Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
145 osób interesuje się tą książką
Zemsta budowana na pajęczynie kłamstw może doprowadzić tylko do katastrofy.
Maria Krzemińska przeprowadza się do Grodziska Mazowieckiego, zostawiając za sobą karierę w modelingu oraz męża, który się nad nią znęcał. Chce rozpocząć nowy etap życia, ale również liczy na odszukanie rodziny, która kiedyś mieszkała w okolicy.
W odnalezieniu się w nowym miejscu pomaga jej poznana w Internecie Olga Szumicka, znawczyni marketingowych strategii. Ich znajomość początkowo krąży wokół pomysłu na działalność Marii, jednak z czasem coraz bardziej schodzi na tereny prywatne.
Losy kobiet zaczynają się splatać coraz bardziej. A ponieważ każda z nich skrywa w sobie sekrety, których za nic nie chce ujawnić, nieuchronnie dążą do najgorszego.
Ginie człowiek.
Co się z nim stało?
Ktoś mu coś zrobił?
Kto jest tym złym?
„One” to historia pojedynku dwóch kobiet, kierowanych zupełnie różnymi motywami.
Jedna się broni, a druga atakuje, bazując na błędnych przekonaniach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright by Agnieszka Peszek 2024
Copyright by 110 procent 2024
Wydanie 1
Redakcja: Dominika Kamyszek – OpiekunkaSlowa.pl
Projekt graficzny okładki: Andrzej Peszek
Skład: Agnieszka Peszek
Wersja elektroniczna: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
ISBN: 978-83-971908-8-7
Wydawnictwo 110 procent
Cymuty 4, 05-825 Czarny Las
www.peszek.pl
Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób.
Oscar Wilde
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Cytat
Prolog
Część 1
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Część 2
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Epilog
Kilka słów
Inne książki Autorki
Już raz w życiu czułam, jak wszystko, co mnie otacza, rozpada się na milion części. Przestaje istnieć, mieć jakiekolwiek znaczenie. Tylko wtedy po pierwszym szoku mogłam zareagować, mogłam przygotować kontrę. Teraz zaś ciężar sytuacji zgniótł mnie tak bardzo, że zabrakło mi tchu, a w głowie nie rysowało się żadne rozwiązanie.
Uderzenie przyszło z zaskoczenia.
Poprzednio mogłam spodziewać się, że z upływem czasu będę zagłębiać się w bagnie, które zacznie mnie wciągać, i mogłam się jakoś przygotować, ale to, co się teraz działo, było surrealistyczne niczym film science fiction.
To nie miało prawa się wydarzyć.
Wczorajsza noc jawiła mi się niczym koszmar, w którym ktoś wymazał niektóre elementy gumką, a teraz czułam, jakby wylano mi na głowę wiadro lodowatej wody.
Zaczęło się od dzwonka do drzwi, który wyrwał mnie ze snu.
W pierwszym odruchu chciałam to olać. Głowa mi pękała od alkoholu wymieszanego z emocjami, mimo że przed snem łyknęłam kilka tabletek przeciwbólowych, licząc na cud. Jednak sprawcą mojego cierpienia zdecydowanie był stres, który złapał mnie za kark i ściskał mocno, nie dając chwili wytchnienia, a z tym pastylki dostępne w aptece bez recepty nie były w stanie wygrać.
Powoli, ruszając się jak stara kobieta, wyszłam z łóżka, a następnie podreptałam w stronę drzwi. Od razu uczepiłam się myśli, że to opiekunka Kasi, tylko umówiłyśmy się, że zadzwonię, jak wstanę. Jedyny możliwy powód wcześniejszego przybycia nie napawał optymizmem.
Co jak coś się stało małej, a ja przez przypadek wyłączyłam dźwięk i Klaudia nie może nic załatwić na SOR-ze bez opiekuna prawnego?
Przyspieszyłam, bojąc się o swoją jedynaczkę, mimo że moje ciało stawiało czynny opór. Przystawiłam prawe oko do wizjera, zamykając jednocześnie lewe, i odetchnęłam. Za drzwiami stała blondynka z ciasno ściągniętymi włosami, w brzydkiej marynarce, spod której wystawała jasnoniebieska koszula. Obok kręcił się nerwowo, jakby nie chciał tutaj być, mężczyzna, na oko trzydziestopięcioletni, ze sporych rozmiarów blizną na policzku, która momentalnie przykuła moją uwagę.
– Kto tam? – rzuciłam i się przestraszyłam. Mój głos brzmiał obco, jakby przechodził przez syntezator. Suchość w gardle spowodowała, że melodyjność, która na co dzień mi towarzyszyła i powodowała, że córka zasypiała, jak tylko zaczynałam czytać bajkę, zniknęła.
– Policja!
Stężałam, słysząc to jedno słowo. Strach, który na chwilę zniknął, pojawił się ponownie w postaci huraganu, który zatrząsnął mną jak pralka brudnymi ubraniami w bębnie.
– Pani Maria Krzemińska-Gonzalez?
Na sam dźwięk drugiego członu mojego nazwiska zacisnęłam pięści. Chodziło za mną niczym upiór, przywołując na każdym kroku traumatyczne wspomnienia. Na co dzień go nie używałam, chociaż był czas, gdy wypowiadałam je z dumą. Teraz wypływało tylko w urzędach, banku czy przy spotkaniu z władzami i za każdym razem natychmiast stawała mi przed oczami twarz mężczyzny, o którym tak bardzo chciałabym zapomnieć.
– Tak – odpowiedziałam, posapując, i przekręciłam klucz w drzwiach. Musiałam się czym prędzej dowiedzieć, co z moim skarbem. – Gdzie jest Kasia? – rzuciłam piskliwym głosem, którego nienawidziłam.
Jednak oni tylko spojrzeli na siebie, pokręcili głowami, a ze mnie zeszło ciśnienie, jednak trwało to ułamek sekundy. Człowiek w stresie jest w stanie skupić się na jednym problemie, podobnie jak w kwestii bólu. Zupełnie zapomniałam o tym, co stało się w nocy.
– Ja jestem starszy aspirant Michał Głowacki, a to moja koleżanka aspirant Malwina Małecka. Nie przyszliśmy w sprawie Kasi. Możemy wejść? – spytał mężczyzna i zrobił krok do przodu, jakbym w jakikolwiek sposób dała znać, że zgadzam się na wejście do mojego domu.
Przez chwilę mierzyłam się z nimi wzrokiem, ale wiedziałam, że to bezsensowne. Tylko współpracą z nimi mogłam ich zmylić, aby nigdy nie doszli do prawdy.
– Proszę wejść i usiąść. – Uśmiechnęłam się jednym z wyćwiczonych do perfekcji wyrazów twarzy i pokazałam na stół, na środku którego stał dzban z samotnym kwiatkiem przyniesionym z wczorajszego spaceru. Młoda się uparła, żeby go wstawić, a ja jak zwykle się zgodziłam, chociaż to chyba najmniejsze z moich przewinień. – Proszę tylko dać mi sekundę. Ubiorę się w coś lepszego.
Nie czekając na ich reakcję, ruszyłam do sypialni. Dopiero gdy otworzyłam przed funkcjonariuszami drzwi, zorientowałam się, że jestem w piżamie. Z tych emocji ostatnią rzeczą, o której bym pomyślała, było założenie szlafroka czy bluzy. Gdy pierwszy szok minął, poczułam się, jakbym była naga.
Szybko wskoczyłam w dres, chcąc ograniczyć przybyłym czas na analizę wystroju mojego mieszkania, które zdecydowanie odbiegało od standardów.
Zionęło pustką.
W salonie stała tylko kanapa, a obok zabawki Kasi.
W jadalni stół i krzesła.
Zero półek, szafek czy ozdób, które nadają charakteru każdej przestrzeni do życia. Powodują, że mieszkanie jest jakieś.
Nasze, Kasi i moje, było nijakie.
Żadnych zdjęć, rysunków młodej.
Nic.
Oczywiście dla opiekunki czy innych gości miałam przygotowane usprawiedliwienie, które po części pokrywało się z prawdą. Byłyśmy tutaj raptem od trzech miesięcy, ale wątpiłam, czy funkcjonariusze również by to łyknęli. Wiedziałam z doświadczenia, że rasowi policjanci we wszystkim dostrzegają nieprawidłowości, a świdrujące spojrzenie mężczyzny niestety wskazywało na to, że niełatwo go zmylić.
W swoim życiu wiele razy zmieniałam miejsce zamieszkania i dobrze wiedziałam, że większość ludzi, jak tylko gdzieś się wprowadza, wystawia wszystkie zdjęcia z przeszłości, ozdabia otoczenie swoimi pamiątkami. Kiedyś też tak robiłam, ale nie teraz. Teraz chciałam zapomnieć. Nie wracać do tego, co było, chociaż wiedziałam, że to niemożliwe i cienie przeszłości będą kroczyć za nami, a przede wszystkim za mną, przez całe życie.
– Już jestem. – Usiadłam naprzeciwko i spojrzałam na kobietę. Średnio urodziwa, jak to mawiała moja mama, ale zdecydowanie wyglądająca na sympatyczną. Uśmiechnęłam się do niej, a jej oczy od razu rozbłysły. To ją wybrałam na rozmówczynię. Ten facet mnie przerażał, a moja głowa momentalnie zaczęła podrzucać pomysły, jak mogła powstać jego blizna, na szczęście nie zdążyłam odpłynąć, bo starszy aspirant Michał Głowacki się odezwał:
– Nie będziemy przeciągać. – W tym momencie na stole przede mną wylądowały zdjęcia, a ja zacisnęłam dłonie na spodniach dresowych. Zupełnie przez przypadek chwyciłam takie luźne, mimo że ostatnio lubowałam się raczej w legginsach, i dziękowałam sobie za wybór, bo pewnie bym je porwała. – Zna pani Marcela Wojciechowskiego? – Palcem wskazał na faceta z fotografii.
Chyba zrobiłam jakąś dziwną minę, bo policjantka od razu rzuciła:
– Wszystko w porządku?
Patrzyła na mnie wielkimi oczami, a ja zastanawiałam się, o co tu chodzi. Czy to jakiś żart? Ktoś mnie w coś wkręca?
– To jakaś pomyłka. To nie żaden Marcel Wojciechowski. – Moja głowa wykonała kilka ruchów na boki, a ja poprawiłam na nosie okulary i zmrużyłam oczy, chcąc wyostrzyć wzrok. Przez chwilę liczyłam, że mój mózg robi mi psikusa i na zdjęciu jest ktoś inny.
– To jest Marcel Wojciechowski. – Blondynka zacisnęła wąskie usta, powodując, że zrobiły się jeszcze mniejsze. Jej sympatyczna aparycja zniknęła w ułamku sekundy.
– Ale ja nie znam żadnego Marcela… yyy… – Próbowałam przypomnieć sobie nazwisko, ale nie byłam w stanie. Od zawsze miałam z tym problemy, co czasami ludzie źle odbierali. Uważali, że się wywyższam, bo nie jestem w stanie zapamiętać ich imienia czy nazwiska. Jako mała dziewczynka wywaliłam się na rowerze i walnęłam głową w krawężnik. Może to przez to, ale gdy poszłam do lekarza zaniepokojona problemem, powiedział mi, że po prostu tak mogę mieć, taka moja uroda i tyle.
– Na zdjęciu jest pan Wojciechowski – pośpieszyła z pomocą blondynka, uśmiechając się sztucznie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Nie znosiłam, jak ludzie udają życzliwość, a tak naprawdę to czają się, kiedy człowiek się zagapi, popełni błąd, a wtedy wbijają mu nóż w plecy.
– Ja nie znam takiego nazwiska.
– Rozumiem. – Kobieta cmoknęła, spojrzała na siedzącego obok starszego aspiranta i ponownie zmierzyła mnie wzrokiem. – To inaczej, zna pani tego mężczyznę? – Postukała kilka razy palcem po zdjęciu.
Nie odpowiedziałam, tylko delikatnie skinęłam głową potwierdzająco.
– A kim według pani wiedzy jest ten pan?
– To mąż mojej koleżanki, Olgi Szumickiej.
Kobieta nie skomentowała tego, tylko zapisała sobie coś w małym kajeciku, który dotychczas nieruszony leżał na stole przed nią.
– To niemożliwe. Jak by to powiedzieć… – Mężczyzna sapnął i ułożył usta w dzióbek, a ja wlepiłam wzrok w jego bliznę. Przyciągała spojrzenie niczym magnes.
– Proszę bez ogródek. Nie jestem małą dziewczynką! – zareagowałam podniesionym głosem i od razu tego pożałowałam.
Labilność. Moja cecha, którą mąż – były mąż – wypominał mi na każdym kroku, a która mocno komplikowała mi życie, powodując, że huśtawki nastroju czasami nawet i mnie samą niemiłosiernie wkurzały. W ciągu ułamka sekundy mój humor potrafił zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Z euforii przechodziłam w płacz, żeby po chwili zacząć się śmiać.
Zamknęłam oczy. Czasami w taki sposób sobie radziłam.
– Przepraszam – wyszeptałam i spojrzałam przed siebie. Tu działo się coś dziwnego i zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi.
– Rozumiem, że jest pani zestresowana. – Policjantka uśmiechnęła się, a ja od razu poczułam się niczym głupia blondynka, na której będą teraz stosować metodę „zły glina, dobry glina”. Ona grała tę pozytywną postać. Jej kolega nie musiał się nawet odzywać. Wystarczyło, że siedział obok, a ja już czułam dyskomfort. Pewnie dla niego nie lada wyzwaniem byłoby udawać miłego i sympatycznego. Jego twarz zdecydowanie stanowiłaby problem.
– Tak, ostatnio dużo działo się w moim życiu. – Uśmiechnęłam się smutno. – Rozstałam się z mężem, przeprowadziłam się do nowego miejsca, a córka…
– Rozumiem – przerwał mi oschle policjant, jakby zupełnie go nie interesowało, co mam do powiedzenia. – Przejdźmy do sedna. Co robiła pani wczoraj na Bałtyckiej?
– Tam niedaleko tunelu? – spytałam. Moja znajomość topografii Grodziska Mazowieckiego cały czas nie zachwycała.
– Tak, i niedaleko tej małej Biedronki. – Małecka kiwnęła głową, głupio się szczerząc.
W tej chwili marzyłam, aby zmyć jej ten głupi wyraz twarzy, powiedzieć, że ich strategia jest do dupy i ich rozgryzłam, tylko chyba nic by to nie dało. Moje zamiłowanie do psychologii, które odkryłam w sobie zdecydowanie za późno, raczej wyostrzyłoby im zmysły, niż przysporzyło mi przychylności. Lepiej było grać głupkowatą modeleczkę, za którą brała mnie większość ludzi.
– Byłam u koleżanki, Olgi Szumickiej. – Teraz ja zaprezentowałam swój uśmiech. Mój był łagodniejszy i przećwiczony przed lustrem, więc wiedziałam, że nie wzbudzi ich podejrzeń. Musiałam zacząć nad sobą panować, bo naturalność i standardowe reakcje mogły tylko mi pomóc, nadmiar emocji zaś ściągnąć niepotrzebną uwagę.
– Aha. Ktoś był z wami?
– Nie.
– Nikogo innego nie było w domu? – dopytywała dalej kobieta, jakby nie usłyszała mojej wcześniejszej odpowiedzi.
– Nikogo – szłam w zaparte.
– I tam mieszka pani koleżanka? – Policjantka postukała długopisem w blat.
Już miałam na końcu języka pytanie: „A niby kto?”, ale zacisnęłam usta, po czym rzuciłam:
– Tak.
– Od kiedy się znacie?
– Od trzech miesięcy, poznałyśmy się w sieci.
– Taka nowoczesna znajomość – skomentował policjant, a jego głos zabrzmiał mało sympatycznie. Jakby się ze mnie naśmiewał.
Zacisnęłam jeszcze mocniej dłoń na spodniach.
– Nie wiem, czy nowoczesna, tak wyszło. – Udało się. Mój głos brzmiał na spokojny i opanowany. – Ale chyba nie o tym chcą państwo rozmawiać. Mogę się w końcu dowiedzieć, o co wam chodzi? Dlaczego mnie nachodzicie w niedzielny poranek? Muszę posprzątać, zaraz moja córka wróci od niani.
– Zostało zgłoszone zaginięcie pana Marcela Wojciechowskiego. Wczoraj był na ślubie i weselu swojego przyjaciela, radnego Mazurka.
W tym momencie spojrzał na mnie, oczekując jakiejś reakcji, ale zupełnie nie wiedziałam, kto to jest. Mieszkałam w Grodzisku od trzech miesięcy, wiedziałam, gdzie jest Lidl, Biedronka i Aldi. Zdążyłam zauważyć, że lokalne centrum handlowe jest nim tylko z nazwy i poza Rossmannem i Empikiem nic tam nie ma. I tyle. O okolicznych działaczach nie miałam pojęcia, a brak tej wiedzy niespecjalnie mi ciążył.
– Jestem tu nowa. – Zrobiłam smutną minę. – Uczę się, gdzie sklepy, jak dojechać do niani, żeby nie stać w korkach, a pan pyta mnie o jakiegoś polityka? Nie mam zielonego pojęcia, kto to jest.
– To nie jest istotne – wtrąciła kobieta, widząc, że jej kolega zaczyna się gotować z braku postępu w przesłuchaniu, tylko zupełnie przypadkiem nie ja tu byłam winna. Cały czas nie wyjaśnili mi, o co chodzi.
– To jest istotne, skoro na jego polecenie mnie nękacie! – Znowu emocje wezbrały we mnie do granic przyzwoitości, a oboje moi rozmówcy spojrzeli na siebie wymownie.
– Nikogo nie nękamy – ponownie inicjatywę przejął policjant. – Pan Wojciechowski jest przyjacielem Witolda Mazurka. Znają się od dzieciństwa. Wczoraj na weselu zaginiony był świadkiem pana młodego. Z tej okazji przygotował małe show, ale jak przyszło co do czego, to go nie było na miejscu. Nie odbierał telefonu. Wyparował.
– Może gdzieś zachlał. Chyba zdarza się to na polskich weselach. Ludzie przesadzają z alkoholem i tracą kontakt z rzeczywistością. – Mój poziom wkurzenia wzrastał wykładniczo. Czułam, jak grunt pali mi się pod nogami, a ja już nic nie kontroluję.
– On nie pije od lat, takie ma zasady – stwierdził mężczyzna, jakby to był jakiś pewnik.
– Mógł je przecież złamać. Może się czymś wkurzył i musiał zapić stres lub smutki.
– Nie pomaga pani – skomentowała Malwina Małecka, która dawno temu zapomniała, że miała być dobrym policjantem.
– A muszę? – Wzruszyłam ramionami.
– Tak, ponieważ na taśmie, na której świetnie widoczne jest wejście do budynku, w którym mieszka zaginiony, widać, jak on wchodzi do swojego domu…
– Czyli się znalazł – wtrąciłam z uśmiechem na twarzy.
– A później wchodzi pani – dopowiedziała, ignorując mój komentarz. W tym momencie świat mi zawirował. – Jakby się pani zastanawiała, skąd to wiemy, to kamera wychwyciła pani samochód, z którego pani wysiadła.
Patrzyłam na policjantów, a w głowie kłębiły mi się pytania.
Jak ja mam się z tego wytłumaczyć?
Kim był facet, który patrzył na mnie ze zdjęcia, a którego walnęłam wazonem?
Czy Olga im coś powiedziała?
Moja noga podskakiwała coraz dynamiczniej, a ja czułam, że powrót do kraju, który miał być nowym początkiem, jest równią pochyłą w stronę piekła.
Część 1
Nigdy nie chciałam wyjechać na tak długo z Polski.
Planowałam na wakacje, tak żeby odetchnąć po maturze. Zarobić trochę kasy i odpocząć od życia codziennego, które zawsze uważałam za wybrakowane i zupełnie nie takie, jakie powinno być.
Rodzina – w mocno okrojonym składzie.
Przyszłość – pod naciskiem matki wybrałam iberystykę, chociaż wolałabym zdawać na psychologię.
Związki – chłopak, który mnie zdradził z najlepszą przyjaciółką.
Przyjaciółki – brak. Żadna nie mogła znieść faktu, że chłopcy zawsze lgnęli do mnie, czego dobitnym przykładem była już ekspsiapsiółka, która wykorzystała nietrzeźwy stan mojego ówczesnego faceta i wpełzła mu skrupułów do łóżka, ignorując moje uczucia.
Dlatego bez ścisku żołądka i stresu, że coś mnie ominie, wysłałam zgłoszenie do agencji modelek w Madrycie, licząc na cud. Zupełnie niczego się nie spodziewałam. Nie powiedziałam o tym nawet mamie. Wiedziałam dobrze, że zrobiłaby absolutnie wszystko, aby wybić mi to z głowy, a tak postawiłam ją przed faktem dokonanym, gdy dostałam zielone światło na przyjazd.
– Mamo, lecę do Hiszpanii – rzuciłam przez telefon już z lotniska. Ku mojej radości zupełnie się nie zorientowała, że coś kombinuję. Nawet torbę spakowałam poza domem, aby nic nie zauważyła. Gdybym zrobiła to inaczej, na bank niczym Reytan położyłaby się w drzwiach, blokując mi możliwość wyjścia, a tak mogła tylko wyrazić swoje niezadowolenie na odległość.
– Jak to do Hiszpanii? – Jej głos od razu przybrał znienawidzony przeze mnie stękający ton. Zawsze tak robiła, aby coś wymusić. Abym nie poszła z koleżankami do kina, tylko siedziała z nią w domu, albo nie pojechała na weekend na działkę, bo co ona biedna będzie robić sama. Teraz pierwszy raz w życiu postanowiłam powalczyć o swoje.
– Lecę na wakacje. – Moja pewność momentalnie wyparowała. Nagle pojawiły się wątpliwości, czy dobrze robię, ale gdzieś wewnątrz siebie znalazłam siłę.
Niestety zapłaciłam za to wysoką cenę. Gdy wróciłam po ośmiu latach, nikt na mnie nie czekał.
Nie miałam już domu.
Rodziny brak – matka nie zrozumiała mojej potrzeby usamodzielnienia się. Odebrała to jako cios wymierzony w nią.
Zresztą jak zwykle, gdy coś nie szło po jej myśli, dopatrywała się winy w kimś, a nie w sobie. Nie mogła pojąć, że mnie ogranicza, kierując się dziwnie zdefiniowaną troską. Nigdy nie mogła pojąć, że nie jest alfą i omegą i inni też mogą mieć rację. Nigdy nie potrafiła ze mną rozmawiać jak z wartościowym człowiekiem, widziała we mnie tylko sterowalną osobę, która wykonuje jej rozkazy.
Po ośmiu latach życia na emigracji czułam, że muszę wrócić. Nigdy nie czułam się patriotką, ale chciałam pokazać młodej mój kraj. Długo patrzyłam na mapę Polski, próbując wybrać miejsce dla Kasi i dla mnie.
Nigdzie mnie nie ciągnęło. Bałtyku nigdy nie lubiłam. Za zimny, zbyt ponury. Kaszub i Mazur nie znałam, ponieważ mama nie potrafiła pływać i unikała jezior niczym ognia. Polska południowa kusiła, ale w końcu zdecydowałam się na chyba ostatnie miejsce na ziemi, w którym powinnam zamieszkać. Grodzisk Mazowiecki. Miasto niedaleko Warszawy, w którym spędziła młodość moja matka. Kobieta, którą zarówno kochałam, jak i szczerze nienawidziłam.
Ten pierwszy zestaw uczuć wiązał się z klasycznym przywiązaniem jedynaczki do samotnie wychowującego ją rodzica. Nic szczególnego, ale bardzo wielkiego. Najzwyczajniej w świecie nikogo innego nie miałam. No, poza jakimiś dalszymi ciociami i wujkami, ale zawsze odnosiłam wrażenie, że mama pilnuje ich, aby za dużo mi nie mówili. Nie raz, nie dwa niczym jakaś bajkowa postać wyrastała koło mnie, gdy padało z moich ust pytanie:
– Wiesz coś o moim tacie?
Pacyfikowała ich w zarodku, potem był szloch i błagalne „Powiedz cokolwiek!”. Goście się rozchodzili, a ja zostawałam z buzującymi emocjami i matką, która patrzyła na mnie wilkiem, powtarzając głupie pytanie – „Czy ty mnie nie kochasz, że cały czas o niego pytasz?”.
I tyle wiedziałam. Czyli nic.
Ale to właśnie na bazie tych doznań zrodziła się we mnie niechęć do własnej matki.
Do osoby, którą powinnam kochać niezależnie od wszystkiego.
Tylko ja od zawsze czułam, jakby mi coś zabierała. Jakby przez jej niezrozumiałe dla mnie decyzje moje życie zrobiło się uboższe, chociaż nie wiedziałam o co.
I teraz postanowiłam zweryfikować to, co mówiła mi przez całe życie.
Może gdzieś w duchu liczyłam, że gdy cały świat mi runął w gruzach, czas wrócić do źródła. Wrócić tam, gdzie mama kiedyś mieszkała i prawdopodobnie poznała ojca.
Postanowiłam zacząć od najprostszego, od poczucia tego miejsca, licząc, że może jakimś przypadkiem na coś trafię.
Perspektywa nieznanego nie przerażała mnie, bo przeprowadzałam się niezliczoną ilość razy. Wymagała tego moja praca, która skończyła się wraz z narodzinami Kasi. Wtedy potrafiłam spakować się w trzy minuty, zabrać niezbędne, a zbędne zostawić. Nowe miejsca nie paraliżowały mnie strachem, wręcz przeciwnie. Wzbudzały ciekawość, którą przez osiemnaście lat studziła moja mama, wylewając na mnie swoje obawy.
Teraz pakowanie też nie stanowiło problemu, ale pierwszy raz poczułam lekkie kłucie.
Strach przed nowym miejscem.
Strach przed tym, co mnie czeka.
Strach o to, czy dam radę.
A to dlatego, że nie byłam już w tym sama. Miałam małą istotę, która ciężko przeżyła ostatnie wydarzenia, i nie mogłam pozwolić, aby dosięgły jej kolejne złe emocje.
Poza tym pierwszy raz w życiu męczyło mnie, że nikogo nie będę znać. Zadręczałam się tym dość mocno i wtedy stało się coś zaskakującego. Jakby los nad nami czuwał.
Od dawna w ramach przygotowania do mojej nowej działalności szukałam inspiracji, motywacji, ale i znajomości w przeróżnych grupach na Facebooku. Poznawałam tam masę niesamowitych kobiet, ale szczególnie na jednej grupie dość mocno się rozgościłam.
Po jednym z live’ów napisała do mnie prowadząca spotkanie, a mnie wcięło.
„Cześć, widziałam, że szukasz mieszkania w okolicach Grodziska Mazowieckiego, jak chcesz, mogę Ci pomóc”.
Odpisałam natychmiast i tak zaczęła się moja znajomość z Olgą.
Konferencje.
Szkolenia.
Live.
Podpisywanie książek.
Konsultacje.
Mój świat to ciągła praca. Uśmiechy, uściski dłoni. Rozmowy z ludźmi, których pierwszy raz widziałam i pewnie nigdy więcej nie miałam zobaczyć.
Na początku jakoś to przeżywałam. Zastanawiałam się, jak komuś poszło wdrożenie strategii, nad którą siedziałam długie godziny i w którą przelewałam nie tylko pomysły, ale i olbrzymie pokłady emocji. Rozmyślałam, czy dana osoba poradziła sobie z moimi wytycznymi, a może potrzebuje większego wsparcia i dobrze byłoby, żebym się do niej odezwała. Coś doszczegółowiła.
Parę razy to zrobiłam. Z reguły moje obserwatorki reagowały niezwykle wylewnie, ciesząc się, że do nich napisałam. Raz tylko jedna pani napisała, że nie potrzebuje mojej pomocy. Zrobiła to w dość niemiły sposób, czym mocno mnie uraziła.
Stopniowo zaczęłam przybierać maskę obojętności.
Początkowo wadziła mi trochę, z czasem zaczęłam ją tolerować, a od jakiegoś czasu wręcz się z nią zaprzyjaźniłam.
Przeszłam w stan apatii. Zaczęłam robić rzeczy automatycznie, starając się odcinać od idących za ludźmi historii czy problemów.
Praca, która początkowo wydawała się idealna, powoli przeradzała się w ciążącą u nogi kulę.
I gdyby tylko to stanowiło problem, może dałabym radę. Ale niestety nie.
Obok niczym jaskrawy neon stał kolejny.
Mój wspólnik.
Człowiek, którego uwielbiałam.
Człowiek, który postawił mnie na nogi, kiedy myślałam, że nic dobrego mnie już w życiu nie czeka.
Człowiek, dzięki któremu stworzyłam małe imperium.
Mój przyjaciel, powiernik, ostoja.
Jednak ostatnio miałam go dość.
Jak zwykle wtrącał się we wszystko. Fakt jest taki, że gdyby nie on, niczego bym nie zwojowała. Ale nadszedł czas na zmiany, przed którymi wzbraniałam się niczym moja babcia przed telefonem komórkowym.
– Nie możesz się tak alienować. Ostatnio przestałaś angażować się w interakcje z obserwującymi, a wiesz, jakie to ma znaczenie. Musisz codziennie poświęcić chwilę, żeby im odpowiedzieć, zareagować. Wiesz dobrze, że ja tego nie mogę zrobić, chociaż bym się odnalazł raz-dwa! – Zamachał do mnie zalotnie rzęsami i wyszczerzył śnieżnobiałe zęby, z których kolorem zdecydowanie przesadził.
Mimo że wolałabym, aby prawda była inna, miał rację. Na tym zbudowałam cały biznes, ale pisanie tych bzdurnych wiadomości dziękczynnych lub pozwalanie wypłakać się na moim ramieniu każdemu, jakbym była księdzem w konfesjonale, męczyło mnie okrutnie. Te całe social media eksploatowały mnie do cna.
Z jakiegoś powodu niektóre z tych moich obserwatorek, bo jednak były to głównie kobiety, uznawały mnie za doskonały obiekt do zwierzeń. Opowiadały o problemach z dziećmi, gdy ja średnio je lubię i nie mam swoich. Gadały o mężach, którzy są dalecy od ideału, gdy sama borykam się z tym problemem. Sporadycznie w swoich opowieściach ograniczały się tylko do tego, na czym faktycznie się znałam, czyli strategii marketingowych.
A co jeszcze bardziej dołujące, raz na jakiś czas Marcel próbował mnie z jakąś z moich klientek wręcz zaprzyjaźnić, ponieważ, jak to powtarzał, człowiek nie kamień, potrzebuje towarzystwa. A ja go zbytnio nie miałam. Takiego prawdziwego. W realu. Moje życie od lat ograniczało się do dwóch mężczyzn, co kiedyś mi wystarczało, ale teraz stanowiło nie lada problem. Czasami czułam, że nie mam do kogo buzi otworzyć i wyrzygać tego, co siedzi mi na sercu.
– Zobacz, tu masz fajną babeczkę i pisze o Grodzisku.
Podsunął mi pod twarz komputer, na którym przeglądał wpisy, aby nic nam nie umknęło. Robił to w taki sposób, jakby mnie kontrolował, wytykając komentarze, na które jeszcze nie odpowiedziałam.
Gdy na nią zerknęłam, natychmiast cała stężałam. Jakbym zobaczyła ducha.
Wyglądała jak dziewczyna z przeszłości, która zmieniła moje życie bezpowrotnie.
– Czy ona nie wygląda jak… – Urwałam w połowie zdania.
– Jak kto? – rzucił Marcel, stojąc za moimi plecami.
Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na profilowe zdjęcie kobiety, nie wiedząc, co z siebie wydusić. Jej twarz wyglądała trochę inaczej, ale czas robi swoje. Ja też nie poznałabym siebie na starych zdjęciach.
Ten wzrok.
Nie mogłam się mylić.
Marcel coś do mnie mówił, ale ja go nie słuchałam.
Cała drżałam, a po plecach leciała mi strużka potu.
To była ona.
To ona stała za tym, co mi się stało.
To ją wiązałam z moim koszmarem.
Piętnaście lat temu zostałam zgwałcona.
I w końcu ktoś mógł za to odpowiedzieć.
Widzieć kogoś na ekranie komputera i widzieć kogoś w realu to dwie różne sprawy.
Wiem o tym, bo przez lata pracowałam jako fotomodelka. Wielokrotnie siadała koło mnie niepozorna dziewczyna, która po kilku godzinach zaczynała przypominać tę z okładek magazynów czy bilbordów reklamowych. I dopiero wtedy przypominałam sobie, że widziałam ją kilka razy, w sieci czy w reklamie.
Jednak gdy Olga Szumicka weszła do restauracji niedaleko dworca kolejowego w Grodzisku, od razu wiedziałam, że to ona. Włosy spięte w luźny kok, delikatny makijaż z czerwoną szminką, która stała się jej znakiem rozpoznawczym. Na każdym zdjęciu, na każdym filmie, podczas każdej konferencji czy live’a jej usta były nią pomalowane.
Jej ubrania też wyglądały jak te, które znałam z mediów społecznościowych czy kursów. Sportowa elegancja. Luźne lniane spodnie w kolorze kawy z mlekiem, w takim samym kolorze koszulka, a na to biała marynarka.
Kupiłam już wszystkie jej kursy i e-booki, ale nie zdążyłam się z nimi zapoznać. Zawsze gdy planowałam usiąść do jednego z nich, coś się działo. A to Kasia się przewróciła, wyła pół godziny, a później już nie miałam ochoty na nic, a to przyszedł pan od składania mebli i skończył zdecydowanie za późno.
Gdy usiadła naprzeciwko mnie po szybkim uścisku dłoni, wiedziałam, że jej poziom energii jest zupełnie inny niż to, co prezentowała w sieci. Zawsze wyglądała i zachowywała się niczym nakręcony króliczek z reklamy baterii, który może skakać non stop.
– Ciężki dzień? – zaczęłam, obserwując ją bacznie.
Skrywała się w skorupie silnej kobiety, ale już szybkie spojrzenie na dłonie zdradzało, jaka jest prawda. Stres dosięgał nawet jej. Obgryzione skórki i odpryski na hybrydowym lakierze nie wzięły się znikąd. W głębi siebie się ucieszyłam. Sama nabrałam się na to, co prezentowała, ale wystarczyła minuta, a wiedziałam, że rzeczywistość jest inna.
– Ciężki to mało powiedziane… – W tym momencie uśmiechnęła się tak inaczej, niż znałam z jej nagrań. Szczerze, ale z jakimś bólem. – Jak to mawia mój przyjaciel, życie mnie ostatnio wkurwia. I to bardzo.
– Ciebie? – powiedziałam zdziwiona.
Zawsze wydawało mi się, że należy do nielicznego grona osób, których problemy się nie imają. Jakby omijały je wielkim łukiem. Wiem, że tak nie jest, ale moje naiwne nastawienie do życia czasami płata mi figle, i to był tego dobitny przykład. Kreowany przez Olgę wizerunek był tak spójny i konsekwentnie przekazywany, że uwierzyłam całą sobą, że jest kobietą sukcesu, której w życiu przydarza się tylko to, co dobre.
– Ostatnio zdecydowanie za dużo się dzieje i nie wyrabiam na zakrętach. Ale nie o mnie miało być, jak przeprowadzka?
Uśmiechnęła się do mnie, a ja od razu poczułam się lepiej. Ostatnio zdecydowanie potrzebowałam czyjejś uwagi. Zawsze postrzegałam siebie jako introwertyczkę, która ceni sobie spokój i ciszę, ale raz na jakiś czas lubi pójść w tłum. Totalny brak kontaktu z ludźmi powodował, że dziczałam, mimo że starałam się chociaż w sieci rozmawiać z kimkolwiek lub raz w tygodniu dzwonić do jednej z koleżanek z Hiszpanii, choć ostatnio nasze rozmowy się mocno zmieniły. Mój brak kontaktu z branżą powodował, że miałyśmy mniej wspólnych tematów. Poza tym byłyśmy na zupełnie innych etapach życia. Ja nie wiedziałam za wiele o nowych trendach w modelingu, a one niewiele o dzieciach i problemach, które mnie męczyły. Zaczęłam dostrzegać, że żyjemy w różnych światach, dlatego nasze rozmowy przestały przypominać te sprzed lat.
Jednak teraz musiałam się po ludzku wygadać, niczym uczestnik psychoterapii, który na barki specjalisty zrzuca wszystkie troski. A Olga wydawała mi się osobą do tego idealną. Była tak do mnie podobna, chociaż tak inna.
Fizycznie nie mogłyśmy się różnić bardziej.
Ona – blondynka, o lekko pucułowatych policzkach, oczach niebieskich lub szarych, przez okulary korekcyjne w zwariowanych różowo-niebieskich oprawkach trudnych do ustalenia. Mojego wzrostu, a może i mojej wagi, ale widać, że nigdy nie lubiła sportu. Ja – z kręconymi włosami, które niełatwo mi było ujarzmiać, z ciemną oprawą oczu, przez którą często byłam pytana, czy nie pochodzę z Włoch czy Hiszpanii, i w okularach o delikatnych metalowych oprawkach.
– Jak przeprowadzka? – powtórzyłam po niej. – I dobrze, i źle – zaczęłam zaskakująco, a Olga zmarszczyła brwi, prezentując sporych rozmiarów zmarszczkę między oczami. – Na szczęście wszystkie rzeczy dotarły, nic nie potłukli, więc jestem szczęśliwa. Za to panowie od remontu się nie wykazali. Wzięli trzy roboty na ten sam termin i mam wrażenie, że moją traktują po macoszemu. Przyjeżdżają, kiedy chcą, mimo że umawiają się bardzo konkretnie, a ja czekam jak debilka. Nawet dzisiaj mieli przyjechać o ósmej, więc jak na sygnale pojechałam do niani zawieźć Kate… Kasię – poprawiłam się. Musiałam się przyzwyczaić do naszych polskich wersji imion. Jakoś ludzie dziwnie na nas patrzyli, gdy używałyśmy tych angielskich, mimo że przez ostatnie lata tak do nas mówiono. – Przejechanie przez Grodzisk rano nie jest łatwe. Niestety punktualność to nie moja dominująca cecha, ale jakoś udało mi się dojechać chwilę przed umówioną godziną. Pędziłam bez sensu, bo oni dotarli dopiero pół godziny temu, czyli z ponad pięciogodzinnym opóźnieniem – westchnęłam zniesmaczona.
– Masakra… – skomentowała Olga i uniosła rękę do przechodzącej obok kelnerki.
Ta podeszła do nas, wyjęła z kieszeni notes i ustawiła długopis nad kartką, gotowa do notowania.
– Wiedzą panie, co chcą zamówić? – Młoda brunetka uśmiechnęła się, pokazując aparat z różowymi klamrami, i spojrzała na moją rozmówczynię, a następnie na mnie.
– Ja nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. Zjadłam przed wyjściem jabłko i jakoś nie czułam się głodna. To Olga wybrała to miejsce, twierdząc, że mają znakomite jedzenie. Nie dyskutowałam, chociaż chętnie umówiłabym się na samą kawę czy herbatę. Nigdy nie lubiłam jeść na mieście, co, jak po latach sobie uzmysłowiłam, wpoiła mi matka, opowiadając o tym, jak niezdrowo karmią w knajpach.
– Ja ci coś zamówię – zakomunikowała moja towarzyszka i zaczęła składać zamówienie.
– A do picia? – spytała kelnerka, ponownie przenosząc spojrzenia z Olgi na mnie i z powrotem.
– Dla mnie lemoniadę, jeżeli mają państwo, ale z małą ilością miodu czy cukru – poprosiłam. Niestety dbanie o linię weszło mi w krew, mimo że nie musiałam już obsesyjnie myśleć o moich wymiarach. Kiedyś moja koleżanka powiedziała, że to zostanie ze mną na zawsze. Generalnie jest to dobre, bo ludzkość cierpi ze zgoła innego problemu, ale czasami chciałabym spontanicznie zjeść ciastko lub zamówić coś bez wydziwiania, ale nie potrafię.
– Remont się skończy, zanim się obejrzysz, a później będzie już tylko lepiej – rzuciła Olga, gdy kelnerka się oddaliła.
– Oby. Ci panowie zachowują się dziwnie.
– To znaczy? – Pochyliła się w moją stronę, a ja poczułam jej słodkie perfumy.
– Wszystko robią bardzo wolno.
– Czyli są dokładni? To chyba dobrze.
– No właśnie nie do końca. Tak jakby mieli za dużo czasu. Co godzinę robią przerwę, co chwilę po coś wychodzą, jakby nie mogli przynieść wszystkiego na jeden raz. Ale tak jak mówisz, kiedyś to się skończy. – Uśmiechnęłam się do Olgi. – Najważniejsze, że dzięki tobie mam świetną nianię. Naprawdę jeszcze raz wielkie dzięki.
– Nie ma za co. To córka mojej koleżanki z dawnych lat. Fajna, mądra dziewczyna, której się chce, więc żal byłoby tego nie wykorzystać.
– Faktycznie się jej chce. Uczy Kasię literek, kolorów po polsku. Świetnie się bawią, a ja nie mam wyrzutów sumienia i mogę skupić się na moich rzeczach.
– No i jak ci idzie?
– Hmm, no…
Nie skończyłam, bo mój telefon zaczął dzwonić. Od paru tygodni miałam polski numer, a te sępy z call center już wciągnęły go na swoje listy. Mimo to zawsze odbierałam, licząc, że to coś ważnego lub że dzwoni moja mama z numeru, którego nie znam. Chociaż ona… to mało prawdopodobne. Raz wykręciłam jej numer, ale po dwóch sygnałach się rozłączyłam. Nie wiem, co miałabym jej powiedzieć.
Przyznać się do błędu?
Chwilę przed ślubem napisała mi, żebym tego nie robiła. Że będę nieszczęśliwa. Ale ja wiedziałam lepiej i trzy lata później skończyłam jako rozwódka.
– Good morning, we are calling… – usłyszałam w słuchawce.
No tak, zapomniałam o jeszcze jednej osobie, która mogłaby do mnie zadzwonić. Nie wiem, jakim cudem zdobył mój numer, ale mu się udało. A ja jak zawsze zamierzałam go ignorować. W końcu to ja miałam nad nim przewagę.
Wcisnęłam czerwoną słuchawkę i odłożyłam telefon, licząc, że Olga nie wyłapała mojego zdenerwowania.
Moje życie to jeden wielki teatr. Gdziekolwiek poszłam, tam grałam.
Grałam perfekcyjną bizneswoman, chociaż od lat miałam dość mojej działalności i czasami, jak musiałam odpisać na maila czy odpalić kamerkę internetową i zacząć gadać do tłumów po drugiej stronie, to żołądek robił salto, a ręce zaczynały drżeć.
Grałam idealną żonę, która dla swojego wspaniałego męża stworzyła perfekcyjny dom. Każdy, kto nas odwiedzał, powtarzał po wielokroć, że nigdy nie był w takim miejscu. Istny cud. Tylko ja nienawidziłam go z całego serca. Każda rzecz naznaczona była moim cierpieniem. Każda z nich była świadkiem moich upokorzeń ze strony męża. Eleganckiego radcy prawnego, który obsługiwał lokalne elity. Faceta, który nigdy nie podniósł na mnie ręki, ale znęcaniem psychicznym doprowadził mnie na skraj przepaści, gdzie czasami jedyne rozwiązanie widziałam w ucieczce na tamten świat.
Jedynie moje tchórzostwo mnie przed tym chroniło.
Nie byłabym w stanie wziąć noża i przejechać sobie nim po żyłach.
Nie miałabym jaj, żeby nawet wrzucić kilkanaście tabletek do blendera i zrobić śmiercionośny koktajl, który przeniósłby mnie na drugą stronę.
Dlatego nie mając już nikogo, kto chciałby mnie wysłuchać bez tych upiększaczy i iluzji, grałam na całej linii. Długo myślałam, że tylko ja tak mam, ale lata temu doszłam do tego, że każdy, kogo znam, gra. Przywdziewa maski, które wybiera w zależności od okazji.
Ostatnio nawet ze zdziwieniem patrzyłam na filmik z wakacji mojej klientki, która podczas konsultacji jeden na jeden zupełnie niepytana o życie prywatne zaczęła mi opowiadać, jak jej partner ją bije. Nawet zrobiło mi się jej żal, ale gdy obejrzałam na Instagramie jej rolkę, pożałowałam tego. Szczerzyła się na każdym ujęciu, wtulając w męża, tego samego, który popchnął ją tak mocno, że złamała sobie rękę. Biła z tego obłuda, zakłamanie i brak szacunku do siebie, o ile to, co mi opowiadała, było prawdą, bo oczywiście robienie z siebie ofiary też brałam pod uwagę.
Dlatego miałam dość tego fałszu prezentowanego w sieci i starałam się ograniczać kontakty z ludźmi do minimum. Gdy mój wspólnik rzucił: „Zobacz, tu masz fajną babeczkę i pisze o Grodzisku”, chciałam go wyśmiać, ale gdy zobaczyłam zdjęcie Mary, jak podpisywała się w sieci, przebiegł mnie dreszcz ekscytacji i strachu. Od razu wiedziałam, że coś ukrywa, bo z jakiegoś powodu zmieniła imię i nazwisko. Nikt w normalnych warunkach tak nie robił.
Ku mojemu zaskoczeniu zupełnie mnie nie pamiętała, co jeszcze bardziej wzmogło moją czujność. Oczywiście mógł być to element jakiejś gry, ale niczym nie ryzykowałam, biorąc w niej udział. Poza tym od zawsze lubiłam wszelkiej maści zabawy. Szczególnie te logiczne lub matematyczne, gdy człowiek musiał mocniej wytężyć szare komórki.
Na co dzień sama prowadziłam kilka gier, dlatego chętnie podjęłam rękawicę, nie znając zasad. Rozmawiałam z nią w sieci przy każdej nadarzającej się okazji. Głównie o jej pomyśle. Planowała rozwinąć swój biznes, a ja z oddaniem zaangażowałam się w jej pomysł.
Maria miała dość nietypową koncepcję na działalność. Jakiś czas temu napisała powieść, ale nie taką zwykłą. Przeczytałam połowę i ku mojemu zdziwieniu podobała mi się. Była to historia młodej dziewczyny, która wyrusza w świat za marzeniami, ale zamiast tego dostaje srogą lekcję życia.
– To na podstawie twoich doświadczeń? – spytałam ją, gdy w końcu skończyła narzekanie na ekipę remontową, a później wygłosiła monolog na temat swojej córki. Wiedziałam, że przez lata pracowała jako modelka, ale jak weszła, chyba aż zrobiłam większe oczy. Jej uroda hipnotyzowała, a ze zdjęć, które widziałam w sieci, wprawny fotograf wyciskał z niej jeszcze więcej. Pamiętałam, że jest ładna, ale z wiekiem stała się wręcz przepiękna.
– Nie – odpowiedziała zdecydowanie za szybko. – Przez trzy lata intensywnej pracy w modelingu wiele widziałam, wiele słyszałam, na szczęście mnie nigdy nic tak strasznego nie spotkało. To zestaw historii kilku osób, które warto byłoby pokazać światu.
– A dlaczego chcesz robić to pod pseudonimem?
Nie odpowiedziała od razu. Zacisnęła dłonie na szklance z lemoniadą z mniejszą ilością cukru, czym mnie lekko rozbawiła. Ja jadłam, co chciałam i kiedy chciałam. Znajoma dietetyczka zawsze mi wypominała, że te tony twixów, które pochłaniałam, kiedyś do mnie wrócą w postaci cukrzycy, nadwagi czy nadciśnienia. Na razie jednak tylko straszyły z daleka, więc średnio brałam do siebie tego typu uwagi, szczególnie że po ojcu odziedziczyłam jakiś kosmiczny metabolizm, więc nie musiałam się jakoś bardzo pilnować. Ale Maria zdecydowanie dbała o siebie. Jak tylko ściągnęła białą marynarkę, zauważyłam ładnie zarysowane mięśnie jej ramion, które nie były kwestią przypadku, ale wielu godzin na siłowni, na którą sama miałam uczulenie. Od przebiegnięcia dwudziestu metrów dostawałam zadyszki, a już myśl o wykonywaniu głupich ruchów na zajęciach fitness powodowała odruch wymiotny.
Moje pytanie spowodowało, że jej pewność siebie gdzieś zniknęła. Piła swój dietetyczny napój i patrzyła w dal. Nie wiem czemu, ale w jej spojrzeniu pojawił się smutek. Na mnie nie robił jednak wrażenia. Dobrze wiedziałam, że to część gry.
– Nie chcę, aby ludzie wiedzieli, że to ja. Od razu ruszyłyby podejrzenia, że to wszystko przydarzyło się naprawdę, a potem analiza, kiedy gdzie byłam, co robiłam. Część pewnie zaczęłaby wymyślać niestworzone historie, a potem się nade mną użalać. Inni by punktowali, że sobie zasłużyłam na to, co mnie spotkało, bo porzuciłam biedną i samotną matkę, co na bank szybko by wypłynęło, a co oczywiście nie jest prawdą. Boję się, że wiele osób nie przyjęłoby do wiadomości, że to fikcja literacka lekko inspirowana prawdziwymi historiami, poddałyby moje życie dokładnej analizie, a to mi się nie uśmiecha. Jakoś pseudonim wydaje mi się lepszy – skończyła swój monolog.
Czułam, że przygotowała go dużo wcześniej i teraz miała możliwość zaprezentować tę przemowę przed publiką. Patrzyłam na nią, starając się wyłapać, co ukrywa. Co tak naprawdę w jej historii jest prawdą, a co kłamstwem. Gubiłam się w tym. Musiałam przyznać, że mam przed sobą dobrą aktorkę.
– Z punktu widzenia marketingowego łatwiej jest sprzedawać autora, który ma twarz. Życie, które można pokazać. Oczywiście są przypadki, gdy ktoś tego nie robi i ukrywa swój wygląd. W Polsce wśród pisarzy jest kilka takich przypadków. Jest policjant, prokurator, a także detektyw i najzwyczajniej w świecie pracodawcy byliby niezadowoleni z ich dodatkowej pracy, ale ciebie to nie dotyczy, bo…
– Ja nie zmienię w tym zakresie zdania – przerwała mi, a jej twarz delikatnie poczerwieniała. Jej reakcja była zdecydowanie przesadzona.
– Rozumiem twój wybór. Chcę tylko zaznaczyć, że będzie ci trudniej i niektórych rzeczy nie zrobisz. Ominą cię eventy typu targi, sesje zdjęciowe pokazujące twoją twarz, spotkania z czytelnikami. To są znakomite miejsca do promocji produktu, porozmawiania z tymi, co przeczytali, mają wątpliwości lub jeszcze cię nie znają. Do śniadaniówki raczej cię też nie zaproszą, a akurat to mogłabym ci załatwić. – Nagięłam trochę rzeczywistość. Jedna z moich klientek pracowała jako producentka w stacji telewizyjnej, ale nigdy nie sprawdzałam, czy udałoby jej się coś zorganizować.
– Trudno, podziękuję za taką przyjemność – wtrąciła z uśmiechem, chociaż widziałam, jak zaciska dłonie. – Jakoś wizja chodzenia po programach mnie paraliżuje, więc tym lepiej, jak wykluczę taką opcję już na początku.
– Jak chcesz. – Uniosłam obie ręce w geście rezygnacji. – To zawsze fajna promocja, ale musi być też zgodna z tobą i twoimi przekonaniami. Trochę przez to stracisz możliwości, a tym samym pieniędzy. Ja jednak cię nie zmuszę.
– Nie chcę zabrzmieć, jakbym się przechwalała, ale mam pieniądze. Mój mąż, to znaczy były mąż, zabezpieczył mnie i Kasię. Nie muszę pracować. Robię to dla siebie.
Znowu ten dziwny uśmiech. Czegoś mu brakowało, żeby uznać go za w stu procentach szczery, był taki wyćwiczony, który pewnie łykała większość ludzi, ale nie ja.
Na jej wyznanie tylko kiwnęłam głową potakująco. Od dawna nie dyskutowałam z ludźmi, gdy wyrażali swoje twarde opinie lub przekonania. Bardzo rzadko udawało mi się ich przekonać do zmiany zdania, a ja traciłam na tym tylko czas i energię, a często i nerwy. Nie miało to sensu.
– Jak chcesz. – Wzruszyłam ramionami.
Odpuściłam. Wolałam ustalić podstawowe szczegóły, tak abym mogła ruszyć z przygotowaniem strategii marketingowej. Omówiłyśmy między innymi, do kogo chciałaby trafiać, ale nie krótkim i nic nieznaczącym hasłem: „kobiety z dużych miast”. Tak często ludzie określają swoich klientów, nie wchodząc w szczegóły. A one są bardzo ważne! Co lubią robić w wolnym czasie? Gdzie robią zakupy? Czy mają dzieci? Jak tak, to w jakim wieku? Co jedzą, jakie mają poglądy na małżeństwo? Z doświadczenia wiedziałam, że im lepiej zarysowany odbiorca, tym łatwiej przygotować do niego przekaz marketingowy. Łatwiej zagrać na odpowiednich emocjach, zaintrygować i sprowokować do zakupu, co z reguły jest jednym z podstawowych celów moich klientów.
Generalnie spotkanie z Marią przebiegło w miłej atmosferze, ale gdy wróciłam do domu, odetchnęłam. W jej towarzystwie czułam się dziwnie. Niekomfortowo. Grała przede mną kogoś, kim nie była, a ja liczyłam, że ją rozgryzę.
Gdy tylko weszłam do domu, rzuciłam się do pracy. To był moment, który niezmiennie od lat mnie kręcił i powodował, że palce nad klawiaturą latały jak szalone. Nigdy nie miałam tego dość, z czego się cieszyłam. Cały czas kręciło mnie tworzenie strategii dla moich klientek.
Pochłonięta robotą nie zauważyłam, jak wrócił mój mąż. Od kiedy zaczął jeździć elektrykiem, nie byłam w stanie wychwycić, kiedy wjeżdża na posesję. Za dawnych czasów panoszył się subaru, którego silnik słyszałam, jeszcze gdy przejeżdżał dwie ulice od domu, a teraz potrafił wejść do salonu, a ja dopiero wtedy wyłapywałam, że wrócił. Nawet kiedyś miałam szalony pomysł, żeby zamontować dzwonek niczym w małych sklepach, który aktywowany czujką informowałby mnie o powrocie męża, ale zrezygnowałam.
– Co robisz? – usłyszałam za sobą i aż podskoczyłam.
Słowa typu „cześć”, „dzień dobry” nie pojawiały się od jakiegoś czasu, a takie w stylu „Kochanie, jak minął ci dzień?” zniknęły praktycznie w dniu zaobrączkowania. Albert zdecydowanie ożenił się ze mną, bo do idealnego obrazu brakowało mu żony. Nie wiem, czy kiedykolwiek tak naprawdę mnie kochał. Lata temu tak myślałam, ale teraz, z perspektywy czasu, nie byłam tego taka pewna.
Od samego początku przedstawiał mnie jako przyszłą żonę. Nie opowiadał o mnie, jaka jestem cudowna, wspaniała. Nie wykazywał się romantyzmem, a mnie w sumie to nie przeszkadzało. Ja chciałam się wyrwać, awansować w społecznych układach, a on potrzebował żony do swojego zestawu rzeczy do odhaczenia, które wymuszała rodzina.
Wykształcenie.
Kariera.
Żona.
Dobrze, że nie było presji na dzieci, bo temu bym nie sprostała.
Nie wiem, czemu przez jakiś czas naiwnie liczyłam na płomienne uczucia, które widziałam tyle razy w filmach, a które nigdy mnie nie dopadły. Ale w sumie mogłam się tego spodziewać. Gdybym przyjrzała się jego rodzicom, ani przez chwilę nie miałabym jakiejkolwiek nadziei. Może już wtedy wyłapałabym, że nigdy nie okazują sobie czułości. Dotyk czy pocałunek były elementem niewskazanym, a wręcz zakazanym. Nigdy nie widziałam tego w ich wykonaniu. Okej, zawsze zwracali się do siebie z szacunkiem, ale po latach doszłam do wniosku, że jest to drętwe. Smutne i takie pozbawione emocji. Jakby byli jakimiś robotami, które nie są w stanie odpowiednio zaintonować wypowiedzi, aby nadać jej jakiś ludzki kształt.
Ale nie tylko oni powinni być dla mnie jakimś sygnałem, że coś jest nie tak z tą rodziną. Starsza siostra Alberta, Aurelia, też była inna. Zawsze ją lubiłam. Straszna gaduła, która jak już dochodziła do głosu, to wykorzystywała to w stu procentach i potrafiła przez godzinę opowiadać o treningach swojego syna. Dowiadywałam się wtedy, do kogo podczas godzinnych zajęć w piłkę nożną podał jej pierworodny, jak był ubrany trener, o czym rozmawiała z trzema innymi mamusiami, no i jeszcze dyktowała mi przepis na dietetyczne ciasto z oreo. Oczywiście przez ten czas ja tylko kiwałam głową, wzdychałam i rzucałam jakieś krótkie komentarze, które były doskonale ignorowane.
Tylko że gdy na horyzoncie pojawiał się jej mąż, wysoki, wysportowany i niezwykle przystojny Krzysztof, milkła i odzywała się tylko wtedy, gdy jej pozwalał. Już wtedy powinnam się skapnąć, że wybrała męża na wzór swojego ojca. Apodyktyczny, bez emocji, przynajmniej tych pozytywnych. Tym samym prawdopodobieństwo, że mój wybranek kiedyś taki się stanie, wzrastało wykładniczo.
Ale ja byłam zaślepiona miłością, jak wtedy interpretowałam mój stan. Tak naprawdę Albert nie dawał mi prawdziwego uczucia, ale nadrabiał braki w moim życiu i to mylnie brałam za uczucie, którego tak bardzo potrzebowałam. Opiekował się mną po gwałcie. Nie naciskał na kontakt fizyczny, który przez długi czas sprawiał mi problem. Głaskał po głowie, gdy nagle zaczynałam płakać. Był przy mnie. Pomagał, gdy zdecydowałam się złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Był przy mnie, gdy sąd podważył moje zeznanie, bo niby chłopaka, którego wskazałam, nie było w mieście w czasie, gdy mnie gwałcono. On jednak nie komentował tego, co czyniło wielu, potęgując moją traumę.
Później były oświadczyny i ślub, na którym teściowa i matka denerwowały mnie tak bardzo, że nie mogłam doczekać się końca. Ta pierwsza obgadywała każdego, jakby nikt nie był godny, aby przebywać w towarzystwie jej wspaniałej osoby. Druga nie potrafiła wydusić z siebie nic miłego w moim kierunku.
Dwa pierwsze lata po wypowiedzeniu na ślubnym kobiercu „tak” śmiało mogę nazwać najlepszymi. Weszłam w świat, którego nie znałam. Poznawałam ludzi, którzy mi imponowali. Jednak chwilę po drugiej rocznicy nagle coś zaczęło się rozmywać. Seks stał się obowiązkiem. Musiałam być na niego gotowa zawsze i o każdej porze. Niezależnie od tego, czy miałam na niego ochotę, czy nie.
Poza tym Albert stał się opryskliwy. Niemiłe, kąśliwe komentarze zaczęły pojawiać się coraz częściej.
– Nie przytyłaś ostatnio? Chyba jesteś jakaś okrąglejsza na buzi.
– Miałem dzisiaj niewyprasowaną koszulę. Prosiłem cię, abyś się lepiej przykładała.
– Możesz kupować świeższe warzywa? Pomidory nie były tak jędrne, jak lubię.
Niby nic wielkiego, ale bolało.
Na twarzy nie przytyłam, bo waga sześćdziesiąt pięć kilogramów towarzyszyła mi od piętnastu lat i ani drakońska dieta, ani obżeranie się przez tydzień nic nie zmieniały.
Koszule prasowałam zawsze tak samo, więc nie mogłam zrobić odstępstwa akurat tego jednego dnia. Zresztą sama miałam fioła na punkcie prostych kantów, gładkich kołnierzyków. W rodzinnym domu potrafiłam zamknąć się w swoim pokoju i prasować, dzięki czemu chociaż przez chwilę nikt się mnie nie czepiał.
A warzywa zawsze wybierałam bardzo dokładnie, czym doprowadzałam panią w warzywniaku na deptaku do szewskiej pasji. Wszystko obmacywałam po kilka razy i nie tylko dlatego, że Albert tak lubił, ale sama chciałam do domu zabrać tylko te idealne.
W dzieciństwie nigdy nie jadłam zbytnio warzyw i owoców, bo najzwyczajniej rodziców nie było stać. Były ziemniaki, kapusta kiszona i sporadycznie pomidory. Gdy wyszłam za mąż i mogłam robić zakupy gdziekolwiek i kupować praktycznie wszystko, postanowiłam wybierać te najlepsze.
Początkowo wszystkie przytyki zrzucałam na karb zbyt dużej ilości pracy, innym razem na chorobę. Jednak te kąśliwe uwagi to był tylko przedwstęp. Później było jeszcze gorzej.
Nigdy mnie nie uderzył, ale powodował, że czułam się źle.
Najgorzej.
Zaczął mnie ignorować. Traktować jak powietrze.
Nawet teraz, gdy spytał mnie o to, co robię, wiedziałam, że do niczego to nie prowadzi. Że jak zwykle, gdy zacznę się produkować, w połowie mojej wypowiedzi odwróci się i wyjdzie do pokoju obok, gdzie uwielbiał się relaksować, czytając książki na leżance, którą na urodziny kupiła mu matka. Co zabawne, sama chciałam mu kupić podobny mebel, ale mnie wyśmiał.
Nie chcąc tracić na to siły, odpowiedziałam zdawkowo:
– Pracuję. – I wróciłam do knucia.
Spojrzałam na męża, który nie kontynuował rozmowy. Usiadł jak nie on przy stole kuchennym i zatopiony w korespondencji z kimś, klikał palcami po komórce, szczerząc się od czasu do czasu, czym powodował u mnie przyspieszone bicie serca.
Nadal nie wiedziałam, czy mi się tutaj podoba. Nie było mi źle, to na pewno, ale jakoś nie czułam się komfortowo. Coś mnie dręczyło.
Może świadomość, że kiedyś moja mama mieszkała w okolicy, zanim ja pojawiłam się na świecie? Gdy byłam mała, a nawet gdy miałam naście lat, zupełnie mi nie przeszkadzało, że tak mało wiem o mojej własnej matce. Dopiero z czasem uzmysłowiłam sobie, jak mocno dawkowała mi informacje. Wiedziałam, że urodziła się w Warszawie, chociaż wraz z rodzicami mieszkali wtedy w Grodzisku Mazowieckim. Babcia pracowała w Pałacu Kultury i Nauki i do końca ciąży się nie oszczędzała. Gdy odeszły jej wody, akurat była w autobusie do domu. Podobno jakoś się tym nie przejęła, po prostu nie siejąc paniki, przesiadła się do innego środka komunikacji. Dojechała do szpitala i tam urodziła córkę.
Mama do podstawówki chodziła w Grodzisku, a do liceum już nie wiem gdzie. Zresztą wielu rzeczy nigdy mi nie zdradziła. Ukrywała nie tylko szczegóły ze swojego życia, ale i mojego.
Kiedyś próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej o moich początkach:
– Kopałam w brzuchu?
– Nie.
– W którym tygodniu się urodziłam?
– Nie pamiętam.
– Bolał cię poród?
– Nie.
– Gdzie rodziłaś?
– W szpitalu.
– Ale którym? – nie odpuszczałam.
– To nie ma znaczenia.
Na każde pytanie odpowiadała najkrócej, jak się dało, zupełnie nie licząc się z moją ciekawością. Nawet fakt, że potrzebowałam tych informacji do szkolnego projektu, nie stanowił dla niej motywacji, mimo że z wielkim namaszczeniem podchodziła do mojej edukacji.
Ale nie tylko to pozostawało dla mnie tajemnicą. Nigdy nie poznałam dobrze moich dziadków. Mieszkali pod wschodnią granicą w Suwałkach. Przeprowadzili się tam, gdy miałam trzy latka, ponieważ babcia odziedziczyła dom po swoich rodzicach. Jeździłyśmy tam bardzo rzadko, a o pojechaniu do nich samej na wakacje mogłam tylko pomarzyć.
Zazdrośnie słuchałam koleżanek opowiadających o swoich wyjazdach do dziadków. Rozpieszczanie, wyprawy na działki, czas pozbawiony zakazów, wytycznych. Z uśmiechem na twarzach po kolei chwaliły się tym niesamowitym czasem.
Niestety u mnie nic takiego się nie działo. Gdy sporadycznie jechałyśmy do dziadków, mama niczym cerber stała obok mnie i słuchała. Nie było szans na jakiekolwiek pytania o jej przeszłość czy mojego ojca. O jej dwudziestu latach spędzonych w Grodzisku też niewiele wiedziałam.
Znałam parę szczegółów z jej życia – podsłuchanych lub rzucanych przez nieuwagę.
Gdy się urodziłam, mama mieszkała już w stolicy i milczała odnośnie do swojego miasta rodzinnego, ucinając każde moje pytanie.
– Nie ma po co tego wspominać.
– Przeszłość nic nam nie da.
– Nie chcę tam wracać, nawet w rozmowie.
Zawsze kierowała się tylko swoim dobrem. Tego, czego ja bym chciała, nigdy nie brała pod uwagę. Ja zawsze musiałam realizować jej pragnienia, niespełnione marzenia o grze na gitarze czy o zajęciach tanecznych, na które jej rodziców nie było stać. Tylko że ignorowanie moich stęków i utyskiwań nic dobrego nie dawało, a wręcz przeciwnie, pogłębiało rozłam między nami.
Gdy po liceum wyjechałam, zadziwiając ją jak nigdy, nasz kontakt ograniczył się do minimum. Zdawkowe telefony o niczym.
Mój żal do niej.
Jej żal do mnie.
Nawet nie przyleciała na mój ślub, mimo że wszystko opłaciłam. Tłumaczyła się lękiem przed lataniem, ale wiedziałam, że prawda jest inna. Przestałam być sterowalna i jej się to nie podobało. W końcu nie wytrzymała i kilka minut przed ceremonią wysłała mi wiadomość, licząc, że coś tym zmieni. Ale tylko mnie jeszcze bardziej zraniła.
Teraz jednak w końcu mogłam zrobić to, co chciałam, nie patrząc na nią, i dowiedzieć się czegokolwiek o moim ojcu. Człowieku, którego zupełnie nie znałam, a którego moja mama rzekomo poznała w barze i któremu dała się uwieść – i tyle.
Sęk w tym, że to stało w sprzeczności z jej charakterem. Nie pasowało do ułożonej, porządnej kobiety – takie rzadko zaliczają przygodę na jedną noc, chyba że jest wynikiem aktu przemocy, o czym nigdy nie wspominała. Mężczyzna musi wydeptać ścieżkę do jej serca, a dopiero potem może liczyć na coś więcej.
Dlatego gdy w lokalnej gazecie zobaczyłam nekrolog, wiedziałam, że muszę pójść. Nie znałam kobiety, ale noszone przez nią nazwisko, identyczne z moim panieńskim, powodowało, że zrodziła się we mnie nadzieja, że może jakimś cudem jest ktoś, na kim moja mama nie wymusiła ślubów milczenia, i że w końcu czegoś się dowiem.