Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
77 osób interesuje się tą książką
BESTSELLEROWA MIĘDZYNARODOWA SERIA THRILLERÓW
Mówią, że człowiek nie rodzi się zły. On jest wyjątkiem.
Od dziecka jest niezdolny do empatii.
Chodzi własnymi, sekretnymi ścieżkami.
Potrafi zmanipulować i złamać każdego, bez wyjątków.
Działając w cieniu, przesuwa pionki, które zmieniają oblicze świata – kim naprawdę jest czarny charakter bestsellerowych thrillerów Juana Gómeza-Jurado? Jak narodził się jeden z największych i najbardziej zagadkowych złoczyńców literatury kryminalnej?
Poznaj Sekretną historię pana White’a, głównego antagonisty uniwersum Reina Roja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 49
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Drogi Czytelniku,
historia będąca trzonem powieści z Uniwersum Reina Roja zrodziła się w mojej głowie już wiele lat temu, ale potrzebowałem sporo czasu (i doświadczenia, jakiego pisarz nabiera słowo po słowie w ciągu tych wszystkich godzin wysiłku koniecznych do nauczenia się fachu), żeby móc stawić czoło owemu narracyjnemu wyzwaniu oraz nadać owej idei odpowiedni kształt.
Wszystko kręciło się wokół dwóch wielkich postaci, których przeznaczeniem było zmierzenie się ze sobą. Kobieta i mężczyzna o nadzwyczajnych zdolnościach, potrafiący dostrzec to, czego pozostali nie widzą, dwie osoby obdarzone stratosferyczną inteligencją, które w sposób nieunikniony musiały stać się przeciwnikami. Myślę, że teraz już nikt nie będzie zaskoczony, że od początku chodziło o Antonię Scott i pana White’a.
W ciągu moich pierwszych lat w roli pisarza setki razy pisałem i przepisywałem na nowo brudnopis powieści o nich, aż w końcu uświadomiłem sobie, że ta historia potrzebuje znacznie więcej przestrzeni, aby dało się ją należycie opowiedzieć. Istniała tylko jedna możliwość, by to zrobić: poprzez wiele książek połączonych ze sobą w sposób (i to było naprawdę rewolucyjne w całym pomyśle), który czytelnik odkryje dopiero po dotarciu do końca ostatniej historii. White pojawił się już w Pacjencie, podczas gdy Antonia dopiero w Reina Roja. Czerwona Królowa.
Opowieść, którą teraz trzymasz w dłoniach, Sekretna historia pana White’a, to kluczowy element układanki tego narracyjnego uniwersum. Napisałem ją po publikacji Pacjenta, mając świadomość, że czytelnicy chcą wiedzieć więcej na temat postaci, którą właśnie poznali. Wiedziałem, że będę potrzebował jeszcze kilku powieści, żeby móc do niej wrócić, ale chciałem wyraźnie podkreślić jej niezwykle istotną rolę w tej pokaźnej thrillerowej fabule złożonej z wielu książek.
Mam nadzieję, że czytając, będziesz się bawić tak samo dobrze, jak ja podczas pisania.
A za tak wspaniały odbiór moich książek w Polsce i Wasze uznanie odpowiadam najszczerszym DZIĘKUJĘ i obiecuję – to jeszcze nie koniec…
Ściskam mocno
Juan Gómez-Jurado
Nie czytaj tej książki, dopóki nie skończysz Pacjenta. Ujawnia się tu szczegóły, które mogą zepsuć przyjemność lektury.
Limuzyna zatrzymała się przy Park Avenue 1075. Portier wyszedł spod zielonej markizy, żeby z uśmiechem otworzyć drzwi po stronie pasażera.
– Dzień dobry. Dobrze się panicz bawił w parku?
Chłopiec nie odpowiedział. Wysiadł z samochodu i ruszył do środka. Jego włoskie buty na drewnianej podeszwie wciąż były idealnie wypolerowane i lśniące. Mimo że opiekunka, mademoiselle Bencourt, nieraz prosiła, żeby zakładał wygodniejsze obuwie, kiedy idzie się bawić, chłopiec zawsze odmawiał. Upierał się, że dopóki buty się nie niszczą, może nosić takie, jakie mu się podobają.
Nie żeby rodzina chłopca miała kłopoty finansowe. Jego ojciec, wychowany tak, żeby został rekinem finansów, był dyrektorem jednego z najważniejszych banków inwestycyjnych na Wall Street. Jego matka zaś, bezwzględna kobieta, dla której liczył się wyłącznie rodzinny biznes, miała ponad trzydzieści procent akcji tego banku. Małżeństwo zostało zaplanowane, kiedy oboje chodzili jeszcze do przedszkola; podczas piętnastodaniowej kolacji omówiono każdy szczegół połączenia dwóch jakże ważnych nazwisk. Arystokracja z Long Island, władcy całego świata, nie bawiła się w subtelności i niczego nie pozostawiała przypadkowi. Chłopiec był naturalną konsekwencją tego związku, dziedzicem poczętym po to, by pokierować imperium, które nie przestawało się rozrastać. Od czasu jego narodzin fortuna rodziców powiększyła się trzykrotnie, a zanim ukończy osiemnaście lat, majątek osiągnie dziesięciokrotność tej sumy.
Gdy tylko portier stracił chłopca z oczu, jego uśmiech się rozpłynął. Ten dzieciak przyprawiał go o ciarki. Wciąż trzymał otwarte drzwi samochodu, żeby opiekunka mogła wysiąść, i mechanicznym gestem lekko dotknął czapki. Zasady obowiązujące w budynku nie wymagały witania się ze służbą, jedynie z lokatorami, ale bardzo współczuł kobiecie. Całe dnie spędzała z tym potworem o obojętnym wyrazie twarzy. Portier pracował tu od blisko dwudziestu lat, a drzwi ze złotymi klamkami otwierał burmistrzom, senatorom, magnatom, a nawet prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Doskonale znał bogatych i wpływowych ludzi. W znakomitej większości byli nieuprzejmi, próżni i egoistyczni. Nawet ci, którzy udawali, że są mili, robili to wyłącznie dla samych siebie. Ale nigdy, w całym swoim życiu, nie spotkał nikogo takiego jak ten chłopiec, kogoś z wrodzonym chłodem. Dzieciak nigdy się nie uśmiechał, ale w jego oczach nie krył się smutek, jak w przypadku wielu latorośli milionerów skazanych na dorastanie w samotności. Za tymi niebieskimi oczami nie było absolutnie niczego. Znowu zastanawiał się, czego, do diaska, ten cholerny dzieciak szukał w piwnicy. Niejeden już raz widział, jak wymyka się schodami na dół. Pewnego dnia zaczekał, aż stamtąd wyjdzie, i zganił go za jego zachowanie. Chłopiec wysłuchał go uważnie, a potem patrzył na niego niewzruszony.
– Nie wiem, o czym pan mówi, Jerry. Ja nigdy nie zszedłem do piwnicy.
– Właśnie panicza widziałem. Proszę nie zaprzeczać.
– Nie, Jerry. Nic takiego się nie stało. A jeśli będzie pan twierdził inaczej, powiem rodzicom, że zaciągnął mnie tam pan siłą i włożył mi rękę w spodnie – oznajmił, po czym się obrócił i spokojnie ruszył do windy.
Portier stał z rozdziawionymi ustami. Za bardzo cenił swoją pracę, żeby wspomnieć o tej rozmowie jego rodzicom bądź opiekunce. Nie wątpił, że chłopiec spełniłby swoją obietnicę. A nawet gdyby tego nie zrobił, nie byłby pierwszym pracownikiem zatrudnionym w budynku przy Park Avenue 1075, który straciłby pracę za wściubianie nosa w nieswoje sprawy. Niech rodzice sami radzą sobie z tym małym potworem.
Chłopiec przyszedł do swojego pokoju, zdjął buty i skarpetki – jak zawsze. Lubił czuć drewno pod stopami, choć opiekunka uważała, że nie powinien chodzić boso. Nie rozumiał, dlaczego ta kobieta o ograniczonej inteligencji próbowała wypełnić jego życie regułami, które dla niego nie miały absolutnie żadnego sensu. Kiedy wiedział, że jest obserwowany, zachowywał się tak, jak tego od niego oczekiwano. Przez resztę czasu kierował się własnymi zasadami. Na szczęście dużo czasu spędzał sam. Opiekunka miała obowiązkowo każdego popołudnia prowadzić z nim zajęcia z francuskiego, ale on poprosił, żeby wcześniej przekazywała mu listę słów i zwrotów, których zamierzała go nauczyć. Kiedy lekcja się zaczynała, chłopiec w ciągu kilku minut recytował wszystkie zadane na ten dzień słówka, po czym uprzejmie pytał, czy może się pobawić w swoim pokoju. Mademoiselle Bencourt nie mogła odmówić.
Podszedł do jednej ze skrzyń, gdzie trzymał wszystkie figurki G.I. Joe. W zasadzie wcale się nimi nie bawił, to były tylko prezenty, które regularnie dostawał od rodziców. Co dziesięć albo dwanaście dni ojciec bądź matka (nigdy oboje naraz, ponieważ byli zbyt zajęci, żeby spędzać ze sobą czas, a tym bardziej spędzać go z nim) podarowywali mu jednego z tych żołnierzy zawiniętych w czerwony papier z FAO Schwarz. Chłopiec wyjmował zabawkę z pudełka, wrzucał ją do skrzyni i o niej zapominał. Wolał czytać, siedząc po turecku w kącie pod oknem, albo układać puzzle, które kupowała mu mademoiselle Bencourt. Gdy tylko układanka była gotowa, psuł ją i wyrzucał puzzle do śmieci, ku rozpaczy opiekunki.
– Nie rób tego! Nie wolisz ich zachować?
– Nie rozumiem, po co trzymać puzzle, które zostały już ułożone – odpowiadał.
Ale tamtego dnia nie miał ochoty czytać ani układać puzzli. To, co wydarzyło się w parku, zmieniło wszystko. Jednego po drugim wyjmował żołnierzy i rozstawiał ich na podłodze zgodnie z wzorem na dywanie. Miał ich pięćdziesięciu czterech, wszyscy ze swoimi pojazdami i akcesoriami. Ze skrzyni nie wyciągnął jednak ani jednej z maleńkich plastikowych broni, jedynie ustawił ich w rzędzie przed sobą, nieuzbrojonych, bezbronnych. Później wziął pierwszego z nich, ninja ubranego całego na biało. Ta figurka mocno go intrygowała. Nie było w tym żadnej logiki, żeby ninja nosił uniform w tak widocznym kolorze. Mógłby to zrozumieć, gdyby działał na śniegu. W kreskówce widział jednak, że ninja zawsze atakuje bohaterów w miejscach, w których ten strój działa na jego niekorzyść. Po tym już nigdy nie oglądał tego serialu. Nie znosił, kiedy brano go za idiotę.
– Cześć, Cieniu Burzy – zwrócił się do niego. – Pomożesz mi coś sprawdzić.
Podniósł figurkę, wykręcił jej lewą rękę („Dwadzieścia jeden punktów artykulacji!”), a następnie naciskał z całych sił, aż złamał ją na wysokości łokcia. Uważnie przyjrzał się żołnierzowi. Jego twarz pozostała niewzruszona. Oczy, jedyna widoczna część ciała, nie poruszyły się ani trochę. Chłopiec zajrzał w głąb siebie. Jego reakcja była identyczna. Wziął drugą figurkę i powtórzył operację. Nic. To samo zrobił z kolejną i z kolejną, aż wszyscy pięćdziesiąt czterej żołnierze na powrót stali naprzeciwko niego okaleczeni i obojętni, ze swoimi pięćdziesięcioma czterema lewymi rękami wygiętymi pod nienaturalnym kątem.
Chłopiec czuł się dokładnie tak samo, jak parę godzin wcześniej w parku, kiedy pewna dziewczynka spadła ze zjeżdżalni. Źle zjechała i złamała sobie lewą rękę. Zakrwawiona kość wystawała na zewnątrz i wszystkie dzieci, które w tym momencie na to patrzyły, z grymasem bólu złapały się za to miejsce, w które dziewczynka zrobiła sobie krzywdę. Wszystkie z wyjątkiem jednego. Chłopiec przez dłuższą chwilę przyglądał się figurkom, zastanawiając się, dlaczego czuje to samo, patrząc na człowieka i na dziesięciocentymetrowy plastikowy przedmiot. „Jestem inny. Jestem inny niż wszyscy”. Uśmiechnął się.
W nocy, kiedy wszyscy spali, korzystał z okazji i wymykał się z mieszkania. Oczywiście jeden z portierów zawsze stał na warcie przez całą noc, ale łatwo było go obejść, jeśli chłopiec nie miał akurat pecha i nie natknął się na niego w chwili, gdy tamten szedł do łazienki, co przytrafiło mu się raz z Jerrym. Łazienka dla pracowników znajdowała się bowiem w tym samym korytarzu, co schody prowadzące do piwnicy. Dlatego tym razem zaczekał cierpliwie, uważnie nasłuchując, aż miał pewność, że w pobliżu nie ma nikogo. Potem zszedł po schodach, czując zimny beton pod bosymi stopami. Mimo dyskomfortu było to dla niego przyjemne uczucie. Ruszył w swoje ulubione miejsce, do zakątka między wielkimi rurami grzewczymi biegnącymi przy zawilgoconych i zakurzonych ścianach. Właśnie tam pracownicy sprzątający ustawiali jedną z pułapek na szczury. W kątach kładli też zatrute przynęty, choć zwierzęta rzadko kiedy dawały się na nie nabrać.
– Tetraboran sodu, fosforek cynku, strychnina – powiedział chłopiec po cichu, powtarzając skład trutki na szczury. Przeczytał go kiedyś na jednym z niebieskich opakowań stojących w rogu i nauczył się na pamięć. – Nic apetycznego, nic, co sam zechciałbyś spróbować…
Szczury były sprytne. Jeśli widziały, że jeden zdycha, następny nie jadł tej samej przynęty. Obserwowały swoje otoczenie, poruszały się cichutko w ciemności i dostawały to, czego potrzebowały. Uczyły się. Chłopcu wpadła do głowy myśl, że chyba bardziej identyfikuje się z nimi niż z kolegami ze szkoły, i na chwilę go to zmartwiło. Przecież szczury uważa się za obrzydliwe zwierzęta, szkodniki, które przenoszą choroby. Kreskówki, książki, filmy – wszędzie przedstawiano je jako wrogów. Ludzie musieli je tępić. Były plagą, a nie kimś, do kogo człowiek chciałby się upodobnić. „Ale ja nie jestem taki jak wszyscy. Jestem inny. To, co dla pozostałych jest złe, dla mnie jest dobre”. Doszedł do wniosku, że szczury mają swoje pozytywne strony. A przynajmniej były sprytniejsze od ludzi, ponieważ mieszkały w ich domach, żywiły się ich jedzeniem i bardzo trudno było się ich pozbyć. Sztuczka polegała na tym, żeby nie dać się zobaczyć, więc poruszały się w ścianach. Ale w jego ulubionym zakątku leżał teraz jeden, który okazał się niewystarczająco sprytny lub szybki. Od czasu do czasu jakiś łapał się w pułapkę, w którą nie wkładano trucizny, tylko coś w rodzaju słodkiej pasty. Kiedy szczur jej dotykał, mechanizm sprężynowy opadał na gryzonia, łamiąc mu grzbiet albo głowę, zabijając niemal od razu.
Ten szczur jednak nie złapał się całkiem. Pułapka uwięziła jego lewą łapkę, sprawiając, że stał się zupełnie bezbronny. Kiedy chłopiec do niego podszedł, gryzoń był na wpół senny, pozbawiony sił i zdołał wydać jedynie cichy, smutny pisk. Chłopiec przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Później zdjął górę od piżamy, otworzył pułapkę, trzymając palce z dala od pyszczka i pazurów, i wrzucił zwierzę w koszulę. Związał rękawy, żeby uniemożliwić gryzoniowi ucieczkę. Wrócił do swojego pokoju, włożył nową piżamę, a prowizoryczny pakunek wsunął pod łóżko. „Mam nadzieję, że wytrzyma do jutrzejszego popołudnia”, pomyślał. Potem zasnął. Następnego dnia miał sprawdzian z matematyki i nie chciał dostać złej oceny z powodu zmęczenia.
Po powrocie ze szkoły w rekordowym czasie rozwiązał zadania mademoiselle Bencourt, po czym zamknął się w swoim pokoju. Nie mógł się doczekać, by sprawdzić, czy szczur przeżył. Rano za pomocą kroplomierza podał mu trochę wody. Nie chciał, żeby znakomity plan, który obmyślił na długiej przerwie, spalił na panewce tylko dlatego, że zwierzę zdechło z pragnienia. Pułapka ze szczurem była ukryta pod czyściutką i bardzo drogą rękawicą baseballową, której nigdy nie używał. Ojciec był zbyt zajęty, żeby ćwiczyć z nim rzucanie, za co był mu wdzięczny, ponieważ nie miał najmniejszej ochoty się tego uczyć.
Wziął pułapkę i podszedł do szafki, gdzie trzymał swój projekt z fizyki z zeszłego roku: deskę ze sklejki z kilkoma przełącznikami, które zapalały żarówkę zasilaną baterią o napięciu 12 V. Wziął się do pracy, korzystając z tego, co zostało ze sklejki, ze śrubokrętu i małej piły. W ciągu pół godziny udało mu się przekształcić deskę w strukturę z dwoma małymi tunelami i pudełkiem. Na końcu pierwszego tunelu, zamkniętego, ale oświetlonego żarówką, umieścił słodką pastę, którą wyjął z pułapki. Drugi tunel zostawił otwarty i skierowany w stronę kwadratu słońca wpadającego przez okno, ale na całej jego długości w dużych odległościach położył małe druciki kabla elektrycznego. Drugi koniec kabla był podłączony do ściany w miejscu, gdzie na co dzień znajdowała się jego lampka do czytania.
Ostrożnie wyjął szczura i włożył go do pudełka połączonego z tunelami. Pomyślał, że byłoby genialnie, gdyby tunele zamiast ze sklejki były zrobione z plastiku albo ze szkła, aby mógł widzieć, co się dzieje w środku. Musiał się jednak zadowolić dziurkami, które wywiercił wzdłuż każdego z nich. Pudełko było na tyle wysokie, że zostawił je bez pokrywy; szczur nie mógłby się wdrapać na górę, tym bardziej ze złamaną łapą. Chłopiec patrzył, jak kręci się ostrożnie, obwąchując każde z dwóch wejść. Utykając, powoli zbliżał się do tunelu prowadzącego na zewnątrz. Wsadził do środka jedną łapę i natychmiast został rażony prądem. To było nieprzyjemne, dokuczliwe, ale nie śmiertelne. Druciki znajdowały się zbyt daleko od siebie. Gryzoń się cofnął. Obwąchał dookoła, spróbował ponownie i znów został rażony. Zawrócił i pokuśtykał w stronę tunelu ze słodką pastą w głębi. Tutaj podłoga nie była pod napięciem, a na końcu czekała obietnica czegoś słodkiego, tego samego, co poprzedniego dnia doprowadziło go do zguby.
– Nie idź tędy, szczurze. To nie jest dobry pomysł.
Ale gryzoń nie posłuchał głosu chłopca i wszedł do drugiego tunelu. Dotarłszy na koniec, otworzył pyszczek i zatopił w paście swoje krzywe, obrzydliwe zęby. Zaskwierczało i z przeciwległej strony tunelu wydobyła się chmurka dymu, kiedy szczur połknął koniec gołego kabla podłączonego do drugiej wtyczki. A druciki tego kabla nie były ułożone tak daleko od siebie jak w pierwszym tunelu.
– Ostrzegałem. Trochę bólu i wyszedłbyś na zewnątrz. Ale wolałeś być głupi, szczurze. Dlaczego?
W tym momencie otworzyły się drzwi pokoju. Służąca zmarszczyła nos, ale była zbyt dobrze wychowana, żeby pytać, skąd pochodzi ten zapach spalenizny.
– Chyba wysiadł prąd. Na szczęście jeszcze jest widno. Chce panicz trochę soku?
– Tak, poproszę.
Chłopiec wziął butelkę. To była jakaś nowa marka. Hawaiian Punch.
„Dobry – pomyślał. – Smakuje jak zwycięstwo”.
Juan Gómez Jurado jest twórcą unikalnego uniwersum narracyjnego wpisującego się w ramy thrillera. Jak dotąd składa się ono z siedmiu powieści. Uniwersum Reina Roja to połączenie fikcyjnych wątków, które są ze sobą powiązane postaciami, scenerią i znaczeniem. Powieści składające się na uniwersum to, w kolejności publikacji w Hiszpanii: Pacjent, BliznaReina Roja. Czerwona Królowa, Loba Negra. Czarna Wilczyca, Rey Blanco. Biały Król oraz Todo Arde i Todo Vuelve. W przygotowaniu kolejna książka z tego uniwersum, a zarazem trzeci tom trylogii zapoczątkowanej przez Todo Arde.
Autor spędził ponad piętnaście lat, pracując nad tym projektem, zapoczątkowanym przez dwie postaci, które osiągnęły już mityczny status w literaturze hiszpańskiej – Antonię Scott i pana White'a.
Czytelnicy mogą rozpocząć swoją podróż do Uniwersum Reina Roja od jednej z czterech książek – Pacjenta, Blizny, Reina Roja. Czerwonej Królowej lub Todo Arde. Po jej lekturze czytelnik naturalnie dotrze do pozostałych powieści, dzięki którym będzie mógł kontynuować splatanie złożonej sieci wątków łączącej poszczególne tomy.
La historia secreta del Señor White
Copyright © Juan Gómez-Jurado 2021 in collaboration with Antonia Kerrigan Literary Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024
Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2024
Redakcja – Kornelia Dąbrowska
Korekta – Paulina Stoparek, Anna Strożek, Aneta Wieczorek
Projekt typograficzny i skład – Kasia Kotynia
Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ilustracja na okładce – Midjourney
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2024
ISBN mobi: 9788383304618
ISBN epub: 9788383304625
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl