Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
387 osób interesuje się tą książką
Małgorzata Dobrowolska. Księgowa. Matka. Żona.
Kobieta lubiana przez wielu.
Tylko dlaczego zginęła?
Liczba osób, z którymi miała na pieńku, zaskakuje.
Sprawę zagadkowej śmierci kobiety, której ciało zostało znalezione w jednym z oczek na Polach Mokotowskich, prowadzi starszy aspirant Andrzej Woźniak i jego partnerka, mająca zespół Aspergera aspirant Zuzanna Kruk.
Równolegle zajmują się śmiercią znanego aktora, który postanowił odebrać sobie życie, wieszając się, oraz sprzedawcy ubezpieczeń, który wyskoczył z wieżowca.
Czy dadzą radę rozwiązać zagadki, które postawili przed nimi sprawcy? A może nie każda z tych spraw dotyczy celowego działania?
„Zabijesz mnie?” to klasyczny kryminał, w którym już będziesz witać się z gąską, a wtedy ona… okaże się królikiem ;)
„Zabijesz mnie?” to powieść przedstawiająca historię Małgorzaty Dobrowolskiej i czterech osób, z których każda miała powody, aby wysłać ją na tamten świat.
„Zabijesz mnie?” to doskonała pozycja dla wszystkich lubiących wciągające historie, pełne emocji i zwrotów akcji, a także nietuzinkowych bohaterów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 437
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright by Agnieszka Peszek 2025
Copyright by 110 procent 2025
Wydanie 1
Redakcja: Dominika Kamyszek – OpiekunkaSlowa.pl
Projekt graficzny okładki: Andrzej Peszek
Skład: Agnieszka Peszek
Wersja elektroniczna: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
ISBN: 978-83-971907-0-2
Wydawnictwo 110 procent
Cymuty 4, 05-825 Czarny Las
www.peszek.pl
Rodzina jest naszym najważniejszym źródłem radości i smutku.
Francois Mauriac
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Cytat
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Kilka słów
Inne książki Autorki
Pociągnęła za uchwyt czarnych masywnych drzwi zewnętrznych i poczuła opór – ani drgnęły. Napięła mocniej całe ciało i szarpnęła raz jeszcze. Nadal nic. Z bocznej kieszeni plecaka, który przewiesiła przez prawe ramię, wyjęła pojedynczy klucz, włożyła go do zamka i przekręciła. Drzwi ustąpiły.
Weszła do wąskiego wiatrołapu i powiesiła kurtkę w środkowej części wielkiej szafy wnękowej. Rzuciła buty pod małą kanapę obitą materiałem w stylu patchwork, po czym spojrzała w lustro, które pokrywało całą powierzchnię przesuwnych drzwi.
Tola Dobrowolska nie znosiła swojego widoku, co pogłębiło się jeszcze trzy lata temu, kiedy jej ciało zaczęło się zmieniać. Na twarzy co chwilę wykwitały okropne pryszcze, które mimo uwag matki dusiła za każdym razem, mając nadzieję, że szybciej znikną. One jednak natychmiast wypełniały się jakąś cieczą, puchły i robiły się czerwone, świecąc z daleka niczym neon w ciemności. Ale nie był to jej jedyny problem. Znacząco zmieniła się liczba pokazywana przez wagę, i to w tym niechcianym kierunku. Mocno przytyła. Jej ciało nie wyglądało już tak smukło jak przez pierwsze kilkanaście lat życia. Z miesiąca na miesiąc w talii przybywało centymetrów, a ubrania przestawały pasować. Jedyne, co w sobie lubiła, to włosy, których zazdrościły jej koleżanki. Długie do łopatek i w przepięknym brązowym kolorze. Poprawiła kosmyk utlenionej grzywki, którą zrobiła na złość matce, pociągnęła za klamkę kolejnych drzwi i weszła do przedpokoju, płynnie przechodzącego w salon na wprost i jadalnię połączoną z kuchnią po prawej stronie.
– Mamo, jestem wcześniej! – wrzasnęła piskliwie. – Odwołali nam dzisiaj matmę. Umówiłam się z ciotką na późne popołudnie do kina – rzuciła cały czas podniesionym głosem i ruszyła do kuchni, gdzie przy pustej misce czekał dorodny szary kocur rasy maine coon. Przykucnęła obok zwierzaka i podrapała go za uchem, a ten naprężył się, wygiął grzbiet w pałąk, a ogon postawił na baczność i zaczął się łasić. – Czemu nie dałaś Ziumkowi jedzenia? Przecież weterynarz kazał karmić go trzy razy dziennie o stałych porach. Jak nie będzie jadł regularnie, znowu pojawią się problemy z wagą. Prosiłam cię o to już tyle razy. Chociaż raz mogłabyś coś dla mnie zrobić. To chyba nie jest takie trudne?
Nie słysząc żadnej odpowiedzi, wstała, podeszła do szafki obok lodówki i wyciągnęła pudełko z karmą. Przykucnęła obok kota, odmierzyła miarką odpowiednią porcję i wsypała ją do jednej z pustych misek. Futrzak nie czekał, aż skończy, przecisnął się obok jej nogi i rzucił na jedzenie, jakby nie jadł od co najmniej kilku dni.
– Ale jesteś głodny, biedaku… – Pogłaskała zwierzę i odstawiła pudełko na miejsce. – Mamo, nie odpowiedziałaś pani od polskiego w sprawie wycieczki. Musi dostać od ciebie jakieś info. Jezu, mamo, możesz się odezwać?! – krzyknęła zniecierpliwiona i ruszyła w stronę znajdującego się tuż obok salonu gabinetu matki, w którym ta ostatnio coraz częściej pracowała.
Jednak Tola Dobrowolska nie musiała do niego wchodzić, żeby wiedzieć, że stało się coś złego. Gdy tylko stanęła obok kanapy, zobaczyła ciągnące się od pomieszczenia aż po taras smugi krwi, które zdecydowanie nie zwiastowały niczego dobrego.
– Starszy aspirant Andrzej Woźniak, a to moja koleżanka aspirant Zuzanna Kruk. Jesteśmy z Komisariatu Policji Warszawa Wilanów. To ty do nas zadzwoniłaś? – spytał mężczyzna, gdy tylko stanął przed Tolą Dobrowolską.
Dziewczyna wyglądała na jakieś piętnaście, maksymalnie szesnaście lat, choć mocny makijaż pozornie dodawał jej lat. Woźniak jednak dobrze wiedział, że określenie czyjegoś wieku jest niezwykle trudne. On sam stanowił tego doskonały przykład. Jego ciemnoblond, wiecznie stojąca na baczność czupryna, która dotychczas nie została skażona nawet jednym siwym włosem, myliła każdego. Mało kto się spodziewał, że jest dobrze po czterdziestce. Większość oceniała go zazwyczaj na maksymalnie trzydzieści kilka lat i przez dłuższy czas nie wierzyła, że jest inaczej. Ostatnimi czasy dwa razy musiał pokazać dowód osobisty, bo rozmówca odmawiał przyjęcia tej informacji jako prawdziwej, twierdząc, że to niemożliwe, aby był tak stary.
– Tak, to ja. Nie wiem, co się stało. Mama zniknęła – powiedziała nastolatka smutnym głosem, a na jej twarzy pojawiła się podkówka. – Jej telefon leży na biurku, a w salonie jest mnóstwo krwi! Musiała się skaleczyć albo… – Przerwała i jeszcze bardziej wykrzywiła usta, ciągnąc kąciki w dół.
– Dotykałaś czegoś? – spytała stojąca obok Woźniaka policjantka.
Mężczyzna tylko westchnął, nie komentując jej bezpośredniego tonu. Już zdążył się przyzwyczaić.
Zuzanna Kruk była jedną z najbardziej spostrzegawczych, a zarazem najtrudniejszych do współpracy osób, jakie jej partner kiedykolwiek spotkał. Praca z nią wiązała się z całą gamą uczuć, od euforii po zdenerwowanie, nazywane przez niektórych wkurwieniem.
– Nie! Co pani! – krzyknęła dziewczyna i pokręciła przecząco głową. – Przestraszyłam się i wybiegłam z domu, po drodze wzięłam tylko kota i telefon. Zadzwoniłam do jej wspólnika, ale mnie zbył. Powiedział, że nie wie, gdzie może być. Tata nie odebrał. Nie wiedziałam, co zrobić, więc zadzwoniłam do was. Ale może bez sensu. Pewnie zaraz przyjdzie.
– Kiedy ostatni raz widziałaś matkę? – spytała beznamiętnie aspirant Zuzanna Kruk. Trzydziestodwuletnia policjantka stanowiła nie lada wyzwanie dla rozmówców. Wyraz jej twarzy praktycznie nigdy się nie zmieniał. Spojrzenie niebieskich oczu przeszywało na wskroś. Lekko uniesione brwi sprawiały wrażenie, że jest permanentnie wkurzona, a szczękościsk, który próbowała leczyć szyną relaksacyjną, jak na razie bez widocznych efektów, powodował, że cały czas prezentowała mocno zarysowane mięśnie na policzkach. I miała taki grymas twarzy zarówno wtedy, gdy przekazywali zatroskanym rodzicom, że ich ukochane dziecko się odnalazło, jak i w sytuacjach, gdy informowali kogoś o śmierci bliskiej osoby.
– Rano. Zeszła, gdy szykowałam się do szkoły. Sprawdziła, czy zrobiłam sobie śniadanie, i tyle.
– To może dokądś pojechała? – dopytywał dalej policjant.
– Może, ale ostatnio pracowała z domu, poza tym w garażu stoi samochód, a mama nie należy do fanek pieszych wycieczek. I jest raczej oszczędna, żeby nie powiedzieć skąpa, więc szkoda jej kasy na taksówki.
– Nikt nie podwiózł cię do szkoły? – wtrącił z lekkim opóźnieniem zdziwiony Andrzej Woźniak i przeczesał swoje niesforne włosy.
– Nie. Rodzice, a w szczególności mama, uważają, że muszę być samodzielna. Podobno dzięki temu lepiej będę sobie radzić w życiu – odpowiedziała dziewczyna bez przekonania w głosie i wzruszyła ramionami.
– Aha, może twoja mama umówiła się z koleżanką, która po nią podjechała, a te smugi można jakoś racjonalnie wytłumaczyć? – dopytywał dalej starszy aspirant.
– Jesteś trochę za gruba – rzuciła niespodziewanie policjantka, na co Andrzej Woźniak westchnął i pokręcił głową.
– Przepraszam za koleżankę, ona nie…
Więcej nie zdołał wtrącić, bo Zuzanna Kruk kontynuowała swoją wypowiedź:
– Masz około stu sześćdziesięciu ośmiu centymetrów wzrostu, co oznacza, że zgodnie z normami wskaźnika masy ciała powinnaś ważyć między pięćdziesiąt trzy a sześćdziesiąt osiem kilogramów. A ty ważysz dobrze ponad dziewięćdziesiąt. Myślę, że nawet pod dziewięćdziesiąt pięć. Nie wiem, czy wiesz, ale…
– Proszę, przestań – stanowczym głosem przerwał jej funkcjonariusz i ścisnął Kruk za nadgarstek. Taki ustalili sygnał na sytuacje, gdy przesadzała. – Przepraszam za koleżankę – powtórzył. – Ona jest trochę…
– Inna, widzę – skończyła za niego Tola i uśmiechnęła się lekko. – Mój kuzyn ma autyzm, więc nie musi pan tłumaczyć. Spędziłam z nim całe dzieciństwo i nasłuchałam się już sporo dziwnych rzeczy na swój temat i nie tylko, więc jestem przyzwyczajona.
– Ale ja nie mówiłam niczego dziwnego – zaprotestowała policjantka, cały czas wbijając wzrok w dziewczynę. – Ja tylko stwierdziłam fakt. Jesteś gruba, i jak nic z tym nie zrobisz, to wcześniej czy później dopadną cię kłopoty zdrowotne. Niestety nadwaga, a później otyłość to globalny problem, a dzieci, które się z nim borykają, zwiększają swoje szanse na bycie grubym w dorosłości. A później zwalają wszystko, że niby mają jakieś choroby, ale guzik prawda…
– Dość tego! – powiedział podniesionym głosem mężczyzna, a na jego czole pojawiła się widoczna żyła, która wyskakiwała zawsze, gdy się denerwował.
Tola Dobrowolska patrzyła na nich z lekkim rozbawieniem, na chwilę zapominając, dlaczego zadzwoniła pod numer alarmowy.
– Zostań tutaj – rzucił Woźniak do nastolatki i delikatnie popchnął koleżankę w stronę drzwi wejściowych. – Pójdziemy do środka. Ja niedługo do ciebie wrócę.
Nic więcej nie mówiąc, zostawili dziewczynę na zewnętrznych schodach prowadzących do domu, trzymającą na kolanach kota, który raz po raz próbował wyswobodzić się z jej uścisku. Włożywszy w wiatrołapie ochronny strój, rękawiczki i nakładki na buty, weszli do domu.
Chwila w milczeniu pozwoliła mu trochę się wyluzować. Nie znosił podnosić głosu, ale czasami czuł, że inaczej się nie da.
– Miło tu – stwierdził już spokojnie policjant, gdy stanęli na środku salonu.
Szare, chropowate płytki doskonale komponowały się z białymi meblami i drewnianymi elementami wykończenia. Mimo że baza prezentowała się dość ubogo, całość robiła przyjemne wrażenie, uzupełniona o rośliny, które stały praktycznie w każdym kącie, a także kolorowe obrazy z kwadratowymi ludzikami, których zniekształcone twarze przyciągały uwagę.
– A ty jak zwykle skupiasz się nie na tym, na czym powinieneś. Nie masz szukać inspiracji do wykończenia domu, ale śladów! – skomentowała policjantka i potrząsnęła głową, próbując zrzucić z twarzy niesforny kosmyk, który zsunął jej się na prawy policzek, a którego nie chciała dotykać w rękawiczkach. Zawsze nosiła dwie pary, twierdząc, że tylko dzięki temu nie zostawia odcisków na miejscu zbrodni. Co ciekawe, jeden z techników to potwierdził, jednak Woźniakowi rzadko wystarczało cierpliwości, żeby wepchnąć swoje zgrubiałe palce w dwie pary lateksowych rękawiczek. Zresztą jego dłonie zawsze go wkurzały, a żona się z nich śmiała, twierdząc, że wyglądają, jakby chwilę wcześniej oderwał się od łopaty.
– Chcesz się czepiać mnie? Może zacznij od siebie – rzucił, czując, że irytacja ponownie wzrasta. – Znowu przesadziłaś. Dobrze, że dziewczyna jest wyrozumiała, bo wpadłabyś w kolejne kłopoty. Ile razy trzeba ci tłumaczyć, że nikogo nie obchodzą twoje przemyślenia, rady, które nie są związane ze zgłoszeniem? A w sumie nawet te możesz zostawić dla siebie. Dziewczyna odkryła krew w domu, matka zniknęła, a ty wygłaszasz elaborat o jej wadze.
– A od kiedy mówienie prawdy stanowi problem?
– Od zawsze! – krzyknął i poczuł bezsilność jak zwykle w takich sytuacjach, gdy jego próby wpłynięcia na koleżankę spełzały na niczym. – Zresztą możemy już skończyć? Ta dyskusja do niczego nie prowadzi, a ja – spojrzał na sportowy zegarek, który nosił od kilku dni – nie mam za dużo czasu.
– Znowu słomiany wdowiec? Ola wyjechała z Leną?
– Tak. Ale skupmy się. Mamy robotę do zrobienia. – Wskazał na ślady krwi, o których wspominała dziewczyna. Ciągnęły się od pomieszczenia sąsiadującego z salonem do tarasu, którego drzwi ktoś zostawił lekko uchylone. – Zdecydowanie widać udział osób trzecich. Ofiarę ciągnięto, podczas gdy dość intensywnie krwawiła. Tylko czy jest nią na pewno mama tej dziewczyny? Plus czy ilość krwi stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia?
– Koniecznie w pierwszej kolejności trzeba sprawdzić grupę krwi, zanim przyjdą wyniki badań genetycznych – skomentowała Kruk i wszystko zanotowała w swoim kajecie. – To da nam wstępny pogląd, czy to potencjalnie jej.
Powoli przeszli do pomieszczenia, z którego prowadziła czerwona smuga. Popchnęli drzwi i wkroczyli do niewielkiego gabinetu. Na powierzchni około dziesięciu metrów kwadratowych stało zwykłe białe biurko ustawione przy ścianie z jedynym w pomieszczeniu oknem, a wzdłuż dłuższej ściany biblioteczka zapełniona po brzegi książkami. Jednak nie to przykuło ich uwagę.
– Czas wezwać techników – rzucił starszy aspirant Andrzej Woźniak, gdy ujrzał zniszczony doszczętnie komputer, którego ekran roztrzaskano w drobny mak.
Papiery z bliżej nieokreślonymi danymi walały się po całym pokoju. Najbardziej jednak przerażała krew, która zarówno na biurku, jak i na podłodze tworzyła oryginalne wzory. Może przeniesione na płótno wywoływałyby zachwyt wśród amatorów sztuki współczesnej, ale w połączeniu z bałaganem, który nie wynikał z niechlujstwa, ale z celowego działania intruza, stanowiły niezbity dowód, że para policjantów stoi właśnie na miejscu zbrodni.
– Ktoś ją zaskoczył. – Zuzanna Kruk przerwała panującą od dłuższej chwili ciszę i podeszła bliżej biurka, stawiając stopy niczym baletnica, aby przypadkiem na nic nie nadepnąć. – Uderzył. Prawdopodobnie czymś ostrym, bo polało się sporo krwi. Walczyła. Krew jest głównie na meblach, ale widać ją też na ścianach. – W tym momencie pokazała na kilka kropelek nad biurkiem. – Małgorzata Dobrowolska…
– Skąd wiesz, jak się nazywa? – wtrącił Andrzej Woźniak, dobrze wiedząc, że znów daje partnerce okazję do docinków. Jak zwykle się nie pomylił. W tej kwestii była niezawodna.
– Jakbyś obserwował, a nie gapił się na kwiatki i inne bzdety, zauważyłbyś leżący na szafce przy wejściu portfel. Gdy ty zachwycałeś się podłogą i pewnie zastanawiałeś, czy ten kolor pasowałby ci w mieszkaniu, ja go otworzyłam i już wiem, u kogo gościmy. Poza tym plik banknotów, który w nim znalazłam, to dowód na to, że motyw rabunkowy to raczej ślepa uliczka, chyba że złodziej miał sporą wadę wzroku. Mamy raczej do czynienia z porwaniem lub być może morderstwem.
– Morderstwo? Porwanie? – powtórzył po niej zdziwiony.
– A co innego? Teraz to trudno powiedzieć, ale trzeba brać pod uwagę różne scenariusze. Na razie musimy być otwarci na wszelkie możliwości. Porwanie, morderstwo, a może jednak nieudany włam, którego celem nie były pieniądze. – Wskazała dłonią na bałagan, który kłuł ją w oczy. Woźniak dobrze wiedział, że najchętniej by podeszła i poukładała poprzewracane książki czy pojemnik z długopisami. Zresztą pamiętał ich pierwszą wspólną sprawę, gdy zaczęła kompulsywnie sprzątać na miejscu zbrodni. Na szczęście szybko odciągnął ją na bok, zanim zdążyła zniszczyć dowody zostawione przez sprawcę. Od tego czasu pilnowała się w tej kwestii. – Bez wątpienia stało się coś niepokojącego. Jak dla mnie krwawe ślady w połączeniu z nieładem układają się w sensowny scenariusz. Ktoś zaskoczył ją podczas pracy, zaatakował, doprowadzając do mocnego krwawienia, a następnie wyciągnął z domu przez taras. A to oznacza, że ofiara może być w złym stanie. Może nawet nie żyje. Musimy sprawdzić wszystkie warianty. Wezwij ekipę, ale ja pogadam jeszcze raz z dziewczyną.
– O nie! – krzyknął policjant. – Ty wzywaj, kogo chcesz, a ja z nią porozmawiam. Po twoim występie dziewczyna raczej nie pała do ciebie miłością.
– Średnio mnie obchodzi to, czy mnie lubi, czy nie. To nie konkurs na najsympatyczniejszą osobę roku.
– Ty na pewno byś nie wygrała – skwitował i ruszył w stronę drzwi wyjściowych, dając do zrozumienia, że to on porozmawia z córką Małgorzaty Dobrowolskiej, a koleżance zostawi dalsze oglądanie domu i wezwanie zespołu.
Powoli wyszedł z gabinetu i przeszedł obok śladów krwi na podłodze. Już chciał skręcić w prawo, w stronę drzwi wejściowych, którymi dostali się do budynku, ale w ostatnim momencie zmienił zdanie i skręcił w lewo. Postanowił zobaczyć trasę, którą musiał pokonać intruz, ciągnąc lub wynosząc swoją ofiarę.
Delikatnie otworzył drzwi tarasowe, starając się nie zanieczyścić śladów, i wyszedł na zewnątrz. W normalnych warunkach pewnie stanąłby i pozachwycał się pięknym otoczeniem. Ogród okalający dom Dobrowolskich zdecydowanie mógł się podobać. Rosnące wzdłuż ogrodzenia wysokie tuje stanowiły naturalny mur, który skutecznie ograniczał widoczność wścibskim sąsiadom czy przechodniom.
Rozejrzał się uważnie i ruszył w prawo, ponieważ to tam na ziemi zauważył kolejne plamy krwi. Idąc ich śladem, dotarł do podjazdu, gdzie się urwały, tak jakby to tam stał jakiś pojazd, którym odjechała ofiara, świadoma lub nie tego, co właśnie się wydarzyło.
– Udało ci się dodzwonić do ojca? – spytał, gdy ponownie stanął przed dziewczyną, która jedną ręką trzymała dorodnego kota, a drugą grzebała w telefonie.
Jej długie kasztanowe włosy spływały na twarz, zasłaniając ją praktycznie w całości, dlatego w pierwszym momencie nie wiedział, jakie emocje wyraża. Gdy Tola na niego spojrzała, zdziwił się. Patrzyła na niego tak, jakby zupełnie nic się nie stało. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, który nie pasował do osoby, której matce prawdopodobnie przytrafiło się coś złego. W ciągu osiemnastu lat służby spotykał się z bardzo różnymi reakcjami na krzywdę bliskich. Oczywiście dominowały rozpacz, płacz, histeria, której nie mógł przerwać żadnymi słowami, zresztą często też nie chciał, bo z osobistego doświadczenia wiedział, że traumę trzeba przepracować. Ale spotykał również takich, którzy się śmiali, opowiadali dziwne historie, czasami zupełnie niezwiązane z przedmiotem ich spotkania.
Zachowanie dziewczyny zdecydowanie odbiegało od standardów. Siedziała wyluzowana na schodach, drapała kota za uchem, wywołując u niego dziwny dźwięk, który zawsze przerażał policjanta. Tłumaczono mu wielokrotnie, że jest to oznaka zadowolenia, ale zgodnie z zasadą, że boimy się tego, czego nie znamy, zachowywał bezpieczny dystans. Może odebrałby to jako element terapeutyczny związany z zaistniałą sytuacją, ale podchodząc do niej, zobaczył, co robi na telefonie. Wrzucała swoje zdjęcie na Instagram. „Czy tak robi ktoś, kto przejmuje się losem własnej matki?”, pomyślał i stanął w pewnej odległości od kota, który momentalnie położył uszy po sobie.
Andrzej Woźniak przybrał bojową postawę, stanął na szeroko rozstawionych nogach, włożył ręce do kieszeni i swoim zwyczajem przekrzywił głowę w lewą stronę. Kiedyś Zuzanna próbowała mu wmówić, że to przez skrócony jednostronnie mięsień obojczykowo-jakiś tam, ale średnio go to interesowało. Nie generowało żadnego problemu, a wyjaśnienie, że przez to może mu się spiąć jakaś taśma, zupełnie zignorował.
– Udało ci się dodzwonić do ojca? – powtórzył pytanie, bo za pierwszym razem jakby nie usłyszała.
– Cały czas ma wyłączony telefon – powiedziała, ponownie przenosząc wzrok na ekran. – Szczerze mówiąc, nie wiem, czy dobrze zrobiłam, wzywając was tutaj. Pewnie mama gdzieś poszła, i tyle. Zaraz wróci i się okaże, że w salonie to nie krew, tylko coś jej się wylało, a samochodu nie zabrała, bo się po prostu rozwalił.
– Nie sądzę. Nie chcę cię straszyć, ale muszę dowiedzieć się jak najwięcej, żeby pomóc twojej mamie.
– Ale ja nic nie wiem. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, podniosła na niego wzrok i włożyła telefon do kieszeni o wiele za dużej bluzy, która czasy swojej świetności zdecydowanie miała już za sobą.
– Zrobimy wszystko, aby ją znaleźć, tylko musisz nam pomóc. Powiedz, czy twoja mama ma jakichś wrogów?
– Wrogów? – rzuciła podniesionym głosem. – Nigdy! Ona jest nudna jak flaki z olejem. Doradza firmom, jak oszczędzać kasę. Siedzi w tabelkach i coś tam liczy. Kiedyś kazała mi pomóc w robocie i po dwóch godzinach mózg prawie mi eksplodował, a ona siedzi tak całymi dniami. Masakra.
– A gdzie pracuje dokładnie?
– Ma firmę z takim gostkiem Erykiem, nazwiska nigdy nie pamiętam.
– Coś z nim nie tak? – spytał zaintrygowany policjant, wyłapawszy dziwny ton jej głosu.
– Nie wiem, ostatnio mama z kimś gadała i wynikało, że chyba ma z nim jakiś problem, ale proszę nie pytać o szczegóły, nie wiem nic więcej. Od kilku tygodni pracowała głównie w domu. Powiedziała, że tak jest wygodniej, więc nie wchodziłam w szczegóły. Ona zresztą niewiele mi mówi, traktuje mnie jak jakąś gówniarę, która nic nie rozumie, jakbym miała dwa latka.
– My, dorośli, często nie chcemy zawracać wam, dzieciakom, głowy naszymi sprawami – powiedział i delikatnie się uśmiechnął. – A poza pracą? Komuś nadepnęła na odcisk?
– Nie. Mama jest raczej nudziarą i w pracy, i po niej. Nawet z ojcem nie potrafi się porządnie kłócić. Zawsze jest spokojna, uśmiechnięta i próbuje załagodzić każdy konflikt. Ojciec czasami coś krzyknie, ale też jest wyciszony.
– Często się sprzeczają? – dopytywał dalej, bacznie obserwując dziewczynę i kota, który non stop zabiegał o głaskanie.
– Nie. Aż dziwne, bo są ze sobą już jakieś dwadzieścia lat. Mam kilka koleżanek, których rodzice się rozstali, więc wiem, że różnie bywa – powiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
– Rozumiem. A może jakieś konflikty w rodzinie? Z sąsiadami? – dociekał, cały czas patrząc z niedowierzaniem na dziewczynę, która zachowywała się tak, jakby nadal nie czuła powagi sytuacji.
– Hmm. W sumie to sytuacja rodzinna jest dość nietypowa. Mama jest sierotą, to znaczy… – zakomunikowała rozmówczyni i ponownie sięgnęła po telefon. Ignorując karcące spojrzenie policjanta, zaczęła w nim czegoś szukać. Już chciał to skomentować, gdy wyciągnęła go do niego i pokazała artykuł wyświetlony na ekranie.
– „Cuda się zdarzają” – przeczytał tytuł i wziął od dziewczyny urządzenie. – „W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim roku w szpitalu bielańskim w Warszawie zostały zamienione leżące obok siebie dziewczynki. I pewnie nigdy nie wyszłoby to na jaw, gdyby jedna z nich po latach nie zachorowała. Podczas badań okazało się, że ludzie, którzy ją wychowywali, nie są jej biologicznymi rodzicami. Państwo N. zatrudnili jednego z najlepszych w kraju detektywów, któremu zlecili odnalezienie ich prawdziwej córki. Udało mu się ustalić jej personalia. Historia skończyła się happy endem. Wychowywana przez państwa N. córka wyzdrowiała, a oni zyskali nowego członka rodziny”. To wydarzyło się naprawdę? – spytał zupełnie zaskoczony i oddał dziewczynie telefon.
– Tak – odpowiedziała ta i wstała, trzymając kota, który co chwilę próbował się wyrwać. – Matka przeżyła wielki szok. Zresztą my też. Trochę wywróciło to nasze życie do góry nogami. Pojawili się babcia i dziadek, którzy chcieli nas poznać. Ciocia… – westchnęła i wydęła poliki. – Już trochę mniej. W sumie podchodziła do nas jak pies do jeża, a gdy zmarł dziadek, zrobiła się dla nas jeszcze bardziej wredna i agresywna.
– Dlaczego?
– Przez czterdzieści kilka lat żyła jako jedynaczka w dość bogatej rodzinie. Nawet bardzo bogatej, powiedziałabym. To pana samochód? – spytała, pokazując na zaparkowaną przed domem białą lancię.
– Nie. Ja jeżdżę toyotą avensis.
– Spoko fura.
– Z dziewięćdziesiątego ósmego – dodał lekko zawstydzony.
– A, to sporo zmienia – skomentowała i pokręciła głową z dezaprobatą. – Ale to i lepiej, to może pan szybciej zrozumie. Wiele osób uważa, że jesteśmy dziani, ale my przy dziadkach to biedaki. Oni mają pod Warszawą wielką posiadłość, z sześcioma końmi i stajnią, która mogłaby pomieścić jeszcze ze dwadzieścia. Jest też basen, siłownia, sala kinowa. Wszystko superluksusowe. Całe życie na to pracowali, z tego, co mama opowiadała, to uczciwie się dorobili. Wychowywali jedną córkę, której dawali wszystko, wiadomo. I tu nagle pojawia się moja matka, miła, skromna, pracowita. Muszę powiedzieć, że na jej tle ciotka Beata wypada średnio. Od razu zrobiła się strasznie zazdrosna, bo dziadkowie chcieli spędzać ze swoją nową córką, i z nami zresztą też, praktycznie cały czas. Przy każdej okazji powtarzali, że niewiele tego czasu im zostało. Zapraszali na święta, które podobno wcześniej spędzali tylko we troje. Zabrali nas na wakacje, na które też zazwyczaj wyjeżdżali w wąskim gronie, zimą planowaliśmy narty. Mama nie jest zbyt wylewną osobą, ale widziałam, że zaczynała się czuć w ich towarzystwie coraz lepiej. Służyło jej to. No i parę miesięcy temu umarł dziadek. Położył się spać i już się nie obudził. Wszyscy byliśmy w szoku, bo od kiedy go poznaliśmy, cały czas coś robił, nie jak standardowy senior, który siedzi w domu na tyłku i dla którego wyjście do sklepu to wyzwanie. Jeździł na rowerze. Biegał, wolno, w swoim tempie, ale biegał. Zimą jeździł na nartach, i to tak, że nie uwierzyłby pan, że siedemdziesięciolatek tak może. Generalnie, jak to tata mówił, krzepki dziadek.
– Ale jaki to ma związek ze złością ciotki? – wtrącił policjant.
– Sorka. Gdy dziadek zmarł, wypłynął temat testamentu. Wie pan, delikatna sprawa… – Dziewczyna cmoknęła i podrapała kota. Zwierzak od jakiegoś czasu bawił się sznurkiem od bluzy, który mu dała, zupełnie nic nie robiąc sobie z faktu, że pogryzie wieńczący go plastik. – Okazało się, że jak pojawiła się w życiu dziadków mama, to zmienili testament i ciotka przestała być jedyną spadkobierczynią. Oczywiście mama odziedziczy swoją część spadku po śmierci babci, bo gdy dziadek odszedł, to ona przejęła cały majątek, ale gdy i ona umrze, ciotka nie dostanie wszystkiego, jak przez całe życie myślała. Oj, powiem szczerze, że na stypie zachowywała się okropnie. Patrzyła na nas z nienawiścią, jakbyśmy to my zabili dziadka. A najśmieszniejsze, że mama nigdy nic nie zrobiła, aby odnaleźć prawdziwych rodziców, bo najzwyczajniej w świecie o nich nie wiedziała. Żyła w przekonaniu, że jej prawdziwi rodzice nie żyją, a ona po ich śmierci została adoptowana. Zdążyła się z tym pogodzić lata temu.
– Co z ludźmi, którzy ją wychowywali? – spytał Woźniak z zainteresowaniem w głosie.
– Niestety też umarli. – Dziewczyna zrobiła smutną minę i westchnęła.
– A prawdziwa, biologiczna mama, znaczy twoja babcia jeszcze żyje? – dopytał dla pewności, czując, że się powoli gubi w chaosie danych.
– Tak, chociaż od dwóch miesięcy już na stałe mieszka z nią pielęgniarka. Mama nawet proponowała, żeby zamieszkała u nas, ale babcia odmówiła. Powiedziała, że nie chce stanowić dla nas ciężaru, poza tym, jak co chwilę powtarza, nie przesadza się starych krzewów czy jakoś tak. Odwiedziłam ją w zeszłym tygodniu. Bardzo jej się pogorszyło, więc w każdej chwili może stać się najgorsze. Mama ostatnio…
Dziewczyna nie skończyła, ponieważ jej wypowiedź przerwał pisk opon. Brama zaczęła się otwierać i przed dom zajechał czarny lexus RX. Wyskoczył z niego wyglądający na pięćdziesiąt lat mężczyzna z lekką nadwagą, co podkreślała rozchodząca się na brzuchu koszula w biało-granatową kratę, niedbale wsunięta w spodnie.
– Tola? Co się stało?! – krzyknął, podbiegając do córki, która od razu wstała. Przytulił ją mocno, jakby nie widzieli się dłuższy czas. Pogłaskał córkę po głowie i dopiero po lekkim chrząknięciu policjanta puścił.
Gdy obrócił się do funkcjonariusza, pierwsze, co zwróciło uwagę Woźniaka, to krzywo zapięte guziki jego koszuli, tak jakby ubierał się w pośpiechu.
– Mama zniknęła – powiedziała dziewczyna i wtuliła się ponownie w mężczyznę.
– Jak to zniknęła? Poszła gdzieś? – dopytywał, nadal ignorując policjanta.
– Tato, nie wiem… Wróciłam ze szkoły, ale jej nie było, a w salonie… – Zawiesiła głos, jakby słowa, które miała powiedzieć, mogły go zranić, a ona za wszelką cenę chciała tego uniknąć. Dopiero teraz na jej policzkach pojawiły się łzy, których Andrzej Woźniak spodziewał się dużo wcześniej. – A co, jak coś jej się stało?
– Loluś… – Mężczyzna delikatnie pogłaskał dziewczynę po głowie. – Wszystko będzie dobrze. Idź do mojego auta, poczekaj, ja zaraz przyjdę. – Wyciągnął w jej stronę kluczyki, dając tym samym znać, aby zostawiła go sam na sam z policjantem, którego w końcu zaszczycił spojrzeniem. – Co tu się dzieje? – zwrócił się do niego agresywnie, gdy tylko Tola się oddaliła.
Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie, z miłego i kochającego tatusia na roszczeniowego petenta, który w każdym widzi wroga.
– Dzień dobry, starszy aspirant Andrzej Woźniak – powiedział spokojnie funkcjonariusz. – Pan jest mężem Małgorzaty Dobrowolskiej?
– Tak, Krystian Dobrowolski, ale o co tu chodzi?! – odpowiedział podniesionym głosem.
– Pana córka zgłosiła zaginięcie pana żony.
– Ale dlaczego?
– Pana żona zniknęła. W domu są ślady krwi i prawdopodobnie walki – oznajmił, cały czas obserwując reakcję mężczyzny.
– O Boże…! – jęknął i złapał się za głowę, na której ilość włosów nie imponowała. Zmarszczył groźnie brwi i utkwił spojrzenie w swoich butach. – To jest jakiś koszmar. Ale kto? Dlaczego? – pytał, nie podnosząc wzroku.
– To właśnie próbujemy ustalić. Co robił pan dzisiaj od rana?
– Ja? – Spojrzał na policjanta, jeszcze bardziej marszcząc brwi, a bruzda między oczami zrobiła się jeszcze głębsza, jakby ktoś w tym miejscu naciął skórę ostrym nożem. – Co pan insynuuje?
– Niczego nie insynuuję, tylko zbieram fakty. To jest niezbędne do ustalenia przebiegu wydarzeń – poinformował Andrzej Woźniak beznamiętnym głosem, cały czas bacznie obserwując rozmówcę.
– Przepraszam, ale… Tola i Małgosia są całym moim światem i nie wiem, co bym zrobił, gdyby którejś coś się stało – powiedział ledwo słyszalnym głosem, cały czas patrząc w ziemię.
– Na razie niczego nie możemy zakładać. Proszę powiedzieć, co pan dzisiaj robił.
– Od rana pracowałem.
– Dlaczego miał pan wyłączony telefon?
– Wyłączony telefon? – powtórzył po funkcjonariuszu mąż zaginionej. – Nie, może przez chwilę nie miałem zasięgu. U mnie w biurze czasami to się zdarza.
– Rozumiem, i cały dzień chodził pan ze źle zapiętą koszulą? – spytał Woźniak, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Eee… Nie zauważyłem. – Mężczyzna zerknął na guziki i zaczął je niezdarnie poprawiać.
– Ma pan pomysł, gdzie pańska żona może być?
– Nie. – Dobrowolski pokręcił przecząco głową i obrócił się w stronę samochodu, gdzie siedziała jego córka nadal bawiąca się z kotem. – Tola nic nie powiedziała? – spytał dziwnym, lekko drżącym głosem.
– O czym?
– Gdzie Małgorzata może być?
– Niestety nie. A panu nic nie wspominała wczoraj wieczorem lub dzisiaj rano, że planuje się z kimś spotkać?
Mężczyzna ponownie pokręcił głową.
– Czy pana żona ma jakichś wrogów?
– Yyy… – mruknął i zaczął nerwowo skubać skórkę lewego kciuka. – Ona jest raczej lubiana. Stanowcza, ale spokojna. Sporadycznie podnosi ciśnienie innym, ale chyba jak każdy.
– To może pan mógł być celem?
– Ja? – powiedział zdziwiony i jeszcze bardziej zmarszczył brwi. – Nie! W życiu. Niby dlaczego?
– Coś ostatnimi czasy działo się dziwnego w okolicy? Może ktoś się podejrzany kręcił?
– Nie, tu jest spokojnie… – Mężczyzna zawiesił głos. – Chociaż tak teraz sobie pomyślałem, że… – Krystian Dobrowolski ponownie urwał wypowiedź i ułożył usta w dzióbek, przygryzając jednocześnie policzek od środka. – Małgorzata mówiła mi o jakimś pierścionku i chyba bransoletce, których nie mogła znaleźć. Wtedy myślałem, że je gdzieś posiała, chociaż to do niej nie pasowało, bo zawsze wszystko odkłada na miejsce i pamięta gdzie. Ale teraz tak sobie pomyślałem, że może ktoś wtedy wszedł do naszego domu i je zabrał. I dzisiaj stało się podobnie, tylko żona przyłapała go na gorącym uczynku.
– Może – skomentował. – Mają państwo jakiś alarm czy monitoring?
– Alarm mamy, tylko rzadko go uruchamiamy. Kamery planowaliśmy założyć, ale zawsze brakowało czasu lub mieliśmy ważniejsze wydatki.
– A może sąsiedzi mają? – spytał Woźniak.
– Z najbliższych sąsiadów nikt nie ma, ale sto metrów stąd nowi mieszkańcy zamontowali w zeszłym roku. W sumie nawet nie wiem dlaczego, tutaj jest bardzo bezpiecznie.
– Było – usłyszeli zza pleców. Żaden z nich nie zauważył przysłuchującej się ich rozmowie Zuzanny Kruk, która nie raczyła się przedstawić, powiedzieć czegokolwiek więcej. Rzuciła to jedno słowo i ruszyła w stronę samochodu technika, który właśnie parkował na podjeździe.
– Trafiliśmy na podejrzane karteczki – powiedział młody policjant z nasuniętą dziwnie na uszy policyjną czapką i podał Andrzejowi Woźniakowi zabezpieczone w torebkach foliowych kawałki papieru formatu A7.
Ktoś napisał na nich odręcznie: „Boję się go”, „Mam już dość”, „On chce mnie zabić”.
– Gdzie to znaleźliście? – spytała Zuzanna Kruk, nie odrywając wzroku od znaleziska.
– Jedną ktoś schował w szufladzie w biurku w gabinecie, tym, przy którym siedziała ofiara podczas prawdopodobnego ataku. Druga była w jej torebce, a trzecia leżała w szafce nocnej przy łóżku. Po zawartości można wnioskować, że należała do żony, nie jej męża. Znaleźliśmy tam pilnik, bezbarwny balsam do ust, krem do rąk, korki do uszu i różową opaskę na oczy, taką do spania.
– Znajdźcie jakieś notatki zapisane przez Dobrowolską i wyślijcie do porównania. Trzeba zbadać, czy na tych karteczkach jest jej pismo, czy może ktoś jej to wysyłał. – Kobieta jak zwykle wydała rozkaz przesadnie władczym głosem. Policjant tylko kiwnął głową i ponownie ruszył do środka.
– Myślisz, że za tym stoi mąż? – rzucił Woźniak, gdy młody funkcjonariusz zniknął z pola widzenia. Krystian Dobrowolski mu się nie spodobał. Sprawiał wrażenie, jakby ta rozmowa go denerwowała. Szybko ją zakończył, zostawił do siebie telefon i pojechał dokądś z córką. Ani on, ani ona nie zachowywali się tak, jakby bardzo przejęli się zaistniałą sytuacją.
– To nie czas na zgadywanie. Zbierzmy dowody. Policjant to nie wróżbita, co przepowiada przyszłość z fusów. – Kruk postukała długopisem w swój mały kajecik, w którym zawsze wszystko notowała, i rozejrzała się po raz nie wiadomo który po pomieszczeniu.
– Matko, zaczyna się – westchnął, wiedząc, że wywołał niepotrzebną dyskusję.
Nie zdążył nic dodać, bo z domu wyszedł kolejny policjant.
– Mamy jej komórkę – zakomunikował z taką dumą, jakby znalazł ukryty skarb.
Woźniak nie chciał komentować, że już wiedzieli o tym od córki zaginionej, więc rzucił tylko:
– Poproszę.
Chwycił zabezpieczony folią telefon i spróbował go uruchomić, wpisując kombinację 1234, a później 4321. Niestety bezskutecznie.
– Jeden trzy zero siedem – wyrecytowała Zuzanna Kruk z posągowym wyrazem twarzy.
– Zaczynam się ciebie bać – skomentował starszy aspirant i wytrzeszczył oczy, gdy kod okazał się właściwy.
– Gdybyś skupił się na swojej robocie, to może też byś na coś trafił. Twój wzrok prześlizguje się po otoczeniu, a powinien wchodzić w zakamarki. Powinieneś być jak skaner, co wyłapuje najmniejsze pyłki z dowodami.
– Przepraszam, ale rozmawiałem z córką zaginionej, a później chwilę z mężem. Chyba przesłuchanie rodziny jest równie ważne jak zbieranie i zabezpieczenie dowodów.
– Nie zgodziłabym się – sapnęła i pokręciła głową. – Ludzie kłamią, a ślady niekoniecznie. A co do hasła, to znalazłam je w jej notatniku, w którym wypisała wszystkie kody dostępu, co jest średnio mądre, bo każdy mógł do niego zajrzeć.
Ale on już nie słuchał, skupiał się na przeglądaniu zawartości telefonu. Zaczął od zdjęć. Kobieta nie miała ich zbyt wiele, co wprawiło go w lekkie zdziwienie. Andrzej Woźniak już dawno zauważył, że w dobie telefonów komórkowych z optyką o jakości zbliżonej do profesjonalnych aparatów ludzie robią zdjęcia wszędzie i wszystkiemu. Bez sensu, bez pomyślunku, bez polotu, przez co foldery ze zdjęciami mają wypchane do granic możliwości.
W sprawdzanych podczas czynności służbowych telefonach znajdował tyle dziwnych rzeczy, że myślał, że już nic go nie zaskoczy. Zdjęcia jedzenia, rozkładów jazdy czy sylwetki dla udokumentowania chudnięcia zupełnie nie wprawiały go w zdziwienie. Jednak to, co zobaczył w telefonie Małgorzaty Dobrowolskiej, przyspieszyło bicie jego serca. Patrzył na obrazy i czuł, jak jego oczy mimowolnie otwierają się coraz szerzej.
Zrobione przed lustrem zdjęcia jej ciała, które śmiało mogły być dowodem w sprawie. Siniaki sporych wielkości i różnorodnych kolorów. Krwistoczerwone, pomarańczowe czy zielone. Duże, małe. Najgorszy chyba znajdował się na jej plecach, w okolicach nerek. Straszył kolorem i rozmiarem. Ktoś, kto jej go zrobił, musiał włożyć w to mnóstwo siły i raczej nie należał do grona najbliższych przyjaciół.
Słońce już zachodziło, gdy po siedmiu godzinach spędzonych w domu Dobrowolskich, podczas których wspólnie z technikiem przeczesywali każdy zakamarek, Zuzanna Kruk i Andrzej Woźniak wyszli i stanęli na ulicy. Zrobiło się już szaro, a temperatura spadła o kilka stopni. Lato powoli ustępowało jesieni, a ciepłe dni i niewiele zimniejsze noce powoli odchodziły w zapomnienie. Ludzie wyciągali już ciepłe kurtki, zapominając, że przy takiej samej wysokości słupka rtęci kilka miesięcy wcześniej, przed wakacjami, chodzili w bluzach, a niektórzy nawet w klapkach i krótkich spodenkach.
– To wracamy na komisariat – rzuciła policjantka, cały czas pogrążona w zamyśleniu. Gdy tylko ruszało śledztwo, przestawiała swój umysł na tryb „intensywna praca”, z którego ciężko było ją wyciągnąć. – Trzeba ściągnąć gościa od komputerów i telefonów. Na bank coś tam jeszcze jest, a ja…
– Czekaj! Ja nigdzie nie wracam, co najwyżej do domu. Zgłoszono zaginięcie, więc można powiedzieć, że poszukiwania ruszyły. Nasi analizują zebrane ślady. Rano na biurku będziemy mieli nagrania z kamer i protokoły z wypytywania sąsiadów. Jak coś będzie wymagało naszej interwencji, podjedziemy raz jeszcze, a w wyjątkowej sytuacji zadzwonią po nas. Teraz jedziemy do domu odpocząć. Nie wiem, czy pamiętasz, ale po ostatniej sprawie obiecałaś, że będziesz zachowywać umiar i rozsądek.
Uśmiechnął się do niej, licząc, że koleżanka potulnie ruszy do swojego samochodu. Ta jednak stała jak zamurowana, patrząc przed siebie. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział, co to oznacza.
– Gdyby nie ja, nigdy by nie odnaleziono tych chłopców – wydusiła z siebie po dłuższej chwili ciszy, cały czas nie racząc go spojrzeniem.
– Tak, wiem – skomentował cicho i bez emocji, chociaż chętnie podniósłby głos. Cztery lata pracy z Zuzanną Kruk nauczyły go, że każdą dyskusję ze swoją partnerką musi prowadzić w sposób spokojny, gdyż szybko wpada w złość i emocjonuje się zdecydowanie ponad miarę, a co zaskakujące, jej samej przeszkadza to u innych. Nauczył się również tak dobierać słowa, aby zmniejszyć możliwości nieprawidłowej interpretacji, a także stronić od abstrakcji i wszelkich metafor, których tak bardzo wymagała jego polonistka w liceum, a które niestety stanowiły wyzwanie dla koleżanki. Wszystko musiał tłumaczyć jak chłopu na roli, mimo że kobietę zdecydowanie cechowała ponadprzeciętna inteligencja. – Tylko że prawie przypłaciłaś to życiem – dorzucił po chwili.
– To się nie liczy. Zostałam policjantką z pełną świadomością zagrożeń, jakie niesie za sobą ta praca. Wiem, że mogę zostać ranna, a nawet zginąć podczas każdej akcji – powiedziała, a on nie pierwszy raz pomyślał o poświęceniu, które wpisywała w wykonywany zawód, a którego on bał się jak ognia, szczególnie ze względu na rodzinę. – Ważne, że się udało. My pracujemy dla efektu.
– Taaak – odpowiedział przeciągle i zrobił krok w stronę samochodu, którym przyjechał. – Ale proces dochodzenia do niego też jest ważny. Jak znowu wylądujesz w szpitalu, kolejna potrzebująca twojego niesamowitego umysłu osoba będzie musiała na niego czekać, bo ty będziesz unieruchomiona. A co, jak stanie ci się coś poważniejszego i nigdy nie wrócisz? Do tego nie możemy dopuścić. – Poklepał ją po ramieniu i szybko cofnął rękę. Kontakt fizyczny stanowił kolejną rzecz, której musiał unikać, co w jego przypadku stanowiło spore wyzwanie.
Starszy aspirant Andrzej Woźniak pochodził z wielodzietnej rodziny, w której pełnił nie tylko funkcję starszego brata, ale czasami i rodzica. Matka i ojciec wychodzili do pracy przed świtem i wracali w okolicach kolacji, tak zmęczeni, że nie dawali rady ogarnąć zwykłego rodzinnego życia. Dlatego on, jako najstarszy z sześciorga dzieci, przejął ich rolę, ale nie można powiedzieć, że zrobił to chętnie. Jako nastolatek zdecydowanie wolałby spędzać czas inaczej niż gotując czy nadzorując wykonywanie obowiązków domowych przez pięć młodszych sióstr. Wiedział jednak, że nie ma wyboru, i z lekko skwaszoną miną zarządzał małym stadkiem.
Pozostałością po tych czasach była nie tylko niebywale rozwinięta empatia, ale również bliskość z rodzeństwem i umiejętność pocieszania bliskich. Codzienne małe dramaty, jakie spotykały dziewczynki w szkole, na podwórku czy na pierwszej randce, spowodowały, że drobne gesty, takie jak przytulanie czy ręka położona na ramieniu jako wyraz wsparcia, były dla niego praktycznie tak naturalne jak oddychanie, a w relacjach z Zuzanną musiał się tego wyzbyć. Ona za każdym razem tężała, stawała na baczność, a w jej wzroku pojawiała się lekka nuta wrogości.
Starszy aspirant Andrzej Woźniak siedział obok swojej partnerki i z podziwem przyglądał się jej stanowisku pracy, mimo że widział je wielokrotnie. To, że Zuzanna ma świra na punkcie czystości i porządku, zauważył już podczas pierwszego spotkania.
– Mógłbyś umyć ręce? – spytała, gdy po szybkim przedstawieniu przez komendanta wyciągnął do niej rękę. Zupełnie nie rozumiał, o co jej chodzi. – Widziałam, jak pięć minut temu, zanim wszedłeś do budynku, jadłeś drożdżówkę, a później nie umyłeś rąk, ponieważ nie skręciłeś do łazienki. Wyjąłeś tylko telefon i naniosłeś na dłonie kolejną dawkę zarazków. No i po drodze dotknąłeś klamki do budynku. Nie wiem, czy wiesz, ale klamki, poręcze czy guziki w windzie to rzeczy, których nie powinniśmy dotykać gołą dłonią, no, chyba że chcemy zachorować.
Wyrzucała z siebie słowa jak katarynka, a on słuchał tego z szeroko rozdziawionymi ustami. Gdy skończyła, spojrzał wymownie na komendanta, próbując spytać go wzrokiem, czy może jednak nie zmieniłby zdania i dał mu na partnera kogoś bardziej… normalnego. Niestety decyzja o przydziale zapadła i jedynym wyjściem, jeżeli bardzo mu nie pasowała, była rezygnacja ze służby, a to nie wchodziło w grę.
Pierwszy miesiąc ich wspólnej pracy wolałby wymazać, zapomnieć. Musiał nauczyć się tolerowania zachowań, których zupełnie nie rozumiał. Jego partnerka notorycznie przekraczała granice, czego on nie robił praktycznie nigdy. Mówiła ludziom rzeczy, których po prostu nie mówi się ze względu na społeczne relacje. Ona jednak się tym nie przejmowała, a wręcz ignorowała ich reakcje, zupełnie nie dostrzegając, że mogła kogoś zranić czy obrazić.
Mimo to znalazł w niej też kilka cech, którymi niezmiernie mu imponowała, jak choćby patrzenie na zdarzenia w sposób niekonwencjonalny, a także nabożne podejście do porządku. Kilkakrotnie odwiedził ją w małej kawalerce, którą wynajmowała od lat, i zawsze czuł się jak w innej rzeczywistości.
Kurz miał tam zakaz wstępu, a linijka, obok długiej listy detergentów, stanowiła jedno z ważniejszych narzędzi do utrzymywania porządku. Patrząc na jej otoczenie, wiedział, że za żadne skarby świata nie umiałby odwzorować jej sposobu sprzątania. Wspięła się na najwyższy poziom perfekcji, o który on nigdy się nawet nie otarł. U niego w rodzinnym domu liczyło się tylko to, aby nie stawiać niczego na środku pokoju, więc wraz z siostrami kolekcjonowali grzecznie bałagan wzdłuż ścian. Piętrzyło się tam wszystko – od plecaków szkolnych, przez książki, aż po zabawki i ubrania. Czasami w tym całym nieporządku znajdowały się kawałki starych kanapek lub nadgryzione jabłka. W domu stworzonym przez niego i żonę trochę bardziej się starał. W soboty wszyscy angażowali się w porządki. Oczywiście jeśli akurat żona wraz ze starszą córką nie wyjechały na zawody, a on nie siedział w robocie. Dlatego jeżeli nie mieli czasu i sposobności, nikt się nie wściekał i nie robił awantury o bałagan.
Biorąc to wszystko pod uwagę, porządek panujący na biurku, na którym stał laptop z przygotowanym do oglądania filmem z kamery sąsiada Dobrowolskich, niezwykle go stresował, mimo że po wielu kłótniach jego partnerka przestała robić awantury o artystyczny nieład, jak nazywał znajdujące się na jego biurku rzeczy. Z tego też względu jak ognia oboje unikali konieczności wspólnej pracy na jego stanowisku.
– Z tego, co powiedziała córka Dobrowolskich, wyszła do szkoły z domu między siódmą trzydzieści a ósmą, mąż od dziewiątej pracował, potem żadne z nich nie pojawiło się w domu, oczywiście do powrotu dziewczyny ze szkoły, a męża z pracy. Żadne też nie kontaktowało się z zaginioną, co wiemy z bilingów, które zadziwiająco szybko dostaliśmy – przerwała jego rozmyślania Zuzanna Kruk i kliknęła przycisk „play” na nagraniu, które wyświetliła na ekranie.
Niestety, czego nie przewidzieli nawet sami właściciele sprzętu, nagranie dotyczyło tylko ostatnich dwunastu godzin. Zaaferowany sąsiad podczas prezentacji przez montera wszystkich ustawień nie zauważył, że ten zapisał w ustawieniach tylko taki czas nagrania, mimo że mógł nawet i czterdzieści osiem. Może gdyby policjanci zastali właściciela posesji od razu, otrzymaliby nagranie od rana, ale niestety mężczyzny nie było, a żona, nie umiejąca obsłużyć oprogramowania z monitoringu, powiedziała, że zadzwoni, jak tylko ten dotrze. I faktycznie po dwudziestej drugiej zadzwoniła do policjanta, który ją odwiedził. Tym sposobem dysponowali taśmami zaczynającymi się chwilę przed 11.00 w dniu zaginięcia Małgorzaty Dobrowolskiej. Nie mogli zobaczyć, czy ktoś kręcił się tam wcześniej.
Chwilę później ich oczom ukazał się podjazd sąsiadów, a w tle ten pod domem Dobrowolskich. Na szczęście mieszkańcy osiedla sporo zainwestowali w sprzęt i mimo odległości dobrze widać było to, co działo się przed domem zaginionej. Dodatkowo ktokolwiek podjeżdżał pod dom Dobrowolskich, musiał zostać zarejestrowany przez kamerę. Droga biegnąca obok ich domu kończyła się wejściem do lasu i nawet samochodem typu smart nie dałoby się przejechać przez gęsto zarośniętą ścieżkę, która skręcała i prowadziła na tyłach ich posesji.
– Z tego, co nasi się dowiedzieli, to nie zauważono tu niczego nietypowego, co nie oznacza, że nikt podejrzany się nie kręcił. Cały czas chodzą tędy ludzie, wjeżdżają i wyjeżdżają samochody mieszkańców, odwiedzających ich gości czy kurierów. O dziwo, nie znaleźli żadnego wścibskiego sąsiada, który godzinami przesiaduje w oknie i czeka na jakieś ciekawe wydarzenie – powiedział lekko zawiedziony Andrzej, który wielokrotnie przekonał się, że mieszkający w pobliżu zdarzenia ludzie często wychwytują istotne szczegóły.
– No. – Policjantka wzruszyła delikatnie ramionami i nacisnęła przycisk przyspieszający oglądany obraz, najpierw dwu-, a później czterokrotnie.
Bacznie obserwowali niemal niezmieniający się obraz, gdy o 12.34 według zegarka umieszczonego w prawym górnym rogu nagrania na ulicy pojawił się biały samochód dostawczy. Zuzanna Kruk przywróciła normalne tempo i razem patrzyli, jak auto niespiesznie podjeżdża pod dom Dobrowolskich i parkuje tyłem do bramy. Wysiadła z niego zakapturzona postać, która skierowała się do śmietnikowej wiaty. Otworzyła pierwszą, a następnie drugą furtkę i znalazła się na posesji. Potem przez trzy minuty nic się nie działo.
– To nie może być przypadkowa osoba. Dobrze wiedziała, że wszystko jest otwarte – wtrącił Andrzej, ale zaraz zamilkł, widząc karcące spojrzenie koleżanki.
Po chwili brama wjazdowa zaczęła się otwierać. Początkowo wyglądało to tak, jakby otwierał ją ktoś z pilota, ale gdy ponownie zobaczyli kierowcę samochodu, wiedzieli, że jest inaczej. Powoli przepychał ręcznie bramę, która bez problemu szła jak po szynach. Gdy skończył, wsiadł do samochodu, wjechał tyłem na podjazd i ponownie ręcznie zamknął bramę.
Patrzyli na kolejne ujęcia i niezmieniający się obraz, domyślając się, co w tym momencie rozgrywało się w domu. Od Toli Dobrowolskiej wiedzieli, że jej mama zazwyczaj zostawiała drzwi tarasowe uchylone lub otwarte na oścież, co mogło znacząco ułatwić zadanie włamywaczowi. Minuty mijały, a na ekranie laptopa nic się nie zmieniało poza delikatnie falującymi gałęziami drzew i krzewów ustawionych wzdłuż ogrodzenia. Niestety tego, co działo się na podjeździe, zupełnie nie widzieli.
W końcu po siedemnastu minutach tajemnicza postać ponownie otworzyła bramę, wyjechała na zewnątrz, zamknęła za sobą wjazd i raz jeszcze weszła na posesję przez śmietniki.
– Przestawia system otwierania bramy z ustawienia ręcznego na automatyczne – stwierdziła Zuzanna Kruk.
– Też tak mi się wydaje. Gdy przyjechał mąż zaginionej, bez problemu otworzył bramę pilotem. To oznacza, że intruz dysponował odpowiednim kluczem do napędu bramy – powiedział funkcjonariusz, cały czas patrząc na monitor.
Samochód odjechał i ponownie na ekranie zagościł obraz pustej ulicy. Później nikt już się nie pojawił do czasu powrotu Toli Dobrowolskiej do domu.
– O dwunastej trzydzieści cztery ktoś wjechał na posesję, aby siedemnaście minut później odjechać – podsumowała to, co zobaczyli, policjantka. – Córka wróciła po piętnastej, wcześniej niż zwykle. Ktoś dobrze wiedział, że ma czas i nikt nie przerwie tego, co planował. Widać zresztą po ruchach, że jest spokojny. Nie spieszy się.
– Jak myślisz, kto to mógł być?
– Raczej nie mąż, on jest grubszy, ale to ktoś równie wysoki.
– Skąd to wiesz? – Woźniak zmarszczył brwi, jak zwykle zdziwiony jej spostrzegawczością.
– Ta brama ma około dwóch metrów wysokości. Zwróciłam na to uwagę, gdy przechodziliśmy obok, a ten człowiek sięgał niewiele niżej. No i trzeba – w tym momencie zaczęła przewijać film, aż ukazała się pierwsza klatka, gdy na filmie zobaczyli samochód – sprawdzić, co to za znaczek. Na tablice rejestracyjne raczej bym nie liczyła. – Zrobiła zrzut ekranu i powiększyła obraz kilkakrotnie.
Ich oczom ukazała się zielona koniczynka. Policjant, nie czekając na reakcję koleżanki, uruchomił przeglądarkę i wpisał nazwę firmy znajdującą się pod logotypem. Szybko znalazł właściwą stronę internetową.
– Chyba czas się przejechać.
Pokazał jej adres znaleziony w stopce i wstał, dając sygnał, że nie ma na co czekać.