Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
Seria kryminalna z Komisarzem Tymonem Hanterem
Tom 1
Katarzyna Wolwowicz powraca z kolejną wciągającą książką, w której każdy bohater skrywa mroczne sekrety…
Piętnastoletnia Iga ginie pod kołami samochodu, a śledztwo w jej sprawie ma zostać umorzone. Kiedy jej znajoma Joanna Bator dowiaduje się o tym, jest przekonana, że zabójcą dziewczyny był członek sekty, w której obie się wychowywały. Kobieta wie, że Iga śmiertelnie bała się kogoś z Karkonoskiej Osady. Joanna powraca zatem na łono Dzieci Dnia Apokalipsy, by wspólnie z poznanym niedawno komisarzem Tymonem Hanterem rozwikłać zagadkę śmierci koleżanki.
Tymon Hanter postanawia działać pod przykrywką w porozumieniu z komisarz Olgą Balicką z jeleniogórskiej policji. Nie jest to proste, gdyż sprawy zaczynają się komplikować, a na światło dzienne wychodzą coraz bardziej zaskakujące informacje. Czyżby Iga nie była jedyną ofiarą? A może wszystkie podejrzenia dziewczyny to jedynie wytwór jej chorego umysłu? Kiedy w biały dzień ze zboru znika dziesięcioletni Miłoszek, komisarz Hanter wie, że musi jak najszybciej rozwikłać tę zagadkę. Tylko co zrobić, kiedy każdy przesłuchiwany świadek kłamie, próbując ukryć własne grzechy? W co wierzyć, gdy wszystko, co bierze się za pewnik, nagle rozpada się jak domek z kart?
Katarzyna Wolwowicz
Urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji. Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański. Autorka serii kryminalnej o Oldze Balickiej (Niewinne ofiary, Fałszywe tropy, Toksyczne układy, Bursa) oraz thrillera W otchłani.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Wykluczona
© Copyright by Katarzyna Wolwowicz, Warszawa 2023
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2023
Redakcja: Barbara Filipek
Korekta: Joanna Wysłowska
Skład i łamanie: Sylwia Kusz, Magraf sp.j., Bydgoszcz
Zdjęcie okładkowe: unsplash.com/Spencer Goggin, unsplash.com/Sebastian Unrau
Zdjęcie autorki: Wojtek Biały
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redaktor inicjująca: Blanka Wośkowiak
Wszelkie podobieństwa zdarzeń, instytucji i osób są przypadkowe i niezamierzone.
Opowieść stanowi literacką fikcję.
Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.
ISBN: 978-83-8132-525-7
Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski
Drukarnia: BZGraf S.A., Białystok
Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.
ul. Widok 8, 00-023 Warszawa
tel. 603-798-616
Dział handlowy: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich
Wydanie I, 2023
–fragment–
Przedstawiona historia jest fikcją literacką, a sekta Dzieci Dnia Apokalipsy została wymyślona na potrzeby fabuły.
Biegła. Biegła ile sił w nogach. Choć zmęczenie i panika przenikały się wzajemnie, tworząc destrukcyjną mieszankę niemocy, coraz bardziej wwiercającą się w jej mózg i duszę. „Nie dasz rady” – dudniły jej w głowie znajome głosy. „Nie uciekniesz”, „jesteś nikim”, „takie zero jak ty nigdy nie dopnie swego”.
– Nie poddam się. Nie poddam! – odpowiadała im szeptem, nie chcąc, by usłyszał ją ten, kto ją ścigał. Być może najbardziej chciała przekonać samą siebie. – Dam radę! – próbowała dodać sobie otuchy.
Nie mogła się poddać. Nie teraz, kiedy w końcu miała szansę uciec, i nie teraz, kiedy potwór podążał tuż za nią. Kiedy śledził jej każdy krok, kiedy myślał, jak by ją złapać. Była wykończona. Pokonała już niemal pięć kilometrów szutrowej drogi, a zostało około osiemset metrów do granicy miasteczka. Tam już nic nie powinno jej grozić. Przystanęła na moment, by złapać oddech. Całe szczęście, że Księżyc w nowiu. Gdyby świecił jasno na niebie, dużo trudniej by się uciekało. Pochyliła się i oparła dłonie o kolana, wzrokiem wodziła po okolicy. Działała w amoku. Na szczęście nigdzie nie dostrzegła potwora. Jej krótki i szybki oddech łapczywie chwytał lodowate powietrze, a z ust wydobywała się biała para. Bała się, że napastnik ją zauważy albo wyczuje ciepło jej oddechu. Potwór wykazywał przecież nadprzyrodzone moce. Widział, czuł i wiedział więcej od innych. Jego zmysły były wyostrzone i kiedy wyruszał na polowanie, rzadko wracał bez zdobyczy. Wiele razy widziała jego ofiary oraz to, co z nich zostawało.
– Mnie nie dorwiesz! – mamrotała pod nosem, dodając sobie siły. – Nie dorwiesz!
Wszystko ją bolało. I krtań, i nogi, i każdy niemal centymetr ciała. W punkcie, w którym utknęła, miała tylko dwa wyjścia: albo ucieknie i będzie w stanie zniszczyć potwora, albo nie da rady, a wtedy to on przystąpi do dzieła. Myśl o byciu rzuconą na pożarcie wygłodniałym psom albo poćwiartowaną siekierą na podwórku za domem dodała jej pewności, którą drogę wybrać. W ustach poczuła metaliczny smak krwi i przez moment sądziła, że zemdleje, ale zmobilizowała się, aby przetrwać tę chwilę słabości. Rozejrzała się na boki i zmusiła swoje ciało do dalszego biegu. Majaczące w oddali światła domostw były jej nadzieją i celem, do którego powinna dotrzeć, by poczuć się bezpiecznie. Szelest targanych na wietrze liści przepełniał ją lękiem. Nie lubiła tego odgłosu. Zawsze kiedy tak wiało, a zwłaszcza jesienią, wyobraźnia podsuwała jej przerażające obrazy. Potwór wyłaniający się z mgły, rozrzucone ciała po lesie pełnym liści, zbliżający się do niej cień… Zatkała uszy, starając się nie dopuścić, by fantazja przejęła kontrolę nad jej umysłem.
„Dzień dobry. Jestem Iga. Mam piętnaście lat i rozładował mi się telefon. Czy mogę skorzystać z pańskiego?” – układała w myślach formułkę, którą wyrecytuje pierwszemu spotkanemu człowiekowi, a gdyby się nie zgodził, to kolejnemu i kolejnemu. Aż do skutku. Przecież w końcu ktoś się nad nią zlituje. Ten tekst był kłamstwem. Nigdy nie miała swojego telefonu komórkowego, ale przecież prawdy nie może powiedzieć. I tak nikt by jej nie uwierzył. Ścisnęła w dłoni zawinięty w szmatkę przedmiot, upewniając się, że wciąż jest w kieszeni. To glejt, jej wybawienie, jej klucz do normalnego świata. Jej dowód na to, że to nie urojenia, że sobie nie wymyśla, że to zło, którego bała się przez tyle lat, istnieje naprawdę.
Nagle z naprzeciwka zobaczyła parę zbliżających się w szybkim tempie świateł. Żółte reflektory oślepiły ją. Odgłos silnika zdawał się być coraz głośniejszy. Auto pędziło wprost na nią.
– Nie! – Stanęła i krzyknęła z całych sił, jakby ten krzyk miał moc zaklinania rzeczywistości. – Nie! – Podjęła ostatnią próbę ucieczki i odskoczyła w bok. Była pewna, że to nie jest przypadkowy kierowca. Znienacka poczuła na plecach silny, przeszywający ból, któremu towarzyszył odgłos łamiącego się kręgosłupa. Potem nie czuła już nic…
Ooooo, właśnie tu – szeptała, wyginając ciało w miłosnej ekstazie. Poczuła na rękach gęsią skórkę, przyjemne dreszcze przenikały jej ciało. Szarpnęła go mocno za włosy. – Tak! Tak! – krzyknęła, opadając z sił i dysząc, jakby przebiegła maraton. Ten orgazm był intensywny i wykańczający. Cudowny, ale i przytłaczający. Potrzebowała chwili, by wyciszyć emocje i z powrotem odnaleźć się w rzeczywistości. Ciało wciąż drżało z każdym oddechem.
– Ej, mała, to przecież ja się tutaj napracowałem. – Przystojny brunet ze zmierzwionymi włosami wyłonił się spomiędzy jej ud. Na oko miał jakieś trzydzieści parę lat, dokładnie nie wiedziała ile. Jego skórę w okolicach oczu przecinały pierwsze zmarszczki, co nadawało mu poważniejszego wyglądu od zazwyczaj zapraszanych młodych playboyów. Zresztą jakie to miało znaczenie. Ważne, że znał się na tym, co robi. I mogła potwierdzić to z całą stanowczością. Oblizał wargi z miną wyrażającą podniecenie i namiętnie pocałował ją w usta. Jego pocałunek był mokry i ciepły. – Smakujesz wybornie, tam, na dole – powiedział z czułością. – A może chciałabyś się odwdzięczyć? – zapytał, spoglądając wymownie na swoje krocze.
– Nie ma mowy. Dziś są moje urodziny, nie twoje – zaprotestowała, zastanawiając się, czy może go już pożegnać. Nie chciała przysporzyć sobie wrogów, ale przyjaciół też nie potrzebowała. Nawet jeżeli zachowywała się egoistycznie, miała to w dupie. Zanotowała jedynie w pamięci, by zawsze zapraszać mężczyzn z kilkudniowym zarostem. Z nimi pewne przyjemności nabierały innego wymiaru.
– Urodziny obchodziłaś chyba ostatnim razem? – zauważył zdezorientowany.
– No i co z tego? Lubię świętować cały rok – odburknęła nie najmilszym tonem.
– Dobra – dał za wygraną. – Nie było tematu. Zjemy razem śniadanie?
– Słuchaj, chyba musisz już iść. Mam dużo pracy. I zero czasu na bliższe relacje. – Postanowiła przedstawić sprawę jasno. Przecież doskonale wiedział, po co go przyprowadziła. Oczywiście, że istniały kobiety, które żeby pójść z facetem do łóżka, potrzebowały odpierdolić cały teatrzyk – kolacja, kwiatki i te sprawy, a po finale – długie przytulanie. Ale ona postępowała inaczej i nigdy tego nie ukrywała.
– Poważnie? – zirytował się. – Uważasz, że jak zjemy razem jajecznicę, to będziemy parą? Kurwa, przecież ja nawet nie wiem, jak ty naprawdę się nazywasz!
– Przedstawiałam się! – Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie, jakie podała mu imię. Nigdy wcześniej nie spotykała się kilkukrotnie z tym samym facetem. Ten po prostu się wczoraj nawinął i z braku innej opcji złamała swoje zasady.
– Ta… – Wstał i zaczął wkładać bokserki. – Wczoraj byłaś Malwiną, a tydzień temu Zuzanną. Dziś pewnie nazywasz się jeszcze inaczej. O to, jak ja mam na imię, nawet nie zapytałaś – robił jej wyrzuty. – Gdzie są, kurwa mać, moje skarpetki! – Poziom frustracji rósł z każdym wypowiadanym słowem. Chodził chaotycznie po pokoju, nerwowo zaglądając pod meble.
– Joanna – odpowiedziała nieco zdezorientowana, spoglądając na niego ze zdziwieniem. Może nawet z lekkim poczuciem winy, które jednak szybko minęło. – Mam na imię Joanna. I nie wiem, gdzie posiałeś skarpetki. Jeżeli znajdę je po twoim wyjściu, to powieszę w siateczce na klatce schodowej. Będziesz mógł je sobie odebrać w dogodnym terminie. – Zdawała sobie sprawę ze swojej bezczelności, ale ten facet też nie zachowywał się wzorowo. Co to za fochy i obrazy majestatu. Nie pozwoli sobie na takie traktowanie.
– Super. Ładne imię – ironizował. Nie był pewny, czy dziś akurat mówi prawdę, czy też sobie żartuje. Włożył buty na gołe stopy i zapiął pasek od spodni.
Telefon na szafce nocnej zawibrował i Aśka od razu po niego sięgnęła. Miała nadzieję, że to coś ważnego, że będzie mogła przenieść swoją uwagę na inną sprawę, zamiast zastanawiać się, czy nie zraniła tego faceta. Nie chciała czuć się winna. „Co za czasy! Dziś to mężczyźni są słabszą, wrażliwszą płcią” – pomyślała.
– Nie chcesz wiedzieć, jak ja mam na imię? – kontynuował.
Jego głos docierał do niej jakby z zaświatów. „Boże, to nie dzieje się naprawdę…” Zaczęło kręcić się jej w głowie. Nagle powietrze zgęstniało i ciężko było nim oddychać.
– Co? – wymamrotała z przejęciem, nie wierząc w przeczytane właśnie słowa na ekranie lub raczej nie dowierzając w to, co mogłyby oznaczać. Facet w jej mieszkaniu nagle stał się przezroczysty i zupełnie nieistotny. Całą jej uwagę skupiło tylko te kilka wyrazów widocznych na wyświetlaczu.
– Czy nie chcesz wiedzieć, jak ja mam na imię? – powtórzył i spojrzał na nią z powagą. – Hej, wszystko dobrze? Zbladłaś. – Po jego twarzy przebiegł grymas faktycznej troski.
– Idź już – powiedziała machinalnie, wcale nie patrząc na niego.
– Jesteś pewna? Mogę zostać i pomóc. Coś się stało?
– Spierdalaj! – wykrzyknęła w końcu, nie mogąc znieść tej natarczywości. – Wiesz, gdzie jest wyjście – dodała łagodniej, widząc jego konsternację.
– Dobra, już mnie nie ma! – Chwycił skórzaną kurtkę i trzasnął drzwiami.
Spojrzała ponownie na telefon. Kilka razy mocno przetarła oczy, bo obraz zaczął się rozmazywać. Ale kiedy litery w końcu stanęły prosto i dały się ponownie przeczytać, wiedziała, że nie może to być pomyłka. Przeszłość wracała, pukała już do drzwi. Pytanie brzmiało: czy znajdzie w sobie siłę, by się z nią zmierzyć?
Chłopiec bił się z myślami. Przedzierały się do jego umysłu, sprawiając, że nie mógł skupić się na niczym innym. Zajmowały mu całe dnie, odciągały od spraw wiary i właśnie dlatego wiedział, że są złe, nieczyste i karygodne. I że pochodzą od Szatana.
– Panie Boże, wybacz mi. – Klęknął na podłodze przy łóżku, złożył ręce i zaczął recytować słowa modlitwy.
Mimo to przed oczyma znów pojawiały się obrazki z koszami pełnymi cukierków i z roześmianymi buziami. Nic nie mógł na to poradzić. Miał już dziesięć lat i nigdy nie był na zabawie z okazji Halloween. Nigdy nie chodził z innymi dziećmi po mieście przebrany za potwora i nie zbierał słodyczy, mówiąc do ludzi sławetne: „cukierek albo psikus”. Nigdy. Takie rzeczy były w ich zborze surowo zakazane. Takie wydarzenia odsuwały ludzi od Boga, zaciemniały duszę i skazywały na wieczne potępienie. Przez taki spacer z kolegami nie poszedłby do nieba, gdyby akurat miał nastąpić koniec świata, apokalipsa, na którą czekał, odkąd tylko sięgał pamięcią. A ona, jak go uczono, nadejdzie niebawem. Nie zdążyłby odpokutować tak wielkiego grzechu. Co więcej, skazałby na wieczne potępienie nie tylko siebie, ale również rodziców. A jednak mimo wszystko właśnie tego pragnął. Wiedział, że jest zły. Że to Szatan przemawia do niego w czystej postaci. Że zakradł się do jego głowy i steruje jego umysłem, wyobrażeniami. Ale wiedział też, że jeżeli będzie się żarliwie modlił, to Pan Bóg go wysłucha i przestanie myśleć o zejściu na ścieżkę zła. A może Pan Bóg pozwoliłby mu iść z dziećmi?
– Miłoszku…? – Mama zapukała delikatnie, weszła do pokoju i usiadła na łóżku. – Modlisz się, mój synu. To dobrze. – Uśmiechnęła się, głaszcząc zimną dłonią twarz chłopca. Na boki rozsunęła jego długie blond loczki, które po niej odziedziczył, i spojrzała poważnie. – Powinieneś się modlić. Dziś wielki dzień, mój kochany. – Jej oczy promieniały czystą radością i Miłosz z ekscytacją stwierdził, że jego mama jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Coś wyjątkowego musiało się wydarzyć. Bardzo często uśmiechała się do niego, ale jej oczy pozostawały ciągle smutne. A teraz wyglądała inaczej. Teraz nie wydawała się nawet zmęczona. A mama przecież zawsze była zmęczona. Nigdy nie widział, by odpoczywała. Wiecznie wykonywała czynności typu: sprzątanie, pranie czy gotowanie. Wszystko po to, by „Tato mógł być z niej dumny”, jak mówiła. I by Bóg widział, że się stara.
– Co się stało, mamusiu? – zapytał zaintrygowany. Czyżby rodzice domyślili się, czego pragnie, i ten jeden jedyny raz pozwolili mu pójść na zabawę do domu kolegi? Otworzył szeroko oczy w oczekiwaniu na dobre wieści. Miał wrażenie, że serce bije mu tak głośno i mocno, że za chwilę wyskoczy z piersi.
– Pan Wszechmogący docenił nasze starania. Wysłuchał naszych modlitw. – Pogłaskała go po blond czuprynie. – Twój ojciec został dziś mianowany sługą pomocniczym. Od teraz nie jest już zwykłym bratem w wierze. Będzie wspierał nadzorców, naszych starszych w zborze. Chwalmy Pana, moje dziecko, i pomódlmy się, by ojciec dobrze Mu służył. – Uklękła obok syna, pocałowała go w czoło i rozpoczęła modlitwę. – Tylko pamiętaj, mój mały – przerwała rozważanie – teraz musimy świecić przykładem jak nikt inny. Nie jesteśmy już zwykłą rodziną. Każdy będzie patrzył na nas i się na nas wzorował – oznajmiła z powagą.
Wyczuł w jej głosie strach, a może obawę, czy podołają.
– Płaczesz, mój kochany? – zapytała, poprawiając swoją długą, lnianą spódnicę, która ograniczała jej ruchy. – Tak, wiem, to z radości, ja też się bardzo cieszę.
Ale Miłosz nie płakał z radości. Wprost przeciwnie. W jego sercu zagościł ogromny smutek. Przytłaczał go tak mocno, że chłopiec nie był w stanie się cieszyć. Dotarło do niego dojmujące przekonanie, że teraz już na pewno nie pójdzie na Halloween.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji