Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
61 osób interesuje się tą książką
Olga Balicka i Kornel Murecki powracają w czwartym tomie serii. Mrocznym, zaskakującym i wywołującym zimny dreszcz na karku…
Na terenie starej bursy szkolnej zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Została uduszona, rozebrana do naga i pozbawiona rzeczy osobistych, a w pobliżu leżał jedynie różaniec. Czy jest on przesłaniem od zabójcy?
W tym samym czasie z domu niedaleko bursy znika nastoletni Tomasz, ale jego rodzice nie spieszą się ze zgłoszeniem sprawy na policję. Ojciec chłopaka ewidentnie coś ukrywa i miesza się w zeznaniach, a matka nie ma już chęci do życia.
Jak odkryć prawdę, jeżeli jedynym potencjalnym świadkiem w śledztwie jest mały, autystyczny chłopczyk? Jak rozmawiać z dzieckiem, z którym nie ma kontaktu?
W komendzie zachodzi wiele zmian personalnych, a Olga Balicka rozpoczyna kolejne śledztwo, pełne zaskoczeń, tajemniczych zdarzeń i niewyjaśnionych zjawisk. Czy da radę zgrać się z nowym zespołem i odkryć prawdę? Czy Kornel, który odszedł z policji, będzie w stanie jej pomóc, a co najważniejsze, czy uda mu się uchronić ją przed zabójcą?
Kluczem do rozwiązania zagadki mogą być odkopane niedawno na terenie bursy trzy szkielety. Jednak sprawa niespodziewanie zostaje uznana za przedawnioną. Być może komuś zależy, żeby pewne rzeczy nigdy nie wyszły na jaw…
Katarzyna Wolwowicz
urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji. Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański. Mama dwóch wspaniałych synów, których imionami obdarowała swoich pierwszych książkowych bohaterów. Autorka serii o komisarz Oldze Balickiej (Niewinne ofiary, Fałszywe tropy i Toksyczne układy) oraz thrillera W otchłani.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cichy dźwięk alarmu dochodzący z leżącej na stoliku nocnym komórki pomału docierał do jego świadomości. Tego ranka zmęczony był bardziej niż zwykle. Pomimo to dzielnie wynurzył rękę spod kołdry i przeciągnął palcem po ekranie w prawą stronę, wyłączając budzik. Chociaż rodzice starali się, by wczoraj wieczorem nie słyszał kłótni, ich stłumione, ale stanowcze głosy przedostały się przez ściany, pokonały barierę betonowego stropu i dotarły do jego sypialni na górze strzępami, z których niewiele mógł zrozumieć, ale które nie pozwalały mu zasnąć. Spojrzał na wyświetlacz. Piąta. Za oknem panowała totalna ciemność. Ich dom stał na końcu ulicy, przy lesie. Od pierwszych latarni miejskich dzieliło go ze sto metrów, dlatego przed wschodem słońca w oknach można było widzieć jedynie mrok. Wzdrygnął się i podskoczył lekko na łóżku, kiedy o dach zadudniła spadająca z drzewa gałąź. Jesienny szelest kołysanych na wietrze drzew zdawał się teraz kojący, choć bywały takie poranki, że przyprawiał go o gęsią skórkę. Czasem, kiedy szedł na poranny autobus, ten odgłos wydawał mu się podkładem muzycznym do czającego się w mroku zła, zakapturzonej postaci podążającej za nim lub wyśmiewających się z niego kolegów ze szkoły. Wiedział, że jego wyobraźnia i wrażliwość na zewnętrzne bodźce były większe niż u rówieśników. A przynajmniej tak powiedziała mu pani psycholog, z którą się spotykał, gdy nie dawał już sobie rady ze swoimi myślami.
– To tylko gałąź – uspokajał się, racjonalizując głośno.
Wstał z łóżka, poszedł do łazienki zrobić siku i umyć zęby, ubrał się. Schodząc po schodach, starał się nie wydawać żadnego dźwięku, żeby nie obudzić mamy. Nie, żeby nie zależało mu na dobrym śnie ojca, ale on zawsze spał twardo, za to mama lekko. Często się o niego martwiła. Nie chciała, żeby jesienią nadal pracował w tym hotelu. Musiał do niego dojeżdżać do Szklarskiej Poręby, piętnaście kilometrów. Gdyby tam mieszkali, mama by się nie sprzeciwiała, ale wstawanie o piątej rano i samotny marsz na przystanek, kiedy na dworze panuje ciemność, nie wydawały jej się dobrym pomysłem dla niespełna szesnastolatka. On jednak bardzo tego pragnął i jakoś ją przekonał. Zbierał na motor i musiał weekendami zarabiać, jeżeli chciał kupić go na następne wakacje. Przecież to właśnie rodzice od zawsze wpajali mu przeświadczenie, że mężczyzna musi umieć zarabiać, utrzymać rodzinę. On był za młody na rodzinę, ale miał swoje pasje i marzenia, do których mama z tatą chętnie dokładali połowę potrzebnych środków, drugą część polecając mu zapracować samemu. Tak uczyli go przedsiębiorczości. Nie stanowiło to dla niego żadnego wyrzeczenia. Od dwóch lat dorabiał jako pomoc kuchenna, kelner czy ogrodnik i bardzo to lubił. Gdyby mógł, rzuciłby szkołę w cholerę i poszedł do normalnej, regularnej pracy, z której potrafił wyciągnąć całkiem dobre pieniądze. Rodzice jednak postawili mu warunek. Może zarabiać, o ile nie dostanie w szkole żadnych jedynek, a jeżeli jakąś złapie, ma dwa tygodnie na poprawienie oceny, inaczej nici z pracy. Dlatego starał się ciągnąć ten edukacyjny wózek, choć bywało ciężko. Przed wyjściem na autobus wyprowadził jeszcze psa na poranną toaletę. Potem wziął torbę i zamknął za sobą drzwi.
Powietrze okazało się cieplejsze niż w ostatni weekend. Wiatr za to o wiele silniejszy. Nagły podmuch rzucił mu w twarz kilka liści, poderwanych z podłoża, a może zerwanych z drzewa? Nie zastanawiał się nad tym. Skupił się na doznaniu, że ten ciepły wiatr na jego skórze przywiewał mu obraz Magdy, koleżanki, którą poznał ostatnio w pracy. W hotelu, gdzie pracował, dużo dziewczyn dorabiało jako pokojówki, ale Magda była wyjątkowa. Delikatna i nieśmiała. Przy niej czuł się zupełnie inaczej niż przy pozostałych. Uśmiechnął się na myśl, że niedługo znowu ją zobaczy. Miał nadzieję, że dziewczyna zejdzie do kuchni na śniadanie pracownicze, które robi im zawsze pani Irena – Ukrainka zatrudniona w hotelu jako kucharka. Ją też bardzo lubił, wydawała mu się taką ciepłą ciocią, zawsze gotową go wysłuchać. Ona pierwsza zauważyła, że zauroczył się Magdą, i udzieliła mu kilku wskazówek, jak sprawić, żeby dziewczyna spojrzała na niego przychylniej.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś dźwięk. Nie był w stanie przypisać go do żadnego zjawiska atmosferycznego, więc jego szybko pracujący umysł zidentyfikował go jako odgłos upadającego człowieka, któremu wyleciało z rąk coś metalowego. Oddech mu przyśpieszył. Obraz uśmiechniętej Magdy ulotnił się jak kamfora. Tomek zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Z powodu drastycznie rosnącej ceny energii co drugą latarnię na ulicy wyłączono, ale i połowa z nich wystarczyła, by zobaczył, że nie ma tu nikogo. Może mu się zdawało, może mózg spłatał mu figla? Mimo to naszedł go jakiś dziwny lęk, którego nie czuł nigdy przedtem. Pierwszy raz droga na stację, skąd odjeżdżał zastępczy autobus TLK, wydawała mu się prawdziwie złowieszcza i niebezpieczna. Ruszył ponownie, szybszym krokiem. Szelest drzew stawał się coraz głośniejszy, wiatr wył jakąś okropną melodię, a szczekający za ogrodzeniem pies dopełnił dzieła. Tomek zaczął biec, co chwilę oglądając się gorączkowo za siebie. Jesienne powietrze zdawało się nagle duszące i lepkie. Skręcił w lewo i przywarł plecami do ściany jakiegoś budynku.
– Opanuj się – wydał sobie stanowczy rozkaz.
Przeczekał chwilę, próbując uspokoić oddech. Położył dłonie w okolicy mostka, gdzie poczuł kłujący ból. Serce dudniło mu pod rękoma tak głośno, że zagłuszało myśli. Wyjrzał zza winkla na pogrążoną we śnie ulicę. Cisza. Okolica wyglądała spokojnie i błogo. Pomarańczowe światło latarni padało na kolorowe, porozrzucane po chodnikach liście. Zrobił głęboki wdech i wypuścił z ulgą powietrze. Może mama miała rację. Może nie powinien jesienią wychodzić tak wcześnie do pracy. Postanowił porozmawiać z menedżerką hotelu, czy będzie mógł zamienić się z kimś na zmiany. Weźmie obsługę obiadów zamiast śniadań, co sprawi, że w ciągu dnia nie zostanie mu wiele czasu dla siebie, ale przynajmniej uniknie niepotrzebnych ekscytacji rano. Tak zrobi!
Uspokojony i z konkretnym planem na przyszłość postawił kolejny krok w stronę stacji. I wtedy poczuł ból. Silny, przeszywający do szpiku kości ból, którego nie da się do niczego porównać. Zakręciło mu się w głowie, a w ustach poczuł metaliczny posmak. Ostatnie, co zobaczył, to ciemne buty zbyt blisko swojej twarzy. Potem nie widział już nic.
W tym samym czasie w domu stojącym kilka ulic dalej zapaliło się światło. Kalina Rokoszyn poczuła przechodzący po karku dreszcz i trzepoczące z lęku serce. Czy miała koszmar? Spojrzała na pochrapującego koło niej męża, odsunęła kołdrę i wyszła z ciepłego łóżka. Momentalnie poczuła chłód. Mimo to podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Wyjrzała. Nagły, niedający się opanować przypływ rozpaczy niemal zgiął ją wpół i rzucił na kolana. Jej ciałem szarpnęły konwulsje i niemal zwymiotowała na podłogę. Do oczu napłynęły łzy. Wiedziała, że stało się coś bardzo złego...
Boże, jaki miałam koszmarny sen – powiedziała z przejęciem Olga, widząc, że jej mąż otworzył w końcu oczy.
Nie chciała go wcześniej budzić, ale nie mogła się już doczekać, kiedy wstanie. Przyjechał wczoraj późno i wiedziała, że był wykończony. Ale na Boga! Ile można spać? Zwłaszcza że noc upłynęła im spokojnie, bo dziewczynki przebywały u Elwiry. Wtuliła się w niego mocno i nie miała zamiaru go puszczać. Na szczęście i jemu te przytulanki przypadły do gustu, choć chyba mylnie je zinterpretował. Zsunął rękę z pleców na jej udo i zaczął je gładzić.
– To mówisz, że dzieci nie ma, zwierzaki wypuściłaś na dwór – szeptał namiętnie – a ty potrzebujesz sennego pocieszyciela? – Uśmiechnął się delikatnie, po czym pocałował ją w usta.
– Kornel! – Wzdrygnęła się i spojrzała na niego, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
– No co? – Zaśmiał się, choć nie do końca zrozumiał, o co jej chodzi. – A, dobra, już wiem. – Wyskoczył i niemal rzucił się biegiem do łazienki. Kiedy dokładnie wyszorował zęby, wrócił pod ciepłą kołdrę. Poranny seks bez mycia zębów możliwy jest tylko na filmach.
– Ha, ha, wariacie! – Chwyciła się za czoło. – Nie o to mi chodziło, ale miło, że pomyślałeś.
– Hmmm... – Przytulił ją mocno. – Wygląda na to, kochanie, że tym razem naprawdę miałaś zły sen i nie są to żadne poranne zabawy... – powiedział poważniej.
Jego ciepło dawało jej ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Wtulali się w siebie nadzy i spragnieni bliskości. Ostatnie dwa tygodnie spędzili osobno. Po podpisaniu dwa miesiące temu umowy na zakup domu w Sobieszowie odbyli poważną dyskusję. Kornel nie wyobrażał sobie nadal utrzymywać się z pensji policjanta. Sam może jakoś dałby radę, ale chcąc zapewnić rodzinie dostatni byt, wiedział, że musi podjąć drastyczną decyzję. Odszedł ze służby. Już od jakiegoś czasu dostawał od swoich warszawskich kolegów propozycje nie do odrzucenia, z których wcześniej nie decydował się skorzystać. Ciągle coś mu przeszkadzało. Najpierw wypadek Oli, potem śledztwo w szeregach CBŚ, później zakochał się w Oldze i razem przechodzili przez wiele problemów związanych z jej zagrożoną ciążą i Pawłowskim – ojcem dziecka, a kiedy Zuzia się urodziła, po prostu nie chciał zostawiać ich na dłużej niż to konieczne. Ale teraz, kiedy zamieszkała z nimi jego jedenastoletnia córka Ola, wiedział, że musi podjąć tę decyzję. Odszedł z policji i zatrudnił się w niemieckiej firmie szkolącej ochroniarzy dla zamożnych obywateli. Został wykładowcą, nauczycielem lub mentorem – jak kto woli. Ta praca wiązała się z częstymi wyjazdami, ale kiedy przebywał w domu, mógł się poświęcać rodzinie w stu procentach, a co najważniejsze, nie musieli się już martwić o pieniądze.
– Chcesz pogadać o tym, co ci się śniło? – zapytał ciepłym głosem.
– Nie. – Podniosła głowę znad jego klatki piersiowej i spojrzała mu głęboko w oczy. – Teraz chcę się z tobą kochać. – Uśmiechnęła się zalotnie. – I tak, byłam już rano w łazience umyć zęby. – Roześmiała się, a on do niej dołączył.
Tego ranka nie musieli się spieszyć. Kochali się powolnie, może nawet lekko leniwie, rozkoszując każdym centymetrem swoich ciał, każdym dotykiem i każdą pieszczotą. Upajali się własną obecnością, uważnością na potrzeby partnera, doznawali spełnienia, patrząc sobie w oczy. Takie chwile bywały rzadkością, odkąd zamieszkali w czwórkę. Dlatego starali się je celebrować.
– Tak bardzo cię kocham – wyszeptała mu do ucha, kiedy po seksie leżała na nim. – Bardzo tęskniłam.
– Ja ciebie bardziej... – Przykrył ich kołdrą i razem zasnęli jeszcze na chwilę.
Śniadanie przygotowali dopiero koło dwunastej, a na obiad planowali wybrać się do restauracji razem w dziećmi.
– Może na rybę? Do Zachełmia albo Sosnówki? – zaproponowała, obierając skórkę z pomidora. Odkąd zaczęła podawać Zuzi warzywa, ten nawyk wszedł jej tak w krew, że dla nich też obierała.
– Czemu nie – przytaknął, wyciągając z wody gotujące się cienkie kiełbaski, białe dla Olgi, ciemne dla siebie.
– Jak było? Opowiadaj – poleciła, siadając do stołu.
– W porządku – podsumował krótko.
– W porządku? – zdziwiła się. – Nie ma cię dwa tygodnie i tylko tyle masz mi do powiedzenia? – oburzyła się.
Spojrzał na nią spode łba i się zaśmiał.
– Przecież codziennie rozmawialiśmy na Teamsie. – Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– No, niby tak, ale może nie mogłeś mówić wszystkiego. – Jej zielone oczy zwęziły się, kiedy obserwowała go uważnie.
– Że niby ktoś trzymał mi pistolet przy skroni i kazał zeznawać, że Niemcy to kraj mlekiem i miodem płynący? – Zarechotał.
Klepnęła go z naganą w ramię i udała naburmuszoną.
– Dobra, nie chcesz mówić, nie mów. Tak się właśnie rozpadają małżeństwa – rzuciła, udając poważny ton.
– Chodź, to pokażę ci, jak się godzą. – Przyciągnął ją do siebie, posadził na kolanach i zaczął opowiadać. – To naprawdę bardzo dobra praca. Ale nie mam tam czasu na nic innego. Od rana do wieczora szkolenia. Strzelnica, orientacja w terenie, zasady bezpieczeństwa, nowoczesne technologie, logistyka wystąpień publicznych i dziesiątki tematów, które trzeba ogarnąć. Jak chcesz, to może przy następnym wyjeździe przyjedziecie mnie odwiedzić z dziewczynkami? – zaproponował, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepszy pomysł, bo trudno będzie mu wygospodarować dla nich czas.
– Zobaczymy... – Wstała i zaczęła sprzątać po śniadaniu.
– Lepiej powiedz, co cię tak męczyło w nocy. Rzucałaś się po łóżku jak ryba wyjęta z wody.
– Siedzą mi w głowie rodzice. Po tym, jak niepotrzebnie – podkreśliła z wyrzutem ostatnie słowo – dałam się przekonać Elwirze do odnowienia kontaktów, ciągle mam koszmary senne.
– Skoro to dla ciebie taki wysiłek, może trzeba to przerwać?
– Nie mogę. Obiecałam i dotrzymam słowa. Zresztą, wiesz, w jakim była złym stanie po akcji z Niedzielskim. Wiadomość, że jestem gotowa wybaczyć rodzicom i stworzymy jedną, wielką, szczęśliwą rodzinę, podniosła ją na duchu. Zupełnie tej dziewczyny nie rozumiem. Nie wiem, dlaczego tak do tego dąży.
– Może potrzebuje poczucia stabilizacji i bezpieczeństwa – zasugerował. – Nie, żebym się gloryfikował, ale mam nadzieję, że ty doszłaś w życiu ze mną do momentu, kiedy czujesz się bezpiecznie, ona chyba nadal szuka spokoju.
– Masz rację i dlatego muszę to dla niej zrobić – powiedziała zdecydowanym głosem. – Choć jakoś nie wydaje mi się, żeby nasi starzy mogli dać komukolwiek stabilizację i poczucie bezpieczeństwa.
– Mówiłaś, że naprawdę przestali pić i od roku mają stałą pracę, tak?
Nie chciała już o nich rozmawiać. Skinęła jedynie głową i przeszła do milszego tematu.
– Jest nadzieja, że i dla mojej siostry zaświeci słońce miłości... – Uśmiechnęła się znacząco.
– To znaczy? – zaciekawił się.
– Spotyka się z kimś. A żeby było bardziej niesamowicie i wciągająco, to powiem ci, że uważa go za tego jedynego, którego wybrał dla niej los.
– Ooo! A na czym opiera tę hipotezę? – Kornel wziął się do zmywania garnka po kiełbasie.
– Okazało się, że ten chłopak, na którego kiedyś wpadła przy osiedlowej żabce, naprawdę ma na imię Leon i że od jakiegoś czasu był nią zauroczony.
– Poważnie? No to superwiadomość – uznał, wycierając ręce w ręcznik. – Co to za buczenie?
– Co?
– Nie słyszysz? – Poszedł do sypialni, skąd przyniósł jej wibrujący telefon.
– Cholera, Michalik – przeklęła, patrząc na wyświetlacz. – Wiesz, że jeżeli odbiorę, pomimo że mam wolny dzień, to może się okazać, że przestanie być wolny? – Spojrzała mężowi w oczy, jakby pytając o zgodę. Aparat ucichł, by po chwili znów zabrzęczeć w jej dłoni.
– No, odbierz – polecił. – Przecież wiem, że nie wybaczyłabyś sobie, gdyby jakaś gruba sprawa przeszła ci koło nosa. – Zaśmiał się i poszedł pod prysznic.