Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
42 osoby interesują się tą książką
Kontynuacja bestsellerowego "Projektu Riese"!
Parker budzi się w innym, nieznanym mu świecie, nie mając pojęcia, jak się do niego dostał. Tutejsza Natalia nie przypomina jego Nataszy, on sam zaś zostaje wrzucony w życie innej wersji siebie – życie, którego nie zna, i z którym nie chce mieć nic wspólnego.
Zaczyna poszukiwać drogi powrotnej do znanej mu rzeczywistości, podczas gdy Natasza robi wszystko, by go odnaleźć. Napotyka jednak w tunelach Kompleksu Riese osoby, które nie powinny się tam znajdować. A zaraz potem cały świat obraca się w entropiczny chaos…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 446
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich tych,
którzy przynajmniej raz w tygodniu
myślą o Imperium Rzymskim
Idź więc, są światy inne niż ten.
Stephen King, Roland
To, co wiem, nie jest równoznaczne z tym,
co istnieje. Co może istnieć.
Stanisław Lem, Niezwyciężony
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nieznana trajektoria czasu, 2024 rok
Rozdział pierwszy
Zanim zgasły światła, Parker zarejestrował tylko kilka podstawowych faktów. Znajdował się w poskręcanym, zniszczonym wagonie metra, jakieś pięćdziesiąt metrów pod ziemią. Wokół rozbrzmiewały agonalne krzyki, jęki, modlitwy oraz błagania o pomoc.
Leżał przywalony kawałkiem metalu, nie mając pojęcia, co się przed momentem wydarzyło. Jakaś kobieta złapała go za rękę i mocno pociągnęła, jakby desperacko próbowała uchronić się przed utonięciem. Kiedy Rychter na nią spojrzał, zobaczył, że część jej twarzy została oderwana, a druga ręka przywalona gruzem.
Tuż obok niej znajdował się mężczyzna ze zmiażdżoną czaszką. Przez krew przebijały resztki połamanych zębów i kości policzkowych, na których zwisała pokiereszowana gałka oczna.
Było to ostatnie, co Parker dostrzegł przed opadnięciem kurtyny całkowitego mroku.
Kiedy się podniosła, znajdował się już w zupełnie innym miejscu. Musiało upłynąć sporo czasu, leżał bowiem w sterylnej sali szpitalnej, a okrzyki agonii zastąpiło miarowe pikanie urządzeń medycznych.
Poruszył kończynami, starając się ocenić swój stan. Miał władzę w rękach i nogach, był jednak skrajnie wyczerpany. Machinalnie chciał się podnieść, w skroni poczuł jednak przemożny ból, który przygwoździł go do łóżka. Kolejna fala nadeszła gdzieś z okolic mostka.
Zamknął oczy, starając się uspokoić wirowanie w głowie.
Co się, do kurwy nędzy, wydarzyło?
Pamiętał jakieś niewyraźne przebłyski ze zniszczonego wagonu metra, ale wcześniej kompletnie nic.
Jego ostatnie pełne wspomnienie pochodziło z ZL 0.0.000, do której dostał się z Nataszą. Nie było tam żadnych oznak cywilizacji, świat ten okazał się całkowicie dziewiczy. I nie był wyposażony ani w Dzwon, ani nic innego, co pozwalałoby na przejście do innej linii czasu.
A jednak Bartosz Rychter właśnie się w niej ocknął.
Uspokoił nieco bicie serca i skupił się na próbie ustalenia adresu tej konkretnej trajektorii. Opanował tę zdolność niedawno, kiedy okazało się, że jako dziecko rodziców z dwóch różnych ZL może sterować die Glocke bez konieczności korzystania z kontrolera.
Rozchwiany umysł nie był skłonny do kooperacji, mimo to Parker próbował, skupiając się wyłącznie na oddechu. W końcu przed zamkniętymi oczami pojawiły się pojedyncze linie, a z nich wyodrębniła się jedna. Ta, w której teraz się znajdował.
ZL 3.5.001.
Nie, Boże, nie.
Parker doskonale znał ten świat. Nie z autopsji, przejście w tutejszym kompleksie Riese było bowiem zamknięte, a każdy, kto próbował się nim przedostać, zostawał zabity na miejscu.
Była to rozwinięta technologicznie trajektoria czasu, w której powierzchnia Polski rozciągała się znacznie dalej niż w jego ZL. Po drugiej wojnie światowej na wschodzie przyjęto podział wedle linii Curzona „B”, a więc w obręb kraju wchodził też Lwów, na zachodzie terytorium kraju sięgało aż do Drezna.
Zimna wojna była tu bardziej zażarta niż w świecie Rychtera i doprowadziła do szybszej rewolucji cyfrowej. Już w latach osiemdziesiątych miał miejsce boom technologiczny, dzięki któremu ten świat wyprzedził inne o dekady.
Problem polegał na tym, że tutaj Polska Rzeczpospolita Ludowa wciąż istniała i była ustrojem całkowicie totalitarnym. Bez swobód obywatelskich, z nieustanną inwigilacją państwową i silnie rozwiniętym aparatem policyjnym.
3.5.001 była także jedną ze stron traktatu zabraniającego przemieszczania się między światami.
Jakakolwiek kontaminacja tej linii oznaczała śmierć.
A w tej chwili kontaminamtem był nie kto inny, jak Parker.
– O, świetnie – rozległ się głos jakiejś kobiety. – Obudziliście się.
Rychter zerknął na niską brunetkę w okularach, która stanęła przy jego łóżku z niewielkim tabletem w ręce. Miał grubość dwóch kartek, a analogia okazała się jeszcze trafniejsza, kiedy kobieta złożyła go na pół i wsunęła do kieszeni fartucha.
Obok tego miejsca widniała plakietka z informacją „dr Gosława Szponder”. Parker po raz pierwszy spotykał się z takim imieniem, ale w trakcie swoich podróży przywykł do różnych obcych form. Z jakiegoś powodu w wielu światach, w których istniała jeszcze PRL, staropolskie imiona zyskiwały popularność w dwudziestym pierwszym wieku.
– Możecie się odezwać? – rzuciła Gosława.
– Tak.
Właściwie trudno było to nazwać odezwaniem się, raczej próbą wycharczenia słów.
– Pamiętacie, jak się nazywacie, towarzyszu?
– Tak.
– Powiecie.
Parker odkaszlnął, mając wrażenie, że rozrywa sobie przy tym klatkę piersiową.
– Bartosz Rychter – odparł.
– Wiecie, kim jesteście?
– Dobre pytanie. Ale czy ktokolwiek zna na nie odpowiedź?
Szponder uśmiechnęła się pobłażliwie, a potem poprawiła okulary. A przynajmniej tak się wydawało Rychterowi. Zaraz potem wykonała jednak ruch dłonią, on zaś zrozumiał, że aktywowała jakieś urządzenie do rozszerzonej rzeczywistości.
Jasne, skwitował w duchu, nic nie stało na przeszkodzie, żeby w tak rozwiniętym świecie ochrona zdrowia była standardowo wyposażona w odpowiednik Apple Vision Pro albo innych gogli VR.
Lekarka nadal przesuwała palcem przed sobą, zapewne przeglądając jego dokumentację, a on zachodził w głowę, jak wyjść cało z tej sytuacji.
Wiedza o innych trajektoriach czasu była w tym świecie powszechna. Prawdziwe przeznaczenie Riese nie stanowiło żadnej tajemnicy i opinia publiczna wiedziała o podróżnikach z innych ZL.
Jeśli zdradzi się jako jeden z nich, zginie. Nie było sensu się łudzić, że skończyłoby się to inaczej.
Musiał udawać Bartosza Rychtera z tego świata. Nie miał jednak pojęcia, ani kim jest, ani co robi.
Spodziewał się kolejnych pytań, te jednak nie nadchodziły. W jego głowie zaświtała nadzieja, że lekarce wystarczyło potwierdzenie imienia i nazwiska.
– No? – rzuciła Szponder. – Powiecie, kim jesteście?
Najwyraźniej formy „pan” czy „pani” nie zrobiły w tym świecie wielkiej kariery.
– Już mówiłem, nazywam się…
– Ale czym się zajmujecie? Gdzie pracujecie?
Zadawała te pytania zupełnie bezwiednie, jakby odpowiedź nie była kwestią życia i śmierci. Cokolwiek wydarzyło się w metrze, ewidentnie nikt nie podejrzewał go o przybycie z innej ZL. Gosława starała się po prostu ustalić, czy jego pamięć nie została uszkodzona.
– Nie wiecie? – dodała.
Parker dotknął lekko skroni i skrzywił się.
– Mam pewne problemy z przypomnieniem sobie kilku rzeczy – przyznał.
Wydawało mu się to całkiem sensowną taktyką, odniósł przecież obrażenia głowy. Jeżeli uda mu się dobrze to rozegrać, lekarka sama powinna go poprowadzić.
– W porządku – odparła Szponder. – Możecie mi powiedzieć, gdzie jesteście?
– W szpitalu.
– Brawo. Ale w jakim mieście?
Rychter rozejrzał się niepewnie, jakby wnętrze sali mogło dać mu jakieś wskazówki. Jego odpowiednicy z innych linii czasu mieszkali w wielu miejscach, nie było sensu strzelać.
– Ummm…
– We Wrocławiu – powiedziała Gosława.
– No tak.
Machnęła ręką, a potem zogniskowała spojrzenie na nim, najwyraźniej wyłączywszy ekran VR przed sobą.
– Powiedzcie mi, co ostatnie pamiętacie – poleciła.
Moment, kiedy stoję z Nataszą w nowym, nieskażonym ludzką ręką świecie, w trajektorii 0.0.000, odparł w duchu. Jak dawno to było? Czym w istocie była tamta rzeczywistość? Cofnęli się w czasie do jakiegoś początku wszystkiego?
Mieli trafić do Genesis. Utopii, w której chronili się uciekinierzy z innych ZL. Świata, w którym wszyscy żyli w zgodzie ze wszystkimi. Świata, w którym poznali się rodzice Parkera; w którym został poczęty.
I w końcu świata, który chciał zniszczyć Szymon Hawro. Działając w ramach Białego Pająka, na czele którego stał Döring, zamierzał zdestabilizować anomalię i doprowadzić do scalenia linii czasu.
Z wielości miała powstać jedność. Wszystkie alternatywy przestałyby istnieć, niezliczona ilość żyć zostałaby zakończona. Przetrwałaby tylko jedna linia czasu, najprawdopodobniej ta, w której działał Biały Pająk.
Zamiast tego wylądowali z Nataszą w jakiejś dziewiczej dżungli, Hawro nie przeżył przejścia, a jedyne, co Rychter był w stanie ustalić, to trajektoria: 0.0.000.
Nie mógł wówczas opędzić się od myśli, że scenariusz z początkiem wszystkiego jest sensowny. Z tego, co powiedział im Szymon Hawro, podróże w czasie były możliwe. Najwyraźniej w Białym Pająku wiedzieli o tym nieliczni, bo ichniejszy naukowiec, Biezdar Rodecki, był tą teorią zaskoczony.
Hawro zaś wyjawił, że tak jak można poruszać się między liniami w poprzek, tak można podróżować wzdłuż jednej. Do przodu i do tyłu, przesuwając się z przyszłości w przeszłość i odwrotnie.
Döring był Parkerem z innej trajektorii. I z innego czasu. To on stał na czele Białego Pająka, to on chciał doprowadzić do zniszczenia światów.
Tyle Parker pamiętał.
Ale co wydarzyło się później? Co postanowili z Nataszą? Zagrożenie wciąż mogło być realne, nie wiedzieli przecież, co się wydarzyło po destabilizacji osobliwości, która pozwalała na podróże między światami.
Rychter nie mógł sobie przypomnieć choćby pojedynczej myśli, pojedynczego zdarzenia.
Musieli jednak podjąć decyzję, by działać. Może postanowili sprawdzić inne ZL?
Ale jak dostaliby się do nich bez die Glocke? I dlaczego przeskoczył akurat tutaj? Jakim cudem w ogóle udało mu się wejść do świata, który był zamknięty?
Co się wydarzyło w metrze?
I gdzie, do cholery, była Natasza?
Przeszła tutaj razem z nim? Ukryła się gdzieś w tym totalitarnym świecie?
– Słyszycie mnie, towarzyszu pułkowniku?
Parker zamrugał nerwowo i spojrzał na lekarkę.
Pułkownik. A więc tutaj także był w wojsku i dochrapał się przyzwoitego stopnia.
– Tak, oczywiście – odparł szybko. – Mam tylko pewne problemy z koncentracją i…
Urwał, kiedy kątem oka dostrzegł, że ktoś szybko wpada do szpitalnej sali. Lekarka szybko obejrzała się przez ramię, a on spojrzał na osobę, która zatrzymała się w progu jak rażona piorunem.
Natasza. O Boże, co za ulga. Nic jej nie było.
Ewidentnie jej także z barków spadł ciężar, bo patrzyła na Rychtera, jakby się spodziewała, że już więcej go nie zobaczy.
Szybko ocknęła się ze stuporu i ruszyła do łóżka. Położyła mu rękę na ramieniu i lekko po nim przesunęła.
Jej dotyk podziałał jak antidotum na całe to szaleństwo, w którym znalazł się Parker. W jednej chwili poczuł, że wszystko będzie w porządku. Mieli siebie. Tyle wystarczyło, by był spokojny o przyszłość.
Lekarka dała krok w tył, a Natasza się nad nim pochyliła.
– Nic ci nie jest? – rzuciła z niepokojem.
– Nic.
Nadal przesuwała wzrokiem po jego ciele, jakby szukała obrażeń, które umknęły personelowi szpitala.
– Przyjechałam, jak tylko usłyszałam… – dodała trzęsącym się głosem.
Nagle ujęła jego twarz, a potem pocałowała go tak, jakby nigdy nie zamierzała przestać.
Co jest? Jak wiele, kurwa, przegapił?
– Tak się bałam – szepnęła Natasza. – Tak strasznie się bałam.
Zaraz…
– Uniek już jedzie – dodała. – Niedługo tu będzie.
– Uniek?
Wyprostowała się lekko, a potem z niepokojem popatrzyła na Gosławę. Najwyraźniej sam wzrok lekarki wystarczył, by przekazać przejętej kobiecie wszystko, co powinna wiedzieć.
– Unierad – powiedziała. – Nasz syn.
Parker z trudem przełknął ślinę, a potem przyjrzał się oczom, które wpatrywały się w niego z przerażeniem. Nie należały do jego Natalii.
Rozdział drugi
Echo basowego pomruku powoli wybrzmiewało w głowie Nataszy, kiedy opuszczała kabinę i wkraczała do innego świata. Nigdy wcześniej tu nie była, nie miała powodu wizytować trajektorii 3.4.311.
Była to jedna z wielu okolicznych linii, w których COVID-19 przeorał planetę, zupełnie jakby ta przypomniała sobie, że zmaga się z problemem przeludnienia. Wirus mutował tu dużo szybciej i bardziej niespodziewanie niż w ZL, z której pochodziła Natasza. Ostatecznie jednak jak wszystko, co żywe, w końcu wymarł.
Teraz tutejszy świat powoli podnosił się na nogi, ale miał wiele do zrobienia, nim ludzie na powrót tłumnie zajmą się turystyką. Odwiedzających Riese było tutaj niewielu, godziny wejść – ograniczone, a w niektóre dni kompleks stał pusty.
Dzięki temu linie takie jak ta stanowiły dobre punkty zborne dla tych, którzy prowadzili walkę przeciwko Białemu Pająkowi i zamierzali ocalić nie tylko swoje światy, ale także wszystkie inne.
Podobne ZL służyły też często jako stacje przesiadkowe. Ze względu na fakt, że przeskakiwać dało się jedynie o sto linii czasu w górę lub w dół, podobne miejsca były na wagę złota, jeśli ktoś zamierzał wyruszyć w dalszą podróż.
Niegdyś Natasza nie miała o tym pojęcia. Ale niegdyś nie miała pojęcia o wielu rzeczach.
Rozejrzała się czujnie, schowała kontroler do kieszeni, a potem wyciągnęła latarkę i ruszyła w głąb tunelu. Już po kilkunastu metrach dostrzegła w oddali niewyraźne światło.
Było wpół do pierwszej w nocy, o tej porze nie miało tutaj prawa być ani żadnych turystów, ani pracowników Riese.
Mogła tu czekać tylko jedna osoba.
– Natasza? – rzuciła z oddali kobieta.
– A spodziewałaś się kogoś innego?
Urszula Pezalska stała ze skrzyżowanymi rękami oparta o ścianę, a niemrawym źródłem światła okazała się mała latarka przytroczona do paska od spodni.
– Teraz wszystko jest możliwe – odparła Urszula.
– Właściwie zawsze było.
Pezalska potwierdziła krótkim, żołnierskim mruknięciem, którym posługują się wyłącznie wyżsi stopniem oficerowie wobec tych młodszych.
– Nikt za tobą nie przeszedł?
– Nie licząc kilkudziesięciu tryliardów bakterii, nikt.
Uścisnęły sobie dłonie, a Natalia starała się zignorować uczucie, które pojawiało się zawsze, kiedy po dłuższym czasie spotykała się z Pezalską. Jej umysł nigdy do końca nie był w stanie zaakceptować tego, że stoi naprzeciwko niej jakby nigdy nic – jakby Natasza nie widziała, jak Radek Ossowski rozcina tej kobiecie gardło, a ona potem wykrwawia się na śmierć.
Tyle że nie stała teraz przed nią tamta kobieta. Ta Urszula Pezalska pochodziła z innej linii czasu. Owszem, podobnie jak swoja odpowiedniczka zaczynała w Białym Pająku, ale w pewnym momencie zrozumiała, że dzieło zniszczenia, do którego dąży Döring, nie jest powrotem do stanu naturalnego. Przeciwnie.
Odeszła z organizacji, a właściwie z niej uciekła. Lata temu sformowała własną grupę, która próbowała przeciwstawić się Białemu Pająkowi. Nosiła nazwę Elizjum, od części Hadesu, w której znajdowały się dusze dobrych ludzi. Krzyżowała przeciwnikom szyki, sabotowała ich działania i jednocześnie rekrutowała wszystkich tych, którzy gotowi byli pomóc.
W końcu zwerbowała także Nataszę. I Rychtera.
Było to mniej więcej rok temu – i przez cały ten czas oboje nie ustawali w wysiłkach, by po pierwsze udaremnić plany Döringa, a po drugie w końcu go dorwać.
Rok. Z jednej strony tak wiele czasu, z drugiej raptem mrugnięcie.
Natasza nadal miała wrażenie, jakby zaledwie parę dni temu wybrała się do kompleksu Riese w swojej linii czasu. Jakby przed momentem nastąpiło tąpnięcie, a ona znalazła się razem z Szymonem, Bronią i resztą w zupełnie obcym świecie, w którym ich przewodnikiem był enigmatyczny wojskowy.
– Dobra – odezwała się Urszula, wyrywając ją z zamyślenia. – Nie traćmy czasu.
Natalia powiodła wzrokiem po niemal całkowicie skrytym w mroku tunelu.
– Coś nam tu grozi? – rzuciła.
– Trudno powiedzieć.
– Przecież to bezpieczny świat. W dodatku o tej porze…
– Słyszałam jakieś dźwięki, kiedy na ciebie czekałam – ucięła Pezalska, odpinając latarkę od paska.
– Jakie dźwięki?
– Nie wiem. Jakby uderzanie czymś o skały.
Skierowała snop światła w stronę wąskiego tunelu łączącego dużą halę, w której się znajdowały, z resztą kompleksu. Natalia niczego nie dostrzegła, ale znała przełożoną na tyle, by wiedzieć, że ta niełatwo poddaje się jakimkolwiek obawom.
– Najlepiej będzie, jak się pospieszymy – oznajmiła Urszula.
– Jasne.
– Jakie wieści od Parkera?
– Żadnych.
– Nadal?
– Mhm. Nie ma z nim kontaktu.
– Kurwa mać…
Natalia lepiej by tego nie ujęła. Właściwie powtarzała to od momentu, kiedy słuch po Rychterze zaginął. Niemal od razu zaczęła też zabiegać o spotkanie z Pezalską, ale musiało minąć trochę czasu, nim ta dotarła tutaj z odległej ZL, w której się znajdowała.
– Kiedy ostatnim razem się meldował? – spytała Urszula.
– Nie meldował się.
Pezalska badawczo zmrużyła oczy, jakby nie miała pojęcia, co to konkretnie oznacza. Być może tak było. Organizacja, na czele której stała, była duża, coraz większa. Operatorzy działali rozrzuceni po wielu liniach czasu, niektórych odległych od siebie o ponad sto jednostek.
Siłą rzeczy Elizjum musiało być zdecentralizowane. A o ile Natasza się orientowała, Pezalska ostatnie tygodnie spędziła gdzieś daleko, w jednym ze światów nieprzypominających żadnego z tych, które widziała Natalia.
Może były to jednak tylko plotki. Lokalizację przywódczyni Elizjum trzymano bowiem w ścisłej tajemnicy. Polowali na nią wszyscy członkowie Białego Pająka – i gdyby tylko się dowiedzieli, że jest teraz w 3.4.311, zdestabilizowaliby całą tę linię czasu, byleby pozbyć się Pezalskiej.
– Nie rozumiem – rzuciła nerwowo Urszula. – Co to znaczy, że się nie meldował?
– Cóż…
– Bez pierdolenia, Natasza. Mów, co się dzieje.
Nie miała o tym pojęcia, nikt bowiem nie znał szczegółów. Nikt poza Natalią i Rychterem. Pezalska wiedziała jedynie tyle, ile przekazali jej na zasadzie głuchego telefonu operatorzy bliżsi linii, w której się znajdowała.
Czyli że Parker znikł.
– Jakiś tydzień temu namierzyliśmy w jednej z trajektorii kogoś istotnego z Białego Pająka – oznajmiła Natasza. – Kogoś z najbliższego otoczenia Döringa.
Urszula lekko otworzyła usta, ale potrzebowała chwili, by ta wieść do niej dotarła. Czekała na nią. Wszyscy czekali. Od dawna starali się znaleźć osoby przebywające w bliskim otoczeniu Döringa i dzięki temu mające informacje na jego temat.
– Wy? W sensie z Rychterem?
– Nie, nasza komórka.
– Okej.
– Zabraliśmy tego człowieka z tamtej linii i przetransportowaliśmy go do komory przesłuchań.
Natalia skrzywiła się na samą myśl o tym miejscu. Znajdowało się dość daleko, wymagało kilku skoków – i kojarzyło jej się wyłącznie z tym, co niegdyś przeżył w nim Parker. Czas płynął tam szybciej niż na zewnątrz. W środku można było przeżyć cały rok, kiedy w otaczającej rzeczywistości minął raptem tydzień.
Dzięki temu tortury, którym był poddawany więzień, mogły się nie kończyć. Czas izolacji także robił swoje.
– I? – spytała Urszula. – Wyciągnęliście coś z niego?
– Początkowo nie, ale w końcu się złamał.
– Jak każdy.
– No tak. Trochę to trwało, wymagało pewnej inwencji i cierpliwości, ostatecznie jednak wyjawił nam to, co próbowaliśmy z niego wyciągnąć: miejsce, w którym ukrywa się Döring.
– Żartujesz sobie.
W innych okolicznościach Natasza pozwoliłaby sobie na niewielki uśmiech, podczas przesłuchań udało im się bowiem osiągnąć coś, co próbowali zrobić wszyscy operatorzy Elizjum w każdej linii czasu.
– Nie – odparła. – Ale nie jest aż tak różowo.
– To znaczy?
– Wyciągnęliśmy z więźnia tyle, że Döring ma centrum dowodzenia w jednym z bliskich totalitarnych światów, które są stronami Traktatu o Niekontaminacji.
Pezalska na powrót przytroczyła latarkę do pasa, a potem zaczęła nerwowo przechadzać się po tunelu.
– To jest raptem kilka możliwości – powiedziała.
– Konkretnie cztery.
– Tyle że każdy z tych światów jest zamknięty. W dodatku…
Kiedy urwała, dotarło do niej, na co porwali się Natasza z Parkerem. Nagle się zatrzymała, a potem spiorunowała podwładną wzrokiem.
– Nie – rzuciła, kręcąc lekko głową.
– Obawiam się, że tak.
– Doszczętnie was popierdoliło? – syknęła Urszula.
– Nie było innego wyjścia.
Pezalska nie miała złudzeń, czego się dopuścili, była to bowiem jedyna rzecz tak ściśle zabroniona w ramach Elizjum – i jedyna, która mogła pozwolić na dostanie się do zamkniętych światów.
Bartosz Rychter był kambionem. Osobą urodzoną z rodziców pochodzących z różnych linii czasu. Ci ludzie w jakiś sposób potrafili wchodzić w interakcję z osobliwością napędzającą Dzwon bez użycia kontrolera. Jeśli w ogóle go używali, to jedynie na początku, jako wskazówki.
Samo określenie „kambion” było dla Natalii niezbyt fortunne i cokolwiek upiorne. Wywodziło się ze średniowiecznej mitologii i oznaczało istotę narodzoną ze związku człowieka z demonem. W ikonografii zazwyczaj była przedstawiana z rogami, skrzydłami i ogonem.
Nie to jednak było najważniejsze.
Kambioni widzieli linie czasu w umyśle. Potrafili nie tylko przeskakiwać między nimi, ale przy odrobinie szczęścia także materializować się w miejscu innym niż to odpowiadające punktowi startu.
Pierwszy związany z tym problem polegał na tym, że za każdym razem taki przeskok wywoływał nieodwracalne mikrourazy w ich mózgach, skutkował silnymi bólami głowy i krwotokiem z nosa. Druga komplikacja sprowadzała się zaś do tego, że dochodziło wówczas do chwilowej destabilizacji całej siatki okolicznych trajektorii, zupełnie jakby natura wszechświata się przeciwko temu buntowała.
Przez jakiś czas po takich przeskokach nie dało się odpowiednio wymierzyć kolejnego przejścia. Można było skończyć praktycznie wszędzie w promieniu stu linii. Wprawdzie powiadomili odpowiednio wcześniej wszystkie okoliczne trajektorie, zadbali o bezpieczeństwo, ale koniec końców ruch w tej części czasoprzestrzeni był sparaliżowany.
– Dlatego zwlekaliście tydzień ze ściągnięciem mnie – rzuciła Urszula.
– Też – przyznała Natalia. – Inna sprawa, że byłaś dość daleko. Swoją drogą nikt nie wiedział dokładnie gdzie.
Pezalska zamilkła, sprawiając wrażenie, jakby starała się powstrzymać jakąś reakcję związaną z tym świeżym wspomnieniem. Niepokój przemknął jednak gdzieś za jej oczami.
Jak daleko dotarła? Co tam widziała? Chodziły słuchy, że Urszula podróżowała dość długo, ostatecznie starając się trafić do linii czasu z dwójką na początku, może nawet dalej.
Natasza miała wiele pytań, podobnie jak pozostali członkowie Elizjum. W tej chwili jednak inne rzeczy były dla niej bardziej naglące.
– Nie mamy stuprocentowej pewności, do której linii przeskoczył Parker – podjęła.
– Nie uzgadnialiście tego wcześniej?
– Uzgadnialiśmy – odparła Natalia. – Ale to nie jest ścisła matematyka, przy przesunięciu współrzędnych w przestrzeni nic się nie trzyma kupy.
– Dlatego jest to zabronione, do kurwy nędzy.
Urszula nerwowo przesunęła dłońmi po mocno związanych włosach, a potem na powrót zaczęła chodzić po podziemnym pomieszczeniu. Przez chwilę panowała w nim cisza tak absolutna, że słychać było oddechy kobiet i krople spadające w oddali ze stropów.
Pokrzepiająca była myśl, że Natalia nie wyłapała dźwięków, które wcześniej wzbudziły niepokój dowódczyni.
– Nie rozumiecie, że on się w ten sposób zabije? – rzuciła w końcu Pezalska.
– Uznał, że…
– Te uszkodzenia są nieodwracalne. W każdym przypadku prędzej czy później dochodzi do zaburzeń świadomości, utraty pamięci, a nawet psychozy i ostatecznie śmierci mózgu.
– Tak, wiem. I Parker też doskonale o tym wiedział.
Urszula westchnęła i nie skomentowała. Powinna wiedzieć, że kto jak kto, ale Rychter nie cofnie się przed niczym, by powstrzymać wersję siebie, która zamierzała doprowadzić do całkowitej anihilacji światów.
Jeśli jego zdrowie lub życie miało okazać się ceną, był gotów ją zapłacić.
Natasza także miała tego pełną świadomość, ale nie przeszkodziło jej to w długich, desperackich próbach przekonania Parkera, by został. Nie zamierzała go wypuszczać. Szukała innego sposobu, przekonywała go, że ten z pewnością istnieje.
Na próżno.
– W porządku – mruknęła Pezalska. – W którą linię celował?
– W 3.5.001.
– Niech go chuj…
Natalia nie znała tego świata za dobrze, a przez ostatni tydzień jej wiedza niespecjalnie się poszerzyła. Właściwie nikt nie dysponował dostateczną – opierała się na domysłach, strzępkach faktów lub pogłoskach pochodzących z niewiadomego źródła.
Odnosiła nieodparte wrażenie, że Rychter wiedział więcej. Ale postanowił się tym nie dzielić.
Naraz uświadomiła sobie, że Urszula wbija w nią wzrok.
– Nie masz pojęcia, co to za trajektoria, prawda? – spytała.
– Oględne. To jedna z totalitarnych wersji PRL-u, rozwinięta technologicznie, gdzie wiedza o innych ZL jest powszechna.
Urszula znów się zatrzymała, a potem zwiesiła głowę. Kiedy ją podniosła, głęboko wciągnęła do płuc chłodne, wilgotne powietrze podziemi.
– To ultranacjonalistyczny, zamordystyczny świat – oznajmiła Pezalska. – Czystość rasy determinuje tam słowiańska krew, obcy są nie tylko niepożądani, ale też uznawani za podludzi.
Skojarzenie z narodowym socjalizmem Trzeciej Rzeszy z jej świata nasunęło się Nataszy samo.
– Wyrok śmierci na osobach o nieczystym rodowodzie można wykonać od ręki – ciągnęła Urszula. – Nie potrzeba do tego nawet prawdziwego sądu, wystarczy jakaś namiastka w postaci lokalnego urzędnika.
– W porządku, ale Parker…
– To nie wszystko.
Tyle dało się właściwie wywnioskować z samego tonu głosu Pezalskiej. Natasza przerwała jej właśnie dlatego, że podświadomie nie chciała pozwolić, by dowódczyni dokończyła swoją relację.
– O ile ci z innych, niesłowiańskich krajów są uznawani za podludzi, o tyle osoby pochodzące z innych linii czasu za wynaturzone, odrażające, budzące abominację kreatury – ciągnęła Urszula. – Nie zabija się ich tak po prostu, rozumiesz? Są poddawani długim, przeraźliwym torturom, a całość tego nieludzkiego cierpienia jest utrwalana. Wszystko, by odwieść kolejnych ludzi od prób przejścia do tamtego świata.
Natalia milczała, starając się nie wyobrażać sobie tego, o czym mówiła Pezalska.
– W sąsiednich światach die Glocke jest zabetonowany. Przechodząc tam, materializujesz się w cemencie. Ludzie z 3.5.001 natomiast zadbali o to, by nikt tak łatwo, tak błyskawicznie nie zginął. Jako przestroga nie wystarczyła im zwykła śmierć.
Natasza zamknęła oczy, przeklinając w duchu Rychtera za to, że nie zająknął się słowem na ten temat. Wiedzę musiał mieć. Podróżował po różnych liniach czasu nie krócej niż Urszula, poza tym konsultował się z kimś, kto tam był i cudem stamtąd umknął – Ołeną Koryniną.
– To piekło, rozumiesz?
Rozumiała to doskonale. Próbowała jednak skupić się na tym, co było najważniejsze dla Parkera.
– W takim razie idealne miejsce, by ukrył się tam Döring – zauważyła.
– Ukrył się? Nie, tam nikt się nie ukryje. To świat całkowitej dwudziestoczterogodzinnej inwigilacji, wykryliby go praktycznie od razu.
Boże, a Parker jest tam już od tygodnia. O ile nie wylądował w gorszym miejscu.
– Ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby ta linia okazała się rodzimą Döringa – podjęła Pezalska.
– Z taką ksywą? Raczej nie.
Urszula od razu pokręciła głową, mimo że obydwie wiedziały, jaki pseudonim przyjmuje większość znanych wersji Bartosza Rychtera. Zazwyczaj pochodził od producenta pióra, które ten w podstawówce otrzymywał od swojej wersji Natalii.
– Ksywa niczego nie przesądza – odparła Pezalska. – Nawet tam, gdzie Rosja wygrywa drugą wojnę, często działa szeroki wachlarz niemieckich zakładów produkcyjnych. Firma „Döring” może istnieć i produkować pióra nawet w najbardziej komunistycznych czy socjal-nacjonalistycznych światach.
– Więc ten facet może naprawdę stamtąd pochodzić.
– Może – potwierdziła Urszula, ale w jej głosie zamiast przekonania słychać było jedynie troskę.
Ewidentne stało się, że prowadząc tę rozmowę, myślami była gdzieś indziej.
– To i tak bez znaczenia – powiedziała.
– Bez znaczenia? Jeśli on tam jest, wyeliminowanie go może uratować nas wszystkich.
– Wszystkich poza Parkerem.
– Nie – odparła Natasza. – Znajdzie sposób, żeby się wydostać.
Odpowiedziało jej ciche westchnienie i przez moment nie zanosiło się na to, by Pezalska zamierzała dodać cokolwiek. W końcu jednak to zrobiła.
– Stamtąd? – spytała ciężko. – Nie, nie wydostanie się. Nie ma najmniejszych szans.
– Ale…
– Owszem, każdy kambion może przeskoczyć w inne miejsce w świecie docelowym, jeśli ma odpowiednie doświadczenie – powiedziała Urszula. – Ale żeby wyruszyć, musi znajdować się przy osobliwości. A więc Rychter musiałby dostać się do tamtejszego Riese, które jest strzeżone pilniej niż cokolwiek, co znasz ze swojego świata.
– Tak, wiem, ale…
– Chyba nie do końca wiesz – ucięła Pezalska. – Z takich światów się nie wraca. Nawet ci, którzy przeżyją samo przejście, nie mają jak znaleźć drogi powrotnej. Pojawiają się tylko ciała, które mają służyć za ostrzeżenie.
– Ołenie się udało.
– Cudem. Tylko cudem. I od tamtej pory wzięli na to poprawkę.
Natalia wciąż miała zamiar oponować, kiedy zdała sobie sprawę, że jest to reakcja podyktowana wyparciem. Nie była gotowa pogodzić się z tym, o czym mówiła Urszula.
Nie bez znaczenia pozostawało, że Parker spędził długie godziny na przekonywaniu jej, iż znajdzie sposób, żeby wrócić. Argumentował, że nikt tak naprawdę nie wie, co teraz jest po drugiej stronie, wszyscy bowiem opierają się na relacji Ołeny sprzed lat, na plotkach i niesprawdzonych pogłoskach. Dodawał, że jeśli tamtejszy świat jest tak rozwinięty, być może uda mu się zdobyć coś, co pozwoli na wejście do Riese.
Był tak pewny, że się uda.
A raczej sprawiał takie wrażenie. W istocie przecież chodziło mu tylko o to, by się tam znaleźć, po czym wyeliminować Döringa i zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.
Nagle z ciemności dobiegł cichy dźwięk, który sprawił, że Natalia urwała tok myśli. Zabrzmiało to, jakby ktoś gdzieś daleko wwiercał się w litą skałę. Szybko jednak ucichł, a ona uznała, że przesadza.
Szczególnie że Urszula zdawała się tego nie odnotować.
– To misja samobójcza – odezwała się Pezalska. – Rychter nigdy nie mógłby zakładać inaczej.
– Nie jestem gotowa tego przyjąć.
Na twarz Urszuli znów wstąpił smutek mieszający się z bólem.
– Obawiam się, że nie masz wyjścia – odparła.
– Mam.
– Posłuchaj mnie…
– Zamierzam tam przejść – ucięła Natasza. – I wyciągnąć go stamtąd.
Pezalska nie sprawiała wrażenia, jakby w ogóle planowała zaszczycić tę deklarację odpowiedzią. Ostatecznie ruszyła w kierunku Nataszy, powoli, jakby chciała jej dać czas, by ta zaprotestowała.
Kiedy się przed nią znalazła, położyła jej rękę na ramieniu.
– Zatrzymaliby cię na samym wejściu – powiedziała. – A potem poddaliby długim, okrutnym torturom.
– Mimo wszystko jestem gotowa zaryzykować.
– To nie żadne ryzyko – odparła Urszula. – To zwyczajnie bezsensowna i beznadziejna śmierć. W dodatku nie wiesz nawet, czy Rychter właśnie tam jest.
Racjonalna część umysłu w pełni zgadzała się ze słowami Pezalskiej. W głębi duszy jednak Natalia czuła, że to w tamtym miejscu znajduje się Parker. I że potrzebuje jej pomocy.
– Muszę się tam dostać – oznajmiła.
– Jak?
– Znajdę sposób.
Urszula cofnęła rękę, ale nie przestawała patrzeć Nataszy prosto w oczy.
– Nie słyszysz, jak to brzmi? – spytała. – To nawet nie wariactwo, ale…
– Może przeprowadzić mnie inny kambion.
– Kto?
To pytanie samo w sobie wystarczało za odpowiedź. Wszyscy kambioni, którzy zasilali szeregi Elizjum, byli już w stanie, który wykluczał możliwość dalszych przeskoków z przesunięciem w przestrzeni. Znajdowali się na granicy degradacji mózgu i specjaliści byli zgodni, że nawet pojedyncze przejście mogłoby ich zabić.
– Ołena Korynina – powiedziała Natalia.
– Nie ma mowy. Ona ma już pierwsze symptomy zaburzeń psychicznych, poza tym…
– Już się zgodziła.
– Co takiego?
– Mamy spotkać się w 3.4.932 i stamtąd…
– Wykluczone – ucięła Pezalska.
Natasza patrzyła na nią długo, licząc, że dzięki temu dowódczyni uświadomi sobie, iż to jedyna możliwość. Owszem, była ryzykowna. Owszem, mogła okazać się samobójcza. Ale nie istniała żadna inna.
Urszula nie odpowiedziała, znów bowiem rozległ się dźwięk dochodzący z trzewi Riese. Tym razem przełożona zdawała się także to odnotować, bo natychmiast skierowała latarkę w stronę tunelu.
– Słyszałaś to? – rzuciła nerwowo.
– Tak.
– Jakby ktoś wiercił w skale.
Natalia potwierdziła cichym mruknięciem, wsłuchując się w ciszę, która na powrót spowiła podziemny świat.
– Ale o tej porze nikogo nie może tu być – zauważyła.
Pezalska wyraźnie nie miała zamiaru weryfikować tej tezy. Skinęła na Nataszę, a następnie ruszyła w kierunku Dzwonu.
– Zbierajmy się stąd.
– W porządku – odparła Natalia. – Ale posłuchaj…
– Usłyszałam już wszystko, co powinnam.
– Bynajmniej – uparła się Natasza. – Nie rozumiesz? Nie możemy go tam zostawić. I w tym wszystkim nie chodzi tylko o niego. Nie możemy też pozwolić sobie na to, żeby trwać w niewiedzy. Jeśli Döring tam jest i wciąż żyje, musimy wiedzieć. Jeśli Parker go dorwał, też. Bez tego znajdziemy się w punkcie wyjścia, nawet o krok nie zbliżywszy się do…
Urwała, kiedy Urszula uniosła dłoń i głęboko westchnęła.
– Jest inna możliwość – oznajmiła.
– Jaka?
Pezalska obejrzała się przez ramię i znów oświetliła korytarz za nimi. Tym razem Natasza nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktoś za nimi podąża. Szybko jednak odsunęła je od siebie jako irracjonalne. Strach karmił się mrokiem, to wszystko.
– Zastanawiałaś się kiedykolwiek nad tym, skąd te liczby? – odezwała się Urszula, przyspieszając kroku. – Czemu mamy taką, a nie inną siatkę adresów trajektorii czasu?
– Cóż…
– To nazistowski system współrzędnych.
– Nazistowski?
– Mhm – potwierdziła cicho Pezalska. – Ustalony przez naukowców, którzy pracowali przy budowie Dzwonu w Riese. To oni nadali kształt wieloświatowi, który obserwujemy. To oni przypisali poszczególne cyfry danym światom.
Właściwie od czasu do czasu Natalia zastanawiała się nad tym z Rychterem, ale nie przywiązywali do tego wielkiej wagi. Były to zwykłe rozmowy, jedne z wielu, jakie prowadzili w ostatnim roku.
Te czy inne liczby nie wydawały się przesadnie istotne. Ton głosu Urszuli dowodził jednak, że się mylili.
– Ci, którzy urodzili się w światach, gdzie Riese istnieje lub istniało, posługują się tym systemem – podjęła Pezalska. – Jest jak interfejs dla ich umysłu.
Natasza zmarszczyła czoło, wciąż nie wiedząc, do czego zmierza przełożona.
– Tak jest skonstruowany ludzki mózg. Widzi tylko to, czego się nauczył.
– Chyba nie do końca łapię, do czego zmierzasz.
Urszula przystanęła, a potem objęła wzrokiem pomieszczenie. Na dłużej zatrzymała go na grubych, litych skałach, jakby chciała pokazać rozmówczyni cały otaczający je świat. Każdą skałę, każdą drobinę piachu, każdy pyłek w powietrzu.
– To wszystko składa się z nieustannie poruszających się atomów, a one z jąder i chmur elektronowych. Jądro atomowe zaś z neutronów i protonów, a te z kwarków, które…
– Ten wykład z fizyki naprawdę jest konieczny? Szczególnie że miałyśmy się stąd ewakuować.
Pezalska oświetliła jedną z bocznych sztolni, jakby chciała się upewnić, że nie czyha tam żadne zagrożenie. Natalia zaś powtórzyła sobie w duchu, że nie ma szans, by ktokolwiek tutaj był o wpół do pierwszej w nocy. Nawet jeśli w Riese trwały jakieś prace, z pewnością nie teraz.
– Światło z mojej latarki widzisz jako falę, ale falą nie jest – podjęła Urszula. – To zbiór punktów. Fotonów.
– Okej…
– Chodzi mi o to, że nie widzimy tych wszystkich cząstek i jeśli zdawalibyśmy się wyłącznie na nasze zmysły, nigdy byśmy ich nie dostrzegli, nie bylibyśmy nawet świadomi ich istnienia – ciągnęła Pezalska. – Kształty, kolory, cały świat, który mamy przed oczami, to tylko interfejs stworzony przez nasz mózg. Gdyby był inny, patrzyłabym na ciebie i widziałabym, dajmy na to, poruszające się wielokolorowe cząsteczki.
– Powiesz mi wreszcie, do czego zmierzasz?
– Do tego, że jesteśmy tylko dziećmi bawiącymi się piaskiem na plaży, a przed nami rozciąga się cały ocean niewiedzy.
– Dobra, ale…
– Z trajektoriami jest identycznie.
– W jakim sensie?
– Jeśli dotrzesz dostatecznie daleko, w końcu trafisz do światów, w których nie było Riese. Nie było Trzeciej Rzeszy. Nie było Republiki Weimarskiej, Cesarstwa Niemieckiego, nawet Europy w znanym ci kształcie politycznym… Idąc dalej, możesz trafić do linii, w których nasz kontynent w ogóle nie istnieje.
Naraz Natalia załapała, co dowódczyni ma na myśli.
– Ale osobliwość jest wszędzie – powiedziała.
– Otóż to. I wszędzie tam, gdzie się ją wykorzystuje, jakoś zmapowano wieloświat. Jedne miary są bardziej dokładne, inne mniej. Nasza plasuje się gdzieś na tym drugim końcu.
Urszula przez moment nasłuchiwała w ciszy, a potem oświetliła drogę przed nimi i ruszyła w kierunku die Glocke. Był już niemal na wyciągnięcie ręki i Natalia poczuła się nieco spokojniej.
– Chcesz powiedzieć, że linii jest jeszcze więcej? – spytała.
– Nieskończenie wiele – odparła Pezalska. – Dajmy na to, że my możemy dostać się na przykład do 3.5.000 lub 3.5.001. W innym świecie ktoś jest w stanie przeskoczyć do wszystkiego, co znajduje się między tymi ZL. Ot, choćby do 3.5.000.1.231.4.
Nataszy zrobiło się słabo na samą myśl.
– Gdzieniegdzie nazywają te bliższe odmiany nie innymi światami, ale permutacjami lub wektorami. W innych miejscach wiąże się to z kosmosem, nadaje się nazwy wedle ascendentów i tranzytów poszczególnych ciał niebieskich. Jeszcze gdzie indziej mówi się o płaszczyznach, o gałęziach, podgałęziach i…
– Ale jaki to ma związek z Parkerem?
Urszula weszła do kabiny w milczeniu, po czym uniosła wzrok, jakby potrzebowała chwili, by przygotować się do wyłożenia końcowego wniosku.
– Gdzie ostatnim razem z nim byłaś? – spytała.
– W 3.4.772.
– W takim razie wystarczy, że przeskoczymy do 3.4.772.1 lub którejś z okolicznych permutacji, w której Rychter nie zdecydował się ruszyć za Döringiem, a spotkasz praktycznie tego samego człowieka.
Natalia zwlekała z odpowiedzią, niepewna, co przełożona stara się zasugerować. Zabranie stamtąd bliskiej kopii jej Parkera?
– I praktycznie taką samą mnie – zauważyła.
– To bez znaczenia.
– Bo?
– Bo możemy wykorzystać tamtego Rychtera, by przeniósł cię do naszej permutacji 3.5.000 – oznajmiła Urszula.
Brzmiało to jak paradoks, który tylko czekał, by zebrać destrukcyjne żniwo w znanej Natalii rzeczywistości. Tak bliska kopia Parkera, będąca praktycznie nim? Całe ich życie, cała przeszłość z Nataszą byłyby takie same. Co konkretnie różniłoby drugiego Rychtera od tego jej? Jedna decyzja?
Zakrawało to na szaleństwo. Jednocześnie jednak Natasza miała pełną świadomość, że w inny sposób nie uratuje swojego Parkera.
– Jeśli się na to piszesz, jestem gotowa zaakceptować ten…
Urszula urwała, znów bowiem rozległ się jakiś dźwięk z głębi kompleksu. Tym razem znacznie głośniejszy, głuchy, odbijający się echem, jakby ktoś uderzył w pudło rezonansowe.
Kobiety spojrzały po sobie, a potem Natalia zrobiła krok w kierunku wyjścia. Próbowała podnieść latarkę, by oświetlić okolicę, ale jej ręka nagle stała się ciężka jak z ołowiu. Nie miała siły, by podnieść ją wyżej niż na wysokość miednicy.
– Ula… – powiedziała.
Powoli obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że przełożona słania się na nogach. Zupełnie jakby grawitacja nagle się zwiększyła albo jakaś przemożna siła starała się wcisnąć je w podłogę.
– Co się dzieje? – wydusiła Natasza.
Zaraz potem nogi się pod nią ugięły.
Usłyszała kroki. Głośne, zdecydowane.
Ktokolwiek się zbliżał, bez trudu mógł dosłyszeć prowadzoną przez nie przed momentem rozmowę.
Natalia powtarzała sobie, że to niemożliwe.
Podniesienie głowy wymagało od niej wręcz ekstremalnego wysiłku. Kiedy w końcu jej się to udało, zobaczyła dwie kroczące ku niej niewyraźne postacie.
Były całe białe. Nie, nie białe, one całe jaśniały.
Przywodziły na myśl zjawy, które nie miały nic wspólnego z istotami ludzkimi. Nataszy wydawało się, że noszą kaptury i jakieś luźne szaty, ale tylko przez moment. Zaraz potem potrafiła myśleć tylko o tym, że widzi ich aurę.
– Boże… – szepnęła z przerażeniem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Remigiusz Mróz, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: © Dark Crayon
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Aleksandra Deskur
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-322-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Motto z Rolanda Stephena Kinga w przekładzie Andrzeja Szulca.