Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Lady Annabel Brooke, wychowywana przez surową i apodyktyczną matkę, jest ucieleśnieniem cnotliwości i pokory.
Ubierana i czesana z przesadną skromnością bardziej przypomina mniszkę niż pannę na wydaniu.
Kiedy dowiaduje się, że jej przyszłość zaplanowano u boku zadufanego w sobie, konserwatywnego pastora, postanawia po raz pierwszy sprzeciwić się rodzicielce.
Jedyną osobą, która może pomóc jej wyjść cało z opresji, jest przystojny właściciel znienawidzonego przez matkę teatru, mężczyzna władczy i porywczy, nazywany przez wszystkich „bestią”.
Rudowłosa panna nie cofnie się jednak przed niczym, nawet jeśli wkrótce się okaże, że gdy zaprzeda duszę diabłu, może jej już nie odzyskać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Fragment książki „Zaborcza Bestia” Melisa Bel
[…] Jonathan zaczął gładzić nieznacznie jej dłoń kciukiem.
Zsunęła wzrok, przyglądając się tej niezwykłej scenie.
Jego palce były mocne i ogorzałe. Zupełnie inne niż jej własne, białe, miękkie i gładkie.
Czuła dotyk jego zrogowaciałej skóry. Delikatny, ale zarazem drażniący.
– P… panie Hawkins? – wyszeptała niepewnie.
– Hmmm? – wymruczał, wtulając twarz w jej włosy.
– Czy… jest pan na mnie zły? – spytała, nie bardzo wiedząc, skąd wzięło się jego osobliwe zachowanie.
Jej niedoświadczony umysł podpowiadał jej, że przecież zaledwie kwadrans temu ledwie nad sobą panował z wściekłości. Być może udało jej się trochę go uspokoić… ale z drugiej strony może tak naprawdę jeszcze bardziej go zdenerwowała swoją postawą i teraz chce ją ukarać? Jej matka niejednokrotnie tak robiła.
– Co…? Nie… – wysapał, wdychając jej zapach.
– Ale… to… – Przełknęła z wysiłkiem ślinę. – Co pan robi?
To pytanie otrzeźwiło nieco Jonathana.
Co on właściwie robił?
Nie umiał sobie na to odpowiedzieć.
Wiedział tylko, że jest mu w tej chwili tak dobrze, że za nic w świecie nie wypuści panny Brooke z objęć.
Jej ciało idealnie dopasowywało się do jego sylwetki. Czuł przylegające do niego miękkie wypukłości; miał ochotę ciasno do nich przywrzeć. Jedynie resztką woli kontrolował pragnienie, by nie przycisnąć do niej swoich lędźwi.
Wtulił twarz w jej włosy i wdychał jej niezwykły zapach, upijając się jej słodyczą i ciepłem.
Co miał jej powiedzieć?
Z pewnością nie prawdę, bo uciekłaby przed nim w popłochu.
A jaka była prawda?
Zaklął w duchu, wiedział bowiem, że najbardziej na świecie pragnął
położyć ją teraz na tych planach, na biurku, podwinąć jej spódnicę i wtargnąć gwałtownie w jej ciało.
Fakt, iż była dziewicą, niedostępną dla niego dziewicą, jeszcze bardziej potęgował dojmujące pożądanie.
– Ja… uspokajam się – wymamrotał ze świadomością, że jest to największe kłamstwo jego życia.
– Uspokaja się pan? – usłyszał zdziwienie w jej głosie. Och, ta jej niewinność doprowadzała go do szału! Miał jednak nad nią przewagę w doświadczeniu. Doskonale potrafił rozpoznawać oznaki podniecenia ze strony kobiet. Płytki, przyspieszony oddech, delikatne drżenie ciała, przyzwolenie widoczne w lekkim odsłonięciu wrażliwej szyi.
O tak, to wszystko zobaczył jak na dłoni. Już wcześniej o tym wiedział, ale starał się unikać bliskości Annabel, by jej niewinność nie wodziła go na pokuszenie.
Prawie od ich pierwszego spotkania zdawał sobie sprawę, jak silnie na niego reaguje. Największą w tym ironią było jednak to, że łączyła występujące u niej symptomy z chorobliwą niechęcią wobec jego bliskości, a nawet strachem.
To istna tortura! Ale może tak jest lepiej, stwierdził w myślach. Ostatnie, czego chciał, to tego, by się dowiedziała, jak wielką ma nad nim władzę.
– To tylko zwykła reakcja – zapewnił ją. – Muszę uspokoić się po ostatnim…
– …ataku? – podsunęła uprzejmie, gdy zaczął z wolna konstruować wypowiedź.
– Tak… ataku… – potwierdził, bezwiednie zsuwając twarz ku szlachetnemu wygięciu jej szyi. Nienawidził się za tę słabość, ale też nie potrafił (i nie chciał!) jej zwalczać.
– Wtedy gdy opanowuje pana bestia, tak? – dopytywała przerywanym głosem.
– Tak… bestia… – powtórzył znów, po czym musnął wargami jej skórę.
– I… – wykrztusiła, gdy sunął powoli wargami od nasady ucha w dół. –
I… w ten sposób pan odreagowuje?
– Mhm… – wymruczał między pocałunkami. – Dokładnie tak… – zgodził
się zadowolony, że dziewczyna sama podsunęła mu rozwiązanie. Była zbyt niewinna, by wiedzieć, że jest to kompletna bzdura i że znalazła się w objęciach mężczyzny, który ledwie się kontrolował.
– Czy… długo to trwa…? – usłyszał jej rwący się głos.
– Co? – spytał, nie pojmując, o czym w ogóle mówi.
Myślał tylko o tym, jak cudownie byłoby posiąść ją całą. Mieć ją wyłącznie dla siebie…
– Pańskie odreagowywanie – drążyła, jednocześnie poddając się jego powolnym pieszczotom.
– Dłuższą chwilę… – improwizował, byle tylko przedłużać ten moment w nieskończoność.
– Nie chciałabym przeszkadzać, ale…
– Ale? – zamruczał zmysłowo, jednocześnie czując, że ta zabawa skończy się dla niego wielogodzinną męczarnią.
Zbagatelizował to przeczucie.
– Ale chyba nie powinien pan tego robić – zaoponowała słabo.
Jonathan uśmiechnął się w duchu, słysząc to nad wyraz urocze, grzeczne napomnienie, zważywszy na to, że pozwalał sobie na tak wiele.
Miała diabelną rację!
– Dlaczego? Przecież w pani gestii leży, bym był spokojny przy pracy –
hipnotyzował ją głosem. Ręka, która obejmowała jej kibić, zatrzymała się tuż pod linią biustu. Druga, ta zanurzona we włosach, masowała niespiesznie jej kark.
– Tak, ale… – Wstrzymała na chwilę oddech, jak gdyby usiłowała zapanować nad głosem. – Ja… nie czuję się zbyt dobrze.
– Nie rozumiem.
– Znów mi jest słabo – wyznała nieco speszona. – Mówiłam panu wcześniej, że towarzystwo mężczyzn źle na mnie wpływa, tym bardziej, jeśli ktoś znajduje się tak blisko, jak teraz pan.
Kiedy jej słowa nie spotkały się z żadną odpowiedzią, zebrała się na odwagę i usiłując przybrać swobodny ton, dodała:
– Może mógłby mnie pan puścić, a ja poszukałabym kogoś innego…?
– Kogoś innego? – Jonathan uniósł głowę.
Annabel odchrząknęła, czując, że zyskała nieco więcej jego uwagi, jednak na całe szczęście nie rozzłościła go na nowo.
– Skoro po każdym napadzie złości potrzebuje pan czyjejś bliskości, mogłabym kogoś zawołać… – wyjaśniała nieporadnie. – Ja chyba nie jestem najlepszą osobą do tego zadania.
– Obawiam się, że nie mamy teraz nikogo pod ręką – odparł rozbawiony absurdalnością tej sytuacji. – To pani musi ukoić moją hm… bestię.
– Och… – usłyszał tylko w odpowiedzi.
Obrócił ją gwałtownie przodem do siebie i spojrzał jej w twarz. Szeroko rozwarte zielone oczy patrzyły na niego w oszołomieniu, usta delikatnie rozwarte aż prosiły się o pocałunki.
Czy ktoś już ją całował?
Gdy wyobraził sobie, że jakiś niedoświadczony młokos składa na jej ustach nieudolne pocałunki, poczuł ogarniającą go furię.
– Nie wygląda pan na spokojnego – zauważyła zaraz dziewczyna. Dłonie wspierała teraz na jego poruszającej się w głębokim oddechu piersi.
– Potrafisz temu zaradzić? – spytał, patrząc wprost w jej ciemniejące oczy, po czym sugestywnie zsunął spojrzenie na jej usta.
– Ja – przełknęła ślinę – nie mam doświadczenia w tych sprawach…
– Ale ja mam – zamruczał zmysłowo, po czym dłonią, którą podtrzymywał
jej plecy, zaczął gładzić ją przez materiał sukni.
– W takim razie co powinnam teraz zrobić? – wyszeptała, gdy zawisł tuż nad nią ustami.
– A jak myślisz? – spytał, błądząc po jej wargach wzrokiem wygłodniałego zwierzęcia.
[…]