Bad mother - Mia Sheridan - ebook + audiobook + książka

Bad mother ebook

Mia Sheridan

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Autorka bestsellerów „New York Timesa”, Mia Sheridan, przedstawia pełną niespodziewanych zwrotów akcji historię pościgu pewnej detektywki za seryjnym mordercą, który ciągle z niej drwi...

Kiedy Sienna Walker zostaje zwolniona z nowojorskiej policji, ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewa, jest druga szansa w miejscu, do którego przysięgła nigdy nie wracać. Nie może sobie jednak pozwolić na odrzucenie oferty pracy, nawet jeśli bolesna przeszłość rodzinna i zerwane zaręczyny sprawiają, że w Reno nie czuje się już jak w domu.

Sytuację pogarsza pierwsza prowadzona przez nią sprawa – dotycząca seryjnego mordercy, który ma obsesję na punkcie Sienny. Zabójca zostawia przy ofiarach zagadkowe wskazówki i zaadresowane do niej mrożące krew w żyłach listy, w których szczegółowo opisuje morderstwa popełnione rzekomo przez jego matkę. Sprawa staje się coraz bardziej osobista, gdy zabójca wciąga w swoją grę również jej byłego narzeczonego. Sienna nabiera pewności, że ten, kto stoi za makabrycznymi morderstwami, to ktoś… bliski.

W pewnej chwili będzie musiała zmierzyć się ze swoimi skomplikowanymi uczuciami i zrozumieć, że bez względu na to, jak daleko uciekamy od swojej przeszłości, ona zawsze w końcu nas dogania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 427

Oceny
4,3 (157 ocen)
87
39
21
6
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
klaudiaciacho

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, wciągająca historia. Mocno mnie poruszyła, szczególnie końcówka. Autorka dobrze się odnajduje w nowym gatunku, choć romansu także mamy tu sporo.
30
OllieRose

Dobrze spędzony czas

Lekki kryminał z nutką romansu. Czyta się świetnie, idealna lektura na deszczowy jesienny dzień :)
30
coolturka

Dobrze spędzony czas

Naczelna pisarka romantycznych historii Mia Sheridan popełniła thriller kryminalny zatytułowany "Bad mother", choć i romansu tu nie zabraknie.  Sienna, która wychowała się na osiedlu przyczep, nie ma dobrych wspomnień z czasów swego dzieciństwa i choć obiecała sobie nigdy tu nie wracać, to los pokierował ją w progi rodzinnego miasteczka. Dla tych, którzy jej nie znali, jest tą nową detektywką z Nowego Jorku.  Z czym Wam się kojarzy Nevada? Dla mnie to kasyna i Las Vegas, pustynia i skwar. Pierwsze morderstwo, którym zajmie się Sienna, będzie nawiązywać właśnie do hazardu. Dość szybko okazuje się, że zbrodnia jest ściśle powiązana właśnie z nią i jej trudną przeszłością. Fragmenty pamiętnika, którego tropem podąża Sienna, są mroczne i budzą niepokój. Muszę przyznać, że to głównie one budują cały nastrój. I choć początkowo wszystko zdaje się wskazywać na Gavina, ukochanego z przeszłości, to ani przez chwilę w to nie wierzyłam. Autorkę pokochałam za pełne emocji miłosne historie, tutaj...
10
Bujajsie77

Nie oderwiesz się od lektury

może nie była zaskakująca, ale wciągająca
10
Anastazia

Dobrze spędzony czas

Mroczna,wciągająca godna polecenia
00

Popularność




Rozdział pierwszy

Roz­dział pierw­szy

Reno, Nevada, jedyne miej­sce na ziemi, do któ­rego przy­się­gła ni­gdy nie wra­cać. Nie­stety z tą przy­sięgą poszło coś nie tak i było to wyni­kiem dziw­nego połą­cze­nia zrzą­dze­nia losu i jej wła­snych decy­zji podej­mo­wa­nych pod wpły­wem emo­cji.

„Zmie­ni­ła­byś to?” Sienna zadała sobie to pyta­nie po raz setny.

I po raz setny wciąż nie była pewna odpo­wie­dzi.

Tylko że… Wła­ści­wie to była pewna. Gdyby miała wybór, zro­bi­łaby to raz jesz­cze.

Gdy otwie­rała drzwi komi­sa­riatu, roz­cią­gało się nad nią bez­chmurne pustynne niebo – jaskra­wo­nie­bie­skie i bez­kre­sne. Po chwili weszła w bło­go­sła­wiony chłód kli­ma­ty­zo­wa­nego budynku.

– W czym mogę pomóc? – zapy­tała z uśmie­chem kobieta w recep­cji.

Sienna uśmiech­nęła się także, choć nie aż tak sze­roko.

– Jestem Sienna Wal­ker, przy­szłam na spo­tka­nie z sier­żantką Dah­len.

– Och, cześć! Jesteś tą nową detek­tywką z Nowego Jorku, prawda? Chelle Lopez, miło cię poznać. Podoba ci się w Reno?

– Cześć, Chelle, mnie też miło cię poznać. Tak naprawdę to jestem z Reno. To zna­czy, stąd pocho­dzę.

Na okrą­głej twa­rzy recep­cjo­nistki poja­wiło się zasko­cze­nie.

– W takim razie witamy w domu.

Sienna powstrzy­mała się przed zro­bie­niem zde­gu­sto­wa­nej miny, choć pod wpły­wem słów Chelle żołą­dek skrę­cił jej się w supeł. Patrzyła, jak kobieta pod­nosi słu­chawkę i infor­muje sier­żantkę Dah­len, że ma gościa.

– Za chwilę przyj­dzie.

– Świet­nie, dzięki – powie­działa Sienna, a Chelle ode­brała tele­fon.

Wkrótce zaśmiała się z cze­goś, co powie­działa osoba na linii, i zni­żyła głos, co ozna­czało, że to roz­mowa oso­bi­sta.

Sienna led­wie zdą­żyła usiąść, gdy do holu weszła bar­dzo wysoka, rzu­ca­jąca się w oczy kobieta po pięć­dzie­siątce z krótko obcię­tymi, ster­czą­cymi nie­mal bia­łymi wło­sami. Sku­piła się na gościu.

– Sienna Wal­ker?

– Tak. Sier­żantka Dah­len? Miło poznać panią oso­bi­ście – odrze­kła Sienna, wsta­jąc.

Kobieta miała na sobie czarny spodnium, czarną koszulę i czer­wone szpilki. Pode­szła do niej i szybko uści­snęła jej dłoń, pod­czas gdy Sienna unio­sła pod­bró­dek, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc spoj­rzeć jej w oczy.

– Zapra­szam tędy.

Sier­żantka Dah­len pro­wa­dziła Siennę przez poste­ru­nek tęt­niący popo­łu­dniową aktyw­no­ścią zapra­co­wa­nych poli­cjan­tów. Sta­wiała tak dłu­gie kroki, że Sienna pra­wie za nią bie­gła. Kiedy weszły do gabi­netu, Dah­len zamknęła za nimi drzwi, gestem wska­zała krze­sło przed biur­kiem i obie usia­dły. Następ­nie pod­nio­sła słu­chawkę sto­ją­cego na biurku tele­fonu i popro­siła kogoś, żeby do niej przy­szedł. Sienna szybko omio­tła wzro­kiem nie­ska­zi­tel­nie czy­sty pokój – wyda­wał się tak samo upo­rząd­ko­wany jak kobieta, która go zaj­mo­wała.

Dah­len odło­żyła słu­chawkę, odchy­liła się do tyłu, skrzy­żo­wała nogi i zaczęła przy­glą­dać się Sien­nie.

– Pani kapi­tan i ja jeste­śmy wete­ra­nami armii – powie­działa wresz­cie.

– Tak, pro­szę pani, Dar­rin mówił mi o tym.

– Ingrid. – Urwała, a jej oczy zwę­ziły się lekko. – Nie ma takiej rze­czy, któ­rej bym nie zro­biła dla moich towa­rzy­szy broni.

Sienna poki­wała głową. Czuła zde­ner­wo­wa­nie.

– Dar­rin powie­dział to samo.

„Gdyby sopel mógł zamie­nić się w czło­wieka, wyglą­dałby jak sier­żantka Dah­len” – pomy­ślała Sienna. „Piękna, ale w zimny, ostry spo­sób”.

Dah­len, a wła­ści­wie Ingrid, unio­sła pod­bró­dek, jakby czy­tała w myślach Sienny i się z nią zga­dzała.

– Mimo to nie potrze­buję ani nie chcę kło­po­tli­wej bun­tow­niczki przy­pra­wia­ją­cej mnie o ból głowy i przy­spa­rza­ją­cej zbęd­nej papier­ko­wej roboty. Nie­na­wi­dzę zbęd­nej papier­ko­wej roboty.

– Nie, pro­szę pani, nie zamie­rzam spra­wiać temu wydzia­łowi, a zwłasz­cza pani, żad­nych pro­ble­mów. To, co wyda­rzyło się w Nowym Jorku, było… sytu­acją wyjąt­kową. Już się nie powtó­rzy. – Głos Sienny brzmiał słabo, nawet w jej uszach. Skoro więc głos ją zawiódł, wypro­sto­wała się, pró­bu­jąc poka­zać, że jest silna. Miała gra­ni­czące z pew­no­ścią prze­czu­cie, że Dah­len nie tole­ruje sła­be­uszy.

Sier­żantka jesz­cze przez chwilę przy­glą­dała się Sien­nie, a ona oparła się poku­sie, by się skrzy­wić. Jeśli ta kobieta pod­czas prze­słu­chań patrzy tak na podej­rza­nych, wydział musi mieć nie­sa­mo­wi­cie wysoki wskaź­nik roz­wią­za­nych spraw. Pod wpły­wem tego lodo­wa­tego wzroku każdy by się zała­mał. Wresz­cie spoj­rzała w stronę okna, a Sienna cicho wes­tchnęła.

– W poli­cji w Reno mamy obec­nie poważne braki kadrowe, kiedy więc Dar­rin popro­sił o prze­nie­sie­nie cię, sprawa była dość pro­sta.

Sienna powstrzy­mała się przed wzdry­gnię­ciem.

– Ale – cią­gnęła Dah­len – Dar­rin powie­dział mi też, że kiedy nie tra­cisz nad sobą pano­wa­nia, jesteś cho­ler­nie dobrą detek­tywką i że każdy wydział chciałby mieć cię na pokła­dzie.

„Dzię­kuję, Dar­ri­nie. Za to i za wiele innych rze­czy”.

– Zro­bię wszystko, co w mojej mocy, by spro­stać temu wspa­nia­łemu opi­sowi, pani sier­żant.

– Mam taką nadzieję.

Sienna odwró­ciła się, bo ktoś nagle zastu­kał w szybę w drzwiach. Po chwili do gabi­netu zaj­rzała ciem­no­włosa kobieta.

– Wejdź, Kat – rzu­ciła Ingrid.

Kobieta o imie­niu Kat usia­dła obok Sienny. Miała włosy upięte w cia­sny kok i pełne czer­wone usta. Przy­po­mi­nała Sien­nie dziew­czynę Bonda w gar­ni­tu­rze – o ile dziew­czyna Bonda w ogóle mogłaby się poka­zać w gar­ni­tu­rze, choćby tak mod­nym i dobrze leżą­cym jak ten Kat.

– Kate­rino Kozlov, to jest Sienna Wal­ker, twoja nowa part­nerka.

Kat odwró­ciła się i zaczęła bez skrę­po­wa­nia mie­rzyć Siennę oce­nia­ją­cym, ale nie nie­życz­li­wym wzro­kiem.

– Dzięki Bogu udział pro­cen­towy testo­ste­ronu w tym miej­scu wła­śnie zmniej­szył się o kolejny uła­mek – powie­działa i lekko się pochy­liła. – A naj­więk­szym dostawcą wspo­mnia­nego testo­ste­ronu jest oczy­wi­ście Ingrid. – Uśmiech­nęła się do Dah­len.

Ta lekko unio­sła brwi, poza tym jed­nak nie wyda­wała się roz­ba­wiona. Sienna pró­bo­wała powstrzy­mać uśmiech, bo nie chciała spra­wić wra­że­nia, że już pierw­szego dnia pracy drwi ze swo­jej sze­fo­wej.

Kat wycią­gnęła rękę.

– Witamy w wydziale zabójstw. Mów mi Kat.

Sienna uści­snęła jej dłoń.

– Cześć, Kat, miło cię poznać.

– No to skoro uprzej­mo­ści mamy już za sobą, może zapro­wa­dzisz Siennę do jej biurka i ze wszyst­kim ją zapo­znasz.

Kat wstała.

– Chodź, part­nerko, pokażę ci naj­waż­niej­sze pomiesz­cze­nie w tym budynku, czyli to, w któ­rym trzy­mamy kawę.

Sienna podzię­ko­wała Dah­len i ruszyła za swoją nową kole­żanką.

Pokój socjalny był mały, ale w sam raz, z kuchenką w rogu i usta­wio­nym z boku sto­łem, przy któ­rym aku­rat nikt nie sie­dział. Kat wyjęła papie­rowy kubek i mach­nęła nim w stronę Sienny, uno­sząc pyta­jąco brwi.

– Dzięki, chęt­nie – odparła Sienna.

Kat nalała dwie kawy i podała jedną Sien­nie, po czym odwró­ciła się i oparła o blat.

– No więc co takiego prze­skro­ba­łaś? – spy­tała.

Sienna zaśmiała się zasko­czona i upiła łyk cien­kiej kawy. Nie spo­dzie­wała się tak bez­po­śred­niego pyta­nia tak szybko, choć dobrze wie­działa, że wśród gli­nia­rzy plotki roz­cho­dzą się z pręd­ko­ścią świa­tła.

– Nie wyko­na­łam roz­ka­zów.

Kat wyglą­dała na lekko roz­cza­ro­waną.

– Nie­sub­or­dy­na­cja? Cho­lera, mia­łam nadzieję, że poszło o romans z sze­fem albo coś rów­nie soczy­stego.

Sienna krótko zachi­cho­tała. „Gdyby tylko…”

– Cóż, to było tro­chę bar­dziej skom­pli­ko­wane, ale nie­zbyt soczy­ste. Roz­kazy, które zlek­ce­wa­ży­łam, wydał bur­mistrz.

Kat unio­sła brwi.

– Ach. – Naj­wy­raź­niej ana­li­zo­wała tę infor­ma­cję. – Wyświad­czyli ci więc przy­sługę i wywa­lili cię z mia­sta, zanim bur­mistrz zdą­żył zażą­dać two­jej rezy­gna­cji lub zwol­nie­nia.

– Widać nie bez powodu jesteś detek­tywką.

Kat uśmiech­nęła się, ski­nęła głową w stronę drzwi i wyrzu­ciła kubek do śmieci.

– Pokażę ci twoje biurko. Będziemy spę­dzały ze sobą dużo czasu. Jeśli zde­cy­du­jesz, że masz ochotę opo­wie­dzieć mi szcze­góły tej histo­rii, nie będziesz musiała iść daleko.

Sienna ruszyła za Kat do ich miej­sca pracy, gdzie pry­wat­ność zapew­niała jedy­nie cienka ścianka dzia­łowa. Stały tam dwa stan­dar­dowe meta­lowe biurka, takie same jak te w Nowym Jorku. Otwo­rzyła szu­fladę, traf­nie zga­du­jąc, że usły­szy zgrzyt. Zna­jomy mebel wyda­wał się jedyną rze­czą w jej życiu, która się nie zmie­niła. „Witamy na komi­sa­ria­cie w Reno, Sienno”.

***

Sienna była zasko­czona, że osie­dle przy­czep wygląda nieco mniej nędz­nie, niż zapa­mię­tała. Być może było to spo­wo­do­wane zło­ci­stym świa­tłem zacho­dzą­cego słońca, które zmięk­czało kon­tury roz­pa­da­ją­cych się przy­czep i wypa­lo­nej trawy. A może to dla­tego, że w pamięci wyol­brzy­miła obskur­ność tego miej­sca. A może dla­tego, że w pew­nym momen­cie poja­wił się ktoś, kto pró­bo­wał odno­wić osie­dle przy­czep „Raj­ski Zaką­tek” – trudno chyba o bar­dziej nie­ade­kwatną nazwę – i odniósł pewien, choć mini­malny suk­ces.

A być może była to mie­szanka wszyst­kich tych rze­czy.

W każ­dym razie miała przed sobą dokład­nie taki sam układ ele­men­tów, choć dziew­czyna, którą kie­dyś była i która tu dora­stała, stała się już kimś innym. Gdy spo­glą­dała w stronę miej­sca, gdzie daw­niej miesz­kała, miała dziwne poczu­cie braku rów­no­wagi – mimo że sie­działa w samo­cho­dzie i patrzyła przez okno – zupeł­nie jakby grunt pod jej nogami lekko się prze­su­nął.

„Dla­czego cię tu przy­gnało?” Po spo­tka­niu z nową sze­fową i part­nerką poje­chała wła­śnie w tym kie­runku – ale nie pod­jęła tej decy­zji świa­do­mie, czuła się, jakby kie­ro­wała nią wyłącz­nie pamięć mię­śniowa.

„Serce rów­nież jest mię­śniem”. Tak, i może to wła­śnie tego mię­śnia uży­wała. Wycho­wała się na tym osie­dlu przy­czep. Każ­dego ranka aż do dnia, w któ­rym ukoń­czyła liceum, wyru­szała stąd do szkoły. Prze­żyła tu jedne ze swo­ich naj­szczę­śliw­szych, a także naj­gor­szych chwil.

Tu się zako­chała. Gdy zwró­ciła głowę w prawo i spoj­rzała w miej­sce, w któ­rym stała jego przy­czepa, poczuła, że ści­ska jej się serce. Oczy­wi­ście przy­czepa już do niego nie nale­żała. Ani do jego matki Mira­belle. Sienna była pewna, że teraz mieszka tu ktoś inny. A on odniósł wielki suk­ces. I cho­ciaż oka­zało się, że nie wie­działa o nim tak dużo, jak jej się kie­dyś wyda­wało, w głębi serca była pewna, że pierw­szą rze­czą, na którą wydałby zaro­bione pie­nią­dze, byłby dom dla matki. Praw­dziwy dom, a nie przy­czepa z pla­sti­ko­wymi ścia­nami koły­sząca się nawet przy lek­kim wie­trze.

Na myśl o Mira­belle poczuła skurcz pod most­kiem i nie­świa­do­mie pod­nio­sła rękę, by roz­ma­so­wać to miej­sce. Tęsk­niła za nią. Na­dal. Mira­belle była jedyną praw­dziwą matką, jaką Sienna kie­dy­kol­wiek miała, bo jej wła­sna przy­po­mi­nała raczej nasiąk­niętą alko­ho­lem sko­rupę czło­wieka i nie zwra­cała uwagi na ist­nie­nie córki. Kobieta, po któ­rej Sienna odzie­dzi­czyła zie­lone oczy i włosy w odcie­niu zło­ci­stego blond, i na szczę­ście nie­wiele wię­cej, zmarła pięć lat temu. Kiedy Sienna się o tym dowie­działa, poczuła jedy­nie prze­lotny smu­tek, który może towa­rzy­szyć świa­do­mo­ści, że kolejne zmar­no­wane życie dobie­gło końca.

Wysłała ojcu czek, aby pomóc w pokry­ciu kosz­tów kre­ma­cji, i prze­ka­zała w imie­niu matki daro­wi­znę na rzecz lokal­nej orga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej, która poma­gała uza­leż­nio­nym od nar­ko­ty­ków i alko­holu w powro­cie do zdro­wia. To było dla niej wystar­cza­jące zamknię­cie roz­działu. Ojciec bar­dzo szybko zre­ali­zo­wał czek i od tam­tej pory z nim nie roz­ma­wiała.

Opu­ściła to miej­sce jede­na­ście lat temu, nie żegna­jąc się z żad­nym z rodzi­ców. Bolało ją tylko roz­sta­nie z Mira­belle, jed­nak ten ból został zagłu­szony przez inny, o wiele sil­niej­szy, i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jej żałoba ma war­stwy.

Wpa­try­wała się nie­wi­dzą­cym wzro­kiem w to, co kie­dyś było jej domem. I cof­nęła się w cza­sie.

***

Mira­belle otwo­rzyła drzwi przy­czepy i wytarła dło­nie w ścierkę do naczyń.

– Sienna? Co się stało, skar­bie?

Dziew­czynka zaszlo­chała cicho i pozwo­liła Mira­belle wcią­gnąć się do przy­czepy, zapro­wa­dzić do kra­cia­stej sofy i posa­dzić. Kobieta zajęła miej­sce obok niej, obró­ciła się tak, że sie­działy kolano w kolano, wzięła dło­nie Sienny w swoje i ści­snęła je deli­kat­nie. Sienna poczuła zapach cytryn i kon­wa­lii, który przy­niósł jej uko­je­nie, zanim Mira­belle zdą­żyła wypo­wie­dzieć choćby słowo.

Nabrała powie­trza i zadrżała.

– Dosta­łam zapro­sze­nie na uro­dziny do Amy­beth Hor­ton, a tata powie­dział, że przy­nie­sie do domu tro­chę pie­nię­dzy, żebym mogła kupić jej pre­zent, ale tego nie zro­bił i teraz nie mogę iść.

Prawdę mówiąc, ojciec może o tym nie zapo­mniał. Praw­do­po­dob­nie w ogóle ni­gdy nie zamie­rzał tego zro­bić i nawet nie zwró­cił uwagi na jej prośbę. Tam­tego popo­łu­dnia wró­cił do domu pijany, a ona mu nie przy­po­mniała, ponie­waż gdy był w takim sta­nie, naj­le­piej było w ogóle do niego nie pod­cho­dzić. Zawsze był zło­śliwy i okrutny, a alko­hol tylko potę­go­wał te cechy. Sienna się skrzy­wiła, a roz­cza­ro­wa­nie wywo­łane tym, że tak bar­dzo cie­szyła się na coś, w co została włą­czona, a rodzice znowu ją zawie­dli, wydo­było na wierzch całą jej nędzę. Nie mogła pójść tam bez pre­zentu. To byłoby upo­ka­rza­jące. Inne dziew­czyny, z któ­rymi trzy­mała Amy­beth, też nie były bogate, ale miały wię­cej niż rodzina Sienny. I to pod każ­dym wzglę­dem.

Sienna żało­wała, że była tego aż tak bar­dzo świa­doma, lecz miała czter­na­ście lat, nie była już dziec­kiem i po pro­stu zauwa­żała wszystko. Od zawsze. Nie tak jak wiecz­nie szczę­śliwy, nie­przej­mu­jący się niczyim zda­niem Gavin. Kiedy chciał, też potra­fił być spo­strze­gaw­czy, jed­nak to, co widział, naj­wy­raź­niej nie raniło go tak bar­dzo jak jej.

Gavina nie było teraz w domu. Wie­działa o tym i tylko dla­tego tu przy­szła. Nie chciała, żeby widział, jak pła­cze, ale potrze­bo­wała matki. Potrze­bo­wała Mira­belle.

Kobieta ścią­gnęła brwi i wytarła kciu­kiem poli­czek Sienny, gdy z jej oka spły­nęła łza.

– Och, kocha­nie, tak bar­dzo mi przy­kro. – Na jej ślicz­nej twa­rzy poja­wił się wyraz po czę­ści smutku, po czę­ści zło­ści, zaci­snęła jed­nak usta i prze­chy­liła w zamy­śle­niu głowę. – Kiedy te uro­dziny?

– Dzi­siaj – odparła Sienna i nabrała powie­trza, gdy poczu­cie nie­szczę­ścia zaczy­nało słab­nąć.

Wciąż była roz­cza­ro­wana, lecz sie­działa w schlud­nej i wysprzą­ta­nej przy­cze­pie, a Mira­belle słu­chała z taką uwagą, jakby ból Sienny naprawdę miał zna­cze­nie. Przy­szła do niej jedy­nie po pocie­sze­nie, wie­działa, że kobieta też nie ma pie­nię­dzy. Pra­co­wała jako asy­stentka magika o imie­niu Argus, życz­li­wego Greka, który nazy­wał Siennę „Sien­no­ulla” i cza­sami przy­no­sił w bia­łym pudełku z czarną wstążką domo­wej roboty baklawę, a Sienna i Gavin zaja­dali się nią, aż mieli pełne brzu­chy i usta pokryte mio­dem. Występy magika nie były jed­nak zbyt popu­larne i Mira­belle led­wie mogła opła­cić rachunki. Argus mawiał jed­nak, że radość, jaką przy­nosi ludziom ich przed­sta­wie­nie, jest warta znacz­nie wię­cej niż bogac­two.

Sienna wie­działa, że to nie­winne kłam­stewko, ponie­waż Argus pozwa­lał Gavi­nowi, który rewe­la­cyj­nie grał w karty, grać w pokera online pod swoim nazwi­skiem, a potem dzie­lili się zyskami, co ukry­wali przed Mira­belle. Sienna nie lubiła mieć tajem­nic przed Mira­belle, ale wie­działa, że dodat­kowe pie­nią­dze, o któ­rych Argus mówił, że pocho­dzą ze sprze­daży bile­tów, oszczę­dzają jej tro­chę stresu i pozwa­lają im opła­cić wszyst­kie rachunki, nawet jeśli pod koniec mie­siąca za dużo nie zostaje.

Była już na tyle doro­sła, by wie­dzieć, że sztuczki, które wyko­ny­wali, były tylko sztucz­kami, nie potra­fiła jed­nak powstrzy­mać się od patrze­nia, jak Argus i Mira­belle ćwi­czą. Czuła wtedy w sercu czy­sty zachwyt i aż zapie­rało jej dech z rado­ści, gdy coś im się uda­wało.

W samych ich ruchach, gdy per­fek­cyj­nie wyko­ny­wali numer, było coś urze­ka­ją­cego i pięk­nego.

– Dzi­siaj… – powtó­rzyła Mira­belle.

Sienna otwo­rzyła usta, by coś powie­dzieć, lecz Mira­belle chwy­ciła ją za rękę i pocią­gnęła za sobą.

– Chodź ze mną. Mam pomysł.

– Pomysł? Mira­belle…

Poszły do sypialni z tyłu przy­czepy. Mira­belle puściła rękę Sienny i pode­szła do komody sto­ją­cej obok drzwi. W tym pokoju pach­niało kon­wa­liami jesz­cze inten­syw­niej, a na łóżku leżała koł­dra w żółte róże. Mira­belle otwo­rzyła górną szu­fladę komody, wyjęła małe drew­niane pudełko, unio­sła wieczko i się­gnęła do środka. Sienna zauwa­żyła plik zdjęć, lecz Mira­belle zakryła je dło­nią, zanim dziew­czyna zdą­żyła zoba­czyć, kto na nich jest. Jej rodzina? Mira­belle ni­gdy o niej nie wspo­mi­nała. W domu nie wisiały żadne zdję­cia – z wyjąt­kiem por­tre­tów Gavina – no i w święta ni­gdy nie odwie­dzali żad­nych krew­nych, ale może mieli z nimi jakiś zatarg.

Sienna zapra­gnęła o to zapy­tać, nie chciała jed­nak naru­szać pry­wat­no­ści Mira­belle.

Kobieta wyjęła coś z pudełka i unio­sła. Sienna zamru­gała. Była to piękna, deli­katna, srebrna bran­so­letka z bla­do­fio­le­to­wymi kamie­niami.

– Myślisz, że spodo­ba­łaby się two­jej przy­ja­ciółce?

Dziew­czynka spoj­rzała jej w oczy.

– Czy by się spodo­bała? Och, tak, ale nie mogła­bym…

– Możesz i zro­bisz to. – Mira­belle ujęła dłoń Sienny i wci­snęła w nią bran­so­letkę. Cały czas trzy­ma­jąc dziew­czynę za rękę, spu­ściła wzrok, jakby roz­wa­żała kolejne słowa. – Wiem, że ni­gdy dotąd nie mówi­łam o ojcu Gavina – zaczęła nie­pew­nie, napo­ty­ka­jąc zacie­ka­wione spoj­rze­nie Sienny – ale to nie był dobry czło­wiek. Bru­talny i okrutny, więc zabra­łam Gavina i od niego ode­szłam.

– Och – szep­nęła Sienna. – Tak mi przy­kro.

Ale Mira­belle się uśmiech­nęła.

– Nie­po­trzeb­nie, kocha­nie. Nasze życie jest lep­sze bez niego. – Coś jed­nak zmie­niło się w wyra­zie jej twa­rzy, jakby nie była do końca pewna tego, co powie­działa.

– No i… No i masz Argusa – powie­działa Sienna, chcąc spra­wić, by ta dziwna mina znik­nęła z twa­rzy Mira­belle.

– Tak. Tak, mam Argusa – odrze­kła z deli­kat­nym uśmie­chem, puściła dłoń Sienny, a ta roz­warła palce.

Bran­so­letka rzu­cała blask wprost na jej twarz.

– To nie jest droga rzecz – zastrze­gła szybko Mira­belle. – Ale cho­dzi o coś wię­cej. O zwią­zane z nią trudne wspo­mnie­nia. Powin­nam była oddać ją dawno temu. – Przez kilka chwil wpa­try­wała się zmar­twiona w bran­so­letkę, po czym jakby się otrzą­snęła, a jej twarz roz­ja­śnił uśmiech. – To musi być prze­zna­cze­nie, że ją zacho­wa­łam i że teraz będzie nale­żała do Amy­beth. Niech two­rzy nowe wspo­mnie­nia. Dobre.

Pełna wąt­pli­wo­ści Sienna zaczęła roz­wa­żać pro­po­zy­cję. Bran­so­letka była śliczna. No i lubiła Amy­beth. Chęt­nie dałaby jej taki pre­zent, nie była jed­nak pewna, czy powinna pozwo­lić Mira­belle, by oddała coś, co – wbrew temu, co powie­działa – wyglą­dało na cenne.

Ale gdyby rze­czy­wi­ście takie było, to Mira­belle chyba by ją sprze­dała? Sienna kilka razy widziała, jak kobieta zała­muje ręce i zmar­twiona prze­gląda rachunki.

– Ja…

– Och! Mam też ide­alne pudełko – powie­działa z uśmie­chem Mira­belle i przy­cią­gnęła Siennę do sie­bie. – Zgódź się, Sienno, idź na uro­dziny i baw się dobrze. Nic nie ucie­szy­łoby mnie bar­dziej.

Sienna odwza­jem­niła uśmiech i poczuła taką miłość i wdzięcz­ność, że z tru­dem mogła oddy­chać.

– Dobrze, Mira­belle. Dzię­kuję. Tak bar­dzo ci dzię­kuję.

***

Uwagę Sienny przy­cią­gnął mały chło­piec i ode­rwał ją od wspo­mnień, przez które zbie­rało jej się na płacz. Boże, już od tak dawna nie pozwa­lała sobie na tak zupełne zanu­rze­nie się w myślach o prze­szło­ści. Dziecko wybie­gło zza jed­nej z przy­czep i scho­wało się za drze­wem, zasła­nia­jąc usta dło­nią, jakby chciało stłu­mić gło­śny śmiech. Troje innych dzieci skrę­ciło za ten sam róg co ono i każde scho­wało się za drze­wem lub werandą. Bawiły się w cho­wa­nego. Na tę jedną zabawę Mira­belle ni­gdy nie pozwa­lała. Powta­rzała, że boi się, że któ­reś z dzieci utknie w miej­scu, w któ­rym się scho­wało. Gdy to mówiła, wyglą­dała na szcze­rze prze­jętą, więc Sienna i Gavin jej słu­chali. Przy­naj­mniej do czasu, aż wyszła z domu.

Sienna lekko roz­chy­liła usta i zdu­siła emo­cje. Obser­wo­wała tę nie­winną zabawę, a odnaj­dy­wane dzieci pisz­czały ze szczę­ścia. Te dzie­ciaki były jesz­cze takie małe. Pełne opty­mi­stycz­nej rado­ści. Za małe, by zda­wać sobie sprawę, że z powodu ich pocho­dze­nia inni będą patrzyli na nie z góry. Nie przej­mo­wały się swo­imi zno­szo­nymi ubra­niami ani zepsu­tym samo­cho­dem rodzi­ców, który praw­do­po­dob­nie wybuch­nie gdzieś na dro­dze, przez co ludzie znaj­du­jący się w pobliżu rzucą się w krzaki w oba­wie, że jakiś sza­le­niec strzela do tłumu.

Jej uśmiech znik­nął, gdy powie­działa sobie, że lepiej by było nie prze­no­sić swo­jej nie­pew­no­ści i wsty­dli­wych wspo­mnień na te dzieci. Może będą na tyle silne, by nie pozwo­lić, żeby pocho­dze­nie je defi­nio­wało. A może ich rodzice – choć biedni – trosz­czą się o nie? „Może mają matki takie jak Mira­belle, a nie takie jak moja”.

Jęk­nęła z fru­stra­cji, prze­krę­ciła klu­czyk w sta­cyjce i uru­cho­miła sil­nik. Nie miała teraz czasu na takie rze­czy, zresztą w niczym jej nie poma­gały. Nie wie­działa, po co tu przy­je­chała – może tylko po to, by udo­wod­nić samej sobie, że da radę. No dobrze. A więc zoba­czyła osie­dle, sta­wiła mu czoła, prze­trwała to i mogła żyć dalej ze świa­do­mo­ścią, że cho­ciaż jest teraz bli­żej niego, to ono nie ma nad nią praw­dzi­wej wła­dzy. To tylko miej­sce. Nie żyje i nie oddy­cha.

Skrę­ciła i wci­snęła gaz do dechy, aż koła zaczęły obra­cać się w miej­scu, a kłęby kurzu eks­plo­do­wały w postaci ziar­ni­stej chmury.

„Skoro nie żyje i nie oddy­cha, to dla­czego przed nim ucie­kasz, jakby mogło cię w jakiś spo­sób ści­gać?” Posta­no­wiła nie słu­chać tego szeptu, bo wie­działa, że nie znaj­dzie dobrej odpo­wie­dzi.

Rozdział drugi

Roz­dział drugi

– Nie ma to jak od razu rzu­cić się w wir pracy – powie­działa Kat, gdy wciąż lekko oszo­ło­miona Sienna wysia­dła z samo­chodu.

Spo­dzie­wała się, że na sku­tek emo­cji, które prze­ta­czały się przez nią tego pierw­szego wie­czoru po powro­cie do rodzin­nego mia­sta, będzie całą noc prze­wra­cała się z boku na bok, jed­nak po roz­pa­ko­wa­niu się i zje­dze­niu kanapki na wynos zapa­dła w ciężki, pozba­wiony snów sen. Kiedy więc jej nowa part­nerka zadzwo­niła o trze­ciej czter­na­ście nad ranem, Sienna z tru­dem wyma­cała dzwo­niącą komórkę na pod­ło­dze obok łóżka.

Sienna szła z Kat w stronę pustej ulicy pod wia­duk­tem, gdzie stało kilku poli­cjan­tów. Naprze­ciwko nich wzno­sił się duży budy­nek wyglą­da­jący na zakład pro­duk­cyjny, a na rogu dostrze­gła pusty przy­sta­nek auto­bu­sowy. Spoj­rzała w górę, gdzie reflek­tor świe­cił jasno ze szczytu pochy­ło­ści opa­da­ją­cej ku auto­stra­dzie.

– Ekipa kry­mi­na­li­styczna już tu jest. Wkrótce zapa­kują ofiarę, więc cie­szę się, że będziesz mogła zoba­czyć, w jakiej pozy­cji została zna­le­ziona. Zadzwo­ni­łam też do Dah­len. Jest już w dro­dze, dotrze pew­nie za mniej wię­cej pół godziny. – Kat się­gnęła do kie­szeni, wyjęła dwie pary ochra­nia­czy na buty i wrę­czyła jedną Sien­nie.

Dwóch poli­cjan­tów pil­nu­ją­cych miej­sca zda­rze­nia spoj­rzało przez ramię, gdy zbli­żały się do stóp pochy­ło­ści. Ski­nęli gło­wami Kat i patrzyli zacie­ka­wieni na Siennę. Nie zadała sobie trudu, by się przed­sta­wić, zamiast tego skie­ro­wała się pro­sto do miej­sca na górze, gdzie pra­co­wali tech­nicy kry­mi­na­li­styczni. Schy­liła głowę, bo zaczy­nało robić się stromo, i skle­pie­nie wia­duktu było coraz niżej.

Zbli­żyw­szy się do miej­sca zbrodni, przy­sta­nęły, zało­żyły ochra­nia­cze na buty, po czym pode­szły tam, gdzie pra­co­wało troje człon­ków ekipy – dwoje zgar­bio­nych z powodu braku miej­sca i jedna klę­cząca przed kobietą umiesz­czoną na czymś, co wyglą­dało na drew­niane krze­sło. Pła­ska powierzch­nia na szczy­cie pochy­ło­ści była dosta­tecz­nie wysoka i sze­roka, aby ofiara zmie­ściła się w pozy­cji sie­dzą­cej.

„Co to ma być, do cho­lery? Krze­sło pod wia­duk­tem? To ewi­dent­nie zostało zain­sce­ni­zo­wane”.

Sienna przyj­rzała się uważ­niej. Star­sza kobieta z prze­chy­loną na bok głową. W ustach miała kne­bel. Oczy otwarte, wzrok przy­gnę­biony, bez kresu. Jeden z człon­ków ekipy poru­szył się lekko, by zdjąć coś pęsetą z uda kobiety, i Sienna zoba­czyła, że ofiara ubrana jest w strój typowy dla pra­cu­ją­cych w kasy­nach bar­ma­nek: krótką czarną spód­niczkę i białą koszulę, cho­ciaż bez żad­nego cha­rak­te­ry­stycz­nego logo ani kolo­rów, które pomo­głyby ziden­ty­fi­ko­wać lokal. Być może ta kobieta miała kie­dyś na sobie kami­zelkę lub inny ele­ment stroju, który pomógłby w usta­le­niu tego, gdzie pra­co­wała, ale teraz niczego takiego nie było. Gdy Sienna pode­szła bli­żej, dostrze­gła dwie małe dziurki na koszuli w miej­scu, w któ­rym powi­nien być przy­pięty iden­ty­fi­ka­tor z imie­niem, albo więc został usu­nięty, albo odpadł. Ręce kobiety były skrę­po­wane taśmą nało­żoną luźno i nie­dbale, wyko­rzy­staną raczej do przy­mo­co­wa­nia jej do dłoni kart do gry niż do ogra­ni­cze­nia ruchów. „Dziwne”. Nogi zostały przy­kle­jone do krze­sła taśmą kle­jącą, na szyi miała fio­le­towe i czer­wone ślady. Sienna, któ­rej krew osty­gła o kilka stopni, przy­su­nęła się nieco bli­żej, prze­krzy­wiła głowę i pochy­liła się, by spoj­rzeć ofie­rze w oczy.

Obok roz­bły­sły fle­sze, gdy jeden z człon­ków ekipy zro­bił kilka zdjęć.

– Widać wybro­czyny? – spy­tała sto­jąca za jej ple­cami Kat, która naj­wy­raź­niej wie­działa, czego Sienna szuka: spe­cy­ficz­nych czer­wo­nych kro­pek na gał­kach ocznych, które wska­zy­wa­łyby na to, że kobieta została udu­szona.

Sienna kiw­nęła głową. Szybko odzy­skała jasność umy­słu dzięki połą­cze­niu jasnych świa­teł, chłod­nego, noc­nego powie­trza i przy­pływu adre­na­liny od sta­nię­cia twa­rzą w twarz z ofiarą, która zgi­nęła gwał­towną śmier­cią.

Osza­co­wała, że kobieta ma jakieś sześć­dzie­siąt lat. Jej far­bo­wane, brą­zowe włosy z dwoma cen­ty­me­trami siwych odro­stów były zwią­zane w koń­ski ogon, który czę­ściowo się roz­sy­pał, praw­do­po­dob­nie gdy wal­czyła o życie. Życie, które tak tra­gicz­nie stra­ciła. Sienna zauwa­żyła jej szorstką, nad­mier­nie pomarsz­czoną i zwiot­czałą skórę i pomy­ślała, że mogło to być cięż­kie życie. Spoj­rze­nie detek­tywki prze­nio­sło się na cęt­ko­waną szyję ofiary.

– Wygląda na to, że użyto garoty – powie­działa, uważ­nie oglą­da­jąc ślady.

– Tak. – Kat wska­zała miej­sce po lewej stro­nie. – Tutaj widać, w któ­rym miej­scu zabójca prze­ciął skórę. Rana lekko krwawi. Kobieta jesz­cze wtedy żyła, ale już nie­zbyt długo.

Sienna miała nadzieję, że była to szybka śmierć. W każ­dym razie cier­pie­nie ofiary dobie­gło już końca. Ale smu­tek Sienny i tak nie prze­cho­dził. Nie­za­leż­nie, czy to wszystko stało się szybko, czy nie, kobieta musiała być prze­ra­żona.

– Art, lekarz medy­cyny sądo­wej, to potwier­dzi.

Jedna z człon­kiń ekipy kry­mi­na­li­stycz­nej, młoda kobieta o pro­stych czar­nych wło­sach i dużej wadzie zgryzu, która nada­wała jej nieco kró­li­czy wygląd, ostroż­nie wyjęła z rąk ofiary karty, ode­rwała taśmę i wycią­gnęła je w stronę Sienny i Kat.

– Wydaje się, że w któ­rymś momen­cie jej ręce zostały przy­mo­co­wane do opar­cia krze­sła. – Ruchem głowy wska­zała w tamtą stronę. – Są tam resztki kleju, a na nad­garst­kach widać siniaki.

Tak, Sienna dostrze­gła je teraz – różo­wo­czer­wone cętki w miej­scu, w któ­rym kobieta była skrę­po­wana.

– Dla­czego więc, do cho­lery, roz­wią­zał ją i wło­żył jej w ręce karty do gry?

Kobieta naj­wy­raź­niej wie­działa, że Sienna nie ocze­kuje odpo­wie­dzi, więc spoj­rzała tylko na karty i deli­kat­nie je roz­ło­żyła.

– Jest ich sześć lub sie­dem.

– Możesz je odwró­cić? – popro­siła Sienna.

Czy ofiara wygrała w jakąś grę i roz­wście­czyła prze­ciw­nika? Poli­cjant powie­dział, że pra­co­wała w kasy­nie, ale prze­cież nie gra­łaby w miej­scu zatrud­nie­nia. Hazard pod­czas pracy był zabro­niony, praw­do­po­dob­nie ist­niały też zasady zaka­zu­jące pra­cow­ni­kom gra­nia w ogóle. Nie, gdyby to robiła, zauwa­żono by to na moni­to­ringu, prze­słu­chano by ją i pew­nie zwol­niono, a karty zosta­łyby skon­fi­sko­wane. Ochro­nie kasyna nic ni­gdy nie umyka, więc może kobieta skoń­czyła pracę i grała w karty z przy­ja­ciółmi? Ale jeśli tak, to dla­czego wcze­śniej się nie prze­brała?

– Te karty to wia­do­mość – mruk­nęła Sienna.

– Pozo­sta­wiona przez zabójcę – dodała Kat.

– Tak – zgo­dziła się Sienna. – Ale dla­czego?

Tech­niczka odwró­ciła je i roz­ło­żyła jesz­cze sze­rzej. Było ich sie­dem. Ósemka pik, dzie­wiątka kier, walet kier, piątka karo, walet pik, as trefl i dwójka karo. Jeżeli w kar­tach ukryto jakąś wia­do­mość, to Sienna jej nie dostrze­gała. Ale prze­cież ni­gdy nie była dobra w grze w karty. Potra­fiła tylko taso­wać, a i to bar­dzo nie­zgrab­nie.

Jeśli karty sta­no­wiły jakąś wia­do­mość lub wizy­tówkę, to na pierw­szy rzut oka prze­sła­nie było nie­czy­telne. Przy­naj­mniej dla niej.

– Rozu­miesz coś z tego? – zwró­ciła się do Kat.

Poli­cjantka przy­glą­dała im się przez chwilę, po czym pokrę­ciła głową.

– Nie, ale żadna ze mnie kar­ciara. No chyba że cho­dzi o uno. To moja spe­cjal­ność.

Sienna przy­gry­zła wargę, lecz się nie roze­śmiała. Zawsze czuła, że to nie­wła­ściwe śmiać się przy zwło­kach ofiary mor­der­stwa. Inni poli­cjanci róż­nie do tego pod­cho­dzili – wielu z nich żar­to­wało – ale wie­działa, że to mecha­nizm radze­nia sobie z trudną sytu­acją i ich za to nie osą­dzała.

– Zapa­kuj je nam, Malindo – popro­siła Kat. – A tak przy oka­zji, to jest Sienna Wal­ker, moja nowa part­nerka – zwró­ciła się do trojga człon­ków ekipy kry­mi­na­li­stycz­nej i wska­zała wszyst­kich po kolei. – Malinda Lu, Abbott Daley i Gina Marr.

Sienna mruk­nęła coś powi­ta­nie.

– Macie sza­cun­kowy czas zgonu? – zapy­tała Malindę, która stała naj­bli­żej.

– Zmarła zale­d­wie kilka godzin temu – odparła Malinda. Mówiła bar­dzo cicho i z lek­kim akcen­tem, któ­rego Sienna nie potra­fiła ziden­ty­fi­ko­wać. – Stę­że­nie pośmiertne dopiero co się roz­po­częło. Zga­duję, że to cztery godziny. Nie wię­cej niż sześć.

Sienna zmarsz­czyła czoło i zwró­ciła się do Kat:

– Kto ją zna­lazł?

– Bez­domny, który cza­sem tu nocuje. Był nawa­lony i zacho­wy­wał się agre­syw­nie w sto­sunku do funk­cjo­na­riu­szy. Zabrali go do aresztu. Póź­niej spi­szę jego zezna­nie i spraw­dzę, czy pamięta coś jesz­cze, ale chyba przy­szedł tutaj, zoba­czył ją, posta­no­wił napić się przed snem i ruszył tyłek do sklepu spo­żyw­czego kilka prze­cznic dalej. To wszystko działo się około godziny temu. Wezwano nas ze sklepu. Na razie nie ma powodu, by uwa­żać go za podej­rza­nego. Led­wie był w sta­nie cho­dzić, a co dopiero dźwi­gać krze­sło i ciało pod górę, jed­no­cze­śnie nio­sąc sobie flaszkę. – Wska­zała miej­sce, gdzie leżała roz­bita butelka, a na beto­nie wid­niały ślady roz­la­nego taniego alko­holu. Kat spoj­rzała za sie­bie, na ulicę poni­żej. – Tą drogą jeź­dzi auto­bus, z któ­rego byłby bez­po­średni widok na to miej­sce. Dowiem się, o któ­rej jest ostatni kurs, i skon­tak­tuję się z kie­rowcą. Uwa­żam jed­nak, że została zabita gdzie indziej, a tutaj mor­derca tylko odpo­wied­nio ją upo­zo­wał.

„Upo­zo­wał”.

– Ale dla­czego? Po co posa­dził ofiarę na krze­śle? – wyszep­tała Sienna i pochy­liła się, by spraw­dzić, co jest za krze­słem. Tylko żwir. – Dla­czego jej po pro­stu nie porzu­cił?

– Nie wiem – odparła Kat. – Ale skoro już nie żyła, to z pew­no­ścią nie cho­dziło o zapew­nie­nie jej kom­fortu.

– I dla­czego tutaj? – Sienna wska­zała głową zbo­cze. – To dziwne. – Spoj­rzała na ciemny budy­nek po dru­giej stro­nie ulicy. – A może tam był jakiś pra­cow­nik albo ktoś inny? Może coś widział?

– Spraw­dzi­łam firmę. To Arm­strong and Sons, pro­du­kują narzę­dzia, w soboty mają zamknięte.

Sienna znów popa­trzyła na kobietę. Po krę­go­słu­pie prze­biegł jej lekki dreszcz. Karty zostały już zapa­ko­wane, ale prze­ana­li­zo­wała w myślach ich układ. Wyglą­dało na to, że nie dało się z nimi wygrać. Kobieta sie­dząca przed nią, zimna i mil­cząca, prze­grała wię­cej niż raz.

Rozdział trzeci

Roz­dział trzeci

– Dzień dobry – powie­działa Sienna, wrę­cza­jąc Kat kubek dobrej kawy, którą kupiła po dro­dze, i zamy­ka­jąc drzwi do sali kon­fe­ren­cyj­nej, cho­ciaż w ogóle nie czuła, by był to dobry dzień, jeśli wziąć pod uwagę, że po opusz­cze­niu strasz­nego miej­sca zbrodni udało jej się prze­spać zale­d­wie kilka godzin, i to już po wscho­dzie słońca.

Kat prak­tycz­nie wyrwała jej kubek ręki.

– Od razu wie­dzia­łam, że cię polu­bię i że będziemy naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami na wieki wie­ków – powie­działa.

Sienna roze­śmiała się i posta­wiła na stole kawę i białą papie­rową paczuszkę ze śmie­tanką, cukrem i mie­sza­deł­kami, po czym powie­siła torebkę na krze­śle. Podała paczuszkę Kat i obie wyjęły minia­tu­rowe tore­beczki ze śmie­tanką i cukrem i dodały ich zawar­tość do kawy. Po chwili Kat ski­nęła głową w stronę tablicy wiszą­cej na ścia­nie. Powie­siła na niej zdję­cie kart – z obu stron – ale nic wię­cej.

– Ingrid wkrótce tu będzie. Za chwilę przy­go­tuję wszyst­kie zdję­cia z miej­sca zbrodni – powie­działa, stu­ka­jąc w leżącą przed nią teczkę. – A potem zamie­rza­łam zacząć prze­ko­py­wa­nie stron inter­ne­to­wych kasyn, by spraw­dzić, czy uda mi się zawę­zić poszu­ki­wa­nia i okre­ślić, w któ­rym per­so­nel nosi czarne spód­niczki i białe koszule.

Sienna oba­wiała się, że taki strój jest stan­dar­dem w więk­szo­ści kasyn.

– Podzielmy listę – zapro­po­no­wała.

Gdyby udało im się dowie­dzieć, gdzie kobieta pra­co­wała, mogłyby poznać jej toż­sa­mość.

– Dosko­nale.

Miała nadzieję, że lekarz medy­cyny sądo­wej doda jakieś infor­ma­cje do tego, co mają, czyli do prak­tycz­nie niczego. Wcze­śniej tego ranka Dah­len spo­tkała się z nimi na miej­scu zbrodni i prze­ana­li­zo­wała to, czego Kat i Sienna już się dowie­działy o ofie­rze i rekwi­zy­tach.

Mimo wcze­snej pory sze­fowa wyglą­dała na roz­bu­dzoną i pełną ener­gii, jakby w momen­cie, w któ­rym do niej zadzwo­niły, wcale nie spała, tylko na przy­kład sie­działa przy biurku nad papier­kową robotą, któ­rej, jak powie­działa Sien­nie, nie­na­wi­dziła.

Też nie miała żad­nego pomy­słu co do kart i nie wie­działa, co o nich sądzić. Zgło­siła się jed­nak na ochot­nika, by z samego rana poroz­ma­wiać z leka­rzem medy­cyny sądo­wej, a następ­nie poin­for­mo­wać je o tym, co udało mu się usta­lić. Sienna chciała już zacząć polo­wa­nie na osobę, która popeł­niła tę zbrod­nię, ale cie­szyła się, że nie musi prze­by­wać w chłod­nym pomiesz­cze­niu z roz­kro­jo­nymi zwło­kami i słu­chać, jak lekarz sądowy opi­suje wszyst­kie obra­że­nia. Była to nie­od­łączna część jej pracy, ale wolała prze­czy­tać raport. A jeśli ozna­czało to, że była mniej zahar­to­wana od innych detek­ty­wów, będą­cych w sta­nie spo­koj­nie patrzeć na ciało, które jesz­cze kilka godzin wcze­śniej było żywym czło­wie­kiem, to trudno.

Drzwi się otwo­rzyły i Sienna spoj­rzała za sie­bie, spo­dzie­wa­jąc się zoba­czyć Ingrid Dah­len, jed­nak zamiast niej do sali wszedł męż­czy­zna po trzy­dzie­stce, z krótką brodą i w stroju dozorcy, z dużym koszem na śmieci. Pod­niósł wzrok, wyraź­nie zasko­czony ich wido­kiem, i wolną ręką wyjął słu­chawkę z ucha.

– Och, prze­pra­szam, nie wie­dzia­łem, że ktoś tu jest. – Wska­zał kosz na śmieci sto­jący przy drzwiach, a następ­nie na ten w pobliżu eks­presu do kawy. – Szybko je opróż­nię i już mnie nie ma, dobra?

– Ej, Ollie, wszystko w porządku – powie­działa Kat, a Sienna zwró­ciła uwagę na wyraźne zasko­cze­nie męż­czy­zny, gdy Kat zawo­łała do niego po imie­niu.

Ollie wło­żył słu­chawkę do ucha i zabrał się do pracy, a Kat spoj­rzała na leżącą na stole teczkę z doku­men­tami.

– Aha – wró­ciła do Sienny – kie­rowca auto­busu, który wczo­raj jechał tą trasą, będzie dziś o jede­na­stej. Na przy­sta­nek obok miej­sca zbrodni auto­bus przy­jeż­dża po raz ostatni o dwu­dzie­stej, jeśli więc wziąć pod uwagę godzinę zgonu, to kie­rowca pew­nie niczego nie widział.

– A jeżeli miej­sce, w któ­rym zosta­wiono ofiarę, zostało wybrane wcze­śniej, to prze­cież zabójca z pew­no­ścią wie­dział, o któ­rej godzi­nie auto­busy prze­stają kur­so­wać, prawda? – dodała Sienna.

– Nawet jeśli jest choć w poło­wie tak dobry w pla­no­wa­niu, jak w mor­do­wa­niu ludzi i ukła­da­niu ich ciał w odpo­wied­niej pozy­cji, to tak.

Sienna wes­tchnęła. Miała nadzieję, że nie był w tym zbyt dobry, bo dzięki temu zde­cy­do­wa­nie łatwiej byłoby go zła­pać.

– Dobrze. Co jesz­cze mamy na liście? – spy­tała Sienna.

Kiedy nie usły­szała odpo­wie­dzi, pod­nio­sła wzrok i zoba­czyła, że Kat w zamy­śle­niu przy­gląda się Olliemu.

– Ollie! – zawo­łała i poma­chała ręką, by zwró­cić jego uwagę.

Na jej gest spoj­rzał w górę, znów wyjął słu­chawkę z ucha i popa­trzył na nią wycze­ku­jąco.

– Gry­wasz w karty, prawda? Sły­sza­łam, jak roz­ma­wia­łeś o tym z poli­cjan­tami.

Uśmiech­nął się krzywo.

– Cza­sami w week­endy gram w blac­kjacka, jeśli moja dziew­czyna chce pójść do kasyna, ale robię to tylko dla zabawy. A co?

Kat wska­zała głową na tablicę, na któ­rej wisiały zdję­cia kart.

– Czy ten układ kart coś ci mówi?

Przyj­rzał się zdję­ciom, po czym pokrę­cił głową.

– Dwa walety to nie­zły począ­tek, jeśli grasz w pokera, prawda? A może dzie­wiątka kier i walet kier, jeśli chcesz dobrać do pokera… A może to poker kró­lew­ski? – Ścią­gnął brwi. – Nie, to muszą być wyż­sze karty, prawda? – Wzru­szył ramio­nami. – Jak już wspo­mnia­łem, gry­wam raczej w blac­kjacka, no i nie jestem w nim jakiś wybitny. Przy­kro mi.

– W porządku – odparła Kat. – Ale nic o tych kar­tach nie może wyjść poza ten pokój, dobrze?

– Tak, pew­nie.

– Dzię­kuję za pomoc.

Ollie ski­nął głową, lecz jego wzrok wciąż był skie­ro­wany na tablicę.

– Gavin Dec­ker – mruk­nął.

Po karku Sienny prze­biegł gorący dreszcz, a jej spoj­rze­nie, które zdą­żyło już wró­cić do leżą­cego przed nią notat­nika, znów prze­sko­czyło na dozorcę.

– Słu­cham? – Jej głos brzmiał dziw­nie, był lekko zdła­wiony. Odchrząk­nęła, by ukryć swoją reak­cję.

Ollie lekko pokrę­cił głową, jakby wycho­dził z transu.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam, z ukła­dem kart nie mogłem za wiele pomóc, ale pro­jekt na ich odwro­cie… te łabę­dzie… – Pod­niósł mały pojem­nik na śmieci, po czym z roz­tar­gnie­niem wrzu­cił jego zawar­tość do więk­szego i odsta­wił na pod­łogę.

– Tak? – pona­gliła go Kat.

– Pro­jekt wygląda zna­jomo, ale nie mogłem sobie przy­po­mnieć dla­czego i gdzie wcze­śniej go widzia­łem, ale już wiem: Gavin Dec­ker.

Serce Sienny przy­spie­szyło. „Znowu to imię. To pie­przone imię”. I jak to się, do cho­lery, stało, że wymie­niono je przy niej w nie­cały tydzień po tym, gdy wró­ciła do rodzin­nego mia­sta?

– Dla­czego to nazwi­sko brzmi zna­jomo? – zain­te­re­so­wała się Kat.

Sienna nie odpo­wie­działa, pozwa­la­jąc im roz­ma­wiać o Gavi­nie Dec­ke­rze, jakby nie miała poję­cia, kim on jest. Zresztą przy­pusz­czała, że w tym momen­cie była to prawda.

– Dwa razy z rzędu wygrał World Series of Poker – wyja­śnił Ollie. – W Reno dobrze go znają, bo stąd pocho­dzi. – Ścią­gnął brwi. – Wydaje mi się, że może peł­nić funk­cję szefa ochrony w Szma­rag­do­wej Wyspie. Fani uwiel­biają robić sobie z nim zdję­cia.

– No dobrze, a co z kar­tami? – pona­gliła go Sienna, sta­ra­jąc się uspo­koić.

Znów zasko­czyło ją wspo­mnie­nie o Gavi­nie. Ale teraz, gdy lepiej przyj­rzała się kar­tom, zoba­czyła, że wzór, który uwa­żała za skom­pli­ko­wane esy-flo­resy, jest powta­rza­ją­cym się moty­wem dwóch łabę­dzi, któ­rych szyje uło­żono tak, że two­rzyły serce.

– On chyba miał na nad­garstku tatuaż, z któ­rego był znany. Pewna firma wyko­rzy­stała ten wzór na okład­kach talii kart i zaczęto je sprze­da­wać w skle­pach z pamiąt­kami w kasy­nach.

„Łabę­dzie. Tatuaż”. Prze­łknęła ślinę.

– Więc na­dal sprze­daje się je w skle­pach z pamiąt­kami w Reno? – zapy­tała Kat.

Ollie wzru­szył ramio­nami.

– Nie są już tak popu­larne, dla­tego nie od razu roz­po­zna­łem ten pro­jekt. Kie­dyś widy­wa­łem je znacz­nie czę­ściej, ale tak, na pewno można je gdzieś zna­leźć. Może w Szma­rag­do­wej Wyspie, gdzie Gavin pra­cuje.

– Dosko­nale – powie­działa Kat. – Cie­szę się, że aku­rat teraz tu do nas wsze­dłeś. Dobrze się zło­żyło. Dzięki, Ollie.

Ski­nął głową i szybko zer­k­nął na Siennę.

– Cześć, Ollie – powie­działa. – Tak przy oka­zji, jestem Sienna Wal­ker. Dopiero zaczę­łam tu pracę. Dzięki za pomoc. Jeśli coś jesz­cze przyj­dzie ci do głowy w związku z tymi kar­tami, daj nam znać, dobrze?

Ski­nął głową, po czym zaczął pchać śmiet­nik w stronę drzwi.

– Dobrze. Nie ma sprawy. – Wyco­fał się i drzwi zamknęły się za nim z cichym klik­nię­ciem.

Kat pisała coś na kartce.

– Musimy zna­leźć wszyst­kie miej­sca w mie­ście, w któ­rych sprze­da­wane są te karty, i spraw­dzić, kto ostat­nio kupił talię. Cho­lera, może sprawca użył karty kre­dy­to­wej? Czy to nie byłby szczę­śliwy traf? Co powiesz na wycieczkę do Szma­rag­do­wej Wyspy po spo­tka­niu z kie­rowcą auto­busu? Wygląda to na dosko­nałe miej­sce do… Wszystko w porządku? – zapy­tała, gdy spoj­rzała na Siennę.

Sienna zmu­siła się do uśmie­chu.

– Oczy­wi­ście. Tak, to brzmi jak dobry począ­tek. Jestem tro­chę roz­cza­ro­wana. Myśla­łam, że może to jakaś rzadka talia kart i będziemy miały lep­szy trop. – I mimo tego, że tro­chę się zde­ner­wo­wała, to to, co powie­działa, było prawdą.

Drzwi znów się otwo­rzyły i do sali weszła Dah­len z aktówką w ręku, ubrana w gar­sonkę w odcie­niu bla­dego błę­kitu, która wyglą­dała na niej jak druga skóra. Przy­wi­tały się, po czym sier­żantka poło­żyła teczkę na stole i usia­dła.

– Powiedz nam, że Art coś dla nas miał – zwró­ciła się do niej Kat.

– Musi prze­pro­wa­dzić jesz­cze kilka badań, ale ode­brał ciało, gdy tylko przy­wie­ziono je wcze­śnie rano, i udało mu się spo­rzą­dzić wstępny raport – odparła Ingrid, przy­su­nęła do sie­bie aktówkę, wyjęła z niej brą­zową har­mo­nij­kową teczkę, roz­wią­zała sznu­rek i pod­jęła: – Przede wszyst­kim przy­czyną śmierci z całą pew­no­ścią było udu­sze­nie. Art obsta­wia jakiś rodzaj sznurka, ponie­waż nie stwier­dził żad­nych włó­kien z liny. To było coś bar­dzo cien­kiego, ale nie tak ostrego jak drut.

Sienna spo­strze­gła, że Kat robi notatki. Ona niczego nie zapi­sy­wała, chyba że wie­działa, że póź­niej nie będzie miała dostępu do tych infor­ma­cji i o czymś zapo­mni lub pomyli szcze­góły. Nie­któ­rzy jed­nak zapi­sy­wali wszystko. Jej były part­ner, Gar­rod, rów­nież. Na myśl o detek­ty­wie, z któ­rym współ­pra­co­wała przez pięć lat, poczuła cię­żar w piersi. Tęsk­niła za nim. Był przy­ja­cie­lem, kimś w rodzaju wujka, zbli­żyła się rów­nież do jego rodziny.

Zasta­na­wiała się, z iloma rodzi­nami zastęp­czymi życie każe jej się poże­gnać, zanim będzie gotowa. I jed­no­cze­śnie poczuła falę wdzięcz­no­ści, że została obda­ro­wana choćby jedną. Dała sobie w myślach kuk­sańca. Co prawda jej umysł błą­dził gdzieś daleko tylko przez kilka sekund, ale była winna ofie­rze cał­ko­wite sku­pie­nie się na śledz­twie. A czas był tu naj­waż­niej­szy. Pierw­szych kilka dni po mor­der­stwie jest klu­czo­wych dla roz­wią­za­nia sprawy. No i, Boże, chciała roz­wi­kłać tę zagadkę nie tylko ze względu na biedną kobietę, która stra­ciła życie, lecz także dla­tego, że po wyda­rze­niach w poprzed­nim wydziale była zde­ter­mi­no­wana, by udo­wod­nić swoją war­tość w tym nowym.

Ingrid wyjęła plik doku­men­tów – praw­do­po­dob­nie wstępny raport z sek­cji zwłok – i prze­glą­dała je, czy­ta­jąc szcze­góły, które mogły być istotne.

– Art zna­lazł coś dziw­nego w jej ubra­niu. Pokażę wam to już po omó­wie­niu szcze­gó­łów autop­sji, żeby­ście obie były na bie­żąco. – Prze­rwała, spo­glą­da­jąc na doku­ment, i postu­kała wypo­le­ro­wa­nym paznok­ciem w blat stołu. – Nie­dawno jadła. Stek, ziem­niaki i zie­loną fasolkę. Wkrótce dosta­niemy bar­dziej szcze­gó­łowy raport tok­sy­ko­lo­giczny, ale wia­domo, że wdy­chała chlo­ro­form. Ślady znaj­do­wały się w jej płu­cach, a także na nosie i ustach.

– Zabójca ją odu­rzył.

Ingrid nie­znacz­nie ski­nęła głową i kon­ty­nu­owała czy­ta­nie raportu:

– Miała siniaki na nad­garst­kach i kost­kach, bo pró­bo­wała roze­rwać taśmę izo­la­cyjną, ale poza tym nie ma żad­nych obra­żeń. Nie doszło też do wyko­rzy­sta­nia sek­su­al­nego.

– Więc rów­nie dobrze mogła ją zabić kobieta – ode­zwała się Sienna.

– Tak, ale musia­łaby być bar­dzo silna, żeby wcią­gnąć ją na zbo­cze, gdzie ją zna­le­ziono – zauwa­żyła Kat.

– Ile ważyła ofiara? – Chciała wie­dzieć Sienna, myśląc o drob­nej kobie­cie, którą widziała tego ranka.

– Pięć­dzie­siąt trzy kilo­gramy – odparła Ingrid po spraw­dze­niu w rapor­cie.

– W takim razie nie­wiele – stwier­dziła Sienna. – Krze­sło nie mogło ważyć wię­cej niż kilka kilo­gra­mów.

– Kat ma rację, to musia­łaby być silna kobieta – przy­znała Ingrid – ale wydaje mi się, że na tym eta­pie nie możemy być pewni płci.

– Cho­ciaż udu­sze­nie zazwy­czaj wska­zuje na oso­bi­sty zwią­zek z ofiarą – przy­po­mniała Kat. – Złość. Zazdrość. No i ten stek na kola­cję? To mogła być randka.

– Moż­liwe – zgo­dziła się z nią Dah­len. – Mimo to ofiara nie­ko­niecz­nie zgi­nęła z rąk osoby, z którą była na randce.

Kat cmok­nęła i stuk­nęła dłu­go­pi­sem w pod­kładkę. Opo­wie­działa Ingrid o Olliem i wzo­rze na kar­tach.

– Przy­naj­mniej mamy jakieś kon­kretne miej­sce, od któ­rego możemy zacząć – rze­kła Ingrid. – Ale te karty mogą być sprze­da­wane w set­kach miejsc w mie­ście. – Wyjęła z teczki torebkę foliową na dowody, w któ­rej znaj­do­wała się kartka, i podała ją Sien­nie, a ta poło­żyła ją mię­dzy sobą a Kat. Była to kartka z zeszytu, pognie­ciona, jakby kie­dyś została zło­żona na cztery. Zapi­sano ją sta­ran­nym i schlud­nym pismem.

– Zna­le­ziono to za paskiem spód­nicy ofiary – wyja­śniła Ingrid.

Sienna i Kat pochy­liły się, wygła­dziły pla­sti­kową osłonę kartki i zaczęły czy­tać:

Kiedy moja matka zabiła mojego ojca, mia­łem trzy­na­ście lat. Musiała, naprawdę nie było innego wyj­ścia. Widzi­cie, ten czło­wiek był peł­nym nie­na­wi­ści dra­niem, który nie zasłu­gi­wał na to, by nazy­wać go ojcem.

Matka dała mu tro­chę swo­body, więk­szość mojego życia spę­dził w dro­dze, pra­co­wał jako sprze­dawca i nie musie­li­śmy go zbyt czę­sto zno­sić. I cho­ciaż żadne z nas nie ceniło jego obec­no­ści czy odra­ża­ją­cej oso­bo­wo­ści, doce­nia­li­śmy wypłatę, którą pod­rzu­cał, zanim znów pochy­lał swoje wyso­kie ciało, żeby wsiąść do samo­chodu i wyje­chać z mia­sta.

W pew­nym momen­cie musiał wyda­wać się sym­pa­tyczny, ponie­waż zawró­cił matce w gło­wie, ni­gdy jed­nak nie wyja­śniła, jakie cechy na początku ją do niego przy­cią­gnęły. W każ­dym razie uni­ka­łem go, gdy był w domu, żeby nie pomy­ślał, że w jakiś spo­sób go lek­ce­ważę i nie wyła­do­wał na mnie agre­sji za pomocą paska, pię­ści lub, jak to było pew­nego razu, odboj­nika w kształ­cie kota, który spo­wo­do­wał u mnie cał­ko­witą utratę słu­chu w jed­nym uchu i trwa­jący ponad mie­siąc ból głowy.

Po tym wyda­rze­niu matka się wście­kła i cho­ciaż nie powie­działa ani słowa, widzia­łem, że zamie­rza go zabić.

– Czyżby kot zjadł ci język, synku? – pytała, gdy byli­śmy sami, a ja sie­dzia­łem wyjąt­kowo cicho.

– Nie, mamo – odpo­wia­da­łem, uśmie­cha­jąc się tajem­ni­czo. – Ale wykrę­cił mi numer z uchem. – A potem śmia­li­śmy się i śmia­li­śmy, bo choć o tym nie było mowy, oboje wie­dzie­li­śmy, że ojciec długo już nie pocho­dzi po tym świe­cie i że przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się oka­zji matka odpłaci mu pięk­nym za nadobne. Nie musiała mówić ani słowa – widzia­łem to wyraź­nie w jej oczach.

Kat skoń­czyła czy­tać kilka sekund przed Sienną i wypro­sto­wała się na krze­śle. Zdez­o­rien­to­wana Sienna spoj­rzała na Ingrid.

– Czy to od zabójcy?

– Mogła to napi­sać ofiara, cho­ciaż słowo „synku” suge­ruje coś innego.

– A może pisała jakieś opo­wia­da­nie?

– W każ­dym razie – Ingrid wzięła prze­zro­czy­stą torebkę na dowody z listem i wło­żyła ją do teczki – mamy kolejny ele­ment ukła­danki. Zamie­rzam prze­szu­kać bazę danych i spraw­dzić, czy znajdę jakieś tra­fie­nia doty­czące zagi­nio­nych kobiet pasu­ją­cych do jej opisu, w szcze­gól­no­ści tych, które znik­nęły z pracy w ciągu ostat­nich kilku dni, oraz wszel­kich prze­stępstw, w któ­rych poja­wiły się podobne ele­menty. Jeśli do końca dnia nie otrzy­mamy żad­nych wska­zó­wek, możemy roz­wa­żyć zor­ga­ni­zo­wa­nie kon­fe­ren­cji pra­so­wej i popro­sić opi­nię publiczną o pomoc w iden­ty­fi­ka­cji ofiary.

Kat wsu­nęła notat­nik, w któ­rym dotąd pisała, do leżą­cej przed nią teczki i zamknęła ją, po czym odsu­nęła krze­sło.

– Na pod­sta­wie jej stroju służ­bo­wego spo­rzą­dzimy listę kasyn, w któ­rych mogła pra­co­wać, a potem pój­dziemy do Szma­rag­do­wej Wyspy. Gotowa, part­nerko? – zapy­tała Siennę.

Szma­rag­dowa Wyspa.

W któ­rej pra­co­wał on.

Była tak bar­dzo gotowa, jak tylko się dało, czyli w ogóle.

Rozdział czwarty

Roz­dział czwarty

Cho­lera, to był ciężki dzień. Gavin rzu­cił kurtkę na krze­sło w salo­nie, polu­zo­wał kra­wat, pod­szedł do mini­barku i nalał sobie obfi­cie bur­bona.

Mieli aktu­ali­za­cję sys­te­mów i schrza­niło się wszystko, co tylko mogło się schrza­nić. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że przez więk­szość czasu był zamknięty w małym pokoju bez okien, co nie popra­wiało mu nastroju. Wypił tak potrzebny mu łyk alko­holu i pocze­kał na zna­jome pie­cze­nie w gar­dle. Nie pamię­tał, kiedy ostat­nio potrze­bo­wał moc­nego drinka, by roz­luź­nić napię­cie w ramio­nach po dniu pracy, ale ten dzień był dosta­tecz­nie trudny, by to uza­sad­nić. Stał przy oknie swo­jego miesz­ka­nia na ostat­nim pię­trze, z któ­rego roz­ta­czał się wspa­niały widok na pano­ramę Reno i pusty­nię. Resztka trunku spły­nęła gładko. „Wszystko dobre, co się dobrze koń­czy”. Posta­wił pustą szklankę na sto­liku obok i skrę­cił szyję naj­pierw w lewo, a potem w prawo. Napię­cie w mię­śniach tro­chę zelżało. Czuł się lepiej.

Oczy­wi­ście mama powie­działa mu, że musi zna­leźć dobrą kobietę, która będzie robiła mu masaż bar­ków, żeby nie musiał zawsze łago­dzić stresu szkla­neczką bur­bona lub pół­go­dzin­nym poby­tem w sau­nie, którą zbu­do­wał w łazience.

Moż­liwe. I być może pew­nego dnia zacznie szu­kać na poważ­nie. Do tej pory nie spo­tkał jed­nak nikogo, kto by utrzy­mał jego zain­te­re­so­wa­nie na dłu­żej, mie­wał tylko krót­kie, nie­skom­pli­ko­wane związki. O ile „związki” to w ogóle wła­ściwe słowo. Wes­tchnął i roz­ma­so­wał ostat­nie napięte mię­śnie karku.

Jego myśli błą­dziły, a bur­bon wywo­łał przy­jemne odrę­twie­nie. Pro­blem pole­gał na tym, że wszyst­kie kobiety porów­ny­wał do niej. I żadna nie dora­stała jej do pięt. Co na tym eta­pie było już nie­do­rzeczne. W swo­jej gło­wie posta­wił ją na pie­de­stale, ponie­waż miał poczu­cie winy. A jeśli dodać do tego, że była jego pierw­szą miło­ścią, jego pierw­szym wszyst­kim, to oczy­wi­ste, że sta­no­wiła ogromną kon­ku­ren­cję. Tak dzia­łała psy­cho­lo­gia i musiał się z tym pogo­dzić. Wresz­cie pójść do przodu. Dać jakiejś innej kobie­cie szansę na strą­ce­nie tam­tej z miej­sca, które wciąż zaj­mo­wała w jego sercu.

Potarł grzbiet nosa, by zła­go­dzić tępy ból głowy, któ­rego począ­tek już wyczu­wał.

Jezu, dla­czego w ogóle teraz o niej myśli? Nie robił tego od dłuż­szego czasu. Przy­naj­mniej nie świa­do­mie.

– To stres – mruk­nął pod nosem, odwró­cił się od okna, wziął szklankę i pod­szedł do mini­barku. – Kilka drin­ków po dłu­gim dniu jesz­cze ni­gdy nikomu nie zaszko­dziło. – Wziął pilota, włą­czył zamon­to­wany na ścia­nie pła­ski tele­wi­zor, opadł na kanapę i upił łyk dru­giego drinka, zapa­da­jąc się w miękką jak masło skórę.

Poło­żył nogi na pufie przed sobą i zmie­niał kanały, aż zna­lazł wia­do­mo­ści. Chęt­nie obej­rzałby jakiś mecz lub coś innego, przy czym łatwiej byłoby mu się wyci­szyć, ale nic takiego nie leciało. Sta­rał się jed­nak być na bie­żąco z aktu­al­nymi wyda­rze­niami w swoim mie­ście – dla bez­pie­czeń­stwa zawsze dobrze było wie­dzieć, co się dzieje – więc zde­cy­do­wał się na wia­do­mo­ści.

„Prze­cho­dzimy teraz do kon­fe­ren­cji pra­so­wej na żywo w komi­sa­ria­cie w Reno. Poli­cja prosi o pomoc w ziden­ty­fi­ko­wa­niu zamor­do­wa­nej zeszłej nocy kobiety”.

Gdy spoj­rzał na wyświe­tloną na ekra­nie podo­bi­znę, szybko dopił drinka i ścią­gnął brwi. Nie od razu wydała mu się zna­joma, ale może to dla­tego, że nie miała żad­nych cech szcze­gól­nych. Była mniej wię­cej w wieku jego matki, wyglą­dała na nieco zmę­czoną, co zwy­kle ozna­czało, że życie nie było dla niej łaskawe lub że doko­ny­wała złych wybo­rów na tyle kon­se­kwent­nie, by pozo­sta­wiły ślad.

Ale… to czy­jaś matka… a może bab­cia, sio­stra lub żona. To musi być straszne dowie­dzieć się z wie­czor­nych wia­do­mo­ści, że uko­chana osoba została zamor­do­wana. Wyda­wało mu się, że poli­cja rzadko wybiera ten spo­sób, chyba że była to sprawa wyma­ga­jąca jak naj­szyb­szego roz­wią­za­nia, ponie­waż w nie­bez­pie­czeń­stwie znaj­do­wały się rów­nież inne osoby.

Kamera na chwilę prze­su­nęła się w bok i Gavin wypro­sto­wał się gwał­tow­nie, po omacku odsta­wia­jąc szklankę na puf.

Nie tra­fił, szklanka spa­dła na pod­łogę, ale nie roz­trza­skała się na gru­bym dywa­nie. Zosta­wił ją tam i się­gnął po pilota, żeby pod­krę­cić dźwięk. „To nie­moż­liwe”.

Kąt kamery znów się roz­sze­rzył, a Gavin gapił się w tele­wi­zor. „O cho­lera”. Sienna Wal­ker. Był oszo­ło­miony, jakby w jakiś spo­sób przy­cią­gnął ją myślami, ponie­waż czuł w pobliżu jej obec­ność. Zer­k­nął na logo sta­cji tele­wi­zyj­nej, zasta­na­wia­jąc się, czy może włą­czył jakąś ogól­no­kra­jową, a Sienna tak naprawdę jest na kon­fe­ren­cji pra­so­wej nowo­jor­skiej poli­cji, gdzie prze­cież jesz­cze nie­dawno pra­co­wała. Ale nie, była tutaj, w Reno, stała wśród miej­sco­wych poli­cjan­tów, któ­rych mun­dury tak dobrze znał, ponie­waż cza­sami pra­co­wał z nimi nad tą czy inną sprawą zwią­zaną z bez­pie­czeń­stwem. A jesz­cze czę­ściej musiał wzy­wać ich do kasyna do pija­nych i agre­syw­nych klien­tów, któ­rych trzeba było usu­nąć siłą.

Znów cały się spiął, ale wresz­cie opadł na opar­cie kanapy i słu­chał infor­ma­cji przed­sta­wia­nych przez poli­cjantkę, która pro­siła opi­nię publiczną o kon­takt, jeśli w ciągu ostat­nich tygo­dni lub dni zagi­nęła jakaś kobieta podobna do tej ze zdję­cia. Naj­wy­raź­niej na razie nie było żad­nych podej­rza­nych ani przy­pad­ków zagi­nięć, które paso­wa­łyby do ofiary.

Zakrę­ciło mu się w gło­wie, sku­pił się na Sien­nie. Robiła osza­ła­mia­jące wra­że­nie nawet z zacze­sa­nymi do tyłu wło­sami, w pro­stych sza­rych spodniach i bia­łej bluzce. Była piękna jede­na­ście lat temu, a teraz była jesz­cze pięk­niej­sza. Potra­fił być wobec sie­bie na tyle szczery, by przy­znać, że to poru­sze­nie w jego wnę­trzu to tęsk­nota. Ude­rzyło go to jak młot kowal­ski.

Ni­gdy nie odpu­ścił.

Nawet gdy zyskał pew­ność, że ona już nie będzie jego.

Rozdział piąty

Roz­dział piąty

Bar był pra­wie pusty, pano­wał w nim pół­mrok, z gło­śni­ków leciało cicho Fly Me to the Moon, które sta­no­wiło jedyny hałas w tle. Sienna wzięła frytkę, zanu­rzyła ją w keczu­pie i wło­żyła do ust, po czym prze­wró­ciła kartkę wstęp­nego raportu z autop­sji.

Tego popo­łu­dnia przej­rzała wszyst­kie szcze­góły sprawy, ale cza­sami coś rzu­cało się w oczy, jeśli spoj­rzało się na raport lub dowód w innych oko­licz­no­ściach i w innym miej­scu, więc czy­tała go po raz kolejny teraz, gdy jadła sama.

Kie­rowca auto­busu nie potra­fił udzie­lić im żad­nych infor­ma­cji, popo­łu­dnie spę­dziły więc na prze­glą­da­niu stron inter­ne­to­wych kasyn w poszu­ki­wa­niu zdjęć stro­jów służ­bo­wych. Zawę­ziły listę do dzie­się­ciu lokali. Poje­chały do każ­dego z tych miejsc, lecz ni­gdzie nie odno­to­wano nie­obec­no­ści pra­cow­ni­ków, więc była to ślepa uliczka. Oczy­wi­ście mogły ist­nieć inne restau­ra­cje, bary – do dia­bła, nawet kluby ze strip­ti­zem – gdzie noszono podobne uni­formy, więc i tak celo­wa­nie w kasyna było obsta­wia­niem w ciemno (gra słów nie­za­mie­rzona). Siłą rze­czy zaczęła się zasta­na­wiać, jak duże było zapo­trze­bo­wa­nie w jakim­kol­wiek klu­bie ze strip­ti­zem na pięć­dzie­się­cio­kil­ku­let­nią, nie­zbyt atrak­cyjną kobietę, lecz posta­no­wiła porzu­cić te roz­my­śla­nia.

Poszły też z Kat do hotelu i kasyna Szma­rag­dowa Wyspa – Sienna była bar­dzo zde­ner­wo­wana – lecz nie spo­tkały Gavina Dec­kera. Pró­bo­wała się przy­go­to­wać, na wypa­dek gdyby coś w lokalu zmu­siło je do roz­mowy z ochroną, jed­nak nic takiego się nie stało. Zna­la­zły kilka talii kart na sprze­daż, które paso­wały do tych umiesz­czo­nych w dłoni ofiary, ale kiedy kie­row­niczka sklepu z pamiąt­kami zaj­rzała do kom­pu­tera, powie­działa im, że za jedyne cztery talie kupione w ciągu ostat­nich trzech mie­sięcy zapła­cono gotówką. Jakie były na to szanse? Sienna rzadko pła­ciła za cokol­wiek gotówką i zakła­dała, że więk­szość ludzi robi tak samo.

– Ale nie tury­ści – odpo­wie­działa Kat na tę wąt­pli­wość. – Tury­ści zawsze noszą przy sobie gotówkę na dro­bia­zgi, napiwki i tak dalej.

Słuszna uwaga, choć nie­for­tunna dla ich sprawy.

Wyszły z kasyna bez żad­nych tro­pów i nie spo­tkały Gavina Dec­kera. W gło­wie Sienny pano­wał chaos. Poje­chały do Szma­rag­do­wej Wyspy ze względu na moż­liwe powią­za­nie kart z sze­fem ochrony, lecz gdy trop się nie spraw­dził, uznały, że sen­sow­niej będzie obdzwo­nić sklepy z pamiąt­kami w oko­licy. W kilku z nich sprze­da­wano takie same talie kart; w ciągu trzech ostat­nich mie­sięcy zna­leźli się na nie klienci, któ­rzy zapła­cili w spo­sób umoż­li­wia­jący ich iden­ty­fi­ka­cję, jed­nak spraw­dze­nie tego będzie wyma­gało co naj­mniej kilku dni.

Kat wspo­mniała, że chcia­łaby poroz­ma­wiać z Gavi­nem Dec­ke­rem, żeby spraw­dzić, czy może mieć jakiś wgląd w sprze­daż kart z moty­wem łabę­dzia, jed­nak nie było to konieczne, ponie­waż karty sprze­da­wano w całym mie­ście. Sienna nie wie­działa, jak sobie pora­dzi, jeśli poli­cja posta­nowi zadać Gavi­nowi kilka pytań. Praw­do­po­dob­nie będzie musiała powie­dzieć Kat, że kie­dyś go znała, i popro­sić, by zro­biła to za nią. Jeżeli jed­nak ist­niał jaki­kol­wiek kon­flikt inte­re­sów, to nie jakiś bar­dzo istotny. Prze­cież nie roz­ma­wiali od jede­na­stu lat.

Gdy z roz­tar­gnie­niem wło­żyła do ust kolejną frytkę, spoj­rzała na parę przy barze. Ich głowy znaj­do­wały się bli­sko sie­bie, męż­czy­zna coś mówił, kobieta się śmiała. Zało­żyła nogę na nogę i prze­rzu­ciła włosy przez ramię, Sienna nie musiała być poli­cjantką, by roz­po­znać te wska­zówki.

„Ona cię lubi, stary. Mam nadzieję, że nie jesteś dra­niem”.

Znów sku­piła się na notat­kach ze sprawy. Wyjęła ze stosu kar­tek kopię listu zna­le­zio­nego przy kobie­cie i prze­czy­tała go chyba po raz setny. Nie dawał jej spo­koju. Kto go napi­sał? Zabójca? Czyżby pod­rzu­cił go swo­jej ofie­rze, aby powie­dzieć coś o swoim życiu? Dać śled­czym do zro­zu­mie­nia, że w dzie­ciń­stwie się nad nim znę­cano?

A może cho­dziło o coś zupeł­nie innego? Frag­ment fik­cji lite­rac­kiej, który sprawca napi­sał z nie­zna­nych powo­dów? Albo może auto­rem jest ktoś inny, może przy­ja­ciel ofiary? Do dia­bła, to mogło być też coś przy­pad­ko­wego, co kobieta zna­la­zła na ulicy i co nie miało żad­nego związku z popeł­nio­nym prze­stęp­stwem.

Ale nie, chyba nie.

To musiało coś zna­czyć. Po pro­stu nie mieli jesz­cze wystar­cza­jąco dużo infor­ma­cji, by usta­lić co.

Sienna odło­żyła kartkę i zamknęła teczkę. Musiała się wyspać. Potrze­bo­wała jasnego umy­słu. Miała nadzieję, że następ­nego dnia nastąpi prze­łom w śledz­twie.

Po całym dniu bez nowych tro­pów kon­fe­ren­cja pra­sowa była naj­lep­szym moż­li­wym roz­wią­za­niem, jed­nak nikt nie zadzwo­nił na komi­sa­riat. Sienna, która czuła się wyjąt­kowo samotna, po dłu­gim wyczer­pu­ją­cym dniu posta­no­wiła w dro­dze do domu zaj­rzeć do baru. Wyda­wało jej się, że tęskni za domem, nawet jeśli w pew­nym sen­sie to mia­sto było jej domem. Dawno temu. Ale teraz była tu obca, co wywo­ły­wało wiele skom­pli­ko­wa­nych emo­cji.

Wes­tchnęła i, patrząc przed sie­bie nie­wi­dzą­cym wzro­kiem, zaczęła roz­cie­rać sobie kark. Gdy ktoś usiadł naprze­ciwko niej w bok­sie, poczuła falę szoku, a także dziw­nego spo­koju tuż pod wierzch­nią war­stwą zasko­cze­nia. „Wie­dzia­łaś, prawda? W głębi duszy wie­dzia­łaś, że to nie­unik­nione”. To coś jak zbli­ża­jący się pociąg – hory­zont niby jesz­cze jest pusty, lecz zie­mia już lekko drży pod sto­pami. Zbli­żał się do niej. Przez te wszyst­kie dłu­gie lata ich zde­rze­nie było zapi­sane w gwiaz­dach.

– Gavin – powie­działa, dumna, że udało jej się zacho­wać spo­kojny ton.

– Sienna. – Wpa­try­wali się w sie­bie, dwoje nie­zna­jo­mych, któ­rzy kie­dyś byli brat­nimi duszami. A ona wie­rzyła, w głębi serca naprawdę wie­rzyła, że sta­tus brat­niej duszy nie jest czymś tym­cza­so­wym. – Wia­do­mo­ści – powie­dział cicho. – Tam cię zoba­czy­łem.

Zupeł­nie jakby przez ostat­nią dekadę odna­le­zie­nie jej było nie­moż­liwe. Odwró­ciła wzrok. Dwoje ludzi przy barze zbie­rało swoje rze­czy i wycho­dziło razem. Sienna znów spoj­rzała na Gavina i odchrząk­nęła.

– Co ty tu robisz? – Zakrę­ciła pal­cem w powie­trzu, wska­zu­jąc bar, w któ­rym sie­dzieli. Nie wyja­śniła, dla­czego wró­ciła do Reno. Nie była mu nic winna.

Zmru­żył oczy, a ona poświę­ciła chwilę, by uważ­niej przyj­rzeć się rysom jego twa­rzy. Ow­szem, wyglą­dał sta­rzej, ale nale­żał do tych męż­czyzn, któ­rzy z wie­kiem stają się coraz przy­stoj­niejsi. Oczy­wi­ście, że tak.

Kilka lat temu, gdy wypiła tro­chę wina, wyszu­kała go w Inter­ne­cie. Chciała sobie udo­wod­nić, że skoń­czyła z nim raz na zawsze. Bolało, ale prze­żyła. Wtedy jed­nak nie miała go przed sobą. Nie widziała fak­tury jego skóry ani nie czuła drzew­nego zapa­chu jego wody koloń­skiej. Teraz było… trud­niej. I wciąż nie odpo­wia­dał na jej pyta­nie.

Otwo­rzyła usta, by zapy­tać go ponow­nie, gdy powie­dział:

– Posze­dłem na komi­sa­riat, żeby się z tobą zoba­czyć. Widzia­łem, jak wycho­dzisz, i posze­dłem za tobą. – Uśmiech­nął się krzywo, przy­po­mi­na­jąc jej, jaki był jako chło­pak. Mię­dzy innymi taki, że bar­dzo ją zra­nił. – Sie­dzia­łem w samo­cho­dzie i pró­bo­wa­łem odwieść się od pomy­słu przyj­ścia tutaj – wyznał.

Nie odwza­jem­niła uśmie­chu, tylko lekko postu­kała pal­cami w blat sto­lika.

– Widzę, że ci się nie udało.

Zaśmiał się, lecz natych­miast spo­waż­niał.

– Co tu robisz, Sienno?

Wzru­szyła ramio­nami.

– Zapro­po­no­wano mi pracę.

Przy­glą­dał jej się przez kilka chwil.

– To nie może być tylko to.

– Nie jest, ale to nie twoja sprawa.

W wyra­zie jego twa­rzy coś się zmie­niło, była jed­nak zbyt zde­ner­wo­wana jego nie­spo­dzie­waną obec­no­ścią, by móc to odczy­tać.

– Na­dal jesteś na mnie zła.

Jej żyły prze­nik­nął przy­pływ obu­rze­nia. Pochy­liła się do przodu.

– Nie jestem na cie­bie zła, Gavi­nie. Dla­czego mia­ła­bym być? Nie znam cię. Po pro­stu moje życie i moja obecna sytu­acja to nie twój inte­res.

Patrzył na nią przez chwilę, po czym na jego twa­rzy poja­wił się leniwy uśmiech.

Ścią­gnęła brwi.

– Co w tym takiego śmiesz­nego?

– A jed­nak jesteś na mnie zła.

Wypu­ściła powie­trze, opa­dła na opar­cie krze­sła i, żeby zająć czymś ręce, wło­żyła do ust zimną frytkę. Nie dała rady poru­szyć szczęką, więc prze­łknęła ją w cało­ści. Ten dupek lubił jej złość, pew­nie pod­sy­cała jego ego, więc trzeba mu ją ode­brać.

– Czego chcesz? Powrotu do tego, co było? – zapy­tała po tym, gdy udało jej się prze­łknąć frytkę i przy tym się nie zakrztu­sić.

– Być może. – Urwał. – Ale naj­pierw opo­wiedz mi o kar­tach.

– Kar­tach?

– Tych z two­jej sprawy. Zna­le­zio­nych przy kobie­cie, która wczo­raj w nocy została zamor­do­wana.

– Przy­kro mi, ale nie mogę ujaw­nić niczego na temat mor­der­stwa, w któ­rego spra­wie toczy się śledz­two.

– Jeśli nie wpad­nie­cie na żaden trop zwią­zany z tymi kar­tami, to ty lub ktoś z poli­cji w Reno praw­do­po­dob­nie i tak będzie chciał mnie prze­słu­chać, spo­koj­nie więc możesz zro­bić to teraz i mi o nich opo­wie­dzieć.

Zmru­żyła oczy.

– Zakła­dam, że kie­row­niczka sklepu z pamiąt­kami powie­działa ci, że dzi­siaj u was były­śmy.

– Twój umysł działa bar­dzo szybko. – Znów się uśmiech­nął. – Jak zawsze.

Sienna wypu­ściła powoli powie­trze, ale jej gniew znik­nął. Może Gavin ma rację. Dla­czego teraz, gdy sie­dzi przed nią, nie sko­rzy­stać z oka­zji, by wypy­tać go o karty? Prze­cież i tak zamie­rzały to zro­bić, wła­ści­wie miała też już na to pozwo­le­nie.

– Dobrze. Na miej­scu zbrodni zna­leź­li­śmy kilka kart. Póź­niej powie­dziano nam, że wzór na ich odwro­cie został zain­spi­ro­wany tatu­ażem, z któ­rego byłeś znany w swo­ich poke­ro­wych cza­sach.

Zamarł na chwilę, po czym odwró­cił rękę i pod­cią­gnął rękaw koszuli, żeby odsło­nić dzieło sztuki po wewnętrz­nej stro­nie nad­garstka. Choć miała jako takie wyobra­że­nie, jak ono wygląda, zaparło jej dech w pier­siach. Na kar­tach za łabę­dziami nie było jeziora ani drzew, któ­rych roz­miesz­cze­nie tak dobrze znała. Spoj­rzała mu w oczy.

– Kiedy to zro­bi­łeś?

Cof­nął rękę i opu­ścił rękaw. Do sto­lika pode­szła kel­nerka i zapy­tała Gavina, czy coś mu podać.

– Chęt­nie napił­bym się kawy.

Poki­wała głową.

– Coś jesz­cze dla pani?

– Nie, dzię­kuję. Popro­szę rachu­nek. – Sienna chciała wyjść, gdy tylko zakoń­czy roz­mowę.

– Po wyjeź­dzie z Reno zacią­gną­łem się do woj­ska. – Uśmiech­nął się smutno. – Od razu zaczął­bym grać w karty, ale…

– Mia­łeś tylko osiem­na­ście lat. Tak, zdaję sobie z tego sprawę.

W jego oczach znów poja­wił się ten błysk.

– Tak. W każ­dym razie w pierw­szy wolny week­end posze­dłem pić z chło­pa­kami i wszy­scy zro­bi­li­śmy sobie tatu­aże. Oni mają węże, insy­gnia woj­skowe, lam­party i mie­cze, a ja…

– Łabę­dzie pły­wa­jące po jezio­rze. Uro­cze.

– Tak. Do tej pory się ze mnie nabi­jają. – Uśmiech­nął się i, cho­lera, wresz­cie zmię­kła. Nie­wiele, ale jed­nak.

Sienna pokrę­ciła głową, a lekki uśmiech, jaki mu posłała, natych­miast znik­nął. Nie zamie­rzała pytać o powody. To ładne jezioro. Miała z nim zwią­zane dobre wspo­mnie­nia, nawet jeśli potem została zra­niona. To była szczę­śliwa część jego dzie­ciń­stwa. Coś pięk­nego pośród brzy­doty.

– Ostat­nio prze­jeż­dża­łam przy­pad­kiem obok Raj­skiego Zakątka – zaczęła. Jeśli Gavin wąt­pił w to „przy­pad­kiem”, to tego po sobie nie poka­zał. – Ale jecha­łam na wschód, więc nie minę­łam jeziora.

– I dobrze – mruk­nął. Kel­nerka przy­nio­sła mu kawę. Posta­wiła przed nim fili­żankę i dzba­nu­szek ze śmie­tanką, a on pod­jął: – Cały park tra­fił szlag. Pełno w nim dile­rów, są nawet pro­sty­tutki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki