Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
845 osób interesuje się tą książką
Rupert Ogrodnik, właściciel prężnie działającej firmy z branży IT, budzi się z amnezją w szpitalu i dowiaduje o tym, że ktoś w brutalny sposób zamordował jego żonę. Jest zrozpaczony i załamany, zwłaszcza że prawdopodobnie był świadkiem zbrodni, której nie pamięta. Po kilku dniach policja przekazuje mu kolejne szokujące informacje. Pogrążony w żałobie Rupert musi zmierzyć się nie tylko z zabójstwem ukochanej osoby, ale i z prawdą o niej, która może być równie trudna do zaakceptowania.
W rozwikłaniu zagadki pomaga mu dobry przyjaciel i były policjant, Marek. Jednak tajemnice, które odkrywa, i fakty, które uświadamia Rupertowi, jeszcze bardziej gmatwają sprawę. A kiedy do gry wkracza dorosła i zimna jak lód córka Ruperta, nic nie jest już takie, jak wydawało się na początku. Pytania mnożą się w zastraszającym tempie, a odpowiedzi wciąż nie ma.
Czy dziewczynka dorastająca w patologicznej rodzinie, krzywdzona, poniżona i wykorzystywana, może wyrosnąć na kobietę zdolną do kochania i troszczenia się o bliskich? A czy taka, której w dzieciństwie zapewniono najlepsze warunki do życia, może stać się zdolną do czynienia zła psychopatką? Dlaczego Kalina ukrywała swoją przeszłość i z jakiego powodu związała się z Rupertem? Czy Rupert, kochający ojciec i wnuk opiekujący się chorym na alzheimera dziadkiem, jest tak krystaliczny, jak się wydaje? Jeżeli myślisz, że wiesz, o co chodzi w tej historii, koniecznie musisz ją przeczytać. Gwarantujemy, że prawda zaskoczy nawet Ciebie...
I tom serii z Rupertem Ogrodnikiem
Katarzyna Wolwowicz, urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.
Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.
Autorka serii kryminalnej z komisarz Olgą Balicką, serii z komisarzem Tymonem Hanterem, serii z Carmen Rodriguez oraz thrillerów: W otchłani i W obłędzie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rupert. Obecnie
Budzi mnie rytmiczny, uciążliwy dźwięk. Coś jak ciągłe pikanie zmywarki oznajmującej zakończenie pracy albo piekarnika, który Kalina próbowała nastawić na włączenie o konkretnej godzinie, ale jak zwykle nie dała rady i spowodowała tylko odpalenie alarmu. Mam ochotę przykryć się kołdrą i zaśmiać w reakcji na jej kucharską nieudolność. Zawsze z czułością i rozbawieniem obserwuję jej poczynania w kuchni, a ona z wytrwałością stara się mi udowodnić, jak wiele się dla mnie nauczyła. Jednak oboje wiemy, że gotowanie to jedna z niewielu rzeczy, które jej nie wychodzą. I w przeciwieństwie do niej ja nie widzę w tym żadnego problemu. Lubię gotować i mogę to robić dla nas obojga, Kalina natomiast może pełnić rolę ozdoby i towarzyszki doskonałej. To dzięki niej znów odkryłem w sobie kucharską pasję i chęć do życia, i to z Kaliną chcę celebrować każdy dzień i posiłek.
Nagle dociera do mnie ulotna myśl, że to przecież niemożliwe, żebym spał w kuchni. Bezskutecznie próbuję unieść zaspane powieki. Czuję ostry ból, którego źródło lokalizuję z boku głowy, i instynktownie zaczynam się zastanawiać, czy wczoraj nie wypiliśmy za dużo, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego z poprzedniego wieczoru. Zbliżam ręce do posklejanych powiek i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że mam coś przyczepione do ramienia i wierzchu dłoni.
– Panie Rupercie, słyszy mnie pan?
Nieznany kobiecy głos dociera do mnie jakby z zaświatów, a ja próbuję odgadnąć, do kogo należy albo czy kiedykolwiek w życiu już go słyszałem. Jednak bez rezultatów.
– Panie Rupercie, spokojnie, proszę się nie stresować. Znajduje się pan w szpitalu i wszystko jest pod kontrolą. Proszę dać sobie trochę czasu i na spokojnie otworzyć oczy. Dobrze?
W szpitalu? Próbuję zweryfikować, czy to nie sen. Coś, co pojawia się nad ranem, kiedy ciało już wie, że zaraz usłyszy budzik, ale umysł potrzebuje nadal odpoczywać i kreuje dziwne, niezrozumiałe, czasem groteskowe, a czasem przejmujące do cna historie. Poranne koszmary, tak je z Kaliną nazywamy. Takie, które czuje się całym sobą, jakby były prawdziwe. Ale przecież nie są, prawda? Nie mogą być. Przecież jestem u siebie w domu, we własnej sypialni, w pościeli, którą razem kupowaliśmy w Home & You, a obok mnie śpi moja ukochana żona. Za chwilę usłyszę pikanie budzika i będę musiał zwlec się z łóżka, poczłapać do kuchni, gdzie z wciąż zaspanymi oczami odpalę ekspres do kawy. Potem wezmę kubek z parującym napojem, usiądę w jadalni i sprawdzę dzisiejszą gazetę, którą znajdę w skrzynce na listy. Taki ze mnie staroświecki typ. Lubię czytać rano papierowe wydania. Lubię zapach świeżego druku, lubię włożyć na nos okulary, a nogi oprzeć na krześle stojącym naprzeciwko. Kalina zawsze się ze mnie śmieje, że jestem strasznie analogowy jak na kogoś, kto założył jedną z najprężniej działających w kraju firm programistycznych. Odpowiadam jej wtedy, że to chyba kwestia wieku. Wieku i wychowania. Mój dziadek dokładnie w ten sam sposób rozpoczynał poranki. Zresztą robi to do tej pory, choć nie wiem, czy w pełni rozumie to, co czyta. Dam Kalinie pospać jeszcze godzinę, a potem jak zwykle obudzę ją pocałunkiem, oznajmiając, że pani Maria, która przyjdzie za pół godziny do pracy, zrobiła nam właśnie pyszną jajecznicę. Zaraz... A może to, co słyszę, jest właśnie pikaniem budzika?
– Panie Rupercie?
Ponownie dociera do mnie ten sam kobiecy głos i z sekundy na sekundę staje się on bardziej rzeczywisty. Im mocniej zaciskam i przecieram powieki, by wybudzić się ze snu, tym bardziej się w niego zapadam. Uderza mnie nagła jasność bieli, która pojawia mi się przed oczami, i natychmiast znów je zamykam. Dziwne, nasza sypialnia utrzymana jest w ciemnej tonacji granatu i brązu. Zaczynam odczuwać lęk, choć jeszcze nie wiem, przed czym. Instynktownie przenoszę dłoń do boku, by dotknąć kształtnego ciała żony i wrócić do rzeczywistości, ale ręka znajduje jedynie pustkę. W końcu udaje mi się podnieść ciężkie powieki. Leżę w miejscu, które rzeczywiście przypomina szpitalną salę. Pikanie zaczyna przyspieszać, a ja czuję suchość w gardle i z trudem przełykam ślinę.
– Gdzie... Gdzie ja jestem? – pytam z niedowierzaniem, choć przecież bardzo dobrze słyszałem wypowiadane przez nieznajomą słowa. Mimo wszystko mam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę.
– Jest pan w szpitalu, a ja jestem pana pielęgniarką. Nazywam się Marcelina i będę pana doglądać. – Pulchna kobieta po pięćdziesiątce, ubrana w biały fartuch z różowymi wstawkami, pochyla się ku mnie z zatroskaną miną. Dostrzegam duże, chyba szare oczy i włosy w niemal tym samym odcieniu. Nie widzę jeszcze całkiem wyraźnie. – Jak pan się czuje?
– Jak się czuję? – powtarzam pytanie, zupełnie zdezorientowany. Właśnie tak się czuję. Jakbym za cholerę nie wiedział, co ja tu właściwie robię. – Czy miałem jakiś wypadek? Czy my mieliśmy wypadek? – Akcentuję słowo „my”, bo przecież mogłem jechać autem z żoną. Ta myśl sprawia, że zaczynam rozglądać się po pokoju, ale nigdzie nie widzę Kaliny. To chyba dobrze, bo to oznacza, że pozostaje bezpieczna. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie zginęła w wypadku, a ja bym przeżył, i jestem na sto procent przekonany, że gdyby cokolwiek jej się stało, i tak nie dałbym rady dalej żyć.
– Czy pamięta pan, co się wczoraj wydarzyło? – Przejęta kobieta spogląda na mnie z troską.
– Wczoraj? Nie, ja... – Próbuję wrócić myślami do poprzedniego dnia, ale nagle do mnie dociera, że nie ogarniam nawet rzeczywistości, a co dopiero przeszłości. – Jaki dzisiaj jest dzień? – pytam, by mieć jakiś punkt odniesienia. – Boli mnie głowa – wyznaję i chcę się dotknąć w miejscu, które pulsuje najmocniej, ale ręka ląduje na czymś, co identyfikuję jako bandaż lub opatrunek. A więc jednak był jakiś wypadek. Kątem oka dostrzegam owiniętą wokół mojego ramienia opaskę od ciśnieniomierza, a w drugiej dłoni widzę wystający wenflon.
– Poniedziałek. Szósty stycznia dwa tysiące dwudziestego piątego roku. Jest godzina ósma trzydzieści pięć – odpowiada, sprawdzając czas na zegarku.
Ton jej głosu jest ciepły, mówi powoli, spoglądając na mnie przenikliwym wzrokiem, jakby się upewniała, że dociera do mnie sens wypowiadanych przez nią słów. Dopiero teraz zauważam, że lekko sepleni i chyba nie potrafi wymówić dokładnie litery r.
– Poniedziałek, szósty stycznia... – powtarzam za nią i uświadamiam sobie, że za dwadzieścia minut z hakiem powinienem mieć bardzo ważną telekonferencję na Teamsie, od której zależy moja dalsza kariera. I tym razem nie mogę pozwolić na to, żeby zaprzepaścić szansę. – Muszę iść – oznajmiam i próbuję podnieść się z łóżka, ale ciało nie chce mnie słuchać.
Rozglądam się za telefonem, żeby zadzwonić do żony, choć zaczyna do mnie docierać, że przecież nie zdąży po mnie przyjechać i dostarczyć mnie do domu w tak krótkim czasie. Lepszy będzie uber. Wpadam w lekką panikę i nie wiem, co robić. Japończycy nie lubią spóźnialskich i nie współpracują z kimś, kto nie wydaje się im solidny. Cholera! Zdaję sobie sprawę z tego, że szósty stycznia to u nas święto Trzech Króli i pewnie będzie trudniej o taksówkę.
– Nigdzie pan nie pójdzie. – Siostra Marcelina kładzie dłonie na moich ramionach, przyciska mnie z powrotem do łóżka i upewnia się, że nie spróbuję znów się podnieść. Jest silna, bardzo silna. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Pilotem podnosi oparcie tak, żebym się znalazł w pozycji siedzącej, i patrzy na mnie z naganą. – Ma pan dosyć duży obrzęk głowy. Musimy zatrzymać pana kilka dni na obserwacji. Później przyjdzie lekarz, to wszystko wyjaśni, ale teraz na korytarzu czeka ktoś, komu zależy na jak najszybszej rozmowie z panem...
– Kalina? Niech wejdzie – przerywam jej, zastanawiając się, po co te przydługawe wstępy. Czy żona pacjenta nie powinna mieć możliwości trwać przy nim w szpitalu cały czas? Nawet kiedy jest nieprzytomny?
Na twarzy siostry Marceliny pojawia się wyraz bólu i zmieszania. Odsuwa się ode mnie, odwraca i idzie w kierunku drzwi. Po czym staje, jakby coś sobie przypomniała, i ponownie się do mnie odzywa:
– Jakby co, proszę nacisnąć ten czerwony przycisk na ramie łóżka, dobrze?
– Jakby co? – Nie wiem, co ma na myśli.
– Jak będzie pan mnie potrzebował – precyzuje i otwiera drzwi, za którymi ukazuje się duża, ciemna plama.
Kiedy już całkiem odzyskuję ostrość widzenia, ciemna plama z korytarza przekształca się w dwie stojące przy moim łóżku postaci. Przyglądam im się oniemiały i bez słów. Generalnie nie jestem znany z ekstrawertyzmu. Przeciwnie. Lubię milczeć i rozkminiać w głowie możliwe scenariusze wszystkiego, co mnie spotyka. Myślę, że jestem typem osoby, która dużo czuje i rozmyśla, ale nie dzieli się wszystkim z innymi ludźmi. Zamiast mówić, wolę obserwować albo działać. Owszem, przy ludziach, których dobrze znam, zachowuję się inaczej, ale tych dwoje widzę pierwszy raz w życiu i w istocie podświadomie czuję, że rozmowa, którą za chwilę przeprowadzimy, nie będzie należała do najmilszych.
– Dzień dobry – zaczyna wysoki, chudy mężczyzna, ubrany w czarny sweter i dżinsy tego samego koloru. Na oko w moim wieku, musi mieć więc z czterdzieści pięć lat. Nie wiem, czy z usposobienia jest dobry czy zły, nie potrafię wyczuć. Jego spojrzenie zdaje się być nieco znudzone, może zniecierpliwione, a skórę przy jego oczach przecinają drobne zmarszczki. A może po prostu jest bardzo zmęczony? Tak, wygląda, jakby od wczoraj nie spał. – Komisarz Tomasz Wafel i podkomisarz Justyna Jasińska – mówi, wskazując ręką na koleżankę, ale nie spuszcza ze mnie wzroku.
Ja za to przenoszę zaniepokojone spojrzenie z niego na stojącą obok kobietę. Podkomisarz Jasińska ma rude włosy związane w koński ogon i miły wyraz twarzy. Odnoszę wrażenie, że słyszę ironiczne słowa wypowiadane przez moją żonę. Coś w stylu: „No tak. Normalka. Oboje są policjantami, partnerami, w podobnym wieku i zapewne o podobnym przebiegu służby, ale ona jest niższa stopniem. Uważasz, że to normalne, że tak powinno być, że powinniśmy się na to godzić jako społeczeństwo?”. To pytanie niemal dźwięczy mi z tyłu głowy.
– Nie. Nie powinniśmy – odpowiadam i zaczynam śmiać się sam do siebie, a policjanci patrzą na mnie ze zdziwieniem. Nie pojmuję, dlaczego to zrobiłem. Przecież wiem, że Kaliny nie ma w tej sali. – Jesteście z drogówki? – zadaję najbardziej racjonalne pytanie, jakie w tej chwili przychodzi mi do głowy. Byłoby głupio, gdyby już na wstępie uznali mnie za pomylonego. Ale nic nie poradzę, że znam myśli żony lepiej niż swoje własne. A policjanci muszą być z drogówki. Jeżeli zdarzył się wypadek, to pewnie prowadziłem auto. Pomimo moich wysiłków nadal nie jestem w stanie niczego sobie przypomnieć, pociesza mnie spostrzeżenie, że to raczej normalne po urazie głowy.
Przez moje ciało przechodzi nagle zimny dreszcz strachu. A co, jeżeli zabiłem człowieka? Co, jeżeli spowodowałem wypadek? Jednak komisarz Wafel nie pozwala mi się rozkręcić z dywagacjami. Przerywa mi prawdą, która zdaje się być jeszcze bardziej przerażająca.
– Nie – zaprzecza. – Jesteśmy z wydziału zabójstw. Komenda Miejska Policji w Jeleniej Górze – doprecyzowuje bez zbędnych emocji i wyciąga odznakę, by uwiarygodnić swoje słowa. – Musimy zadać panu kilka pytań.
– Z wydziału zabójstw? – Momentalnie drętwieję, a na moich rękach pojawia się gęsia skórka. Nie potrafię wydusić kolejnego pytania. W duchu modlę się, żeby nie wypowiedział słów, które właśnie przyszły mi na myśl.
– Bardzo mi przykro, ale pana żona została wczoraj zamordowana.
A jednak je wypowiedział. Świat jakby zastygł w bezruchu. Ucichły wszystkie inne dźwięki, nie słyszę już nawet tego cholernego pikania z ekranu monitorującego moje funkcje życiowe, w gardle pojawia się nagle silny ucisk, smak krwi i poczucie, że nie mogę przełknąć śliny. „Pana żona została wczoraj zamordowana”. Żona zamordowana... Wczoraj... Te słowa odbijają się echem w moim mózgu.
– Nie. – Kręcę przecząco głową, próbując jeszcze zakląć rzeczywistość. – Nie, to nieprawda. Kalina jest w domu, możecie do niej zadzwonić. – W panice rozglądam się za telefonem, ale i tym razem nigdzie go nie widzę. – Może pomyliliście osoby albo sale, to się zdarza... – gadam jak najęty, jak nie ja, jak ktoś, kto nie może przestać mówić, by nie dopuścić do siebie okrutnego potwierdzenia ze strony rozmówcy.
– Bardzo mi przykro. – Podkomisarz Jasińska przysuwa sobie krzesło do mojego łóżka, siada i dotyka mojej dłoni. – Wiem, że to dla pana wielki cios. Ale musimy zadać panu kilka pytań. To ważne, byśmy mogli rozpocząć śledztwo i złapać zabójcę.
Potrząsam głową, jakbym nadal nie zgadzał się z ich słowami, ale zaczyna do mnie docierać, że to nie pomyłka. Ręka Jasińskiej jest zimna, niemal przemarznięta, jakby policjantka szła do szpitala na piechotę, zamiast jechać ciepłym radiowozem. Na jej policzkach powoli pojawiają się rumieńce – efekt wejścia do ogrzewanego pomieszczenia z dworu, gdzie panuje chłód. Szuranie drugiego krzesła, podstawianego właśnie przez komisarza Wafla, wwierca mi się w głowę, która zaczyna boleć mnie jeszcze mocniej i już nie tylko w miejscu, w którym założono opatrunek.
– Szczerze mówiąc, mieliśmy nadzieję, że opowie nam pan, co się wczoraj wydarzyło. Naprawdę niczego pan nie pamięta z minionej nocy? – Wafel zadaje konkretne pytanie i świdruje mnie wzrokiem. Zrobił zaciętą minę, a jego do tej pory znudzone spojrzenie zaczyna przybierać podejrzliwy wyraz.
– Właściwie to nic – odpowiadam po chwili namysłu. – Mam zupełną pustkę i... – Nie wiem, co dalej powiedzieć. Chcę zapytać o wiele rzeczy, kto zabił, dlaczego, jak i gdzie? Ale powstrzymuje mnie niewidzialna dłoń, zaciskająca mi gardło. A może po prostu wolę unikać tematu, żeby jeszcze choć przez chwilę móc udawać, że to pomyłka?
– Zupełnie nic? – Patrzy na mnie z irytacją, jakby uważał, że kłamię. – Ani o której wrócił pan do domu? Ani tego, czy byliście sami?
– Proszę spróbować się skoncentrować. – Podkomisarz Jasińska lekko pochyla się w moją stronę, ale nie trzyma już mojej dłoni. – Musi pan coś pamiętać. Ma pan uraz głowy, być może zaskoczył pan mordercę, a może po prostu potknął się pan i upadł. Niech pan się dobrze zastanowi, wszystko, co pan powie, pomoże nam w odnalezieniu sprawcy.
Przez chwilę faktycznie wytężam umysł w poszukiwaniu jakichkolwiek wspomnień z wczorajszego wieczoru, ale ostatnie, co pamiętam, to nasza sobotnia wycieczka na biegówki do Jakuszyc. Skoro dzisiaj jest poniedziałek, to umknęła mi cała niedziela. Dzielę się z policjantami tymi spostrzeżeniami.
– Czy ma pan jakiekolwiek podejrzenia, kto mógł to zrobić? – pyta Wafel. – Czy żona kogoś się bała? Mówiła, że ktoś ją śledzi? A może dostawała dziwne wiadomości?
– Pan żartuje? – rzucam oburzony. – Myślicie, że nie zgłosilibyśmy tego? Nic podobnego nie zaszło. Jesteśmy nor... – Milknę na chwilę, zdając sobie sprawę, że nie mogę już mówić w czasie teraźniejszym. Czuję wzbierające pod powiekami łzy, których nie jestem w stanie opanować. Płaczę i nie zamierzam ani przestawać, ani się tego wstydzić. – Byliśmy – poprawiam się z ciężkim sercem. – Byliśmy normalnym, zgodnym małżeństwem. Żyliśmy zwyczajnie i w naszej codzienności nie działo się nic, co mogłoby nas niepokoić – dodaję, szlochając, a podkomisarz Jasińska ze współczującą miną wyciąga z kieszeni spodni paczkę chusteczek higienicznych i wręcza mi ją.
– Chyba całkiem młodym? – pyta Wafel, spoglądając w notes, który zapewne służy mu za kompendium wiedzy na temat naszego pożycia.
Nie wiem dlaczego, ale zaczynam go nie lubić. Jest zimny i mało empatyczny. Ja też nie należę do wylewnych, ale potrafię uszanować czyjąś stratę. On obchodzi się z naszym tematem jak z kawałkiem mięsa, które trzeba przygotować na grilla. Obkroić, uklepać i doprawić. Tak się teraz czuję, jakby w moim sercu była ogromna rana, którą ci dwoje posypują właśnie solą.
– Ile od ślubu? – Wafel zdaje się nie przejmować moim stanem. – Dwa lata? Późno się pan hajtnął, nie? No i żona taka młoda...
– Owszem – przyznaję. – Ale jakie to ma znaczenie? – Zupełnie nie rozumiem, dokąd zmierzają jego dociekania.
– Niby żadne. Tak tylko pytam – odpowiada i wzrusza ramionami.
– A może żona ostatnio kogoś poznała? Albo odbierała jakieś głuche telefony? – Podkomisarz Jasińska stara się być miła, jakby chciała przeprosić za kolegę po fachu.
– Naprawdę nie wiem. – Spoglądam na nią mokrymi od łez oczami. – Niczego takiego nie potrafię sobie przypomnieć.
– To bardzo wygodne. – Wafel rozsiada się na krześle jak panisko, zakłada nogę na nogę i właściwie do dopełnienia obrazu brakuje mu tylko papierosa w dłoni.
– Słucham? Coś pan insynuuje? – Tętno przyspiesza mi i czuję coraz większą złość na tego człowieka.
– Bez obaw – odpowiada, jakby chciał mnie uspokoić. – Nie podejrzewamy pana. Ale sam pan przyzna, że nie jest pan zbyt pomocny. No i to trochę dziwne...
– Niby co? – Skrawkiem kołdry ocieram łzy z twarzy. Złość na tego człowieka nie pozwala mi teraz na przeżywanie żałoby. Nie będę się uzewnętrzniał przy kimś o tak psychopatycznym rysie osobowości.
Widzę, że podkomisarz Jasińska też nie ukrywa zaskoczenia. A to oznacza, że nie ustalili wspólnego frontu. Nie wiedziała, że bawią się w dobrego i złego glinę.
– Byliście młodym małżeństwem... – zaczyna wyjaśniać Wafel. – Dwa lata to czas największych namiętności, zakochania, dni, w których nie można bez siebie wytrzymać, ciągłego sprawdzania, co robi to drugie, i dzielenia się wszystkim, co się przeżywa. Dopiero potem, po latach, człowieka dopada proza życia i ze zdziwieniem stwierdza, że ma w dupie to, co robi jego druga połówka.
Mówi to w tak dziwny, a jednocześnie normalny sposób, że nabieram przekonania, iż mówi o sobie. Jednocześnie jego słowa nie są żadnym zarzutem, po prostu opisuje rzeczywistość. Przynajmniej taką, którą dobrze zna.
– I mimo wszystko niczego pan nie zauważył? – dopytuje policjant, wracając do tematu.
– Może po prostu nie było czego zauważać. Może nic się nie działo. To znaczy nic złego, co mogłoby nam dać do zrozumienia, że któremuś z nas coś grozi – uświadamiam go o takiej możliwości. – Nie wiem, może zaskoczyliśmy włamywacza? – rzucam jedną z hipotez, która przyszła mi do głowy. Zupełnie nie dopuszczam myśli, by ktoś chciał zabić Kalinę z innego powodu. Wkurza mnie, że muszę im to tłumaczyć.
– Z domu nic nie zginęło – przerywa mi brutalnie Wafel, świdrując mnie wzrokiem. – Jeszcze pan sprawdzi, jak już będzie mógł wrócić, ale nic nie wskazuje na napad rabunkowy. Tak przynajmniej twierdzi pana gospodyni. Wczoraj koło dwudziestej trzeciej weszła do państwa domu, bo męczyło ją, że nie wyciągnęła prania z pralki. Podobno potrzebował pan konkretnej koszuli na jakieś ważne spotkanie online, a żadne z was nie odbierało telefonów. Pani Maria twierdzi, że nie mogła zasnąć ze świadomością, że czegoś nie dopilnowała, i postanowiła przyjechać.
– Tak. Pani Maria jest bardzo obowiązkowa i dba o nas jak matka – potwierdzam i dociera do mnie, jak bardzo chcę już wrócić do domu. Być może wchodząc do niego, wrócą mi wspomnienia z ostatnich wydarzeń. Ale nie to mnie najbardziej tam ciągnie. Chcę poczuć zapach mojej żony, dotknąć jej ubrań, położyć się do łóżka, w którym oboje spaliśmy, zobaczyć ją stojącą w kuchni z kubkiem kawy, uśmiechającą się do mnie, choć wiem, że będzie to jedynie wytwór mojej wyobraźni. Łzy ponownie napływają mi do oczu, a ciało się spina.
– Gdzie pracowała pana żona? – Podkomisarz Jasińska postanawia chyba zmienić temat. Ewidentnie uznała, że kierunek, w którym zmierza jej kolega, nie jest właściwy.
– W DentalTech – odpowiadam zgodnie z prawdą, oddychając z ulgą, że choć na to pytanie znam odpowiedź. Wydaje mi się, że poza wczorajszą nocą pamiętam o wszystkim, co działo się w naszym życiu, tyle że nie jest to zbytnio pomocne.
– To jakaś firma z Jeleniej? A może ze Szklarskiej? Nie znam tej nazwy – przyznaje Jasińska i spogląda pytająco na kolegę, ale i on kręci przecząco głową.
– Mają siedzibę w Szwecji. Żona była przedstawicielką handlową. Zajmowała się sprzedażą implantów stomatologicznych do gabinetów chirurgii stomatologicznej. Odpowiadała za jedną czwartą Polski – wyjaśniam.
– Pracowała zdalnie czy jeździła po kraju? – pyta Jasińska z lekko uniesioną brwią. Trochę tak, jakby właśnie odkryła, dlaczego tak mało wiem o swojej żonie.
– Myślicie, że często wyjeżdżała i coś ukrywała, prawda? Ale to nie tak. Kalina pracowała z domu, zdalnie. Często łączyła się online z gabinetami, robiła prezentacje. Owszem, jeździła na spotkania firmowe i szkolenia, ale tych wyjazdów nie było wcale tak dużo. Kilka w roku. Większość czasu spędzaliśmy w Szklarskiej Porębie w naszym domu. Chodziliśmy na wycieczki po górach, robiliśmy wypady na rower, na narty. Żyliśmy spokojnie i szczęśliwie.
– A pan pracuje w ITTechnical, zgadza się? – dopytuje podkomisarz, dając mi do zrozumienia, że temat naszego szczęścia nie ma dla nich najmniejszej wagi w śledztwie.
– Tak. Jestem założycielem. – Wzdycham głęboko, w duchu strofując się, żeby się nie rozwlekać, a jedynie rzeczowo odpowiadać na pytania. Oni i tak nie chcą słuchać.
– Czyli nie pamięta pan tylko wczorajszego dnia? – Wafel rozejrzał się wokół. – Ma pan szczęście, że leży pan w jedynce. Gdy ja zachorowałem, wsadzili mnie do sali z czterema innymi pacjentami. Koszmar. – Kręci głową i wzdryga się z niesmakiem na wspomnienie tamtego okresu.
– Poważnie? – zadaję pytanie, próbując osiągnąć taki sam bezemocjonalny ton jak jego, ale średnio mi to wychodzi. – Właśnie się dowiedziałem, że zabito mi żonę, a pan mówi, że mam szczęście, bo leżę w jednoosobowej sali? – „Nie wierzę, że w wydziale kryminalnym pracują takie dupki” – myślę, ale nie wypowiadam tego zdania na głos. Nie muszę. Oboje dobrze wiedzą, co chcę im powiedzieć.
– Dobrze. Damy panu odpocząć. – Podkomisarz Jasińska podnosi się z krzesła. – Lekarz uprzedził nas, że przy takim obrzęku mózgu może pan mieć chwilowy problem z koncentracją i pamięcią, ale kiedy pan sobie przypomni, co zaszło wczorajszej nocy, proszę natychmiast się z nami skontaktować. Jest pan kluczowym świadkiem w tej sprawie. – Wyciąga z kieszeni bluzy wizytówkę i wciska mi ją do ręki.
– Świadkiem? – Dociera do mnie, że musiałem przy tym być. Przecież zostałem ranny tej samej nocy, kiedy zginęła moja żona, więc nawet dla mnie to więcej niż pewne, że byłem wtedy w domu.
– Tak. Podejrzewamy, że wszystko pan widział – oznajmia Wafel jak gdyby nigdy nic. – Doktor Zięba, pana lekarz prowadzący, uważa, że są dwie możliwości co do pana stanu.
– Mojego stanu? – Nie wiem, dlaczego powtarzam wszystko, co do mnie mówi.
– Pana amnezji – wyjaśnia, dziwiąc się, że to nie jest dla mnie oczywiste.
– Ale ja nie znam żadnego Zięby. I niby skąd on wie, że mam amnezję? Przecież dopiero się obudziłem.
– Stwierdził, że z obrażeń jasno wynika, że prawdopodobnie będzie pan miał problemy z pamięcią. Nie orientuję się dobrze, ale jakieś części mózgu umiejscowione są tam, gdzie pojawił się obrzęk, czy coś – mówi jak wyrwany do odpowiedzi uczeń, który zupełnie nie przygotował się do lekcji. – Lekarz twierdził też, że może nas pan zaskoczy i takich problemów nie będzie, ale tak się nie stało. I jakoś mnie to nie dziwi.
Nic nie odpowiadam. Nie widzę sensu w dalszej dyskusji. Nie będę go przekonywał, że kochałem żonę i jej nie zabiłem. To bezcelowe, ale głupi nie jestem i dobrze rozumiem to, co stara się mi insynuować.
– Powiem więcej. – Unosi palec wskazujący, chcąc zaakcentować ważność wypowiadanych słów. – Doktor Zięba uważa, że jeżeli widział pan zabójstwo żony, to bardzo możliwe, że przeżyta tragedia spowoduje traumę i długotrwałą niepamięć co do tego zdarzenia. To dopiero wygodne rozwiązanie!
– Poczekajcie! – wołam nagle, jakby znaleźli się już poza salą, a przecież wciąż stoją blisko mnie. Muszę zebrać siły, by zadać im to pytanie. – Jak zginęła?
Drży mi nie tylko głos, ale i dłonie. Splatam je ze sobą, starając się opanować. Jasińska spogląda na komisarza pytająco, a ten przez chwilę się zastanawia.
– Nie chcecie mi powiedzieć? – Dociera do mnie, że woleliby o tym nie rozmawiać. – Dlaczego?
Patrzą na siebie porozumiewawczo i znowu siadają na krzesłach.
– Narzędziem zbrodni był nóż – komisarz Wafel cedzi słowa niczym przez sito. Widać, że nie chce mi zbyt wiele przekazać.
– Ktoś ją zadźgał? – Robi mi się słabo i gdyby nie fakt, że siedzę oparty na szpitalnym łóżku, pewnie osunąłbym się na podłogę.
– Nie tyle zadźgał, co podciął jej gardło – wyjaśnia niepewnie Wafel.
– Podciął gardło? – Instynktownie chwytam się za wspomniane miejsce na ciele.
Oczyma wyobraźni widzę, jak ciemna postać zachodzi moją żonę od tyłu i odbiera jej życie. Ten obraz mnie paraliżuje.
– Niczego pan sobie nie przypomina? – Policjant świdruje mnie badawczym wzrokiem. – Może chociaż fragmenty tego, co działo się wczoraj? Cokolwiek? Coś, co pozwoli nam podjąć odpowiednie działania, co nas nakieruje. Panie Rupercie, pan widział mordercę. Informacja o jego wyglądzie, głosie, sposobie poruszania się jest zamknięta w pana głowie i tylko pan ma klucz do rozwiązania tej zagadki.
Chyba po raz pierwszy, odkąd wszedł, odnoszę wrażenie, że się poważnie zaangażował w śledztwo. I jedynie jego irytacja moją niepamięcią sprawia, że czasem pokazuje swoje wredne oblicze. On chce rozwiązać tę sprawę i wkurza go brak jakichkolwiek tropów.
– Proszę spróbować sobie przypomnieć – nalega. – To wszystko wydarzyło się w państwa domu. A dokładniej w salonie. Czas zgonu określono na godzinę dwudziestą drugą. Podejrzewam, a raczej wiem na pewno, biorąc pod uwagę wasz ubiór, że jeszcze nie spaliście. Nic sobie pan nie przypomina?
– Nie, niestety nie. Czarna plama – mówię po chwili. Jest mi strasznie głupio, że nie mogę pomóc. Czuję się zbędny, a co gorsza, niemal przeszkadzający w śledztwie. Jak ktoś, przez kogo nie można złapać zabójcy. Zawalidroga.
– A wie pan, skąd ta rana na głowie? – Podkomisarz Jasińska wskazuje ręką na mój opatrunek.
Dopiero teraz sobie uświadamiam, że to zapewne dzieło mordercy. Być może uderzył najpierw mnie. Upadłem i straciłem przytomność, a wtedy on zabił Kalinę. Ale to tylko moje przypuszczenia. Nie mam pojęcia, jak było naprawdę. Kręcę przecząco głową, nie znajdując już sił, by powtarzać ciągle to samo.
– Trudno. – Wafel wzdycha i przeciera oczy palcami.
Kiedy wytężam wzrok, widzę, że są całe czerwone od popękanych naczynek.
– Zostanie pan tu ze trzy dni. W domu trwają jeszcze czynności i nie może pan się teraz tam kręcić. Będziemy informowali o postępach w śledztwie, wynikach sekcji zwłok czy raportach techników kryminalistycznych. Ale mam nadzieję, że do tego czasu opuchlizna zejdzie i przypomni pan sobie, co zaszło. – Policjant kiwa głową na pożegnanie i odchodzi.
– Proszę się trzymać. – Podkomisarz Jasińska spogląda na mnie z życzliwością.
– Aha! – Wafel odwraca się, stojąc już w otwartych drzwiach. – Pana telefon, podobnie jak wszystkie sprzęty elektroniczne z domu zostały zarekwirowane jako dowody. Oddamy, kiedy je sprawdzimy i nie znajdziemy w nich niczego podejrzanego.
– Podejrzanego?
– No. – Patrzy na mnie tępawo. – A nuż się okaże, że to pan zabił i sprawa szybko się rozwiąże.
Kiedy wychodzą z sali, dociera do mnie, że Justyna Jasińska gani kolegę, zakładając zapewne, że nie mogę jej usłyszeć.
– Co ty odpierdalasz, Tomek? Przecież wiesz, kto za tym stoi. Czemu się na nim wyżywasz?
– A bo nie lubię takich jebanych bogaczy – odpowiada jak gdyby nigdy nic, a ja mam wrażenie, że zaczynam tracić oddech.