Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dane był jej pierwszą miłością i jedynym mężczyzną, którego kiedykolwiek kochała. Mimo tego ich małżeństwo legło w gruzach pod naporem dramatycznych wydarzeń.
Audrze udaje się na nowo ułożyć sobie życie bez Dane’a, ale nieoczekiwane okoliczności sprowadzają po latach jej byłego męża z powrotem do jej świata, burząc cały spokój, który z takim trudem udało jej się osiągnąć.
Dane nadal zapiera jej dech w piersiach i jak zawsze działa na nią bardziej niż jakikolwiek inny mężczyzna. On także na nowo odkrywa żarzące się w nim uczucie.
Żadne z nich nie spodziewa się, że ich ponowne spotkanie okaże się sprawą życia i śmierci i że czeka ich wstrząsający zwrot losu. . .
Czy nowa katastrofa zakończy ich życie czy może ocali ich dusze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Prolog
Flynn Purdom stał przy zlewie w kuchni, płukał kubek po kawie i patrzył, jak płatki śniegu spadają z mrocznego nieba i osadzają się na szybie. Za pomocą krótkofalówki dostroił się wcześniej do częstotliwości fal radiowych narodowego systemu pogodowego i zyskał informację o nadchodzącej burzy śnieżnej. Parę zamieci przeszło już koło jego chaty, ale przyniosły tylko niewielki spadek temperatury i kilka centymetrów śniegu. Z tego, co widział, gdy sprawdzał pułapki zastawione w lesie, prawdziwa zawierucha szalała w wyższych partiach gór.
Rozwścieczona natura potrafiła być prawdziwą suką, ale wolał mierzyć się z nią niż ze złem przenikającym kręgi władzy Stanów Zjednoczonych. Jego rodzina stwierdziła, że oszalał, gdy zamieszkał w dziczy zupełnie sam, ale nie zamierzał się przejmować cudzymi opiniami. Jego zdaniem to oni byli idiotami. Pewnie nawet nie zauważą, gdy rząd zacznie robić na nich obławę; będą zbyt zajęci czytaniem najnowszych ploteczek z Hollywood albo śledzeniem na portalach społecznościowych, co jakiś koleś, którego ledwie znali w gimnazjum, zjadł tego dnia na kolację. Durne owce wiedzione prosto na rzeź. Ale nie on. Nigdy w życiu! Ciekawe, czy dalej będą uważać, że jest szalony, gdy przyjdzie co do czego.
Ziewnął, wytarł kubek do sucha i postawił na blacie obok talerza i sztućców, które umył przed wieloma godzinami. Było jeszcze wcześnie, ale wstawał bladym świtem i łóżko już go wzywało.
Właśnie odwracał się od zlewu, gdy jego wzrok przykuło mignięcie jaskrawoniebieskiej plamy za oknem. Wyjrzał na zewnątrz, ale to coś zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Hm… Pewnie skrzydło błękitnika górskiego. Zerknął w stronę drewutni. A niech to. Jeśli burza śnieżna uderzy jutro, nie będzie mu się chciało wychodzić po opał. W sumie każdy wolałby wtedy siedzieć w cieple chaty. Westchnął, podszedł do drzwi i założył kurtkę oraz buty.
Zimowy krajobraz skąpany był w szarościach, a nad głową Flynna właśnie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Wziął naręcze drwa z szopy i ruszył z powrotem w stronę domu akurat w chwili, gdy ci ludzie wyłonili się spomiędzy drzew. Zamarł. Co, do…? Chrząknął zaskoczony, a jedno z polan spadło ze sterty i wylądowało u jego stóp.
Zobaczył mężczyznę, który rozglądał się wokół rozbieganym wzrokiem. Skórę miał zarumienioną i lśniącą od potu. W ramionach trzymał kobietę, która najwyraźniej już nie żyła – była biała jak śnieg i zesztywniała. Podczas gdy zaszokowany Flynn obserwował tę scenę, nieznajomy jęknął rozdzierająco i padł na kolana, wciąż przyciskając do piersi ciało towarzyszki.
Flynn rzucił drewno na ziemię i pobiegł po krótkofalówkę.
Rozdział 1
Audra
Skręciłam za róg i zobaczyłam góry w oddali. Ich majestat wciąż budził we mnie zachwyt i to uczucie przenikało mnie do szpiku kości. Były wspaniałe. Niewzruszone. Wiedziałam, że zawsze mogę na nie liczyć. W świecie, w którym nie ma nic pewnego, było to rzadkością.
O dziewiątej rano na parkingu stało tylko kilka samochodów należących do ludzi, którym wynajmowałam powierzchnie biurowe w moim budynku. Ceglany magazyn już wkrótce miał się stać galerią handlową skupiającą profesjonalistów z branży weselnej.
Zaparkowałam, wysiadłam z auta, otworzyłam bagażnik i wyjęłam z niego kwiaty i gałęzie, które kupiłam tego ranka na targu kwiatowym. Przymknęłam oczy, wdychając słodki, uderzający do głowy zapach lilii. Zamknęłam bagażnik wolną ręką i ruszyłam w stronę wejścia do budynku.
Siedem lat temu sprzedałam tych kilka cennych rzeczy, jakie posiadałam – obrączkę ślubną babci, kilka antyków ze strychu – i otworzyłam studio florystyczne pod nazwą Thistles and Thatch. Na początku ledwo byłam w stanie opłacać rachunki za prąd, ale budynek należał do mnie. Do tego po śmierci ojca odziedziczyłam jego dom, więc nie musiałam się martwić kredytem mieszkaniowym. Jakoś wiązałam koniec z końcem i czekałam cierpliwie, aż mój raczkujący biznes się rozwinie, a tymczasem doskonaliłam umiejętności i szukałam własnego stylu.
Początkowo nie miałam pieniędzy na materiały, więc musiałam się wykazywać kreatywnością. Do ozdabiania używałam sznurków oraz worków jutowych i reklamowałam ten styl jako „prosto z farmy”. Tworzyłam unikalne kompozycje, łącząc sumak z eukaliptusem, dodawałam do bukietów nawet gałęzie obładowane owocami. Wykorzystywałam rośliny, które inne florystki uważały za chwasty, moim zdaniem jednak w połączeniu z tradycyjnymi kwiatami wyglądały interesująco i fantazyjnie. Poza tym odręcznie wypisywałam bileciki, co stanowiło wyjątkowy i osobisty akcent. Moje prace zyskały na popularności dzięki poczcie pantoflowej i biznes zaczął się rozwijać. Spędzałam poranki w studiu na układaniu bukietów, a popołudniami i wieczorami gotowe rozwoziłam. Gdy dostałam zlecenie na przygotowanie oprawy florystycznej kilku przyjęć, zdałam sobie sprawę, że to właśnie na weselach i rozmaitych innych ważnych wydarzeniach można zarobić najwięcej. To wtedy zaczęłam inwestować większość zysków w reklamy publikowane w magazynach ślubnych i czasopismach przeznaczonych dla lokalnej śmietanki towarzyskiej.
Gdy panny młode regularnie zaczęły prosić mnie o polecenie im innych dostawców usług związanych z branżą weselną, pomyślałam, że mogłabym wykorzystać dodatkową przestrzeń w budynku na urządzenie centrum ślubnego, tak by osoby zainteresowane mogły załatwiać wszystkie sprawy w jednym miejscu. Magazyn znajdował się na peryferiach Laurelton w stanie Kolorado i normalnie nie było tu dużego ruchu, ale gdyby klienci mogli w jednej lokalizacji zaspokoić wszystkie swoje potrzeby, to byłoby idealne rozwiązanie dla każdej ze stron, przynajmniej taką miałam nadzieję. Postawiłam na to – dosłownie.
Wynajęłam jedyną nadającą się do użytku przestrzeń fotografowi, a czynsz wykorzystałam do przerabiania kolejnych części magazynu na nowe biura i studia. W centrum ślubnym mieli teraz swoją siedzibę: fotograf, operatorka kamery oraz projektantka papeterii ślubnej i dekoracji weselnych. Działał tu również sklep z sukniami ślubnymi, a wkrótce miała się otworzyć cukiernia Pastries by Baptiste – przestrzeń wyposażona w profesjonalną kuchnię, potrzebną do realizacji tego przedsięwzięcia, była już prawie gotowa.
Przez ostatnie dwa lata żywiłam się kanapkami z masłem orzechowym, nie kupiłam sobie ani jednego nowego ciucha i inwestowałam wszystkie zyski w ten projekt. Gdy teraz przekroczyłam próg budynku, poczułam, jak serce rośnie mi z dumy.
Z uśmiechem rozejrzałam się po foyer, wdychając zapach kwiatów i świeżej farby. Połączenie współczesnego wystroju z elementami vintage dało efekt, jaki sobie wymarzyłam. Podłoga z ciemnego twardego drewna była jednocześnie elegancka i rustykalna, a ceglane ściany stanowiły idealny kontrast dla wielkiego kryształowego żyrandola zamontowanego na wysokim suficie. Powierzchnie biurowe ciągnęły się zarówno po prawej, jak i po lewej stronie hallu, a naprzeciwko wejścia znajdowały się szerokie schody wiodące na otwarte piętro z antresolą zabezpieczoną stalowymi, sztucznie postarzanymi barierkami. Ciche, kojące dźwięki muzyki klasycznej płynęły z systemu głośników rozmieszczonych w całym budynku. Nieopodal wejścia stał okrągły zabytkowy stolik, który znalazłam na pchlim targu. Eksponowałam na nim ogromne kompozycje kwiatowe, które zmieniałam raz na tydzień. Aktualny bukiet składał się z róż w odcieniu lawendy, tawułki, naparstnicy, ostu, ligustru i eukaliptusa. Przesunęłam palcem po łodydze pełnej owoców, by ocenić świeżość kompozycji, i uznałam, że wytrzyma jeszcze kilka dni.
Uśmiechnęłam się znowu, obejmując wzrokiem całą przestrzeń. Gdy już spłacę pożyczkę, którą zaciągnęłam na budowę centrum usług weselnych, zacznę przeznaczać więcej pieniędzy na reklamę.
– Piękny poranek, prawda?
Odwróciłam się i zobaczyłam Victora stojącego w progu swojego studia.
– Owszem. Podobno w tym tygodniu ma wreszcie spaść śnieg. Już czuję jego zapach w powietrzu.
Podeszłam do niego, a on pochylił się lekko, by powąchać lilie, które trzymałam w ramionach. Westchnął.
– Lilie i pierwszy śnieg. Powinni zrobić z tego perfumy.
Zaśmiałam się.
– Bez wątpienia już wymyślili taki odświeżacz powietrza, ale jestem pewna, że jego zapach w niczym nie przypomina oryginału.
Weszliśmy do studia Victora.
– Pewnie masz rację. Doskonałości natury podrobić się nie da, ale to nie powstrzymuje firm takich jak Glade. Tych produkujących irygatory dopochwowe też nie, jeśli już o to chodzi.
Prychnęłam śmiechem.
– To niesmaczne.
– Ale prawdziwe. – Victor wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Chodź, pokażę ci sesję ze ślubu Bell z Larkinem. Nowożeńcy przyjadą dopiero za pół godziny.
Odłożyłam kwiaty na jego biurko i podeszłam do ogromnego stołu, na którym leżały czarno-białe zdjęcia i księga przygotowana dla klientów. Uwielbiałam styl Victora. Z jednej strony robił przewidywalne fotki, których życzyła sobie każda panna młoda – uwieczniał moment krojenia tortu, pierwszy taniec, rzucanie bukietu – ale z drugiej strony potrafił uchwycić momenty magiczne. Właśnie te niepozowane zdjęcia lubiłam najbardziej. Podczas gdy je przeglądałam, mój wzrok przykuła leżąca z boku fotografia. Zdjęcie przedstawiało pana młodego czekającego przy ołtarzu. Panna młoda właśnie zaczęła iść nawą w jego stronę. Było oczywiste, że w tym momencie mężczyzna zobaczył swoją wybrankę po raz pierwszy. Był młody i przystojny, miał ciemne włosy i jasne oczy. Widać było, że często i łatwo się śmieje. Prychnęłam w duchu. „Przecież nawet go nie znasz”. A jednak nie mogłam oderwać od niego wzroku. Szacunek i uwielbienie malujące się na jego twarzy… Ten widok szarpał moje wnętrzności, poczułam ból starej rany.
Spojrzałam na Victora z uśmiechem chyba przesadnie pogodnym, usta odrobinę mi drżały.
Przyglądał mi się przez chwilę, po czym skinął głową, zerkając na zdjęcie.
– Właśnie o to chodzi, prawda? – zapytał cicho. – Dbamy o oprawę ślubu i wesela, ale wszystko sprowadza się do tego, czyż nie? Do tego jednego spojrzenia.
Przytaknęłam, zanim odwróciłam wzrok.
– Tak. W każdym razie… powinno. – Uśmiechnęłam się znowu. – To przepiękna sesja, Victorze. Jestem pewna, że młodzi będą zachwyceni. – Odwróciłam się i sięgnęłam po kwiaty. – Wstawię je do wody. O dziewiątej trzydzieści mam spotkanie z panną młodą, która może się okazać ważną klientką, więc… muszę się przygotować.
– Jestem pewien, że zrobisz na niej piorunujące wrażenie. Powodzenia.
– Dzięki! – zawołałam, wychodząc z jego studia. – Przyda mi się.
Wspięłam się po schodach do mojego studia. Zostawiłam sobie jedną z większych przestrzeni z przestronnym zapleczem, gdzie mogłam wstawić kilka chłodziarek i stołów warsztatowych o przyzwoitych rozmiarach. Tak się złożyło, że miałam tam windę prowadzącą do bocznego wyjścia na parterze, gdy więc przychodził czas dostawy, mogłam z łatwością przenosić kompozycje kwiatowe do auta. Przede wszystkim jednak zależało mi na widoku na góry. One… jakoś mnie zakotwiczały.
Przygryzłam wargę, czując nadciągającą melancholię. Tamto zdjęcie mnie rozstroiło, przywołało smutek, który powinien już ulecieć, przywiodło na myśl mgliste wspomnienie, które kiedyś uniemożliwiało mi oddychanie. Ale to było dawno, dlaczego więc znowu czułam ucisk w piersi?
Gdy usłyszałam dobiegające ze studia głosy, ściągnęłam brwi i zwolniłam kroku. Wiedziałam, że Jay, mój asystent, siedzi tam już od ósmej rano. Ale moje spotkanie z Felicity McMaster, panną młodą, o której wspomniałam Victorowi, miało się rozpocząć dopiero za dwadzieścia pięć minut. Ogarnęło mnie zdenerwowanie i poczułam mrowienie na skórze. „Och, błagam, nie mówcie mi, że przyszła wcześniej”, pomyślałam. Nie byłam jeszcze gotowa. Zawsze najbardziej mnie stresowało przedstawianie klientkom mojej wizji. Uwielbiałam projektować kompozycje kwiatowe, byłam wtedy w swoim żywiole. Cała reszta to było zło konieczne. Ale musiałam wziąć się w garść.
Cholerny Victor… Czułam się wytrącona z równowagi, chociaż nie wiedziałam do końca z jakiego powodu. Zupełnie jakbym przechodziła przez znane mi pole i nagle mina wybuchła mi pod stopami. Coś takiego nie wydarzyło się od dawna. Od bardzo dawna. „Opanuj się, Audra”.
Przystanęłam i wzięłam głęboki wdech. Zebrałam się na odwagę, po czym przekroczyłam próg studia.
– Dzień dobry – przywitał mnie Jay, gdy tylko weszłam. Zerwał się z krzesła i spojrzał na mnie porozumiewawczo, wybałuszając lekko oczy. Najwyraźniej był równie zaskoczony jak ja, że nasze klientki pojawiły się wcześniej. Wskazał dwie kobiety siedzące przy okrągłym stoliku. – To Felicity McMaster i jej matka Alice.
Ruszyłam w ich stronę z uśmiechem i przełożyłam kwiaty na lewe ramię, żeby wyciągnąć do nich prawą dłoń. Felicity była szczupłą blondynką o zadartym nosku i wielkich niebieskich oczach. Na palcu miała pierścionek z diamentem wielkości Skały Gibraltarskiej. Z kolei Alice była jej starszą wersją. Oczywiście już wcześniej widziałam ich zdjęcia w lokalnej gazecie, gdy rodzina podała do wiadomości publicznej informację o zaręczynach.
– Miło mi was poznać. Czyżbym źle zanotowała godzinę naszego spotkania? Wybaczcie, jeśli kazałam wam czekać!
– Nie, nie – odparła Alice, machając dłonią. – Po prostu mamy dziś milion spraw do załatwienia i musimy stąd wyjść najpóźniej za piętnaście dziesiąta. Pomyślałyśmy, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli przyjdziemy wcześniej.
– Nie, oczywiście, że nie – skłamałam.
Oddałam kwiaty Jayowi, a on zniknął na zapleczu, posyłając mi jeszcze przez ramię dodający otuchy uśmiech. Zdjęłam płaszcz, przewiesiłam go przez oparcie krzesła, odstawiłam torebkę na ziemię, po czym usiadłam obok Felicity.
– Planowanie wesela dla pięciuset gości w dwa miesiące to nie lada wyzwanie – zwróciła się do mnie matka panny młodej. – Potrzebujemy najlepszych dostawców, żeby to się udało.
Uśmiechnęłam się.
– Tak, oczywiście.
To było ogromne zlecenie. Rozmawiałyśmy już wstępnie o uroczystości podczas rozmowy telefonicznej. Relacja z wesela miała się pojawić w lokalnym czasopiśmie w specjalnym numerze na temat „zimowego ślubu”. Od razu zaczęłam rozmyślać nad projektami. Przy budżecie, o jakim myśleli McMasterowie, miałabym szansę stworzyć coś wyjątkowego i naprawdę niesamowitego, a jednocześnie zyskać rozgłos i szansę na darmową reklamę. A potrzebowałam teraz wszystkiego, co darmowe.
– Jestem zaszczycona, że się ze mną skontaktowałyście. Mogę zapytać, jak się o mnie dowiedziałaś? – zwróciłam się do Felicity. Byłam zdumiona, gdy zadzwoniły, żeby się ze mną umówić. Miałam świadomość, jak niewiele jeszcze znaczyłam w tej branży. To zlecenie byłoby dobrodziejstwem dla grubej ryby, nie mówiąc już o takiej płotce jak ja.
– Kilka miesięcy temu zobaczyłyśmy twoje piękne kompozycje na aukcji dzieł sztuki. Byłyśmy zaskoczone, gdy się dowiedziałyśmy, że zaprojektowała je zupełnie nieznana florystka. Mimo wszystko postanowiłyśmy się z tobą spotkać.
„Zupełnie nieznana florystka…” „Mimo wszystko postanowiłyśmy…” Uśmiechnęłam się blado z lekkim zażenowaniem.
– Cóż, dziękuję. Doceniam to, że dałyście mi szansę.
Miałam szczęście, że w ogóle dostałam tamto zlecenie w domu aukcyjnym, bo dzięki niemu nawiązałam współpracę z kilkoma innymi ważnymi organizacjami charytatywnymi. Te nieoczekiwane projekty pozwoliły mi spłacić znaczną część kredytu, który zaciągnęłam na rozbudowę centrum ślubnego.
Przyciągnęłam do siebie leżące na stoliku szkicownik i długopis, po czym u góry kartki zapisałam imię Felicity.
– Może opowiesz mi na początek, jaką ty masz wizję, jeśli chodzi o kwiaty?
Felicity zerknęła na matkę:
– Peonie, róże i tulipany.
Wiosenne kwiaty na zimowy ślub? Skrzywiłam się w duchu. Tylko bogaci i sławni wierzyli, że mogą nagiąć naturę do własnej woli.
– Wiem, że trzeba będzie je sprowadzić ze szklarni – dodała jej matka z cichym śmiechem – ale właśnie tego życzy sobie Felicity. – Posłała córce pobłażliwy uśmiech, jakby była dumna z tego, że jej pociecha ma upodobanie do podejmowania trudnych i kosztownych decyzji. – Pozostałe pięć firm, z którymi się spotkałyśmy, obiecało, że to nie będzie problem.
Serce mi zamarło. Pięć? Pokiwałam głową.
– Och, rozumiem. Tak, mogłybyśmy pójść tą drogą – powiedziałam powoli – albo… mogłybyśmy przygotować coś bardziej… unikalnego. Coś, co nie tylko będzie świadczyło o twoim znakomitym guście, lecz także opowie historię twojej miłości.
Felicity ściągnęła brwi, a na twarzy jej matki odmalował się lekki szok, jakby po raz pierwszy wzięła pod uwagę, że w przypadku ślubu córki w grę wchodzą uczucia.
– Historię… mojej miłości? – zapytała Felicity.
Serce zabiło mi szybciej.
– Cóż… – Odchrząknęłam. – Kwiaty mogą opowiedzieć historię nie tylko swoim pięknem, lecz także znaczeniem. – Pochyliłam głowę nad szkicownikiem i zaczęłam rysować bukiet. Gładkie pociągnięcia długopisu działały na mnie uspokajająco. – Ponadczasowe ogrodowe róże – mruknęłam – zmysłowe sukulenty, czułe narcyzy i słodkie zawilce, których środki mówią o sekretnych sprawach znanych tylko dwojgu ludziom. – Posłałam jej porozumiewawczy uśmiech.
Felicity spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale po chwili skinęła głową i uśmiechnęła się kącikiem ust. Ta reakcja dodała mi odwagi, więc szkicowałam dalej kolejne kwiaty, opowiadając o nich. Błądziłam myślami, a moja dłoń poruszała się samoistnie, wiedziona kreatywnością.
– A co to za kwiat? – zapytała nagle Felicity, wskazując roślinę, którą właśnie narysowałam.
Zamrugałam zaskoczona, że w ogóle włączyłam ją do bukietu. Może to z powodu nienazwanych emocji, które pojawiły się po obejrzeniu zdjęcia Victora, a może dlatego, że rozmawiałyśmy o prawdziwej miłości.
– To jest ciemiernik, czasami nazywany zimową różą… – Zamilkłam na chwilę. – Czy chciałybyście usłyszeć lokalną legendę na temat tego kwiatu?
Obie jednocześnie pokiwały głowami, wodząc wzrokiem za moim długopisem, podczas gdy dodawałam do bukietu zielone akcenty, jarmuż i żyworódki, by był bogaty i lśniący.
– Według starej indiańskiej legendy pewien wódz rozpaczliwie zakochał się w pięknej kobiecie imieniem Aiyana, która ponoć każdego dnia wdychała wschód słońca, a wydychała zachód. Nie należała do jego plemienia, ale jej dusza go przyzywała, więc pojął ją za żonę. Żyli w szczęściu i harmonii przez wiele lat. Gdy nagle utonęła, jej tragiczna śmierć sprawiła, że serce wodza pękło, a jego życie stało się puste. Kilka dni po jej pogrzebie z zaskoczeniem zobaczył małe kwiatki przebijające się przez stwardniałą od mrozu ziemię, rosnące nad miejscem jej spoczynku. Delikatne ciemierniki kierowały płatki ku górom i niebu, wdychając wschód słońca i wydychając zachód… – Zerknęłam na Felicity i Alice. Słuchały mnie z uwagą, jak urzeczone. – Ale wkrótce niespodziewanie nadeszła burza śnieżna. Wódz bał się, że zniszczy delikatne kwiaty, które jego zdaniem umożliwiały żonie spoglądanie w niebo, i odbierze jej wieczne szczęście. Pochylił się więc nad grobem i osłonił je swoim ciałem. W tej pozycji zamarzł na śmierć. Bóg nieba rozpoznał wielką miłość i poświęcenie wodza, w nagrodę zamienił go w drzewo. Po dziś dzień jeśli zobaczycie drzewo, którego gałęzie pochylają się nad kępą ciemiernika, możecie mieć pewność, że to indiański wódz otaczający obronnym gestem ukochaną, by spędzić z nią wieczność. Dlatego ciemierniki symbolizują prawdziwą nieskończoną miłość. – Dodałam kilka gałązek i zakończyłam szkic zawijasem ze wstążki. Podniosłam wzrok na Felicity. Serce biło mi mocno w piersi i czułam ucisk w gardle.
Dziewczyna westchnęła z rozmarzeniem, a matka ścisnęła jej dłoń spoczywającą na stoliku.
– David patrzy na ciebie właśnie w taki sposób, Felicity. Jakbyś wdychała wschód słońca.
Felicity zrobiła wielkie oczy.
– Naprawdę?
– O tak – zapewniła Alice, po czym przeniosła wzrok na mnie. Potrząsnęła głową i zaśmiała się cicho, zerkając na rysunek. Nawet ja musiałam przyznać, że jak na pierwszy szkic wyglądał pięknie. – No dobrze… To jest… wspaniałe. Wyjątkowe. I z pewnością zrobiłoby wrażenie na wszystkich. – Zerknęła na córkę, a ta wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Najwyraźniej podjęły decyzję, bo Alice popatrzyła na mnie i powiedziała: – Będziemy potrzebowały pasujących do wiązanki ślubnej bukietów na pięćdziesiąt stołów, do tego kwiaty na ołtarz i tak dalej. Przyślij mi wycenę, a mój mąż wpłaci zaliczkę.
Zrobiłam wielkie oczy i serce skoczyło mi do gardła.
– Ja… przygotuję wycenę do jutrzejszego popołudnia. Dziękuję. Bardzo dziękuję.
– Wspaniale – podsumowała matka.
Obie kobiety wstały i uścisnęły mi dłoń na pożegnanie.
Posłałam im uśmiech, wciąż lekko oszołomiona. Już ruszyły w stronę drzwi, gdy Felicity nagle odwróciła się do mnie, zrobiła to tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęłam.
– Czy mogłabym to sobie wziąć? – Wskazała szkic leżący na stoliku. – Ten rysunek jest piękny. Nie masz nic przeciwko?
Zamrugałam.
– Och, nie… Oczywiście, jasne. – Wyrwałam stronę ze szkicownika i jej podałam.
Felicity posłała mi ostatni uśmiech i wyszła za matką ze studia. Gdy drzwi zamknęły się za nimi, opadłam z powrotem na krzesło.
Jay, który w pewnym momencie musiał wrócić z zaplecza, choć tego nie zauważyłam, podbiegł do mnie, przysunął sobie krzesło i złapał mnie za ramiona.
– Jesteś genialna – wyszeptał, z trudem tłumiąc okrzyk radości.
Przyłożyłam dłoń do czoła.
– Ale czy ja dam radę? Wesele na pięćset osób i rozkładówka w czasopiśmie…
– Pewnie, że dasz radę. – Ściągnął brwi, przyglądając mi się uważnie. – Nie cieszysz się?
Chyba się cieszę. Powinnam być szczęśliwa. Po prostu czułam się… nieswojo. Wciąż byłam wytrącona z równowagi.
– Tak. Oczywiście. To wielka sprawa. Chyba jestem w szoku – odpowiedziałam ze śmiechem.
– No to się otrząśnij, bo mamy robotę do wykonania. – Jay uniósł dłoń, a ja przybiłam mu piątkę, znowu się zaśmiałam i pokręciłam głową, próbując dojść do siebie. Opowiedzenie tej legendy dziwnie na mnie podziałało, ciężar słów wciąż leżał mi na sercu.
– A tak swoją drogą, gdzie usłyszałaś tę historię? – zapytał Jay, jakby czytał mi w myślach.
– Och, ja… nie pamiętam. – Pokręciłam głową.
Zmrużył oczy, świadom mojej nieszczerości, ale nie naciskał.
– Hm… W porządku. Nie wiedziałem, że masz duszę romantyczki. Z pewnością nie robisz z tego użytku… – Uniósł brew, nawiązując do mojego nieistniejącego życia miłosnego. – Ale na wypadek gdybyś miała więcej takich legend w zanadrzu, ta podziałała. Zaparzę następny dzbanek kawy. Mamy ślub Spellmanów do przygotowania, a sama wycena wesela McMasterów może nam zająć cały dzień.
Uśmiechnęłam się, zebrałam swoje rzeczy i przeniosłam je na biurko stojące w innej części pomieszczenia. Jay wyszedł, żeby zaparzyć kawę w małej kuchni dla pracowników, mieszczącej się na końcu korytarza, a ja przez jakiś czas po prostu stałam przy oknie i spoglądałam na góry. Myślałam o przystojnym wodzu i kobiecie, którą ten kochał tak bardzo, że gotów był chronić ją na wieki. Wezbrał we mnie smutek, gdy pomyślałam, że taka miłość nie była mi pisana.
Rozdział 2
Wtedy
Audra powoli przesunęła pędzlem po płótnie, raz jeszcze poprawiając linię, którą przed chwilą namalowała. Właśnie skończyła i była zadowolona z rezultatu, ale modelka dalej trzymała pozę, podczas gdy pozostali studenci skupiali się intensywnie, próbując oddać podobieństwo.
Jakiś ruch za oknem przykuł jej uwagę. Na widok brata Dalili Townsend, który właśnie usiadł na ławce w niewielkim parku przed budynkiem, wstrzymała oddech. Ściągnęła brew zdziwiona i zerknęła na puste miejsce, które zazwyczaj zajmowała Dalila. Czyżby brat nie zdawał sobie sprawy, że dziś jej tu nie było?
Odbierał Dalilę po zajęciach – w każdy wtorek i czwartek o siedemnastej – od kiedy zaczęły naukę miesiąc wcześniej. Początkowo Audra myślała, że to chłopak Dalili, ale pewnego dnia dziewczyna wyjrzała przez okno i zawołała: ”Och, mój brat już tu jest. Muszę iść”, po czym wybiegła na zewnątrz. Audra nie wiedziała dlaczego, ale poczuła, jakby coś wzbiło się do lotu w jej piersi. To przecież nie mogła być ulga. Niby dlaczego dziewczyna taka jak ona miałaby poczuć zadowolenie, że chłopak taki jak brat Dalili nie jest zajęty? A w każdym razie nie jest związany z Dalilą. Przecież Audra nie mogła liczyć na to, że kiedykolwiek zostanie jego dziewczyną. Była niewidzialna, mogła tylko obserwować chłopców takich jak on z oddali.
– Jesteś żałosna – wymamrotała pod nosem, prostując ramiona.
Wiedziała, że powinna odwrócić wzrok od okna. Wiedziała, że to trochę dziwne – okej, może nawet bardzo dziwne – że tak mu się przygląda, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Ciągnęło ją do niego. I nie chodziło tylko o jego wygląd, lecz także o gesty, miny i dobroć, jaka z niego promieniowała.
Dziś siedział z łokciami wspartymi na kolanach i jadł kanapkę. Nagle zerknął w lewo, a gdy Audra podążyła wzrokiem w tę samą stronę, zobaczyła bezpańskiego psa, który siedział nieopodal. Zwierzę obserwowało brata Dalili równie uważnie jak ona.
Chłopak zamarł z kanapką w połowie drogi do ust i wbił wzrok w psa. Audra przechyliła głowę i uśmiechnęła się kącikiem ust, obserwując tę interakcję. Chłopak wahał się chwilę, jakby rozważał sytuację, a pies dalej wpatrywał się w niego smutnym błagalnym wzrokiem. Wreszcie chłopak uniósł ramiona, jakby westchnął, i wyciągnął kanapkę w stronę zwierzęcia. Pies podszedł do niego nieśmiało, jednak z nadzieją, złapał kanapkę w pysk i natychmiast pożarł. Chłopak powiedział coś do niego i niepewnie wyciągnął rękę. Zwierzak zbliżył się jeszcze o krok i szturchnął jego dłoń nosem, za co został nagrodzony drapaniem pod pyskiem i za uszami. Trwało to jakiś czas, aż w końcu klakson samochodu wystraszył kundla i zmusił go do ucieczki.
Audra otworzyła leżący na kolanach szkicownik i szybko, bez wysiłku, narysowała kredkami ołówkowymi scenkę między chłopcem a psem. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w pobliżu i pospiesznie zamknęła szkicownik, zanim podszedł do niej nauczyciel.
– Piękne – mruknął prowadzący zajęcia, patrząc na stojący na sztalugach ukończony obraz. – Światłocień jest absolutnie zachwycający. To wspaniała praca, Audro.
Poczuła przyjemność, gdy usłyszała ten komplement. Nauczyciel patrzył na nią z autentycznym szacunkiem.
– Ale zawsze malujesz w czerni i bieli – kontynuował. – Czy nigdy nie czujesz potrzeby dodania koloru do swoich prac?
Audra uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Nie była pewna, jak odpowiedzieć na to pytanie. Mężczyzna poklepał ją po ramieniu, zaśmiał się cicho i podszedł do następnego ucznia. Zerknęła na swój obraz. Właściwie dlaczego zawsze malowała w czerni i bieli? Czy dlatego, że w taki sposób postrzegała świat? Jako pozbawiony kolorów? ”Tak”, wyszeptało jej serce. ”Tak”. Pomyślała o swoim domu i melancholii przenikającej jego ściany, o tym, że zawsze czuła, jakby żyła wśród cieni, choć potajemnie w głębi serca pragnęła złotego, ciepłego blasku słońca.
Spuściła wzrok na szkicownik, wciąż leżący jej na kolanach, i otworzyła go na rysunku przedstawiającym chłopca i psa. Chociaż czuła, że jej świat jest czarno-biały, pełen odcieni ponurej szarości, o dziwo – tego chłopaka narysowała w kolorze.
***
– Halo?! – zawołał Dane, wchodząc do opustoszałego pomieszczenia, w którym została już tylko jedna dziewczyna.
Odwróciła się gwałtownie od zlewu, a krople wody pociekły z pędzli, które trzymała w dłoni. Na jego widok szeroko otworzyła oczy w wyrazie zaskoczenia.
– Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć – powiedział, podchodząc do niej. – Ja… eee… szukam siostry.
Przez moment tylko się na niego gapiła, mocno zaciskając palce na trzymanych w garści pędzlach, z ustami ułożonymi w kształt litery O. W końcu zamrugała i lekko pokręciła głową. Odwróciła się, by zakręcić wodę, po czym znowu spojrzała na niego.
– Jesteś bratem Dalili Townsend, zgadza się? – zapytała cicho.
Podszedł bliżej i skinął głową.
– Tak. Zazwyczaj odbieram ją po zajęciach. – Ściągnął brwi, rozglądając się po pustej sali, a potem znowu spojrzał na dziewczynę.
– Dalila wspomniała w zeszłym tygodniu, że nie będzie jej dziś na zajęciach… Mówiła, że ma wizytę u okulisty.
Dane skrzywił się i potarł kark dłonią.
– Cholera. Racja. Zupełnie zapomniałem. – Zerknął z powrotem na dziewczynę.
Wbiła wzrok w swoje buty, ciemny warkocz opadł jej na ramię; wyślizgnęło się już z niego tyle włosów, że niemal się rozplótł. Dane przyjrzał się jej uważniej i niespodziewanie poczuł, jak krew zawrzała mu w żyłach. Dziewczyna była drobna i delikatna – ładna w niezwykły, egzotyczny sposób. Coś w kształcie jej kości policzkowych i krzywiźnie czoła sugerowało, że miała wśród przodków rdzennych mieszkańców Ameryki. Zapatrzył się na jej spiczasty podbródek i mały nosek, ale to wielkie oczy okolone gęstymi rzęsami urzekły go i na moment zniewoliły. A jej usta… były tak pełne i idealnie różowe. Przełknął z trudem.
– Jesteś nauczycielką? – zapytał zdezorientowany, bo wyglądała, jakby była w jego wieku, może nawet młodsza. A może była asystentką?
Zrobił jeszcze krok, tak że dzieliło ich już tylko pół metra. Z bliska jej skóra była czysta i gładka, a policzki zarumienione.
Zamrugała, a potem pokręciła głową.
– Nie. Ja… jestem studentką. Dostałam zniżkę na udział w kursie w zamian za sprzątanie sali po zajęciach. – Zerknęła na zlew.
Dane zauważył, że o ścianę obok oparta jest miotła z szufelką przyczepioną do rączki. Gdy z powrotem spojrzał na dziewczynę, zauważył, że jej rumieńce się pogłębiły. Pożałował swojego pytania. Cholera, zawstydził ją. Chciał jak najszybciej zmienić temat, więc spojrzał na sztalugi po swojej prawej i wybałuszył oczy na widok obrazu.
Zerknął na dziewczynę, a ona przeniosła wzrok na te same sztalugi, a potem znowu na niego.
– Pozowała nam dziś modelka – wyjaśniła. – Była… jak widać… topless.
Dane zmrużył oczy, znowu patrząc na rysunek.
– Rozumiem.
Dziewczyna stanęła obok niego, spojrzała na obraz, przygryzła pełną dolną wargę i przechyliła głowę na bok.
– Nie jestem ekspertem – przyznał – ale nie sądzę, by normalnie były… zaostrzone.
Usta jej drgnęły i zacisnęła wargi, tłumiąc uśmiech. Może nie chciała obrazić autora tego dzieła.
– Cóż, każdy widzi świat inaczej. On ewidentnie postrzega kobiece ciało jako… – Ściągnęła brwi, szukając właściwych słów.
– Zaawansowaną broń bojową? – podsunął.
Prychnęła śmiechem, a jej twarz rozświetliła się przy tym w taki sposób, że Dane poczuł, jak żołądek skręca mu się w supeł. Zauważył zaskoczenie w jej szeroko otwartych oczach, w których teraz gościło rozbawienie. Najwyraźniej nie spodziewała się, że mógłby ją rozśmieszyć. Świadomość, że mu się to udało, sprawiła, że przeszył go dreszcz satysfakcji.
Zrobił kilka kroków i stanął przed następnymi sztalugami. Wsparł podbródek na dłoni, by popatrzeć na wizję kobiecości kolejnego artysty. Skrzywił się na widok piersi, które wyglądały jak zgniłe owoce.
– Błagam, powiedz mi, że ona w rzeczywistości tak nie wyglądała.
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie – zaprzeczyła cicho. – Gdyby tak było, zasugerowałabym jej, by zgłosiła się po pomoc lekarską.
Teraz to on prychnął śmiechem.
Uśmiechnęła się do niego z poczuciem winy, jednocześnie ściągając brwi. Była tak cholernie ładna. Te oczy, te usta, ten podbródek. Oderwał od niej wzrok i podszedł do okna, by stanąć przed ostatnimi sztalugami w tym rzędzie. Jego mina spoważniała, gdy popatrzył na obraz. Twarz kobiety była przesłonięta włosami, które opadały jej kaskadą wokół krągłych piersi, sutki były widoczne między pasmami włosów. To było… hipnotyzujące. Wyglądało tak realistycznie, że Dane mógłby uwierzyć, że to czarno-biała fotografia, gdyby zmrużył oczy.
– O rany – wyszeptał, czując ciepło dziewczyny u swego boku. – Ten jest wspaniały. – Zerknął na nią i zobaczył, że rumieńce wróciły jej na policzki, a na jej twarzy malowały się przyjemność pomieszana z nieśmiałością. Odwrócił się w jej stronę. – To twój?
Pokiwała głową i jakaś ulotna energia przepłynęła między nimi. Wydawała się ciepła i dobra i Dane zapragnął jakoś ją zebrać i zatrzymać.
Patrzył przez chwilę na dziewczynę, po czym przeniósł wzrok na obraz.
– Jesteś… niesamowita.
Zaśmiała się cicho, wciąż onieśmielona.
– Dziękuję.
– Nazywam się Dane.
Uśmiechnęła się miękko, umknęła wzrokiem, dopiero po chwili znowu spojrzała mu w oczy.
– Audra.
Audra. Dane odwzajemnił jej uśmiech. Gdy zrobił krok w jej stronę, potrącił krzesło stojące przed sztalugą. Sterta szkicowników spadła na podłogę.
– Do licha… przepraszam – powiedział i pochylił się, żeby je podnieść.
Audra gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca i padła na kolana.
– Nie ma sprawy. Ja je pozbieram! – zawołała w popłochu.
– Nie, to moja wina. – Dane sięgnął po szkicownik i położył go z powrotem na krawędzi krzesła.
Gdy to zrobił, wypadły z niego luźne kartki i posypały się jak deszcz na ich ręce. Oboje próbowali je złapać. Zamarli, gdy jeden z rysunków spoczął na knykciach prawej dłoni Dane’a. Szkic przedstawiał jego – karmiącego kanapką bezpańskiego psa. Pies patrzył na niego z takim wygłodniałym pragnieniem w oczach, że Dane nie mógł się oprzeć i podzielił się z nim kanapką, chociaż jak zawsze umierał z głodu po treningu pływackim, który dopiero co zakończył.
Zerknął dziewczynie w oczy. Wyglądała na przerażoną, z trudem przełknęła ślinę.
– Ja…
Spuścił wzrok i zauważył więcej szkiców, które go przedstawiały – na jednym był pogrążony w myślach, na innym uśmiechnięty, gdy odrzucał piłkę grupie dzieciaków bawiących się w parku. Sięgnął po jeden z rysunków – siedział na tej samej ławce co dziś z dłońmi w kieszeniach kurtki i zamyślony spoglądał w dal ze spokojną miną. Pamiętał tamten dzień, pamiętał koszulę, którą miał na sobie. To była trzecia rocznica śmierci taty, a on rozmyślał o nim, obserwując rodzinę cieszącą się piknikiem w parku. Jednocześnie zatęsknił za ojcem i poczuł wdzięczność, że chociaż go stracił, to miał tak wiele miłych wspomnień związanych z tym dobrym człowiekiem. Gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł spokój w sercu. A ta dziewczyna uchwyciła ten moment. Zobaczyła w nim coś, co skłoniło ją do narysowania go w takiej chwili.
Popatrzył na nią, a ona pokręciła głową. Usta jej drżały.
– Zawsze kończę wcześniej niż inni. Siedzę tuż przy oknie… ale nie chciałam naruszać twojej prywatności… – wyszeptała. Minę wciąż miała czujną, wystraszoną, rumieńce pokrywały plamami jej szyję i policzki. Była czerwona jak burak, oddychała ciężko i przyglądała mu się uważnie. Najwyraźniej bała się jego reakcji.
Poczuł ucisk w piersi i uśmiechnął się, żeby ją uspokoić. Zamrugała kilka razy, a jej różowe usta rozchyliły się, gdy odetchnęła z ulgą.
Popatrzył znowu na szkice, oglądając siebie jej oczami. Ta dziewczyna… ona naprawdę go widziała. Nie tylko jego twarz, bogactwo, wysportowane ciało czy popularność – wszystkie te rzeczy, poprzez które inni go definiowali. Poprzez które nawet on sam się definiował. Nie, ona widziała w nim to, co miał nadzieję, że w nim tkwi – wartości, które miały dla niego znaczenie. A gdy popatrzył jej w oczy, zdał sobie sprawę, że on też chce zobaczyć to, co kryje się w niej.
Rozdział 3
Audra
Harowałam jak wół, żeby przygotować wycenę dla McMasterów oraz kwiaty na ślub, który miał się odbyć następnego ranka – dzień minął mi błyskawicznie. Byłam wdzięczna za to, że mogę się skupić na robocie, i umysł w końcu mi się wyciszył, podczas gdy tworzyłam jeden bukiet za drugim.
Zmusiłam Jaya, żeby wyszedł o osiemnastej trzydzieści, ale sama zostałam dłużej i wyłączyłam komputer, ziewając, dopiero koło dziewiątej wieczorem.
Grube, puszyste płatki śniegu sypały z nieba, gdy jechałam do domu, ale nie czułam, by było bardzo zimno. Śnieg pewnie zniknie do rana i dzień ślubu Triny Spellman będzie rześki, ale piękny, z niebieskim niebem i powietrzem pachnącym soplami lodu z domieszką dymu.
Weszłam do ponurego, podniszczonego domu z dwuspadowym dachem, w którym mieszkałam większość życia, i powiesiłam kurtkę na wieszaku stojącym przy drzwiach. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w znoszone dresy, a potem stałam przed mikrofalówką, czekając, aż podgrzeje się danie z makaronem. Kolejny ekscytujący piątkowy wieczór. Ale nie przeszkadzało mi to. Zazwyczaj. Lubiłam tę spokojną rutynę. Cieszyłam się ciszą i przewidywalnością mojego życia. Na ogół pod koniec dnia byłam na tyle wyczerpana, że i tak praktycznie padałam nieprzytomna na łóżko. Wracałam do tego domu tylko po to, by jeść i spać. Nawet w zimowe weekendy zajmowały mnie jakieś wydarzenia, nad którymi pracowałam.
Dlaczego zatem dziś wieczorem odczuwałam dziwny smutek? Dlaczego cisza panująca w moim domu nie kojarzyła mi się ze spokojem, tylko z… samotnością. Ogromną samotnością. Postukałam widelcem o blat, obserwując kolację obracającą się w mikrofalówce. To przez to zdjęcie i tę legendę. Jedno i drugie wydobyło na powierzchnię wspomnienia, o których nie chciałam myśleć.
Gdy mój posiłek wreszcie się podgrzał, zabrałam parującą tackę z makaronem oraz kieliszek wina do salonu, postawiłam na stoliku kawowym, a sama usiadłam na kanapie. Włączyłam telewizor i zaczęłam jeść, oglądając lokalne wiadomości. Zerknęłam na stary rozkładany fotel taty i wyobraziłam sobie, że siedzi tam tak jak kiedyś – z ponurą miną, zapatrzony w przestrzeń. Fizycznie obecny, ale emocjonalnie niedostępny.
Ogarnęło mnie dobrze znane poczucie winy, które zawsze mi tu dokuczało.
Powinnam się przeprowadzić. Z tym domem wiązało się wprawdzie kilka dobrych wspomnień, ale z punku widzenia estetyki w ogóle mi się nie podobał. Nie było tu niczego, co mogłabym nazwać naprawdę własnym. Meble były stare, zniszczone, nie w moim stylu. To budynek, w którym pracowałam, świadczył o moich gustach i o tym, co kocham, ale tam nie mogłam mieszkać. Owszem, powinnam była się pozbyć tego domu już dawno, musiałabym jednak dokonać wielu napraw, nim mogłabym go wystawić na sprzedaż, a w tej chwili nie miałam pieniędzy na choćby jedną zmianę.
Gdy skończyłam jeść i dopiłam wino, pooglądałam jeszcze przez chwilę wiadomości, umyłam zęby i położyłam się do łóżka, podciągając kołdrę pod brodę. Zamknęłam oczy i zaczęłam odpływać w sen. Nagle usłyszałam jakieś wycie dochodzące z głębi mojego ciała. Zacisnęłam dłonie na kocu, otworzyłam oczy i zrobiłam gwałtowny wydech, po czym zdałam sobie sprawę, że to tylko wiatr. Tak, tylko wiatr.
Prawda?
Śniło mi się, że byłam pod ziemią. „Żyj! Oddychaj!” Serce mi galopowało, a płuca paliły, gdy przedzierałam się przez twardą glebę. Nagle przebiłam się na powierzchnię i zobaczyłam oślepiający strumień migoczącej bieli. Śnieg. To był śnieg. Przełamałam ostatnią twardą pokrywę lodu i wyprostowałam się, czując, jak zmrożone kryształki topią się na mojej skórze. Spojrzałam w górę na słońce, które stało nad górami, zalewając świat kolorem. Ta nagła wolność sprawiła, że poczułam przypływ szczęścia, miałam ochotę krzyczeć z radości. W tym momencie odwróciłam się i zobaczyłam jego twarz. Pochylał się nade mną z tą samą czcią, jaką pamiętałam. Ale wraz ze szczęściem przyszło do mnie cierpienie.
– Nie chroniłeś mnie – powiedziałam. – Dlaczego?
On też posmutniał.
– Bo mi nie pozwoliłaś.
Obudziłam się gwałtownie, słysząc dźwięk budzika, i poczułam pieczenie łez pod powiekami.
„Bo mi nie pozwoliłaś”.
***
Poniedziałkowy poranek był bezchmurny i zimny. Czułam się już lepiej, odżyłam. Miałam przed sobą cały kolejny tydzień, szansę, by zacząć od nowa, no i działo się tak wiele ekscytujących rzeczy! W sobotę dostarczyłam do kościoła kwiaty dla Spellmanów, a potem udekorowałam stoły na sali weselnej stroikami złożonymi ze złotych dalii, kremowych i bladoróżowych róż ogrodowych, pomarańczowych jaskrów, storczyków cymbidium oraz ziół i paproci. Nawet ja musiałam przyznać, że bukiety wyglądały oszałamiająco, więc zrobiłam trochę zdjęć do swojego portfolio. Po powrocie do domu wysłałam McMasterom wycenę, zamykając się w sumie, która przyprawiła mnie o lekkie mdłości. Jeszcze nigdy nie prosiłam nikogo o tak wysoką kwotę, ale to było duże zlecenie i uważałam, że moje stawki są adekwatne, wzięłam więc głęboki wdech i wysłałam wiadomość. W niedzielny poranek otrzymałam odpowiedź z informacją, że wszystko wygląda dobrze i w poniedziałek otrzymam zaliczkę. Całe szczęście, że byłam sama i nikt nie usłyszał podekscytowanego pisku, którego nie byłam w stanie powstrzymać.
A teraz wróciłam do pracy, gotowa, by chwytać dzień, chociaż najpierw musiałam wlać w siebie trochę kawy. Włączyłam ekspres i podczas gdy maszyna syczała i bulgotała, ogarnęłam kuchnię, rozkoszując się wspaniałym aromatem, który wypełnił pomieszczenie.
Z filiżanką w dłoni ruszyłam ostrożnie do mojego studia. Sączyłam po drodze gorącą boskość, starając się uniknąć rozlania napoju.
Rzuciłam torebkę oraz klucze na biurko, usiadłam i zalogowałam się do komputera. Posiedziałam przy nim trochę, dopijając pierwszą filiżankę kawy, ale generalnie nie miałam zaległości, bo przez większość weekendu i tak pracowałam z domu.
– Dzień dobry – wymamrotał Jay, przekraczając próg.
Uniosłam brew na widok jego podkrążonych oczu i powolnego kroku, którym pokonał dystans dzielący go od biurka.
– Miałeś ciężki weekend? – zapytałam, gdy opadł na krzesło.
– Nie. Właśnie tak wyglądają wspaniałe weekendy.
Zaśmiałam się.
– Patrząc na ciebie, stwierdzam, że to naprawdę kusząca perspektywa.
Wsparł łokieć na blacie biurka, położył policzek na dłoni i wykrzywił się zabawnie.
– Powinnaś była pójść ze mną potańczyć w sobotę. Ominęła cię epicka noc.
– Właśnie widzę.
Jay westchnął z cierpieniem i uniósł głowę.
– Powiedz mi, że zaparzyłaś już kawę.
– Zaparzyłam. Nalej sobie do kubka termicznego, wypijesz po drodze. Musimy wybrać podłogę do kuchni cukiernika. Trzeba ją położyć jak najszybciej, żeby Baptiste mógł zainstalować wszystko przed pierwszym. Potrzebuję pieniędzy z jego czynszu.
– Ech… Okej.
Zaśmiałam się. Jay lubił imprezować i w poniedziałki z trudem docierał do pracy, ale był wspaniałym asystentem. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, bo potrafił ciężko harować, był sumienny, a przede wszystkim miał złote serce. Jego jedyną wadą było to, że próbował mnie zmusić do prowadzenia życia towarzyskiego, czego ja po prostu… nie chciałam. Lubiłam moją cichą przewidywalną egzystencję, i tyle. Nie potrzebowałam więcej. Nie chciałam więcej.
Jay przeprowadził się do Kolorado na studia trzy i pół roku wcześniej, mniej więcej w czasie, gdy w końcu uznałam, że stać mnie na zatrudnienie asystenta na część etatu. Okazał się dla mnie darem niebios. Pracował dwa poranki w tygodniu i jedno popołudnie między zajęciami, żebym mogła poświęcić więcej czasu na zarządzanie rozbudową centrum ślubnego. Ale już w czerwcu miał skończyć studia z projektowania graficznego, a ja nie mogłam sobie pozwolić na to, by zaoferować mu pracę na cały etat – o ile moja sytuacja finansowa nie zmieni się w ciągu najbliższego półrocza – przede wszystkim jednak uważałam, że powinien poszukać pracy w swojej branży, chociaż miałam za nim tęsknić zarówno na poziomie zawodowym, jak i osobistym. Oczywiście mogłam zatrudnić kolejnego asystenta na część etatu, ale wiedziałam, że nie znajdę nikogo tak uzdolnionego, jeśli chodzi o projektowanie efektownych broszurek, pocztówek i grafik na stronę internetową. Nikogo, przy kim czułabym się tak swobodnie. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Nienawidziłam zmian. Zawsze mnie rozstrajały. Nic dziwnego, że ostatnio nieustannie błądziłam myślami.
Jay wrócił do studia z kubkiem termicznym pełnym kawy, a ja zdjęłam kurtkę z oparcia krzesła i zaczęłam ją zakładać.
– Och! – zawołał, podnosząc stertę kopert z blatu swojego biurka. – Zaczekaj, to przyszło w piątek, gdy przygotowywaliśmy zamówienie dla Spellmanów. Zapomniałem ci przekazać.
– Dzięki. Przejrzę wszystko, gdy wrócę. – Wzięłam od niego koperty i już miałam je odłożyć na swoje biurko, gdy dostrzegłam adres jednego z nadawców.
Ściągnęłam brwi. Kancelaria prawna Rutherford, Dunning & Ross. Krew ścięła mi się w żyłach, a serce podeszło do gardła. Znałam tę kancelarię. Osobiście znałam tych prawników. Niestety.
Drżącymi dłońmi odrzuciłam resztę poczty na biurko i rozerwałam kopertę. Czego to, do licha, mogło dotyczyć?
– Wszystko w porządku? – zapytał Jay.
Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Rozłożyłam kartkę i zaczęłam czytać.
Straciłam dech i oblał mnie zimny pot. Co takiego?! Przebiegłam tekst wzrokiem, próbując pojąć prawniczy żargon i zrozumieć, jak to wszystko, do cholery, jest możliwe.
– Audra? – Głos Jaya rozległ się bliżej. – Zrobiłaś się biała jak prześcieradło. Co się stało?
W końcu na niego zerknęłam, otworzyłam usta, a potem znowu je zamknęłam. Potrząsnęłam głową, jakbym próbowała obudzić się ze snu… Z koszmaru.
– Oni mówią, że zabierają mi ten budynek.
– Oni? Jacy oni?
Znowu potrząsnęłam głową i oparłam się o krawędź biurka. Kartka wypadła mi z dłoni, a nogi się pode mną ugięły. Nie, nie, to musiało być jakieś nieporozumienie. Na pewno. To niemożliwe! Spojrzałam na Jaya, wciąż opierając się o drewniany blat, i zmusiłam się do głębokiego wdechu. Mój asystent już podniósł pismo z ziemi i studiował je ze ściągniętymi brwiami. Przerwał i zerknął na mnie ze zdziwieniem.
– Kim jest Luella Townsend?
– To stara kurwa, która ma zdecydowanie za dużo pieniędzy i lodowate czarne serce.
– A niech mnie. Przeklęłaś chyba po raz pierwszy, od kiedy cię znam.
– Ona na to zasłużyła.
Jay przeniósł wzrok z powrotem na pismo.
– Na to wygląda… – mruknął i przeczytał jeszcze kilka linijek. – A kim jest Dane Townsend?
Wypuściłam powietrze z płuc i ramiona mi opadły. Poczułam ucisk w sercu i przygryzłam wargę, nim w końcu odpowiedziałam.
– To mój były mąż.
Rozdział 4
Audra
Golf & Country Club Crosswinds był najstarszym i najbardziej prestiżowym klubem zrzeszającym śmietankę towarzyską Kolorado. Gdyby tak nie było, Luella Townsend oczywiście by do niego nie należała. Nie miałam pewności, że ją tam zastanę, ale był poniedziałek i jeśli wciąż była niewolnicą własnych przyzwyczajeń, jak siedem lat temu, wiedziałam, że będzie jadła lunch z innymi snobistycznymi starymi plotkarami przy stoliku przy oknie. Będą zadzierać nosy, zajadać się kanapeczkami i kruchymi ciasteczkami oraz obgadywać wszystkich ludzi niegodnych ich towarzystwa. Takich jak ja.
– W czym mogę pani pomóc? – Starszy dżentelmen w bladoszarym garniturze pojawił się znikąd i zastąpił mi drogę.
– Dziękuję, zmierzam do jadalni.
Obrzucił wzrokiem mój strój – ciemne dżinsy i turkusowy sweter – i choć wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę, jakimś cudem zrobił niezadowoloną minę. Zastanawiałam się, w jaki sposób doprowadził ten talent do poziomu mistrzostwa. Musiał chyba spędzić sporo godzin z kijem w dupie. Może nawet całe dekady. Skrzywiłam się w duchu i zbeształam za tę podłą myśl. Byłam zdenerwowana i miałam zły humor, ale nie powinnam pozwolić, by Luella Townsend wydobywała ze mnie to, co najgorsze.
Mężczyzna cicho pociągnął nosem.
– Proszę wybaczyć, ale w jadalni obowiązuje dress code.
Zdołałam się uśmiechnąć, ale czułam, że jest to uśmiech napięty i wymuszony.
– Zdaję sobie z tego sprawę, przepraszam, ale to nagła sytuacja.
– Jakiego rodzaju nagła sytuacja?
– To sprawa natury osobistej. Nie jestem upoważniona, by rozmawiać o szczegółach z osobami postronnymi.
Znowu cicho pociągnął nosem.
– Rozumiem…
– Pani Townsend z pewnością nie chciałaby, żebym poruszała ten temat z kimkolwiek poza nią samą. Z pewnością pan wie, jak skrytą jest osobą.
Mężczyzna wyprostował się odrobinę i chyba dostrzegłam błysk nerwowości w jego oczach. A więc on też znał Luellę. Szybko zerknął przez ramię w stronę jadalni, potwierdzając moje podejrzenie, że ona tam jest.
– Pani Townsend – powtórzył mężczyzna.
Pokiwałam głową.
– Luella Townsend. Będzie bardzo niezadowolona, jeśli się dowie, że tu byłam i zostałam odprawiona – skłamałam.
Rozciągnął usta w fałszywym uśmiechu, ale w jego oczach nadal było widać powściągliwość.
– Oczywiście. – Zawahał się. – Powiadomię panią Townsend, że pani tu jest.
Cholera. Najwyraźniej będę musiałam się pogodzić z tym, że dalej nie wejdę. Modliłam się tylko, żeby Luella nie kazała mnie wyrzucić siłą. Z pewnością będzie wiedziała, po co tu przyszłam.
– Dziękuję.
– Pani godność?
– Audra Kelley.
Mężczyzna zamarł, jakby moje imię wydało mu się znajome. Byłam w tym klubie wiele lat temu, ale nigdy go nie spotkałam. Jeśli wiedział, kim jestem, to nie miałam pojęcia skąd. Skinął mi głową i ruszył w stronę jadalni.
Serce waliło mi w piersi, kiedy czekałam w pustym holu na jego powrót. Słyszałam cichy szmer rozmów i szczęk sztućców uderzających o naczynia. Klasyczna muzyka płynęła z zamaskowanych głośników, a ja wciągnęłam w płuca zapachy tego miejsca: pasta do drewna i suszone kwiaty. Duży bukiet stojący na stole po mojej prawej wydawał się świeży, więc nie rozumiałam, skąd ta woń. Może to właśnie była cecha tego miejsca – wysysało esencję ze wszystkiego, co żywe, pozostawiając tylko kruche puste skorupy.
– Przestań tak dramatyzować, Audra – mruknęłam pod nosem, ale nie mogłam się otrząsnąć z tego wrażenia. Zawsze, gdy tu przychodziłam, czułam się właśnie tak: krucha i pusta.
Odgłos kroków tłumionych przez wykładzinę sprawił, że oddech uwiązł mi w gardle. Luella zmierzała w moją stronę. Postarzała się przez te lata, ale wciąż była atrakcyjną kobietą. Miała na sobie coś beżowego i pełnego marszczeń, bez wątpienia był to najnowszy krzyk mody, ale szumiało mi w uszach i byłam za bardzo skupiona na jej twarzy, by zwracać uwagę na szczegóły stroju. Platynowe blond włosy związała w kok, była skrupulatnie umalowana, a minę miała równie lodowatą, jak pamiętałam.
– Audra…
W jej ustach moje imię zabrzmiało jak nazwa choroby zakaźnej. Mimowolnie skuliłam się pod jej osądzającym spojrzeniem i znowu poczułam się jak siedemnastolatka w sukience z lumpeksu.
„Nie jesteś tamtą dziewczyną. Jesteś kobietą, masz własne życie i prowadzisz własny biznes”, przypomniałam samej sobie. Na myśl o firmie poczułam przypływ sił. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam plecy.
– Pani Townsend, dziękuję, że przerwała pani lunch, by się ze mną zobaczyć.
Rozejrzała się, po czym ruszyła w stronę drzwi w głębi korytarza. Najwyraźniej oczekiwała, że pójdę za nią, więc to zrobiłam. Zaprowadziła mnie do eleganckiego saloniku urządzonego w odcieniach kremowym i śliwkowym, z mnóstwem ciemnego drewna i lśniących tkanin.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki