Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
215 osób interesuje się tą książką
Agentka specjalna Meg Jennings i jej zaufany labrador muszą ścigać się z czasem, zanim diaboliczny zabójca uderzy ponownie…
W okolicach Waszyngtonu, w pudle, leży bezbronna kobieta. Pochowana żywcem. FBI otrzymuje zakodowaną wiadomość od porywacza, który chce zagrać w grę. Najlepsi analitycy łamią kod, a agentka specjalna i jej partner z K-9 docierają na miejsce zbrodni. Jest już za późno, ale gra zabójcy jeszcze się nie skończyła...
Schemat powtarza się, a liczba ofiar ciągle rośnie. Meg postanawia złamać protokół i sprowadza swoją błyskotliwą siostrę – Carę – by ta rozszyfrowała pokrętne wskazówki porywacza. Meg wie, że ryzykuje swoją karierę. Jest jednak zdeterminowana, aby nie pozwolić by kolejna osoba straciła życie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej mamie, Edith Dannie, która otworzyła wszystkie swoje dzieci na magię twórczości, pokazując nam radość płynącą z książek i muzyki już od pierwszych dni naszego życia. Osiągnęliśmy sukces tylko dzięki darom, które od Ciebie otrzymaliśmy.
PROLOG
Poniedziałek, 22 maja, 19:47
Glencarlyn Park
Arlington w Wirginii
Sandy Holmes odetchnęła głęboko wiosennym powietrzem. Słońce chyliło się ku zachodowi nad wzgórzem. Rzuciwszy okiem przez ramię, oceniła odległość dzielącą ją od samochodu, który zostawiła na parkingu przy parku. Czas wracać, zanim zrobi się ciemno. Zatrzymała się na chwilę, by nacieszyć się spokojem małej zalesionej doliny, oazy pośród gwaru miejskiego życia. Było chłodno, a wiatr niósł ze sobą wilgoć zapowiadającą deszcz. Na Lubber Run Trail, wąskiej brukowanej ścieżce, która biegła wzdłuż wijącego się strumienia, było cicho. Właściwie można by określić ją mianem całkowicie opuszczonej. Gdy to zauważyła, uznała, że pozostali turyści musieli już udać się na nocleg.
Uczucie nacisku na kolano sprawiło, że spojrzała w dół i uśmiechnęła się. Ruby, jej suczka asystentka mieszanej rasy, o wyglądzie zbliżonym do ogara, spojrzała na nią ciemnymi oczami pełnymi miłości i troski. Sandy wyciągnęła rękę i przesunęła dłonią po jej głowie, a jej palce opadły dokładnie tam, gdzie karmelowe futro stykało się z kamizelką w kolorze moro.
– Wszystko w porządku. Wszystko ze mną dobrze.
Ruby, wyszkolona do pracy z ludźmi cierpiącymi na zespół stresu pourazowego, była zawsze czujna i gotowa, aby w zależności od sytuacji chronić lub uspokajać, ale Sandy przez ostatnie kilka tygodni czuła się dość stabilnie. Zastanawiała się, na ile przyczyniło się do tego nadejście wiosny, ale ostatnio jej zaburzenie – pamiątka ze służby w piechocie morskiej podczas wojny w Iraku – dawało o sobie znać zdecydowanie rzadziej. Zimą było trudniej, ale najwyraźniej ciepło i dłuższe dni rozbudziły w niej nadzieję. Minęły tygodnie od ostatniego poważnego ataku paniki i po raz pierwszy od lat miała wrażenie, że otaczająca ją mgła rozwiała się, zastąpiona przez słońce.
– Chodź, mała. Czas wracać do domu. – Zaczęła ściągać smycz, ale Ruby krążyła za nią, z napiętymi mięśniami, czujnym nosem i wzrokiem utkwionym w ścieżce za nimi, jak gdyby widziała jakiś cel.
– Proszę pani?
Sandy podskoczyła na dźwięk męskiego głosu i cofnęła się o krok, gdy rozdzierający wnętrzności strach przyspieszył jej tętno. Spojrzała w górę i zobaczyła mężczyznę stojącego po jej lewej stronie, w odległości kilku metrów. Za jego plecami świeciło zachodzące słońce. Stał na krótkiej ścieżce prowadzącej do miejsca, w którym North Columbus Street łączyła się z 3rd Street North. Za nim stała duża biała furgonetka z szeroko otwartymi tylnymi drzwiami.
Ruby warknęła cicho, wcisnęła łeb między łopatki i przesunęła ciężar ciała na tylne nogi, jakby przygotowywała się do skoku.
– Kontrola zwierząt – powiedział spokojnie mężczyzna, wpatrując się w psa, a nie w kobietę. Wskazał na napis na swojej czapce z daszkiem. – Dostaliśmy telefon w sprawie wściekłego szopa pracza na jednym z podwórek w North Columbus, ale zwierzę uciekło, zanim zdążyłem tu dotrzeć. Jego stan zdrowia nie jest najlepszy i obawiamy się, że zaraża. Czy widziała pani może jakieś szopy?
Sandy ukradkiem odetchnęła z ulgą i wymierzyła sobie mentalnego kopa za przesadną reakcję.
Fakt, że przestraszył cię obcy mężczyzna, nie oznacza, że zostałaś zaatakowana. On po prostu wykonuje swoją pracę. Położyła dłoń na grzbiecie psa.
– Ruby, wszystko w porządku.
Napięte mięśnie suczki pod jej palcami rozluźniły się w odpowiedzi na kojący ton. Sandy ponownie spojrzała na funkcjonariusza. Czapka jeszcze bardziej zaciemniała mu twarz.
– Przykro mi, ale nie. – Sandy rozejrzała się w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak dzikiego zwierzęcia. Przyciągnęła Ruby nieco bliżej, jakby chciała chronić ją własnym ciałem.
– Jestem pewien, że tędy przechodził. Jeśli mogę coś zasugerować, to proszę ominąć ścieżkę od strony strumienia i skierować się na North Columbus Street, o ile zmierza pani w tamtą stronę. Jest tam mniej drzew, więc zobaczy go pani, jeśli się pojawi. Czy pani pies ma wszystkie niezbędne szczepienia?
– To suka. Dziękuję za troskę. Chodź, Ruby. Przetniemy North Columbus i skręcimy z powrotem do parku po drugiej stronie Arlington Boulevard.
– Dziękuję. Nie chciałbym, żeby szop pogryzł panią lub pani zwierzę. – Mężczyzna przesunął się na skraj ścieżki, jakby chciał je przepuścić. – Mam zamiar jeszcze trochę go poszukać. Wolałbym zakończyć jego niedolę, niż pozwolić mu cierpieć.
Sandy delikatnie pociągnęła za smycz, a Ruby niechętnie potruchtała obok niej, nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Kiedy go minęły, Sandy dostrzegła, że jest w pełnym umundurowaniu. Nadal nie widziała jego twarzy; rozglądał się po krzakach. Zaczęły wspinać się na niskie wzgórze.
Dopiero co dostrzegła drogę znajdującą się powyżej, gdy nagle znalazła się w brutalnym uścisku. Szarpała się, ale ktoś uderzył ją w nos i usta, dusząc czymś zimnym i mokrym. Chciała zrobić głęboki oddech, żeby krzyknąć, ale zamiast świeżego powietrza wciągnęła dławiącą chmurę chemicznych oparów.
Ruby szczeknęła wściekle, ale mężczyzna potraktował ją brutalnym kopniakiem w bok głowy. Suka zatoczyła się do tyłu z przerywanym skomleniem.
Panika, jej przerażająco znajoma przyjaciółka, rozbudziła się z całą mocą i chwyciła Sandy za gardło. Pociemniało jej w oczach. Zanim osunęła się w ciemność, zdążyła wyciągnąć palce w stronę rannej Ruby.
ROZDZIAŁ 1
Salwa otwierająca: pierwsze strzały, które padają na wojnie.
Kundelka w typie psa gończego została odnaleziona, gdy błąkała się samotnie po N Wakefield Street. Ubrana w kamizelkę psa pracującego, ciągnęła za sobą smycz. Kręciła się po chodniku i rozglądała na boki, jakby szukała swojego właściciela. Jedna z okolicznych mieszkanek, która miała własnego psa, zauważyła ją i zwabiła smakołykiem, a następnie złapała za smycz. Tylko przez przypadek zauważyła karteczkę wystającą z małej plastikowej kości zawierającej worki na odchody:
Do Meg Jennings z Kryminalistycznej Jednostki Kynologicznej FBI
IMHFL HVVGJ RVYUL HHCGW FSGGX RAUUL LRAVS QWBQY VICPE OIRCR GVCCX KIWNS FOCUX LGEKR JSHJI UPCHI
Jednostka kryptoanalizy i rejestrów haraczy FBI szybko przystąpiła do analizy wiadomości za pomocą zaawansowanych komputerów, podczas gdy agenci specjalni odkryli tożsamość zaginionej kobiety. Była to Sandy Holmes, weteranka drugiej wojny w Iraku, która cierpiała na wyniszczające ataki zespołu stresu pourazowego i nigdzie się nie ruszała bez psa. Tym bardziej niepokojący wydawał się fakt, że zwierzę zostało odnalezione bez niej.
Godzinę później kryptoanalitycy potwierdzili jej zniknięcie, ujawniając wiadomość kryjącą się za ciągiem osiemdziesięciu dużych liter skierowanych do opiekunki psa poszukiwawczego FBI: „Znajdź ją, zanim umrze. Przyjdź do Domu Waszyngtona w Alexandrii. Zostało jej niewiele czasu”.
Poniedziałek, 22 maja, 21:44
Kryminalistyczna Jednostka Kynologiczna
Budynek J. Edgara Hoovera
Waszyngton
– Dom Waszyngtona? Czy mają na myśli Mount Vernon? – zapytał Brian Foster.
Craig Beaumont skinął głową. Nadzorujący agent specjalny odpowiedzialny za zespół do spraw dowodów węchowych, będący częścią Kryminalistycznej Jednostki Kynologicznej, rozejrzał się po zespole treserów i psów zgromadzonych na otwartej przestrzeni biura.
– Jak twierdzą kryptoanalitycy z Jednostki Analizy Kryptograficznej i Rejestrów Przestępczych Mount Vernon znajduje się niedaleko Alexandrii. Przypuszczają, że na tej posiadłości przetrzymywana jest pani Holmes. Nie wiem, z czym dokładnie mamy do czynienia, więc chcę, żebyście udali się tam wszyscy. Scott, mamy smycz dla twojego psa, więc będziesz mógł pomóc w tropieniu.
Scott Park położył rękę na głowie Theo, chudego ogara o opadających powiekach.
– Nie ma dla niego nic lepszego niż dobre polowanie.
Jakby dla podkreślenia słów Scotta Theo mocno potrząsnął głową, wprawiając w ruch duże uszy i luźne policzki.
Meg Jennings wpatrywała się w zdjęcie zaginionej kobiety na jej prawie jazdy, które trzymała w dłoni o pobielałych kłykciach.
– Craig, czy jest coś, co wskazuje, dlaczego porywacz skierował tę wiadomość do mnie? Nawet nie znam tej kobiety.
– Jak dotąd nie. I naprawdę nie podoba mi się fakt, że jeden z członków mojego zespołu został wspomniany z imienia i nazwiska. Na razie pracujcie w parach. Nie chcę, żeby ktokolwiek zostawał sam, dopóki się nie dowiemy, co jest grane. Nie chcę, żeby ktoś sprowadzał moich ludzi w miejsce, w którym staną się łatwym celem.
Funkcjonariusze dobrali się w pary – Brian i Lacey, suka owczarka niemieckiego, mieli współpracować z Meg i jej czarnym labradorem Hawkiem; Scott i Theo połączyli siły z Lauren Wycliffe i jej border collie o imieniu Rocco.
Dotarcie do George Washington Parkway zajmowało pół godziny. Byli w drodze dopiero od dziesięciu minut, gdy zadzwonił telefon Meg podłączony do systemu audio jej SUV-a.
– Jennings.
– Meg, mamy problem. – W głośnikach rozległ się głos Craiga.
Meg i Brian wymienili spojrzenia z ukosa.
– Większy niż zaginięcie kobiety?
– Istnieje ryzyko, że wysyłamy was w niewłaściwe miejsce.
Meg spojrzała w lusterko i płynnie zjechała na prawy pas.
– Zbliżam się do obwodnicy. Mam zmienić trasę?
Craig milczał chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Zjedź i kieruj się na zachód. Potem wróć na północ drogą I-395.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Brian.
– Do Arlington.
– Do hrabstwa Arlington czy na cmentarz? – Meg szybko pokonała drogę zjazdową, a następnie włączyła się w ruch na obwodnicy. – A co z domem Jerzego Waszyngtona?
– W zakodowanej wiadomości nie było słowa „Jerzy”, tylko „Waszyngton”. Jeden z kryptoanalityków chciał się upewnić, że nie przeoczyliśmy niczego oczywistego, więc przekazał wiadomość swojemu kumplowi, profesorowi historii na Uniwersytecie Georgetown, nie wyjaśniając mu, dlaczego ta informacja jest ważna.
– Jeśli kumpel nie jest idiotą, z pewnością zaintryguje go, dlaczego kolega z FBI zadał mu takie dziwne pytanie – mruknął Brian pod nosem.
– Co? – Echo głosu Craiga wypełniło kabinę.
– Nic – ucięła Meg, rzucając Brianowi spojrzenie, które wyraźnie mówiło: „Zachowuj się”. – Co powiedział profesor?
– Że Waszyngtonem może być także George Washington Parke Custis, wnuk Marthy Washington i teść Roberta E. Lee.
– Posiadłość Lee znajduje się na terenie cmentarza w Arlington. Myślisz, że to wskazówka?
– Ten facet tak uważa. Mówi, że hrabstwo Arlington było kiedyś hrabstwem Alexandria, ale nazwę zmieniono w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku, ponieważ często mylono je z miastem Alexandria w Wirginii. Powiedział, że posiadłość Custisa przeszła na jego córkę, a zatem po śmierci Custisa na Lee. Temu profesorowi nawet nie przyszło do głowy Mount Vernon.
– Ale to nadal może być właściwe miejsce – stwierdził Brian.
– Możliwe, dlatego Lauren i Scott tam zmierzają. Scott ma smycz, co oznacza, że nie będziesz miał pod ręką niczego, co pies mógłby powąchać. Stoisz przed większym wyzwaniem; zwierzęta będą wąchać powietrze i śledzić nieznany cel. Jedźcie do Arlington. Służby ratunkowe już czekają, żeby was wpuścić. Pospieszcie się. Według notatki zegar tyka, a my i tak straciliśmy już czas. – Połączenie zostało przerwane.
Meg zerknęła na Briana. Jego oczy odzwierciedlały niepokój, który sama odczuwała. Docisnęła pedał gazu.
Poniedziałek, 22 maja, 22:23
Cmentarz Narodowy w Arlington w Wirginii
Przybyli na Cmentarz Narodowy w Arlington kilka godzin po jego oficjalnym zamknięciu. O tej godzinie jedynym źródłem światła był księżyc w pełni. Zapalono tylko lampy przy głównym wejściu. Na podjeździe stało kilka pojazdów służb ratowniczych z Arlington.
Meg przejechała przez główną bramę, a następnie wraz z towarzyszami szybko pobiegła na spotkanie agentów K-9, którzy wypuszczali właśnie psy ze specjalnego przedziału SUV-a i zarzucali na ramiona plecaki ze sprzętem poszukiwawczo-ratowniczym.
– Jennings i Foster?
– Tak jest. – Brian przyczepił smycz Lacey do jej kamizelki z napisem „FBI”. – Co się stało? Szukamy kogoś na posesji?
– Personel ratunkowy opuścił już teren. Żałobnicy wojskowi, którzy brali udział w dzisiejszych pochówkach, a także dozorcy i pracownicy administracji, którzy byli na miejscu w zwyczajowych godzinach pracy, wrócili do domów kilka godzin temu. Jedyną osobą, która powinna tu przebywać, jest funkcjonariusz pełniący dyżur przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Proszę mu nie przeszkadzać, chyba że okaże się to absolutnie konieczne.
– Pozwolimy psom nas prowadzić – powiedziała Meg. – Ale jeśli nie pójdą w tym kierunku, nie będziemy ingerować. – Odwróciła się do Briana.
– Ty i Lacey idźcie na północ, potem skręćcie na zachód i udajcie się na południe. Ja zacznę od południa, a następnie okrążę teren.
Meg i Brian byli funkcjonariuszami tej samej rangi, ale ze względu na wcześniejsze doświadczenia Meg jako policjantki w policji w Richmond to ona w naturalny sposób objęła dowodzenie, co odpowiadało Brianowi.
– Jasne. Lacey, chodź.
Brian pobiegł i zniknął w mroku poza kręgiem otaczających ich świateł.
Meg widziała, jak zatrzymuje się w odległej bramie, przy złotej tarczy Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, i odpina smycz Lacey. Włączył swoją małą, lecz mocną latarkę; potem pochylił się nad suką, wydając komendę „szukaj”, i ruszył za nią lekkim truchtem.
– Czy możemy jakoś pomóc? – zapytał funkcjonariusz, gdy Meg odwróciła się do Hawka.
– Po prostu proszę trzymać się z daleka. Musimy znaleźć jedyną osobę, która tu przebywa, poza wojskowym przy grobowcu. Poinformujemy was, jeśli będziemy potrzebować pomocy. Hawk, chodź.
Odeszli od świateł i funkcjonariuszy, by wkroczyć w ciemność. Podobnie jak Brian, Meg zatrzymała się przy masywnej bramie z kutego żelaza i spuściła psa ze smyczy. Przesunęła dłonią po jego grzbiecie i napotkała spojrzenie czujnych oczu.
– Znajdź ją, Hawk. Znajdź Sandy.
Pies wystawił nos na chłodny wieczorny wietrzyk, a potem pobiegł drogą w ciemność. Włączyła latarkę i ruszyła za nim.
Powoli podążała za Hawkiem, wiedząc, że poszukiwania mogą trochę potrwać; pod warunkiem że są we właściwym miejscu. Cmentarz mierzył przeszło sześćset akrów – zaledwie jedną milę kwadratową – ale było na nim ponad czterysta tysięcy grobów, pomniki, budynki gospodarcze, amfiteatr i rezydencja. Być może zanim rozpoczną właściwe poszukiwania, będą musieli przemierzyć cały ten teren dwa lub trzy razy w pogoni za nieuchwytną smugą zapachu.
Meg złapała się na tym, że przygląda się ruchom Hawka; szukała oznak jakichkolwiek nieprawidłowości. Po tym, jak został postrzelony podczas ich ostatniej akcji, wrócił do pracy dopiero po kilku tygodniach. Rana była powierzchowna, ale bezwłosa biała blizna biegnąca nad jego zadem stale przypominała jej, jak niewiele brakowało. Straciła już jednego partnera w swojej karierze w K-9; nie zamierzała dopuścić do tego po raz kolejny. Na szczęście Hawk był silny i szybko się zregenerował. Nie okazywał żadnych oznak słabości.
Pies nagle skręcił w prawo, z alei Roosevelt Drive na trawę. Kiedy przemykali między rzędami upiornych białych nagrobków, wzrok Meg przyciągnęło odległe źródło światła rozdzierające ciemność. Wieczny płomień Johna F. Kennedy’ego tańczył na kamiennej podstawie w nieustannie zmieniających się odcieniach czerwieni i pomarańczy. Nad nim, wysoko na wzgórzu, czuwając nad zmarłymi w dole, malowała się majestatyczna rezydencja z kolumnami, należąca do generała Roberta E. Lee. Budynek lśnił, oświetlony zarówno punktowymi światłami, jak i blaskiem księżyca.
„Przyjdź do Domu Waszyngtona w Alexandrii”.
Wróciła do psa i stojącego przed nim zadania.
– Znajdź ją, Hawk – zachęciła. Była świadoma, że musi pozwolić mu prowadzić, choć dom był tuż obok. Mogłaby podnieść go na duchu i zmobilizować do...
Nagle skręcił w lewo, przeszedł z powrotem przez Roosevelt Drive, a potem znowu zszedł na trawę. Meg rzuciła ostatnie spojrzenie na rezydencję w stylu greckiego odrodzenia, po czym ponownie skierowała wzrok na psa. Zaufaj mu. Wie, co robić.
Przebiegli przez granitowe nagrobki zwieńczone księżycem i pod rozłożystymi konarami kilkusetletnich drzew. Oddech Hawka stał się głośniejszy, ale jego chód był równy. Pies zwalniał tylko niekiedy, by powęszyć w powietrzu, a potem ponownie przyspieszał, jakby zdawał sobie sprawę z presji czasu.
Na zachodzie, na szczycie surowych białych schodów, błyszczał Amfiteatr Pamięci. Meg nie widziała Grobu Nieznanego Żołnierza, ale była tam osobiście wystarczająco dużo razy, aby wyobrazić sobie maszerującego pewnym krokiem samotnego wojskowego z karabinem na ramieniu, niestrudzenie oddającego cześć zmarłym.
Idący przed nią Hawk zaczął lawirować pomiędzy rzędami kamieni. Meg skupiła się na mowie jego ciała. Do tej pory biegł w miarę prosto w poszukiwaniu zapachu. Ale teraz, gdy zaczął poruszać się inaczej i kręcił się tam i z powrotem, Meg wiedziała, że znalazł część stożka zapachowego i próbował rozróżnić jego zewnętrzne granice oraz rozpoznać zwiększoną koncentrację woni, gdy zbliżali się do jej źródła. Pochwaliła go cicho, ale szybko zamilkła, aby go nie rozpraszać. Czas uciekał, a każda sekunda mogła zadecydować o życiu lub śmierci porwanej.
Gdy Hawk przekroczył aleję Eisenhowera, dostrzegła, że jest jeszcze bardziej skupiony. Napiął wszystkie mięśnie i podążał w określonym kierunku z większą pewnością. W peryferyjnym świetle latarki Meg zauważyła ostrość rytów na nagrobkach. Zwalniając, rzuciła snop na kilka z nich i zwróciła uwagę na niedawne daty śmierci. Zdjęła krótkofalówkę z paska.
– Brian?
Po chwili ciszy usłyszała głos:
– Jestem. Znalazłaś coś?
– Myślę, że tak. Hawk wyczuł zapach. Gdzie jesteś?
– Lacey poprowadziła nas za Arlington House, ale nic tu nie ma. Może to nie jest Dom Waszyngtona, o którym mówił ten facet? Gdzie jesteś?
– Kieruję się do sekcji sześćdziesiątej, na wschód od Amfiteatru Pamięci. Wygląda na to, że niedawno odbywały się tutaj pochówki. Widziałam kilka nagrobków z tego i poprzedniego roku. Chciałam tylko cię ostrzec, że być może będę cię potrzebować.
– Jasne. Pozostaniemy tutaj, dopóki nas nie odwołasz. Wiem, gdzie jesteś, i mogę tam być w ciągu kilku minut.
– Dzięki. Bez odbioru.
Hawk biegł teraz szybciej, muskając nosem ziemię, a Meg musiała się trochę postarać, żeby za nim nadążyć. Potem nagle skręcił w prawo, w stronę świeżego grobu. Pomyślała, że pogrzeb musiał się odbyć tego dnia; nawet w rozproszonym świetle latarki można było zauważyć, że trawę po obu stronach deptało niedawno wiele stóp. Chociaż ziemia wypełniła grób aż do linii trawnika, jeszcze niczego na nim nie zasadzono. Z szacunku Meg zaczęła krążyć wokół grobu, nie chcąc zakłócać wiecznego spokoju zmarłego.
Zatrzymała się gwałtownie, gdy Hawk wydał pojedyncze, ostre szczeknięcie i rzucił się bezpośrednio na mogiłę, lądując na jednym z jej krańców. Zaczął wściekle kopać przednimi łapami.
Ona jest w grobie? Pochowana żywcem?
Meg rozglądała się gorączkowo, aż jej wzrok zatrzymał się na ciężarówce do prac terenowych stojącej kilka metrów dalej przy poboczu drogi. Grabarzom prawdopodobnie zabrakło czasu na dokończenie prac przed zmrokiem, więc zostawili sprzęt na miejscu, aby zająć się tym następnego dnia. Przebiegła przez trawnik, przemykając między nagrobkami i nie spuszczając wzroku z łopat stojących na platformie ciężarówki. Chwyciła jedną z nich i ruszyła z powrotem do grobu, wyciągając krótkofalówkę.
– Brian, przyjdź tu. – Nie dała mu nawet pełnej sekundy, zanim ponownie wykrzyczała jego imię: – Brian!
– Co się dzieje? – sapnął, dysząc ciężko. – Lacey, poczekaj.
– Chodź tutaj. Myślę, że Hawk ją znalazł. Skupił się na świeżym grobie, w sekcji sześćdziesiątej. Kopie, próbując ją wydostać.
– Jest w grobie? Jasna cholera... – zaklął Brian. Już po chwili Meg usłyszała odgłos jego przyspieszających kroków. – Lacey, chodź! Będę tam tak szybko, jak to możliwe. Trzymaj latarkę pod ręką, żebym widział, gdzie jesteś.
– W porządku. – Upuściła radio i latarkę na wilgotną trawę i kopała tak szybko, jak tylko mogła, odrzucając ziemię na bok. Obok niej Hawk trzymał łeb nisko i kopał jeszcze szybciej. Spomiędzy jego tylnych łap wylatywała chmura ziemi. Od czasu do czasu przytykał nos do gleby, jakby chciał sprawdzić, czy nadal czuje zapach, a potem wracał do pracy z jeszcze większą pilnością.
Meg podniosła głowę, gdy usłyszała wołanie Briana, i odwróciła się, by zobaczyć światło podskakujące kilkadziesiąt metrów dalej. Uniosła latarkę i pomachała nią.
– Tutaj.
Brian podbiegł bliżej, a ona wskazała palcem na ciężarówkę.
– Bierz łopatę.
Ruszył w stronę ciężarówki, a Lacey podbiegła do Hawka i natychmiast zaczęła kopać. Wracając, Brian rzucił latarkę na trawę – światło wlało się do powoli pogłębiającej się dziury. Przez całe pięć minut nie używali słów, słychać było jedynie dźwięk kopiących łap i powtarzające się pchnięcia łopatami.
Stuk.
Meg i Brian zamarli, gdy jego łopata trafiła na coś twardego. Usłyszeli głuche echo.
– Wreszcie. Lacey, wychodź.
– Hawk, wyjdź. – Meg gestem nakazała psu wyskoczyć. – Jesteś niesamowity, ale teraz musimy przejąć stery. – Poklepała brudną dłonią trawę na skraju ponadmetrowego dołu. – Dobry chłopak – pochwaliła go, gdy wyskoczył. Gdy Lacey podążyła tuż za nim, Meg spojrzała Brianowi w oczy. – Dokończmy to.
Ziemia nie była zbyt zbita, dzięki czemu dość szybko udało im się odsłonić trumnę z ciemnego drewna. Brian oczyścił zawiasy z jednej strony, podczas gdy Meg pracowała z drugiej, kopiąc tak, aby mogli usiąść na wąskim pasie ziemi i otworzyć wieko.
Rzucili łopaty na trawę i zbliżyli się do trumny. Panująca wokół cisza sprawiła, że Meg ścisnęło w żołądku. Pochylili się, wkładając palce pod krawędź wieka, aby je unieść. Zawiasy lekko zaprotestowały, zabrudzone okucia na chwilę się zacięły, ale potem ustąpiły i pokrywa gładko się uniosła.
Strumień światła latarki na skraju trawy padł na wnętrze trumny, w której leżała bezwładna kobieta. Meg opadła na kolana. Zsunęła z niej ubranie i podarte paski satynowego materiału, gorączkowo szukając pulsu. Przesunęła drżącymi palcami po ciele, które było jeszcze ciepłe. Gdy wsunęła dłonie głębiej, rozmazała plamy krwi.
Nic.
– Pozwól mi spróbować. – Brian stanął obok niej i wsunął ręce pod jej dłonie.
Meg cofnęła się z przerażeniem i przyjrzała bliżej zawartości trumny, podczas gdy Brian desperacko szukał oznak życia.
W środku były dwa ciała. Pierwsze należało do żołnierza pochowanego w niebieskim mundurze z błyszczącymi mosiężnymi guzikami i wyposażeniem, jasnoniebieskim sznurem i wykrochmaloną białą koszulą. Nad kołnierzykiem widać było prawie przezroczystą skórę po jednej stronie jego twarzy i straszliwe oparzenia po drugiej. Oto człowiek, który stracił życie w ogniu bitwy. W końcu miał odpocząć w samotnym grobie, otoczony niezliczonymi rzędami poległych towarzyszy.
Z tym że wcale nie był taki samotny.
Kobieta ze zdjęcia, które pokazał im Craig, leżała na nim, wciśnięta w małą przestrzeń pod pokrywą. Miała na sobie czarne spodnie do jogi, tenisówki i bluzę z kapturem – dokładnie to, co zakłada się w chłodny wiosenny wieczór na spacer z psem. Dokładnie to, w co więcej razy, niż mogła zliczyć, ubierała się Meg, by wyjść z Hawkiem.
– Cholera. – Brian kucnął obok niej z opuszczonymi ramionami i pochyloną głową. – Nie żyje.
– Jest jeszcze ciepła. – Meg mówiła głosem ochrypłym od emocji.
– Nie do końca. Nie jestem ekspertem, ale nie zmarła chwilę temu. Byliśmy blisko, jednak nie aż tak. Myślę, że od jej śmierci minęło około pół godziny, może trochę mniej.
Meg przesunęła się do tyłu.
– Pochował ją żywcem. Była pionkiem w jego grze. W dodatku takim, którego bez żalu się pozbył.
Brian zerwał się na nogi i wyszedł z grobu.
– Wydzwonię Craiga. I zespół do spraw dowodów.
– Musimy odwołać Lauren i Scotta.
Brian opuścił rękę, która wylądowała na ramieniu Meg.
– Craig będzie wiedział, co robić. Wyjdź stamtąd. Nie możemy jej już pomóc, a ekipa kryminalna i tak będzie wkurzona, że zrobiliśmy taki bajzel na miejscu zbrodni.
Meg stanęła obok grobu, gdy Brian się odsunął, ale nie mogła oderwać wzroku od kobiety. Czarno-białe zdjęcie z prawa jazdy dało jej pewne wyobrażenie o jej wyglądzie, ale teraz szok uderzył ją z całą siłą: blada skóra, matowe nieruchome niebieskie oczy, długie proste czarne włosy.
Czarnowłosa Irlandka, podobnie jak Meg i jej siostra Cara.
Czuła się tak, jakby patrzyła na własne zwłoki.
Połączone światło ich latarek uwidoczniło przerażającą opowieść ze wszystkimi szczegółami: czubki palców kobiety z okrutnie wyrwanymi paznokciami, palce zdarte do kości z mnóstwem drzazg, rozerwane, zakrwawione ciało odsłaniające upiorny blask kości; szkarłatne krople rozpryskane na twarzy i ubraniu; poszarpana wyściółka trumny, zdarta aż do drewnianego wieka.
Przybyli za późno. Umarła, kiedy oni marnowali cenny czas.
Cichy jęk przyciągnął wzrok Meg do czarnego labradora u jej boku, niespokojnie przenoszącego ciężar ciała z jednej łapy na drugą. Hawk, wciąż ubrany w zabrudzoną granatowo-żółtą kamizelkę FBI, spojrzał na nią smutnymi oczami. Miał odnaleźć życie, ale na miejscu czekała na nich jedynie śmierć. Dla psa poszukiwawczo-ratowniczego nie ma nic gorszego.
Przykucnęła obok niego i objęła go ramieniem, przytulając głowę do jego pyska.
– Wiem, kolego, wiem. Bardzo się starałeś i zrobiłeś wszystko dobrze. Ciebie też zawiedliśmy. Przepraszam. – Popatrzyła w stronę wykopanego dołu, na rozczochrane czarne włosy i śmiertelnie białą skórę kobiety. – Przykro mi – szepnęła.
Za nią rozległy się kroki.
– Craig odwołał Lauren i Scotta. Agenci i zespół do spraw dowodów są już w drodze.
Odwróciła się i zobaczyła stojącego za nią Briana. W przyćmionym świetle jego zielone oczy wydawały się jeszcze jaśniejsze niż zwykle. Dodatkowo podkreślała je bladość skóry na tle rozczochranych ciemnych włosów. Wyciągnął rękę, równie brudną jak jej, i spojrzał jej w oczy.
Pracowali ramię w ramię w zespole do spraw dowodów węchowych FBI tak długo, tropiąc podejrzanych i ratując zaginionych, że słowa nie były potrzebne. Potrafili czytać w swoich umysłach niczym w otwartych księgach. Instynkt podpowiadał Meg, że Brian cierpi tak samo jak ona.
Podała mu dłoń, zacisnęła mocno palce i pozwoliła, żeby pomógł jej wyjść. Ale nie puścił jej ręki, nawet gdy już się wyprostowała. Ramię w ramię stali ze swoimi psami, na próżno próbując zrozumieć to, co niezgłębione.
Meg w końcu przerwała ciszę pytaniem, które prześladowało ją od wielu godzin, a teraz przybrało jeszcze bardziej złożoną i przerażającą formę:
– Dlaczego ja?
– Nie wiem. – Brian potarł czoło wolną ręką, nie zważając na ciemną smugę, którą pozostawiły jego palce.
– Nie chodzi mi tylko o zakodowaną wiadomość. Spójrz na nią.
Jego wzrok powędrował w bok, na nią, a potem w dół, w kierunku grobu.
– Czy oszalałam? Czy tylko ja to widzę? – dodała.
Nagle zwrócił się w jej stronę. W jego oczach i w sile jego słów uwidoczniła się złość, która musiała być rezultatem niepomyślnego przebiegu wieczoru.
– Chcesz, żebym to powiedział? Że nie tylko wysłał ci wiadomość, żebyś ją odnalazła, ale też że była podobna do ciebie? Że wysłał cię na poszukiwanie własnej śmierci?
Meg spodziewała się, że jego słowa spotęgują mroczne myśli, które zdawały się zataczać wokół niej krąg, więc zdziwiła się, że podniosło ją to na duchu. Nie oszalałam. Mocniej ścisnęła jego dłoń.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Jej uścisk wyrażał solidarność i siłę, którą wzajemnie sobie dawali.
– Zawsze. – Gniew rozpłynął się pod ciężarem poczucia winy i zmęczenia, które oboje odczuwali. Brian mówił znacznie spokojniejszym tonem. – To mnie przeraża. Zakładając, że to facet, co, do cholery, próbuje udowodnić?
– Nie wiem. Ale musimy to odkryć, zanim porwie kolejną osobę.
– Myślisz, że zamierza kontynuować?
– Nie mogę tego powiedzieć na pewno, ale mam złe przeczucia. Jak na kogoś, kto planuje zabić tylko raz, zadał sobie wiele trudu, bawiąc się z nami w kotka i myszkę. Zaatakuje ponownie, a intuicja podpowiada mi, że nie będzie długo czekał.
Pół godziny później Meg i Brian stali pod rozłożystymi konarami pobliskiego masywnego białego dębu w rozproszonym świetle reflektorów. Nagle usłyszeli wołający ich znajomy głos. Odwrócili się – w ich stronę zmierzała Lauren, blondynka o idealnej sylwetce; Rocco truchtał u jej boku. Tuż za nią szedł wysoki, chudy i zgarbiony Scott, z kroczącym przy nim Theo.
– Craig poinformował nas, co się stało, ale nie potrafiliśmy po prostu pojechać do domu. Chcieliśmy zobaczyć, jak to się rozwinie.
Meg spojrzała w stronę grobu znajdującego się około dziesięciu metrów dalej, otoczonego przez członków zespołu do spraw dowodów w białych kombinezonach z kevlaru, jaskrawo oświetlonych przez sześć przenośnych reflektorów.
– Staramy się nie wchodzić im w drogę. Zbierają dowody i badają ciało.
– Craig opowiedział nam trochę. Pochowano ją w grobie żołnierza?
– Dyrektor wykonawczy Arlington przyszedł, gdy usłyszał, co się dzieje. Podzielił się z nami pewnymi informacjami. Oficer armii amerykańskiej, który leży w tym grobie, porucznik Henry Ranger, został pochowany dziś po południu z pełnymi honorami. Był to jeden z dwudziestu trzech pochówków, które odbyły się tego dnia. Grabarze zasypali grób, ale zrobiło się ciemno, zanim udało im się przykryć go darnią. Zostawili ciężarówkę, żeby wrócić jutro rano i dokończyć pracę.
– A w tym czasie ktoś wszedł z ofiarą na cmentarz. Jak? Brama była zamknięta.
– Tak. Ale cmentarz jest otoczony trzymetrowym murem z polnych kamieni. Z przodu jest zwieńczony ponadmetrowymi kolcami z kutego żelaza dla dodatkowego bezpieczeństwa, ale z tyłu są tylko kamienie. Nie da się tu wjechać, można natomiast zaparkować przy sąsiedniej ulicy i przeskoczyć przez mur.
Sprawca mógł zarzucić ofiarę na ramię lub ukryć ją w jakimś worku. Jeśli była nieprzytomna i nie poruszała się, nie wzbudziłoby to żadnych podejrzeń. A zakładając, że wszedł tu po zachodzie słońca, nikt go nie zauważył.
– Cmentarz zamykają o zmierzchu – dodał Brian – ale wiedzą, że ludzie przebywają tu także później. Rzadko mają z tego powodu jakieś problemy. Kiedy obsługa ich spotyka i prosi o opuszczenie terenu, zwykle robią to bez gadania. Ale tym razem nikt nic nie widział.
– Przyszedł tu więc z ofiarą – powiedział Scott. – Przez przypadek znalazł niedokończony grób, rozkopał go, włożył ją do trumny i ponownie zasypał ziemią?
– Jeśli wcześniej zrobił rozeznanie, wiedział, jak organizuje się tutaj pogrzeby. – Meg spojrzała w ciemność, z dala od oślepiających reflektorów. – W takim wypadku wiedziałby, gdzie powstają nowe groby, a także gdzie chowa się ludzi, którzy zginęli, walcząc z terroryzmem. Orientowałby się, kiedy grabarze kończą pracę i jak często odkładają ją na kolejny dzień. Mógł po prostu udawać żałobnika, który wraca nad grób i wychodzi tuż przed zamknięciem cmentarza. To pozwoliłoby mu poznać teren i ułożyć plan. Jeśli porwał ją z jakiegoś miejsca w pobliżu, mógł wcześniej sprawdzić, że na cmentarzu pozostawiono niedokończoną mogiłę, a potem wrócić tu z ofiarą.
– Sprzyjało mu także to, że grabarze pozostawili ciężarówkę na noc. – Lauren przyjrzała się pojazdowi i wystającemu z paki sprzętowi do prac ziemnych. – Chociaż wydaje się, że powinien mieć plan awaryjny.
– Mógł sobie poradzić nawet za pomocą składanej łopaty, ale po co używać czegoś takiego, skoro ma się pod ręką profesjonalne narzędzia? Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, jeśli kopał szybko. Podejrzewam, że mamy do czynienia z człowiekiem, który ma wystarczająco dużo siły, żeby przenosić ofiary.
– Wydaje mi się, że we dwoje rozkopaliśmy grób w jakieś siedem lub osiem minut. – Kiedy Meg skinęła głową, Brian mówił dalej: – Stosunkowo silnemu facetowi zajęłoby to maksymalnie kwadrans. Na zasypanie dołu potrzebowałby jeszcze mniej czasu. Nie zauważyłem śladów ziemi na trawie wokół grobu, ale kiedy tam dotarłem, byłaś już zajęta kopaniem i interesowało nas tylko to, żeby jak najszybciej wydobyć porwaną. Czy zauważyłaś wcześniej rozsypaną wokół ziemię?
– Nie. Byliśmy z Hawkiem tak skupieni na kopaniu, że nie mieliśmy czasu się rozglądać. – Meg westchnęła z niechęcią. – Gdybyśmy to zrobili, moglibyśmy wiedzieć więcej. – Oparła się plecami o pień drzewa. – Nie potrafię przestać myśleć o tym, że mogliśmy się bardziej postarać. Ale jak? Może gdybyśmy znaleźli psa wcześniej? Szybciej rozwiązali zagadkę? Od razu ją zrozumieli? Czy istniał jakiś sposób, aby temu zapobiec?
– Nie wydaje mi się – powiedziała Lauren. Meg szybko podniosła wzrok, ale ona nie zmieniła spokojnego tonu. Lauren zawsze była najmniej emocjonalna z całej grupy, mimo to dało się odczuć, że to zdarzenie nią wstrząsnęło. – Działaliśmy tak szybko, jak mogliśmy, biorąc pod uwagę fakt, że mieliśmy ograniczoną wiedzę. A kiedy te informacje okazały się nieprzekonujące, rozdzieliliśmy się, żeby zwiększyć szanse na powodzenie operacji.
– Gdybyśmy od razu zdecydowali się na Arlington, moglibyśmy dotrzeć tu na czas.
– Możesz powątpiewać w każdy wybór, którego dokonaliśmy dzisiejszego wieczoru, ale to nie przywróci jej życia.
– Lauren ma rację – zgodził się Scott. – Daliśmy z siebie wszystko. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to zastanowić się, jak następnym razem spisać się lepiej.
– Bo będzie następny raz – dodał Brian ponurym tonem i spojrzał w stronę grobu, w którym spoczywała zarówno stara śmierć, jak i zapowiedź nowej. – Kimkolwiek jest ten człowiek, z pewnością dopiero zaczyna.