Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Trzecia część cyklu z komisarz Olgą Balicką.
Olga Balicka wraca do pracy po urlopie macierzyńskim. Czeka na nią milion spraw niecierpiących zwłoki. Jednak pani komisarz chce się przyjrzeć śledztwu, które już dawno zostało umorzone. Ktoś zabił Barbarę Muszyńską na klatce schodowej kamienicy Olgi, ale z powodu braku śladów nie wykryto sprawcy. Najpierw jednak trzeba rozwikłać zagadkę śmierci Beaty Nowak–kontrowersyjnej kierowniczki w koncernie farmaceutycznym BigPharma.
Czy to przypadek, że obie zamordowane kobiety pracowały w tej samej firmie? Olga czuje niepokój, wiedząc, że jej siostrę też tam zatrudniono. Jakie tajemnice ukrywa prezes BigPharmy? Czy jest to firma działająca dla dobra ludzkości? Czy raczej nie liczy się z chorymi, a stawia wyłącznie na własne zyski?
Do śledztwa dołącza prokurator Kalina Talarek. Współpraca z małżeństwem śledczychnie jest usłana różami. Pani prokurator nie lubi Olgi, ale interesuje się Kornelem. Jak bardzo uda jej się namieszać?
Duet Olga Balicka i Kornel Murecki wracają w trzeciej części serii. A razem z nimi do akcji dołącza ktoś jeszcze…Ktoś, kto nie został ujęty podczas ich pierwszego wspólnego śledztwa.
Kiedy do głosu dochodzi strach o najbliższych, gra toczy się o najwyższą stawkę.
Katarzyna Wolwowicz
ur. w 1983 roku. Absolwentka studiów magisterskich na kierunku Stosunki Międzynarodowe na Akademii Ekonomicznej (teraz Uniwersytet Ekonomiczny), studiów magisterskich na kierunku Psychologia Kliniczna w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej ( obecnie Uniwersytet Humanistycznospołeczny ) oraz studiów podyplomowych na kierunku Mediacje w Biznesie w Wyższej Szkole Bankowej. Pracowała jako stewardesa w liniach lotniczych, instruktor fitness (po fakultecie Instruktora Sportu i Rekreacji na AWF we Wrocławiu), ekonomistka, przedstawiciel medyczny oraz psycholog. Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości - Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański. Pisaniem pasjonowała się w młodości. Początkowo były to romantyczne opowiadania, które jednak nigdy nie zostały opublikowane. Książki pisze dla przyjemności, ponieważ pozwalają wyrażać emocje w zaciszu domowego ogniska. Mama dwóch wspaniałych synów, których imionami obdarowała swoich pierwszych książkowych bohaterów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Teorie spiskowe Big Pharma (Big Pharma conspiracy theories – Wikipedia, wolna encyklopedia, tłumaczenie Google)
Teorie spiskowe Wielkiej Pharmy to teorie spiskowe, które twierdzą, że społeczność medyczna w ogóle, a firmy farmaceutyczne w szczególności, zwłaszcza duże korporacje, działają w złowrogich celach i przeciwko dobru publicznemu, że ukrywają skuteczne metody leczenia, a nawet powodują i pogarszają szeroki zakres chorób w celach zarobkowych lub z innych niegodziwych powodów.
Big Pharma (https://dictionary.cambridge.org)
Llarge pharmaceutical companies (= companies producing medical drugs), especially when these are seen as having a powerful and bad influence – duże korporacje farmaceutyczne (firmy produkujące leki), zwłaszcza te uważane za mające władczy i negatywny wpływ (na ludzi).
Drogi Czytelniku!
Wszystkie moje książki, choć osadzone są w realnie istniejących miastach i krajobrazach, stanowią wyłącznie fikcję literacką. Wszelkie opisywane w nich instytucje, firmy oraz osoby są wyłącznie wytworem mojej wyobraźni i w żaden sposób nie powinny być utożsamiane z realnie istniejącymi.
Sama nazwa BigPharma, którą w tym kryminale nadałam przedsiębiorstwu farmaceutycznemu, zapożyczona została z wyżej wymienionych źródeł, a wszelkie podobieństwa do innych firm, czy to w nazwie, czy w strukturze organizacji, są zupełnie przypadkowe i niezamierzone.
Przez wiele lat pracowałam dla korporacji farmaceutycznych i z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że firmy te działały zawsze zgodnie z prawem, etyką i troską o pacjenta, a historia przedstawiona w tej książce jest fikcyjna i stworzona wyłącznie na potrzeby rozrywki czytelników.
Życzę mocy wrażeń!
Trzask tłuczonego szkła rozległ się po kuchni, kiedy Maria Zatońska upuściła szklankę. Resztki herbaty z kawałkami szkła utworzyły niebezpieczny kolaż. Nie zamierzała jednak teraz sprzątać, bo wszystkie siły opuściły ją momentalnie. Ledwo trzymała się na nogach. Chwyciła się blatu. Wiedziała, że sekundy dzielą ją od upadku i uderzenia głową w zimne, ceramiczne płytki na podłodze. Zlękła się. Nie chciała, żeby jej głowa roztrzaskała się jak ta szklanka. Tylko nie to, pomyślała i wzięła głęboki oddech, a potem powolnym krokiem, podtrzymując się mebli, powlekła się do krzesła przy stole w pokoju. Kiedy usiadła, odetchnęła z ulgą, choć tylko na chwilę. Od dawna chorowała na serce, codziennie łykała siedem tabletek, by móc w miarę normalnie funkcjonować, kilka razy dziennie mierzyła sobie ciśnienie. Mimo migotania przedsionków i arytmii do tej pory mogła żyć w miarę normalnie, choć nie było mowy o możliwości kompletnego wyleczenia. Teraz czuła, że dzieje się z nią coś złego. Z każdą sekundą opadała z sił i odpływała w niebyt. Czy to już koniec, czy los tylko tyle ma jej do zaoferowania? To prawda, że swoje już przeżyła – siedemdziesiąt trzy lata, dorosłe dzieci pracujące w Norwegii i wnuki, na których wspomnienie zakręciła jej się łza w oku. Może i niektórzy uznawali ją za starą i nie dramatyzowaliby, gdyby dziś odeszła, ale na Boga! Dla niej to nie był jeszcze czas, by umierać! Drżącymi rękoma chwyciła leżący na stole telefon komórkowy i wybrała numer do sąsiadki. Znała ją od trzydziestu trzech lat, czyli od chwili kiedy jej świętej pamięci matka przyniosła ją w beciku ze szpitala do domu obok.
– Dzień dobry, pani Mario. – Rozbrzmiał dźwięczny głos radosnej jak zawsze dziewczyny.
– Aurelio... – wyszeptała starsza pani zupełnie bez energii. Dalej nie miała siły mówić. Jakby musiała odpoczywać po każdym słowie.
– Halo? – Głos kobiety w słuchawce zabrzmiał teraz poważniej. – Pani Mario, coś się dzieje? Halo?!
– Możesz... przyjść... Ja... Coś... jest... nie tak... – wydusiła z wysiłkiem. Nawet sama siebie ledwo słyszała.
– Już lecę!
Po dwóch minutach, które, o dziwo, nie ciągnęły się jak godziny, pani Maria zobaczyła w progu przestraszoną sąsiadkę. Podziękowała sobie w myślach, że była na tyle przezorna, by trzymać u Aurelii zapasowy klucz. Gdyby coś jej się stało, a drzwi pozostały zamknięte, nikt nie zdołałby jej pomóc. Maria Zatońska ledwo trzymała się w pozycji siedzącej, garbiąc się i chwiejąc niebezpiecznie na krześle.
– Proszę się przenieść na kanapę i oprzeć. Pomogę pani. – Długowłosa blondynka wzięła starszą kobietę pod ręce i niemal przeniosła na drugi koniec pokoju. – A teraz zmierzymy ciśnienie. Pani Mario, słyszy mnie pani? – zapytała głośniej, bo powieki gospodyni zdawały się być coraz cięższe i na coraz dłużej opadały. – Pani Mario, nie może pani spać, słyszy mnie pani?! – niemal krzyczała, choć przecież starała się zachować spokój. Usiłowała przypomnieć sobie postępowanie, którego uczyła się niedawno na szkoleniach z pierwszej pomocy, gdyby ktoś przy niej stracił przytomność, dostał zawału czy udaru. Wtedy wszystko wydawało się jasne i proste. A teraz? Cholera! Cholera jasna, jak to tłumaczono? Gdyby to był zawał, to położyć i nogi do góry czy jednak posadzić i podeprzeć plecy? Aurelia gorączkowo łamała sobie głowę, ale znalazła tylko jedno słowo: Pomocy!
– Sto dwadzieścia na siedemdziesiąt, można powiedzieć książkowe, ale tętna nie łapie – powiedziała, kiedy elektroniczna maszyna wydała jeszcze raz cichy pisk i zabuczała, pompując ponownie powietrze do rękawa umieszczonego na ramieniu kobiety. Aurelia wyciągnęła telefon i w pośpiechu zadzwoniła do Sebastiana. Skończył wprawdzie psychiatrię i z pewnością nie zajmował się pacjentami kardiologicznymi, ale przecież studia medyczne to studia medyczne. Musiał umieć jej pomóc! Długi przerywany sygnał zdawał się trwać wieczność i kiedy w końcu usłyszała ciche trzaśnięcie, pomyślała, że Sebastian właśnie odebrał.
– Sebuś, jestem u pani Marii, mam tu podbramkową sytuację, możesz mi pomóc i poinstruować, co mam robić? – przedstawiła jednym tchem, jednak jej początkowa ulga zmieniła się w jeszcze większą panikę, kiedy usłyszała głos swojego partnera informującego, że nie może w tej chwili odebrać, prosi o zostawienie numeru i postara się oddzwonić w pierwszej możliwej chwili.
Spojrzała na kobietę ze strachem. Pani Maria wyglądała jak oaza spokoju. Jakby błogo zasypiała po przyjemnie spędzonym dniu. I ten widok przeraził Aurelię bardziej, niż gdyby zobaczyła otwarte złamanie z wystającą kością udową i lejącą się krew. Nigdy wcześniej nie widziała, jak ktoś umiera. Ale przecież umieranie było naturalną koleją rzeczy w życiu człowieka. Pomyślała, że to jest właśnie śmierć i że można zrobić już tylko jedno. Być z konającą. Trzymać ją za rękę i nie pozwolić, żeby pani Maria odchodziła sama. Ale najpierw spróbuje ją uratować.
– Pani Mario, ile to dwa plus dwa? – zapytała, przypominając sobie, żeby sprawdzić logiczne myślenie.
– Czte... Cztery – cicho odparła kobieta.
– Bardzo dobrze. A gdzie pani mieszka? W jakim mieście?
Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem, trochę tak, jakby chciała ją wyśmiać za te niedorzeczne pytania, ale nie miała na to siły.
– No? W jakim mieście? – Aurelii trzęsły się nogi ze zdenerwowania, kiedy ponaglała mdlejącą, stojąc przy starej, czarnej, skórzanej kanapie w salonie, którą pamiętała jeszcze z dzieciństwa.
– Je-le-nia Gó... ra. – Każda sylaba kosztowała panią Marię wiele wysiłku. Chora stała się zimna i lepka od potu. I pergaminowo blada. Aurelia pomyślała, że to dziwne, ale jej sąsiadka wygląda teraz tak młodo. Wszystkie zmarszczki z jej twarzy zniknęły, a cera przypominała skórę niemowlaka.
– Znowu nic – powiedziała do siebie, kiedy na ekranie zamiast wartości tętna wyskoczyły tylko literki HI. – Pani Mario, ma pani za wysokie tętno. Przyrząd nie jest w stanie zarejestrować go na skali. Dzwonię po karetkę.
– Nie... – Na twarzy kobiety pojawił się grymas bólu i przerażenia. – Nie chcę... Bła... gam... – Resztkami sił chwyciła Aurelię za ramię, ale choć chciała ścisnąć je mocno, nie była w stanie tego zrobić. Jej oczy z przerażenia otworzyły się za to szerzej. Próbowała poderwać się z miejsca. Mózg funkcjonował sprawnie, ale ciało odmawiało posłuszeństwa nawet w najbardziej podstawowych czynnościach. Aurelia jej nie słuchała. Musiała wezwać karetkę, sama nie miała pojęcia, co zrobić dalej.
– Halo? Dzień dobry, mam tu kobietę, która mi mdleje, nie jest w stanie mówić, chodzić, nic. Leży i jakby zasypia. Jest po siedemdziesiątce i z tego, co wiem, choruje na serce. Ciśnienie w normie, tętno tak wysokie, że maszyna nie wychwytuje. Podaję adres: Jelenia Góra, ulica Księżycowa 7 – mówiła jednym tchem, chcąc przekazać jak najszybciej najważniejsze informacje, na wypadek gdyby połączenie nagle się zerwało z niewiadomych przyczyn. – Proszę? Nie, nie wiem, jakie leki bierze ani na co dokładnie choruje. Wiem, że miała jakieś zabiegi na serce, ale nie wiem jakie. Niech pani wyśle karetkę jak najszybciej. Proszę! Przed chwilą jeszcze logicznie kontaktowała, ale teraz zasypia. Dzwoniła do mnie chwilę wcześniej, mówiąc, że źle się czuje. Nie wiem, co robić, ona chyba umiera. Tak, dobrze. Dobrze, czekamy. – Rozłączyła się. Poklepała panią Marię po ręce. – Będzie dobrze, spokojnie, zaraz przyjadą, tylko niech mi pani nie zasypia. Zaraz będzie karetka i zabierze panią do szpitala. – Nie była pewna, kogo bardziej chciała uspokoić tymi słowami, ją czy siebie. Miała wrażenie, że obie potrzebują pocieszenia. Serce waliło jej jak młotem, zaczęła się pocić. Oby tylko zdążyli, powtarzała w myślach.
– Nie... – Po policzkach pani Marii popłynęły niespodziewanie łzy. Cała drżała. – Nie... Nie po... jadę...
– Dlaczego? – Aurelia pochyliła się nad leżącą. Czyżby zaczynała bredzić? – Musi pani jechać. Dlaczego pani nie chce?
– Oni... mnie... tam... za-bi-ją...
Choć Aurelia wiedziała, że starsi ludzie często boją się szpitali, w tonie głosu sąsiadki i jej słowach wyczuła coś potwornie złowieszczego. Po karku przeleciał jej zimny dreszcz.
Zmasakrowane zwłoki Beaty Nowak leżały na podłodze w salonie jej okazałego domu w Szklarskiej Porębie. Nowego nabytku, na który mogła sobie pozwolić dzięki ogromnym premiom, jakie przez ostatnie dwa lata otrzymywała w korporacji farmaceutycznej. Nie zdążyła się nim nacieszyć. Ciało, obwąchiwane właśnie przez kota – jedynego jej współlokatora, znajdowało się w pokracznej pozycji, jakby każdy członek skierowano w inną stronę świata. Z kilkudziesięciu ran kłutych, gołym okiem widocznych nawet z daleka, jeszcze przed chwilą sączyła się krew, której pełno było wszędzie wokół. Gęsta, lepka maź zastygała na parkiecie i meblach. Mężczyzna obrócił się na bok i przyjrzał uważnie zwłokom. Miał wrażenie, że teraz z tych dziur ulatuje coś w rodzaju wątłej pary, jakby w wyniku schłodzenia albo jakby dusza się unosiła i ulatywała prosto do nieba. Zaśmiał się pod nosem. Jakiego, kurwa, nieba? Ta suka pójdzie prosto do piekła! Duża rękojeść noża wbitego w brzuch wystawała w okolicy pępka. To było miejsce ostatniego pchnięcia. Dalej nie miał już siły dziurawić.
Czy Beata Nowak się broniła? A jakże! Ale tylko na początku. Kiedy wbił w nią ostrze po raz pierwszy, wpadła w panikę i rzuciła się do ucieczki. Robiła to nieporadnie, sparaliżowana strachem i ograniczona ruchowo z powodu przerwanych mięśni, a być może i uszkodzonych narządów wewnętrznych. Potykała się i upadała, ale pchana wolą życia oraz wytwarzanymi w nadmiarze przez nadnercza adrenaliną, hormonem stresu, walki i ucieczki, a także kortyzolem, hormonem stresu, co rusz wstawała i biegła w stronę drzwi. Wszędzie zostawiała czerwone ślady krwi. Próbowała uciskać ranę, by zatamować krwawienie, ale było to trudne, gdyż dziura w ciele okazała się bardzo głęboka.
Patrzył na nią, stojąc nieruchomo. Pozwolił jej trochę pouciekać, sycił się jej przerażeniem. Po raz pierwszy to nie on był zaszczuty, to nie na niego z góry pluli tacy jak ona. Pomyślał, że to dziwne uczucie, widzieć kogoś tak pozbawionego uczuć i gardzącego innymi teraz przerażonego i błagającego o litość. Nierzeczywiste, nierealne, zupełnie niepasujące do tego, do czego przywykł. Nie potrafił nawet zliczyć, ile razy to on był na skraju wyczerpania, kiedy łzy zalewały mu oczy, kiedy myślał, że nie da już rady znosić tego, co zgotował mu los i tacy ludzie jak Beata Nowak. Ale w życiu nic nie trwa wiecznie i karty czasem się odwracają. Wiedział, że nawet gdyby darła się wniebogłosy, i tak nikt jej nie usłyszy, bo dom znajduje się na odludziu.
Nietrudno było ją złapać. Wbił w nią nóż po raz kolejny i spojrzał głęboko w oczy. Chciał, żeby na niego patrzyła, żeby widziała go do końca. A potem stało się coś, co go zaskoczyło. Umarła. Za szybko. Tak po prostu. Jakby uciekła od cierpienia i sprawiedliwości, jakby znowu nie wzięła odpowiedzialności za własne czyny. Wypełniło go uczucie zawodu, przynosząc ze sobą złość i frustrację. Może nawet i furię. Jak mogła! Jak mogła tak szybko umrzeć? Bez cierpienia, bez skruchy, bez żalu za własne winy! Suka! Dźgał ją na oślep raz za razem, wyładowując skumulowany gniew. Krew tryskała po ścianach, jemu na twarz, ale to przecież bez znaczenia. Gdy się zmęczył, chwycił nóż oburącz i raził, aż opadł z sił. Przewrócił się bezwładnie na podłogę koło jej ciepłego jeszcze ciała. Nie miał nawet na tyle mocy, by wyciągnąć nóż.
Sapał ciężko, próbując uspokoić oddech i myśli. Czy poczuł ulgę? Tylko częściową. Zrobił to, co zaplanował, zrobił to, na co ta wiedźma zasługiwała, ale nie odczuł wszechogarniającego ciało i umysł spokoju, o którym tak marzył i który spodziewał się odnaleźć. Może i sprawiedliwości stało się zadość, ale wcale nie przyniosła ze sobą lekkości bytu. No cóż, będzie musiał jakoś z tym żyć. Grunt, że ona już nie żyła. Takie ścierwa nie zasługują na to, by oddychać.