Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Mroczny thriller, który zabiera nas w ciemne zaułki ludzkiej psychiki…
Do pogrążonej w jesiennej aurze Jeleniej Góry, przeprowadza się profilerka kryminalistyczna Carmen Rodrigez. Rozpoczyna pracę w policji, walcząc nie tylko z brutalnym mordercą, ale również demonami z własnej przeszłości.
Carmen musi stworzyć portret psychologiczny sprawcy, osobiście borykając się z zaburzeniami świadomości. Ofiarą jest młoda kobieta, której ciało zbezczeszczono w okrutny sposób i pozostawiono w jaskini w lesie. Rozpoczyna się trudne, pełne zwrotów akcji śledztwo, które Rodrigez prowadzi wraz z dwójką policjantów Bogusławem Leśniakiem i Borysem Szykiem. Jednak dziwne zachowanie profilerki oraz informacje, które docierają do Podkomisarza Szyka sprawiają, że mężczyzna zaczyna grzebać w przeszłości Carmen, a to czego się dowiaduje budzi w nim skrajne emocje.
Czy kiedy nie można ufać sobie i innym, możliwe jest rozwiązanie zagadki? Czy Carmen Rodrigez stoi po dobrej, czy złej stronie mocy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 383
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Szklarska Poręba,Czerwona Jama
Pierwsze, co poczuła po odzyskaniu przytomności, to ból. Najmocniejszy był w okolicach głowy i karku, ale niemal równomiernie rozchodził się w dół ciała. Promieniował do lędźwi i nóg, którymi starała się poruszyć, zanim jeszcze otworzyła oczy. Nie była w stanie. Nie dała rady tego zrobić również rękoma, choć w przeciwieństwie do dolnych partii ciała w palcach czuła delikatne mrowienie. Kończyny były odrętwiałe, jakby spała w złej pozycji, w wyniku czego krew nie mogła swobodnie krążyć, by dotlenić wszystkie komórki ciała. Co się dzieje? Pytała samą siebie, ale nie znała odpowiedzi. Początkowo myślała, że nadal śpi i to jakiś absurdalny koszmar, który śni się w wyniku obejrzanego w nocy strasznego horroru i wciąż nie może się uwolnić spod jego wrażenia. Kiedy otworzyła oczy i zamrugała, zdała sobie sprawę, że to nie sen. Leżała na lodowatym, twardym podłożu. Nie potrafiła określić, co to jest, ale z pewnością nie było jednolite, raczej nierówne, chropowate i z drobnymi grudkami, które wbijały jej się w skórę. Powietrze pachniało wilgocią. Bynajmniej nie taką, jaka towarzyszyła jesieni w ogrodzie. Czuła przeszywający chłód, mrożący ciało, krew i umysł, przedzierający się do szpiku kości. Dygotała z zimna. Z trudem lekko podniosła głowę i rozejrzała się dookoła. Mrok. Wszędzie panował mrok. Wpadła w panikę, chciała się podnieść i rzucić do ucieczki, biec na oślep przed siebie, byle jak najdalej stąd, jednak ciało nadal odmawiało posłuszeństwa. Mogła jedynie ruszać głową, początkowo powoli i w ograniczonym zakresie, w miarę upływu czasu coraz mocniej. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, z przerażeniem odkryła, że znajduje się prawdopodobnie w jakiejś jaskini. Nie mogła być głęboka, bo czuła powiew orzeźwiającego wiatru napływającego od wejścia. Może nawet widziała coś, co znajdowało się na zewnątrz? Las? Powoli odzyskiwała czucie i władzę w ciele. Coraz wyraźniej słyszała też wszystkie odgłosy nocy. Padał deszcz, szumiały liście na drzewach, wiatr hulał w ich koronach i huczał złowieszczo, jakby niósł jej wiadomość... „To będzie twój grób... Dzisiaj umrzesz... Jesteś złym człowiekiem, a takim trzeba wymierzać sprawiedliwość...”. Niemal słyszała, jak szepce. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach i sprawił, że zadrżała. Tym razem nie z zimna, ale ze strachu. I wtedy zrozumiała. To nie wiatr szeptał jej wiadomość, tylko ciemna, surrealistyczna postać, która wyłoniła się z nicości.
– Dostaniesz to, na co zasłużyłaś – powiedział męski, niski głos zakapturzonej postaci.
Nie widziała jego twarzy, nie rozpoznała głosu. Próbowała zmusić umysł oraz ciało do mobilizacji i ucieczki, a kiedy zdała sobie sprawę, że to niemożliwe, chciała krzyknąć. Wydobyć z siebie najgłośniejszy, najbardziej przerażający wrzask, jaki tylko mogła. Ale i tego ją pozbawiono. Pomimo starań dźwięk nie wydobywał się z jej ust, ponieważ były zaklejone taśmą. Dudnienie galopującego z przerażenia serca zagłuszało jej myśli. Co powinna teraz zrobić? Co zrobić, żeby uciec, wyrwać się z tego koszmaru, wrócić do domu, do bezpiecznej, suchej i ciepłej przestrzeni. Zacisnęła mocno powieki. „To sen, to tylko zły sen...” – powtarzała w myślach jak mantrę. „Zaraz się obudzę i będę się z tego śmiała. No już! Policz do pięciu, otwórz oczy i obudź się!” – wydała polecenie. „Jeden, dwa, trzy, cztery...” Nie dokończyła. Poczuła nagłe szarpnięcie, a jej ciało zaczęło odrywać się od podłoża, unosić w górę, jakby lewitowało. Ból przyszedł dopiero po chwili, kiedy minął pierwszy szok. Wisiała na linie, powieszona za ręce, które pod ciężarem ciała niemal wyrywały się z obręczy barkowych. Po twarzy zaczęły jej spływać łzy, z trudem łapała oddech. Ciemna postać obserwowała ją bacznie, napawając się jej strachem i to przeraziło ją jeszcze bardziej. Mężczyzna przyglądał się jej z pewnej odległości z uwagą, jakby była jakimś pieprzonym obrazem na wystawie dzieł sztuki. Jakby sprawdzał, czy powinna wisieć bardziej z prawej czy lewej strony. Nie mieściło jej się to w głowie. Próbowała wierzgać i chciała go kopnąć i nawet po części jej się to udało, ale ten złapał ją za nogi. Miał silny, brutalny uścisk. Poczuła jego dłoń w rękawiczce na swojej skórze i to ją sparaliżowało. Zdała sobie sprawę, że niczego na sobie nie miała. W ciemności błysnął jakiś przedmiot. Usłyszała dźwięk kojarzący jej się z ostrzeniem noża o kamień, ale przecież to nie mogło być to. Wierzgała, kopała i walczyła o życie, wydobywając z siebie nieludzkie, niemal zwierzęce dźwięki, na tyle, na ile pozwalała jej taśma na ustach. Po chwili wszystko ustało. Jeden szybki ruch, zakończył jej agonię. Skóra na jej łonie rozeszła się i ostatnie, co poczuła, to krople ciepłej krwi spływające jej po nogach.
Jelenia Góra,apartament Carmen Rodríguez
Mieszkanie przy ulicy Zielonej kupiła z trzech powodów. Po pierwsze było nowoczesne i eleganckie, a ona nie miała zamiaru mieszkać w miejscu o niższym standardzie. Po drugie do apartamentu przylegał ogromny czterdziestometrowy taras na ostatnim piętrze z widokiem na góry. Po trzecie, i być może najważniejsze, budynek był wyposażony w nowoczesne zabezpieczenia, w tym monitoring, systemy antywłamaniowe oraz inteligentne aplikacje, których powiadomienia pojawiają się na ekranie smartfona, informując o wszelkich anomaliach, jakie mogłyby się wydarzyć w apartamencie. To spełniało jej oczekiwania. Deweloper wykończył mieszkanie „pod klucz” na najwyższym poziomie, a sto pięćdziesiąt metrów użytkowych dawało jej wystarczającą przestrzeń do życia. Nie wyobrażała sobie mieszkać w jakiejś małej klatce, udusiłaby się tam po tygodniu. Potrzebowała przestrzeni, by móc swobodnie oddychać. Otworzyła oczy, rozejrzała się wnikliwie po sypialni, a potem przeciągnęła. Musiało być bardzo wcześnie, bo za oknem było jeszcze ciemno, ale nie mogła już spać. Poczuła nadwyrężone mięśnie jako skutek przeprowadzki. Od noszenia kartonów bolały ją dłonie, ramiona i kręgosłup. Jasne, że mogła to zostawić facetom z firmy transportowej, ale pewnych rzeczy nie pozwalała ruszać nikomu. Sięgnęła ręką w przestrzeń między materacem a zagłówkiem łóżka i upewniła się, że nóż, który umieściła tam wieczorem, nadal jest na miejscu. Zabrała z szafki nocnej telefon, sprawdziła aplikację „CasaSegura”, co po polsku znaczyło: „Bezpieczny dom”, zainstalowaną na ekranie głównym. Wszystko wydawało się być w porządku. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Jej sypialnia nie miała tak spektakularnego widoku na pasmo Karkonoszy, jak salon i gabinet, ale wyłaniający się za parkingiem las całkowicie jej to wynagradzał. W Hiszpanii mieszkała w samym centrum Starego Miasta. Nie było więc mowy o codziennym kontemplowaniu przyrody, a ostatnie dwa lata... O nich wolała teraz nie myśleć. Odcięła ten okres swojego życia grubą, czarną linią i już nigdy nie zamierzała do niego wracać. Odchyliła zasłonę i spojrzała na strugi padającego deszczu. Właśnie rozpoczęła piąty dzień pobytu w Polsce i piąty dzień padało. Nie spodziewała się, że listopad w górach będzie tak zimny i deszczowy. Kiedy opuszczała Malagę, na niebie świeciło słońce, a temperatura sięgała dwudziestu dwóch stopni. Za to w tej podgórskiej miejscowości w Karkonoszach termometr wskazywał zaledwie siedem stopni Celsjusza i musiała włączać w mieszkaniu ogrzewanie. Może kiedy jutro zacznie pracę, pogoda przestanie ją dobijać. Nie będzie na nią zwracała uwagi, mając inne zajęcie niż ciągłe rozmyślanie o swoich problemach. Zostawienie przeszłości za sobą nigdy nie jest łatwe, ale czasem po prostu tak trzeba. Musiała przyjechać tu, do Jeleniej Góry, wrócić do korzeni, do macierzy, w której wychował się człowiek niegdyś tak bliski jej sercu. W Maladze nie dałaby rady normalnie żyć. Zbyt wiele wspomnień, za dużo miejsc, które go przypominały. Poza tym była tam spalona. Każdy pracownik komendy policji wiedział o niej wszystko i wątpiła, by ktokolwiek dał jej pracę. Tu mogła zacząć od nowa. Telefon zawibrował, sygnalizując wiadomość przychodzącą. Podeszła ostrożnie, jakby bała się, że komórka zaraz wybuchnie i poparzy jej ciało. Ujęła smartfon w dłonie i palcem przeciągnęła w dół pasek wiadomości. „Przyjedź, kiedy będziesz gotowa. Będę czekała”. Zapoznała się z tekstem, nie wchodząc na WhatsAppa. Nie chciała, by Teresa wiedziała, że przeczytała. Jeszcze za wcześnie. Jeszcze nie była gotowa, by do niej pojechać. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, jakby paliła ją każda komórka ciała. Podeszła szybko do okna i otworzyła je na oścież. Wychyliła się, czując na sobie mokry, zimny deszcz. Chłodne powietrze owiało jej skórę, a wilgoć dotarła do blizny na plecach, która dogłębnie ją zabolała. Rozmasowała wrażliwy fragment i podeszła do lustra. W miejscu, gdzie dwa lata temu została zraniona nożem, narosła brzydka tkanka. Powstał bliznowiec, którego pomimo stosowania masaży i maści nie dało się wypłaszczyć, i który bolał ją za każdym razem, kiedy panowała duża wilgotność powietrza. A właściwie to nie on był powodem cierpienia, ale uszkodzone nerwy. Bliznowca mogłaby usunąć laserem, tylko czy naprawdę tego potrzebowała? Może i ją szpecił, ale przypominał jej o tym, dlaczego się tu znalazła. Zaczęła się zastanawiać, co na siebie włożyć. O makijaż i dobre markowe ubrania lubiła się starać. Były nie tylko cudowną odmianą po ostatnich przejściach, ale przede wszystkim jej tarczą obronną, maską, pod którą nie było widać prawdziwych emocji. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Zamknęła okno, zarzucila na siebie szlafrok i przeniosła się do kuchni. Zanim otworzyła lodówkę, by wyjąć jajka i szynkę, zlustrowała dokładnie pomieszczenie. Wszystko wyglądało tak, jak to wczoraj zapamiętała. Dokładnie tak to zostawiła. Butelka wina stała otwarta na kuchennej wyspie, kieliszek z niedopitym szkarłatnym napojem leżał przewrócony na blacie. Wino rozlało się i wsiąkło w naturalne drewno. Nie będzie już w stanie wywabić powstałej plamy. Chwyciła butelkę, by schować ją do barku i ze zdziwieniem odkryła, że jest pusta. Czy faktycznie wypiła wczoraj tak dużo? Nie pamiętała dokładnie. Wiedziała, że starała się świętować ukończenie przeprowadzki. Otworzyła najlepszy rocznik, jaki przyjechał pierwszym transportem, ale nie pamiętała, by wypiła aż tyle. Poczuła napływającą falę niepokoju. Wyrzuciła butelkę do kosza na szkło i zmieniła zdanie. Zamiast zająć się robieniem śniadania, będzie musiała przejrzeć cały domowy monitoring z poprzedniego wieczoru. Dopiero wtedy zazna spokoju. Podeszła do biurka w gabinecie, na którym leżał nowy laptop w złotej obudowie, włączyła go i usłyszała dźwięk telefonu.
– Joder – zaklęła po hiszpańsku, w myślach strofując się, że jest w Polsce i powinna mówić w tym języku.
Jej polski numer znało niewiele osób. Teresa, nowy komendant i facet od dostaw z restauracji w pobliżu. Doskonale zdawała sobie sprawę, kto z tej trójki będzie do niej dzwonił najczęściej, ale tym razem niczego nie zamawiała.
– Tak, słucham – powiedziała opanowanym, konkretnym głosem. Dobrze wiedziała, jak powinna się zachowywać, by sprawiać wrażenie silnej i trzymajacej dystans, nawet jeżeli czuła się niepewnie. Nie mogła pozwolić sobie na to, by ktoś uznał ją za nieprofesjonalną.
– Pani Carmen Rodríguez? – zapytał mężczyzna o niskim głosie.
Oceniła, że ma jakieś pięćdziesiąt lat. W tych kilku słowach wychwyciła też, że jest „porządny”. Dokładnie tak by go opisała. Porządny i godny zaufania. Typ mężczyzny starej daty, cechujący się profesjonalizmem, cierpliwością i odpowiedzialnością. Skąd to wiedziała? Miała coś w rodzaju daru doskonałej spostrzegawczości i w przeciwieństwie do innych osób z tą zdolnością nie kupiła sobie szklanej kuli i nie zarabiała jako wróżka Carmen. Poszła na psychologię, najpierw zdobyła tytuł magistra na Uniwersytecie w Madrycie, potem doktora, a następnie ukończyła studia podyplomowe z profilowania kryminalistycznego w Maladze. Była dobra w swoim fachu. Już na studiach doktoranckich zgłaszali się do niej policjanci z prośbą o sporządzenie profilu psychologicznego poszukiwanego sprawcy. To dlatego podjęła decyzję o podyplomówce. Tak naprawdę nie wierzyła w nadprzyrodzone moce. Po prostu zauważała szczegóły i potrafiła je przypasowywać do dobrze znanych schematów.
– Tak, to ja – przyznała oficjalnie.
– Bardzo mi miło – powiedział głos w słuchawce, a Carmen uśmiechnęła się triumfalnie, wiedząc, że dobrze go rozszyfrowała. – Mówi nadkomisarz Bogusław Leśniak. Dostałem pani numer od komendanta Piotra Pierzały. Przeprasza, że nie mógł zadzwonić osobiście, ale wystąpiły pewne... okoliczności – zająknął się i odchrząknął szybko. – Znaczy, komendant prosił mnie, żebym zadzwonił do pani.
– W jakiej sprawie? – przerwała mu. Być może zbyt szybko i obcesowo, ale taki miała styl.
– Wiemy, że zaczyna pani dopiero jutro, ale mamy zwłoki i gdyby była pani dostępna...
– Już jadę – powiedziała, nie czekając na dalsze tłumaczenia. – Proszę mi wysłać pinezkę. – Rozłączyła się.
Rozmowy telefoniczne z ludźmi, a zwłaszcza z osobami z pracy wolała ograniczyć do niezbędnego minimum. Co prawda, przez chwilę zastanawiała się, czy człowiek, który do niej dzwonił, jest zaznajomiony z podstawami nowoczesnych technologii, ale słysząc sygnał przychodzącej wiadomości, odetchnęła.
– Interesante – wyszeptała, odczytując miejsce, do którego ją ściągają i natychmiast poprawiła się na język polski. – Ciekawe...
Myślała, że zaproszą ją do kostnicy, żeby przed sekcją przyjrzała się zwłokom, ale nadkomisarz Leśniak wysłał pinezkę do innej destynacji. Oparła brodę o dłoń i myślała przez chwilę.
– Czerwona Jama w Szklarskiej Porębie – powiedziała do siebie na głos. Nowa praca zapowiadała się nadspodziewanie ciekawie. Zanim wyszła z domu, sprawdziła jeszcze wczorajszy monitoring. Nic niezwykłego nie rzuciło jej się w oczy.
Szklarska Poręba,Czerwona Jama
Deszcz lał niemiłosiernie, kiedy o czwartej trzydzieści aspirant Łukasz Dzięcioł z posterunku w Szklarskiej Porębie przerwał i tak kiepski sen Bogusława Leśniaka. Nadkomisarz miał już swoje lata i ciało coraz częściej odmawiało mu posłuszeństwa, a leki na nadciśnienie, które ostatnio przepisał mu lekarz razem z innymi tabletkami na wysoki cholesterol, niedobory żelaza i witamin z grupy B oraz przerost prostaty sprawiały, że kilka razy w ciągu nocy musiał chodzić do toalety. Był wykończony, bo po każdej takiej wędrówce przynajmniej godzinę zajmowało mu powtórne zaśnięcie. Czasem zastanawiał się, czy w ogóle powinien zasypiać, skoro i tak zaraz poczuje parcie na pęcherz. Taka zabawa głupiego męczyła go jeszcze bardziej niż nocne dyżury za młodu. Dlatego, kiedy o wpół do piątej zadzwonił telefon, nie miał ani siły, ani ochoty odbierać. Przewrócił się na drugi bok i naciągnął kołdrę na wystający, okrągły brzuch, zastanawiając się, kiedy, do cholery, ten twór tak bardzo mu urósł.
– Do ciebie – powiedziała w półśnie jego żona Barbara.
– Skąd wiesz, skoro nie odebrałaś? – polemizował.
– Moi znajomi są normalni – tłumaczyła cierpliwie. – Nie dzwonią, kiedy za oknem nie zaczęło jeszcze świtać.
Kochał ją i jej cięty język, ale najbardziej cenił w niej dobroć, wyrozumiałość i czułość, cechy które sprawiły, że wytrzymała z nim tyle lat. Pomimo wszystko. Niewielu znał policjantów w swoim wieku, którzy nie byli po rozwodzie lub nawet kilku. Jak zwykło się mawiać na komendzie: „ta praca to straszna kurwa”, rozdzielała małżeństwa szybciej i skuteczniej niż jakakolwiek kochanka. Leśniak poklepał żonę po ukrytych pod kołdrą pośladkach i z jękiem podniósł się, sięgając po telefon.
– Jeszcze tylko kilka miesięcy – zapewnił żonę, mając na myśli rychłe przejście na emeryturę. – Nadkomisarz Leśniak, co jest? – rzucił do słuchawki. Doskonale wiedział, że stało się coś złego. Nikt nie dzwoni o tej porze na pogaduchy.
Po godzinie stał już na miejscu zbrodni. Czerwona Jama, była jaskinią położoną blisko drogi krajowej numer trzy, z Piechowic do Szklarskiej Poręby, w okolicy starego pola namiotowego „Baza Pod Ponurą Małpą”. Za czasów młodości przyjeżdżał tu z Baśką na festiwale piosenki studenckiej. Otoczona gęsto porośniętym drzewami lasem, usytuowana w głębi stromej skarpy, na takiej wysokości, że nie było szans dostrzec jej z drogi. Do jaskini prowadziły dwie ścieżki: jedna wiodąca od górnej drogi lub druga biegnąca szlakiem leśnym ze Szklarskiej Poręby. Bogusław wiele razy chodził tu na wycieczki za dzieciaka. Czerwona Pieczara – takim mianem kiedyś ją określano. Nazwa wywodzi się od czerwonej barwy skały, w której powstała Jaskinia. Nie należała do największych w rejonie, ale nie była też mała. Z powodzeniem mogłaby pomieścić uczestników wycieczki autokarowej. Leśniak stanął dokładnie na wprost wejścia. Deszcz nadal padał, a powietrze zdawało się lepkie i chłodne. Rozejrzał się wnikliwie dookoła. O tej porze roku i w takich warunkach atmosferycznych niewielu turystów odwiedzało ten rejon. To dobrze, bo oznaczało to tyle, że zwiedzający nie zadeptali potencjalnych śladów, które mógł zostawić zabójca. A z drugiej strony to i tak niewiele da, bo najpewniej zalał je deszcz. Nadkomisarz wciągnął w nozdrza powietrze pachnące zgnilizną i butwiejącymi liśćmi. Na ziemi leżała ich cała masa. Kolorowe, choć głównie brązowe, przykrywały ściółkę całkowicie, tworząc niebezpieczne i śliskie podłoże. Leśniak wiedział, że trzeba być bardzo ostrożnym podczas zejścia do pieczary, by nie wywinąć orła i nie rozbić głowy o skały. Teren był stromy, a ścieżka do jaskini zwodnicza. No, chyba że ktoś bywał tu regularnie i znał teren na pamięć. Widok na drogę krajową numer trzy nadal zasłaniały drzewa. Nadkomisarz zastanawiał się, czy ktoś z żółtego domu, jedynego po tej stronie rzeki Kamiennej, widział coś lub słyszał zeszłej nocy. A może warto poszukać świadków wśród klientów przydrożnego baru i motelu z naprzeciwka?
– Kto ich znalazł? – zapytał aspiranta Dzięcioła.
– Para zakochanych – odkrzyknął tamten, skrywając się przed deszczem pod wejściem do jaskini. Stał tyłem do zwłok, żeby okropny obraz nie utkwił mu w psychice. Mimo to pod gołe niebo nie miał zamiaru wychodzić. Był przemoknięty do suchej nitki i zziębnięty. – Monika Kukla i Artur Konarski – przeczytał z kartki, na której napisy zaczęły rozmywać się od padających kropel deszczu. – Wczoraj w nocy chcieli uczcić swoją pierwszą rocznicę znajomości. Wzięli śpiwory, koce i świece. Wie pan, coś do jedzenia i jakieś alko, coby miło było – pobujał się, wypowiadając te słowa, jakby tańczył w rytm muzyki. – Weszli do jaskini i bach! – klasnął w dłonie. – Niemal wpadli na tę kobietę. Dziewczyna to taka roztrzęsiona była, że karetkę wezwaliśmy z Bolkiem i zastrzyki dostała. Zresztą – machnął ręką. – Bolek policjant, a też spierdolił na komisariat niby raporty pisać. Pan nie chce zobaczyć? – przechylił głowę w kierunku ciała kobiety.
– Martwa jest? – Leśniak zadał oczywiste pytanie, wprawiając aspiranta w konsternację.
– No, raczej. Znaczy, bardziej się nie da – odpowiedział, nie rozumiejąc, o co chodzi nadkomisarzowi. Kryminalni często wydawali mu się dziwni.
– No, to nie ucieknie chyba, nie? O której to było?
– No... – Łukasz Dzięcioł ściągnął policyjną czapkę z daszkiem i podrapał się po głowie. – Koło piątej może Bolo poszedł.
– Nie pytam o kolegę. O której znaleziono ciało?
– A to gdzieś koło drugiej. Bo turyści najpierw zgubili szlak, potem się pokłócili – czytał z kartki zapiski, które skrupulatnie sporządził podczas przesłuchania. – O deszcz się pokłócili, bo ta pani, Monika, miała pretensje, że wyszli, jak pada...
– Do rzeczy, aspirancie – burknął na niego i włożył ręce w kieszenie czarnego, nieprzemakalnego prochowca. Robiło mu się zimno.
– No, jak tu przyszli, to była druga, ale uciekli stąd i zadzwonili po nas z drogi. My przybyliśmy o drugiej trzydzieści w miejsce, w którym się znajdowali, potem musieliśmy wezwać karetkę, o której już wspominałem i dopiero po czwartej chłopak dał radę pokazać nam, gdzie znajduje się ciało.
– Zawiadomiliście techników, lekarza i prokuratora?
– Tak, od razu. Jeszcze przed panem. Powinni zaraz tu być.
– Znamy personalia? – Pociągnął nosem. Czuł, że nabawi się dzisiaj kataru.
– Nie wiem, kogo przyślą. – Aspirant wzruszył ramionami.
– Matko, trzymajcie mnie – wymamrotał pod nosem Leśniak. – Denatki personalia. Może zadzwonisz na komisariat i sprawdzisz, czy nikt nie zgłosił zaginięcia?
– A, dobra. – Aspirant wyciągnął telefon. – Bolek, no dawaj, masz coś? Znamy dane? Dobra, dzięki. – Rozłączył się. – Na razie cisza. – Oznajmił, starając się przekrzyczeć dźwięk coraz głośniejszych opadów deszczu, które zyskały na sile.
– Dziękuję, aspirancie. Dobra robota, jesteście już wolni. Nie chcę, żebyście mi tu się przeziębili i poszli na L4. Wasz komendant pewnie nie byłby z tego faktu zadowolony – powiedział i w tym samym momencie zobaczył schodzących ze zbocza techników oraz doktor Ewelinę Złotnicką. Lubił z nią pracować, była konkretna i profesjonalna. Na komendzie wszyscy nazywali ją „Złotkiem”. Nie wyglądała jak większość znanych mu kobiet w kitlach. Miała irokeza na głowie, po kilka par kolczyków w uszach, nosie i języku, w dodatku zwykle wkładała ubrania, które odsłaniały pępek. W dzisiejszych okolicznościach przyrody narzuciła na siebie cienką kurtkę o kroju płaszcza i do tego kolorowe glany. Tym razem jej wybór padł na czerwone.
– Ewelinko, tutaj – pomachał do ekipy i spojrzał na zegarek. Była szósta zero zero. Trzydzieści minut temu, gdy przyjechał na miejsce, zadzwonił do nowej profilerki Carmen Rodríguez. Ona też powinna się zjawić lada moment. Spojrzał w dół zbocza, upewnić się, czy jakieś auto nie skręca z krajowej trójki, ale żadnego nie dostrzegł. Ruch był jeszcze niewielki. Nie powinna jechać za długo, chyba że pogubiła się przy objazdach spowodowanych przeciągającym się w nieskończoność remontem drogi w Piechowicach. – No i Borys, gdzie ten cholerny Borys – powiedział pod nosem. On nie odebrał telefonu, ale Leśniak widział, że odczytał wiadomość z adresem, którą do niego wysłał.
– Cześć, co mamy? – zapytała energicznie drobna kobieta, mierząca niecałe sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Miała duże okrągłe oczy, które, o dziwo, wcale nie zdradzały oznak niewyspania.
– Ranny ptaszek z ciebie – stwierdził, upijając łyk gorącej kawy z termosu. Basia nigdy nie wypuszczała go z domu bez kawy.
– Skąd wiesz, że w ogóle spałam – doktorka mrugnęła do niego i skierowała się w stronę jaskini. – Mniemam, że znajdę tam ofiarę?
– Owszem. Czyń honory – powiedział, obserwując z daleka jak lekarka podchodzi do techników, którzy również zaczęli już działać.
– Nadkomisarz Bogusław Leśniak?
Usłyszał kobiecy głos tuż za swoimi plecami, co go zaskoczyło. Nie widział w przybyłej ekipie nikogo innego niż zwykle, a już zwłaszcza nieznajomej kobiety. Obejrzał się z konsternacją za siebie. I dopiero wtedy przypomniał sobie, że przecież do niej dzwonił.
– Carmen Rodríguez Zalewska – powiedziała ubrana w czarną skórzaną kurtkę blondynka z długim warkoczem. – Ale na co dzień używam tylko nazwiska Rodríguez.
Nie wyciągnęła do niego ręki na przywitanie, więc i on nie inicjował fizycznego kontaktu.
– Bardzo mi miło. Jeżeli możemy przejść na „ty”, to jestem Bogusław. – Zmierzył ją spokojnym wzrokiem od stóp do głów. Ale nie było w tym nic lubieżnego, zwykła ludzka ciekawość. Miała typowo słowiańską urodę, która w ogóle nie pasowała do jej imienia i nazwiska oraz faktu, że w połowie była Hiszpanką. Informacje na temat jej pochodzenia uzyskał od komendanta, więc musiały być prawdziwe.
– Carmen – odpowiedziała bez uśmiechu. – Pokażesz mi miejsce zbrodni oraz ofiarę? Technicy już zabezpieczyli wejście? Nie chciałabym zatrzeć śladów.
Od razu mu się spodobała. On też nie wszedł jeszcze do jaskini z tego powodu. Wystarczy, że Bolek i Łukasz robili to kilkukrotnie, żeby nie zmoknąć. Przewrócił oczami na to wspomnienie.
– Dajmy im jeszcze chwilę – powiedział. – Palisz? – Wyciągnął z kieszeni paczkę marlboro i podsunął nowej koleżance.
– Dzięki, nie palę – powiedziała, rozglądając się wnikliwie po okolicy.
– Ja w sumie też nie – przyznał. – Chyba że z nudów. Przyjechałaś motorem? – Spojrzał wymownie na jej strój. Była bez kasku, ale mogła go przecież zostawić przy maszynie.
– Tak – przyznała. – Choć w taką pogodę zajęło mi to więcej czasu. Cholernie tu macie deszczowo i ślisko – powiedziała, nie patrząc na niego. Skoncentrowała wzrok na mieniących się w oddali budynkach. – Auto dopiero kupię – wyjaśniła, czując na sobie jego wnikliwe spojrzenie. – Stromo tu, w dole rzeka, obecnie dosyć wzburzona. Zakładam, że morderca przyszedł od góry? W jaskini jest jedno ciało?
– Tak. – Pokiwał głową. – Ofiarą jest kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat.
– Nadkomisarzu, już można – usłyszeli wołanie jednego z mężczyzn ubranych w białe kombinezony.
– Panie przodem – Leśniak wyciągnął rękę, wskazując jaskinię.
Skały przy wejściu mieniły się różnymi kolorami, z których dominował blady róż. Obrośnięte były mchem i paprociami, a na ich szczycie znajdowały się dwa drzewa. Korzenie jednego z nich zakręcały w dziwny sposób do góry i Bogusław zastanawiał się, jak to możliwe, że ten buk jeszcze nie spadł. Szeroka pieczara miała głębokość około dziesięciu metrów i gdyby nie reflektory techników rozstawione we wnętrzu, pewnie nie byłoby widać jej końca ani zaułka posadowionego po prawej stronie. Wyglądał jak wykusz o rozmiarach dwa na trzy metry. Na ziemi i półkach skalnych ujrzał rozstawione małe świeczki i puste już podgrzewacze.
– ¡Puta madre!
Nadkomisarz usłyszał hiszpańskie przekleństwo padające z ust profilerki.
– Ja pierdolę – poprawiła się, nie czekając, aż zapyta co to znaczy. – W życiu czegoś takiego nie widziałam.
Co ciekawe, nie wyczuł w jej głosie strachu, a jedynie konsternację i ciekawość. Sam nie spoglądał na zwłoki tak długo, jak tylko się dało. Przez lata służby naoglądał się martwych ludzi i zdawało się, że ma już tego dosyć. Do dzisiaj żywił szczerą nadzieję, że nie dojdzie w najbliższej okolicy do żadnego zabójstwa i odbębni ostatnie miesiące do emerytury we względnym spokoju. Mylił się. Z haka wbitego w skałę zwisało ciało martwej kobiety. Była naga i blada jak ściana, a jej rozczochrane ciemne włosy sięgały ramion.
– Musiała walczyć, a przynajmniej próbować – powiedział, spoglądając na jej brudną twarz, którą kilka godzin temu obmywały strumienie łez. – Otarcia na skórze rąk. – Wskazał palcem uszkodzone tkanki.
– A jednak za paznokciami nie widać śladów walki – wtrąciła lekarka medycyny sądowej. – Zero naskórka czy krwi, chyba że, jak wjedzie mi na stół, to podczas specjalistycznych badań zobaczę więcej. Teraz jedynie można dostrzec brud. Podejrzewam, że z ziemi. – Wskazała ręką podłoże będące mieszaniną skały, ziemi i piasku. Same otarcia też mogły powstać od kontaktu ze skałą. – Cześć, Ewelina jestem. – Lekarka wyciągnęła dłoń w białej rękawiczce w kierunku nieznajomej, bo Boguś zapomniał je sobie przedstawić.
– Carmen Rodríguez. – Kobieta nie uścisnęła ręki na powitanie, pokazując dłonie niezaopatrzone w rękawiczki. – Nie wyglądasz jak typowa polska lekarka.
– A ty jak Hiszpanka – odbiła piłeczkę. – Choć akcent nieco sepleniący, to może i by się zgadzało – dodała zaczepnie. Nie była złośliwa, miała specyficzne poczucie humoru.
– Touché – przyznała jej punkt w tej potyczce. – A co możesz powiedzieć o tym nacięciu? – Wskazała na rozerwane połacie skóry na podbrzuszu, rozpoczynające się tuż nad włosami łonowymi. Fałdy skóry otoczone były masą białego tłuszczu i miało się wrażenie, że cała krew wypłynęła z krwiobiegu właśnie tą drogą, oblewając nogi denatki.
– Szybkie, ostre, może nawet profesjonalne. – Podeszła bliżej i przyjrzała się dokładniej. Zaraz, zaraz... – Rozchyliła dwie strony przeciętej skóry na tyle, na ile mogła. – Tam chyba nic nie ma – stwierdziła, wkładając palce w ciało kobiety. – Hmm... Nie powiem wam teraz, bo w mięśniach jest za dużo wapnia.
– Czego? – Carmen przysunęła się bliżej.
– Wapnia gromadzącego się, gdy po śmierci zapas enzymu ATP wyczerpie się i dochodzi do...
– Stężenia pośmiertnego – weszła jej w słowo Carmen.
– Dokładnie. Jak wezmę ją na stół, to sprawdzę, ale wygląda mi na to, że została pozbawiona narządów rodnych. I że kastracji dokonano, kiedy jeszcze żyła. – Przyjrzała się dokładnie miejscu, w którym dokonano cięcia. Zdawało jej się, że coś widzi, ale zaschnięta krew uniemożliwiała dokładną analizę. – Muszę ją umyć. Teraz i tak niczego nie można zobaczyć.
Bogusław Leśniak wykrzywił twarz, ale tym razem jej nie odwrócił. Wydawało mu się, że w przypadku tak dużego okrucieństwa jest winien tej kobiecie dokładniejsze przyjrzenie się śladom. – Plamy opadowe ledwo widoczne. – Wskazał na stopy.
– Tak – przyznała lekarka – ale to normalne, bo w ciele zostało mało krwi. Podejrzewam, że przyczyna zgonu jest raczej oczywista.
– Wykrwawienie – powiedziała Carmen.
– Owszem. Zobaczymy, co pokaże sekcja. To tyle na teraz. Zabieramy ją? Czy czekamy na Warszawiaka?
– Waldek dostał przydział? – Leśniak się zdziwił. Z jego informacji wynikało, że prokurator Waldemar Warszawiak złożył w zeszłym tygodniu w prokuraturze wypowiedzenie.
– Ano, Waldek – przytaknęła. – Też się zdziwiłam.
– Dobra, zabieraj ją, będziemy w kontakcie – zapewnił nadkomisarz. – Co o tym myślisz? – zwrócił się w stronę profilerki. Pomysł zatrudnienia specjalisty z tej dziedziny wydawał mu się ciekawy, ale trochę na wyrost. W Jeleniej Górze nieczęsto dochodzi do wielkich zbrodni, a nawet jeżeli, to zazwyczaj wiadomo, że zabił któryś z dobrze znanych policji recydywistów, albo że była to zbrodnia rodzinna, których najwięcej jest chyba w każdym województwie. Zazwyczaj zabija ktoś, kogo dobrze znamy: mąż/żona, chłopak/dziewczyna czy brat/siostra. Patologii jest wszędzie pełno. Dziś, kiedy stał wewnątrz Czerwonej Jamy i patrzył na wiszące na linie wypatroszone ciało młodej kobiety, był cholernie ciekaw jej zdania.
– Myślę, że chciał, żeby cierpiała – powiedziała powoli, zastanawiając się nad każdym wyrazem. A właściwie nad znaczeniem całości, bo morderca mógł pragnąć tego z wielu powodów. – I myślę, że to ktoś, kto nienawidzi kobiet – to zdanie wymówiła już w normalnym tempie. – Pozbawił ją atrybutów kobiecości, czegoś, co odróżnia ją od mężczyzn. Dla mnie to oczywisty przejaw nienawiści, być może pogardy. Zakleił jej usta taśmą, co może znaczyć, że chciał pozbawić ją prawa głosu.
– Albo że nie chciał, żeby krzyczała, bo wtedy ktoś mógłby ją usłyszeć – polemizował. – Znali się?
– Trudno powiedzieć. Skoro nie ma oczywistych śladów walki – zastanowiła się. – Być może nie spodziewała się z jego strony ataku, a to by wskazywało na znajomość lub działanie z zaskoczenia.
– Albo na to, że ją odurzył – rzucił pomysł nadkomisarz. – Być może odzyskała przytomność dopiero powieszona na haku. – Obrócił się, zanotował w pamięci umiejscowienie haków wspinaczkowych wbitych w skałę.
– Rohypnol? – Spojrzała na niego, wymawiając nazwę tabletki potocznie znanej jako pigułka gwałtu. – W Hiszpanii pełno tego gówna dosypują do drinków. Zwłaszcza w sezonie letnim.
– U nas nie jest lepiej, ale ostatnio stosują to też porywacze, wtedy ich ofiary wyglądają jak podchmielone i chętnie wykonują polecenia. Ludzie nie mają nawet krzty podejrzeń, że są świadkami uprowadzenia, skoro nikt nie woła o pomoc... – Rozmawiając, wyszli z jaskini na deszcz. – Ale poczekajmy na wyniki sekcji. Mogą to być równie dobrze jakieś leki nasenne albo toksykologia wyjdzie czysta. – Wzruszył ramionami w geście, że nigdy nic nie wiadomo.
– OK, jak będziecie mieli już jakieś zdjęcia i dane, prześlijcie mi na maila. Kiedy mamy spotkanie?
– Wydaje mi się, że jutro rano będzie najlepiej. Musimy dać czas fachowcom na pracę. Proponuję godzinę dziesiątą. Znasz adres komendy?
– Znajdę – rzuciła przez ramię. – To lecę. Do jutra. – Machnęła nieznacznie ręką i zniknęła za skałami.
Nadkomisarzowi Leśniakowi nie dawała spokoju jedna myśl. Carmen Rodríguez ani razu się nie skrzywiła. Nie zwymiotowała, jak zrobiłaby to większość świeżaków na miejscu zbrodni ani nie potrzebowała wyjść, by zaczerpnąć powietrza. Wyglądało na to, że Hiszpania to bardzo niebezpieczny kraj, w którym roi się od brutalnych morderstw, albo że ta kobieta w jakiś inny niezrozumiały dla niego sposób, stała się nieczuła na ludzkie cierpienie. To sprawiało, że Carmen Rodríguez zaczęła go bardzo intrygować.
– Gdzie, do cholery, jesteś – powiedział pod nosem jeszcze raz, wybierając numer Borysa. Podkomisarz nie raczył się do tej pory pojawić. Owszem był hulaką i dużo można by mówić o jego frywolnym zachowaniu, ale jeżeli chodzi o pracę nigdy nie spóźniał się tak bardzo. Za to nieobecność prokuratora, w ogóle go nie dziwiła.