Daga - Dydyna Zuzanna - ebook + audiobook + książka

Daga ebook i audiobook

Dydyna Zuzanna

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Daga to rozkojarzona i roztrzepana studentka, która ma talent do komplikowania sobie życia. Od niedawna łączy ją romantyczna relacja z przystojnym kolegą z uczelni. Czekając w ulubionym miejscu na spotkanie z Dawidem, poznaje ponurego sceptyka – Rafała. Chłopak intryguje ją. Daga zastanawia się, jak przełamać jego pesymizm. Tymczasem Dawida przyłapuje w niedwuznacznej sytuacji z inną dziewczyną. Zraniona postanawia zacząć naprawę świata od zmiany siebie. Rozpoczyna wolontariat w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych. Jej życie nabiera barw i tempa. W zabawny sposób udaje się jej poprawić stosunki z odpychającym wykładowcą, odnowić relację z mamą i zaprzyjaźnić z małą, bezpośrednią Polą. W działaniach spierają ją współlokatorki – rezolutna Ilona i mądra Tosia.

Czy uda jej się zadomowić w życiu Rafała? A co z Dawidem? Czy odtrącony zrezygnuje z Dagi, czy może będzie pojawiał się w jej życiu w najmniej odpowiednich momentach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 22 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pani_pisarzowa

Nie oderwiesz się od lektury

Na pozór lekka i niepozorna pozycja ,ale skrywająca piękne wartości .Skłania do zatrzymania się i spojrzeniu na drugiego człowieka.Bardzo polecam
00
2323aga

Z braku laku…

Po prostu nudna
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Zuzanna Dydyna

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Zdjęcie Autorki na okładce: Mateusz Dydyna

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja: Agnieszka Kazała

Korekta: Maja Szkolniak, Aga Dubicka

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie II, Warszawa 2023

ISBN: 978-83-66945-01-2

Mateuszowi

– mojej inspiracji, mojemu wsparciu

i mojej bratniej duszy

Rozdział 1 – Nowe początki

– Szybko, weź jeszcze to!

– Zabierz klucze, bo będzie tak jak ostatnio.

– Skąd wiedziałam, że znowu tak będzie? Daga, musisz się ogarnąć!

Zbierałam swoje rzeczy w niewyobrażalnym pośpiechu. Rzeczywiście mogłam to przewidzieć, ale jak to ja – po prostu wolałam o tym wczoraj nie myśleć. Teraz wiedziałam jedno – jeśli znowu się spóźnię, to tym razem nie będzie miłosierdzia. Pan Chamówa na pewno wyciągnie okrutne konsekwencje mojego niedbalstwa w postaci jakiegoś upokarzającego zadania.

– Dzięki za śniadanie – wymamrotałam do Tośki, zarzucając w pędzie torbę na ramię.

– Szkoda, że go nie zjadłaś – usłyszałam w odpowiedzi, ale nie miałam już czasu się usprawiedliwiać.

Biegłam na złamanie karku, przepraszając kierowców za samowolne wpychanie się pod maskę. Któryś z nich mógłby mnie potrącić, miałabym przynajmniej jakieś wytłumaczenie. Gdyby teraz ktoś mnie zapytał, dlaczego znów spóźniam się na wykład, odpowiedziałabym, że to z powodu jego absolutnie bezsensownego umiejscowienia w planie zajęć. Kto wpadł na pomysł, żeby prowadzić wykłady o bladym świcie w pierwszy dzień po weekendzie, gdy człowiek jest jeszcze wciąż zaspany i potrzebuje mentalnego przygotowania, aby wejść w tydzień? Dodam tylko, że wykładowca nie grzeszy pasją, co znacznie utrudnia tak pożądane na uczelni łaknienie wiedzy. Wyobraziłam sobie, jak tłumaczę swoje pretensje Panu Chamówie, i zaśmiałam się pod nosem.

Wpadłam na korytarz cała zdyszana, przykuwając uwagę paru studentów. Miałam jeszcze dwa piętra do pokonania, więc nie zastanawiając się wiele, przeskoczyłam po dwa stopnie, dotarłam do celu i z impetem wparowałam do sali, stając oko w oko z wymienionym wcześniej, znienawidzonym panem profesorem.

– Czyżby to pani Byczyńska? – zapytał ironicznie.

To nie było moje nazwisko. Jedynie wredna ksywka, którą obdarzył mnie pan profesor przy trzecim spóźnieniu.

Bez słowa usiadłam na swoim stałym miejscu, wbijając wzrok w podłogę. Nie miałam ochoty mu odpowiadać, a tym bardziej na niego patrzeć. Swoją nachalnością uświadamiał mi, że nie zna takiego pojęcia jak kwadrans akademicki. Profesor poczekał, aż się usadowię, przedłużył jeszcze swoją chwilę triumfu, kręcąc głową z wyrazem rozczarowania, po czym łaskawie kontynuował wykład.

Dopiero teraz mogłam spokojnie odetchnąć. Coś takiego! Nie odpytał mnie, nie kazał się tłumaczyć. Widocznie dziś był mój szczęśliwy dzień! Rozejrzałam się ostrożnie po sali. Mój wzrok zatrzymał się na zwróconej w moją stronę twarzy. Odwzajemniłam uśmiech. Dawid na migi pokazał mi coś, co zrozumiałam jako „mało brakowało”, więc pokiwałam głową, spoglądając z niechęcią na profesora. Tak, z jego ręki czeka mnie kiedyś marny koniec.

Dlaczego to wszystko? Przez moje zwyczajowe, nocne posiedzenie przy komputerze, które ten jeden raz trwało odrobinę za długo. Stronki, blogi, trochę YouTube’a, po którym zwykle następował koniec. Ale tym razem pozwoliłam sobie jeszcze raz przejrzeć wszystkie zdjęcia mojego nowego obiektu zainteresowania. Dawida Lewandowskiego. Od dawna znajomy z uczelni, a od nowego semestru ktoś znacznie, znacznie ważniejszy. Do tej pory mijaliśmy się na korytarzu, mówiliśmy sobie „cześć”, parę razy wymieniliśmy się zadaniami przed jakimś zaliczeniem, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że coś nas do siebie przyciągnie. Nie należałam do dziewcząt, które na siłę szukały towarzystwa chłopaków, nie miałam zamiaru nikogo zaczepiać, a tu proszę – ktoś zaczepił mnie.

Tego dnia, kiedy pierwszy raz zaprosił mnie na coś więcej niż nauka przed egzaminem z całą grupą, zbierałam się do domu po wyjątkowo męczącym dniu. Byłam niewyspana, markotna i niezadowolona z powodu ostrego starcia z profesorem Chamówą. Na dodatek zmazałam sobie cały podkład z twarzy, gdy ostentacyjnie wyrażałam znudzenie gestem podpierająco-rozcierającym policzki.

O Dawidzie myślałam raczej z koleżeńskim dystansem. Wielka klata, modna fryzura, czarujący śmiech. Nie żebym oceniała po wyglądzie, po prostu odrobinę mnie onieśmielał, przez co nigdy nie czułam się w jego towarzystwie dość swobodnie. Dlatego, kiedy pierwszy raz zwrócił się do mnie z tym swoim gardłowym „hej”, byłam w prawdziwym szoku.

– Jak tam ci minął dzień, Daga? – rzucił, opierając się o ścianę. – Widzę, że sporo masz tych rzeczy. Wracasz do domu? Może ci pomóc?

– Hej – bąknęłam, rzucając mu rozkojarzone, lecz przyjazne spojrzenie. – Chyba dam sobie radę, nie? Moje rzeczy codziennie trafiają do domu bez większych strat.

– Jeśli chcesz, to dziś możesz skorzystać z usług mojej firmy transportowej. – Wyciągnął ręce w stronę tobołków. Zanim się obejrzałam, już trzymał moje rzeczy.

– No dobrze, dzięki – rzuciłam, z zadowoleniem rozluźniając ramiona. Spojrzałam na niego w milczeniu i zamyśliłam się.

– Jak tam po zajęciach? – zapytał po chwili ciszy.

Ruszyliśmy na dziedziniec.

– Ech, w porządku. Dziś mam zajęcia od rana, więc jestem trochę zmęczona i myślę już tylko o tym, żeby rzucić się na łóżko i zasnąć. – Zaakcentowałam ostatnie słowo, uśmiechając się lekko. – Ale jeśli mam być szczera, to Ruciński dał mi dzisiaj popalić.

– Ooooj, mnie to mówisz? Mnie się bez przerwy czepia.

– Dziś przeszedł samego siebie. Naprawdę nie wiem, czemu się tak na mnie uwziął. Mówi zupełnie bez pasji i dziwi się, że ludzie przysypiają.

– Przejdzie mu. Wkurza się na chwilę, a potem znowu jest normalnie. Tylko musisz się pilnować, bo wystarczy drobnostka…

– Mnie ciągle się jakaś zdarza. Mam do niego awersję i tyle.

– To może miałabyś ochotę, tak w ramach pocieszenia, wybrać się ze mną na pizzę? Też jestem padnięty, jednak nie położę się, dopóki nie zjem czegoś z porządną porcją mięsa.

Spojrzałam na niego zdumiona. Zapraszał mnie na spotkanie? A skąd ta nagła… odmiana? Otoczony wiankiem ślicznych koleżanek, Dawid zawsze pozostawał poza moim zasięgiem. Traktowaliśmy się z szacunkiem, ale bez zbytniej poufałości. Czyżbym miała zostać jedną z jego fanek?

– Bardzo chętnie, ale nie wzięłam dzisiaj pieniędzy – odparłam. – Może innym razem.

– W takim razie ja stawiam – powiedział swobodnie, na co posłałam mu kolejne, jeszcze bardziej zdumione spojrzenie. Mój brzuch wydał żałosny odgłos.

– Ja… – zatrzymałam się na moment zmieszana. Jeszcze raz przyjrzałam się Dawidowi od stóp do głów. Rosły, postawny, przystojny chłopak z promiennym uśmiechem. Co takiego we mnie zobaczył? – Chętnie pójdę – zgodziłam się. Przemówił przeze mnie kolejny skurcz żołądka. Bez względu na to, co takiego Dawid zobaczył, wzbudził we mnie ogromną ochotę na pizzę.

– Nigdy dłużej nie gadaliśmy, a przyglądam ci się od dłuższego czasu. Daga, już od dawna chciałem cię gdzieś zaprosić. Tylko nie bardzo potrafiłem się za to zabrać.

Coś podobnego!

Przyglądając mu się z dystansem, doszłam do wniosku, że pierwszy raz patrzę mu w oczy z tak bezpośrednim zainteresowaniem. Zrobiło mi się ciepło na sercu i poczułam, jak mimowolnie szczerzę do niego zęby. Nie było czego ukrywać. Czułam się teraz świetnie, nawet po całym dniu uczelnianej harówki.

Rozmowa potoczyła się zaskakująco łatwo. Mnóstwo wspólnych tematów, zainteresowań, obserwacji z wykładów. Jak to możliwe, że tak długo się nie odkryliśmy? To popołudnie było cudownym przełomem w moim studenckim życiu. Do tej pory były tylko rozdziały o nauce, a teraz doszły „zauroczenia i fantazje”. Zawsze wyobrażałam sobie swoją drugą połówkę jako średniego wzrostu, szalonego mężczyznę, który zauroczy mnie swoim poczuciem humoru i otwartością. Tak, zdecydowanie chciałam, żeby był otwarty. Mierząc Dawida od stóp do głów, ze zdziwieniem stwierdziłam, że idę na pizzę z wielkim, umięśnionym inteligentem, którego nigdy nie widziałabym w roli swojej sympatii. Właściwie nic o nim nie wiedziałam. I nie potrafiłam nawet wyczuć, czy mi się podoba, mimo że powszechnie uznawany był za przystojnego. Kiedy zaprosił mnie ot tak, żeby pogadać, było mi naprawdę miło i no cóż… Stwierdziłam, że warto dać sobie nawzajem szansę.

Teraz, siedząc na wykładzie u profesora Chamówy i wiercąc się w miejscu w oczekiwaniu na koniec zajęć, łapałam się na tym, że nieustannie przyglądam się plecom Dawida. Patrzyłam na jasną czuprynę, niebieską koszulkę i uśmiechałam się do siebie na myśl, że przed nami kolejne wspólne wyjście. Ta relacja była dla mnie czymś nowym i bardzo szybko dałam się wciągnąć w wir myśli na temat wspólnie spędzanego czasu. Ostatnio ciężko mi było skupić się na czymkolwiek innym. Sama nie wiem, kiedy się tak zaangażowałam, ale coraz mocniej czułam, że zależy mi na tym chłopaku.

Cóż…

Jeśli już mówić o zmianach, to zaznaczę, że ich ogólna liczba wzrosła dość znacząco przez ostatni rok. Wyjechałam na studia do wielkiego miasta i zamieszkałam z obcymi dziewczynami, które okazały się cudownymi koleżankami. Poznałam otoczenie, uczelnię, przydrożne bary i centra handlowe. Weszłam w to z wysoko uniesionym czołem, bo właśnie na to czekałam tyle czasu – na samodzielność.

Ludzie mówili, że jestem szalona. Fakt, miewam czasem głupie pomysły, które niekoniecznie zgadzają się z opinią „ludu”, ale cóż mogłam z tym zrobić? W końcu każdy jest inny, prawda? Odznaczałam się raczej pozytywnym stosunkiem do świata, choć niektórzy widzieli w tym pustą wesołkowatość. Trochę to było przykre, ale wolałam nie zwracać na to uwagi. Wsparcia szukałam u ludzi – w ich słowach, gestach i spojrzeniach. Można by powiedzieć, że byłam dzieckiem zamkniętym w przerośniętym opakowaniu. Ale ja w tej dziecięcości widziałam cnotę, która pozwalała mi jaśniej spoglądać na świat. W końcu dzieci są dla nas, dorosłych, inspiracją i pokazują, że piękno może ukrywać się w małych, codziennych sprawach. Nie bałam się otwartości – bardzo łatwo nawiązywałam kontakt z ludźmi, z góry zakładając ich dobre intencje. Nieraz słyszałam w domu od mamy: „Ktoś kiedyś wykorzysta tę twoją łatwowierność i dasz się wyprowadzić w pole!”, ale żyłam w przekonaniu, że nic takiego się nie stanie. Jak można oszukiwać sympatycznych ludzi?

Podsumowując – zmieniło się wiele: mieszkanie, otoczenie, ludzie, tryb życia… I przyznam, że całkiem mi to odpowiadało.

Teraz, w chwili roztargnienia, spoglądałam na swoje paznokcie i zauważyłam, że skórki wyglądają okropnie.

– Byczyńska, powtórz ostatnie zdanie. – Na dźwięk tego głosu drgnęłam. – No, co powiedziałem?

Uniosłam brwi i wzruszyłam ramionami, szczerze odpowiadając:

– Nie wiem, nie słuchałam, proszę pana.

W sali dało się słyszeć parę śmiechów, jednak większość studentów nie zareagowała, trwając w letargu.

– Byczyńska – wycedził profesor. Z trudem powstrzymałam się od zrobienia jakiejś głupiej miny. – Najpierw się spóźniasz – oho, zaczynał wyliczać – później ostentacyjnie lekceważysz to, co staram się wam przekazać. – Zaczęłam kiwać głową. – I zdaje się, że jest to stała zasada twojego postępowania na zajęciach. Po co tu przychodzisz?

Chwila wyczekiwania.

– Chcę studiować, panie profesorze – odparłam, gapiąc się w ścianę.

– Nie, nie chcesz studiować – zaprzeczył. – Po co przychodzisz?– Ta powtórka kazała mi się domyślać, że teraz zacznie się monolog, pozostałam więc w wymownym milczeniu. – Przychodzisz po to, żeby odbębnić wykłady i zaliczyć przedmioty, potem prześlizgnąć się przez sesję i żyć dalej, jakby od tego nie zależała przyszłość tych wszystkich ludzi, którzy przyjdą do ciebie po pomoc. Jak myślisz, jaki z ciebie będzie specjalista? Jak będziesz pracować z ludźmi, skoro już teraz wiadomo, że nie potrafisz się skupić na tym, co się do ciebie mówi? Masz tupet, Byczyńska. Dzisiejsza młodzież trwa w jakimś straszliwym kryzysie. To jest istny dramat w świecie naukowym, w którym nie powinniście się obracać. Nie macie poczucia odpowiedzialności, zwłaszcza ty, Byczyńska! Po rozpoczęciu wykładu po prostu zamknę drzwi i nikt już nie wejdzie. Mam dość waszych spóźnień i braku szacunku. Konsekwencje będą naprawdę nieprzyjemne.– Wyłączyłam się. To taki mechanizm obronny przeciw niepotrzebnemu zapełnianiu głowy pierdołami. Potakiwałam tylko, starając się sprawiać wrażenie, że jednak słucham. Musiałam zachować jakiś honor. – Jestem rozczarowany – zakończył pan Chamówa. – Bardzo rozczarowany. Przykro mi, że musisz tracić tu swój cenny czas. – Po tych słowach kontynuował wreszcie wykład, a ja, w coraz gorszym nastroju, czekałam na sygnał do wyjścia. Teraz już wiedziałam, że mały błąd może czasem kosztować cały semestr dobrej reputacji. No, może kilka małych błędów. Ludzie mieli mnie za niedbałą. Ale co tu dużo mówić, po prostu się spóźniałam, wielkie rzeczy! I nie rozumiałam tych, którzy tego nie rozumieją. I tak sobie trwaliśmy w tym braku zrozumienia. Nie miałam zamiaru być tą, która pierwsza się ugnie. Mam przecież akademicki kwadrans. Nikt nie powinien zabierać mi mojego kwadransa!

Na co dzień przeważnie starałam się być miła i uprzejma, jednak w wyjątkowych momentach zwyczajnie nie potrafiłam. I to był jeden z tych momentów. Chwila silnego upokorzenia.

Kiedy nadszedł upragniony koniec wykładu, prędko zebrałam swoje rzeczy i wyszłam jako pierwsza. Za drzwiami odetchnęłam ciężko i poczułam na sobie czyjś wzrok. Obejrzałam się i zobaczyłam Dawida.

– Nieźle mu dałaś popalić – parsknął.

– Nie tak miało być. – Westchnęłam zirytowana. – Miałam się trzymać w cieniu! Być na czas, być skupiona, aktywna i… miałam nie zwracać na siebie uwagi. Staram się jak mogę, ale ten koleś naprawdę mi nie pomaga!

– No już, spokojnie, złość piękności szkodzi. Może on też miał dzisiaj gorszy dzień. Taki już jest. Zgryźliwy z natury.

Przeszliśmy cały korytarz w stronę drugiego budynku.

– Nie wiem, jak ja to zniosę do końca studiów. Gościu uczy genetyki, anatomii i nie wiem czego jeszcze, a to znaczy, że nie wystarczy zdać jeden egzamin i uciec… Dawid, to będzie się ciągnęło przez kilka lat… Ja nie chcę!

– Uspokój się, już dobrze! Zobaczysz, po tym roku odpuści. Podobno pierwszaki zawsze tak zastrasza. Przestań już o tym myśleć. Nie lubię, kiedy się tak denerwujesz, bo wtedy nic nie mogę dla ciebie zrobić. Chodzisz tylko zdenerwowana i nic cię nie rozśmiesza!

– Bo trudno się śmiać, kiedy w środku jest ci tak bardzo źle! – wyrzuciłam.

– Wiem! Wiem, co ci poprawi humor. Nie zgadniesz, kto mi się dzisiaj śnił.– Spojrzałam na Dawida z ukosa. – Ty, Daga! Śniłem o tobie całą noc!

Poczułam mrowiące ciepło wypływające na całą szyję i twarz. Dawid Lewandowski śnił o mnie całą noc! Kto to widział!

– A więc dlatego się spóźniłam! Zamiast spokojnie spać, kręciłam się po cudzych snach! – Wybuchnęliśmy śmiechem i rechotaliśmy tak razem przez dobrą chwilę. Od razu zrobiło mi się lepiej. Patrzył na mnie, ten mój kolega Dawid, tym swoim rozbrajającym spojrzeniem. A nie patrzył w ten sposób na nikogo poza mną!

– Będziesz jutro? – zapytał. – Tam, gdzie się umówiliśmy?

– Będę, będę. – Puściłam do niego oko. – Park staromiejski od strony teatru. Będziesz czekał przy ogrodzeniu.

– Doskonała pamięć! Szkoda, że ja nie mogę się taką poszczycić!

– Nie przesadzaj. Każdy jest w czymś dobry. A ja nie mam dobrej pamięci, tylko dobre chęci.

Znowu się śmialiśmy. Jak dobrze się było razem śmiać!

– Jestem dobry w wielu rzeczach – rzucił teatralnym tonem Dawid. – Potrafię przyrządzić wspaniałe risotto. Założę się, że jeszcze takiego nie jadłaś.

– Chętnie kiedyś spróbuję – palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Jedzenie to… moja słabość.

Odprowadził mnie pod samą salę i pożegnał mocnym uściskiem. Patrzyłam za nim, kiedy znikał za zakrętem korytarza. Ach… Często zdarzało mi się ostatnio wzdychać. Czy to było… zakochanie? Ten cudowny stan przepełniający człowieka od stóp po sam czubeczek głowy? Kiedy wszystko wydaje się prostsze, a serce skacze w piersi od rana do nocy?

Nie wiem. Może tak.

Ale zdecydowanie lubiłam tego osiłka, mojego nowego przyjaciela, Dawida.

Rozdział 2 – Drobnostka

– Daga, myślę, że powinnaś solidnie wziąć się za siebie. – Ilona miała spuszczoną głowę, zajęta mieszaniem jajecznicy na zdezelowanej patelni.

– Co masz do mojego wyglądu? – Obruszyłam się, ale mimowolnie zerknęłam na swoje odbicie w szklanej pokrywie piekarnika. – Moim zdaniem wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jak zawsze.

Odbicie przedstawiało zadziorną dziewczynę z bystrym spojrzeniem rzucanym z kocich oczu, do których sypała się postrzępiona grzywka. Przy każdym uśmiechu obok kącików ust rysowały się dwa małe dołeczki. Blond włosy sięgały lekko za ramiona i ruszały się za każdym razem, gdy obracałam głowę. Teraz, wpatrzona w siebie, pokręciłam nią w prawo i w lewo, żeby móc w pełni podziwiać lekkość swojej fryzury.

– Tak, tak, wyglądasz ślicznie – rzuciła Ilona, kładąc ręce na biodrach. – Ale ja miałam na myśli makijaż. Mogłabyś zacząć się częściej malować, bo wciąż wyglądasz… jak dziecko.

Ilona słynęła w naszym mieszkaniu z największej dbałości o sprawy kosmetyczne. Ani ja, ani Tośka nie przywiązywałyśmy do tych spraw większej wagi, jednak od kiedy żyłyśmy we trzy, nieustannie dowiadywałyśmy się, co jest z naszymi twarzami nie tak. Spojrzałam na Ilonę. Wysoka, szczupła, z modnie przyciętą, krótką fryzurą i mocno podkreślonymi oczami. Stała teraz, opierając się jedną ręką o blat, podczas gdy druga spoczywała na kościstym biodrze. Gdyby nie fakt, że zawsze sprawiała wrażenie niezadowolonej, uznałabym ją za dziewczynę wybitnej urody. Co jednak począć z tak skwaszonym rozmówcą, nawet jeśli jest piękny i dobrze ubrany? Mimo wszystko – lubiłam Ilonę. Miała w sobie coś radykalnego i fantazyjnego zarazem.

– Hej, przyjrzyj się jej, przecież ona cały czas się maluje. – Do kuchni weszła Tośka.

– Serio? – Ilona zmrużyła oczy. – Nie, popatrz. Nic nie ma, to jest jej naturalna linia rzęs. Łyso jak po żniwach.

Obie dziewczyny wpatrzyły się w moje nieskalane tuszem oczy, a ja poczułam się nieco niezręcznie.

– Dajcie spokój. – Machnęłam ręką. – Chłopak do mnie zagadał, gdy byłam cała czerwona, więc chyba nie jest tak źle. A ty, Ilona, wyglądasz jak wyciągnięta ze starożytnego Egiptu. Moim zdaniem przesadzasz.

– No to najwyraźniej się ze sobą nie zgadzamy! – zawołała Ilona i wróciła do mieszania jajecznicy. Mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „łypchaj się jajkiem”.

– Swoją drogą, jaki on jest? – Tośka wyjrzała zza drzwi lodówki. Jej sympatyczną buzię okrasił szeroki uśmiech. Z głowy, niczym szalony wodospad, spływała jej burza kręconych włosów w kasztanowym odcieniu.

Przysiadła się do mnie i prześwietliła swoimi ciemnymi, dobrymi oczami. Przyjrzałam się jej przez chwilę. Tośka była tą z nas, która od początku naszego wspólnego mieszkania wprowadzała atmosferę spokoju i zgody. Rozmawiała dużo z jedną i z drugą, po czym zaczęła nas ściągać na posiedzenia we trzy, czy to przy popołudniowej herbatce, czy w ramach omówienia niecierpiących zwłoki wydarzeń z życia.

Mimo że mieszkałyśmy wspólnie dopiero od kilku miesięcy, miałam wrażenie, że znamy się od lat. Obie dziewczyny zastąpiły mi poniekąd rodzinę, z którą utrzymywałam teraz bardzo sporadyczny kontakt.

– Dawid jest… w porządku. – Dziwne, ale nic więcej nie byłam teraz w stanie powiedzieć. W głowie kłębiło mi się multum myśli o wspólnych wyjściach, wymienianych spojrzeniach, miłych słowach… ale nie chciałam tego mówić na głos. Jeszcze nie! Bo jeśli z naszej znajomości nic nie wyniknie, wyjdę na nieszczęśliwie zakochaną, a to byłoby ciężkim ciosem dla mojej dumy. Chciałam zachować twarz.

– Tylko tyle? – Tośka się zmartwiła.

– A co ci się w nim podoba? – rzuciła Ilona. Wbiła we mnie ciekawskie spojrzenie. – Mów, chcemy wszystko wiedzieć.

– No cóż. Jest miły.

– Miły to jest mój dziadek. – Ilona się roześmiała.

– No co!? Jest miły, na początek to bardzo dużo! – zirytowałam się. Chyba jednak muszę coś powiedzieć… – Na pewno potrafi się dobrze wypowiadać. Mówi ciekawe rzeczy, jest wysportowany, zabawny, można się z nim naprawdę fajnie pośmiać. Bardzo go lubię, ale na razie to tylko ta-ka znajomość. Wiecie, może coś z tego będzie, a może nie będzie…

– Ale podoba ci się. – Tośka się ucieszyła. – Znajomość znajomością. Ale kto wie, kto wie…?

– Jak się zaczęło u was? – zapytałam, żeby zmienić temat. – Z tobą i Krzyśkiem?

Od początku obie z Iloną wiedziałyśmy, że Tośka ma chłopaka z rodzinnego miasta, mimo tego, że nie od razu się pochwaliła. Czasem miała chwile nostalgii, gdy dużo wzdychała i leżała na łóżku wśród stosu poduszek. Brała telefon i tworzyła długaśne SMS-y. Jak się domyślałyśmy – z wyrazami tęsknoty i bólu rozłąki.

– Aaaach, właściwie to podobnie. – Tośka usiadła naprzeciwko mnie, a jej twarz przybrała wyraz rozmarzenia. – Znaliśmy się ze spotkań scholi, więc siłą rzeczy mieliśmy trochę okazji do rozmowy. I pomału, pomału się zaprzyjaźniliśmy. Spotkań zaczęło się robić coraz więcej i więcej, aż w końcu okazało się, że nie możemy bez siebie żyć. I w ten sposób niedługo miną nam dwa lata.

– Szczęściary – mruknęła Ilona. – A kiedy wreszcie pojawi się mój mąż? Tyle już na niego czekam. Weźcie mi kogoś znajdźcie. Mało się staram, żeby mnie w końcu zauważył?

– Nie wiem, czy wiesz, ale widzi cię wielu interesujących mężczyzn, tylko to ty nie dajesz im szansy. Jak mają się do ciebie zbliżyć, skoro nie chcesz się z nimi umawiać?! – rzuciłam.

Ilona znowu coś wymamrotała i wzruszyła ramionami.

– To nie tak, że nie chcę… Ale nie ma między nami, wiecie, tego „czegoś”.

– Przecież nie musi być! Myśmy się z Krzyśkiem najpierw zaprzyjaźnili, nie było żadnego „czegoś”. Ale pojawiło się później, bo miało na czym wyrosnąć.

– Ze mną i z Dawidem to nic pewnego – wtrąciłam. – Właściwie to jeszcze w ogóle nic nie ma. A Tośka na razie również jest niezamężna. – Zaśmiałam się. – Poza tym po co ci teraz chłopak? Ciesz się życiem, dopóki jesteś wolna – zażartowałam i rozłożyłam ręce, jakby kuchnia, w której siedziałyśmy, była całym światem.

– Jasne, pewnie sama w to nie wierzysz. I łatwo ci mówić. – Ilona zgarnęła jajecznicę na talerz i dosiadła się do nas. – Któraś chce? Zrobiłam trochę za dużo. Taka ilość jaj mnie zabije.

– Ja chcę – powiedziała Tośka, zacierając ręce.

– Trzymaj – Ilona niedbałym ruchem zmiotła połowę jajecznicy na stół, zanim Tośka zdążyła podłożyć swój talerz.

– Aagh! Babo, co robisz?

– He, he, sorry, Tośka, nie mogłam się powstrzymać.

Dziewczyny zaśmiały się i zaczęły zgarniać jajecznicę ze stołu na talerzyk.

– Mój facet – zaczęła Ilona z pełnymi ustami – kiedy już się pojawi, a mam taką nadzieję, będzie naprawdę cudowny.

– Tia? – Spojrzałam na nią z politowaniem. – Tak myślisz?

– Daga, nie patrz tak na mnie. Będzie cudowny, bo będzie MÓJ.

– Nikt nigdy nie jest czyjś – żachnęła się Tośka. – Chłopak to nie przedmiot. Tylko żywa, kochająca istota!

– Coś ty! – parsknęłam.

– Nieważne, jaki będzie – kontynuowała niezrażona Ilona. – Nie musi wyglądać super. Może być nawet brzydki, wtedy żadna mi go nie zabierze. – Westchnęła. – Tylko żeby mnie kochał, opiekował się. Jak prawdziwy facet.

– Nie wiem, czy wiesz, ale prawdziwy facet to pojęcie względne. Poza tym to gatunek wymierający – powiedziałam. Było to zgodne z prawdą. Przynajmniej według mnie.

– Ale czasem zdarzają się wyjątki. I trzeba wierzyć, że nie jest ich wcale mało – dodała Tośka.

– Skąd ty się urwałaś? – Wzięłam ze stołu połówkę banana i zaczęłam obierać. – Kochana Tosia.

– Daj spokój. Sama zobaczysz, może ten Dawid zmieni trochę twoje podejście.

– Nie mówię, że nie jest tak, jak powiedziałaś. Twierdzę tylko, że czasem po prostu nie pokrywa się to z prawdą.

– Czyli się nie zgadzasz – podsumowała Tośka.

– Nie wiem – zakończyłam.

Po śniadaniu każda poszła do swojego pokoju. Miałam teraz chwilę czasu, żeby się przygotować na spotkanie z Dawidem. Krótki przebłysk pozwolił mi się prędko uporać z trudną decyzją dotyczącą wyboru odpowiedniej odzieży – postawiłam na ubrania optymalne; nie eleganckie, nie luzackie – po prostu codzienne, miłe dla oka. Idąc za radą Ilony, pomalowałam jeszcze rzęsy i ruszyłam w drogę.

Miałam spory zapas czasu, szłam więc spokojnie, wolna od problemów, pogodna i pełna optymizmu. Stawiając krok za krokiem, przyglądałam się ludziom spędzającym sobotni poranek w najróżniejszy sposób. Ogrom miasta miał to do siebie, że zaskakiwał uczestników tego harmonijnego rumoru wszelakim bogactwem wynikającym z wachlarza różnych możliwości. Za szybą w przydrożnej kawiarence zobaczyłam jakąś wesołą rodzinkę spożywającą grube pajdy chleba z różowym dżemem, paru ludzi spieszących na transport z jakimiś tobołami, zajętych rozmową telefoniczną biznesmenów i jakąś młodą parkę trzymającą się za ręce. Patrzyłam na autobusy i słuchałam furkotu silników wypluwających kłęby grafitowego dymu. W mieście panował harmider zupełnie naturalny dla obeznanych mieszkańców. Dla mnie, choć kłuł nieco w uszy, był fascynujący z całym swoim przepychem, którego brakło w mniejszych miasteczkach i wioskach.

Przyjechałam z niedużego miasta, gdzie nie było tramwajów, tylu linii autobusowych, a już na pewno tylu centrów handlowych, kin i restauracji. Życie toczyło się tam swoim rytmem. Doceniałam to. Taki spokój miał swoje zalety – miało się poczucie bezpieczeństwa dzięki licznym znajomościom, znało się godziny otwarcia i lokalizację wszystkich sklepów, można było poprosić kogoś o przysługę… Tutaj wszystko było głośniejsze, szybsze i jaśniejsze. I choć można by powiedzieć, że panował tu chaos, to dla mnie był rodzajem swoistej harmonii tętniącego własnym życiem miasta. Nie wiem, czy chciałabym tu zamieszkać na stałe, ale niewątpliwie podobało mi się jako centrum mojego nowego, studenckiego życia.

Dotarłam do niezbyt gęsto zadrzewionego parku obsadzonego migocącymi brzozami, przeszłam długość paru alejek i zatrzymałam się na małym mostku. Chciałam poczekać tu na Dawida, ale z zaskoczeniem stwierdziłam, że ktoś zajął moje miejsce pośrodku drewnianej kładki, dlatego podeszłam powoli i ostrożnie oparłam się o poręcz jakieś dwa metry obok. Chwyciłam garść żwiru ze ścieżki i zaczęłam upuszczać kolejne kamyczki, licząc krążki utworzone na tafli. Patrząc bezmyślnie w wodę, poczułam na sobie świdrujące spojrzenie człowieka, który zajął moje miejsce.

Nie zastanawiając się długo, również wlepiłam w niego oczy. Szkoda, że nie był Dawidem, bardzo bym się ucie-szyła. Niestety, był tylko jednym z szarych przechodniów wielkiego miasta, z którym łączyła mnie teraz obecność na mostku, będącym wspólnym miejscem oczekiwania na własne sprawy. Ów przechodzień wyglądał jednak dość nietypowo. Ciemna, samotna, zgarbiona postać z bladą, przysłoniętą kapturem twarzą, wyrażającą głęboką tęsknotę za lepszym życiem. Czarne włosy, czarne oczy… wszystko czarne. Być może myśli również zasnute miał burzowymi chmurami. Aż przebiegł mnie dreszcz, brrr.

Wróciliśmy spojrzeniami do kręgów na wodzie. Może przeszkadzało mu, że mącę idealny spokój? Może moje krążki wprawiały w rozdrażnienie jego wewnętrzne „ja”?

Nagle poczułam w kieszeni wibracje telefonu. Zerknęłam na ekran i zmarszczyłam czoło, zobaczywszy wiadomość od Dawida: Przepraszam cię, ale…. Domyśliłam się treści reszty SMS-a. Westchnęłam ciężko i doczytałam:

Przepraszam cię, ale nie będę mógł pojawić się na naszym spotkaniu. Wyskoczyło mi coś, czego nie planowałem! Opowiem Ci wszystko potem. Do zobaczenia, Daga. Podsumowałam to kolejnym ciężkim westchnieniem. Naraz zderzyły się we mnie dwa sprzeczne uczucia: przyjemny dreszcz, gdy zobaczyłam, że Dawid wysłał mi emotkowego buziaczka, i frustrujący smutek, że nasze zaplanowane spotkanie jednak się nie odbędzie. To naprawdę niesprawiedliwe, że gdy człowiek się na coś nastawia, później musi przeżywać takie rozczarowanie. Bo tak na dobrą sprawę przecież nic się nie stało. Coś mu wyskoczyło. Znów westchnęłam.

– Masz astmę czy co…? – usłyszałam.

Mimowolnie uśmiechnęłam się wobec nieuprzejmej zaczepki i spojrzałam na nieznajomego. Patrzył na mnie ponuro, a widok jego niezadowolonej miny wprawił mnie w rozbawienie. Jak widać, nie tylko ja miałam w tym życiu źle.

– Nie mam astmy – odparłam, odwracając się przodem do chłopaka. Poczułam, jak ogarnia mnie głupawy nastrój. Spotkanie nie poszło po mojej myśli, ale za to zaczepił mnie nieznajomy odludek. Nie ma to jak przypadkowa, niezobowiązująca rozmowa. – Za to ty, mój drogi, masz tupet.

– Co proszę? – zdziwił się.

– Zająłeś moje ulubione miejsce na moście. Musiałam stanąć dziś całe dwa metry dalej.

– Sorry, nie było podpisane…

– Nic nie szkodzi. Jestem gotowa wybaczyć to niestosowne zachowanie, bo wyglądasz na smutnego.

Mrugnął kilka razy i ponownie spuścił wzrok. Przez chwilę staliśmy tak w milczeniu. On – poważny, ja – zaciekawiona. Nieznajomy westchnął.

– Chyba nie tylko ja mam astmę – rzuciłam ostrożnie.

Spojrzał na mnie przeciągle i nieoczekiwanie podchwycił mój drobny żarcik.

– To pospolite choróbsko – mruknął. – Może znasz jakąś receptę czy co?

Uśmiechnęłam się.

– Może życzliwość w sprayu. Tudzież odrobina ciepła i wszyscy będą zaleczonymi, szczęśliwymi nie-alergikami! – zawołałam uniesiona falą kreatywności. – Na co tutaj właściwie czekasz? – Zainteresowałam się.

– Na nic – odparł.

Przechyliłam się lekko przez barierkę mostka, żeby lepiej zobaczyć, co ów nieznajomy skrywał pod tą zbędną warstwą odzieży, jaką był kaptur. Skupiona na analizowaniu aparycji poczciwego bladusa, nie usłyszałam, co miał mi do powiedzenia.

– Na kogo, przepraszam?

Chłopak spojrzał na mnie bez wyrazu.

– Nie dość, że astmatyczka, to jeszcze głucha.

Co on do mnie powiedział??

– Oooo, ja tutaj grzecznie…