Todo vuelve. Wszystko powraca - Juan Gómez-Jurado - ebook
NOWOŚĆ

Todo vuelve. Wszystko powraca ebook

Juan Gómez-Jurado

4,8

325 osób interesuje się tą książką

Opis

WSZYSTKO POWRACA
TODO VUELVE
…WIĘC LEPIEJ WIEDZIEĆ, JAK PRZYJMOWAĆ CIOSY.

Wszystko, czego pragnie Aura Reyes, to przeżyć jeszcze dziesięć minut.

Nie jest to łatwe.

Tamtych jest cztery, są od niej silniejsze, a ona – słaba postać osaczona w rogu więziennego dziedzińca – nigdy nie potrafiła się zbyt dobrze bronić.

A może jednak potrafi.

Aura musi odzyskać dziewczynki i swoje przyjaciółki.

Dlatego nakreśliła plan, którego realizacja zacznie się właśnie za dziesięć minut.

Tak więc nie.

Nie ma najmniejszego zamiaru dziś umierać.

HISTORIA SIĘ NIE KOŃCZY.
ONA POWRACA.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 483

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (10 ocen)
9
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewusia1953

Nie oderwiesz się od lektury

Brak słów,fantastyczna opowieść z trzema kobietkami w roli głównej.Znowu petarda,robiłam celowe przerwy w czytaniu ,aby szybko tej lektury nie skończyć.Autor zaskakuje akcją,prędkością w jakiej cała historia ma miejsce i niewyobrażalną wyobraźnią, opowiadając tę historię.Podejrzewam,że gdyby nakręcono film na osnowie historii,widzowie pchali by się do kina drzwiami i oknami.Uwielbiam autora ,jego bohaterów i te historie,które poznaliśmy,chociaż to jeszcze nie koniec.
10
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka. Polecam.
00



Niezapomnianej pamięcii wiecznemu uśmiechowiEvy Ramos González

W tekście wykorzystano cytat z powieści Zbrojni Terry’ego Pratchetta w przekładzie Piotra W. Cholewy oraz cytat z powieści Córka grabarza Joyce Carol Oates w przekładzie Katarzyny Karłowskiej. Cytaty biblijne zaczerpnięto z Biblii Warszawskiej. Parafraza fragmentu powieści To nie jest kraj dla starych ludzi Cormaca McCarthy’ego na podstawie przekładu Roberta Bryka.

Zapowiedź

Wszystko, czego pragnie Aura Reyes, to przeżyć jeszcze dziesięć minut.

Nie jest to łatwe.

Gdyby Aura, której specjalnością jest ocena ryzyka i korzyści, miała obstawiać, to postawiłaby wszystkie pieniądze przeciwko słabej postaci osaczonej w rogu więziennego dziedzińca. Ostatecznie tamtych jest cztery, są od niej silniejsze, a Aura nigdy nie potrafiła się zbyt dobrze bronić.

Nie ma świadków, o co zadbał dyżurny strażnik. W wieżach na murach nie ma nikogo, kamery są wyłączone. Jedynie betonowa pustynia spragniona krwi Aury, krwi, która kapie z jej złamanego nosa i ochlapuje żółtą linię wyznaczającą koniec boiska do koszykówki.

– Chodź tu, strojnisia – odzywa się liderka prześladowczyń. Niziutka, wilczy uśmiech, obcisła koszulka.

„Na świecie jest tyle więzień, a ona pojawia się akurat w moim”, myśli Aura, sięgając pamięcią wstecz.

Dawnych wspomnień nie przywołują jednak dźwięki pianina w Casablance. Ani głos dawnej prześladowczyni nie daje czasu na filozofowanie na temat tego, jak historia lubi się powtarzać, w coraz mniejszych koncentrycznych kręgach. Jak ten utworzony przez cztery kobiety, które się wokół niej zebrały.

Dziesięć minut – to wszystko, czego potrzebuje.

Umrze za trzy.

– Chodź tu, nie wkurzaj mnie – naciska Yoni. Język zaczął się jej trochę plątać.

A przynajmniej w to chce wierzyć Aura, która marzy o chwyceniu się jakiejś brzytwy.

„Każ jej mówić”, nakazuje sobie w myślach. „Dopóki będzie mówić, dopóty masz szansę”.

– Jeśli nie będę cię wkurzać… nie zabijecie mnie?

Nawet chcąc być szczodrymi, nie moglibyśmy stwierdzić, że tekst odpowiedzi jest więcej niż przeciętny. Tym bardziej dla kogoś o takich zdolnościach komunikacyjnych jak Aura Reyes. Ale jest wycieńczona wycofywaniem się na dziedzińcu, jej nos jest pulsującą miazgą bólu, jedno oko ma na wpół zamknięte (dzięki uprzejmości ciosu łokciem jednej z Latynosek), a dziedziniec robi się mały. A właściwie już się jej kończy.

Pozbawiony humoru śmiech Yoni zlewa się z metalicznym dźwiękiem, który powstaje, gdy plecy Aury uderzają o ogrodzenie.

– Uważasz, że jesteś zabawna. Nie jesteś.

Yoni markuje uderzenie pięścią w twarz, ale to nie ono trafia Aurę, tylko cios jednej z jej sługusek. I jeszcze jeden, który nadchodzi z prawej strony.

Aura zamyka oczy, upada. Ziemia jest milutka niczym pieszczota. Żwir na dziedzińcu jest tak delikatny i miękki jak w reklamie Pikolina, producenta materacy. Utrata przytomności śpiewa jej w uszach słodką kołysankę. Już ma odpłynąć, kiedy słyszy przebijającą się przez lulankę zapowiedź przyszłości.

Jedenaście przerażających słów.

I nagle Aura uświadamia sobie, że śmierć to znacznie gorszy pomysł, niż sądziła.

CZĘŚĆ PIERWSZA

AURA

Dużo białych sukien,

dużo gadania,

a w garnku na ogniu,

tylko woda sama.

Ludowa piosenka

– Przeciwko czemu się buntujesz?

– Co macie?

Dziki (The Wild One)

1

Przyjęcie do więzienia

Jeśli nie liczyć prób usiłowania zabójstwa (i tego, co przyjdzie później, a będzie to jeszcze gorsze), więzienie nie jest wcale takie złe.

Aura Reyes zostaje przyjęta o godzinie ósmej trzy w poniedziałek. Nie ogląda się za siebie, by pożegnać się z przyjaciółką, która zostawia ją na parkingu przy więzieniu Estremera.

Mari Paz Celeiro, była legionistka i była alkoholiczka (przestała pić tego poranka), nie spuszcza jej z oczu, podczas gdy Aura przemierza pięćdziesiąt metrów dzielących ją od budki strażniczej. Niosąc torbę sportową pełną ubrań odpowiednich do sytuacji. Zbyt lekką, jak na gust Aury, co przypomina jej poprzedni wieczór.

– Myślisz, że ten sweter…

Mari Paz pokręciła głową po raz kolejny.

– Na dziedzińcu mamra nic tak nie mówi „pobijcie mnie” jak angora, blondi.

Wzdychając, Aura odłożyła sweter na stos odrzuconych ubrań. Na łóżku leżał skromny wybór części garderoby. Stare majtki i staniki, sportowe skarpetki, koszulki reklamowe ze śladami po farbie. Wszystko, co swego czasu leżało – dosłownie – na dnie szafy, teraz znalazło się na pierwszym planie.

– Przydałby się jakiś sklep z ciuchami dla więźniarki.

– Jeśli się pospieszymy, jeszcze zdążymy do Bershki – powiedziała Sere, zawsze skora do pomocy.

Aura odmówiła gestem. Musiało jej wystarczyć to, co miała.

Chciałaby móc się stawić w więzieniu z dobrze zaopatrzoną walizką. Płaszcz marki Canada Goose, jakiś czas temu sprzedany na Vinted, żeby pokryć koszty procesu sądowego. Porządne buty. Pusta Biblia z młotkiem w środku. Cokolwiek, byle nie ta półnagość, to poczucie słabości. Lekkość torby sportowej symbolizuje jej bezbronność na tym nowym etapie życia.

Dlatego idzie dalej w stronę bramy więzienia i trójki dziennikarzy, którzy już na nią czekają, z aparatami gotowymi uwiecznić ten chwalebny moment.

Dlatego nie odwraca się w stronę zdezelowanej białej skody. Wie, że jeśli to zrobi, nie zdoła się powstrzymać przed ucieczką, krzycząc do Mari Paz, by odpalała silnik.

Kiedy jest się matką dwóch córek (fan-ta-stycz-nych, trzeba to wypowiadać w ten sposób, oddzielając sylaby i otwierając szeroko usta), nie można nie zważać na nic i zacząć prowadzić przestępcze życie, jak ona by tego chciała. Musi szanować sprawiedliwość i zgłosić się do więzienia, tak jak nakazała jej sędzia.

Czy jest niewinna?

Tak.

Czy ma to jakieś znaczenie?

Nie.

Dla dawnej Aury, owszem, miałoby to znaczenie. Dawna Aura była pracowniczką banku inwestycyjnego. Kimś, kto zarabiał dużo pieniędzy, sprawiając, że jej klienci zarabiali jeszcze więcej pieniędzy, a jej szef zarabiał nieprzyzwoite sumy pieniędzy. Miała swoją willę, swój basen i swoje przyjaciółki.

Pewnej feralnej nocy przed dwoma laty jakiś mężczyzna zamordował jej męża, a ją zostawił, by się wykrwawiła w korytarzu na piętrze wspomnianej willi. W ciszy dała się pchnąć nożem, żeby ratować swoje córki, i udało jej się to.

Dziewczynki o niczym nie wiedziały, dalej smacznie spały w swoich łóżkach. A przynajmniej do czasu, aż drobna kobieta i potężny inspektor policji weszli do domu, uratowali Aurze życie i zadzwonili po mnóstwo ludzi, którzy przyjechali z wyciem syren.

Aura dochodziła do siebie przez sześć miesięcy. Sześć miesięcy, w trakcie których szef powtarzał jej, że nie ma co się spieszyć z powrotem do pracy.

Na nieszczęście dla Aury właściciel banku Sebastián Ponzano w nieuczciwy sposób wykorzystywał fundusz Aury do własnych nieuczciwych celów. Posłużył się nim, aby ukryć swoje konta i ułatwić fuzję swojego banku z innym bankiem, dzięki czemu stał się obrzydliwie bogaty.

Kompletnie niczego nieświadoma Aura spędzała czas ze swoją chorą na alzheimera matką. Była z nią, kiedy się dowiedziała – z telewizji – że Ponzano wrobił ją w skandal z funduszem.

Zdrada szefa była bolesna.

Utrata pracy, willi, przyjaciółek była znacznie gorsza.

Perspektywa utraty córek była najgorsza.

Aura, zrujnowana wdowa mieszkająca z córkami w mieszkaniu swoich rodziców, na krótko przed stawieniem się w więzieniu, trzymając w ręku butelkę szamponu, doznała transcendentalnego olśnienia.

Zaledwie trzy tygodnie temu.

Olśnienie uruchomiło serię dziwnych zdarzeń. Zdarzeń, które burżujkę w średnim wieku, niesłusznie oskarżoną o przestępstwo, zamieniły w kogoś innego.

Aura zakradła się do firmy o wysokim stopniu zabezpieczeń. Zdobyła nazwisko kobiety, którą wykorzystano, aby ją wrobić. Razem z nią i z byłą legionistką Mari Paz Celeiro zaplanowała napad na nielegalne kasyno, aby móc zapłacić kaucję i uniknąć więzienia. Kiedy jej szalony plan zawiódł z powodu machinacji Ponzana, Aura wpadła na jeszcze bardziej desperacki pomysł, żeby odzyskać swoje dobre imię.

Też nie odniosła sukcesu. Ale przynajmniej nie dopuściła do fuzji, której Ponzano tak bardzo pragnął. Zamiast tego poniósł ogromne straty finansowe.

Co sama zyskała po tylu przygodach i cierpieniach?

Zaprzysięgłego wroga.

Dwie niesamowite przyjaciółki.

Czego nie osiągnęła?

Nie uniknęła więzienia.

Nowa Aura idzie w stronę wejścia do więzienia zmęczonym krokiem. Chmara fotoreporterów, która miała na nią czekać, żeby zdobyć zdjęcie zgniłego jabłka, kobiety, która naraziła na niebezpieczeństwo skądinąd absolutnie zdrowy hiszpański system finansowy – ostatecznie się nie zjawiła. Dziś oczy mediów skupiały się na czymś innym. Na niedoszłej fuzji, na klęsce potężnego Ponzana.

Są tu zaledwie dwaj fotografowie i stażystka, która dopiero była u pierwszej komunii i która czeka z równie znużoną miną jak ta malująca się na twarzy Aury. Przystawia jej dyktafon do ust i zadaje parę pospiesznych pytań, które Aura ignoruje.

Fotografowie strzelają kilka zdjęć i odchodzą. Zdjęcie, które miało trafić na czołówki wszystkich gazet, ostatecznie zostało zepchnięte na dwunastą stronę. Nikt nie dowie się, co zrobiły Aura, Sere i Mari Paz, żeby udaremnić fuzję i nie dopuścić do tego, by tysiące drobnych ciułaczy i udziałowców zostało na lodzie. Nikt nie opublikuje (pasjonującej) sześciusetstronicowej powieści z ich szalonymi przygodami.

Ale dziś zdjęcie na pierwszej stronie, obraz porażki, przedstawia nie ją, tylko Sebastiána Ponzano.

Aura się uśmiecha i przekracza bramę więzienia.

Może mimo wszystko coś osiągnęła.

Aura Reyes zostaje przyjęta do więzienia Estremera o godzinie ósmej trzy w poniedziałek. Funkcjonariuszka przy wejściu wita ją życzliwie i przedstawia jej prawa.

– Biorąc pod uwagę, że nie była pani wcześniej karana ani nie popełniła brutalnej zbrodni, najbezpieczniej będzie przydzielić panią na oddział szacunku. Ma pani dzieci?

– Dwie córki.

– Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za sześć miesięcy zacznie pani dostawać przepustki na weekendy i będzie mogła je odwiedzać.

„Więzienie nie jest wcale takie złe”, myśli Aura, rozglądając się dookoła.

Podłoga z lastryko jest czysta, krzesła w recepcji są stare, ale dobrze zadbane. W celi na oddziale adaptacyjnym, gdzie spędza pierwszą noc, stoją cztery łóżka. Pozostałe trzy osadzone są uprzejme i pomagają jej się zadomowić. Pokazują jej udogodnienia, opowiadają, jak wygląda plan dnia, i przekazują kilka wskazówek, żeby jej pobyt był jak najmniej przygnębiający.

Aura zmusza się do uśmiechu i dzieli się paczką sugusów, którą córki włożyły jej do torby, co zapewnia jej przypływ sympatii. Natychmiast znajduje się w środku kręgu, a podłoga pokrywa się papierkami po cukierkach. Aura nie protestuje, że zjadają wszystkie ani nawet że zabierają te ananasowe.

– Nie przejmuj się, królowo, to nic takiego – mówi jej jedna z weteranek, klepiąc ją delikatnie po ramieniu. – Ile dostałaś?

– To jeszcze nie jest pewne. Mój adwokat mówi, że pięć lat.

– Jesteś ładna i młoda, zleci, zanim się obejrzysz.

– Pierwsza noc jest najgorsza – ostrzega ją druga z wyrozumiałym uśmiechem.

– To normalne, że jest ci trochę smutno. Ale to jest jak pobyt na obozowisku, sama się przekonasz.

– Masz tylko to? – pyta trzecia, zaglądając do torby Aury.

– Jak chcesz, mogę ci coś pożyczyć. Nosimy ten sam rozmiar.

„Nie, więzienie zdecydowanie nie jest takie złe”, przyznaje Aura, kiedy przykłada głowę do poduszki. Taniej, z poliestru i z niewielkim wypełnieniem, ale czystej i suchej.

Wyczerpana, myśli o swoich córkach. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo będzie mogła je odwiedzać dzięki weekendowym przepustkom. Wyobraża sobie, jak będzie wyglądał ten pierwszy dzień, to pierwsze przytulenie. Zasypia w połowie tej wizji.

Dwie godziny później wyrywają ją ze snu pośród przerażających krzyków.

I zaczyna się koszmar.

2

Pobudka

W ciszy nocy zawias znajduje idealny moment, by zazgrzytać, niczym skulona sopranistka, a potem dwaj ubrani na czarno mężczyźni wchodzą do celi i rzucają się na jej łóżko.

Aura piszczy, przerażona.

Przez swoje krzyki nie może usłyszeć, co krzyczą intruzi, którzy chwytają ją za ramiona. Mija chwila, zanim dociera do niej, że to pytanie.

– Aura Reyes Martínez?

Nie odpowiada, bo nie ma takiej potrzeby. Mężczyźni doskonale wiedzą, po kogo przyszli. Trzeci mężczyzna świeci jej latarką w twarz.

Jeszcze więcej krzyków.

– Dokąd ją zabieracie?

Jedna z koleżanek Aury siada na łóżku. Wyciąga rękę w stronę jednego z mężczyzn trzymających Aurę. Zanim zdąży się zorientować, drugi jej ją wykręca.

Rozlega się trzask.

– Chuj ci do tego.

Druga ofiara na powrót pada na łóżko, wyjąc z bólu.

Tak się kończy solidarność.

To, co następuje później, Aura przeżywa niczym zły sen albo koszmar na jawie, oświetlona tanimi świetlówkami i otoczona rzeczami ze sklepu z drobiazgami. Widzi siebie wyciąganą z celi i wleczoną korytarzem. Jej stopy prawie nie dotykają podłogi. Kroki jej porywaczy rozbrzmiewają niczym kołatanie do drzwi.

Na wpół uduszona szczypcami w rękawiczkach należącymi do mężczyzn oraz ciężarem własnego ciała, ledwo może oddychać. Zanim zdąży się zorientować, jest już na zewnątrz. Lodowaty wiatr i siekący deszcz nie przynoszą wytchnienia ani pocieszenia, jedynie więcej udręki. Aura kaszle, usiłuje protestować, usiłuje stawiać opór, próbuje przekrzyczeć nawałnicę.

To na nic.

Więzienny parking jest pogrążony w ciemności. W głębi można dostrzec wielką furgonetkę, której drzwi są otwarte. Czarny prostokąt w środku jeszcze czarniejszej nocy.

Kiedy docierają do pojazdu, piżama Aury jest przemoczona, a ona wpół przytomna. Bezceremonialnie wrzucają ją do środka. Zostaje na podłodze, ociekając wodą i otwierając usta w poszukiwaniu powietrza, niczym ryba, która właśnie wylądowała na ziemi w piwnicy.

Chłód kajdanek wokół lewego nadgarstka i prawej kostki. Dźwięk, jaki wydaje mechanizm przy zamykaniu – podwójny chrzęst. Nacisk stali na kość, bolesny i nieunikniony.

Z pustymi płucami, strachem w gardle i ustami wyschniętymi na wiór, Aura stara się uformować słowa. Wreszcie słyszy, jak mówi, cichutko i głosem kogoś innego:

– Dokąd mnie zabieracie?

Mężczyzna trzymający latarkę celuje jej w twarz. Oczy Aury stają się dwiema zielonymi szparkami, usiłującymi – na próżno – rozpoznać tego człowieka.

– Do spa, ślicznotko. Spodoba ci się.

Drugi cień nachyla się nad nią. Zapach potu, mokrego materiału. W świetle latarki sprawdza kajdanki, maca jej ciało. Zatrzymuje się przy piersiach, które miętosi z pomrukiem. Bardziej zaborczym niż pożądliwym.

Kolejny chrzęst, kiedy łańcuch kajdanek przywiązuje ją do ściany furgonetki, zmusza, by przyjęła pozycję siedzącą.

– Wygodnie pani? – pyta cień szorstkim głosem, znowu ugniatając jej piersi. – Temperatura w porządku? Ściszyć muzykę?

Aura, przytłoczona mieszanką strachu i obrzydzenia, usiłuje powstrzymać łzy i zachować godność w obliczu poniżenia. Jej głos wydobywa się niczym drżący szept, pełen prowokacji i tłumionej złości.

– Pierdol się, skurwysynu.

Cień się śmieje.

Drzwi się zamykają, a ona drży w ciemności.

3

Przejazd

Podróż trwa wiele godzin.

Dla Aury wiele lat.

Czas rozszerza się w mroku furgonetki, dzieląc każdą minutę na wieczności.

Aura siłą rzeczy staje się oddaną wyznawczynią nowej religii. Religii spod znaku metalu kajdanek, wibracji silnika i ciemności kabiny.

Stłumiony szmer rozmów jej porywaczy po drugiej stronie ściany to jedyna herezja tej doktryny, jedyne zaprzeczenie, że świat jest czymś więcej niż chłodem, stalą i wstrząsami podczas jazdy w mroku.

Aura wyostrza słuch, próbując wychwycić jakieś zdanie, jakieś słowo, jakąś sylabę. Cokolwiek, co dostarczy jej choćby źdźbła informacji, minimalnej wskazówki na temat jej losu. Ale pośród hałasu silnika i pobrzękiwania łańcuchów jedyne słowo, jakie rozpoznaje, to

(Beyoncé)

tylko nowa forma tortury, przypomnienie tego, kto puszcza muzykę, a kto jest przerażony i zakuty w kajdanki.

Chłód przybiera na sile.

Aura zaczyna się trząść w swoim przemoczonym ubraniu.

Jej umysł odpływa w lepsze miejsce,

(do przeszłości, kiedy Aura Reyes, genialna strateżka, z pomocą swoich przyjaciółek planuje, jak wyciągnąć ją z więzienia w środku nocy. Ze wzruszającym zaangażowaniem zanurza się w fantazje – z rozmazanymi i ciepłymi obrazkami o złotych krawędziach. Drobiazgowo kreśli każdy szczegół planu, począwszy od kradzieży furgonetki więziennej, aż po podrobienie dokumentów przeniesienia)

z którego wyrywa ją końcowe szarpnięcie.

Po czym następuje przerażająca cisza.

Aura wraca do rzeczywistości. Do szczękania zębami, do zesztywniałych mięśni, drżących ust i gardła ściśniętego paniką.

Dźwięki z zewnątrz się potęgują.

Drzwi się zamykają.

Buty chrzęszczą na żwirze.

Światło.

Nagle drzwi się otwierają. Rytuał z latarką i łańcuchami powtarza się w odwrotnej kolejności, łącznie z miętoszeniem.

– Podobała ci się podróż, ślicznotko? – drwi mężczyzna, stawiając ją na nogi.

Aura próbuje na niego splunąć. Żółtawa, wyczerpana latarnia oferuje jej za cel kwadratową i nieprzyjemną twarz.

Zły znak.

Jej usta są pustynią, a splunięcie – tylko powietrzem.

Wilgoć nie dociera, ale obelga jest zrozumiała. Mężczyzna grzbietem dłoni uderza Aurę w policzek. Nie jakoś bardzo mocno, ale tyle wystarczy, by straciła równowagę i wyleciała z furgonetki.

Aura obraca się wokół własnej osi, a potem wpada twarzą w błotnistą, ohydną kałużę.

Jak opisać to, co widzi Aura, kiedy podnosi wzrok, z twarzą ociekającą czarniawym błotem?

Wyobraź sobie ciemność, jeśli w ogóle zdołasz, a w tej ciemności wyobraź sobie stalowe pręty pokryte rdzą i brudem zbierającymi się od stuleci. Pręty są umieszczone w granitowych blokach tak starych jak góry, w których wykuł je czas. A wyżej piętrzą się zabetonowane blok po bloku kolejne trzydzieści metrów granitu. Między tymi prętami i przez skały płynie smród ścieków, których piana zawiera pozostałości tysiąca zdesperowanych mężczyzn i kobiet oraz niezliczonych tysięcy mężczyzn, którzy byli przed nimi.

Wyobraź sobie kształt więzienia, z jego permanentnie oświetlonymi dachami odcinającymi się na tle czarnego, bezgwiezdnego nieba. Miejsce tak okrutne i przerażające, że zostało zamknięte pół wieku temu. Miejsce, gdzie każda niewygoda ma swoje siedzisko, a każdy smutny hałas ma swój pokój. Miejsce, które w porównaniu z nowoczesnymi więzieniami (humanitarnymi i demokratycznymi) jest komnatą horroru. I na którego ponowne otwarcie pozwoliły tylko głupota rządzących i przepełnienie zakładów karnych.

Wyobraź sobie najbardziej sadystyczną wersję zamku If, a zrozumiesz, co wznosi się przed przerażonymi oczami Aury Reyes.

Jej spojrzenie przebiega po oświetlonych wieżach, drucie kolczastym wieńczącym mury, ciężkiej pomalowanej na czerwono bramie, nad którą widnieje napis:

WIĘZIENIE O ZAOSTRZONYM RYGORZE MATASNOS

– Nie – mówi Aura ledwie słyszalnym głosem.

Podnosi się i odwraca do mężczyzny, który właśnie ją spoliczkował, z długą litanią „niepowinnomnietubyciów” wspinającą się po tchawicy.

Litania umiera jej na ustach, gdy dostrzega okrutny i złośliwy uśmiech tego drugiego.

Mężczyzna przeszukuje kieszenie i wręcza jej białą kopertę.

Aura otwiera ją ubłoconymi palcami i w środku znajduje kartonik z papieru kredowego w kremowym kolorze.

Złote, wypukłe litery.

Pod spodem parafka. Nawet niepełny podpis, jakby chciano dać do zrozumienia, że było to zadanie zlecone sekretarce albo jakiemuś asystentowi.

I dwie linijki, których treść Aura może niemal usłyszeć.

Z NAJLEPSZYMI ŻYCZENIAMIOD SEBASTIÁNA PONZANO.

4

Elipsa

Mija osiem strasznych miesięcy.

5

Zakład karny

W dniu, w którym miała umrzeć, brzask zastaje Aurę wpatrującą się w swojego casio za czternaście euro. Prawie nie spała, myśląc, jak uciec przed swoim przeznaczeniem.

Przygotowując plan.

„Plan równie genialny, co niedorzeczny”.

W świetle marnej żarówki w celi liczby są prawie nie do odróżnienia. Zero po lewej jest rozmazane, piątka wygląda jak szóstka.

Za niespełna godzinę zabije dzwon, który wprawi w ruch rozklekotany więzienny mechanizm. A za parę minut włączy się alarm w zegarku z czarnego plastiku.

„Jakie to ma znaczenie”, myśli, dezaktywując go.

Siadając, czuje przenikający przez podeszwy chłód kamiennych płyt. Nie chce wstawać. Wolałaby schronienie w postaci snu, jedyne miejsce, gdzie nie ma innych murów ani świateł, prócz tych, które sama wznosi lub zapala. Wolałaby pospać jeszcze trochę i właśnie dlatego nastawiła alarm, by powiadomił ją pół godziny przed oficjalną pobudką. W ten sposób może okłamywać samą siebie i wmawiać sobie, że te minuty należą tylko do niej, że w ciągu tych minut jest wolna.

Na galerii 7G panuje spokój.

A przynajmniej więzienny spokój.

W ciężkim powietrzu unoszą się odgłosy chrapania i bąki, lepki pot i brzęczenie much. To miejsce w niczym nie przypomina sypialni (klimatyzacja ustawiona na dwadzieścia dwa i pół stopnia zimą i dwadzieścia jeden stopni latem, delikatne japońskie panele w oknach, farba dekoracyjna na ścianach), w której odpoczywała Dawna Aura.

Nowa Aura każdego poranka zmusza się do odnalezienia spokoju w tej względnej ciszy.

Sika do metalowej, wysłużonej toalety całkiem na widoku. Kiedy spuszcza wodę, spłuczka trzeszczy, przecieka, dokłada się do smrodu, który przenika pomieszczenie.

Aura potrząsa kończynami, przeciąga się. Pięć metrów kwadratowych jej celi nie pozwala na zbyt wiele. Rozciąga też wzrok. Z okienka (dziury trzydzieści na trzydzieści centymetrów) dostrzega turnie i niebo. Kłamstwo ukryte za niepodważalną prawdą murów i wież strażniczych.

Klęka i robi pompki, żeby rozładować złość. Marne antidotum na truciznę płynącą w jej żyłach, lecz potężne paliwo dla jej mięśni. Codzienny wysiłek (wspinaczka górska, deska, ćwiczenia na mięśnie brzucha) wyrzeźbił jej ramiona i przedramiona, spalił nadmiar tłuszczu na brzuchu. Tyłek i klatka piersiowa stały się mniejsze, a nogi zrobiły się mocne jak pnie.

„Wciąż jestem frajerką”.

Pół godziny później Aura sapie jak zepsuty miech średniowiecznego kowala w przeddzień oblężenia. Czasami jej sąsiadki z galerii, słysząc wydawane przez nią dźwięki, pytają, czy robi sobie dobrze. O kim myśli. Czy mogą dołączyć do imprezy.

Aura nigdy nie sądziła, że środowisko więzienne może być tak otwarcie seksualne, tak sprośne. Z tą przeludnioną samotnością, z paranoją utkwioną u nasady szyi i nudą w trzewiach, więźniarki są permanentnie napalone albo tylko udają z powodu jakiejś dziwnej społecznej presji.

Musi podtrzymywać kłamstwo, dlaczego sapie. Od czasu do czasu nawet udaje orgazm, bezwstydny i cichy, który wywołuje kolejny parę cel dalej.

„Lepiej się kamuflować jako naiwna onanistka niż zwracać na siebie uwagę”, oceniała mądrze Aura. Przyznać się, że chce wzmocnić ciało, to jak prosić się o utarcie nosa.

Teraz to już oczywiście mało istotne.

Teraz jej minuty są już policzone.

Aura opłukuje spoconą twarz w małej, zażółconej umywalce w kącie. Zanim się ubierze, moczy starą koszulkę i trze nią całe ciało, nie zdejmując majtek ani stanika, w których spała.

Wilgotne ubranie przynosi chwilową ulgę. Dzień się jeszcze nie zaczął, a już jest ponad trzydzieści stopni. A na oddziale o zaostrzonym rygorze, do którego należy galeria 7G, dozwolone są tylko dwa prysznice w tygodniu. We wtorki i soboty.

Dziś jest poniedziałek.

„Trzeba być idiotką, by dać się zabić w poniedziałek”.

Dzwon na dziedzińcu budzi resztę osadzonych, które wstają pośród astmatycznego kaszlu.

Trzy długie uderzenia, trzy krótkie, trzy długie.

Aurze przypomina się sygnał SOS nadawany alfabetem Morse’a w powieściach przygodowych, które czytała jako nastolatka. Ratujcie nasze dusze. Ale oczywiście na opak.

Niewiele jest do uratowania w duszach osadzonych w Matasnos. A to, co zostało do uratowania w

(niewinnej!)

duszy Aury, która ustawia się już na poranne liczenie, jest niebezpieczną przeszkodą.

W takim miejscu jak to niezdrowo jest mieć duszę, o czym się za chwilę przekonamy.

Na szczęście, gdy tylko milknie ostatnie uderzenie w dzwon, galeria zapełnia się hałasem z radioodbiorników osadzonych. Brudna kakofonia trapu, reggaetonu, salsy i innych zbrodni przeciwko muzyce, liryce i ludzkości w ogóle. W obliczu tego głośnego tła dusza więdnie i usycha niczym orchidea podlana kwasem.

Strażnik zaczyna wymieniać numery i nazwiska osadzonych, przechodząc obok ich cel. Zaledwie kilka krat oddziela małe pomieszczenie od wiszącego korytarza tworzącego galerię.

– Trzy siedem dziewięć dwa siedem. Reyes Aura.

Aura wita się ze strażnikiem skinieniem głowy, na co on odpowiada z niechęcią.

Po zakończeniu liczenia rozlega się brzęczenie, które oznacza odblokowanie dziewięćdziesięciu drzwi na galerii 7G.

Aura robi krok do przodu i podnosi wzrok.

Sufity galerii są wsparte na granitowych murach wysokich na ponad jedenaście metrów. Nad nimi stare i grube szkło tworzy dach, lodowaty zimą i gorący latem. Przenikają przez nie strumienie światła podłego i mściwego boga. Ofiary czują się nieustannie obserwowane przez to żądne cierpienia bóstwo. Noce nie zapewniają prywatności ani ochrony. Dziesięciowatowa żarówka świeci się od zachodu do wschodu słońca, przypominając osadzonej, że nie ma stąd drogi ucieczki.

– No już, paniusie, z życiem, bo nas tu noc zastanie! – krzyczy strażnik, waląc ręką w kraty.

– Zamknij się, klawisz – fuka jedna z więźniarek.

Pozostałe osadzone ustawiają się w kolejce wzdłuż cel. Opadnięte ramiona, opuchnięte ciała, apatyczne spojrzenia kogoś, kto musi przeżyć kolejny dzień, będąc o jeden dzień starszą. Kolejny dzień dokładnie taki sam jak poprzedni i identyczny z następnym. Kolejny dzień wleczenia się w stronę stołówki, aby przeżuć mdłe śniadanie.

Nie dla Aury.

– Wiesz, że nie doczekasz dziś wieczora, co, strojnisia?

Powinna już się była przyzwyczaić po całym tygodniu wysłuchiwania pogróżek Yoni z przeciwległej strony galerii.

„Na świecie jest tyle więzień, a ona pojawia się akurat w moim”, myśli Aura, nie po raz ostatni.

Ostatni raz pomyśli o tym tego popołudnia, przyciśnięta plecami do ściany, z krwawiącym nosem i stu sześćdziesięcioma sekundami życia przed sobą.

Na razie Yoni jest tylko zagrożeniem.

Które Aura traktuje bardzo poważnie.

Yoni pojawiła się w jej życiu zupełnym przypadkiem dziewięć miesięcy temu. W nocy, kiedy Aura wylądowała na komisariacie przy plaza de Castilla z powodu szamponu. Tamtej nocy członkinie gangu chciały zaatakować pijaną kobietę, która siedziała tam razem z nią.

Tamtej nocy Aura popełniła największy błąd w swoim życiu.

Pomogła bezbronnej Galisyjce.

„Bezbronna” Galisyjka ostatecznie spuściła łomot Yoni i pozostałym członkiniom salwadorskiego gangu. Yoni wylądowała w ambulatorium.

A teraz trafiła do tego samego więzienia co Aura.

Nigdy nie wierzyła w przypadki. Dlatego kiedy kilka dni temu na dziedzińcu Yoni rzuciła na nią swój przysadzisty cień, Aura wcale nie była zdziwiona.

Strach? Ogromny. O mało się nie zesrała.

Zaskoczenie? Żadne.

Już od jakiegoś czasu spodziewała się czegoś takiego. Ponzano złożył jej obietnicę.

„Cholerna suka. Zapłacisz mi za to”.

I to dość konkretną. Zaczął ją spełniać, kiedy przekupił kogo trzeba, żeby umieszczono ją w Matasnos. Samo dno latryny w systemie penitencjarnym, najbardziej haniebne i najstraszniejsze więzienie w Europie. Zagubione pośrodku Niczego w prowincji Jaén. Z temperaturami przekraczającymi czterdzieści osiem stopni w przeszklonych galeriach podczas tego upalnego lipca. I Aura otoczona najgroźniejszymi przestępczyniami w Hiszpanii, z długimi odsiadkami i krwawymi zbrodniami na koncie. Morderczynie, handlarki narkotyków, terrorystki.

To rasa twarda i ostra, niczym skarpetka pełna potłuczonego szkła i pękająca w szwach.

Aura chciała stąd uciec, gdy tylko przyjechała tu tamtego poranka. Zwróciła się do strażnika i uprzejmie poprosiła o możliwość skorzystania z telefonu.

Strażnik odpowiedział, że jasne, tak. Zapytał o jej numer. Kiedy Aura mu go podała, jasne zamieniło się w ciemne, a tak w nie.

Kiedy Aurę bolała głowa albo kiedy rozwalały jej twarz (co działo się dość często), trafiała do ambulatorium. Miała jedzenie i indywidualną celę.

Ale jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym był zakazany.

Zaślepiona gniewem i poczuciem niesprawiedliwości Aura w ciągu pierwszych dni niemal postradała zmysły. Chciała, żeby ktoś wiedział, gdzie się znajduje. Rozpaczliwie pragnęła porozmawiać ze swoimi córkami.

Nic.

Po kilku tygodniach i zaoszczędzeniu wszystkich deserów, jakie tylko mogła, udało jej się wysłać wiadomość na telefon swojej przyjaciółki Mari Paz, informując ją o miejscu pobytu i prosząc, by powiadomiła adwokata, żeby wyciągnął ją z tej dziury. Nigdy nie dostała odpowiedzi. Nie wiadomo, czy przyszła. Osadzona, która jej pomogła, następnego dnia została pobita i przeniesiona do izolatki. Pretekstem miał być przemycony telefon. Przekaz dla pozostałych był taki, że nowicjuszka jest zadżumiona – kto jej pomaga, skończy źle.

Aura jest sama.

Odcięta od świata.

Ale żeby wcielić w życie plan, który wymyśliła, aby pozostać przy życiu, potrzebuje pomocy.

„A jedyną osobą, która może mi ją zapewnić, jest jebnięta psychopatka”.

„Choć oczywiście bywało już gorzej”, myśli Aura, zaciskając zęby.

6

Śniadanie

Kiedy kolejka już się ustawiła, Aura podąża za osadzoną, którą ma przed sobą, zajętą rozmową z pozostałymi. Gadają między sobą, ale nie z nią. Krzyczeć do niej przez kraty to jedno, a zwracać się do niej publicznie to już zupełnie co innego.

Rozmowy z zadżumioną są zabronione.

Skoro łapa Ponzana sięgnęła tak daleko, Aura domyślała się, że na tym nie poprzestanie. Wcześniej czy później, kiedy będzie jej się wydawać, że nacierpiała się już wystarczająco dużo, nagle wbiją jej nóż w szyję albo w brzuch. W łaźni, w bibliotece albo w pralni.

Nie spodziewała się jednak, że odpowiedzialną za skończenie z nią będzie Yoni. I że nie stanie się to nagle, tylko z wyprzedzeniem poda jej miejsce, dzień i godzinę śmierci.

„Morderstwo zapowiedziane tydzień wcześniej”, myśli Aura, schodząc po metalowych schodach prowadzących na główny korytarz. „Co za szarmanckość, tak typowa dla Ponzana”.

Owa myśl zatruwa jej nastrój niczym ciężka i żrąca trucizna. Wie, że ta zapowiedź jest nie tylko nową formą tortury. Symbolizuje również ostateczną zniewagę bankiera, jego sposób, by rzucić jej wyzwanie po raz ostatni.

„Jesteś najlepszą strateżką, jaką poznałem w swoim życiu”.

„Wykaraskaj się z tego, jeśli potrafisz”.

Oddział 7G wyrasta z centralnego budynku Matasnos niczym nieproporcjonalny i groźny wrzód. Najbezpieczniejsza galeria w więzieniu-twierdzy. Zbudowany półtora wieku temu, aby umieścić tu najgorsze szumowiny, oddział ma do dyspozycji własną stołówkę oraz własny malutki dziedziniec, oddzielony od reszty.

Więzienie w więzieniu.

Stołówka jest niewielka i zatłoczona.

Blisko setka osadzonych stoi w kolejce przed ladami. W powietrzu unosi się silny zapach gorącego tłuszczu, tytoniu oraz cierpki smród potu. W trzech wielkich garach znajduje się ciepły posiłek.

Dziś wodnista owsianka.

Bez soli, bez cukru, bez dodatków, bez wartości odżywczych.

Kiedy Aura czeka na swoją kolej, kątem oka dostrzega Yoni, która stoi kawałek dalej. Rozmawia ze swoimi koleżankami, jak gdyby nie miała żadnych zmartwień. Od czasu do czasu wskazuje w stronę Aury i coś mówi. Późniejsze wybuchy śmiechu brzmią cierpko w cichszej niż zwykle stołówce. W powietrzu unosi się napięcie związane z tym, co się wydarzy tego popołudnia, uciszając rozmowy i odwracając spojrzenia.

Aura czuje się celem zbiorowej lustracji. Na otaczających ją twarzach widzi niezdrową ciekawość.

Zastępczy strach wywołany poprzez pośredniczkę.

„Koniec końców, ile razy możesz przewidzieć czyjąś śmierć z całkowitą pewnością? Ile razy możesz na kogoś spojrzeć, z wyższością unieść podbródek i powiedzieć: lepiej, że to ty, a nie…?”

– Ej, ty! Ruchy!

Krzyk kucharki wyrywa Aurę z jej ponurych myśli. Bierze z półki miskę i ją podnosi. Tamta napełnia ją z obrzydliwym chlupotem.

– Bardzo dziękuję – mówi Aura głośno i wyraźnie.

W kolejce zapada cisza, która rozprzestrzenia się na całą stołówkę, niczym fale utworzone przez kamień wrzucony do jeziora.

– Coś ty, do cholery, powiedziała?

Kucharka ma na imię Svetlina. To bułgarska kolubryna mająca metr osiemdziesiąt wysokości i tyle samo szerokości. Nakłada owsiankę ręką, która wygląda jak noga Aury. Z kącika ust zwisa jej w połowie wypalony papieros. Nosi zieloną czapkę materiałową, która ledwo zapobiega temu, żeby grube krople potu spływające jej po twarzy nie wylądowały w jedzeniu.

– Powiedziałam, że bardzo dziękuję – mówi Aura jeszcze donośniejszym głosem, by mieć pewność, że wszystkie ją usłyszą. – Codziennie ciężko pracujesz, smażąc się w tym upale. I żadna z nas ci za to nie podziękuje – dodaje, pokazując ręką dookoła.

– Jaja sobie ze mnie robisz, psia pizdo?

Aura unosi brew, słysząc obelgę.

W gwarze więziennej psia pizda to informatorka klawiszy, która donosi na swoje koleżanki.

Czyżby rozpowszechniły taką plotkę na jej temat, żeby przyczynić się do jej odizolowania?

To nowa i cenna informacja. Aura zachowuje ją sobie do późniejszej analizy. Teraz musi temu zaprzeczyć. Zaprzeczyć za wszelką cenę, bo inaczej może nie przetrwa nawet do popołudnia.

– Nie jestem psią pizdą. I nie robię sobie z ciebie jaj. Wszyscy zasługują na trochę uznania za pracę, jaką wykonują, nawet ty – odpowiada podniesionym głosem.

Cisza w stołówce staje się jeszcze gęstsza. Narastające ciepło oblewa potem kark Aury, jakby ktoś posmarował go melasą. W tym lepkim plastrze, w jaki zamieniła się skóra na jej szyi, spojrzenia zostają uwięzione jak martwe muchy.

Wszystkie osadzone obserwują tę scenę z mieszanką zaskoczenia i wyczekiwania. Stojąca ledwie parę metrów dalej Yoni przestaje rozmawiać i kieruje wzrok na Aurę, wyraźnie zaintrygowana jej śmiałością.

– Nawet ja – mówi Svetlina, przeżuwając każdą literę.

„Oho, zaczyna się”.

– Nawet… – powtarza kucharka, podnosząc chochlę i rozchlapując owsiankę.

Aura stara się, żeby nie było widać, jak się kurczy pod ubraniem, jak jej ciało błaga, by uniknęła ciosu, tak potrzebnego, jak nieuchronnego.

Najtrudniejsze nie jest wcale zniesienie bólu, tylko wytrzymanie przed samym ciosem.

Zostanie na miejscu.

Trwanie.

– …ja.

Chochla Svetliny kreśli idealny owal, niczym renesansowa kopuła albo bekhend Rafy Nadala. Wali Aurę w skroń.

Ból przeszywa jej czaszkę niczym porażenie prądem. Uderzenie odbija się echem w jej uszach i zębach. Na chwilę wszystko wokół staje się zamazane, a ciepła krew zaczyna wypływać z rany. Aura z hukiem upada na podłogę.

– Następna! – krzyczy Svetlina, na powrót z chlupotem zanurzając chochlę w owsiance.

Leżąc na podłodze w stołówce, z zamkniętymi oczami i słysząc dobiegające z oddali dźwięki gwizdków strażników, Aura tłumi uśmiech.

Jej plan zaczął działać.

Możliwe, że to kompletnie szalony plan, ale musi się czegoś chwycić, nawet jeśli to coś stoi w płomieniach. Nie zapominając, że sama podłożyła ogień. Że to ona wznosiła toast za to, żeby wszystko spłonęło.

Dźwięk gwizdków jest coraz bliżej.

Todo Vuelve

Copyright © Juan Gómez-Jurado, 2023

in collaboration with Antonia Kerrigan Literary Agency

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2025

Redakcja – Kornelia Dąbrowska

Korekta – Paulina Stoparek, Anna Strożek, Aneta Wieczorek

Projekt typograficzny i skład – Kasia Kotynia

Ilustracje wewnątrz książki – Fran Ferriz

Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Midjourney

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN epub: 9788383303192

ISBN mobi: 9788383303185

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl