Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
W Opolu znika maturzystka, a jedynym pozostawionym przez nią śladem jest karta tarota z symbolem sprawiedliwości. Rodzina nie zamierza iść na policję, gdyż twierdzi, że dziewczyna zmagała się z problemami i nieraz deklarowała, że któregoś dnia ucieknie z domu.
Jedyną osobą, która dostrzega w tym coś więcej, jest lokalna dziennikarka, Małgorzata Rosa. Od kilku miesięcy śledziła powracający w internecie motyw kart do wróżenia, zdający
się mieć związek ze zdarzeniami, w które wplątany był niedawno Gerard Edling. Nie widząc innej możliwości, próbuje szukać pomocy u człowieka, który z nieznanych jej
przyczyn nie chce mieć z nią nic wspólnego.
„Świetny thriller! Autor światowej klasy!”
B.A. Paris
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 446
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Karoliny,
z podziękowaniem za lata wspólnego znęcania się nad książkami
Granice mojego języka są granicami mojego świata.
Ludwig Wittgenstein
Podstawowym narzędziem służącym do manipulowania rzeczywistością są słowa.
Philip K. Dick
Rozdział pierwszy
1
Kawiarnia „Kafka”, ul. Minorytów
W oczach wszystkich kobieta i mężczyzna przy stoliku wyglądali jak para na pierwszej randce. Ona błądziła wzrokiem, nie potrafiąc zatrzymać go na dłużej na jego oczach, on był wyraźnie spięty i nie wiedział, jak rozluźnić atmosferę. Odzywali się zdawkowo, jakby oboje utracili zdolność prowadzenia podstawowej rozmowy.
Gerard Edling miał świadomość, że nie powinno go tu być. Nie zwykł łamać obietnic, szczególnie kiedy składał je sobie – a w tym wypadku przyrzekł, że nigdy więcej nie zobaczy się z Małgorzatą Rosą.
Obiecywał to dwukrotnie. Raz u schyłku PRL-u, po gorącym romansie, który łączył go z Gochą. Nie potrafił wówczas bez niej żyć i był gotów zostawić dla niej zarówno żonę, jak i wszystko inne – aż do momentu, gdy przełożony wyjawił mu, że dziewczyna jest jego przyrodnią siostrą.
Drugi raz to samo postanowił po sprawie Iluzjonisty. Był przekonany, że dawne uczucie po latach znikło w popiołach utraconego życia, okazało się jednak, że jest inaczej. Musiał natychmiast zerwać z nią kontakt, po raz kolejny nie podając powodu.
A mimo to siedział teraz naprzeciwko niej i starał się nie odczytywać mowy jej ciała. Ostatecznie okazało się to silniejsze od niego.
Co rusz machinalnie poprawiała włosy, co świadczyło o tym, że chce wyglądać dobrze w jego oczach. Miała otwartą postawę – barki do tyłu, ręce luźno leżące na stole, a do tego niezaciśnięta szczęka i lekko otwarte usta, świadczące także o tym, że Gerard ma jej pełną uwagę. Kilkakrotnie przypadkowo go dotknęła i co chwilę patrzyła na jego ręce, co zdawało się świadczyć o potrzebie kontaktu.
Widząc to wszystko, Edling powinien jak najszybciej wyjść i nie pozwolić, by sytuacja się pogorszyła. Gocha jednak poprosiła go o pomoc, a on nie potrafił odmówić.
Przez moment patrzyła nieruchomo na jakiś punkt na placu Wolności, po czym wbiła wzrok w usta Gerarda. Kolejny sygnał świadczący o chęci bliskości.
Edling cicho odchrząknął.
– Chcesz jak najszybciej stąd wyjść, co? – rzuciła Rosa.
– Niezupełnie.
Gocha znów spojrzała mu w oczy, a potem od razu odwróciła wzrok.
– Nie mogłeś po prostu z kultury powiedzieć, że „nie”?
– Konfabulowanie nie ma wiele wspólnego z kulturą – odparł chłodno, a potem napił się kawy.
Używanie takiego tonu wobec Rosy było ostatnim, czego pragnął. Miał jednak świadomość, że im więcej dystansu między nimi stworzy, tym lepiej dla niej.
– Poza tym naprawdę nie wiem, do czego jestem ci potrzebny – dodał. – W redakcji „Głosu” na pewno masz cały zespół ludzi, którzy pomogą ci skuteczniej niż ja.
– Chyba dawno cię tam nie było – odparła Gocha i nachyliła się ku niemu. – Pandemia dowaliła nam nie mniej niż innym w branży. Były grupowe zwolnienia, a w tej chwili balansujemy na granicy przetrwania. Chodzą słuchy, że przynajmniej kilka lokalnych oddziałów „Głosu Obywatelskiego” ma zostać zamkniętych, a my z pewnością jesteśmy pierwsi do odstrzału.
Edling przesunął dłonią po jasnej kamizelce i zmrużył oczy.
– Zatem polujesz na jakiś dobry temat? – spytał.
– Już go znalazłam. Ale potrzebuję twojej pomocy.
Ponownie poszukała kontaktu wzrokowego, a gdy tylko go nawiązała, od razu zerknęła w inne miejsce. Kolejny sygnał wskazujący na zainteresowanie rozmówcą, które wychodzi poza sferę zwykłej sympatii.
– Mogę na nią liczyć? – dodała.
– Oczywiście. O ile będę mógł jej udzielić.
– Będziesz, bo sprawa w pewnym sensie cię dotyczy.
– To znaczy?
Gocha obróciła filiżankę z kawą, ale się nie napiła.
– Od jakiegoś czasu śledzę w internecie reperkusje naszej sprawy – podjęła.
– Naszej?
– Chodzi mi o Iluzjonistę, Gero. Nie dopierdalaj się.
Gdyby siedział tu z nim ktokolwiek inny, Edling z pewnością nie pozostawiłby ostatniego słowa bez komentarza. W przypadku Rosy jednak jego wyłączną reakcją był lekki uśmiech. Ton głosu i użyta forma przywodziły mu na myśl dziewczynę sprzed lat. Niemal mógł zobaczyć ją w punkowym ubiorze, z bezkompromisowością wypisaną na twarzy i głębokim poczuciem, że jedyne zasady, które liczą się na świecie, to jej własne.
– Jakie konkretnie reperkusje śledzisz? – zapytał.
– Właściwie wszystkie, bo spodziewałam się, że prędzej czy później pojawi się jakiś kretyn, którego cała ta sprawa natchnie do czegoś gorszego.
– Szczęśliwie do tego nie doszło.
– Szczęśliwie dla ogółu – zauważyła Gocha. – Dla mnie niekoniecznie, bo miałabym dobry materiał.
Czekała na reakcję, ale Gerard nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje o moralności.
– Tak czy inaczej, śledziłam wszystko, co w sieci miało jakikolwiek związek z Iluzjonistą, tobą, mną i wydarzeniami sprzed lat.
– I?
– I wprawdzie na tym konkretnym froncie wciąż jest cisza, ale na pobocznym dzieją się ciekawe rzeczy.
– Na jakim?
Rosa napiła się kawy i powoli odstawiła kubek. Sprawiała wrażenie, jakby nie była do końca pewna, jak przekazać Gerardowi to, co zamierzała.
– Jest całkiem duża aktywność, jeśli chodzi o Kompozytora.
Edling mimowolnie skrzyżował ręce na piersi, poniewczasie orientując się, że przyjmuje postawę zamkniętą.
– Temat pojawiał się tu i ówdzie przy ogólnych dyskusjach na temat tego, co wydarzyło się przy sprawie Iluzjonisty – kontynuowała Gocha. – Poszłam tym tropem i w końcu po nitce dotarłam do kłębka.
– Czyli?
– Najpierw do zamkniętej facebookowej grupy, na której młodzi ludzie wymieniają się dość… nietypowymi spojrzeniami na świat. Już na wstępie trudno było nie odnieść wrażenia, że żywią pewien podziw dla tego, co robił Kompozytor.
Edling lekko się skrzywił.
– Podziw?
– Niektórzy najwyraźniej sądzą, że w jego działaniach było coś inspirującego.
Horst Zeiger był ostatnim człowiekiem, który powinien stanowić czyjąkolwiek inspirację, mimo to Gerard potrafił wyobrazić sobie, jak jego czyny mogły zostać zinterpretowane przez młode, zbuntowane umysły.
Kompozytor podał w wątpliwość obecny porządek. Obnażył jego niedoskonałości, uwydatnił to, jak okrutny potrafi być człowiek we współczesnym świecie. Nawoływał właściwie do anarchii, a to musiało przemawiać do niejednego.
Dla Edlinga Zeiger był jednak ucieleśnieniem zła. A niektóre z jego ostatnich słów wciąż rozbrzmiewały mu w głowie, gdy czasem po kilku kieliszkach wina kładł się spać.
„Stałeś się mną, Gerard”. „Jesteśmy w tym samym miejscu. I nie mam na myśli więzienia”.
Zaraz potem życie w oczach Horsta zgasło.
– Gero?
Edling lekko potrząsnął głową. W towarzystwie Gochy tracił kontrolę nie tylko nad swoimi myślami, ale także nad ciałem.
– To zrozumiałe – odezwał się. – Listy od fanów przychodzą do praktycznie każdego seryjnego zabójcy. Ludzie są nimi zafascynowani, bo uwielbiają tajemnice. A nie ma nic bardziej tajemniczego od motywacji człowieka, który z jakiegoś powodu świadomie odbiera życie grupie innych ludzi.
– Tak, ale…
Rosa zawiesiła głos, a Gerard spokojnie czekał, aż dokończy myśl.
– Wydaje mi się, że trafiłam na coś więcej niż tylko fascynację.
– To znaczy?
– Na tej grupie na Facebooku pojawiały się co jakiś czas dość niejasne posty – podjęła Gocha. – Większość nikła w gąszczu innych, ale na kilka zwróciłam uwagę. Zdawały się jakimiś w gruncie rzeczy przypadkowymi informacjami związanymi z kartami tarota.
Edling lekko zmarszczył czoło.
– Nie miały nic wspólnego z tym, co działo się na grupie, i prawie nikt się nimi nie interesował. Jedyne komentarze były skierowane do moderatorów, by usunęli spam.
– Ale zanim to zrobili, poszłaś tym tropem.
– Próbowałam – przyznała Rosa. – Tyle że do niczego nie dotarłam. Jeśli te karty lub informacje na temat tarota miały jakiekolwiek znaczenie, to najwyraźniej stanowiły tylko element jakiegoś systemu poszlak czy wskazówek, którego ja nie znałam.
– I stwierdziłaś tak na podstawie tego, że nie pasowały do treści publikowanych na grupie?
– Tak. W dodatku większość szybko znikała, a profile, z których były zamieszczane, usuwano.
Gerard przez chwilę spokojnie jej się przyglądał.
– Wiem, co myślisz – odezwała się Gocha.
– Doprawdy?
– Że ubzdurałam sobie coś zupełnie bez podstaw. Tylko dlatego, że szukałam dobrego materiału.
Edling nie miał zamiaru potwierdzać ani zaprzeczać. Prawda była taka, że nie widział tych postów, ale ufał intuicji Rosy. Jeśli twierdziła, że coś jest na rzeczy, być może właśnie tak było.
– Ostatecznie sama też doszłam do takiego wniosku – kontynuowała. – Śledziłam dalej, co dzieje się na grupie, ale żadne wzmianki na temat tarota już się nie pojawiły.
Gerard czekał na ciąg dalszy, świadomy, że ten musi nastąpić.
– Nie zapytasz, co dalej?
– Zakładam, że ściągnęłaś mnie tutaj, bo zamierzasz mi to powiedzieć.
Gocha skinęła głową.
– Parę dni temu zaginęła uczennica jednej ze szkół na Zaodrzu, Natalia Morawiec – oznajmiła. – Niepełnoletnia, ale rodzina nie zgłosiła tego na policję.
– Dlaczego?
– Bo nadmiar wódy przyćmiewa instynkty rodzicielskie. Poza tym z dziewczyną zawsze były problemy wychowawcze, nieraz mówiła, że ucieknie z domu.
Edling położył dłonie na blacie i pochylił lekko głowę.
– A jednak z jakiegoś powodu sądzisz, że bynajmniej nie uciekła – zauważył.
Małgorzata pokiwała głową.
– Zostawiła kartę tarota. Dokładnie taką, jaką widziałam na facebookowej grupce.
Zanim Gerard zdążył dopytać, Gocha sięgnęła do torebki. Wyjęła niewielkie pudełko, na którym widniały symbole kojarzące się z mistycyzmem i napis „Rider-Waite Tarot”, a potem wyciągnęła z niego jedną z kart.
Edling zerknął na symbol króla z mieczem w prawej dłoni i wagą w lewej.
– Sprawiedliwość – odezwała się Rosa. – Numer jedenasty z Arkanów Wielkich.
– Słucham?
– To właściwie nieistotne – odparła szybko Gocha. – Ważne jest to, że symbolizuje rozwiązanie jakiegoś problemu. I myślę, że właśnie dlatego Natalia zostawiła akurat tę kartę.
Gerard przez chwilę przypatrywał się rozmówczyni.
– Więc połączyłaś tę internetową grupę ze zniknięciem dziewczyny tylko na podstawie karty?
– Tak.
Edling trwał w bezruchu.
– Potrzebujesz czegoś więcej? – dodała Rosa.
– A ty nie?
– Ja mam coś więcej. A konkretnie to, że Natalia należała do tej grupy na Facebooku.
Jeśli tak było, to rzeczywiście trudno było uznać jedno i drugie zdarzenie za przypadkowe. Ale co to oznaczało? I czy cokolwiek? Natalia wszak mogła zobaczyć kartę na grupce, a potem uznać, że będzie to dobry sposób na pożegnanie się z rodziną.
Edling chciał podjąć temat, ale niepewne spojrzenie Gochy wbite w drzwi wejściowe wybiło go z rytmu. Na jej twarzy zarysował się głęboki niepokój, jakby zobaczyła coś, w co nie była gotowa uwierzyć.
Zanim Gerard zdążył o cokolwiek zapytać, poczuł charakterystyczny zapach benzyny. Był tak intensywny, jakby ta wylała się z kanistra prosto na podłogę kawiarni.
– Gero… – odezwała się cicho Gocha.
Edling ostrożnie obrócił się przez ramię i zobaczył niskiego chłopaka, najwyżej szesnastoletniego, który był przemoknięty do suchej nitki. Stał tuż przy drzwiach, trzymając w ręce kuchenną zapalarkę gazową, i patrzył na Małgorzatę.
Gerard ledwie zdążył się podnieść, nim młody znalazł się przy stoliku. Zerknął na kartę tarota leżącą na stole, a potem sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kolejną. Kiedy kładł ją na tej przedstawiającej Sprawiedliwość, krople benzyny spadły na blat i marynarkę Edlinga.
Miała numer szósty, przedstawiała dwoje kochanków.
– Zaraz… – odezwał się mimowolnie Edling.
Chłopak spojrzał na niego z przestrachem, a potem cofnął się o krok i uniósł zapalarkę z długą lufką.
– Nikomu nic się nie stanie – powiedział, a w jego oczach pojawiło się coś, co Gerard doskonale znał z analizy psychopatycznych przypadków.
Poczucie absolutnej siły połączone z niemożliwym do opanowania podnieceniem.
W lokalu nagle zapanowało poruszenie, klienci zdawali się dopiero teraz odnotować, skąd pochodzi gryząca woń paliwa. Niektórzy rzucili się do drzwi, patrząc na chłopaka jak na mogącego im zagrozić terrorystę. Inni poddali się jednemu z najpowszechniejszych instynktów współczesnego świata i sięgnęli po komórki.
Po chwili w kawiarni oprócz Gochy i Edlinga pozostała jedynie stojąca za ladą kelnerka. Wyglądała, jakby sama nie do końca rozumiała, dlaczego nie uciekła.
– Spokojnie… – odezwał się Gerard, powoli podnosząc otwarte dłonie.
Czas zdawał się zatrzymać. Chłopak oddychał ciężko i trzymał zapalarkę tak blisko przesiąkniętej benzyną bluzy, że wystarczyłaby sekunda, by całe jego ciało ogarnęły płomienie.
– Wszystko jest w porządku – dodał łagodnym głosem Edling. – Kontrolujesz sytuację.
Młody zamrugał nerwowo.
– Cokolwiek chcesz osiągnąć, już ci się to udało.
Gerard czekał na odpowiedź, ale ta nie nadchodziła. Nastolatek był pogrążony w dziwnym transie, zupełnie jakby przed wejściem do kawiarni zażył jakieś narkotyki. Patrzył nieruchomo na Rosę i zdawał się całkowicie ignorować Edlinga.
– Słyszysz mnie?
Wciąż żadnej odpowiedzi. Słychać było jedynie nierówny oddech chłopaka.
W końcu się ocknął. Zerknął przelotnie na Gerarda, po czym przeniósł wzrok na ludzi tłoczących się na zewnątrz. Gapie stali przy przeszklonej elewacji budynku, z obiektywami telefonów wymierzonymi w chłopaka.
– Już czas – odezwał się nastolatek.
Zanim Edling zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, było za późno. Chłopak nacisnął przycisk zapalarki, u wylotu lufki pojawił się płomień, a zaraz potem całe jego ciało stanęło w ogniu.
2
pl. Wolności, Opole
Gocha siedziała na murku fontanny i omiatała nieprzytomnym wzrokiem wszystko to, co działo się pod biblioteką. Tłum został odsunięty przez policjantów, którzy licznie zjawili się na miejscu, karetka nadal blokowała przejazd przez Minorytów, a zamieszanie było tak duże, że trudno było dojrzeć, co dzieje się po drugiej stronie.
Wszystko, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami, wydawało się kompletnie nierealne. Siedząc przy stoliku, Rosa miała wrażenie, że przez jakąś szczelinę w rzeczywistości wpadła do innego świata.
Jak przez mgłę pamiętała wbite w nią oczy chłopaka, dziwny wyraz jego twarzy i mały płomień, który sprawił, że ciało nastolatka stanęło w ogniu.
Gerard natychmiast zrzucił marynarkę i próbował go ratować, ale kiedy ta szybko się zajęła, było jasne, że nic nie mogą zrobić. Zanim ktoś w końcu przybiegł z gaśnicą, chłopak leżał na podłodze i się nie ruszał.
Gocha zamknęła oczy, wciąż słysząc, jak przeraźliwy krzyk nastolatka się urywa. Nie wiedziała, jak długo trwała w całkowitym bezruchu i marazmie. Wyrwał ją z niego dopiero znajomy głos i dotyk na plecach.
– Wszystko w porządku? – spytał Edling.
Otworzyła oczy i mimowolnie się wzdrygnęła, a on szybko cofnął dłoń.
– Przepraszam – dodał.
Szybko machnęła ręką.
– Rozmawiałeś z Domańskim? – spytała.
– Tak.
– I? Co z chłopakiem?
– Ma poparzenia trzeciego stopnia na dziewięćdziesięciu procentach ciała. Drogi oddechowe też ucierpiały.
Gocha znów na moment zamknęła oczy i głośno wypuściła powietrze przez usta.
– Przeżyje?
– Nie wiem – odparł ciężko Gerard. – Ale Domański twierdzi, że rokowania nie są zbyt dobre. Przewieźli chłopaka na Witosa, jest pod opieką anestezjologów i będzie utrzymywany w śpiączce.
Rosa powiodła wzrokiem w kierunku budynku biblioteki, w którym mieściła się „Kafka”.
– Był w stanie mówić?
– Nie. Zresztą nawet gdyby, zdawał się pod wpływem dość mocnych substancji psychoaktywnych.
Gocha podniosła się i dopiero teraz poczuła, jak miękkie są jej nogi. Wciąż miała przed oczami widok palącego się żywcem chłopaka i przypuszczała, że prędko się go nie pozbędzie. Ani tego, ani poczucia winy płynącego z całkowitej bezsilności.
– Konrad i reszta wszystko sprawdzą – dodał Edling. – I prędzej czy później ustalą, o co chodziło.
– Wiesz dobrze, o co.
Gerard zmarszczył lekko czoło.
– Chłopak nie bez powodu przyniósł tę kartę tarota i położył ją na stole – dokończyła Gocha. – I widziałeś, jak na mnie patrzył?
– Trudno było nie zauważyć.
– Więc masz swoją odpowiedź.
– Która brzmi?
Rosa przesunęła dłonią po włosach i uświadomiła sobie, że wciąż trzęsą jej się ręce.
– To miało być ostrzeżenie dla mnie – powiedziała.
– Od kogo?
– Ludzi, którzy odpowiadają za zniknięcie Natalii Morawiec.
Edling milczał, a ona mogła bez trudu przejrzeć jego myśli. Uważał, że nadal jest w szoku i stawia hipotezy niepoparte żadnymi faktami.
– Nie ma dowodów na to, że dziewczyna zniknęła nie ze swojej woli – zauważył. – Dwie karty tarota i grupka w internecie o niczym nie świadczą.
– Bo patrzysz na to jak prokurator.
– Zazwyczaj taki tok myślenia się sprawdza.
Gocha zerknęła na miejsce przed wejściem do kawiarni. Na chodniku wciąż widoczna była plama benzyny, którą chłopak oblał się tuż przed tym, jak wszedł do środka.
Śledził ją? A może w jakiś sposób dowiedział się, że umówiła się tutaj z Gerardem?
Rosa potrząsnęła lekko głową. Znajdzie odpowiedzi na te i inne pytania, potrzeba tylko trochę czasu. Owszem, z punktu widzenia typowego śledczego nie było żadnych podstaw, by sądzić, że jest tu na rzeczy coś więcej niż ucieczka z domu i samopodpalenie.
W oczach dziennikarki jednak widać było wszystko jak na dłoni.
– Gocha? – odezwał się Edling.
Zamrugała i spojrzała na niego, dopiero teraz orientując się, że milczała dosyć długo.
– Wszystko w porządku? – powtórzył Gerard.
– A jak myślisz? Przed chwilą jakiś dzieciak podpalił się metr ode mnie. W dodatku zrobił to, patrząc mi prosto w oczy, jakby chciał w ten sposób coś mi przekazać.
Edling odchrząknął cicho i powiódł wzrokiem po placu Wolności, zdając się szukać kogoś lub czegoś.
– Może pójdziemy na chwilę do mnie? – podsunął.
– Co?
– Przydałaby ci się lampka wina.
Nie spodziewała się takiej propozycji. Nie po tak długim czasie. Od kiedy widzieli się ostatnim razem w jego mieszkaniu, unikał jej i nie odzywał się. Nie wpadali na siebie ani na ulicy, ani w sklepach, o co w stosunkowo małym mieście wcale niełatwo. Rosa przypuszczała, że Gerard celowo omija miejsca, gdzie mógłby ją spotkać.
– Jesteś pewien?
Skinął głową w kierunku Małego Rynku, jakby sam fakt, że złożył taką propozycję, świadczył o jego pełnym przekonaniu. Być może tak było. Edling nie należał do osób, które działały pod wpływem impulsu.
Przynajmniej nie ten, który nosił jasne garnitury i siwy zarost wokół ust. Ten zaś, którego Gocha znała przed laty, był zdolny do podejmowania decyzji bez wcześniejszego przemyślenia.
Do jego mieszkania przy Kośnego dotarli po dziesięciu minutach, a Rosie trudno było nie zwrócić uwagi na niebieską zastavę 101 stojącą na chodniku obok przedszkola.
– Twoja? – spytała.
– Właściwie to Emila.
Gocha uniosła niepewnie brwi, nie potrafiąc wyobrazić sobie młodego studenta podjeżdżającego na uczelnię jugosłowiańskim cudem techniki.
– Jego inwestycja na przyszłość – sprostował Gerard, otwierając drzwi do klatki schodowej. – Kupiłem za bezcen w niezbyt dobrym stanie, trochę odrestaurowałem i myślę, że za kilka lat będzie warta dużo więcej.
Kontynuowali rozmowę, wchodząc po schodach, a Rosa była mu wdzięczna za to, że próbuje w jakiś sposób zająć jej myśli.
Ledwo jednak usiadła na kanapie w salonie, a on poszedł po wino, znów usłyszała niemal zwierzęce wycie chłopaka i zobaczyła, jak całe jego ubranie w przeciągu sekundy zajmuje się ogniem.
Kiedy Gerard postawił jej kieliszek na stoliku, wzdrygnęła się. Utkwiła wzrok w winie o niecodziennej barwie, nie mogąc się odezwać.
– Pomarańczowe – rzucił Edling i usiadł obok. – Powstaje z tych samych gron i w taki sam sposób jak wino białe, ale winifikacja przebiega jak w przypadku czerwonego.
Gocha nie miała pojęcia, o czym mowa, ale w tej chwili liczyło się przede wszystkim to, że trunek ma procenty.
– A konkretnie to roter riesling z Winnicy Silesian – kontynuował Gerard. – Skórki macerują z moszczem przez ponad trzy tygodnie, dzięki czemu uzyskuje on to, czego normalnie w białych winach brak. Taniny, polifenole i barwniki. I stąd ten kolor.
Edling zakręcił winem w kieliszku i podniósł go, by powąchać, Rosa zaś od razu pociągnęła całkiem duży łyk. Rzeczywiście przypominało coś między winem białym a czerwonym.
– Łatwo wykrywalne nuty róży i liczi – podjął. – Oprócz tego dość charakterystyczny grejpfrut.
– Ile ma procent? – rzuciła Gocha.
– Dwanaście.
– Chyba będę potrzebowała czegoś mocniejszego.
Edling upił niewielki łyk, przez moment go nie przełykał, a potem uniósł wzrok, jakby na coś czekał.
– W ustach z pewnością suszone owoce – powiedział. – Dobra struktura, delikatna tanina. Bardzo przyjemny finisz.
Dopiero po chwili opuścił wzrok i popatrzył na Gochę. Lubiła to, w jaki sposób na moment znikał ze świata, kiedy brał pierwszy łyk wina. Było w tym coś niemal dziecięcego.
– Wybacz – rzucił. – Nie chciałem cię zanudzać.
– Nie zanudzasz – odparła, osuwając się lekko na kanapie. – Po prostu mów.
– O czym?
– Nieistotne.
Zamknęła oczy, a Edling zaczął rozwodzić się nad rodzinną winnicą, z której pochodził ten roter riesling.
– Założyciel zaczął studia enologiczne dopiero po pięćdziesiątce, każdorazowo dojeżdżał do szkoły tysiąc kilometrów – podjął Gerard. – Nigdy nie jest za późno, jeśli człowiek jest zdeterminowany. A ten z pewnością był. Przebranżowił się z rolnictwa, a w tej chwili jest jednym z…
Gocha siedziała z zamkniętym oczami, słuchając głosu Edlinga. Zapomniała już, jak kojąco na nią działał, w tej chwili jednak wszystko wróciło. Pamiętała schyłek PRL-u, kiedy widywali się w niewielkim mieszkaniu przy placu Teatralnym.
Wydawało się, że spędzili tam pół życia. Teraz lepiej niż wcześniej pamiętała niemal całkowicie nieprzespane noce i zaprawione alkoholem pobudki, które powinny być bolesne, ale zamiast tego okazywały się wyłącznie błogie i radosne. Zupełnie jakby ich poranne zbliżenia tuż po otwarciu oczu zmazywały cały trud życia.
Gerard długo rozwodził się nad innymi winami z Silesiana, a ona słuchała w milczeniu. Kiedy na moment przerwał, otworzyła oczy i spojrzała na niego.
– Mam mówić dalej? – spytał.
– Tak.
Nie wiedziała, jak długo wsłuchiwała się w jego głos. Słowa nikły gdzieś między nimi, nie miały żadnego znaczenia. Do niej docierało jedynie uczucie, które tak doskonale pamiętała.
Edling skończył dopiero, kiedy rozległ się dzwonek jego telefonu. Gocha bez zdziwienia odnotowała, że nie pozbył się swojego starego modelu Blackberry.
Rozmawiał z kimś przez dobre dziesięć minut, podczas gdy ona skupiła się na opróżnianiu butelki wina. Wiedziała, że nie powinna tego robić. Nie tu i nie teraz, a w szczególności nie w takim stanie.
Kiedy wrócił, zdążyła wypić dwa kieliszki.
– Domański? – spytała.
– Tak.
– I co ustalił?
– Że chłopak nazywa się Robert Pośpiech, ma szesnaście lat i chodzi do Trójki.
– Żartujesz?
– Nie.
Najlepsze opolskie liceum było ostatnim miejscem, w którym Gocha spodziewałaby się spotkać nastolatków dokonujących samopodpalenia.
– Ta dziewczyna, która zniknęła, też była tam uczennicą?
– Nie, chodziła do Jedynki – odparła Rosa. – Co jeszcze wiadomo?
Gerard przysiadł na fotelu po drugiej stronie stołu i dolał im wina.
– Wygląda na to, że oblał się nie benzyną, ale olejem napędowym – powiedział. – Co jest dość zastanawiające.
– Dlaczego?
– Jeśli chcesz się podpalić, używasz raczej standardowego paliwa. Poza tym ropa jest trudniejsza do ugaszenia.
– Więc może właśnie dlatego ją wybrał?
– Może – przyznał Edling.
Małgorzacie trudno było sobie wyobrazić, jak chłopak miałby dokonać świadomego wyboru po to, by uratowanie go okazało się trudniejsze.
– Policjanci nie znaleźli u niego w domu żadnego listu pożegnalnego – odezwał się Gerard, jakby potrafił czytać jej w myślach. – Jest za to paczka, którą dostał dziś rano.
– Z czym?
– Pusta. Ale podobno woń oleju jest dość dobrze wyczuwalna.
Gocha napiła się, ale nie odstawiła kieliszka z powrotem na stół.
– Czyli ktoś wysłał mu tę butelkę – powiedziała. – Ale dlaczego? Równie dobrze chłopak mógłby napełnić kanister na stacji i zaraz potem przelać do plastiku.
– Może nie chciał zostawiać śladów.
– To bez sensu.
Edling zgodził się krótkim skinieniem głowy, wciąż kręcąc winem w kieliszku. Robił to zupełnie bezwiednie, jakby był to naturalny, nieuświadomiony odruch.
W końcu odstawił szkło, a potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Kiedy wyjął z niej dwie karty tarota, Gocha spojrzała na niego jak na szaleńca.
– Zabrałeś to z miejsca zdarzenia?
– Właściwie to dostałem. Od Konrada – odparł spokojnie. – Był przekonany, że obydwie należały do nas.
Rosa sięgnęła po tę z numerem szóstym i symbolem kochanków.
– I nie wyprowadziłeś go z błędu?
– Nie.
Tego nie przewidziała. Wprawdzie nie był już prokuratorem i mimo namów ze strony Domańskiego nie miał zamiaru nigdy wracać do zawodu, ale ostatnim, czego siępo nim spodziewała, było przywłaszczanie sobie materiału dowodowego.
– Im to niepotrzebne – odezwał się Gerard. – Nie połączyli żadnych faktów, nie prowadzą śledztwa w sprawie zaginięcia Natalii Morawiec. Ty za to wprost przeciwnie.
Zerknęła na niego niepewnie.
– Sama mogę nie dać rady – odparła.
– Kto jak kto, ale akurat ty żadnej pomocy nie potrzebujesz.
Przytrzymała jego spojrzenie tylko przez chwilę i odwróciła wzrok, nie mogąc znieść przyspieszonego bicia serca, które pojawiało się, ilekroć dłużej patrzyła w jego oczy.
– W tym wypadku mogę potrzebować – zauważyła. – Odpadło mi trochę stażystów i praktykantów, więc… sam rozumiesz.
– Nie.
– Szukam kogoś, kto mógłby odwalać za mnie czarną robotę.
– I od razu pomyślałaś o mnie?
Pozwoliła sobie na lekki uśmiech i szybko złożyła go na karb wina. Edling przez krótką chwilę sprawiał wrażenie, jakby miał odpowiedzieć czymś podobnym. Ostatecznie jednak uniósł kieliszek i lekko pociągnął nosem.
– Ten chłopak chciał mi coś przekazać, Gero – dodała Rosa. – I od tego momentu przestało chodzić tylko o tę dziewczynę z liceum.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Więc wiesz też, że kolejnego ostrzeżenia nie dostanę.
Upił niewielki łyk, znów przez moment patrzył na jakiś punkt w oddali, a potem odstawił kieliszek na stół.
– Nie odpuszczę – dodała Rosa. – I ci ludzie też nie.
– Tylko nadal nie sprecyzowaliśmy, kim mieliby twoim zdaniem być. Jakąś sektą? Grupą szalonych nastolatków?
– Wiem, jak to brzmi – przyznała Gocha. – Ale wierz mi, że te posty z kartami tarota nie były przypadkowe. To zorganizowana akcja i coś większego jest na rzeczy.
Edling pochylił się lekko, oparł łokcie na kolanach i zmrużył oczy. Rosa upomniała się w duchu, że rozmówca kontroluje każdy swój gest. I żadnego nie wykonuje przypadkowo.
Tym zdawał się komunikować, że jest gotów wysłuchać, co ma do powiedzenia.
– Myślisz, że mi odbiło – odezwała się Gocha.
– W momencie, kiedy się urodziłaś – odparł. – Ale w najlepszym możliwym sensie.
Znów pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech.
– Ale jeśli chodzi o to, że na rzeczy jest coś więcej niż tylko zaginięcie nastolatki i próba samobójcza licealisty, to nie, nie uważam, żeby ci odbiło – dodał.
Gocha wypuściła głośno powietrze. Nawet nie wiedziała, że tak bardzo potrzebowała tej deklaracji z ust Edlinga.
Podniósł się, przeszedł po pokoju z rękami założonymi za plecami, a potem zatrzymał się przy oknie. Przez moment patrzył nieruchomo w stronę Teatru Kochanowskiego.
– Powinnaś zacząć od rozmowy z rodzicami Natalii Morawiec – odezwał się w końcu. – Może przy odrobinie szczęścia pozwoliliby ci rzucić okiem na jej komputer lub…
– Już u nich byłam – odezwała się Gocha.
Poniewczasie zreflektowała się, że jeśli jest jedna rzecz, która ekspresowo potrafi wyprowadzić Edlinga z równowagi, to jest nią przerywanie mu w pół zdania. Mimo to zdawał się zupełnie tego nie odnotować.
– Nie mają ochoty rozmawiać z dziennikarzami – dodała.
– Więc może trzeba ich przekonać, że jesteś jedyną osobą, która może pomóc ich córce.
Rosa pokręciła głową.
– Są przekonani, że nic jej nie grozi. I właściwie chyba niespecjalnie by się przejęli, gdyby było inaczej.
Gerard przesunął palcami po krótkim zaroście i wrócił na fotel.
– Wobec tego zostaje nam wizyta u rodziców Roberta Pośpiecha.
– Nam?
– Najwyraźniej rzeczywiście potrzebujesz pomocy.
W każdym innym wypadku Gocha zaoponowałaby, może nawet poczułaby się taką sugestią urażona. W tym jednak było wprost przeciwnie.
– I co im powiemy? – rzuciła.
– Będziemy improwizować.
Posłała mu pełne powątpiewania spojrzenie, bo nie uchodził za osobę, która potrafiła działać bez wcześniej przygotowanego planu.
– Uda ci się znaleźć ich adres? – odezwał się.
– Próbujesz mi ubliżyć takim pytaniem, Gero?
Szybko dopiła wino, a potem sięgnęła po komórkę. Odezwała się do kilku osób na Messengerze, a potem zadzwoniła w parę miejsc. Czuła się znacznie lepiej, niż kiedy wchodziła do tego mieszkania. Może za sprawą alkoholu, a może dlatego, że w końcu mogła się czymś zająć.
Przemknęło jej przez głowę, że właśnie z tego powodu Gerard tak ochoczo zgodził się jej pomóc. Chciał sprawić, by przestała myśleć o tym, co się wydarzyło.
Gocha na powrót skupiła się na sprawie. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa rodzice Roberta zostali już powiadomieni i byli teraz w szpitalu, ale w domu wciąż mógł się znajdować ktoś, kto z uwagi na szok wpuści ich do środka.
Rosie w końcu udało się zdobyć numer matki, ale kiedy go wybrała, odpowiedział jej jedynie urywany sygnał. W przypadku ojca było tak samo.
– Mają wyłączone telefony – oznajmiła.
– W takim razie jedźmy sprawdzić dom.
Podniosła się bez wahania. Zrobiła to jednak zbyt szybko i poczuła, że lekko zakręciło jej się w głowie. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że jadła dziś tylko niewielkie śniadanie na szybko.
Po chwili wsiedli do zastavy, a Gocha spojrzała z niepokojem na niczym nieosłonięty drążek zmiany biegów.
– To na pewno jeździ?
Edling zerknął na nią z rezerwą, a potem przekręcił kluczyk w stacyjce i przycisnął włącznik świateł. Silnik brzmiał całkiem nieźle, ale Rosa spodziewała się, że auto po prostu stwarza dobre pozory, zanim rozkraczy się na środku drogi.
– To vozilo uspeha – oznajmił Gerard.
– Co?
– Takie hasło reklamowe, oznaczające samochód przyszłości. Całkiem trafne, bo o ile wiem, to był jeden z pierwszych samochodów tego typu, który miał silnik i skrzynię biegów obok siebie.
Rosa odchyliła głowę, poniewczasie orientując się, że auto nie jest wyposażone w zagłówki.
– To hasło pochodzi z jakich lat, Gero?
– Siedemdziesiątych.
Posłała mu krótkie spojrzenie, które właściwie nie wymagało komentarza.
– Ale to nie ma znaczenia – dodał Edling. – Zastava jest przykładem najlepszej, uniwersalnej myśli motoryzacyjnej. Wiesz, że produkowano ją aż do dwa tysiące ósmego roku?
– Nie – odparła cicho Gocha. – I w sumie ta wiedza nie była mi do szczęścia potrzebna.
Gerard uśmiechnął się lekko, a potem wyjechał na Kośnego. Skierowali się w stronę remontowanej Plebiscytowej, po czym skręcili w lewo i ruszyli ku Zaodrzu.
Do bloku, w którym mieszkali Pośpiechowie, dotarli jakiś czas po policji. Dwa radiowozy stały pod klatką, funkcjonariuszy nigdzie nie było widać.
– Najwyraźniej zainteresowali się samopodpaleniem bardziej, niż zakładaliśmy – odezwała się Rosa. – Nie ma co ładować się do środka.
Edling zgodził się, kiwając głową, a Gocha przez chwilę mu się przyglądała. Odwróciła wzrok dopiero, kiedy na nią zerknął.
– Jesteś pewien, że chcesz brać w tym udział? – zapytała.
– Nie byłoby mnie tu, gdyby było inaczej.
W duchu przyznała mu rację, choć zdawała sobie sprawę, że takie zachowanie jest do niego niepodobne. Ten Edling, którego poznała przy sprawie Iluzjonisty, wolałby pozostawić wszystko policji i nie mieszać się do śledztwa.
– W takim razie jedźmy na Witosa – podsunęła Gocha. – O ile zastava daje radę na takich dystansach.
– To niecałe dziesięć kilometrów – odparł spokojnie Gerard.
– Wiem.
– Poza tym wątpię, żeby rodzice byli gotowi rozmawiać z kimkolwiek w szpitalu. Szczególnie z przedstawicielką mediów.
– To co proponujesz?
– Przyjrzeć się temu, co mamy – rzucił Edling i zerknął na torebkę Rosy, którą ta położyła na dywaniku przy nogach.
Gocha nie sądziła, by z kart dało się wyczytać cokolwiek – ani związanego z przyszłością, ani z przeszłością. Mimo to wyciągnęła obydwie. Gerardowi oddała tę pierwszą, przedstawiającą Sprawiedliwość, a sama przyjrzała się Kochankom.
– Co o tym wiesz? – odezwał się Edling, unosząc swoją kartę.
– W tej talii występuje z numerem jedenastym, należy do Arkanów Wielkich.
– To już mówiłaś. Czym są te arkany?
Gocha uchyliła okno korbką, a potem rozsiadła się nieco wygodniej.
– To zbiór archetypowych ról i sytuacji, w których znajdują się ludzie – powiedziała. – Dwadzieścia dwie karty, które przedstawiają drogę do oświecenia. Arkana Wielkie zaczynają się od Głupca, który jest pozbawiony numeru, i kończą na Świecie, dwudziestej pierwszej karcie.
Edling zerknął na tę przedstawiającą Sprawiedliwość.
– Ta w większości wypadków symbolizuje rozwiązanie lub zakończenie jakiegoś problemu – podjęła Rosa. – Kiedy jest ułożona normalnie, oznacza też sprawiedliwy wyrok, a do góry nogami wprost przeciwnie.
Gerard milczał, wciąż przyglądając się wizerunkowi kobiety z mieczem i wagą.
– To właściwie tyle – dodała Gocha. – Nie zdążyłam ustalić wiele więcej, bo skupiałam się na samym tarocie. Początkowo wydawał mi się typową ezoteryczną bzdurą, ale im głębiej grzebałam, tym ciekawszy obraz się rysował.
Zerknęła na Edlinga, ten jednak zdawał się w ogóle jej nie słuchać.
– W gruncie rzeczy nie chodzi o żadne wróżbiarstwo czy czarną magię, ale o medytację. Przynajmniej jeśli mówimy o świadomych użytkownikach tarota, a nie straganowych wróżkach.
Wciąż żadnej odpowiedzi. Właściwie Gerard sprawiał wrażenie, jakby wbrew temu, co mówiła, dostrzegł w karcie coś magicznego.
– Oczywiście nie da się wyczytać z nich przyszłości, ale dzięki nim można lepiej poznać siebie. Zrozumieć swoją drogę i lepiej wyobrazić sobie, do jakiej przyszłości poprowadzą nasze wybory. Karty służą do duchowego przewodnictwa, prowadzenia cię do twojej wewnętrznej…
W końcu urwała, uznając, że nie ma sensu mówić do ściany.
– Gero?
W końcu lekko potrząsnął głową, przywodząc na myśl człowieka, którego ktoś siłą wyrwał z transu.
– Co się dzieje? – zapytała Gocha.
Spojrzał na nią w sposób, którego nie znała. Rzeczowo, konkretnie i całkowicie chłodno.
– Mówiłaś, że w tym poście na Facebooku były jakieś niezrozumiałe znaki, prawda? – rzucił.
– Tak.
– Usunięto go? To jeden z tych, które znikły?
– Wydaje mi się, że nie. Poczekaj.
Urwała i wzruszywszy lekko ramionami, sięgnęła do torebki po telefon. Chwilę zajęło jej przejrzenie postów dotyczących najkrwawszych morderców w historii, w końcu jednak dotarła do tego, który ją interesował. Podała komórkę Edlingowi.
Ledwo na nią zerknął, jego czoło się zmarszczyło, a oczy rozszerzyły.
– Tak myślałem – mruknął.
– Hm?
Obrócił się do Gochy i oddał jej telefon.
– Na tej karcie jest zakodowana wiadomość – oznajmił. – W dodatku szyfrem, który pozostaje niezłamany od ponad pięćdziesięciu lat.
3
ul. Prószkowska, Zaodrze
Edling wysiadł z auta, uznając, że jeśli jeszcze trochę posiedzą w zastavie, w końcu zainteresują się nimi policjanci. Samochód istotnie był cudem techniki, ale w dzisiejszych czasach jego główną wadą było to, że rzucał się w oczy.
Wraz z Gochą usiedli na ławce tuż obok przy placu zabaw, a potem Gerard podał jej kartę.
– Przyjrzyj się – powiedział.
– Czemu konkretnie?
Dotknął miejsca na dole karty, tuż nad napisem „SPRAWIEDLIWOŚĆ”. Twórca tej talii zamieścił tam podłużną belkę, w którą wpisane były przerywane ciągi małych, trudnych do odczytania znaków.
– To powinno od razu rzucić mi się w oczy – odezwał się Edling.
Rosa podniosła kartę i przez moment jej się przyglądała. Zaraz potem wyciągnęła komórkę.
– Ciekawe – odezwała się, a potem potrząsnęła głową. – Tylko dwie karty w talii Ridera-Waite’a mają taką belkę: Sprawiedliwość i Cesarz. Najwyraźniej to podstawa tronu, ale… tutaj powinny być zupełnie inne znaki. Kropki i pionowe linie, a nie jakieś litery.
– Te nie są jakieś – odparł Edling.
Rosa zamrugała i spojrzała na niego, jakby dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że wspomniał o kodzie.
– Pamiętasz sprawę seryjnego zabójcy, który nazywał się Zodiakiem? – spytał.
Zobaczywszy karcący wzrok Gochy, uświadomił sobie, że było to pytanie retoryczne.
Nawet bez głośnego filmu Finchera z 2007 roku nie było chyba dziennikarza, który nie znałby tej sprawy. Zodiak grasował w okolicach San Francisco w końcówce lat sześćdziesiątych, polując na przypadkowe ofiary. Zasłynął w zbiorowej świadomości nie tyle samymi morderstwami, ile listami, które wysyłał do gazet – i w których przyznawał się do zabicia trzydziestu siedmiu osób. Nigdy nie został ujęty, a jego tożsamość do dziś pozostawała nieznana. W toku śledztwa podejrzewano parę osób, ale nikomu nawet nie postawiono zarzutów.
Wydawało się, że Zodiak jest zabójcą, który nigdy nie popełnił żadnego błędu.
– W porządku – podjął Edling. – A pamiętasz też to, co pisał w swoich wiadomościach?
– Mniej więcej. Opisywał popełnione zbrodnie i stawiał ultimatum, że albo jego wywody zostaną wydrukowane na pierwszej stronie, albo zabije kolejne ofiary.
– A jego szyfry?
Gocha zmarszczyła czoło.
– Kojarzę, że jakieś były. Chyba na końcu każdej wiadomości?
– Tak. Zodiak zapowiadał, że szyfrogramy zawierają istotne informacje, a nawet jego tożsamość. Po ich złamaniu okazywało się jednak, że zawarł w nich wyłącznie swoje przesłanie.
– Mhm.
– W kolejnych opisywał, jak nieudolni są śledczy, jak udaje mu się uniknąć złapania i tak dalej. W dużej mierze przechwałki chorego człowieka.
Gocha wbiła wzrok w trzymaną przez siebie kartę.
– A to?
– To jedyna zagadka, która pozostaje nierozwiązana. Tak zwana Trzystaczterdziestka Zodiaka, swoją nazwę zawdzięczająca liczbie znaków, które się w niej znajdują. Pracowali nad nią najlepsi kryptografowie FBI i najwięksi spece od łamania szyfrów na świecie. I wszystko na nic. Nikt nie jest w stanie złamać tego kodu od pięćdziesięciu dwóch lat.
– I jesteś pewien, że to właśnie on jest umieszczony na tej karcie?
Gerard pokiwał głową i wskazał wzrokiem telefon Gochy.
– Nie tylko na niej, ale też na tamtej facebookowej grupie – odparł. – Nikt nie zwrócił na to większej uwagi, bo przypuszczam, że fascynaci seryjnych zabójców doskonale znają szyfr i jego pojawienie się nie robi na nich większego wrażenia. Założyli pewnie, że kolejny żółtodziób ekscytuje się czymś, co jest nie do rozwiązania.
Rosa przez moment się namyślała, patrząc na kobietę z wózkiem, która zbliżała się do placu zabaw.
– Jesteś absolutnie pewien?
– Tak – rzucił bez wahania Edling. – To Trzystaczterdziestka. Poznałbym szybciej, gdyby nie to, że brakuje w niej jednego charakterystycznego symbolu, przypominającego celownik.
– Znaku Zodiaka.
– Otóż to. Z jakiegoś powodu ktoś nie chciał, żeby jego kod aż tak rzucał się w oczy.
Gerard starał się zrozumieć, jakie motywacje przyświecały nie tylko osobie, która umieściła szyfr na karcie, ale także Natalii Morawiec, która ten sam zestaw symboli zostawiła na facebookowej grupie.
Tajna wiadomość? Ale dla kogo? I dlaczego pojawiała się właśnie w taki sposób?
Nie, to nie miało sensu. Kod pozostawał niezłamany, więc zasadniczo był bezużyteczny. A nawet gdyby było inaczej, to co można by przekazać, kopiując słowa seryjnego zabójcy, który działał pół wieku temu po drugiej stronie globu?
– Zodiak miał jakiś związek z tarotem? – odezwała się Rosa.
– O ile wiem, nie.
– Ale same znaki zodiaku korespondują z kartami. Może to jest jakiś trop.
– Może – przyznał Edling, choć w jednym i drugim wypadku wchodził na teren, który był mu zupełnie obcy.
Podczas gdy Gocha zaczęła szukać jakichś powiązań w sieci, Gerard wodził wzrokiem po blokach przy Prószkowskiej. Część elewacji odmalowano w tamtym roku na dość kontrowersyjny, krwisty kolor. Dla Edlinga wyglądały właściwie w sam raz.
– Chyba powinieneś trochę doczytać na temat Zodiaka – odezwała się po chwili Rosa.
– W jakim sensie?
– To nie on nadał sobie ten pseudonim. Pierwsze zrobiły to media, a on jedynie użył go w którymś liście.
– Pisząc pamiętne this is the Zodiac speaking.
– Tak – przyznała Gocha. – Ale pierwotnie w ogóle się nie podpisywał. To prasa skojarzyła symbol używany przez niego w pierwszym liście z zodiakiem. A jemu najwyraźniej przypadło to do gustu.
Edling przełożył rękę przez oparcie ławki i spojrzał na Rosę. Ta wciąż przesuwała palcem po ekranie, pochłaniając kolejne porcje wiedzy na temat jednego z najbardziej tajemniczych seryjnych zabójców w historii.
Przez chwilę przyglądał się Gośce, zastanawiając nad tym, jak doszło do tego, że znów zajmowali się razem jedną sprawą. Obiecywał sobie, że nigdy więcej do tego nie dojdzie. Wiedział, że nie może sobie na to pozwolić.
A jednak siła przyciągania była silniejsza, niż się spodziewał. Teraz tłumaczył sobie, że nie ma ona romantycznego podtekstu. Łączyły ich więzy krwi, była jego przyrodnią siostrą. Nie mógł tak po prostu zostawić jej samej z tym, co się działo. Nie po tym, co wydarzyło się w kawiarni Miejskiej Biblioteki Publicznej.
Było dla niego oczywiste, że chłopak podpalił się na oczach Gośki nie bez powodu. Stanowiło to coś więcej niż ostrzeżenie: zapowiedź tego, co ją czekało.
– Chyba naprawdę powinieneś odświeżyć wiedzę, Gero – odezwała się, nie odrywając spojrzenia od ekranu.
– Najwyraźniej.
– Ale równie dobrze mogę zrobić to za ciebie.
Kiedy na niego spojrzała, szybko wbił wzrok przed siebie.
– Trzystaczterdziestka Zodiaka została złamana – oznajmiła Rosa.
– Słucham?
– W grudniu tamtego roku.
Edling obrócił się do niej i mimowolnie uniósł brwi.
– Niemożliwe – rzucił. – Nie przegapiłbym tego.
– A jednak. Może po prostu nie mówili o tym na antenie Trójki?
Powszechną wiedzą było, że ta rozgłośnia stanowiła dla Gerarda jedyne źródło zarówno informacji, jak i muzyki. Przynajmniej do czasu.
– Nie słucham jej już – odparł automatycznie.
– Nie żartuj. Ty? Zadeklarowany Trójkowicz aż po grobową deskę?
– Teraz grają u mnie tylko Radio Nowy Świat i 357 – odparł Edling z czułością świeżo upieczonego ojca, którego świat zawęził się wyłącznie do nowo narodzonego dziecka. – I może to jakiś fake news?
– O którym pisały „New York Times”, „The Guardian” i „Washington Post”?
Gerard nie miał pojęcia, jakim cudem mu to umknęło. Przez moment zastanawiał się, co pochłonęło go w grudniu tak bardzo, że najwyraźniej przynajmniej przez jeden dzień wyłączył się ze świata.
Studenci, oczywiście.
– I? – odezwał się Edling. – Kto złamał szyfr? FBI?
– Trzech amatorów z Australii, Belgii i Stanów.
– Naprawdę?
Gocha pokiwała głową i delikatnie się uśmiechnęła. Było coś dziwnie satysfakcjonującego w tym, że po tak długich staraniach ludzi kształconych do łamania szyfrów zadaniu sprostało trzech zwykłych facetów.
– Wyszli z założenia, że Zodiak jakoś pomieszał znaki, i uznali, że dzięki programowi autorstwa jednego z nich, AZdecrypt, uda im się ustalić odpowiednie transpozycje i modyfikacje szyfru – odczytała Rosa. – Mieli setki tysięcy kombinacji, które wrzucili do programu, więc zadanie właściwie było niemożliwe do wykonania. W końcu jednak wyskoczyło coś, co wprawdzie wyglądało jak przypadkowe, nic nieznaczące słowa, ale jeden z łamaczy dostrzegł tam dwa zdania, które miały sens i współgrały z tym, co Zodiak przekazywał wcześniej.
Gocha na moment zamilkła i odgarnęła włosy z twarzy.
– Z tego, co rozumiem, na tej podstawie rozłożyli tekst na czynniki pierwsze i doszli do tego, wedle jakiego systemu można go odczytać. Wprowadzili odpowiednie polecenia do AZdecrypt, a program w końcu zaczął wypluwać sensowne zdania.
– I co w nich było?
– Typowe dla Zodiaka przesłanie – odparła Rosa i lekko się uśmiechnęła. – Wiadomość zaczyna się od: „mam nadzieję, że macie sporo zabawy, próbując mnie złapać”.
To rzeczywiście współgrało z tym, jak zabójca odnosił się do ściągających go ludzi, uznał w duchu Edling. Wciąż jednak w żaden sposób nie pomagało w rozwikłaniu ich zagadki.
– Mogę rzucić okiem na cały odszyfrowany tekst? – spytał.
Gocha podała mu telefon, a on szybko przebiegł wzrokiem po wiadomości. Zodiak trochę się naigrywał, po czym deklarował, że nie boi się śmierci, bo ma coraz więcej niewolników, którzy będą mu usługiwać w raju. Podkreślał, że ten, kto ich nie posiada, powinien obawiać się odejścia z tego świata.
– Intrygujące – mruknął Edling.
– W jakim sensie?
– Zabójca najwyraźniej wychodził z założenia, że odbierając życie swoim ofiarom, robi z nich niewolników w życiu pozagrobowym.
Rosa lekko się wzdrygnęła.
– Wydźwięk jest jasny – dodał cicho Gerard. – Ale nie rozumiem, dlaczego Natalia zostawiła ten tekst razem z kartą tarota na grupie.
– Może to jakaś wskazówka, żeby przyjrzeć się sprawie Zodiaka? Albo poszukać związku między kartami a znakami astrologicznymi?
– Może – odparł niepewnie Edling. – Ale w takim razie mogłaby użyć jakiegoś innego elementu. Po co sięgnęła po Trzystaczterdziestkę?
Gocha zmarszczyła czoło, a potem odebrała od niego komórkę. Przez moment oboje trwali w milczeniu, podczas gdy kolejni rodzice z dziećmi pojawiali się na placu zabaw.
– Mówiłeś, że w kodzie Natalii brakowało jednego symbolu – odezwała się w końcu Rosa.
– Tak. Krzyżyka z kółkiem.
– W takim razie to niepełna Trzystaczterdziestka.
Oboje spojrzeli na siebie z rezerwą, jakby w tym samym momencie dotarli do jakiegoś wniosku, ale nie byli co do niego przekonani.
– A może to w ogóle nie ona – zwerbalizował myśl Edling. – Tylko coś, co ją udaje?
Gocha nie miała zamiaru czekać. Natychmiast wyświetliła filmik na YouTubie, w którym jeden z łamaczy szyfru objaśniał mechanizm tego, co udało mu się osiągnąć wraz ze swoimi towarzyszami.
W opisie znajdował się link, pod którym dostępny był AZdecrypt.
– Co robisz? – odezwał się Gerard.
– Ściągam program, którym udało się rozszyfrować Trzystaczterdziestkę.
Edling poczuł, że serce znacznie mu przyspieszyło.
– Jest ogólnie dostępny?
– A czemu miałby nie być? – odparła Rosa.
Oczywiście. Nikt nie miał powodu, by utajniać coś, co właściwie nie stwarzało dla nikogo żadnego zagrożenia. Oprogramowanie mogło wszak mieć efekt dokładnie odwrotny i przydać się do odkodowywania innych wiadomości.
Na przykład tych, które powstały na bazie Trzystaczterdziestki.
Tak mogło być w tym wypadku. Natalia mogła w istocie zamieścić coś, co wyłącznie przypominało wiadomość od Zodiaka. W rzeczywistości zaś było jej własnym przesłaniem.
– Nic tu nie zdziałamy – oznajmiła Rosa. – Program hula tylko pod Windowsem.
Nie musiała dodawać nic więcej. Oboje wstali w tym samym momencie, po czym skierowali się w stronę zastavy. Dojazd na Krakowską, gdzie mieściła się siedziba lokalnego oddziału „Głosu Obywatelskiego”, zajął im niewiele, ale czas dłużył się niemiłosiernie.
Mieli świadomość, że być może trafili na coś, co wreszcie rzuci nieco światła na tę sprawę.
Zamknęli się w gabinecie Rosy, a potem ściągnęli AZdecrypt w wersji 1.19 i zainstalowali. Aplikacja była wyposażona w moduły do manipulacji, transpozycji i wykonywania masowych zadań naraz. Jedyne, czego brakowało, to plik z instrukcją obsługi. Zamiast tego autor zamieścił informację, by w poszukiwaniu pomocy odwiedzić forum na zodiackillersite.com lub zapytać jego bezpośrednio.
Szczęśliwie mieli ułatwione zadanie. Moduł z rozwiązaniem Trzystaczterdziestki był dostępny i zasadniczo wystarczyło wprowadzić tekst, a potem czekać, aż AZdecrypt poradzi sobie z wiadomością.
Jedyny problem stanowiło to, że Natalia zamieściła swoją notatkę nie w postaci tekstowej, ale jako obrazek.
Znaków nie sposób było skopiować, więc Gocha wprowadzała je powoli, nie chcąc się pomylić. Niektóre były odwróconymi literami T lub V, inne odbitymi lustrzanie L. Część przywodziła na myśl znaki symbolizujące zaćmienia księżyca, inne zdawały się przypadkowymi emblematami.
Te, których nie sposób było znaleźć na klawiaturze, skopiowała ze zdigitalizowanych wersji Trzystaczterdziestki. Po dwudziestu minutach w końcu mieli cały tekst.
Rosa wyprostowała się, a siedzący przy laptopie po drugiej stronie biurka Gerard od razu dostrzegł, że skończyła.
– Chcesz czynić honory? – rzuciła.
– Niespecjalnie. Ja i matematyka nigdy się nie polubiliśmy.
Gocha posłała mu powątpiewające spojrzenie, po czym kliknęła przycisk solve. Algorytmy natychmiast poszły w ruch, a w białych okienkach zaczęły pojawiać się hipotetyczne kombinacje i ich wyniki.
Nie trwało długo, nim AZdecrypt w końcu odkodował wiadomość.
– Gero…
– Już?
– Chodź i spójrz na to – odparła Rosa, jakby go nie usłyszała.
Szybko wstał od laptopa i stanął za jej plecami. Położył dłoń na oparciu jej krzesła, pochylił się lekko i omiótł wzrokiem wiadomość, którą zostawiła Natalia Morawiec.
„Nic cię nie zniewala, li tylko otumania. Kajdany, które zaciskają się na twoich przegubach, nie są prawdziwe. Zostały urojone przez ludzi, którzy pragną cię zniewolić – ludzi, którzy sprzedali ci swoją ułudę jako rzeczywistość.
Egzystujesz w niej, zapomniawszy, że jesteś wolnym człowiekiem, który może decydować o swojej doli.
Pamiętasz tylko to, co każą ci pamiętać. Wyczuwasz fetor zgnilizny, ale nie dostrzegasz, że świat pajedzi się na twych oczach.
Odrzuć łańcuchy, korzystaj ze swobody, która jest ci naturalnie przyrodzona”.
– Wygląda to jak zaczyn anarchistycznego manifestu – odezwała się Gocha.
– Albo dość typowe wywody buntowniczej młodej dziewczyny.
Rosa obróciła głowę w jego kierunku.
– Pijesz do kogoś konkretnego?
– Gdzieżby.
Edling na powrót skupił się na tekście, nim Gocha miała okazję rozwinąć temat. Słowa, które widniały na monitorze, równie dobrze mogły jednak zostać wypowiedziane przez nią w końcówce lat osiemdziesiątych.
– Reszta jest niespecjalnie sensowna – odezwała się Rosa. – Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Gerard przesunął wzrokiem po linijkach tekstu.
„Wydaje ci się, że jesteś wolnym człowiekiem, ale to ułuda, Rozbudź się. Zastanów się nad sobą, Ewoluuj. Nie godź się na gotowe rozwiązania, zamiast tego Formuj swoje własne ramy świata.
Nie daj się spętać, Uwolnij się.
Bądź Gotów na gdzieco.
Bo Inni Umrą Martwi, a ty wprost przeciwnie”.
Rzeczywiście brzmiało to jak bełkot, choć w pewnym sensie mogło stanowić kontynuację tego, od czego zaczęła się wiadomość.
– Co sądzisz? – spytała Gocha.
– Pewnie to samo, co ty.
– Czyli?
– Że chodzi o wielkie litery tam, gdzie nie powinno ich być.
Przez moment oboje przyglądali się słowom, które mimo miejsca w zdaniu rozpoczynały się od dużej litery.
– „Refugium”? – odezwała się Gocha.
– Przychodzi ci na myśl coś innego?
Spojrzała na niego przelotnie, ale tyle wystarczyło, by wiedział, że bynajmniej nie jest przekonana.
– Powiedzmy, że nie zaakceptowałabym tego słowa w scrabble.
– To całkiem normalny termin.
– A nie jakaś nieudana kalka z angielskiego?
– Nie.
Zanim Gerard zdążył dodać coś więcej, Rosa wyświetliła słownik, a potem wprowadziła hasło. Rzeczywiście w nim figurowało – jako odnośnik do czwartego znaczenia słowa „ostoja”.
– „Obszar o lokalnych warunkach sprzyjających przeżyciu gatunku lub innej jednostki systematycznej zwierząt i roślin” – odczytała, a potem popatrzyła pytająco na Edlinga.
– Dla mnie to tak samo nonsensowne, jak dla ciebie – rzucił.
– Ale będziesz się upierał, że o to chodzi?
– Taki mam zamiar.
Rosa delikatnie się uśmiechnęła, cała wesołość jednak nagle znikła z jej twarzy, kiedy drzwi się otworzyły i do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna pod sześćdziesiątkę. Reakcja kazała Gerardowi sądzić, że to jej przełożony.
Mężczyzna zdawał się nie zauważyć, że Gocha nie jest sama, więc Edling podniósł się i przedstawił.
– Sebastian Woszke – odparł dryblas. – Redaktor naczelny.
– Miło mi.
Dziennikarz szybko odwrócił wzrok i skupił go na Rosie.
– Masz coś w sprawie tej dziewczyny? – rzucił, podciągając lewy rękaw koszuli. – Czas goni.
– Jeszcze nie.
– Nic, kompletnie? Czy coś, ale chcesz mieć więcej?
– Na razie jestem w ciemnej dupie.
Woszke zaklął pod nosem i się skrzywił.
– A to samopodpalenie?
– Jeszcze dochodzę do siebie, ale dzięki, że pytasz.
– Pytam, czy jest z tego jakiś materiał.
– Na etapie researchu.
Sebastian przewrócił oczami i wyjrzał nerwowo w kierunku przestrzeni wspólnej, jakby nie mógł sobie pozwolić na dalsze tracenie czasu.
– Jakiego, kurwa, researchu? – rzucił. – Przecież tam byłaś, prawda?
– Prawda.
– Ja również – włączył się Edling.
Woszke popatrzył na niego przelotnie i chyba dopiero teraz skojarzył twarz i nazwisko z człowiekiem, o którym swojego czasu w lokalnych mediach było dość głośno.
– Tym lepiej – oznajmił. – Gocha przeprowadzi z panem krótki wywiad. A potem doda od siebie parę zdań.
– Szefie…
– To ma być jutrzejsza jedynka, więc bez pierdolenia. I chcę to mieć na już.
– Jestem w trakcie zbierania informacji.
– To zbieraj szybciej – poradził Sebastian. – Bo „NTO” i „Wyborcza” w tej chwili już szukają zdjęć tego gówniarza w najlepszej jakości i przepytują rodzinę i znajomych tak, że prawdopodobnie mają już hasła do ich kont bankowych.
Gocha westchnęła cicho i pokręciła głową.
– Byłoby łatwiej, gdyby pan nie pozbył się…
– Nikogo nie zwolniłem – uciął Woszke. – Ale przysięgam, że to zrobię, Rosa, jeśli nie dostanę od ciebie dobrego materiału na pierwszą stronę. Jasne?
– Jasne.
Chwilę później redaktor naczelny opuścił pokój, nie zamykając za sobą drzwi. Edling podniósł się i wyręczył dziennikarza, a potem stanął przed biurkiem Gochy.
– Przyjazny człowiek – mruknął Gerard.
– Ma dzisiaj dobry dzień.
Edling odchrząknął, dziękując w duchu za to, że na uczelni nie musi zmagać się z nikim tego typu.
– To zróbmy tak – odezwał się. – Ja postaram się ustalić, co konkretnie ma oznaczać to Refugium, a ty spreparuj wywiad ze mną i sobą na pierwszą stronę jutrzejszego wydania.
Gocha uniosła brwi i trwała w bezruchu.
– Potem wprowadzę szyfrogram z drugiej karty do AZdecrypt i…
Gerard urwał, orientując się, że Rosa wbija w niego wzrok.
– Nie zamierzasz pisać tego artykułu, prawda?
– Prawda – odparła.
– A co z szefem?
– Wytłumaczę mu później, że dzień pracy ocenia się nie po tym, ile plonów się zbierze, ale po tym, ile ziaren zasadzi.
– I myślisz, że to go przekona?
– Nie, ale mam to w dupie – odparła, a potem podniosła kartę tarota przedstawiającą dwoje kochanków. – Bo to może być coś wielkiego, Gero. I najlepszy materiał, jaki kiedykolwiek przygotowałam. Wiesz, co może mi zapewnić?
– Mogę tylko przypuszczać.
– Wybicie się ponad lokalny poziom – rzuciła bez cienia wątpliwości. – Koniec z pisaniem artykułów na temat przebudowy wiaduktu na Odrze, z jeżdżeniem do Chmielowic, żeby zrobić materiał o facecie, który odremontował malucha i przerobił go na wtrysk, czy opisywaniem trzydziestu tysięcy światełek na jakimś domu w Otmęcie.
Gerard pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Dzięki temu wejdę do pierwszej ligi. To jest moja przepustka do prawdziwego dziennikarstwa, Gero.
Nie wątpił, że faktycznie może tak się stać. Cokolwiek się działo, do tej pory trafili jedynie na wierzchołek góry lodowej.
Przypuszczał, że utwierdzi się w tym przekonaniu, kiedy tylko Gocha wprowadzi kod z karty do programu deszyfrującego. Ledwo jednak zaczęła to robić, rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę – rzuciła Rosa.
Do środka weszła młoda dziewczyna, może sekretarka lub stażystka, uznał Edling.
– Pani Gosiu, jest telefon do pani. Jakiś czytelnik próbuje się skontaktować.
Gocha odłożyła kartę obok klawiatury, a potem przesunęła myszkę i kliknęła, zapewne odpalając program deszyfrujący.
– Nie ma mnie – odparła, skupiając się na ekranie.
– Ale ten człowiek mówi, że to ważne. I że dotyczy tego, co dziś panią spotkało.
Rosa uniosła lekko brwi.
– Hm?
– Wspominał coś o kartach tarota.
Gocha i Edling w jednym momencie spojrzeli na dziewczynę. O ile wiedzieli, ta informacja jeszcze nie wypłynęła do mediów.
– Co to za człowiek? – odezwała się Rosa.
– Przedstawił się jako Damian Werner – odparła młoda. – Powiedzieć, że pani oddzwoni?
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Remigiusz Mróz, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2021
Projekt okładki: © Dark Crayon
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-563-8
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe