Człowiek o czterdziestu talarach - Voltaire - ebook

Człowiek o czterdziestu talarach ebook

Voltaire

0,0

Opis

Klasyczny tekst w nowoczesnej formie ebooka. Pobierz go już dziś na swój podręczny czytnik i ciesz się lekturą!

Wywody tego starca, słuszne czy nie, zrobiły na mnie wielkie wrażenie; nasz proboszcz bowiem, zawsze bardzo łaskaw dla mnie, nauczył mnie nieco geometrii i historii, wskutek czego zacząłem się zastanawiać: rzecz bardzo rzadka w naszej okolicy. Nie wiem, czy miał we wszystkim słuszność, ale będąc sam bardzo biedny, uwierzyłem chętnie, że mam wielu towarzyszów niedoli. [Fragment]

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 80

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




VOLTAIRE

Człowiek o czterdziestu talarach

ISBN: 978-83-7991-570-5 Licencja: Domena publiczna Źródło: Fundacja Nowoczesna Polska Tłumacz: Tadeusz Boy-Żeleński Opracowanie ebooka: Masterlab www.masterlab.pl

Starzec pewien, który zawsze biada na teraźniejszość, a wychwala przeszłość, powiadał mi:

— Mój przyjacielu, Francja nie jest tak bogata, jak była za Henryka IV.

— Czemuż to?

— Bo ziemia gorzej jest uprawna; brak jest ludzi; robocizna zdrożała, wielu tedy rolników zostawia ziemię odłogiem.

— A skąd pochodzi ten brak robotników?

— Stąd, iż ktokolwiek ma głowę na karku, chwycił się rzemiosła tkacza, szlifierza, zegarmistrza, adwokata lub księdza; stąd, że odwołanie edyktu nantejskiego wyludniło kraj; że wzrosła liczba zakonnic i żebraków; że wreszcie każdy, o ile tylko może, umyka się uciążliwej pracy na roli, do której Bóg nas stworzył, a której myśmy w swoim wielkim rozumie dali piętno hańby!

Druga przyczyna naszego ubóstwa leży w naszych nowych potrzebach. Musimy płacić sąsiadom cztery miliony za jeden produkt, a pięć do sześciu za drugi, aby pchać do nosa cuchnący proszek pochodzący z Ameryki. Kawa, herbata, koszenila, indygo kosztują nas przeszło sześćdziesiąt milionów rocznie. Wszystko to było nieznane za Henryka IV, z wyjątkiem korzeni, a i tych zużywało się o wiele mniej. Spalamy sto razy więcej świec, a sprowadzamy więcej niż połowę miodu z zagranicy, ponieważ zaniedbujemy pasieki. W uszach, na szyi, na rękach mieszkanek Paryża i innych wielkich miast lśni się sto razy więcej diamentów, niż ich miały wszystkie damy dworu Henryka IV, licząc w to królową. Prawie wszystkie te błyskotki trzeba było zapłacić w gotowiźnie.

Zważ, że nasze wojny domowe ściągnęły do Francji skarby Meksyku, kiedy Don Felipe el Discreto chciał kupić Francję, a że od tego czasu wojny zagraniczne wyssały z nas połowę gotowizny.

Oto po części przyczyny naszego ubóstwa. Kryjemy je pod złoconym szychem dzięki zręczności modniarek; jesteśmy biedni ze smakiem. Są finansiści, przedsiębiorcy, kupcy bardzo bogaci; ich dzieci, ich zięciowie są bardzo bogaci: naród na ogół nie.

Wywody tego starca, słuszne czy nie, zrobiły na mnie wielkie wrażenie; nasz proboszcz bowiem, zawsze bardzo łaskaw dla mnie, nauczył mnie nieco geometrii i historii, wskutek czego zacząłem się zastanawiać: rzecz bardzo rzadka w naszej okolicy. Nie wiem, czy miał we wszystkim słuszność, ale będąc sam bardzo biedny, uwierzyłem chętnie, że mam wielu towarzyszów niedoli.

I. Niedola człowieka o czterdziestu talarach

Rad jestem udzielić światu wiadomości, że mam kawałek ziemi, który przynosiłby mi na czysto czterdzieści talarów rocznie, gdyby nie podatek, którym jest obłożony.

Ukazały się liczne edykty paru ludzi, którzy mając wolny czas, rządzą Francją, siedząc przy kominku. Punktem wyjścia tych edyktów było to, iż władza prawodawcza i wykonawcza jest z prawa bożego urodzoną współwłaścicielką mojej ziemi i jej winien jestem co najmniej połowę tego, co zjadam. Ogrom żołądka władzy prawodawczej i wykonawczej sprawił, że się przeżegnałem ze zgrozy. Co by było, gdyby ta władza, która przewodniczy „zasadniczemu porządkowi społeczeństw”, miała całą moją ziemię! Jedno jest jeszcze bardziej boskie niż drugie.

Pan generalny kontroler wie, że płaciłem wszystkiego jedynie dwanaście franków; że to było dla mnie brzemię bardzo uciążliwe i że byłbym się ugiął pod nim, gdyby Bóg mi nie dał talentu do robienia koszyków, które pomagały mi znosić mą nędzę. W jaki sposób zdołam nagle dać królowi dwadzieścia talarów?

Nowi ministrowie powiadali jeszcze, we wstępie do edyktu, że należy okładać podatkiem tylko ziemię, ponieważ wszystko pochodzi z ziemi, nawet deszcz, i że tym samym jedynie płody ziemi winne są podatek.

W czasie ostatniej wojny nasłali na mnie komornika; zażądał jako mego udziału trzech miar zboża i worka bobu, łącznej wartości dwudziestu talarów, dla potrzymania wojny, która się toczyła, a której pobudek nigdy się nie dowiedziałem, słyszałem bowiem, że w tej wojnie ojczyzna moja nie ma nic do zyskania, a wiele do stracenia. Ponieważ nie miałem wówczas ani zboża, ani bobu, ani pieniędzy, władza prawodawcza i wykonawcza kazała mnie zawlec do więzienia i prowadziła wojnę, jak umiała.

Wyszedłszy z więzienia — ot, skóra i kości — spotkałem pulchnego i rumianego jegomościa w poszóstnej karecie; miał sześciu lokai i płacił każdemu z nich, jako zasługi, podwójną cyfrę mego dochodu. Marszałek dworu, równie kwitnący jak on, miał dwa tysiące franków płacy, a kradł go rocznie na dwadzieścia tysięcy. Kochanka kosztowała go czterdzieści tysięcy talarów w pół roku. Znałem go niegdyś, kiedy był biedniejszy ode mnie; aby mnie pocieszyć, przyznał mi się, że posiada czterysta tysięcy funtów renty.

— Płacisz tedy dwieście tysięcy państwu — rzekłem — dla podtrzymania korzystnej wojny, którą toczymy, skoro ja, który mam ledwie sto dwadzieścia funtów, muszę z nich odddać połowę?

— Ja — rzekł — miałbym przyczyniać się do potrzeb państwa? Żartujesz, mój drogi. Odziedziczyłem majątek po wuju, który zarobił osiem milionów w Kadyksie i w Suracie; nie mam ani cala kwadratowego ziemi; cały mój majątek jest w kontraktach, w obligach. Nie jestem nic winien państwu; ty, który jesteś właścicielem ziemskim, słusznie masz oddawać połowę swoich środków istnienia. Czy nie widzisz, że gdyby minister zażądał ode mnie jakiejś pomocy dla ojczyzny, byłby głupcem nie umiejącym rachować? Wszystko bowiem pochodzi z ziemi; pieniądze i banknoty to są jedynie środki wymiany: zamiast kłaść w faraonie na kartę sto miar zboża, sto wołów, tysiąc baranów i dwieście worków owsa, rzucam rulon złota, przedstawiający wartość tych wstrętnych produktów. Gdyby, obłożywszy jedynym podatkiem te płody, zażądano jeszcze ode mnie pieniędzy, czy nie widzisz, że to by były dwa grzyby w barszczu? Że to znaczyłoby żądać dwa razy tej samej rzeczy? Mój wuj sprzedał w Kadyksie za dwa miliony twego zboża i za dwa miliony materii sporządzonych z twojej wełny; zarobił więcej niż sto za sto na obu rzeczach. Pojmujesz dobrze, że ten zysk wyciągnął z ziemi już opodatkowanej: to, co wuj kupił od ciebie za pół franka, to samo odprzedawał przeszło za pięćdziesiąt franków w Meksyku i po pokryciu wszystkich kosztów wrócił z ośmiu milionami.

Czujesz dobrze, że byłoby okropną niesprawiedliwością żądać od niego paru oboli od owych dziesięciu su, które ci dał. Gdyby dwudziestu siostrzeńców takich jak ja, których wujowie zarobili za dobrych czasów po osiem milionów w Meksyku, Buenos Aires, w Limie, w Suracie lub w Pondichery, pożyczyło państwu każdy jedynie po dwieście tysięcy franków w naglącej potrzebie ojczyzny, to by dało cztery miliony. Cóż za okropność!… Płać, mój przyjacielu, ty, który cieszysz się w spokoju jasnym i czystym dochodem czterdziestu talarów; służ dobrze ojczyźnie, i zajdź od czasu do czasu zjeść obiad z moją służbą.

To rozsądne przemówienie dało mi wiele do myślenia i nie pocieszyło mnie zgoła.

II. Rozmowa z geometrą

Zdarza się niekiedy, że człowiek nic nie może odpowiedzieć, a nie jest przekonany; czuje się zmiażdżony, ale nie zachwiany; czuje w głębi duszy jakąś wątpliwość, jakąś odrazę, która broni uwierzyć w to, co wam udowodniono. Geometra wykaże ci, że pomiędzy kołem a styczną możesz przeprowadzić nieskończoną ilość linii krzywych, ale nie możesz poprowadzić linii prostej. Oczy twoje, rozum mówią ci rzecz przeciwną. Milczysz i odchodzisz zdumiony bez jasnego sądu, nic nie rozumiejąc i nic nie odpowiedziawszy.

Radzisz się na wskroś wiarygodnego geometry, który tłumaczy ci tajemnicę.

— Przyjmujemy — rzecze — to, co nie może istnieć w naturze: linie, które mają długość bez szerokości; niemożebnym jest, mówiąc fizycznie, aby rzeczywista linia przeniknęła drugą. Żadna krzywa ani żadna rzeczywista prosta linia nie mogą przejść między dwiema rzeczywistymi liniami, które się stykają: to są jedynie igraszki myśli, idealne urojenia; prawdziwa zaś geometria jest to sztuka mierzenia rzeczy istniejących.

Bardzo mnie ucieszyło zdanie roztropnego matematyka i uśmiałem się w swoim nieszczęściu, dowiadując się, że istnieje szarlataneria nawet w nauce, którą nazywa się „wysoką nauką”.

Geometra ów był to obywatel i filozof; zachodził niekiedy na pogawędkę do mej chatki. Zagadnąłem go raz:

— Starałeś się pan oświecić paryskich wartogłowów w przedmiocie najważniejszej sprawy ludzkiej: trwania ludzkiego życia. Dzięki panu jednemu ministerium wie, ile ma komu wypłacać dożywotniej renty, zależnie od wieku. Ofiarowałeś się pan dostarczyć damom w mieście wody, której im brak, i zbawić nas wreszcie od tej hańby i śmieszności, iż wciąż słyszymy krzyki: „Woda!” i widzimy kobiety zgięte pod podłużnym kabłąkiem, niosące dwa wiadra wody wagi trzydziestu funtów na czwarte piętro, do wychodka. Bądź pan tak łaskaw powiedzieć mi, ile jest zwierząt dwurękich i dwunogich we Francji.

Geometra: Twierdzę, że jest około dwudziestu milionów, i gotów jestem uznać rachunek ten za bardzo prawdopodobny, czekając, aż go sprawdzę, co byłoby bardzo łatwe i czego jeszcze nie uczyniono, ponieważ niepodobna myśleć o wszystkim.

Człowiek o czterdziestu talarach: Ile pan sądzi, że powierzchnia Francji liczy morgów?

Geometra: Sto trzydzieści milionów, z czego prawie połowa przypada na drogi, miasta, wsie, stepy, chaszcze, bagna, piaski, jałowizny, bezpożyteczne klasztory, ogrody i parki bardziej przyjemne niż użyteczne, ugory, liche grunty źle uprawne. Ziemie wydajne można by sprowadzić do siedemdziesięciu pięciu milionów morgów, ale liczmy osiemdziesiąt: czego człowiek nie robi dla ojczyzny!

Człowiek o czterdziestu talarach: Ile sądzi pan, że przynosi mórg, jedno w drugie, biorąc przeciętny rok, w zbożu, wszelakim ziarnie, winie, stawach, drzewie, kruszcach, bydle, owocach, wełnie, jedwabiu, mleku, oliwie, po odliczeniu wszelkich kosztów, nie licząc podatku?

Geometra: Hm, jeżeli dają każdy po dwadzieścia pięć funtów, to dużo; ale powiedzmy trzydzieści, aby nie zniechęcać rodaków. Są morgi, które dają wielokrotne płody dochodzące wartości trzystu funtów; są takie, które dają trzy funty. Średnia proporcjonalna między trzysta a trzy jest trzydzieści, wiemy bowiem, że trzy do trzydziestu ma się tak jak trzydzieści do trzystu. Prawda, iż, gdyby było dużo morgów po trzy funty, a bardzo mało po trzysta, nie wyszlibyśmy przy tym rachunku na swoje; ale, jeszcze raz mówię, nie chcę być drobiazgowy.

Człowiek o czterdziesta talarach: Zatem, proszę pana, ile dochodu w gotówce da te osiemdziesiąt milionów morgów?

Geometra: Rachunek bardzo prosty: dadzą rocznie dwa miliardy czterysta milionów funtów w brzęczącej monecie, wedle kursu dnia.

Człowiek o czterdziestu talarach: Czytałem, że Salomon posiadał, sam jeden, dwadzieścia pięć miliardów gotówką; a z pewnością nie ma dwóch miliardów czterystu milionów gotówki we Francji, o której powiadają, że jest o wiele większa i bogatsza niż kraj Salomona.