Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
40 osób interesuje się tą książką
Pomimo trwającej żałoby komisarz Olga Balicka postanawia wrócić do pracy. Jest zdeterminowana, żeby odkryć, co tak naprawdę ściągnęło prokuratora Pawłowskiego do Jeleniej Góry. Nie przypuszcza jednak, że fala nieoczekiwanych przestępstw pochłonie ją jak lawina i nie pozwoli zająć się tym, co najistotniejsze.
W szpitalu na oddziale położniczym umiera młoda ciężarna kobieta. Zrozpaczony mąż oskarża lekarza o celowe zaniedbania, które doprowadziły do jej śmierci. Olga, wstrząśnięta również innymi podobnymi wydarzeniami w kraju, postanawia zaangażować się w tę sprawę i odkrywa, że śmierć pacjentki to jedynie czubek góry lodowej. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy lekarz zostaje znaleziony martwy na progu własnego domu. W tym samym czasie w zakładzie medycyny sądowej ktoś bezcześci zwłoki trojga ludzi. Podejrzenie pada na jednego z pracowników, który znika bez śladu, jednak szef zakładu, doktor Jarosław Biały, nie daje temu wiary. A jeżeli ma rację, to czy śledczy powinni zainteresować się procederem kolekcjonera kości, który kilka lat wcześniej działał w podobny sposób na Śląsku?
Czy uda się odkryć prawdę, kiedy tak wielu zaciera ślady i myli tropy? Czy pojawienie się w mieście Dawida, byłego partnera Kornela z CBŚ, jest przypadkowe? Czy na Olgę może spaść jeszcze większy cios niż ten w Albanii i co rzeczywiście stało się z jej mężem Kornelem? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź w kolejnym mrocznym, przerażającym i wywołującym dreszcz na plecach tomie serii z komisarz Olgą Balicką.
Części zamienne wstrząsną Wami dogłębnie!
O autorce
Katarzyna Wolwowicz urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.
Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.
Autorka serii kryminalnej z komisarz Olgą Balicką (Niewinne ofiary, Fałszywe tropy, Toksyczne układy, Bursa, Mrok), serii z komisarzem Tymonem Hanterem (Wykluczona), oraz thrillerów: W otchłani, W obłędzie i Jaskinie umarłych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Osiedle bloków wielorodzinnych, Gryfów Śląski
Brutalny dźwięk nadchodzącego połączenia wyrwał Zdzisława Kostrzycę ze snu. Starszy człowiek otworzył szeroko oczy i przez moment próbował odnaleźć się w czasie i przestrzeni. Bolała go głowa, a ciało w przykurczu zdawało się odrętwiałe i jakieś obce. Po omacku znalazł włącznik lampki nocnej i starał się usiąść pionowo w fotelu. Obraz chwilę wirował mu przed oczami, ale z pewnością nie było w pobliżu telefonu komórkowego. Zawroty głowy podczas nagłego wybudzenia towarzyszyły mu już od kilku lat, cóż, po prostu zwykły objaw podeszłego wieku, a nie coś, czym warto by się przejmować. Za to dzwonek o tej porze nigdy nie wróży niczego dobrego. Kostrzyca wytężył zmysły i rozejrzał się po podłodze. Komórka musiała spaść, gdy na chwilę przymknął oczy w oczekiwaniu na wieści. Tylko na chwilę, bo przecież obiecał sobie, że tej nocy nie zmruży oka. Nie może! Powinien czuwać i być gotowy na wieści, które mogły nadejść w każdej chwili. Chwycił stary aparat z pękniętą szybką na małym czarno-białym wyświetlaczu i poczuł szybsze bicie serca na widok imienia syna. Ręce zadrżały mu mimowolnie, kiedy naciskał przycisk z zieloną słuchawką.
– Marcel? – Głos też mu drżał. Bał się usłyszeć prawdę. Bał się szpitali, ciąż i porodów. Trzydzieści pięć lat temu jego ukochana żona Ela zmarła na porodówce, wydając na świat ich jedynego syna, Marcela. Lekarze robili wszystko, co w ich mocy, jednak krwotoku wewnętrznego nie dało się opanować. Od tej pory miał traumę.
– Tato, coś jest nie tak – Marcel płakał do telefonu. – Coś z dzieckiem. Nie wiem dokładnie. – Pociągnął nosem. – Najpierw długo czekaliśmy, aż ktoś przyjdzie. Laura mówiła, że źle się czuje, i ciągle wymiotowała, dostała drgawek i gorączki. Ale najgorsze, że krwawiła. Po jakimś czasie zjawił się młody lekarz, student jeszcze albo rezydent, i wziął ją na USG, ale nic nie powiedział, tylko kazał wezwać profesora. Ale jeszcze go nie ma. Jakąś cesarkę robi podobno. – Głos mu się łamał, gdy opowiadał przez łzy. – Tato, boję się. To dopiero szesnasty tydzień. Dziecko nie da rady, jeżeli... – Nie dokończył.
– Mam przyjechać? – zapytał Zdzisław, nie zastanawiając się długo, i od razu poczuł silne ukłucie w klatce piersiowej. Od śmierci żony ani razu nie pojawił się w żadnym szpitalu, laboratorium czy innym centrum medycznym. Nigdy nie zrobił sobie choćby podstawowych badań, a na obowiązkowe szczepienia i podczas choroby Marcela do przychodni chodziła z nim ciocia. Na czole wystąpiły mu krople potu, a po plecach i nogach przeszedł nieprzyjemny, zimny dreszcz. Starał się opanować, wmawiać sobie, że musi być silny, że syn potrzebuje jego wsparcia w trudnych chwilach.
– Nie, dziękuję, tato – zaprzeczył Marcel i wyczuł ogromną ulgę w reakcji ojca. – I tak cię tu nie wpuszczą, a bez sensu, żebyś siedział na korytarzu i czekał. Myślę, że zostawią Laurę w szpitalu, a ja wrócę do domu ją spakować, bo nie zdążyliśmy, kiedy... – Nie dokończył. Wolał oszczędzić ojcu szczegółów.
Wiedział, że starszy człowiek nie powinien tego słuchać. I tak był już wystarczająco przejęty, więc Marcel nie chciał dokładać mu zmartwień opisami pościeli zabrudzonej krwią i śluzem. Kiedy Laura pierwszy raz tego dnia źle się poczuła, było koło południa. Zwymiotowała, a potem pojawił się stan podgorączkowy. Łyknęła paracetamol i postanowiła położyć się do łóżka, ale dostała drgawek i plamiła krwią. Spomiędzy nóg wypłynął jej też przezroczysty płyn, ale niedużo, więc myśleli, że to nie oznacza odejścia wód płodowych. Marcel natychmiast zabrał żonę do lekarza. Dopiero po dwudziestej zadzwonił do ojca z prośbą, żeby ten wyszedł rano z psem, gdyby jeszcze nie zdążyli wrócić. Nie chciał mówić za dużo, żeby go nie wystraszyć, ale tato i tak czekał na wieści. Powiedział, żeby dzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy.
– Muszę wracać do Laury – zakończył Marcel, ocierając załzawione oczy wierzchem dłoni. – Powiedziałem, że wychodzę do toalety. Nie chciałem, żeby widziała, jak płaczę.
– Trzymaj się, synu. – Zdzisław Kostrzyca poczuł duszność i z trudem łapał oddech. – Pamiętaj, jak będzie potrzeba, ratuj Laurę. Dzieci zdążycie jeszcze mieć.
Dopiero kiedy się rozłączał, zdał sobie sprawę, jak brutalnie to zabrzmiało. Jakby żałował, że trzydzieści pięć lat temu lekarzom udało się ocalić życie jego syna, a nie żony. Poczuł się zdruzgotany. Kochał Marcela nad życie i dziękował Bogu, że miał go przy sobie. Kiedy do ich rodziny weszła parę lat temu Laura, jego szczęście podwoiło się, a kilka tygodni temu niemal skakał z radości na wieść o wyczekiwanym wnuku. A teraz najbardziej drżał o synową, bo przecież doskonale wiedział, że historia lubi się powtarzać. Do rana nie zmrużył oka, następny dzień okazał się koszmarem czekania na telefon od dzieci.
A kiedy po kolejnej nieprzespanej nocy do jego drzwi zapukał zalany łzami syn i rzucając mu się w objęcia, wydusił z siebie, że Laura i dziecko nie żyją, serce starego mężczyzny rozpadło się na miliony kawałków.
Cmentarz Komunalny w Jeleniej Górze
Olga Balicka siedziała na drewnianej, wąskiej ławeczce przy grobie i rozmyślała. Było jej ciężko. Od pogrzebu minął zaledwie miesiąc, a przecież wiadomo, że to za mało, żeby przejść żałobę. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że nie dano im wystarczająco czasu, i miała pretensje do samej siebie, że nawet tego, który dostała, nie potrafiła dobrze wykorzystać. Że stroiła fochy, obrażała się, nie chciała się spotykać, że długo pamiętała tylko te złe chwile i chowała urazę w najgłębszych zakamarkach duszy.
Ale najbardziej męczyła ją świadomość, że ich nie kochała. Nawet kiedy kilka tygodni temu zginęli w wypadku samochodowym, nie poczuła szczególnego żalu ani bólu w sercu. Całe swoje dorosłe życie odczuwała rozgoryczenie, złość, pogardę, a może i nienawiść. Głęboko w czeluściach swojego umysłu pielęgnowała właśnie te uczucia, zamiast wybaczyć i spróbować pokochać. Chociaż podczas odpoczynku w Albanii obiecała sobie, że właśnie tak zrobi, zbieg późniejszych wydarzeń nie pozwalał jej się skoncentrować na relacji z rodzicami. Kornel został postrzelony, miesiąc znajdował się w śpiączce i nie miała siły ani ochoty zajmować się niczym innym jak tylko opieką nad nim. Przez kilka okropnych tygodni liczyła się z tym, że już go nie odzyska. Na szczęście los okazał się dla niej łaskawy i jej mąż stanął w końcu na nogi.
Silny powiew rzucił jej w twarz kilka suchych liści. Otuliła się mocniej kopertowym, szarym płaszczem i owinęła jeszcze raz długi szal luźno przewieszony wokół szyi. Ciepły początek października sprzyjał zadumom, jednak kiedy długo pozostawało się na wietrze bez ruchu, można było nieźle zmarznąć. Rozejrzała się dookoła po cmentarzu. Grób przy grobie, praktycznie wszystkie w jednej bryle, kształcie i zbliżonym kolorze. Niektóre położone tak ciasno, że ciężko będzie się między nimi przeciskać podczas Święta Zmarłych. Tylko ten, przy którym siedziała, nie miał jeszcze postawionego kamienia. Kopiec z ziemi wyłożono wieńcami żałobnymi, na wstęgach których widniały napisy wydrukowane pochyłą, ozdobną czcionką: „Kochanym Rodzicom i Dziadkom”, „Drogim Sąsiadom”, „Wspaniałym Ludziom”... Nie ona je zamówiła. Ona kupiła tylko bukiet białych róż i wrzuciła je na wierzch przed złożeniem trumien do grobu. To Elwira zadbała o wszystko. Rola Olgi i Kornela ograniczyła się jedynie do wyłożenia pieniędzy. Ale to Elwira miała z rodzicami lepszy kontakt i to ona dała im szansę. Nie chowała urazy, nie przeżywała wciąż na nowo krzywd, jakich zaznały za dziecka, ale też najmniej je pamiętała, więc było jej łatwiej. Olga westchnęła i włożyła ręce do kieszeni.
– I jak? – Spokojny, niski głos wybrzmiał przy jej uchu, kiedy mąż podszedł do niej od tyłu i pochylił się, by ją objąć.
– Nadal nic – powiedziała bez emocji, rejestrując ciepło jego ciała, dające jej poczucie bezpieczeństwa i wytchnienia. – Nie wiem, może faktycznie coś jest ze mną nie tak. Bardzo się staram, ale nie potrafię się smucić czy żałować. Nie umiem uronić choćby jednej łzy. Staram się, ale mi nie wychodzi.
– Daj sobie czas. – Pocałował ją w policzek. Nie naciskał, nie osądzał tak jak Elwira, że coś z nią jest nie tak. Po prostu był i okazywał jej zrozumienie i wsparcie. – Musimy już iść. Opiekunka zaraz wychodzi.
– Dobrze. – Wstając z ławki, przyciągnęła Kornela i mocno go przytuliła. – To mogłeś być ty – wymówiła na głos swoje myśli i od razu pod jej powiekami pojawiły się łzy.
– Ale nie byłem – odparł spokojnie. – Nie wracaj już do tego. Kula przeszła na wylot, poleżałem trochę w szpitalu, wyspałem się i dostałem nowe życie. Przecież wiesz, że jestem jak kot, który ma dziewięć żyć. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. – Zaśmiał się w nieco wymuszony sposób.
Nie chciał jej dołować, zważywszy na okoliczności, ale dobrze wiedział, że ledwo się wygrzebał po tym, kiedy cztery miesiące temu Hieronim Włodawski do niego strzelił. Miesiąc leżał w śpiączce, a dwa miesiące zajął mu pobyt na oddziale rehabilitacyjnym. Dopiero cztery tygodnie temu mógł wrócić do domu. I dobrze, bo nie wyobrażał sobie, żeby Olga musiała przechodzić przez tę stratę sama. Może jeszcze nie czuła bólu po śmierci rodziców, może żal nie wyzierał z każdej komórki jej ciała, ale policyjna psycholog Katarzyna Sarnecka uprzedziła go, że to najprawdopodobniej wyparcie i gorszy czas z pewnością nadejdą.
– Dziewięć? A nie siedem? – Ujęła go pod rękę, kiedy szli spokojnym krokiem cmentarnymi alejami.
– Zależy według jakich wierzeń, nie zmienia to faktu, że jeszcze trochę się ze mną pomęczysz, bo to dopiero drugie życie.
– Jakoś będę musiała sobie z tym poradzić. – Teraz to ona się zaśmiała. – Popatrz! – Zatrzymała się i spojrzała ze smutkiem na młodego człowieka klęczącego przy grobie. Jej nastrój zmienił się diametralnie. Twarz mężczyzny wykrzywiał grymas bólu, a z oczu lały się łzy. – Kornel? – Olga ścisnęła mocniej ramię męża. – Widuję go tu za każdym razem, kiedy przychodzę, wiesz? I za każdym razem wygląda coraz gorzej. Może moglibyśmy mu jakoś pomóc? – Nie odrywała wzroku z płaczącego.
– Chyba już za późno – odpowiedział. – Musisz mu pozwolić przeżyć żałobę. – Pociągnął ją do przodu. – Chodź, dziewczynki czekają.
– To mogłam być ja. Gdybyś umarł, to ja całymi dniami siedziałabym zapłakana przy twoim grobie. – Znów wpadła w melancholijny nastrój.
Nie chciał kontynuować tej dyskusji. Trochę go wkurzało, że ciągle o tym mówiła. Żył i był zdrowy, po co koncentrować się na najgorszym możliwym scenariuszu, który przecież nie zaistniał?
– Jesteś zdecydowana, żeby jutro wrócić do pracy? – zapytał, kiedy wsiedli do auta.
– Już czas – odpowiedziała krótko.
– Przypominam ci, że jeszcze niedawno chciałaś odejść. Zrobiłaś nawet przyjęcie pożegnalne.
– Tak, nie będę się tego wypierała. Czułam się przemęczona i załamana wszystkim, co się przydarzyło. A poza tym wrócił do mnie strach, że coś takiego może spotkać także mnie i nasze dzieci zostaną same. Ale kiedy dowiedziałam się o Pawłowskim... – Zacisnęła usta. – Zrezygnowałam z odejścia ze służby. Podreperowałam zdrowie psychiczne, stanęłam na nogi i jestem już gotowa, by działać – zapewniła.
– Tego się właśnie boję. – Spojrzał na nią badawczo. – Że będziesz go obwiniać i zrobisz wszystko, żeby to udowodnić. Że wracasz do pracy tylko po to, by się zemścić.
– Jeden, jeden, sześć – powtórzyła szyfr, który przed śmiercią wypowiedział dusiciel. – To musi być Adam Pawłowski.
– Olga, odpuść. Dobrze wiesz, że prześwietlono go w każdy możliwy sposób. Postrzelenie policjanta na służbie traktowane jest u nas bardzo poważnie. Niczego na Pawłowskiego nie znaleziono. A sam pan prokurator nawet nie raczył się do nas odezwać. Co sugerowałoby, że ma nas w głębokim poważaniu, a nie, że dybał na moje życie. Być może Hieronim celowo wprowadził cię w błąd. To przecież był bardzo inteligentny człowiek. Nie pomyślałaś o tym? Sporo o tobie wiedział ten psychopata. Być może szyfr, który ty uważasz za taką wyrocznię, stanowił jedynie o rodzaju jego chorej gry. Hieronim zdawał sobie sprawę, że wkrótce wpadniesz na podsunięty ci przez niego trop i narobisz sobie problemów. Powtarzam jeszcze raz, że moim zdaniem Pawłowski ma nas gdzieś. Ani razu nie próbował się skontaktować.
– A dziwisz się, że Adam się nie odzywa? – Podniosła głos. – Nie poszło mu tak, jak się spodziewał, to milczy. Ale że ma czelność ciągle tu być, to jest po prostu niebywałe. – Mocno się irytowała. Cały czas obstawała przy swojej teorii i nie chciała dać za wygraną.
– Jest prokuratorem, a ty policjantką, co oznacza, że będziesz musiała z nim pracować – przypomniał jej oczywistą rzecz. – A nie wydajesz mi się osobą potrafiącą ukrywać negatywne emocje. – Dobrze znał swoją żonę, jej wybuchowy charakter. Może z biegiem lat i pojawieniem się w ich domu Zuzi i Oli trochę się wyciszyła, ale to nie ten typ człowieka, który milczy, gdy widzi zło wokół siebie.
– Nie zamierzam niczego ukrywać! – niemal krzyknęła. – Będę go traktowała tak, jak sobie na to zasłużył. A kiedy udowodnię jego winę, jako pierwsza przyjdę go odwiedzić w mamrze i zaśmieję mu się w twarz.
– Strach z tobą zadzierać. – Pokręcił tylko głową, wjeżdżając na podjazd ich domu. – W każdym razie wydaje mi się, że twój stan psychiczny nie pozwala na samodzielne pełnienie służy – wymówił to z tak poważną miną, że zobaczył szok malujący się na twarzy żony. Wiele kosztowało go zachowanie powagi w tej sytuacji, ale wiedział, co robi.
– Słucham!? – wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy. – Uważasz mnie za niezrównoważoną? – Miała ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami, a potem zrobić mu dziką awanturę, ale opamiętała się, przypominając sobie o zasadach. Za drzwiami ich domu, w miejscu, gdzie przebywały dzieci, nie rozmawiali o pracy. Tak sobie kiedyś obiecali, chcąc wychowywać córki z dala od świata zbrodni i chorego systemu sprawiedliwości tego kraju.
– Trochę tak, moja droga. – Nadal zdawał się bardzo poważny, choć prawy kącik ust uniósł mu się nieznacznie. – Dlatego postanowiłem wrócić do służby razem z tobą. Ktoś musi zadbać o dobrostan psychiczny innych, kiedy się odpalisz. – I wreszcie zaczął się głośno śmiać.
– Czekaj, czekaj... – Nie wiedziała, czy to, co usłyszała, jest prawdą. – Wracasz? Chcesz powiedzieć, że wracasz do policji? – Wpadała w coraz większą euforię. – Nie będzie już długich, zagranicznych wyjazdów i rozłąk? – Jej podekscytowanie sięgało zenitu, ale starała się je tłumić, dopóki Kornel zdecydowanie nie potwierdzi jej przypuszczeń.
– To miała być niespodzianka na wieczór, ale...
Nie dała mu dokończyć. Rzuciła mu się w objęcia i zamknęła jego usta swoimi.
Komenda Miejska Policji w Jeleniej Górze
Doktor Jarosław Biały zaparkował swojego nowego mercedesa G klasy w kolorze własnego nazwiska i włosów dokładnie przed drzwiami komendy i zgasił silnik. Całą noc bił się z myślami, czy powinien przychodzić z tym na policję, czy raczej samemu wszystko posprawdzać. Ostatecznie nic jeszcze nie zdecydował, ale skoro Mirek Zagórski i tak zaprosił go na przyjęcie powitalne Kornela Mureckiego i Olgi Balickiej, to może był to znak od losu.
Uśmiechnął się na wspomnienie sprzed paru lat. Podkomisarz Zagórski trząsł się ze strachu, ilekroć go widział, a jeżeli zdarzało się to w prosektorium, gdy doktor stał przy ciałach, ze skalpelem w ręce, swoich lęków w ogóle nie potrafił ukryć. Doktor Biały wyglądał bowiem niemal jak albinos. Jasna, pergaminowa karnacja, oczy koloru zimnego lazuru i białe włosy do ramion sprawiały, że wielu nasuwało się skojarzenie z Jezusem powstającym z martwych. A kiedy jeszcze odezwał się swoim przeciągłym, filozoficznym i spokojnym tonem, niektórzy brali go za psychopatę z lubością krojącego trupy. W sumie nawet mu to pasowało. Podobała mu się aura, jaką roztaczał, dlatego choć na początku współpracy z jeleniogórską policją w ogóle o to nie dbał, w pewnym momencie zaczął bardziej przywiązywać wagę do swojego wizerunku. Ubierał się w jasne kolory, kupił białego mercedesa i starał się kroczyć majestatycznie niczym Mojżesz pomiędzy rozstępującymi się wodami Morza Czerwonego, dla podkreślenia efektu. Bawiło go, jak ludzie czasem zachowywali się na jego widok. Zastygali w bezruchu i wpatrywali się w niego z mieszaniną strachu, niedowierzania i ciekawości.
Wchodząc na komendę, Jarosław Biały nadal nie wiedział, czy sprawa, z którą przyszedł, powinna zostać poruszona, może jednak lepiej byłoby pogadać ze Staszkiem Nowakowskim i Eweliną Złotnicką. Pracowali razem jako lekarze medycyny sądowej w jeleniogórskim prosektorium. Doktora Białego ciekawiło, czy też mają takie spostrzeżenia jak on. Ale z drugiej strony rozumiał, że jeżeli coś jest na rzeczy i policjanci postanowią prowadzić śledztwo, to im mniej osób będzie o tym wiedziało, tym lepiej. Otrzepał swój jasnobeżowy płaszcz z liści i wszedł do środka.
– Jarek! – krzyknęła Olga i podeszła do niego żwawym krokiem. – Tak się cieszę, że jesteś! – Przytuliła go mocno i pocałowała w policzek.
– Jak bym śmiał się nie pojawić? – wymówił swoim spokojnym, opanowanym głosem, rozglądając się dookoła. Szukał wzrokiem pozostałych członków zespołu, jednak nikogo nie dostrzegł.
– Chodź, wszyscy są w małej konferencyjnej.
Chwilę później siedział już przy stole, pił czarną, mocną kawę przygotowaną przez asystenta zespołu Igora Pluskiego i nakładał na talerz duży kawałek sernika upieczonego przez sprawczynię całego zamieszania. W sali było wyjątkowo gwarno, ponieważ zjawili się niemal wszyscy członkowie grupy: Mirek z Otylią, Jakub Zdanowicz, Kornel, którego dawno nie widział, komendant Artur Michalik i oczywiście Igor.
– Nie zmuszaj się – wyszeptała do niego Olga, ze śmiechem pochylając głowę w jego kierunku. – Wiem, że nie jestem mistrzynią kuchni. Jeśli dyskretnie wyplujesz w chusteczkę i wyrzucisz pod stół, nikt nie zauważy.
Zaśmiał się serdecznie na te słowa i włożył do ust pierwszą porcję. Jego mina momentalnie zrzedła.
– Nie, moja droga. Smakuje wyśmienicie. Powiedziałbym, że tak wybornie, że muszę się delektować każdym małym kęsem przez co najmniej pół godziny.
Olga parsknęła śmiechem na zawoalowane stwierdzenie, że jeden kawałek wystarczy Białemu w zupełności.
– Cieszę się, że wróciliście! – Komendant Artur Michalik wzniósł kubek z gorącą kawą, żądając chwilowej uwagi. – Tylko pamiętajcie, że to ostatni taki luz na komendzie. Od jutra do roboty! – Pogroził palcem drugiej ręki i upił łyk kawy.
– Coś się dzieje obecnie? Jesteście w trakcie śledztw? – zapytał ogólnie Kornel, koncentrując jednak spojrzenie na Mirku. To on trwał na posterunku, kiedy inni mieli przerwę. On wszystko ogarniał i był jednym z najsolidniejszych ludzi, jakich Murecki kiedykolwiek poznał. To głównie dzięki wytrwałości Zagórskiego i oczywiście policyjnej psycholog Katarzynie Sarneckiej udało się rozwikłać zagadkę dusiciela oraz podszywającego się pod niego zabójcę Żanety Żużyńskiej. Na jej wspomnienie Kornel poczuł nagły przypływ smutku.
– Obyś nie zapytał w złą godzinę – odpowiedział Mirek, odkładając na bok sernik, do którego Olga zamiast cukru musiała chyba dosypać soli. – Spokój i cisza jak nigdy. Przynajmniej jeżeli chodzi o zabójstwa, bo pracy papierkowej i durnych zgłoszeń mamy jak zwykle w bród. – Musiał mówić głośno ze względu na gwar w sali.
W tym samym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się i żwawym krokiem weszła jak zwykle elegancka Katarzyna Sarnecka. Przywitała się krótko ze wszystkimi, wyściskała z Olgą i usiadła pomiędzy nią a jej mężem.
– Słuchajcie, przyprowadziłam wam mojego pacjenta z prywatnego gabinetu. Chyba musicie z nim porozmawiać. – Zdawała się mocno przejęta, bo aż zacinęła usta pomalowane krwiście czerwoną pomadką.
– Ooo... – Olga zaciekawiła się od razu. – Czyżby sprawa kryminalna? – Klasnęła w dłonie, dając znak, że jest gotowa do pracy. Nie mogła się już doczekać pierwszego zgłoszenia. Brakowało jej dosłownie wszystkiego związanego z tą robotą: adrenaliny, spotkań grupy, zrzędliwości Michalika, psychologicznych rozkminek Sarneckiej, ale nade wszystko działań w terenie i łapania złoczyńców.
– Mój pacjent twierdzi, że w szpitalu zabito mu żonę i nienarodzone dziecko. Nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Podobno razem z teściem złożył zawiadomienie do prokuratury, tylko że nic się nie wydarzyło. A sytuacja miała miejsce już miesiąc temu – wyjaśniła.
– Mirek! – Olga pociągnęła za rękaw kolegę, który akurat rozmawiał z doktorem Białym. – Mirek! Ktoś zgłaszał śmierć ciężarnej w szpitalu? Prokuratura zleciła czynności, gdy mnie nie było?
Mirosław Zagórski zrobił zdziwioną minę i zaprzeczył ruchem głowy.
– Ja nic nie wiem, ale może ktoś inny? Zagrobny czy ten nowy, Kudelski, ale oni są akurat na urlopach. Dostali zgodę na odpoczynek, jak tylko stało się jasne, że dziś wracacie. Trzeba by zajrzeć do akt.
– Jarek? – Olga podrzuciła temat doktorowi Białemu. Skoro i tak stał obok i słyszał, o czym rozmawiają.
– Niestety, moja droga. Wiem, że przywieziono nam taką pacjentkę, ale sekcję robiła Ewelina Złotnicka. Ją trzeba pytać.
– Dobra, to może ja z nim porozmawiam. Najpierw sam na sam, żeby wiedzieć, czy w ogóle powinniśmy się tym zajmować.
Niby tylko rzuciła, ale nie zamierzała czekać na niczyją odpowiedź. To był jej zespół, ona była szefową i całkiem dobrze czuła się, wracając do pracy na dawne stanowisko. Może później będzie musiała przedyskutować sprawę z Kornelem i Mirkiem, ale jeszcze nie teraz. Poczuła dłoń męża na swojej ręce i spojrzała na niego zdziwiona.
– Tylko nie działaj emocjonalnie – powiedział. – Wiesz, jak to jest, gdy człowiek pogrąża się w żałobie. Obwinia wszystko i wszystkich – tłumaczył, jakby nie miała pojęcia o tej robocie. Jak dziecku, które trzeba prowadzić za rączkę i pouczać.
– Dziękuję za radę, mężu, ale myślę, że nie była potrzebna. – Poczuła lekkie zirytowanie.
– Co jest? – zapytała Kaśka, wychodząc z nią na korytarz. – Czemu jesteś nie w sosie?
– A, sama nie wiem. – Olga machnęła ręką, nie chcąc kontynuować tematu. Tyle że nie wytrzymała. – Mam przeczucie, że wrócił tutaj, by mną rządzić. Od rana nic, tylko mną komenderuje i mnie poucza.
– Co? – Kaśka stanęła i spojrzała z niedowierzaniem na przyjaciółkę. – Może, żeby cię chronić? – podpowiedziała. – Ostatnio wiele przeszliście.
– A czy to nie to samo? – odburknęła zirytowana. – To nie jest mój pierwszy dzień jako policjantki, żeby mówił mi, jak należy podchodzić do świadka. Faceci zawsze będą tobą rządzić, o ile nie wytyczysz wyraźnej granicy. Wczoraj cieszyłam się, że znów będziemy pracować w starej paczce, ale teraz... sama nie wiem. Gdzie ten człowiek? – zapytała, rozglądając się dookoła.
– W sali przesłuchań. Zaprowadziłam go tam, bo to jedyne miejsce, gdzie mógł zostać sam. Kiepsko wygląda i nie chciałam, żeby przyglądali mu się wszyscy przewijający się przez komendę.
– Spoko. – Olga skręciła w prawo i nacisnęła klamkę od sali. – Poczekasz tutaj? – poprosiła Sarnecką, a ona przytaknęła.
– Dzień dobry. Nazywam się Olga Balicka i jestem komisarzem tutejszej policji. – Usiadła na wprost mężczyzny i... zaniemówiła.
– Ja panią znam. – Młody człowiek podniósł na nią zaczerwienione oczy. – To pani obserwuje mnie często na cmentarzu, prawda?
– Tak – przyznała cicho. Jego widok sprawił, że poczuła się niepewnie. W pracy nie chciała myśleć o śmierci rodziców i braku własnej emocjonalności. Wkładała maskę i mogła być dawną, energiczną sobą. Ale ten mężczyzna sprawił, że na chwilę się zatrzymała. Oczami wyobraźni zobaczyła go znów, klęczącego przy grobie, zalanego łzami, prowadzącego długie dysputy z osobą, która leżała pod ziemią. Do tej pory nie wiedziała, kogo opłakiwał. Teraz stało się jasne, że żonę i dziecko. Przełknęła z trudem ślinę i przywołała się do porządku. Musi być profesjonalna, nie emocjonalna. Była na służbie. – Pana psycholog Katarzyna Sarnecka twierdzi, że ma pan do przekazania policji jakieś wiadomości świadczące o możliwości popełnienia przestępstwa – starała się mówić jak najbardziej profesjonalnie, ale głos jej drżał.
– Tak. Oni zabili mi żonę. – W jego oczach znów pojawiły się łzy, które musiały wydostać się na światło dzienne. Nawet nie próbował ich powstrzymywać. Doskonale wiedział, że to nie ma sensu. – Laurę i mojego synka zabił profesor Adam Zapała, ginekolog-położnik.
– Profesor Zapała jest, z tego co wiem, cenionym specjalistą – powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Dwa lata temu rodziła dziecko i znała opinie o większości specjalistów z tej dziedziny pracujących w Jeleniej Górze.
– Tak – przyznał. – Ma też bardzo wysokie standardy moralne, jak twierdzi, oraz silną wiarę, a nade wszystko prawo do klauzuli sumienia – wyrecytował jednym tchem słowa, które od niego usłyszał. – Poza tym, jak zapewnia, nie zrobił niczego niezgodnego z prawem. – Twarz mężczyzny poczerwieniała, a ciało zaczęło się trząść. Wzbierała w nim tak silna złość i frustracja, że gdyby Zapała pojawił się w tym pomieszczeniu, Balicka nie ręczyłaby za jego życie.
– Proszę opowiedzieć własnymi słowami, co się wydarzyło. – Olga już podejrzewała, czego dotyczy sprawa, ale obiecała sobie, że pozwoli mężczyźnie mówić tak długo, jak będzie tego potrzebował. Kiedy Kornel leżał w śpiączce, ona też chciała rozszarpać Pawłowskiego, ale wiedziała, że musi się zemścić metodycznie, inaczej jedyne, co osiągnie, to widowisko, po którym uznają ją za niezrównoważoną psychicznie. Jak mawiają, zemsta najlepiej smakuje na zimno, a nie tylko Olga ją czuła, widziała ją też w oczach przesłuchiwanego.
Marcel Kostrzyca opowiadał długo i ze szczegółami. Może samych słów nie użył zbyt wielu, ale często musieli robić przerwy, bo co chwila wpadał w rozpacz i nie mógł złapać oddechu. Jego stan był do tego stopnia zły, że w połowie rozmowy pani komisarz poprosiła do sali Sarnecką, by dodała mu otuchy i postarała się ustabilizować go psychicznie.
– Panie Marcelu, czy zabrał pan dokumenty, o których rozmawialiśmy? – zapytała spokojnie, podając mu plastikowy kubek z wodą ze stojącego w rogu sali dystrybutora.
Mężczyzna przytaknął i podniósł teczkę z podłogi. Położył ją tam, przy swoim krześle, kiedy weszli, sam nie wiedział dlaczego.
– To są kopie, oryginały dałem prokuratorowi. Obiecał, że zbada sprawę, że zabezpieczy dokumenty szpitalne, ale nic się w tej sprawie nie dzieje. Codziennie dzwonię i nie mają niczego nowego. A gdy wczoraj poszedłem tam osobiście, powiedzieli, że wszystko wskazuje na to, że sprawa zostanie umorzona, bo lekarz działał zgodnie z obowiązującym obecnie prawem.
Olga spojrzała na papiery na stole. Z nadmiaru emocji zaczęło jej się kręcić w głowie. Doskonale wiedziała, jakie przeżycia towarzyszą rodzicom, gdy ciąża jest zagrożona. Z jednej strony człowiek wszystko wyolbrzymia, kiedy chodzi o ukochane dziecko i żonę, ale z drugiej nie było wątpliwości, że dwudziestoośmioletnia zdrowa kobieta trafiła do szpitala w szesnastym tygodniu ciąży, z gorączką i plamieniem, a dwa dni później ona i synek już nie żyli. Na Boga! Przecież to nie trzynasty wiek! Za dużo w ostatnim czasie słyszała w telewizji podobnych historii.
– Rozumiem, że u żony stwierdzono obumarcie płodu? – zapytała dla pewności, chociaż przecież wszystko widniało w dokumentach.
– Tak. – Marcel wyszukał w kieszeni bluzy chusteczkę higieniczną i wydmuchał w nią nos. – Ale dopiero pod koniec. Z początku dziecko jeszcze żyło, a zanim w ogóle ktoś nas przyjął, minęło osiem godzin. Czekaliśmy na korytarzu, bo pielęgniarka stwierdziła, że gorączka to żaden powód do pilnego przyjęcia i że wszyscy lekarze są zajęci. Powinna zrobić jej KTG albo chociaż zbadać ciśnienie i podać coś przeciwgorączkowego.
– KTG wykonuje się chyba najwcześniej w dwudziestym czwartym tygodniu ciąży – powiedziała, przypominając sobie słowa Kornela, że ludzie w żałobie obwiniają wszystko i wszystkich. – Żona była chora? – dopytała. – To znaczy, pytam, czy chorowała przewlekle.
– Nie – zaprzeczył. – Była zdrowa, dostała gorączki i drgawek w dniu, w którym przyjechaliśmy do szpitala. Prawdopodobnie organizm chciał się pozbyć... – Nie wiedział, jak to powiedzieć o swoim własnym dziecku.
– Udało mi się ustalić – wtrąciła Sarnecka, chcąc pomóc pacjentowi – że tętno płodu zaczynało zanikać. Normalnie doszłoby do samoistnego poronienia, ale coś złego zaczęło się dziać z panią Laurą. I ewidentnie powinni pomóc jej pozbyć się obumierającego płodu – wyjaśniła.
– Powinni zrobić jej aborcję, bo stan żony z godzinę na godzinę się pogarszał, a wody płodowe i tak już odeszły. Początkowo sądziliśmy, że nie, ale w szpitalu odarto nas ze złudzeń. Dziecko nie miało szans na przeżycie, ale lekarze stwierdzili, że powinno się naturalnie urodzić, że organizm najlepiej wie, co robi. Odmawiali interwencji, tłumacząc, że nie zachodzi taka potrzeba i to nie prywatna klinika, żeby wymuszać takie działania. Uznali, że to normalne, że organizm sam wydali martwy płód. Jak już tętno ustało, podłączyli jakieś kroplówki na wywołanie porodu, ale to nic nie pomagało, a żona czuła się coraz gorzej. O trzeciej w nocy Laura majaczyła już w gorączce czterdzieści jeden stopni i nie dało się tego zbić żadnymi środkami. Mówiła, że widzi światło, a w nim naszego syna. Błagała mnie, żebym ją puścił, bo chce do niego iść. – Łzy lały mu się po twarzy, a usta drgały z każdym wypowiedzianym słowem. – Trzymałem ją za rękę i błagałem, żeby mnie nie opuszczała, że jeszcze będziemy mieli dzieci, że wszystko będzie dobrze, ale nie posłuchała. Jej ciałem zaczęły wstrząsać silne dreszcze. To było koszmarne, jak na tych filmach o egzorcystach. Pobiegłem po lekarza, dobijałem się do jego gabinetu, zaspanego wyrwałem go na siłę z łóżka i zażądałem, by natychmiast zajął się Laurą. – W jego oczach pojawiła się nienawiść. Tembr głosu przyśpieszał i stawał się coraz głośniejszy. – Przestraszył się, kiedy ją zobaczył. Kazał od razu szykować salę operacyjną, i wszyscy szybko zniknęli, a ja... – Zamilkł. – Zostałem sam, z nadzieją, że to wszystko skończy się inaczej. Nad ranem przyszła do mnie pielęgniarka. Nowa, z porannej zmiany. Powiedziała, że jej przykro i że Laura nie żyje. Dostała sepsy. Oni... – Popatrzył na panią komisarz czerwonymi, załzawionymi oczami. – Zabrakło im nawet odwagi, by mi to przekazać. Temu lekarzowi z pielęgniarką. Tylko inną wysłali, a sami poszli do domu. – Skończył opowiadać i momentalnie opadł z sił. – Nie mam już nic i nie widzę potrzeby, by dalej żyć. Żadnej, poza zemstą – dokończył.
Balicka rozumiała go doskonale. Tylko czy to była sprawa dla policji, skoro prokuratura zamierzała odrzucić ją po wstępnym przeanalizowaniu materiału dowodowego? Olga postanowiła skontaktować się z Robertem Kowalikiem i zapytać, czy to on będzie prowadzić śledztwo. Miała nadzieję, że tak. Wiedziała, że przekazałby jej informacje rzeczowo i wysłuchał jej zdania na ten temat. Razem podjęliby decyzję, co dalej.
– Pamięta pan może, z kim rozmawiał w prokuraturze? – trzeźwo zapytała Katarzyna.
– Tak. – Marcel przytaknął z drwiącym uśmiechem, sugerującym, jak bardzo gardzi tą instytucją. – Z prokuratorem Adamem Pawłowskim – powiedział, a Oldze zadrżały nogi.