Ozyrys - Remigiusz Mróz - ebook
NOWOŚĆ

Ozyrys ebook

Remigiusz Mróz

4,7

1290 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy jeden potwór staje przed sądem, drugi zaczyna polowanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (17 ocen)
13
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniam91

Dobrze spędzony czas

to było naprawde mocne...cała seria świetna
00
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Remigiusz Mróz znowu to zrobił. Po raz kolejny wrzucił mnie w wir wydarzeń, od których nie mogłam się oderwać, choć momentami miałam ochotę rzucić książką o ścianę – oczywiście w tych najlepszych, najbardziej frustrujących momentach. „Ozyrys”, trzeci tom serii o Langerze, to nie tylko thriller, to pełnokrwista analiza ludzkiej natury, gdzie granice między dobrem a złem rozmywają się, aż w końcu zostajemy sami z pytaniem: kto tu naprawdę jest potworem? Mróz jak zwykle nie daje chwili wytchnienia. Historia pędzi na złamanie karku, a ja czułam się jak pasażerka w rozpędzonym rollercoasterze, która zapomniała zapiąć pasy. Każdy rozdział kończy się tak, że nie sposób odłożyć książki, nawet jeśli zegar wskazuje trzecią nad ranem. Proces sądowy, polowanie na drugiego z potworów – te dwa wątki przeplatają się w sposób, który sprawia, że napięcie rośnie z każdą stroną. Największą siłą tej książki są jednak bohaterowie. Nikt tu nie jest jednoznacznie dobry ani jednoznacznie zły. Każdy nosi w s...
00
martooz

Nie oderwiesz się od lektury

"Ozyrys" – Remigiusz Mróz Piotr Langer po raz kolejny staje przed sądem. Siarka i Pader mają nadzieję, że tym razem uda im się doprowadzić do jego skazania. Jednak w trakcie rozprawy zostają podrzucone okaleczone zwł.oki, a tytułowy Ozyrys rozpoczyna swoją mroczną grę. Czy Langer i Ozyrys połączą siły? A może staną przeciwko sobie. Czy Państwo Prokuratorstwo zdoła ich postawić przed wymiar sprawiedliwości? Kim tak naprawdę jest tajemniczy Ozyrys? Trzeci tom tej serii to prawdziwy rollercoaster! A ja je uwielbiam! Wciągająca intryga, pościg za mordercą, który zostawia po sobie hieroglify, oraz skomplikowane relacje bohaterów – od Niny Pokory zmagającej się z traumą po napięcie między Siarką i Paderem. A gdy już pomyślicie, że wszystko rozgryźliście, Mróz znów zaskakuje. Śledztwo toczy się w szaleńczym tempie – ofiary giną w brutalnych okolicznościach, a każda wskazówka prowadzi do kolejnej zagadki. Ozyrys to mistrz manipulacji, który zdaje się zawsze być o krok przed śledczymi. Jedno...
00
Ksiazkoholiczka25

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze trzyma w napięciu i zaskakuje do statniego słowa.
00
Balbina13

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna po prostu
00



 

 

 

 

Copyright © Remigiusz Mróz, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Greta Sznycer

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: © Tomasz Majewski

Zdjęcie autora: © Olga Majrowska

Fotografie na okładce:

© Pawel Czerwinski | Unsplash

© AXP Photography | Unsplash

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń są przypadkowe.

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68370-36-2

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

This one is for Stephen King,

who told me to stay cool with my bad self.

 

And so I did.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Któż nie sondował kiedyś czarnych wód własnej duszy?

Możliwe, że każdy z nas ma w sobie jakąś utajoną

sadzawkę, w której zło i szpetota lęgną się i rosną w siłę.

John Steinbeck – Na wschód od Edenu

(tłum. Bronisław Zieliński)

 

 

 

 

 

EPILOG

 

 

Wieczór miał nigdy nie nadejść, bo wszystko wydarzyło się tu i teraz. Ozyrys myślał o tym, co doprowadziło go do szczęśliwego finału, stojąc przed dużą tablicą korkową, na której umieścił zdjęcia, wycinki z artykułów prasowych, własne notatki i powiązania między uczestnikami spektaklu, który dziś się zakończył.

Było to dzieło jego życia.

Fotografie przedstawiały zarówno ofiary, jak i osoby, które umożliwiły mu wystawienie tej sztuki. Te pierwsze były przekreślone czerwonymi liniami biegnącymi od rogów do środka, te drugie umieszczone w czarnych okręgach.

Wszystkie jednakowo istotne, wszystkie kluczowe. Gdyby wyjął z tej konstrukcji jedną z nich, cała by się zawaliła.

Piotr Langer, Karolina Siarkowska, Olgierd Paderborn i Nina Pokora stanowili oczywiście elementy znajdujące się u samej podstawy, fundamentalne dla planu, który od wielu miesięcy Ozyrys skrupulatnie przygotowywał i realizował.

Żadne z nich nie miało pojęcia, co nadchodziło.

Żadne nie było na to gotowe.

Pędzili swoje normalne życia przekonani, że widzą nie tylko drogę przed sobą, ale także cel, ku któremu się kierują. Ozyrys udowodnił im jednak, jak bardzo się mylili. Jak błędnie postrzegali to, co robił, jak dalece pozwolili wyprowadzić się w pole.

Inni byli nie mniej istotni.

Chrystyna Biłokur, niezwykle ważna osoba, która umożliwiła włożenie kija w szprychy wymiarowi sprawiedliwości. Już nieobecna na tym świecie, zatem przekreślona czerwonym krzyżykiem.

Doktor Natan Kerth, bez którego nic by się nie udało. To dzięki niemu Ozyrys uzyskał wgląd w działanie organów ścigania. Również już nieistniejący, czerwony krzyżyk.

Wojciech Czajka, kluczowy element. Jego pojawienie się umożliwiło ściągnięcie dwójki dochodzeniowców w odpowiednie miejsce w odpowiednim czasie. Czerwony krzyżyk.

Ozyrys powiódł wzrokiem po reszcie, zawahał się, a potem sięgnął po fotografię Olgierda Paderborna. Przykładnego prokuratora, dobrego ojca, skutecznego śledczego. Zrobił, co w jego mocy, by Nina wróciła do siebie – w gąszczu psychozy, do którego wprowadził ją Langer, pomagał jej wyrąbać sobie ścieżkę wiodącą do normalnego życia.

Paderborn robił też wszystko, by ująć Ozyrysa. Polował na niego, podążał za nim, prowokował go i starał się, by zabójca zainteresował się właśnie nim.

W końcu mu się to udało. Ozyrys poświęcił mu całą swoją uwagę.

W efekcie jego zdjęcie również nosiło czerwony krzyżyk.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

WCZEŚNIEJ

 

1

 

Sąd Okręgowy w Warszawie, al. Solidarności

 

 

 

Proces miał odbywać się w zupełnie innym świecie. Świecie pozbawionym złudy, odartym z manipulacji i wreszcie pozwalającym ujrzeć Piotra Langera jako potwora, którym zawsze był.

Ujawnianie prawdy na jego temat rozpoczęło się na długo przed pierwszą rozprawą, jednak dopiero w jej trakcie wszyscy mieli zobaczyć wszystkie niegodziwości, których ten człowiek się dopuścił.

Prokurator Olgierd Paderborn siedział naprzeciwko ławy obrony, patrząc na puste miejsce, które zaraz miał zająć Langer. Skupiało ono na sobie uwagę wszystkich fotoreporterów i kamerzystów, jako jedyne było bowiem nieobsadzone – oprócz niego sala pękała w szwach.

– Kompletny pierdolnik – mruknęła siedząca obok Padera oskarżycielka.

Olgierd zerknął na Karolinę Siarkowską z odległości kilku centymetrów, robiąc wszystko, by ten niewielki dystans między nimi nie rzucił się w oczy reporterom. Nie było łatwo, ostatnim jednak, czego potrzebowali, było dodatkowe zainteresowanie mediów łączącą ich relacją.

– W życiu ich tylu tu nie widziałam – dodała Siarka. – Nawet przy najgłośniejszych sprawach Chyłki.

– Mhm.

– Powariowali kompletnie. I to na jego punkcie.

Paderborn powiódł wzrokiem po zebranych, orientując się, że jeśli stojący w progu dziennikarze nie wycofają się na korytarz, nie sposób będzie zamknąć drzwi do sali sądowej.

– W sumie niedziwne – skwitował pod nosem. – Nie od dziś wiadomo, do czego najchętniej ciągną muchy.

Karolina lekko się uśmiechnęła, a on poprawił czerwony żabot. Atmosfera była gęsta nie tylko w metaforycznym sensie – cyrkulacja powietrza stała się praktycznie zerowa, pomieszczenie wypełniło się zapachem nadmiernej liczby ludzi, a temperatura wzrosła tak, że Olgierd powoli gotował się pod togą.

Spodziewał się, że kiedy do sali wkroczy Langer, zrobi się jeszcze goręcej. Był jednak przygotowany – włożył dziś swój prawniczy uniform w wersji z lekkiej wełny z dodatkiem elany, który miał zapewnić stosowną przewiewność.

Tyle teoria. W praktyce czuł się, jakby siedział w worku na ziemniaki, a pod nim był owinięty folią bąbelkową.

– Jakim cudem to się dzieje, Padre?

Zerknął na Siarkę, ale znów odwrócił wzrok na tyle szybko, by żadna z kamer nie zarejestrowała nic wykraczającego poza normę. Przyszło mu to z trudem. Przy tym wszystkim bowiem, co działo się wokół, jedynie oczy Karoliny wydawały mu się bezpieczną przystanią.

– To nie żaden cud – odparł. – Złapaliśmy sukinsyna, a potem…

– Mam na myśli całą tę szopkę.

– A. Musiałabyś spytać tych, którzy ją organizują.

Siarkowska powiodła spojrzeniem po rozgorączkowanych reporterach, którzy rozglądali się w poszukiwaniu tego, na którego czekali. Poważni ludzie, częstokroć zajmujący się ważkimi problemami społecznymi, w tej chwili zachowywali się jak paparazzi polujący na gwiazdy Hollywood przed galą oscarową.

– Przecież on stał się jakimś pieprzonym celebrytą – dodała cicho. – Widziałeś te analizy w „Newsweeku”?

– Nie.

– A ten reportaż w TVN24?

– Też nie.

– To sobie zobacz.

– Szczerze mówiąc, wolałbym zobaczyć Blankę coverującą przeboje Zenka Martyniuka – odparł. – Albo Rutkowskiego w Fame MMA.

Karolina wyraźnie nie odnotowała odpowiedzi, wciąż przyglądając się zaaferowanym dziennikarzom.

– Widziałeś w ogóle, co się działo w ostatnich tygodniach? – rzuciła pod nosem. – Przecież to jest jakiś absurd. Każdy podcast kryminalny ma przynajmniej odcinek o tym pokurwie.

– Cóż, można to potraktować w kategorii przestrogi albo…

– Renata z Worka Kości zrobiła dwa – ciągnęła Siarka. – Co włączę któryś program informacyjny, słyszę Jana Gołębiowskiego, Bogdana Lacha albo Monikę Całkiewicz, którzy analizują Langera.

Paderborn poprawił togę w beznadziejnej próbie przewentylowania ubrania.

– Oni akurat nam pomagają.

– Nie o tym mówię.

– A o czym?

– O tym, że ludzie chcą o nim słuchać – mruknęła. – Z jakiego powodu, Padre? Co ich tak w nim fascynuje?

– Nie wiem. Może chcą zrozumieć.

– Co? Dlaczego w rok zamordował więcej ludzi, niż statystyczny Polak ma partnerów seksualnych przez całe życie?

– Zło – odparł Olgierd. – Chcą zrozumieć zło.

– To niech poczytają Junga.

– Nie wiem, czy Jung wpuści ich tak dalece za kurtynę tabu, jak robią to zabójcy. I może o to właśnie chodzi.

– O tabu?

Pader znów zerknął na puste miejsce naprzeciwko. Naraz wydało mu się jak biblijna zapowiedź jakiejś tragedii, złowróżbne milczenie Boga zwiastujące nadejście apokalipsy.

– Przekraczamy je, jak tylko możemy – powiedział. – Korzystamy z każdej okazji, żeby to robić. A znasz większe tabu niż zabicie drugiego człowieka?

– Mogę podać ci nawet kilka, Padre. Jak choćby chodzenie do kibla. Nikt jakoś nie marzy o tym, żeby wiedzieć, co tam dokładnie robi druga osoba, i słuchać na ten temat niezliczonych analiz.

Olgierd nie był przesadnie chętny do ciągnięcia tematu, zrobiłby to jednak, gdyby nagle w sali nie zapanowało poruszenie. Początkowo jedynie punktowe, obok bocznych drzwi, zaraz potem rozprzestrzeniło się jak wirus po całym pomieszczeniu.

– I oto wchodzi on – burknęła Karolina. – Cały na sraczkowato.

Flesze zaczęły zalewać salę sądową wespół z nerwowymi uwagami, by zrobić miejsce, by się nie pchać, by zachować spokój. Wszystkie kamery zwróciły się w kierunku mężczyzny, który właśnie wkraczał do środka.

Piotr Langer miał ręce skute kajdankami, z których zwisał gruby łańcuch opadający aż do skrępowanych nóg. Rzeczywiście nosił wypłowiały zielonkawy ubiór, w który normalnie wsadzało się osadzonych dopiero w zakładzie karnym. Dyrekcja aresztu śledczego mogła jednak zdecydować, by dany oskarżony został pozbawiony prawa noszenia własnych ciuchów. I tak się stało.

Zupełnie jakby za mało rzucał się w oczy, skwitował gorzko w duchu Pader.

Poruszenie, które zapanowało w pomieszczeniu, szybko stało się nie do okiełznania. Składu sędziowskiego nie było jeszcze na miejscu, ale nawet gdyby przewodniczący próbował zapanować nad sytuacją, na niewiele by się to zdało.

Wszyscy ci dziennikarze od miesięcy czekali na to, by mieć okazję zrobić zdjęcie, nagrać materiał, zadać jakieś pytanie. Langer pozostawał dla nich jednak całkowicie niedostępny, przez co apetyt na cokolwiek, co się z nim wiązało, tylko rósł.

Olgierd pogubił się już we wszystkich morderstwach, które w ostatnim czasie przypisywano Sadyście z Mokotowa. Miał wrażenie, że tylko krok dzieli portale plotkarskie od oskarżenia go za współudział w katastrofie smoleńskiej.

Trwała Langeromania.

A Piotr doskonale wiedział, jak ją wykorzystać.

Zamiast posłusznie zająć miejsce, obrócił się do publiczności i wykonał ruch świadczący o tym, że próbuje podnieść ręce. Efekt był mizerny, udało mu się jednak wygiąć nadgarstki i lekko unieść otwarte dłonie.

– Dziękuję za zainteresowanie – rzucił. – Schlebiacie mi.

Publika oszalała. Rozlegały się kolejne dźwięki migawek, kamerzyści przepychali się, by znaleźć się bliżej Langera.

– Kurwa mać… – syknęła Siarka. – Trzeba było zamknąć to posiedzenie.

Paderborn z niepokojem wbijał wzrok w Piotra, który wprawdzie nie dawał niczego po sobie poznać, w duchu jednak pławił się w okazanym mu zainteresowaniu.

– Albo chociaż odpowiednio to przygotować – dodała Karolina. – Przecież to jest jakiś absurd.

– Jest – przyznał Pader. – Ale pamiętaj o jednym.

– O czym?

– Że będzie jeszcze gorzej.

Policjanci pilnujący Langera powinni go usadzić, byli jednak zbyt skonsternowani, by się do tego zabrać. Na dobrą sprawę nie powinni dopuścić, by oskarżony mógł swobodnie wygłaszać jakiekolwiek uwagi do zebranych.

Szczególnie że ten konkretny oskarżony nie miał zamiaru zaprzepaścić nadarzającej się ku temu okazji.

– Cieszę się, że jesteście tutaj i patrzycie sądom na ręce – dodał donośnym głosem.

Po prawdzie nie musiał tego robić, wymierzone w niego mikrofony kierunkowe bez trudu ściągały jego słowa, tak by widzowie mogli potem spijać je z jego ust. Jeden z policjantów chwycił go pod rękę i pociągnął w dół, Langer jednak od razu szarpnął w przeciwną stronę.

Wiedział, że czas mu się kończy.

– Zapewniam was, że wykażę moją niewinność – dorzucił, póki mógł. – Mam na to dowody, które wszyscy będziecie mogli zobaczyć. Zróbcie wszystko, by tak się stało. Nie pozwólcie temu sądowi na to, by utajnił posiedzenie. Macie prawo wiedzieć. Macie prawo znać prawdę.

– Dosyć tego – oświadczyła Siarkowska i zaczęła się podnosić.

– Wiem, że części z was trudno w tej chwili uwierzyć w moją niewinność – ciągnął Piotr. – Ale obiecuję wam, obiecuję tu i teraz, na oczach wszystkich kamer, że wyjdę stąd wolny. Macie moje słowo.

Drugi z funkcjonariuszy dostrzegł podnoszącą się prokuratorkę i w końcu wsparł towarzysza, a następnie obaj sprawili, że Langer zajął miejsce. Przez moment trwał w bezruchu, po czym nieznacznie uniósł głowę, jakby mimo wszystko odniósł jakieś zwycięstwo.

Karolina opadła ciężko na krzesło i nachyliła się do Padera.

– Co on pieprzy? – zapytała.

– Typowe dla niego bzdury.

– Jesteś pewny?

Olgierd znów na nią zerknął.

– Nie ma jak się z tego wygrzebać – odparł. – Materiał dowodowy jest tak przytłaczający, że żadna kancelaria nie chce go reprezentować. A sama wiesz, ile kasy musiał im oferować.

– Niby tak, ale…

– Nawet szuje pokroju Żelaznego się nie połakomiły. To już o czymś świadczy.

Siarka ciężko nabrała tchu, wyraźnie nieprzekonana. Rozumiał to, potrafił wyobrazić sobie jej opory. Polowała na to monstrum od lat, raz praktycznie miała go na talerzu, mimo to Langerowi udało się wywinąć. Teraz jednak nie było na to najmniejszych szans. Karolina mogła w końcu uwierzyć, że dosięg­nie go sprawiedliwość.

– Nawet wziąwszy pod uwagę, do czego jest zdolny, nic nie wskóra – dodał Olgierd.

Siarkowska milczała.

– Słyszysz?

– Słyszę – odparła cicho. – Ale nie obawiam się tego, do czego jest zdolny. Tylko tego, do czego dotychczas nie był.

Pader zmarszczył czoło, zamierzając dopytać. Nie miał jednak okazji, rozległ się bowiem głos protokolanta usiłującego przebić się przez ogólny rwetes.

– Proszę wstać, sąd idzie!

Część odnotowała ten fakt, część nie.

Przewodnicząca, Wioletta Smaga, szybko zajęła miejsce pośrodku dwóch innych zawodowych sędziów, po czym poprawiła mikrofon i zaapelowała o spokój. Za pierwszym razem zrobiła to spokojnie, za drugim dało się w jej tonie wyczuć wyraźną irytację.

Pader jej nie słuchał.

Skupiał się na Piotrze Langerze, myśląc o słowach Karoliny. Do czego ten człowiek dotychczas nie był zdolny?

Mimowolnie naszło go, że nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo nikt o zdrowych zmysłach nie potrafi wejść w tak chorą psychikę.

W głowie kołatał Olgierdowi także inny wniosek.

Piotr Langer nigdy nie rzucał słów na wiatr. Jakkolwiek makabryczne i niestworzone obietnice składał, zawsze je spełniał. A już szczególnie w sytuacji, kiedy robił to publicznie.

Nie, to niemożliwe. Mieli twarde, niemożliwe do obalenia dowody. Nagranie wykonane w kamperze Kamili Żymełki pokazywało, jak Langer brutalnie morduje jego właścicielkę. Widać było twarz, widać było sam czyn. Niedługo potem go zatrzymali, zabezpieczyli ślady na miejscu zdarzenia, starannie wykonali wszystko, co powinni.

Piotr nie mógł wywinąć się od odpowiedzialności. Było to po prostu niewykonalne. Tym razem nie miał prawa wygrać. Więcej, poniósł klęskę, jeszcze zanim ta rozgrywka w ogóle się rozpoczęła.

A mimo to przed momentem przyobiecał na oczach kamer, że wyjdzie stąd wolny.

Paderborn oderwał wzrok od próbującej zapanować nad chaosem Smagi i zogniskował go na Langerze.

Ten patrzył prosto na prokuratora.

Uśmiechał się lekko, niemal niezauważalnie.

Zaraz potem wrzawa zaczęła stopniowo ustępować, nie było to jednak zasługą Wioletty Smagi. Dziennikarze wyciągali telefony, pokazywali sobie jakieś informacje, które najwyraźniej błyskawicznie obiegły wszystkie media.

Karolina nerwowo się rozejrzała.

– Co jest? – spytała. – Co się dzieje?

Odpowiedź nie pojawiła się od razu. Kiedy jednak nadeszła, spowodowała, że wszyscy przestali interesować się rozprawą. Przewodnicząca zaś natychmiast podjęła decyzję o jej odroczeniu.

 

 

 

 

 

2

 

Aleja Solidarności, Wola

 

 

 

Opuszczenie sali zajęło Karolinie znacznie więcej czasu, niżby chciała. Wraz z Paderbornem szybko pozbyli się tóg, po czym starali się przebić przez ciżbę na korytarz. Przyszło im to z trudem, jako że w tej samej chwili wszyscy starali się wydostać na zewnątrz.

Jedynie Piotr Langer zachowywał się jakby nigdy nic.

Posłusznie się podniósł, gdy policjanci chwycili go pod ramiona, a potem po prostu stał. Obserwował. Przyglądał się ludziom próbującym opuścić salę rozpraw, zupełnie jakby analizował zachowania stadne innego gatunku.

Wyprowadzono go chwilę po tym, jak sędzia odroczyła dalsze postępowanie. Był to słuszny ruch. Nie tylko ze względu na to, co wydarzyło się pod wejściem do sądu, ale także na to, co działo się w jego gmachu.

Rozprawa była źle przygotowana, służby porządkowe nie doceniły poziomu zainteresowania opinii publicznej i nie były w stanie zapanować nad rwetesem. Szczególnie kiedy w mediach pojawiła się wieść o tym, co dzieje się na alei Solidarności.

Siarka z trudem przepchnęła się przez wyjście z gmachu sądu, mimo że Olgierd robił wszystko, by utorować jej drogę. Legitymacja prokuratorska w niczym nie pomagała – kluczowa okazała się budowa ciała Paderborna.

Kiedy w końcu znaleźli się na ulicy, Karolina krzyknęła na jednego z funkcjonariuszy, od których zdążyło się tu już zaroić. Mężczyzna szybko ją rozpoznał, a następnie wraz z kilkoma innymi zrobił miejsce i wprowadził prokuratorów pod naprędce rozciągniętą taśmą policyjną.

Po chwili oboje zatrzymali się przed tym, co było powodem całego zamieszania.

Na starym wózku inwalidzkim siedziała około czterdziestoletnia kobieta. Nosiła wyjściowy żakiet i białą koszulę, włosy miała upięte z tyłu, paznokcie świeżo pomalowane, a w jej oczodołach ziała przeraźliwa, czarna pustka.

Karolina uniosła dłoń do ust, mimowolnie wpatrując się w dziury, w których powinny znajdować się oczy.

– Jezu… – jęknęła.

Paderborn postąpił w kierunku zwłok, zaraz jednak się zatrzymał, jakby uderzyła w niego fala gorąca. Nietrudno było stwierdzić, co wywołało tę reakcję.

Kobieta trzymała na kolanach białą, tekturową tabliczkę z wykaligrafowanymi wielkimi literami:

„NAWET JA JESTEM W STANIE DOSTRZEC, ŻE PIOTR LANGER JEST NIEWINNY”.

Karolina jeszcze przez chwilę zmagała się z szokiem. Wreszcie wzięła się w garść. Potoczyła wzrokiem po tłumie ludzi, starając się wyłowić spośród niego osobę, której szukała. Na próżno.

– Kto tu dowodzi? – rzuciła do policjanta, który przed momentem uniósł jej taśmę.

– Właściwie to…

– Kto jest najwyższy stopniem?

Funkcjonariusz w randze sierżanta sztabowego ciężko wypuścił powietrze z płuc.

– Właściwie to nie wiem, pani prokurator – odparł. – Jest takie zamieszanie, że…

– Tym bardziej potrzebuję tutaj jakiegoś oficera.

– Zdaję sobie sprawę, ale…

– Jakie ale, do kurwy nędzy? – ucięła od razu. – Mamy zwłoki w pieprzonym centrum Warszawy. Gdzie jest ktoś, kto…

– Tutaj – rozległ się głos zza jej pleców.

Obróciła się, nie uszło jednak jej uwagi, że Paderborn tego nie zrobił. Wciąż trwał w całkowitym bezruchu przed ciałem kobiety, jakby wpadł w trans.

Siarkowska spojrzała na mężczyznę z wąsem, który zbliżał się do niej niespiesznie. Miał lekko ubrudzoną, ciemną koszulę w grubą kratę i ślady łupieżu na barkach. Pociągnął nosem, wydając bulgoczący dźwięk, po czym otaksował Siarkę wzrokiem.

– Niezłe gówno – rzucił od niechcenia.

Karolina zmrużyła oczy, starając się przesądzić, czy rozmówca tylko udaje obojętność, czy naprawdę ma tak grubą skórę. Wiekowo pasował na doświadczonego wiarusa śledczego, jego wygląd jednak zdawał się przeczyć kompetencjom.

– Prokurator Siarkowska – przedstawiła się szybko.

– Tak, wiem, kim pani jest – odparł i zamiast wyciągnąć dłoń, wsadził ją do kieszeni przetartych jeansów. – A pani powinna wiedzieć, kim ja.

– Słucham?

– Podinspektor Żar-Michalski.

Cholera, wydawało jej się, że kojarzy tego faceta. Kiedy jednak widziała go ostatnim razem, był znacznie bardziej przy ciele. Marian Żar-Michalski z Wydziału Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji wychudł, wyhodował dłuższe, niemal sarmackie wąsy i wyraźnie się zapuścił.

Przeczołgała go w sądzie ileś miesięcy temu, nie zostawiła na nim suchej nitki. Był ostatnią osobą, której obecności by sobie tutaj życzyła.

Musiała to jednak przełknąć.

– Pan był pierwszy na miejscu? – spytała.

– W sumie tak.

– W sumie?

– Byłem w sądzie, kiedy się dowiedziałem. Wyszedłem od razu.

– Dowiedział się pan? Od kogo?

– Poszło wezwanie przez radio – odparł ciężko Marian, jakby był zmuszony tłumaczyć dziecku rzeczy, które już dawno powinno samodzielnie opanować.

Zanim Karolina zdążyła o cokolwiek dopytać, charknął i splunął na chodnik, po czym obejrzał się przez ramię. Niedbale skinął głową w kierunku jakiejś młodej kobiety, która była tak blada, jakby miała zemdleć.

– Ta dziewucha znalazła trupa – oznajmił. – Zauważyła, że osoba na wózku stoi przez pewien czas bez ruchu i… znaczy w sumie siedzi. Nie wiem, jak się teraz mówi, żeby wrażliwców nie urazić. Pani wie?

Siarka odpowiedziała milczeniem.

– W każdym razie ta siksa się zainteresowała. Podeszła, nachyliła się, a potem, no cóż… potem się zrzygała jak brytyjski turysta w Krakowie.

Żar-Michalski wskazał wzrokiem kałużę wymiocin tuż przy wózku.

– Trupa nie dotykała – dodał, jakby to było najważniejsze.

Siarka zignorowała również tę uwagę, patrząc na plecy Paderborna, który nadal trwał w kompletnym bezruchu.

Boże, co tu się działo?

Zwłoki pozbawione oczu w samym sercu miasta? W biały dzień? W dodatku z jakąś makabryczną wiadomością odnoszącą się do Langera?

Jakim cudem? I dlaczego nikt nie zareagował, kiedy ktoś zostawiał tu ten wózek? Nikt nie zauważył?

Siarka czuła, że za moment znajdzie się w podobnym marazmie jak Pader. Szybko potrząsnęła głową i odwróciła się do stojącego obok policjanta.

– Niech pan natychmiast poleci zabezpieczyć monitoring – poleciła.

– Ech.

– Coś nie tak?

– Nie – odparł pod nosem Marian. – Skąd ten monitoring?

– Zewsząd – rzuciła poirytowana. – Z sądu, z miasta, z tych bud naprzeciwko i…

– Już to zrobiłem.

– Świetnie. W takim razie niech pan się zajmie firmami taksówkarskimi, uberami i zwykłymi kierowcami.

– Hę?

– Niech pan i pańscy ludzie obdzwonią wszystkie korporacje, skontaktują się ze wszystkimi firmami oferującymi przewozy, a potem przeczeszą media społecznościowe w poszukiwaniu osób, które przejeżdżały tędy, kiedy rozpoczynała się rozprawa.

– No chyba pani żartuje.

– No chyba nie – odparła twardo Karolina. – Czyjaś kamerka w samochodzie mogła nagrać tego, kto zostawił tutaj ofiarę.

Żar-Michalski już otwierał usta, by zaprotestować lub uświadomić jej, jak karkołomne byłoby to zadanie, ale Siarkowska nie miała zamiaru na to pozwolić.

– Proszę o to zadbać – poleciła, a potem ruszyła w stronę Olgierda. – I dopilnować tego osobiście.

Słysząc jeszcze ciche przekleństwo, które wyrwało się Marianowi z ust, zatrzymała się obok Paderborna. On jednak nawet nie odnotował jej obecności. Przesuwał wzrokiem po twarzy o pustych oczodołach, jakby spodziewał się, że odnajdzie w nich coś, co pozwoli mu zrozumieć sytuację.

– Padre?

Zamrugał nerwowo i zerknął na nią.

– To chore – odezwał się nieobecnym głosem.

– Polemizować nie będę.

– Kto i jak w ogóle…

Karolina czekała, aż dokończy, zrozumiała jednak, że jego myśl zagubiła się gdzieś we mgle spowijającej głowę.

– „Jak” zaraz przy odrobinie szczęścia ustalimy – powiedziała. – A „kto” nasuwa się samo.

– Hm?

– Michaił Olmow.

Rosyjski najemnik z Wołgogradu, który zanim stał się prawą ręką Langera, przeszedł chrzest bojowy w rejonach, gdzie Putin obawiał się wysyłać ludzi w mundurach. Teraz prokuratorzy wiedzieli o nim nieco więcej niż wcześniej – szkolił się w jednostce 10 Brygady Specnazu GRU w Kraju Krasnodarskim, która wypuszczała na pole walki najbardziej bezwzględnych najemników. Brał udział w akcjach rozpoznania bojem, teoretycznie z góry skazanych na porażkę, między innymi przeciwko Kurdom w Syrii, choć jego szlak bojowy wiódł także przez Donbas, Ługańsk i Półwysep Krymski.

Facet z pewnością byłby w stanie wydłubać komuś oczy, a potem wsadzić ofiarę na wózek inwalidzki i przywieźć tu w momencie, kiedy rozpoczynała się rozprawa.

Tylko po jaką cholerę?

– To nie może być on – odezwał się Pader.

– A kto? Nikomu innemu nie zależałoby na nagłym przerwaniu postępowania sądowego w taki sposób. Nikt nie byłby do tego zdolny, a Langer z pewnością wcześniej wszystko…

– Spójrz na te oczodoły.

Karolina zawahała się, ale ostatecznie zrobiła to, co sugerował Paderborn. Szybko pożałowała. Patrzenie wprost w miejsce, gdzie powinny znajdować się gałki oczne, było jak wejrzenie wprost w bezdenną czeluść, w której drzemało coś, co tylko czekało, by wciągnąć Siarkę do środka.

Mimowolnie się cofnęła, trafiając na kogoś. Obejrzała się i wzdrygnęła, przekonując się z bliska, że to Żar-Michalski. Czuć było od niego papierosami i kapustą.

– Miał pan…

– Zrobiłem, co trzeba – uciął. – Wydając stosowne rozkazy.

– Prosiłam, by zajął się pan tym osobiście.

– A ja uznałem, że szkoda mojego czasu. Mam od tego ludzi.

Facet już wcześniej działał jej nerwy. Teraz jednak irytacja przerodziła się w coś, co potrafili wyzwolić u niej tylko ci, którzy nawet w obliczu kryzysu nie byli w stanie wynieść się ponad bycie zwyczajnymi gnojami.

– Co mamy? – zapytał Marian, robiąc krok w kierunku Pader­borna.

– Spójrz na te oczy.

– Nie jesteśmy na ty.

Olgierd obrócił ku niemu głowę, marszcząc brwi.

– Nie do pana – rzucił. – I proponowałbym się zająć tym, co poleciła prokurator Siarkowska. Chyba że chce pan jeszcze dziś wieczorem sprawdzać, o ile spada policyjne uposażenie przy degradacji o jeden stopień służbowy.

Żar-Michalski zacisnął usta.

– O dwa – skorygowała Siarkowska. – Choć komendant główny z pewnością przystanie i na trzy, jeśli się postaram.

– Pani jest poważna?

– Śmiertelnie.

Marian wskazał zwłoki umiejscowione na wózku przed nimi.

– Mamy tu jakiś czeski film, który już rozchodzi się na Twitterach i innych, a pani mi będzie rzucać jakieś puste groźby?

– Zapewniam, że nie są puste. I że potrzebujemy tego, o co pana poprosiłam.

Jakby na potwierdzenie tego zmusiła się, by na powrót stanąć bliżej ofiary, a potem jeszcze raz wejrzeć prosto w puste miejsca po gałkach ocznych. Znów się wzdrygnęła, ale zanim na dobre dotarła do niej obrzydliwość tego widoku, myśli pobiegły w innym kierunku. Zupełnie innym.

Naraz zrozumiała, dlaczego Pader był pewien, że to nie Michaił Olmow stoi za zabójstwem.

– Moi ludzie to załatwią – uparł się Żar-Michalski, nie zorientowawszy się, że prokuratorka już go nie słucha. – O ile oczywiście to wykonalne. Nawet z samym monitoringiem będzie problem, bo jak pani widzi, nie ma tutaj za wiele kamer. Są te przy wejściach do sądu, no ale chyba sprawca nie był takim debilem, żeby pod nimi stać. Nie są jakoś specjalnie ukryte.

Marian oczekiwał na odpowiedź, szybko przekonał się jednak, że na próżno. Siarkowska bowiem skupiała się już wyłącznie na ciele.

I zanim się zorientowała, stała tuż przed nim. Nachyliła się tak blisko, że niemal mogła dotknąć nosem oczodołów.

– Co pani, kurwa, robi?

– Zamknij się.

– Słucham?

Paderborn stanął obok niej, zasłaniając Marianowi ciało.

– I co myślisz? – spytał.

– Że możesz mieć rację.

– Mhm.

Nie musiał precyzować, dlaczego chciał, by przyjrzała się okaleczonym miejscom. Właściwie nie musiał mówić absolutnie nic.

– Co to za pieprzenie? – bąknął Żar-Michalski.

Żadne z prokuratorów nie odpowiadało, Karolina zaś starała się przesądzić, czy nie pozwalają sobie na zbyt daleko idącą pewność w formułowaniu pierwszych hipotez. Niektóre wnioski nasuwały się jednak same.

– Cokolwiek sobie tu państwo odstawiają, sugerowałbym przestać – dorzucił Marian. – Wszyscy się na was gapią.

Siarka oderwała wzrok od ciała i powiodła nim dookoła. Żar-Michalski miał rację, uwaga większości zgromadzonych, którzy nie zostali jeszcze odsunięci, zogniskowała się na dwójce śledczych znajdujących się stanowczo zbyt blisko zwłok.

Tłum był nieprzebrany, co miało tę zaletę, że uniemożliwiło dziennikarzom podejście bliżej. Kamerzyści starali się unosić sprzęt, by uchwycić choćby jeden dobry kadr, ale na niewiele się to zdawało.

Teren metr po metrze zostawał zagrodzony parawanami policyjnymi, szło jednak opornie, bo funkcjonariusze musieli natrudzić się, by przesunąć gapiów. Z tymi w zwalniających samo­chodach nic nie mogli zrobić. Korek ciągnął się już do Okopowej, może nawet dalej.

Poniewczasie Karolina uświadomiła sobie, jak duże szaleństwo zapanowało przed budynkiem sądowym. I jak wiele ludzi przyglądało się jej i Paderbornowi, gdy starali się coś ustalić.

– Co państwo tam niby widzą? – odezwał się podinspektor.

– Więcej, niżbyśmy chcieli – odparł Olgierd.

– To znaczy?

Ignorując tłum przepychający się z policją, Siarkowska niechętnie utkwiła spojrzenie w policjancie.

– Niech pan skupi się na tych śladach, które pozostały po ekstrakcji gałek ocznych – rzuciła. – Przekona się pan, że narządy musiały zostać usunięte dość dawno.

– Że co?

– Rany nie wyglądają na świeże – podjął Pader. – Od momentu pozbawienia tej kobiety oczu musiało minąć sporo czasu.

– Albo nawet więcej niż sporo.

Olgierd pokiwał głową.

– I co z tego? – bąknął Żar-Michalski.

– To, że na tym etapie te zwłoki powinny okrutnie śmierdzieć – wyjaśniła Siarka. – Tymczasem nawet jeśli się pan maksymalnie zbliży, nie wyczuje pan żadnego odoru.

– Ale…

– Ofiara została pozbawiona organów – podsumował Olgierd. – Tych, w których dochodzi do procesów gnilnych.

Marian uniósł brwi, jakby nigdy nie usłyszał większej głupoty.

– Jaja sobie państwo robią?

– Nie.

– Tu nic nie wskazuje na żadne pozbawienie organów, oprócz tych ślipi.

Karolina chciałaby podzielać to przekonanie. Byłoby jej znacznie lżej na duchu.

– Przeciwnie, wszystko na to wskazuje – odparła. – Bo tak się składa, że doskonale znamy ten modus operandi.

– Modus operandi? Czyj niby?

Ledwo Żar-Michalski to powiedział, zrozumiał.

Pseudonim nadany zabójcy przez media zawisł w powietrzu jak ciężkie ołowiane chmury nad miastem, zapowiadające burzę z piorunami. Przez moment cała trójka śledczych zdawała się przygnieciona jakimś nierzeczywistym ciężarem, z którym nie sposób było sobie poradzić.

– Ozyrys – powiedział w końcu Paderborn. – Z jakiegoś powodu uaktywnił się właśnie tu, właśnie teraz.

I w ten makabryczny sposób postanowił włączyć się w sprawę Langera, dodała w duchu Karolina.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej