Części zamienne - Katarzyna Wolwowicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Części zamienne ebook i audiobook

Wolwowicz Katarzyna

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

40 osób interesuje się tą książką

Opis

Pomimo trwającej żałoby komisarz Olga Balicka postanawia wrócić do pracy. Jest zdeterminowana, żeby odkryć, co tak naprawdę ściągnęło prokuratora Pawłowskiego do Jeleniej Góry. Nie przypuszcza jednak, że fala nieoczekiwanych przestępstw pochłonie ją jak lawina i nie pozwoli zająć się tym, co najistotniejsze.  

W szpitalu na oddziale położniczym umiera młoda ciężarna kobieta. Zrozpaczony mąż oskarża lekarza o celowe zaniedbania, które doprowadziły do jej śmierci. Olga, wstrząśnięta również innymi podobnymi wydarzeniami w kraju, postanawia zaangażować się w tę sprawę i odkrywa, że śmierć pacjentki to jedynie czubek góry lodowej. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy lekarz zostaje znaleziony martwy na progu własnego domu. W tym samym czasie w zakładzie medycyny sądowej ktoś bezcześci zwłoki trojga ludzi. Podejrzenie pada na jednego z pracowników, który znika bez śladu, jednak szef zakładu, doktor Jarosław Biały, nie daje temu wiary. A jeżeli ma rację, to czy śledczy powinni zainteresować się procederem kolekcjonera kości, który kilka lat wcześniej działał w podobny sposób na Śląsku?  

Czy uda się odkryć prawdę, kiedy tak wielu zaciera ślady i myli tropy? Czy pojawienie się w mieście Dawida, byłego partnera Kornela z CBŚ, jest przypadkowe? Czy na Olgę może spaść jeszcze większy cios niż ten w Albanii i co rzeczywiście stało się z jej mężem Kornelem? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź w kolejnym mrocznym, przerażającym i wywołującym dreszcz na plecach tomie serii z komisarz Olgą Balicką.  

Części zamienne wstrząsną Wami dogłębnie! 

 

 

O autorce    

Katarzyna Wolwowicz urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.    

Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.    

    

Autorka serii kryminalnej z komisarz Olgą Balicką (Niewinne ofiary, Fałszywe tropy, Toksyczne układy, Bursa, Mrok), serii z komisarzem Tymonem Hanterem (Wykluczona), oraz thrillerów: W otchłani, W obłędzie i Jaskinie umarłych.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 34 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,7 (2325 ocen)
1710
465
121
23
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joanna1707

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała lektura, zachęcam do zapoznania się z wszystkimi częściami z serii o komisarz Oldze Balickiej. pozdrawiam serdecznie Joanna.
50
Kajtek72

Nie oderwiesz się od lektury

Zakończenie zaskakujące! ale wiadomo że to jeszcze nie koniec spotkań z Olgą. Nasza Katarzyna potrafi dozować emocje! Jak zawsze książka na wysokim poziomie. Pozdrawiam ekipę autorsko kektorską.
40
MarzenaWisniowska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Jak i pozostałe części. Czekam na następny tom 🙂
40
Czytajka03

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię książki p.Wolwowicz i biorę w ciemno. Kolejny raz się nie zawiodłam! Wartka akcja, trup nie ściele się gęsto, a opisy nie przyprawiają o skręt żołądka. Ciekawe relacje między bohaterami, których szczerze polubiłam. No i zakończenie ciśnące na usta pytania "Seeerio? koniec? teraz??"
30
Justynka969

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita😊od początku do końca 😊
20

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Czę­ści za­mienne
© Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzyna Wol­wo­wicz, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja: Jo­anna Wy­słow­ska
Ko­rekta: Anna Je­zior­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Zdję­cie okład­kowe: unsplash.com/ca­milo ji­me­nez
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bień­stwa zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Opo­wieść sta­nowi li­te­racką fik­cję.
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-579-0
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603-798-616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Osie­dle blo­ków wie­lo­ro­dzin­nych, Gry­fów Ślą­ski

Bru­talny dźwięk nad­cho­dzą­cego po­łą­cze­nia wy­rwał Zdzi­sława Ko­strzycę ze snu. Star­szy czło­wiek otwo­rzył sze­roko oczy i przez mo­ment pró­bo­wał od­na­leźć się w cza­sie i prze­strzeni. Bo­lała go głowa, a ciało w przy­kur­czu zda­wało się odrę­twiałe i ja­kieś obce. Po omacku zna­lazł włącz­nik lampki noc­nej i sta­rał się usiąść pio­nowo w fo­telu. Ob­raz chwilę wi­ro­wał mu przed oczami, ale z pew­no­ścią nie było w po­bliżu te­le­fonu ko­mór­ko­wego. Za­wroty głowy pod­czas na­głego wy­bu­dze­nia to­wa­rzy­szyły mu już od kilku lat, cóż, po pro­stu zwy­kły ob­jaw po­de­szłego wieku, a nie coś, czym warto by się przej­mo­wać. Za to dzwo­nek o tej po­rze ni­gdy nie wróży ni­czego do­brego. Ko­strzyca wy­tę­żył zmy­sły i ro­zej­rzał się po pod­ło­dze. Ko­mórka mu­siała spaść, gdy na chwilę przy­mknął oczy w ocze­ki­wa­niu na wie­ści. Tylko na chwilę, bo prze­cież obie­cał so­bie, że tej nocy nie zmruży oka. Nie może! Po­wi­nien czu­wać i być go­towy na wie­ści, które mo­gły na­dejść w każ­dej chwili. Chwy­cił stary apa­rat z pęk­niętą szybką na ma­łym czarno-bia­łym wy­świe­tla­czu i po­czuł szyb­sze bi­cie serca na wi­dok imie­nia syna. Ręce za­drżały mu mi­mo­wol­nie, kiedy na­ci­skał przy­cisk z zie­loną słu­chawką.

– Mar­cel? – Głos też mu drżał. Bał się usły­szeć prawdę. Bał się szpi­tali, ciąż i po­ro­dów. Trzy­dzie­ści pięć lat temu jego uko­chana żona Ela zmarła na po­ro­dówce, wy­da­jąc na świat ich je­dy­nego syna, Mar­cela. Le­ka­rze ro­bili wszystko, co w ich mocy, jed­nak krwo­toku we­wnętrz­nego nie dało się opa­no­wać. Od tej pory miał traumę.

– Tato, coś jest nie tak – Mar­cel pła­kał do te­le­fonu. – Coś z dziec­kiem. Nie wiem do­kład­nie. – Po­cią­gnął no­sem. – Naj­pierw długo cze­ka­li­śmy, aż ktoś przyj­dzie. Laura mó­wiła, że źle się czuje, i cią­gle wy­mio­to­wała, do­stała drga­wek i go­rączki. Ale naj­gor­sze, że krwa­wiła. Po ja­kimś cza­sie zja­wił się młody le­karz, stu­dent jesz­cze albo re­zy­dent, i wziął ją na USG, ale nic nie po­wie­dział, tylko ka­zał we­zwać pro­fe­sora. Ale jesz­cze go nie ma. Ja­kąś ce­sarkę robi po­dobno. – Głos mu się ła­mał, gdy opo­wia­dał przez łzy. – Tato, boję się. To do­piero szes­na­sty ty­dzień. Dziecko nie da rady, je­żeli... – Nie do­koń­czył.

– Mam przy­je­chać? – za­py­tał Zdzi­sław, nie za­sta­na­wia­jąc się długo, i od razu po­czuł silne ukłu­cie w klatce pier­sio­wej. Od śmierci żony ani razu nie po­ja­wił się w żad­nym szpi­talu, la­bo­ra­to­rium czy in­nym cen­trum me­dycz­nym. Ni­gdy nie zro­bił so­bie choćby pod­sta­wo­wych ba­dań, a na obo­wiąz­kowe szcze­pie­nia i pod­czas cho­roby Mar­cela do przy­chodni cho­dziła z nim cio­cia. Na czole wy­stą­piły mu kro­ple potu, a po ple­cach i no­gach prze­szedł nie­przy­jemny, zimny dreszcz. Sta­rał się opa­no­wać, wma­wiać so­bie, że musi być silny, że syn po­trze­buje jego wspar­cia w trud­nych chwi­lach.

– Nie, dzię­kuję, tato – za­prze­czył Mar­cel i wy­czuł ogromną ulgę w re­ak­cji ojca. – I tak cię tu nie wpusz­czą, a bez sensu, że­byś sie­dział na ko­ry­ta­rzu i cze­kał. My­ślę, że zo­sta­wią Laurę w szpi­talu, a ja wrócę do domu ją spa­ko­wać, bo nie zdą­ży­li­śmy, kiedy... – Nie do­koń­czył. Wo­lał oszczę­dzić ojcu szcze­gó­łów.

Wie­dział, że star­szy czło­wiek nie po­wi­nien tego słu­chać. I tak był już wy­star­cza­jąco prze­jęty, więc Mar­cel nie chciał do­kła­dać mu zmar­twień opi­sami po­ścieli za­bru­dzo­nej krwią i ślu­zem. Kiedy Laura pierw­szy raz tego dnia źle się po­czuła, było koło po­łu­dnia. Zwy­mio­to­wała, a po­tem po­ja­wił się stan pod­go­rącz­kowy. Łyk­nęła pa­ra­ce­ta­mol i po­sta­no­wiła po­ło­żyć się do łóżka, ale do­stała drga­wek i pla­miła krwią. Spo­mię­dzy nóg wy­pły­nął jej też prze­zro­czy­sty płyn, ale nie­dużo, więc my­śleli, że to nie ozna­cza odej­ścia wód pło­do­wych. Mar­cel na­tych­miast za­brał żonę do le­ka­rza. Do­piero po dwu­dzie­stej za­dzwo­nił do ojca z prośbą, żeby ten wy­szedł rano z psem, gdyby jesz­cze nie zdą­żyli wró­cić. Nie chciał mó­wić za dużo, żeby go nie wy­stra­szyć, ale tato i tak cze­kał na wie­ści. Po­wie­dział, żeby dzwo­nić do niego o każ­dej po­rze dnia i nocy.

– Mu­szę wra­cać do Laury – za­koń­czył Mar­cel, ocie­ra­jąc za­łza­wione oczy wierz­chem dłoni. – Po­wie­dzia­łem, że wy­cho­dzę do to­a­lety. Nie chcia­łem, żeby wi­działa, jak pła­czę.

– Trzy­maj się, synu. – Zdzi­sław Ko­strzyca po­czuł dusz­ność i z tru­dem ła­pał od­dech. – Pa­mię­taj, jak bę­dzie po­trzeba, ra­tuj Laurę. Dzieci zdą­ży­cie jesz­cze mieć.

Do­piero kiedy się roz­łą­czał, zdał so­bie sprawę, jak bru­tal­nie to za­brzmiało. Jakby ża­ło­wał, że trzy­dzie­ści pięć lat temu le­ka­rzom udało się oca­lić ży­cie jego syna, a nie żony. Po­czuł się zdru­zgo­tany. Ko­chał Mar­cela nad ży­cie i dzię­ko­wał Bogu, że miał go przy so­bie. Kiedy do ich ro­dziny we­szła parę lat temu Laura, jego szczę­ście po­dwo­iło się, a kilka ty­go­dni temu nie­mal ska­kał z ra­do­ści na wieść o wy­cze­ki­wa­nym wnuku. A te­raz naj­bar­dziej drżał o sy­nową, bo prze­cież do­sko­nale wie­dział, że hi­sto­ria lubi się po­wta­rzać. Do rana nie zmru­żył oka, na­stępny dzień oka­zał się kosz­ma­rem cze­ka­nia na te­le­fon od dzieci.

A kiedy po ko­lej­nej nie­prze­spa­nej nocy do jego drzwi za­pu­kał za­lany łzami syn i rzu­ca­jąc mu się w ob­ję­cia, wy­du­sił z sie­bie, że Laura i dziecko nie żyją, serce sta­rego męż­czy­zny roz­pa­dło się na mi­liony ka­wał­ków.

Cmen­tarz Ko­mu­nalny w Je­le­niej Gó­rze

Olga Ba­licka sie­działa na drew­nia­nej, wą­skiej ła­weczce przy gro­bie i roz­my­ślała. Było jej ciężko. Od po­grzebu mi­nął za­le­d­wie mie­siąc, a prze­cież wia­domo, że to za mało, żeby przejść ża­łobę. Nie mo­gła się oprzeć wra­że­niu, że nie dano im wy­star­cza­jąco czasu, i miała pre­ten­sje do sa­mej sie­bie, że na­wet tego, który do­stała, nie po­tra­fiła do­brze wy­ko­rzy­stać. Że stro­iła fo­chy, ob­ra­żała się, nie chciała się spo­ty­kać, że długo pa­mię­tała tylko te złe chwile i cho­wała urazę w naj­głęb­szych za­ka­mar­kach du­szy.

Ale naj­bar­dziej mę­czyła ją świa­do­mość, że ich nie ko­chała. Na­wet kiedy kilka ty­go­dni temu zgi­nęli w wy­padku sa­mo­cho­do­wym, nie po­czuła szcze­gól­nego żalu ani bólu w sercu. Całe swoje do­ro­słe ży­cie od­czu­wała roz­go­ry­cze­nie, złość, po­gardę, a może i nie­na­wiść. Głę­boko w cze­lu­ściach swo­jego umy­słu pie­lę­gno­wała wła­śnie te uczu­cia, za­miast wy­ba­czyć i spró­bo­wać po­ko­chać. Cho­ciaż pod­czas od­po­czynku w Al­ba­nii obie­cała so­bie, że wła­śnie tak zrobi, zbieg póź­niej­szych wy­da­rzeń nie po­zwa­lał jej się skon­cen­tro­wać na re­la­cji z ro­dzi­cami. Kor­nel zo­stał po­strze­lony, mie­siąc znaj­do­wał się w śpiączce i nie miała siły ani ochoty zaj­mo­wać się ni­czym in­nym jak tylko opieką nad nim. Przez kilka okrop­nych ty­go­dni li­czyła się z tym, że już go nie od­zy­ska. Na szczę­ście los oka­zał się dla niej ła­skawy i jej mąż sta­nął w końcu na nogi.

Silny po­wiew rzu­cił jej w twarz kilka su­chych li­ści. Otu­liła się moc­niej ko­per­to­wym, sza­rym płasz­czem i owi­nęła jesz­cze raz długi szal luźno prze­wie­szony wo­kół szyi. Cie­pły po­czą­tek paź­dzier­nika sprzy­jał za­du­mom, jed­nak kiedy długo po­zo­sta­wało się na wie­trze bez ru­chu, można było nie­źle zmar­z­nąć. Ro­zej­rzała się do­okoła po cmen­ta­rzu. Grób przy gro­bie, prak­tycz­nie wszyst­kie w jed­nej bryle, kształ­cie i zbli­żo­nym ko­lo­rze. Nie­które po­ło­żone tak cia­sno, że ciężko bę­dzie się mię­dzy nimi prze­ci­skać pod­czas Święta Zmar­łych. Tylko ten, przy któ­rym sie­działa, nie miał jesz­cze po­sta­wio­nego ka­mie­nia. Ko­piec z ziemi wy­ło­żono wień­cami ża­łob­nymi, na wstę­gach któ­rych wid­niały na­pisy wy­dru­ko­wane po­chyłą, ozdobną czcionką: „Ko­cha­nym Ro­dzi­com i Dziad­kom”, „Dro­gim Są­sia­dom”, „Wspa­nia­łym Lu­dziom”... Nie ona je za­mó­wiła. Ona ku­piła tylko bu­kiet bia­łych róż i wrzu­ciła je na wierzch przed zło­że­niem tru­mien do grobu. To El­wira za­dbała o wszystko. Rola Olgi i Kor­nela ogra­ni­czyła się je­dy­nie do wy­ło­że­nia pie­nię­dzy. Ale to El­wira miała z ro­dzi­cami lep­szy kon­takt i to ona dała im szansę. Nie cho­wała urazy, nie prze­ży­wała wciąż na nowo krzywd, ja­kich za­znały za dziecka, ale też naj­mniej je pa­mię­tała, więc było jej ła­twiej. Olga wes­tchnęła i wło­żyła ręce do kie­szeni.

– I jak? – Spo­kojny, ni­ski głos wy­brzmiał przy jej uchu, kiedy mąż pod­szedł do niej od tyłu i po­chy­lił się, by ją ob­jąć.

– Na­dal nic – po­wie­działa bez emo­cji, re­je­stru­jąc cie­pło jego ciała, da­jące jej po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i wy­tchnie­nia. – Nie wiem, może fak­tycz­nie coś jest ze mną nie tak. Bar­dzo się sta­ram, ale nie po­tra­fię się smu­cić czy ża­ło­wać. Nie umiem uro­nić choćby jed­nej łzy. Sta­ram się, ale mi nie wy­cho­dzi.

– Daj so­bie czas. – Po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. Nie na­ci­skał, nie osą­dzał tak jak El­wira, że coś z nią jest nie tak. Po pro­stu był i oka­zy­wał jej zro­zu­mie­nie i wspar­cie. – Mu­simy już iść. Opie­kunka za­raz wy­cho­dzi.

– Do­brze. – Wsta­jąc z ławki, przy­cią­gnęła Kor­nela i mocno go przy­tu­liła. – To mo­głeś być ty – wy­mó­wiła na głos swoje my­śli i od razu pod jej po­wie­kami po­ja­wiły się łzy.

– Ale nie by­łem – od­parł spo­koj­nie. – Nie wra­caj już do tego. Kula prze­szła na wy­lot, po­le­ża­łem tro­chę w szpi­talu, wy­spa­łem się i do­sta­łem nowe ży­cie. Prze­cież wiesz, że je­stem jak kot, który ma dzie­więć żyć. Tak szybko się mnie nie po­zbę­dziesz. – Za­śmiał się w nieco wy­mu­szony spo­sób.

Nie chciał jej do­ło­wać, zwa­żyw­szy na oko­licz­no­ści, ale do­brze wie­dział, że le­dwo się wy­grze­bał po tym, kiedy cztery mie­siące temu Hie­ro­nim Wło­daw­ski do niego strze­lił. Mie­siąc le­żał w śpiączce, a dwa mie­siące za­jął mu po­byt na od­dziale re­ha­bi­li­ta­cyj­nym. Do­piero cztery ty­go­dnie temu mógł wró­cić do domu. I do­brze, bo nie wy­obra­żał so­bie, żeby Olga mu­siała prze­cho­dzić przez tę stratę sama. Może jesz­cze nie czuła bólu po śmierci ro­dzi­ców, może żal nie wy­zie­rał z każ­dej ko­mórki jej ciała, ale po­li­cyjna psy­cho­log Ka­ta­rzyna Sar­necka uprze­dziła go, że to naj­praw­do­po­dob­niej wy­par­cie i gor­szy czas z pew­no­ścią na­dejdą.

– Dzie­więć? A nie sie­dem? – Ujęła go pod rękę, kiedy szli spo­koj­nym kro­kiem cmen­tar­nymi ale­jami.

– Za­leży we­dług ja­kich wie­rzeń, nie zmie­nia to faktu, że jesz­cze tro­chę się ze mną po­mę­czysz, bo to do­piero dru­gie ży­cie.

– Ja­koś będę mu­siała so­bie z tym po­ra­dzić. – Te­raz to ona się za­śmiała. – Po­patrz! – Za­trzy­mała się i spoj­rzała ze smut­kiem na mło­dego czło­wieka klę­czą­cego przy gro­bie. Jej na­strój zmie­nił się dia­me­tral­nie. Twarz męż­czy­zny wy­krzy­wiał gry­mas bólu, a z oczu lały się łzy. – Kor­nel? – Olga ści­snęła moc­niej ra­mię męża. – Wi­duję go tu za każ­dym ra­zem, kiedy przy­cho­dzę, wiesz? I za każ­dym ra­zem wy­gląda co­raz go­rzej. Może mo­gli­by­śmy mu ja­koś po­móc? – Nie od­ry­wała wzroku z pła­czą­cego.

– Chyba już za późno – od­po­wie­dział. – Mu­sisz mu po­zwo­lić prze­żyć ża­łobę. – Po­cią­gnął ją do przodu. – Chodź, dziew­czynki cze­kają.

– To mo­głam być ja. Gdy­byś umarł, to ja ca­łymi dniami sie­dzia­ła­bym za­pła­kana przy twoim gro­bie. – Znów wpa­dła w me­lan­cho­lijny na­strój.

Nie chciał kon­ty­nu­ować tej dys­ku­sji. Tro­chę go wku­rzało, że cią­gle o tym mó­wiła. Żył i był zdrowy, po co kon­cen­tro­wać się na naj­gor­szym moż­li­wym sce­na­riu­szu, który prze­cież nie za­ist­niał?

– Je­steś zde­cy­do­wana, żeby ju­tro wró­cić do pracy? – za­py­tał, kiedy wsie­dli do auta.

– Już czas – od­po­wie­działa krótko.

– Przy­po­mi­nam ci, że jesz­cze nie­dawno chcia­łaś odejść. Zro­bi­łaś na­wet przy­ję­cie po­że­gnalne.

– Tak, nie będę się tego wy­pie­rała. Czu­łam się prze­mę­czona i za­ła­mana wszyst­kim, co się przy­da­rzyło. A poza tym wró­cił do mnie strach, że coś ta­kiego może spo­tkać także mnie i na­sze dzieci zo­staną same. Ale kiedy do­wie­dzia­łam się o Paw­łow­skim... – Za­ci­snęła usta. – Zre­zy­gno­wa­łam z odej­ścia ze służby. Pod­re­pe­ro­wa­łam zdro­wie psy­chiczne, sta­nę­łam na nogi i je­stem już go­towa, by dzia­łać – za­pew­niła.

– Tego się wła­śnie boję. – Spoj­rzał na nią ba­daw­czo. – Że bę­dziesz go ob­wi­niać i zro­bisz wszystko, żeby to udo­wod­nić. Że wra­casz do pracy tylko po to, by się ze­mścić.

– Je­den, je­den, sześć – po­wtó­rzyła szyfr, który przed śmier­cią wy­po­wie­dział du­si­ciel. – To musi być Adam Paw­łow­ski.

– Olga, od­puść. Do­brze wiesz, że prze­świe­tlono go w każdy moż­liwy spo­sób. Po­strze­le­nie po­li­cjanta na służ­bie trak­to­wane jest u nas bar­dzo po­waż­nie. Ni­czego na Paw­łow­skiego nie zna­le­ziono. A sam pan pro­ku­ra­tor na­wet nie ra­czył się do nas ode­zwać. Co su­ge­ro­wa­łoby, że ma nas w głę­bo­kim po­wa­ża­niu, a nie, że dy­bał na moje ży­cie. Być może Hie­ro­nim ce­lowo wpro­wa­dził cię w błąd. To prze­cież był bar­dzo in­te­li­gentny czło­wiek. Nie po­my­śla­łaś o tym? Sporo o to­bie wie­dział ten psy­cho­pata. Być może szyfr, który ty uwa­żasz za taką wy­rocz­nię, sta­no­wił je­dy­nie o ro­dzaju jego cho­rej gry. Hie­ro­nim zda­wał so­bie sprawę, że wkrótce wpad­niesz na pod­su­nięty ci przez niego trop i na­ro­bisz so­bie pro­ble­mów. Po­wta­rzam jesz­cze raz, że moim zda­niem Paw­łow­ski ma nas gdzieś. Ani razu nie pró­bo­wał się skon­tak­to­wać.

– A dzi­wisz się, że Adam się nie od­zywa? – Pod­nio­sła głos. – Nie po­szło mu tak, jak się spo­dzie­wał, to mil­czy. Ale że ma czel­ność cią­gle tu być, to jest po pro­stu nie­by­wałe. – Mocno się iry­to­wała. Cały czas ob­sta­wała przy swo­jej teo­rii i nie chciała dać za wy­graną.

– Jest pro­ku­ra­to­rem, a ty po­li­cjantką, co ozna­cza, że bę­dziesz mu­siała z nim pra­co­wać – przy­po­mniał jej oczy­wi­stą rzecz. – A nie wy­da­jesz mi się osobą po­tra­fiącą ukry­wać ne­ga­tywne emo­cje. – Do­brze znał swoją żonę, jej wy­bu­chowy cha­rak­ter. Może z bie­giem lat i po­ja­wie­niem się w ich domu Zuzi i Oli tro­chę się wy­ci­szyła, ale to nie ten typ czło­wieka, który mil­czy, gdy wi­dzi zło wo­kół sie­bie.

– Nie za­mie­rzam ni­czego ukry­wać! – nie­mal krzyk­nęła. – Będę go trak­to­wała tak, jak so­bie na to za­słu­żył. A kiedy udo­wod­nię jego winę, jako pierw­sza przyjdę go od­wie­dzić w mam­rze i za­śmieję mu się w twarz.

– Strach z tobą za­dzie­rać. – Po­krę­cił tylko głową, wjeż­dża­jąc na pod­jazd ich domu. – W każ­dym ra­zie wy­daje mi się, że twój stan psy­chiczny nie po­zwala na sa­mo­dzielne peł­nie­nie służy – wy­mó­wił to z tak po­ważną miną, że zo­ba­czył szok ma­lu­jący się na twa­rzy żony. Wiele kosz­to­wało go za­cho­wa­nie po­wagi w tej sy­tu­acji, ale wie­dział, co robi.

– Słu­cham!? – wy­krzyk­nęła, otwie­ra­jąc sze­roko oczy. – Uwa­żasz mnie za nie­zrów­no­wa­żoną? – Miała ochotę wyjść i trza­snąć drzwiami, a po­tem zro­bić mu dziką awan­turę, ale opa­mię­tała się, przy­po­mi­na­jąc so­bie o za­sa­dach. Za drzwiami ich domu, w miej­scu, gdzie prze­by­wały dzieci, nie roz­ma­wiali o pracy. Tak so­bie kie­dyś obie­cali, chcąc wy­cho­wy­wać córki z dala od świata zbrodni i cho­rego sys­temu spra­wie­dli­wo­ści tego kraju.

– Tro­chę tak, moja droga. – Na­dal zda­wał się bar­dzo po­ważny, choć prawy ką­cik ust uniósł mu się nie­znacz­nie. – Dla­tego po­sta­no­wi­łem wró­cić do służby ra­zem z tobą. Ktoś musi za­dbać o do­bro­stan psy­chiczny in­nych, kiedy się od­pa­lisz. – I wresz­cie za­czął się gło­śno śmiać.

– Cze­kaj, cze­kaj... – Nie wie­działa, czy to, co usły­szała, jest prawdą. – Wra­casz? Chcesz po­wie­dzieć, że wra­casz do po­li­cji? – Wpa­dała w co­raz więk­szą eu­fo­rię. – Nie bę­dzie już dłu­gich, za­gra­nicz­nych wy­jaz­dów i roz­łąk? – Jej pod­eks­cy­to­wa­nie się­gało ze­nitu, ale sta­rała się je tłu­mić, do­póki Kor­nel zde­cy­do­wa­nie nie po­twier­dzi jej przy­pusz­czeń.

– To miała być nie­spo­dzianka na wie­czór, ale...

Nie dała mu do­koń­czyć. Rzu­ciła mu się w ob­ję­cia i za­mknęła jego usta swo­imi.

Ko­menda Miej­ska Po­li­cji w Je­le­niej Gó­rze

Doktor Ja­ro­sław Biały za­par­ko­wał swo­jego no­wego mer­ce­desa G klasy w ko­lo­rze wła­snego na­zwi­ska i wło­sów do­kład­nie przed drzwiami ko­mendy i zga­sił sil­nik. Całą noc bił się z my­ślami, czy po­wi­nien przy­cho­dzić z tym na po­li­cję, czy ra­czej sa­memu wszystko po­spraw­dzać. Osta­tecz­nie nic jesz­cze nie zde­cy­do­wał, ale skoro Mi­rek Za­gór­ski i tak za­pro­sił go na przy­ję­cie po­wi­talne Kor­nela Mu­rec­kiego i Olgi Ba­lic­kiej, to może był to znak od losu.

Uśmiech­nął się na wspo­mnie­nie sprzed paru lat. Pod­ko­mi­sarz Za­gór­ski trząsł się ze stra­chu, ile­kroć go wi­dział, a je­żeli zda­rzało się to w pro­sek­to­rium, gdy dok­tor stał przy cia­łach, ze skal­pe­lem w ręce, swo­ich lę­ków w ogóle nie po­tra­fił ukryć. Dok­tor Biały wy­glą­dał bo­wiem nie­mal jak al­bi­nos. Ja­sna, per­ga­mi­nowa kar­na­cja, oczy ko­loru zim­nego la­zuru i białe włosy do ra­mion spra­wiały, że wielu na­su­wało się sko­ja­rze­nie z Je­zu­sem po­wsta­ją­cym z mar­twych. A kiedy jesz­cze ode­zwał się swoim prze­cią­głym, fi­lo­zo­ficz­nym i spo­koj­nym to­nem, nie­któ­rzy brali go za psy­cho­patę z lu­bo­ścią kro­ją­cego trupy. W su­mie na­wet mu to pa­so­wało. Po­do­bała mu się aura, jaką roz­ta­czał, dla­tego choć na po­czątku współ­pracy z je­le­nio­gór­ską po­li­cją w ogóle o to nie dbał, w pew­nym mo­men­cie za­czął bar­dziej przy­wią­zy­wać wagę do swo­jego wi­ze­runku. Ubie­rał się w ja­sne ko­lory, ku­pił bia­łego mer­ce­desa i sta­rał się kro­czyć ma­je­sta­tycz­nie ni­czym Moj­żesz po­mię­dzy roz­stę­pu­ją­cymi się wo­dami Mo­rza Czer­wo­nego, dla pod­kre­śle­nia efektu. Ba­wiło go, jak lu­dzie cza­sem za­cho­wy­wali się na jego wi­dok. Za­sty­gali w bez­ru­chu i wpa­try­wali się w niego z mie­sza­niną stra­chu, nie­do­wie­rza­nia i cie­ka­wo­ści.

Wcho­dząc na ko­mendę, Ja­ro­sław Biały na­dal nie wie­dział, czy sprawa, z którą przy­szedł, po­winna zo­stać po­ru­szona, może jed­nak le­piej by­łoby po­ga­dać ze Stasz­kiem No­wa­kow­skim i Ewe­liną Złot­nicką. Pra­co­wali ra­zem jako le­ka­rze me­dy­cyny są­do­wej w je­le­nio­gór­skim pro­sek­to­rium. Dok­tora Bia­łego cie­ka­wiło, czy też mają ta­kie spo­strze­że­nia jak on. Ale z dru­giej strony ro­zu­miał, że je­żeli coś jest na rze­czy i po­li­cjanci po­sta­no­wią pro­wa­dzić śledz­two, to im mniej osób bę­dzie o tym wie­działo, tym le­piej. Otrze­pał swój ja­sno­be­żowy płaszcz z li­ści i wszedł do środka.

– Ja­rek! – krzyk­nęła Olga i po­de­szła do niego żwa­wym kro­kiem. – Tak się cie­szę, że je­steś! – Przy­tu­liła go mocno i po­ca­ło­wała w po­li­czek.

– Jak bym śmiał się nie po­ja­wić? – wy­mó­wił swoim spo­koj­nym, opa­no­wa­nym gło­sem, roz­glą­da­jąc się do­okoła. Szu­kał wzro­kiem po­zo­sta­łych człon­ków ze­społu, jed­nak ni­kogo nie do­strzegł.

– Chodź, wszy­scy są w ma­łej kon­fe­ren­cyj­nej.

Chwilę póź­niej sie­dział już przy stole, pił czarną, mocną kawę przy­go­to­waną przez asy­stenta ze­społu Igora Plu­skiego i na­kła­dał na ta­lerz duży ka­wa­łek ser­nika upie­czo­nego przez spraw­czy­nię ca­łego za­mie­sza­nia. W sali było wy­jąt­kowo gwarno, po­nie­waż zja­wili się nie­mal wszy­scy człon­ko­wie grupy: Mi­rek z Oty­lią, Ja­kub Zda­no­wicz, Kor­nel, któ­rego dawno nie wi­dział, ko­men­dant Ar­tur Mi­cha­lik i oczy­wi­ście Igor.

– Nie zmu­szaj się – wy­szep­tała do niego Olga, ze śmie­chem po­chy­la­jąc głowę w jego kie­runku. – Wiem, że nie je­stem mi­strzy­nią kuchni. Je­śli dys­kret­nie wy­plu­jesz w chu­s­teczkę i wy­rzu­cisz pod stół, nikt nie za­uważy.

Za­śmiał się ser­decz­nie na te słowa i wło­żył do ust pierw­szą por­cję. Jego mina mo­men­tal­nie zrze­dła.

– Nie, moja droga. Sma­kuje wy­śmie­ni­cie. Po­wie­dział­bym, że tak wy­bor­nie, że mu­szę się de­lek­to­wać każ­dym ma­łym kę­sem przez co naj­mniej pół go­dziny.

Olga par­sk­nęła śmie­chem na za­wo­alo­wane stwier­dze­nie, że je­den ka­wa­łek wy­star­czy Bia­łemu w zu­peł­no­ści.

– Cie­szę się, że wró­ci­li­ście! – Ko­men­dant Ar­tur Mi­cha­lik wzniósł ku­bek z go­rącą kawą, żą­da­jąc chwi­lo­wej uwagi. – Tylko pa­mię­taj­cie, że to ostatni taki luz na ko­men­dzie. Od ju­tra do ro­boty! – Po­gro­ził pal­cem dru­giej ręki i upił łyk kawy.

– Coś się dzieje obec­nie? Je­ste­ście w trak­cie śledztw? – za­py­tał ogól­nie Kor­nel, kon­cen­tru­jąc jed­nak spoj­rze­nie na Mirku. To on trwał na po­ste­runku, kiedy inni mieli prze­rwę. On wszystko ogar­niał i był jed­nym z naj­so­lid­niej­szych lu­dzi, ja­kich Mu­recki kie­dy­kol­wiek po­znał. To głów­nie dzięki wy­trwa­ło­ści Za­gór­skiego i oczy­wi­ście po­li­cyj­nej psy­cho­log Ka­ta­rzy­nie Sar­nec­kiej udało się roz­wi­kłać za­gadkę du­si­ciela oraz pod­szy­wa­ją­cego się pod niego za­bójcę Ża­nety Żu­żyń­skiej. Na jej wspo­mnie­nie Kor­nel po­czuł na­gły przy­pływ smutku.

– Obyś nie za­py­tał w złą go­dzinę – od­po­wie­dział Mi­rek, od­kła­da­jąc na bok ser­nik, do któ­rego Olga za­miast cu­kru mu­siała chyba do­sy­pać soli. – Spo­kój i ci­sza jak ni­gdy. Przy­naj­mniej je­żeli cho­dzi o za­bój­stwa, bo pracy pa­pier­ko­wej i dur­nych zgło­szeń mamy jak zwy­kle w bród. – Mu­siał mó­wić gło­śno ze względu na gwar w sali.

W tym sa­mym mo­men­cie drzwi do po­miesz­cze­nia otwo­rzyły się i żwa­wym kro­kiem we­szła jak zwy­kle ele­gancka Ka­ta­rzyna Sar­necka. Przy­wi­tała się krótko ze wszyst­kimi, wy­ści­skała z Olgą i usia­dła po­mię­dzy nią a jej mę­żem.

– Słu­chaj­cie, przy­pro­wa­dzi­łam wam mo­jego pa­cjenta z pry­wat­nego ga­bi­netu. Chyba mu­si­cie z nim po­roz­ma­wiać. – Zda­wała się mocno prze­jęta, bo aż za­ci­nęła usta po­ma­lo­wane krwi­ście czer­woną po­madką.

– Ooo... – Olga za­cie­ka­wiła się od razu. – Czyżby sprawa kry­mi­nalna? – Kla­snęła w dło­nie, da­jąc znak, że jest go­towa do pracy. Nie mo­gła się już do­cze­kać pierw­szego zgło­sze­nia. Bra­ko­wało jej do­słow­nie wszyst­kiego zwią­za­nego z tą ro­botą: ad­re­na­liny, spo­tkań grupy, zrzę­dli­wo­ści Mi­cha­lika, psy­cho­lo­gicz­nych roz­k­mi­nek Sar­nec­kiej, ale nade wszystko dzia­łań w te­re­nie i ła­pa­nia zło­czyń­ców.

– Mój pa­cjent twier­dzi, że w szpi­talu za­bito mu żonę i nie­na­ro­dzone dziecko. Nie jest w sta­nie nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Po­dobno ra­zem z te­ściem zło­żył za­wia­do­mie­nie do pro­ku­ra­tury, tylko że nic się nie wy­da­rzyło. A sy­tu­acja miała miej­sce już mie­siąc temu – wy­ja­śniła.

– Mi­rek! – Olga po­cią­gnęła za rę­kaw ko­legę, który aku­rat roz­ma­wiał z dok­to­rem Bia­łym. – Mi­rek! Ktoś zgła­szał śmierć cię­żar­nej w szpi­talu? Pro­ku­ra­tura zle­ciła czyn­no­ści, gdy mnie nie było?

Mi­ro­sław Za­gór­ski zro­bił zdzi­wioną minę i za­prze­czył ru­chem głowy.

– Ja nic nie wiem, ale może ktoś inny? Za­grobny czy ten nowy, Ku­del­ski, ale oni są aku­rat na urlo­pach. Do­stali zgodę na od­po­czy­nek, jak tylko stało się ja­sne, że dziś wra­ca­cie. Trzeba by zaj­rzeć do akt.

– Ja­rek? – Olga pod­rzu­ciła te­mat dok­to­rowi Bia­łemu. Skoro i tak stał obok i sły­szał, o czym roz­ma­wiają.

– Nie­stety, moja droga. Wiem, że przy­wie­ziono nam taką pa­cjentkę, ale sek­cję ro­biła Ewe­lina Złot­nicka. Ją trzeba py­tać.

– Do­bra, to może ja z nim po­roz­ma­wiam. Naj­pierw sam na sam, żeby wie­dzieć, czy w ogóle po­win­ni­śmy się tym zaj­mo­wać.

Niby tylko rzu­ciła, ale nie za­mie­rzała cze­kać na ni­czyją od­po­wiedź. To był jej ze­spół, ona była sze­fową i cał­kiem do­brze czuła się, wra­ca­jąc do pracy na dawne sta­no­wi­sko. Może póź­niej bę­dzie mu­siała prze­dys­ku­to­wać sprawę z Kor­ne­lem i Mir­kiem, ale jesz­cze nie te­raz. Po­czuła dłoń męża na swo­jej ręce i spoj­rzała na niego zdzi­wiona.

– Tylko nie dzia­łaj emo­cjo­nal­nie – po­wie­dział. – Wiesz, jak to jest, gdy czło­wiek po­grąża się w ża­ło­bie. Ob­wi­nia wszystko i wszyst­kich – tłu­ma­czył, jakby nie miała po­ję­cia o tej ro­bo­cie. Jak dziecku, które trzeba pro­wa­dzić za rączkę i po­uczać.

– Dzię­kuję za radę, mężu, ale my­ślę, że nie była po­trzebna. – Po­czuła lek­kie zi­ry­to­wa­nie.

– Co jest? – za­py­tała Kaśka, wy­cho­dząc z nią na ko­ry­tarz. – Czemu je­steś nie w so­sie?

– A, sama nie wiem. – Olga mach­nęła ręką, nie chcąc kon­ty­nu­ować te­matu. Tyle że nie wy­trzy­mała. – Mam prze­czu­cie, że wró­cił tu­taj, by mną rzą­dzić. Od rana nic, tylko mną ko­men­de­ruje i mnie po­ucza.

– Co? – Kaśka sta­nęła i spoj­rzała z nie­do­wie­rza­niem na przy­ja­ciółkę. – Może, żeby cię chro­nić? – pod­po­wie­działa. – Ostat­nio wiele prze­szli­ście.

– A czy to nie to samo? – od­burk­nęła zi­ry­to­wana. – To nie jest mój pierw­szy dzień jako po­li­cjantki, żeby mó­wił mi, jak na­leży pod­cho­dzić do świadka. Fa­ceci za­wsze będą tobą rzą­dzić, o ile nie wy­ty­czysz wy­raź­nej gra­nicy. Wczo­raj cie­szy­łam się, że znów bę­dziemy pra­co­wać w sta­rej paczce, ale te­raz... sama nie wiem. Gdzie ten czło­wiek? – za­py­tała, roz­glą­da­jąc się do­okoła.

– W sali prze­słu­chań. Za­pro­wa­dzi­łam go tam, bo to je­dyne miej­sce, gdzie mógł zo­stać sam. Kiep­sko wy­gląda i nie chcia­łam, żeby przy­glą­dali mu się wszy­scy prze­wi­ja­jący się przez ko­mendę.

– Spoko. – Olga skrę­ciła w prawo i na­ci­snęła klamkę od sali. – Po­cze­kasz tu­taj? – po­pro­siła Sar­necką, a ona przy­tak­nęła.

– Dzień do­bry. Na­zy­wam się Olga Ba­licka i je­stem ko­mi­sa­rzem tu­tej­szej po­li­cji. – Usia­dła na wprost męż­czy­zny i... za­nie­mó­wiła.

– Ja pa­nią znam. – Młody czło­wiek pod­niósł na nią za­czer­wie­nione oczy. – To pani ob­ser­wuje mnie czę­sto na cmen­ta­rzu, prawda?

– Tak – przy­znała ci­cho. Jego wi­dok spra­wił, że po­czuła się nie­pew­nie. W pracy nie chciała my­śleć o śmierci ro­dzi­ców i braku wła­snej emo­cjo­nal­no­ści. Wkła­dała ma­skę i mo­gła być dawną, ener­giczną sobą. Ale ten męż­czy­zna spra­wił, że na chwilę się za­trzy­mała. Oczami wy­obraźni zo­ba­czyła go znów, klę­czą­cego przy gro­bie, za­la­nego łzami, pro­wa­dzą­cego dłu­gie dys­puty z osobą, która le­żała pod zie­mią. Do tej pory nie wie­działa, kogo opła­ki­wał. Te­raz stało się ja­sne, że żonę i dziecko. Prze­łknęła z tru­dem ślinę i przy­wo­łała się do po­rządku. Musi być pro­fe­sjo­nalna, nie emo­cjo­nalna. Była na służ­bie. – Pana psy­cho­log Ka­ta­rzyna Sar­necka twier­dzi, że ma pan do prze­ka­za­nia po­li­cji ja­kieś wia­do­mo­ści świad­czące o moż­li­wo­ści po­peł­nie­nia prze­stęp­stwa – sta­rała się mó­wić jak naj­bar­dziej pro­fe­sjo­nal­nie, ale głos jej drżał.

– Tak. Oni za­bili mi żonę. – W jego oczach znów po­ja­wiły się łzy, które mu­siały wy­do­stać się na świa­tło dzienne. Na­wet nie pró­bo­wał ich po­wstrzy­my­wać. Do­sko­nale wie­dział, że to nie ma sensu. – Laurę i mo­jego synka za­bił pro­fe­sor Adam Za­pała, gi­ne­ko­log-po­łoż­nik.

– Pro­fe­sor Za­pała jest, z tego co wiem, ce­nio­nym spe­cja­li­stą – po­wie­działa bar­dziej do sie­bie niż do niego. Dwa lata temu ro­dziła dziecko i znała opi­nie o więk­szo­ści spe­cja­li­stów z tej dzie­dziny pra­cu­ją­cych w Je­le­niej Gó­rze.

– Tak – przy­znał. – Ma też bar­dzo wy­so­kie stan­dardy mo­ralne, jak twier­dzi, oraz silną wiarę, a nade wszystko prawo do klau­zuli su­mie­nia – wy­re­cy­to­wał jed­nym tchem słowa, które od niego usły­szał. – Poza tym, jak za­pew­nia, nie zro­bił ni­czego nie­zgod­nego z pra­wem. – Twarz męż­czy­zny po­czer­wie­niała, a ciało za­częło się trząść. Wzbie­rała w nim tak silna złość i fru­stra­cja, że gdyby Za­pała po­ja­wił się w tym po­miesz­cze­niu, Ba­licka nie rę­czy­łaby za jego ży­cie.

– Pro­szę opo­wie­dzieć wła­snymi sło­wami, co się wy­da­rzyło. – Olga już po­dej­rze­wała, czego do­ty­czy sprawa, ale obie­cała so­bie, że po­zwoli męż­czyź­nie mó­wić tak długo, jak bę­dzie tego po­trze­bo­wał. Kiedy Kor­nel le­żał w śpiączce, ona też chciała roz­szar­pać Paw­łow­skiego, ale wie­działa, że musi się ze­mścić me­to­dycz­nie, ina­czej je­dyne, co osią­gnie, to wi­do­wi­sko, po któ­rym uznają ją za nie­zrów­no­wa­żoną psy­chicz­nie. Jak ma­wiają, ze­msta naj­le­piej sma­kuje na zimno, a nie tylko Olga ją czuła, wi­działa ją też w oczach prze­słu­chi­wa­nego.

Mar­cel Ko­strzyca opo­wia­dał długo i ze szcze­gó­łami. Może sa­mych słów nie użył zbyt wielu, ale czę­sto mu­sieli ro­bić prze­rwy, bo co chwila wpa­dał w roz­pacz i nie mógł zła­pać od­de­chu. Jego stan był do tego stop­nia zły, że w po­ło­wie roz­mowy pani ko­mi­sarz po­pro­siła do sali Sar­necką, by do­dała mu otu­chy i po­sta­rała się usta­bi­li­zo­wać go psy­chicz­nie.

– Pa­nie Mar­celu, czy za­brał pan do­ku­menty, o któ­rych roz­ma­wia­li­śmy? – za­py­tała spo­koj­nie, po­da­jąc mu pla­sti­kowy ku­bek z wodą ze sto­ją­cego w rogu sali dys­try­bu­tora.

Męż­czy­zna przy­tak­nął i pod­niósł teczkę z pod­łogi. Po­ło­żył ją tam, przy swoim krze­śle, kiedy we­szli, sam nie wie­dział dla­czego.

– To są ko­pie, ory­gi­nały da­łem pro­ku­ra­to­rowi. Obie­cał, że zbada sprawę, że za­bez­pie­czy do­ku­menty szpi­talne, ale nic się w tej spra­wie nie dzieje. Co­dzien­nie dzwo­nię i nie mają ni­czego no­wego. A gdy wczo­raj po­sze­dłem tam oso­bi­ście, po­wie­dzieli, że wszystko wska­zuje na to, że sprawa zo­sta­nie umo­rzona, bo le­karz dzia­łał zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cym obec­nie pra­wem.

Olga spoj­rzała na pa­piery na stole. Z nad­miaru emo­cji za­częło jej się krę­cić w gło­wie. Do­sko­nale wie­działa, ja­kie prze­ży­cia to­wa­rzy­szą ro­dzi­com, gdy ciąża jest za­gro­żona. Z jed­nej strony czło­wiek wszystko wy­ol­brzy­mia, kiedy cho­dzi o uko­chane dziecko i żonę, ale z dru­giej nie było wąt­pli­wo­ści, że dwu­dzie­sto­ośmio­let­nia zdrowa ko­bieta tra­fiła do szpi­tala w szes­na­stym ty­go­dniu ciąży, z go­rączką i pla­mie­niem, a dwa dni póź­niej ona i sy­nek już nie żyli. Na Boga! Prze­cież to nie trzy­na­sty wiek! Za dużo w ostat­nim cza­sie sły­szała w te­le­wi­zji po­dob­nych hi­sto­rii.

– Ro­zu­miem, że u żony stwier­dzono ob­umar­cie płodu? – za­py­tała dla pew­no­ści, cho­ciaż prze­cież wszystko wid­niało w do­ku­men­tach.

– Tak. – Mar­cel wy­szu­kał w kie­szeni bluzy chu­s­teczkę hi­gie­niczną i wy­dmu­chał w nią nos. – Ale do­piero pod ko­niec. Z po­czątku dziecko jesz­cze żyło, a za­nim w ogóle ktoś nas przy­jął, mi­nęło osiem go­dzin. Cze­ka­li­śmy na ko­ry­ta­rzu, bo pie­lę­gniarka stwier­dziła, że go­rączka to ża­den po­wód do pil­nego przy­ję­cia i że wszy­scy le­ka­rze są za­jęci. Po­winna zro­bić jej KTG albo cho­ciaż zba­dać ci­śnie­nie i po­dać coś prze­ciw­go­rącz­ko­wego.

– KTG wy­ko­nuje się chyba naj­wcze­śniej w dwu­dzie­stym czwar­tym ty­go­dniu ciąży – po­wie­działa, przy­po­mi­na­jąc so­bie słowa Kor­nela, że lu­dzie w ża­ło­bie ob­wi­niają wszystko i wszyst­kich. – Żona była chora? – do­py­tała. – To zna­czy, py­tam, czy cho­ro­wała prze­wle­kle.

– Nie – za­prze­czył. – Była zdrowa, do­stała go­rączki i drga­wek w dniu, w któ­rym przy­je­cha­li­śmy do szpi­tala. Praw­do­po­dob­nie or­ga­nizm chciał się po­zbyć... – Nie wie­dział, jak to po­wie­dzieć o swoim wła­snym dziecku.

– Udało mi się usta­lić – wtrą­ciła Sar­necka, chcąc po­móc pa­cjen­towi – że tętno płodu za­czy­nało za­ni­kać. Nor­mal­nie do­szłoby do sa­mo­ist­nego po­ro­nie­nia, ale coś złego za­częło się dziać z pa­nią Laurą. I ewi­dent­nie po­winni po­móc jej po­zbyć się ob­umie­ra­ją­cego płodu – wy­ja­śniła.

– Po­winni zro­bić jej abor­cję, bo stan żony z go­dzinę na go­dzinę się po­gar­szał, a wody pło­dowe i tak już ode­szły. Po­cząt­kowo są­dzi­li­śmy, że nie, ale w szpi­talu odarto nas ze złu­dzeń. Dziecko nie miało szans na prze­ży­cie, ale le­ka­rze stwier­dzili, że po­winno się na­tu­ral­nie uro­dzić, że or­ga­nizm naj­le­piej wie, co robi. Od­ma­wiali in­ter­wen­cji, tłu­ma­cząc, że nie za­cho­dzi taka po­trzeba i to nie pry­watna kli­nika, żeby wy­mu­szać ta­kie dzia­ła­nia. Uznali, że to nor­malne, że or­ga­nizm sam wy­dali mar­twy płód. Jak już tętno ustało, pod­łą­czyli ja­kieś kro­plówki na wy­wo­ła­nie po­rodu, ale to nic nie po­ma­gało, a żona czuła się co­raz go­rzej. O trze­ciej w nocy Laura ma­ja­czyła już w go­rączce czter­dzie­ści je­den stopni i nie dało się tego zbić żad­nymi środ­kami. Mó­wiła, że wi­dzi świa­tło, a w nim na­szego syna. Bła­gała mnie, że­bym ją pu­ścił, bo chce do niego iść. – Łzy lały mu się po twa­rzy, a usta drgały z każ­dym wy­po­wie­dzia­nym sło­wem. – Trzy­ma­łem ją za rękę i bła­ga­łem, żeby mnie nie opusz­czała, że jesz­cze bę­dziemy mieli dzieci, że wszystko bę­dzie do­brze, ale nie po­słu­chała. Jej cia­łem za­częły wstrzą­sać silne dresz­cze. To było kosz­marne, jak na tych fil­mach o eg­zor­cy­stach. Po­bie­głem po le­ka­rza, do­bi­ja­łem się do jego ga­bi­netu, za­spa­nego wy­rwa­łem go na siłę z łóżka i za­żą­da­łem, by na­tych­miast za­jął się Laurą. – W jego oczach po­ja­wiła się nie­na­wiść. Tembr głosu przy­śpie­szał i sta­wał się co­raz gło­śniej­szy. – Prze­stra­szył się, kiedy ją zo­ba­czył. Ka­zał od razu szy­ko­wać salę ope­ra­cyjną, i wszy­scy szybko znik­nęli, a ja... – Za­milkł. – Zo­sta­łem sam, z na­dzieją, że to wszystko skoń­czy się ina­czej. Nad ra­nem przy­szła do mnie pie­lę­gniarka. Nowa, z po­ran­nej zmiany. Po­wie­działa, że jej przy­kro i że Laura nie żyje. Do­stała sepsy. Oni... – Po­pa­trzył na pa­nią ko­mi­sarz czer­wo­nymi, za­łza­wio­nymi oczami. – Za­bra­kło im na­wet od­wagi, by mi to prze­ka­zać. Temu le­ka­rzowi z pie­lę­gniarką. Tylko inną wy­słali, a sami po­szli do domu. – Skoń­czył opo­wia­dać i mo­men­tal­nie opadł z sił. – Nie mam już nic i nie wi­dzę po­trzeby, by da­lej żyć. Żad­nej, poza ze­mstą – do­koń­czył.

Ba­licka ro­zu­miała go do­sko­nale. Tylko czy to była sprawa dla po­li­cji, skoro pro­ku­ra­tura za­mie­rzała od­rzu­cić ją po wstęp­nym prze­ana­li­zo­wa­niu ma­te­riału do­wo­do­wego? Olga po­sta­no­wiła skon­tak­to­wać się z Ro­ber­tem Ko­wa­li­kiem i za­py­tać, czy to on bę­dzie pro­wa­dzić śledz­two. Miała na­dzieję, że tak. Wie­działa, że prze­ka­załby jej in­for­ma­cje rze­czowo i wy­słu­chał jej zda­nia na ten te­mat. Ra­zem pod­ję­liby de­cy­zję, co da­lej.

– Pa­mięta pan może, z kim roz­ma­wiał w pro­ku­ra­tu­rze? – trzeźwo za­py­tała Ka­ta­rzyna.

– Tak. – Mar­cel przy­tak­nął z drwią­cym uśmie­chem, su­ge­ru­ją­cym, jak bar­dzo gar­dzi tą in­sty­tu­cją. – Z pro­ku­ra­to­rem Ada­mem Paw­łow­skim – po­wie­dział, a Ol­dze za­drżały nogi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki