Morderstwo w kaplicy - Merryn Allingham - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Morderstwo w kaplicy ebook i audiobook

Allingham Merryn

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

777 osób interesuje się tą książką

Opis

Właścicielka księgarni Flora Steele oraz przystojny pisarz kryminałów Jack Carrington muszą rozwiązać zagadkę nietypowego morderstwa!

 

Flora właśnie zamyka księgarnię, gdy pojedynczy dźwięk kościelnego dzwonu upiornie rozbrzmiewa w wieczornej ciszy. Czy dzwonnik się pomylił? Wraz z Jackiem postanawiają zajrzeć do starej kaplicy. Na granitowych płytach leży ciało nowego wikarego z tajemniczą notatką w dłoni.

 

Flora jest przerażona nagłą śmiercią duchownego, a jednocześnie zaintrygowana osobliwym towarzystwem, które znalazło się w kaplicy w godzinie zbrodni: Preece, miejscowy rzeźnik, Dilys, wścibska listonoszka, i Stephen, nowy mieszkaniec Abbeymead.

 

Kiedy Flora i Jack rozpoczynają śledztwo, szybko wychodzi na jaw, że w tej sprawie nie wszystko jest takie, jak się na początku wydaje. Czy uda im się odkryć prawdę na czas, by ocalić siebie?

Intrygująca powieść kryminalna osadzona w uroczej angielskiej wiosce. Idealna dla fanów Sherlocka Holmesa i Herkulesa Poirota.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 12 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Jan Marczewski

Oceny
4,4 (47 ocen)
27
12
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janina666

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał kocykowy. Bez wulgaryzmów i krwawych szczegołów. Flora i Jack jak zwykle prowadzą własne dochodzenie. Polecam audiobooka. Pięknie przeczytany przez pana Marczewskiego. Czekam na kolejne przygody bohaterów
20
Ewaor

Dobrze spędzony czas

Coraz ciekawsze są przygody pary detektywów Flory i Jacka. W książce są też smaczki życia Brytyjczyków w latach 50. Dotyczą żywienia, strojów , nowinek technicznych. Książka pozbawiona jest „ soczystych opisów zbrodni” wątek kryminalny wymaga uwagi czytelnika. Dobrze się to czyta i odpoczywa z tak książka od „mocnych kryminałów na granicy thrillerów. Polecam
10
alakad

Całkiem niezła

Miejscami nużąca,ale czyta się nieźle.
10
yabkovsky

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam serię z Florą.Biorę w ciemno.
10
SylwiaS1983
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serię, kolejny raz się nie zawiodłam.
10



Merryn Allingham

Morderstwo w kapicy

Przełożyła Ewa Ratajczyk

Abbeymead

Sussex, połowa listopada 1956

Rozdział 1

Flora Steele spojrzała na wiktoriański zegar wiszący na przeciwległej ścianie i westchnęła. Ten czasomierz jej ukochana ciotka Violet, ku swojej wielkiej radości, znalazła na jednej z wielu aukcji i każdego wieczoru, zanim zamknęła drzwi księgarni, nakręcała go z wielkim namaszczeniem. Z biegiem lat Flora pokochała go równie mocno. Ale dzisiaj nie spoglądała na niego z miłością. Dziś jego wskazówki informowały ją, że się spóźni, a obiecała swojemu przyjacielowi, pisarzowi kryminałów i koledze po fachu Jackowi Carringtonowi, że będzie gotowa do wyjścia o piątej.

Na dźwięk dzwonka u drzwi All’s Well spojrzała wyczekująco i odłożyła na bok zwitek jednofuntowych banknotów, które właśnie liczyła. W drzwiach, na tle ciemności listopadowego wieczoru, pojawiła się koścista sylwetka Jacka.

– Przynoszę wieści, które ucieszą twoje serce! – oznajmił wesoło Jack, zdejmując fedorę i kładąc ją na stole przeznaczonym na ekspozycję najnowszych publikacji. – Trudno w to uwierzyć, ale Overlay House w końcu doczeka się telefonu! Jeszcze trochę, ale poczta mnie zapewniła, że przyjdą już w tym tygodniu.

– To dobrze – odparła z roztargnieniem Flora, zamykając kasę, a kiedy Jack złożył delikatny pocałunek na jej policzku, powtórzyła: – Tak, bardzo dobrze.

– To przełomowe wydarzenie! Jak się miewasz, moja ulubiona detektywko? Jak ci minął tydzień? Wydajesz się… rozkojarzona.

– Bo trochę jestem rozkojarzona. – Flora odgarnęła z twarzy kosmyki miedzianych włosów, które wysunęły się z upięcia, i zganiła się w duchu. Nie widziała Jacka od kilku dni, gdyż zaszył się w swoim gabinecie i zawzięcie pisał, więc powinna go przywitać z większym entuzjazmem.

– Przepraszam, Jack. Świetna wiadomość z tym telefonem, ale muszę przyznać, że już najwyższy czas. Jak długo byłeś na liście oczekujących?

– Całą wieczność, ale na wszystko przychodzi pora… Mam jeszcze lepszą wiadomość! Niewiarygodne, a jednak: moja książka jest prawie gotowa. – Rozpromienił się jeszcze bardziej.

– Nie śmiałam o nią pytać, świetne wieści!

– Fakt. Wyglądasz na lekko przygnębioną. W czym problem, czy coś się stało? Opowiesz mi po drodze. Powinniśmy wyruszać, jeśli chcemy zdążyć do Dome.

– Wiem, że trzeba wyjeżdżać. Tylko ten przeklęty człowiek. Czekałam, aż przyjdzie po książkę, żebym mogła podliczyć utarg, ale się nie zjawił.

– O kim mówisz?

– O duchownym.

– Hopkirku?

– Nie, jego nowym wikarym Beaumoncie. Zamówił książkę, leży u mnie już od kilku dni, obiecał, że dziś po południu ją odbierze.

– I aż tak się tym przejmujesz? Na pewno się zjawi kiedy indziej. Olbrzym nie będzie czekał. Według recenzji „Worthing Echo” film jest świetny.

– Nie wątpię. – Flora schowała przeliczoną gotówkę i zamknęła brązową kopertę w małym sejfie, który Violet zainstalowała w cokole pod biurkiem. – Po prostu zależy mi na tym, żeby tę książkę sprzedać. Nasz nowy duchowny obiecał, że wpadnie w środę, ale nie przyszedł. To była droga książka, nie chcę, żeby u mnie została. Nie mogę jej zwrócić, a chętnych na zakup raczej nie znajdę.

Wskazała tom leżący wśród szpargałów na biurku.

– Przewodnik dla odprawiających pogrzeb – przeczytał na głos Jack.

– Właściwie nie wiem, po co mu podręcznik. Dopiero co skończył studia teologiczne, a musi mieć już tuzin książek. Przynajmniej jedna powinna traktować o pogrzebach.

– Jest nowy i pełen zapału. Pewnie chce zostawić po sobie ślad w Abbeymead, zrobić coś wyjątkowego dla parafian. Domyślam się, że ten tom zamówił w związku z pogrzebem panny Lancaster?

Flora przytaknęła, wsuwając stopy do wyściełanych grubym futrem butów, i zdjęła z wieszaka na ścianie jaskrawoczerwony wełniany płaszcz. Listopad był wyjątkowo zimny i nawet bez pierwszych opadów śniegu temperatura od kilku dni ledwo utrzymywała się powyżej zera. Miasteczko Abbeymead leżało kilkanaście kilometrów od wybrzeża i przed porywistymi wiatrami od morza chroniły je wzgórza Downs, ale Flora przed porannym wyjściem z domu przypomniała sobie, gdzie znajduje się kino Dome – w nadmorskim Worthing, zapewne smaganym podmuchami od kanału La Manche.

– Wczoraj wpadła Phoebe Tallant. – Flora doskoczyła do kredensu, który Violet uważała za księgarnianą kuchenkę. Z ogromnej miłości do ciotki Flora podtrzymała tę fikcję, choć księgarnię odziedziczyła w spadku prawie przed dwoma laty i poczyniła w niej pewne zmiany. – Przyszła uregulować rachunek panny Lancaster. Chyba chce godnie pożegnać matkę chrzestną. – Flora podniosła torebkę z blatu. – Być może zamieniła kilka słów z panem Beaumontem i poprosiła, żeby ostatnia droga zmarłej była wyjątkowa. Przypuszczam, że chce, by pogrzeb był uroczysty. Tak troskliwie opiekowała się staruszką przez ostatnie kilka miesięcy.

– Myślisz, że zostanie w miasteczku, kiedy wszystko załatwi?

– Całkiem możliwe, jeśli odziedziczy gotyckiego potwora. – Ponury dom panny Lancaster na szczycie Paprociowego Wzgórza nigdy się Florze nie podobał. – Wygląda na to, że staruszka nie miała innych krewnych, więc wszystko prawdopodobnie przypadnie Phoebe. I chyba słusznie. Z tego, co mówią w miasteczku, porzuciła bardzo dobrą pracę w Londynie, żeby opiekować się matką chrzestną.

Flora wzięła Jacka pod rękę i przelotnie ścisnęła.

– Z całkiem egoistycznego punktu widzenia mam nadzieję, że zostanie. Panna Lancaster była jedną z moich najlepszych klientek i dla All’s Well byłoby dobrze, gdyby Phoebe również okazała się namiętną czytelniczką.

– No, no! Cóż za wyrachowanie, panno Steele.

– Prowadzenie księgarni w małym miasteczku w Sussex i zarabianie pieniędzy to ciężka praca, muszę ci powiedzieć.

– Księgarnia powinna być już nieczynna od dobrych paru chwil – przypomniał Jack. – Idziemy?

Flora ponownie westchnęła.

– Chyba lepiej chodźmy. Wikary z pewnością już nie przyjdzie. Jutro przed otwarciem wpadnę na plebanię i osobiście doręczę mu poradnik.

Szybko obiegła wzrokiem sklep, żeby sprawdzić, czy wszystko jest tak, jak być powinno, czy każda z jej ukochanych książek znajduje się na swoim miejscu, czy grzbiety stoją prosto, na półkach nie ma kurzu, a na podłodze śmieci.

– Chodź – ponaglił Jack. – Alls’s Well do jutra z pewnością przetrwa.

– All’s Well będzie tu zawsze – oznajmiła. – Dobrze, możemy wychodzić. – Uśmiechnęła się do niego i wspięła na palce, żeby pocałować go w policzek.

Wciąż wydawało jej się dziwne, przyjemnie dziwne to, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy ich więź wyszła poza ramy zwykłej przyjaźni. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała i wcale nie chciała, aż w końcu odkryła, że jednak jest inaczej. Przyjaźnili się od jakiegoś czasu – byli bardzo bliskimi przyjaciółmi, a także wspólnikami w sprawach zbrodni – zanim przekroczyli granicę tego, co starsze pokolenie Abbeymead nazywało „sympatyzowaniem”.

Po wcześniejszych uczuciowych katastrofach zarówno ona, jak i Jack nie mieli ochoty angażować się sercowo, ale od czasu kolacji w Klasztorze – która była podziękowaniem Sally Jenner za pomoc w rozwiązaniu zagadki morderstwa i przywróceniu jej hotelu do życia – ich relacja się zmieniła. Prawdę mówiąc, zmieniła się dużo wcześniej, ale żadne z nich nie chciało tego przyznać, pomyślała Flora ze smutkiem. Jednak tamtego wieczoru w Klasztorze bariery ostatecznie runęły.

Jack położył dłoń na wypolerowanej mosiężnej klamce i już miał otworzyć drzwi, gdy ciszę pustej ulicy przerwał pojedynczy dźwięk kościelnego dzwonu. W wieczornej ciszy echo odgłosu rozbrzmiewało upiornie.

Zmarszczył brwi i znieruchomiał.

– Czy u Najświętszego Zbawiciela są dziś dzwonnicy?

– Jeśli tak, to któryś nie do końca się połapał, jak to się robi. – Flora się uśmiechnęła. – Pewnie Harry Barnes. Dzwoni się kilka razy, prawda? – Wyciągnęła z kieszeni płaszcza parę podszytych kożuszkiem rękawiczek.

– To teraz dzwoni pan Barnes? Nie wiedziałem. Ale niewiele wiem o tym, co się dzieje w Abbeymead.

– Ja też nie wiedziałam. Dilys przekazała mi tę nowinkę, kiedy wczoraj zanosiłam paczki na pocztę. Jest dzwonniczką od lat i była zdegustowana postępami Harry’ego, a raczej ich brakiem. Powiedziała, że byłoby lepiej, gdyby wrócił na pole golfowe.

– Cała Dilys. – Jack zamknął za nimi drzwi i wręczył Florze klucze. Stał i nasłuchiwał, rozglądając się po pustej ulicy. – Koniec dzwonów – zauważył zamyślony. 

– Pewnie dzwonnicy się przegrupowują. Mają pretensje, że Harry się pomylił.

– Możliwe, ale ten dźwięk… nie brzmiał jak normalny odgłos dzwonu.

– Naprawdę? Dzwony Świętego Zbawiciela towarzyszą mi od tylu lat, że już ich nie słyszę. – Ruszyła w stronę małego czerwonego austina zaparkowanego przy chodniku, ale Jack ją zatrzymał, kładąc rękę na jej ramieniu.

– Coś mi się w tym nie podoba. Chyba powinniśmy się temu przyjrzeć.

– Jack! Wyjdź z roli pisarza kryminałów! Jeśli zajrzymy do kościoła, nie dojedziemy do Worthing na czas.

– I tak nam się to nie uda. Kiedy dotrzemy do kina, Rock Hudson będzie już żonaty. Może nawet zdąży odkryć ropę. Chodź, pójdziemy do kościoła i się rozejrzymy.

Poszukał w kieszeni płaszcza małej latarki, którą nosił, niezbędnej zimą w miasteczku pozbawionym ulicznego oświetlenia. Pomimo petycji do rady, podpisanej przez większość mieszkańców, latarnie w Abbeymead dotąd się nie pojawiły. Uznano, że nie pasują do jego prowincjonalnego charakteru, poza tym kosztowały zbyt dużo, i – jak podejrzewali mieszkańcy – właśnie to było prawdziwym powodem ich braku. Od obowiązku wygaszania świateł w czasie wojny niewiele się pod tym względem w Abbeymead zmieniło – mieszkańcy miasteczka byli z ciemnością oswojeni.

– Możemy się przejść – mruknęła z żalem Flora. – Chyba zepsułam wieczór.

Szli żwawo pod rękę główną ulicą w kierunku coraz wyraźniejszej sylwetki kościoła Świętego Zbawiciela, solidnej, nieustraszonej normańskiej budowli. Gdy dotarli do przykościelnego cmentarza, ujrzeli zmierzającą z naprzeciwka dziarskim krokiem rosłą postać odzianą w coś, co w świetle księżyca wyglądało na olśniewającą purpurę. Flora zmrużyła oczy, patrząc na jaskrawą plamę koloru – Dilys tego wieczoru przeszła samą siebie.

– Słyszeliście? – zapytała zdyszana urzędniczka pocztowa. – Ten dzwon. Przybiegłam, jak tylko go usłyszałam. Ktoś się wygłupia, głowę daję.

– Więc to nie są wieczorne próby? – zdziwił się Jack.

Dilys, wciąż ciężko dysząc, energicznie skinęła głową.

– Próba jest, ale dopiero o szóstej. Przesunięta z wieczora, swoją drogą nie wiem, dlaczego kościelny ciągle miesza w grafiku. Musiałam się spieszyć z kolacją, żeby tu przyjść. Niezła potrawka z peklowanej wołowiny.

Flora wierciła się obok Jacka niespokojnie. Było jej zimno i żałowała, że nie siedzą w jego samochodzie.

– Zobaczymy, co się dzieje? – zapytała, starając się nie okazać zniecierpliwienia w głosie.

Podążyli za Dilys przez zwieńczoną dachem bramę kościelną, potem dalej ścieżką z czerwonej cegły i skręcili w prawo ku XIV-wiecznej kamiennej dzwonnicy, której kwadratowy kształt i krenelaże typowe dla fortecy rysowały się wyraźnie na tle jasnego nieba. Zignorowali masywne dębowe drzwi kościoła i skierowali się do wejścia prowadzącego wprost do wieży.

Księżyc, dziś prawie w pełni, płynął po bezchmurnym niebie i w jego srebrzystym blasku Flora dostrzegła niewielką grupkę tłoczącą się w otwartych drzwiach. Od razu rozpoznała pana Preece’a, miejscowego rzeźnika, a obok niego zaokrągloną postać Harry’ego Barnesa. Po drugiej stronie stał mężczyzna, którego Flora nie znała. Wyglądało na to, że przytrzymuje Harry’ego, a w świetle latarki Jacka wydawało się, że nowy członek grupy dzwonników Abbeymead ma ziemistą twarz. Jack miał rację – rzeczywiście coś było nie tak.

– Co to wszystko ma znaczyć? – spytała rzeźnika Dilys stanowczym tonem.

Pan Preece mruknął ledwo słyszalną odpowiedź, a Harry Barnes najwyraźniej nie mógł się opanować i bezwiednie kręcił głową.

– Nie wierzę – mamrotał rzeźnik. – Jak to się mogło stać? – Zwrócił się do Dilys, jakby to ona mogła znać odpowiedź. 

– A co takiego się stało? – Jack przecisnął się między ludźmi, Flora zaś weszła za nim do wieży.

Stali razem w milczeniu i przyglądali się scenie, która rozgrywała się przed ich oczami. Kiedy Jack chwycił ją za rękę i mocno ścisnął, ucieszyła się z jego ciepła. Kamienne ściany wieży pięły się w górę ze wszystkich stron i znikały w mroku, a podłogę zalewało ponure światło jedynej lampy. Z krokwi kilka metrów wyżej zwisał samotny sznur dzwonu, który kończył się parę centymetrów nad posadzką, a na granitowych płytach leżało rozpostarte ciało mężczyzny.

Flora niechętnie spojrzała w dół na woskową twarz i zobaczyła cienką strużkę czerwieni plamiącą szarość.

– To Lyle Beaumont, nowy wikary – wyszeptała, czując przypływ lekkich mdłości.

Jack stał w milczeniu, z poważną miną, po czym ożywił się i powiedział cicho:

– Wyjdźmy na zewnątrz.

Chwycił ją za rękę i wyprowadził za drzwi dzwonnicy na cmentarz.

– Jesteś pewna, że to on? – zapytał, gdy stanęli między nagrobkami. Wikary był w Abbeymead zaledwie od kilku tygodni i Jack, jak uświadomiła sobie Flora, nie miał okazji go poznać.

Przytaknęła przekonana, że jej twarz jest zapewne tak biała jak księżyc nad jej głową.

– Więc nie kupi poradnika pogrzebowego – skwitował ponuro.

Rozdział 2

– Będziemy musieli zadzwonić na policję – oznajmiła ze złością urzędniczka pocztowa, wychodząc z wieży i dołączając do stojących na cmentarzu Flory oraz Jacka. Była sztywna ze zdenerwowania.

Flora już miała się z nią zgodzić, gdy wtrącił się mężczyzna, którego nie rozpoznała.

– Już do nich dzwoniłem – poinformował, podciągając kołnierz grubego czarnego płaszcza, chroniącego przed mrozem. – I wezwałem karetkę. Przyjechaliśmy trochę za wcześnie – wskazał na Harry’ego Barnesa, który wyszedł za przyjacielem z wieży i pokładał się na jednym z nagrobków – i jak tylko się zorientowaliśmy, co się stało, pobiegłem na plebanię i skorzystałem z telefonu. Przyjedzie człowiek o nazwisku Tring.

– To tutejszy posterunkowy – wyjaśniła Flora, zaintrygowana, kim jest nieznajomy.

– Wielkiego pożytku tu z niego nie będzie. – Dilys założyła ręce na piersiach, przybierając bojową postawę. – Tring nic nie zrobi, umie tylko symulować. Będzie nas tu trzymał w nieskończoność, a ja zaczynam marznąć. Co pan o tym sądzi, panie Preece? – zwróciła się do stojącej obok krzepkiej postaci.

– Nie mam pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie wiem, co o tym myśleć. Biedak, w dodatku to wikary, i tak dalej. O rany, jak dziś zimno. – Rzeźnik wyciągnął z kieszeni czapkę z daszkiem i włożył ją na łysą głowę.

– A jakie ma znaczenie, że był wikarym? – spytała surowym tonem Dilys. – Miał wypadek, to proste. Policja musi wiedzieć, że są zwłoki, a karetka musi je zabrać do kostnicy.

Poczmistrzyni nie grzeszyła łagodnym usposobieniem, nawet gdy miała dobry dzień, a dla Flory wydawało się jasne, że to nie był jej dobry dzień. Przeszkodzono jej w kolacji, ćwiczenia obsługi dzwonu chwilowo były zawieszone, a na dodatek zanosiło się na to, że będzie musiała tkwić w zimnie na przykościelnym cmentarzu, czekając na konstabla, którym gardziła.

– A w ogóle kim pan jest? – Dilys zapytała wojowniczo, odwracając się do mężczyzny, który powiadomił odpowiednie służby.

– Nie zostaliśmy sobie przedstawieni, prawda? – powiedział swobodnie. – Przepraszam. Jestem starym przyjacielem Harry’ego, ale on w tej chwili nie jest w stanie mnie przedstawić. Nazywam się Stephen Henshall. Zatrzymałem się u Harry’ego w Pelham Lodge.

– Pracuje pan w Klasztorze, prawda? – zapytała Flora, żeby przerwać niezręczną ciszę.

Jego imię wydawało jej się znajome. Sally Jenner wspomniała o Stephenie, kiedy wpadła do księgarni w tym tygodniu. Stephen był biznesmenem, jak powiedziała, który zgodził się współpracować ze współwłaścicielem hotelu Dominicem nad planami dotyczącymi działalności obiektu.

– Niezupełnie pracuję – wyjaśnił Henshall. – Raczej doradzam młodemu szefowi. Zdaje się, że jest trochę zdezorientowany.

– Nic dziwnego – odparła Flora. – Interes Dominica i panny Jenner nie miał najszczęśliwszego początku.

– Domyśliłem się. – Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przeraźliwie białe zęby, które lśniły w blasku księżyca zalewającym cmentarz.

– Nie jestem pewien, czy telefon do Tringa wystarczy – odezwał się poważnie Jack, włączając się do rozmowy.

– Jak to nie wystarczy? – Dilys zrobiła krok do przodu, jakby stąpnięciem chciała przypieczętować swoje pytanie. Zanim jednak Jack zdążył odpowiedzieć, w wieczornej ciszy rozległo się skrzypnięcie bramy, a po nim usłyszeli ciężkie kroki na ścieżce.

– Dzwoniono do mnie – powiedział posterunkowy Tring tonem pokrzywdzonego. Flora pomyślała, że widocznie jego też oderwano od kolacji. – Co to za wypadek?

– Niech pan wejdzie do wieży. – Jack poprowadził policjanta i małą grupkę do dzwonnicy, a Harry Barnes zdołał zrobić kilka chwiejnych kroków, po czym opadł na stojącą nieopodal ławkę.

Na widok leżącego bezwładnie ciała posterunkowy zdjął hełm i pochylił głowę.

– Pan Beaumont, wielkie nieba. – Spojrzał w górę na krokwie, potem znów w dół i podrapał się po głowie. – Wygląda na to, że chwycił się liny, żeby się ratować – stwierdził.

– Dzwon odezwał się tylko raz – powiedział Jack. – Jeden jedyny. To mógł być ten chwyt wikarego, kiedy spadał.

– Ale nic mu to nie dało – skwitował ponuro rzeźnik. – Rozbił sobie głowę.

– To spora wysokość jak na upadek – mruknął posterunkowy Tring, pochylając się, by dokładniej przyjrzeć się martwemu mężczyźnie. – Będę potrzebował karetki i… Co to jest?

Zdjął prawą rękawiczkę i się pochylił, wyciągając rękę. Flora również się pochyliła, próbując dojrzeć, co znalazł. Tring wyprostował się z kartką w dłoni.

– Wygląda jak liścik – ocenił Stephen Henshall, podchodząc tak blisko, że Flora myślała, iż chce wyrwać kartkę z ręki posterunkowego.

– To jest list – oświadczył Tring. Przez kilka sekund grzebał w kieszeni munduru, aż w końcu wyciągnął okulary bez oprawek. – Przyjrzyjmy się – powiedział złowieszczo, zakładając okulary na nos. Dilys wydała z siebie jęk.

Minęły kolejne sekundy.

– Wygląda na to, że duchowny miał się tu z kimś spotkać – oznajmił znowu.

Zapadła nieprzyjemna cisza, gdy zgromadzeni zastanawiali się nad tą informacją i jej implikacjami. Flora spojrzała na Jacka.

– To nie był wypadek? – wypowiedziała bezgłośnie.

– Czy list jest podpisany? – zapytała.

Policjant pokręcił głową z nieszczęśliwą miną. Pewnie znów żałuje przerwanej kolacji, pomyślała Flora.

– Czy któryś z panów jest umówiony z wielebnym? – zapytał konstabl, rozglądając się bezradnie wśród zebranych.

Dilys prychnęła głośno.

– Panów! Chyba ma pan oczy?

– Przepraszam, panno Fuller, ale czy pani była…

– Nie, nie byłam!

Pozostali członkowie grupki, jeden po drugim, poszli w jej ślady i potwierdzili, że nie mieli pojęcia o spotkaniu z wikarym. Posterunkowy wyglądał na skonfundowanego, aż w końcu Jack wystąpił naprzód.

– Może niech pan zadzwoni do Brighton po pomoc? – zasugerował cicho.

Było widać, że Tring poczuł ulgę.

– Tak właśnie zrobię. – Jego twarz się rozpromieniła. – Niech się tym zajmie Brighton. Nie ma potrzeby, żeby państwo tu tkwili. Wracajcie do domu, zanim pozamarzacie.

– Ale chyba nie możemy zostawić pana Beaumonta samego? – Flora była zszokowana. W jej umyśle wieża stała się potencjalnym miejscem zbrodni.

– Ja nie mogę zostać – powiedziała pospiesznie Dilys. – Muszę się opiekować tatą. I tak robi się niespokojny, kiedy wieczorem mam dzwony. Muszę wracać do domu.

– A ja najlepiej zabiorę Harry’ego do Pelham Lodge. Widać, że jest w rozsypce. – Stephen podszedł do ławki, wsunął rękę pod ramię przyjaciela i pociągnął go, tak by stanął na nogi.

– Zaczekam do przyjazdu policji z Brighton – poinformował Jack posterunkowego.

– Zaczekamy – poprawiła go Flora. 

Gdy zostali sami, Jack objął Florę, starając się ogrzać ich oboje, jednocześnie zasłaniając widok martwego mężczyzny.

– To mógł być wypadek – szepnął jej do ucha.

– Mógł, ale nie był, prawda? – Wysunęła się z jego objęć, ale pozostała blisko.

– To duchowny…

– Który dostaje anonimy. Czego dotyczyło to spotkanie? I po co ktoś miałby prosić Lyle’a Beaumonta o spotkanie w dzwonnicy, w dodatku na szczycie czterech biegów schodów? – Wskazała w górę na galerię.

– Być może dla zachowania tajemnicy. Ciekawi mnie to, z kim miał się spotkać Beaumont. Ten ktoś będzie wiedział, co tu się wydarzyło; czy to był wypadek, czy nie. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że wikary nie żyje, ale nie zrobił nic, żeby wszcząć alarm.

– Nie może być martwy od dawna, jeśli założenie Tringa jest słuszne: że próbował się ratować, chwytając się liny. Myślę, że w tej kwestii ma rację. Usłyszeliśmy ten dzwon nie więcej niż piętnaście minut przed przyjściem tutaj.

– Żaden z naszych dzwonników nie był umówiony na spotkanie – powiedział powoli Jack – a osoba, która była umówiona z Beaumontem, musiała zniknąć, zanim Harry i jego kompani dotarli na miejsce.

– Chyba że sprawcą śmiertelnego popchnięcia był dzwonnik.

Jack uniósł brwi.

– To dość pospieszne wnioski.

– Być może, ale o wypadku należy zapomnieć. Z galerii z barierką do pasa nie spada się z powodu pecha. To było popchnięcie albo wielebny sam postanowił zakończyć swoje życie.

– W wyniku odbytego spotkania?

Flora tupała, żeby pobudzić krążenie. Nawet ocieplane futrem kozaki nie wystarczyły, żeby uchronić ją przed zimnem.

– Możliwe, że Beaumont myślał o samobójstwie, ale czy Kościół nie wyraża się jasno na temat odbierania sobie życia? Prędzej uwierzyłabym, że to skutek spotkania, które nie potoczyło się dobrze. Może doszło do kłótni, fizycznej napaści którejś ze stron i bingo, za barierkę wypada wikary.

– Poważnie sugerowałaś, że może być w to zamieszany jeden z dzwonników?

Flora zmarszczyła brwi.

– Niezupełnie. Pan Preece na przykład wydawał się naprawdę skołowany, a poza tym, szczerze mówiąc, nie wiem, jakie rzeźnik z Beaumontem mógłby mieć sprawy, żeby doprowadziły do takiej kłótni.

– Tak można podsumować każdego z nich. Ale przyznaję, że pan Preece jest mało prawdopodobnym podejrzanym, a Harry Barnes wydawał się bliski omdlenia.

– Barnes jest człowiekiem słabym, Jack, zawsze będzie mało prawdopodobnym sprawcą. Pamiętasz go w klubie golfowym po śmierci Polly? Nie wyobrażam sobie, żeby dopuścił się zuchwałości i kogokolwiek zaatakował, a już na pewno nie człowieka w koloratce.

– Pozostaje tylko Dilys – skwitował szelmowsko Jack. – To mogła być ona.

– I jak to niby uzasadnić? Nie było jej nawet w wieży, kiedy ją spotkaliśmy, biegła w naszą stronę główną ulicą. Musiałaby przerzucić Beaumonta przez barierkę, pokonać po schodach cztery kondygnacje, oddalić się galopem i wrócić galopem, żeby na nas trafić. A jeśli Preece i Barnes nie mieli powodu, żeby skrzywdzić wikariusza, to ona nie miała go tym bardziej.

– Może niegrzecznie skomentował jej dzierganie. – W głosie Jacka było słychać rozbawienie. – Powiedział, że jej najnowszy kardigan jest jego zdaniem ohydny. Bo to prawda, widziałaś go? Pomarańczowy namiot w zielone paski. Prawdopodobnie przyprawił go o ból głowy.

– Bądź poważny! – skarciła go.

– Właśnie, bądź poważny, Jack – odezwał się głos z okolic drzwi.

Na miejsce przybył inspektor Alan Ridley z policji w Brighton.

Rozdział 3

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24

Originally published under the title Murder at St. Saviour’s

Copyright © 2022 Merryn Allingham

All rights reserved

Published in Great Britain in 2022 by Bookouture, an imprint of Storyfire Ltd.

Copyright for this edition © Wydawnictwo WAM, 2025

Opieka redakcyjna: Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz

Redakcja: Sylwia Kajdana

Korekta: Maria Armata, Magdalena Koch

Projekt okładki: Ania Jamróz

ISBN 978-83-277-4331-2

MANDO

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.mando.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: [email protected]

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek