Zanim będzie za późno - Sara Driscoll - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zanim będzie za późno ebook i audiobook

Driscoll Sara

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

215 osób interesuje się tą książką

Opis

Agentka specjalna Meg Jennings i jej zaufany labrador muszą ścigać się z czasem, zanim diaboliczny zabójca uderzy ponownie…

W okolicach Waszyngtonu, w pudle, leży bezbronna kobieta. Pochowana żywcem. FBI otrzymuje zakodowaną wiadomość od porywacza, który chce zagrać w grę. Najlepsi analitycy łamią kod, a agentka specjalna i jej partner z K-9 docierają na miejsce zbrodni. Jest już za późno, ale gra zabójcy jeszcze się nie skończyła...

 

Schemat powtarza się, a liczba ofiar ciągle rośnie. Meg postanawia złamać protokół i sprowadza swoją błyskotliwą siostrę – Carę – by ta rozszyfrowała pokrętne wskazówki porywacza. Meg wie, że ryzykuje swoją karierę. Jest jednak zdeterminowana, aby nie pozwolić by kolejna osoba straciła życie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 376

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 18 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Ewa Wyględowska

Oceny
4,5 (28 ocen)
16
10
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Grazka1955

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
KangurLucky

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonały, wciągajacy kryminał, ciekawie napisany i doskole przetłumaczony co obecnie rzadko sie zdarza
10
grigori67

Dobrze spędzony czas

kolejna ciekawa propozycja z tej serii
10
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Bardzo fajny pomysł na fabułę, świetnie napisana. No i psy - kupiły mnie całkowicie
00



Ty­tuł ory­gi­nału:BE­FORE IT’S TOO LATE
Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieAnna Ber­giel
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Co­py­ri­ght © 2017 by Sara Dri­scoll First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All ri­ghts re­se­rved Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2025 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2025 Anna Ber­giel
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83297-32-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej ma­mie, Edith Dan­nie, która otwo­rzyła wszyst­kie swoje dzieci na ma­gię twór­czo­ści, po­ka­zu­jąc nam ra­dość pły­nącą z ksią­żek i mu­zyki już od pierw­szych dni na­szego ży­cia. Osią­gnę­li­śmy suk­ces tylko dzięki da­rom, które od Cie­bie otrzy­ma­li­śmy.

PRO­LOG

Po­nie­dzia­łek, 22 maja, 19:47

Glen­car­lyn Park

Ar­ling­ton w Wir­gi­nii

Sandy Hol­mes ode­tchnęła głę­boko wio­sen­nym po­wie­trzem. Słońce chy­liło się ku za­cho­dowi nad wzgó­rzem. Rzu­ciw­szy okiem przez ra­mię, oce­niła od­le­głość dzie­lącą ją od sa­mo­chodu, który zo­sta­wiła na par­kingu przy parku. Czas wra­cać, za­nim zrobi się ciemno. Za­trzy­mała się na chwilę, by na­cie­szyć się spo­ko­jem ma­łej za­le­sio­nej do­liny, oazy po­śród gwaru miej­skiego ży­cia. Było chłodno, a wiatr niósł ze sobą wil­goć za­po­wia­da­jącą deszcz. Na Lub­ber Run Trail, wą­skiej bru­ko­wa­nej ścieżce, która bie­gła wzdłuż wi­ją­cego się stru­mie­nia, było ci­cho. Wła­ści­wie można by okre­ślić ją mia­nem cał­ko­wi­cie opusz­czo­nej. Gdy to za­uwa­żyła, uznała, że po­zo­stali tu­ry­ści mu­sieli już udać się na noc­leg.

Uczu­cie na­ci­sku na ko­lano spra­wiło, że spoj­rzała w dół i uśmiech­nęła się. Ruby, jej suczka asy­stentka mie­sza­nej rasy, o wy­glą­dzie zbli­żo­nym do ogara, spoj­rzała na nią ciem­nymi oczami peł­nymi mi­ło­ści i tro­ski. Sandy wy­cią­gnęła rękę i prze­su­nęła dło­nią po jej gło­wie, a jej palce opa­dły do­kład­nie tam, gdzie kar­me­lowe fu­tro sty­kało się z ka­mi­zelką w ko­lo­rze moro.

– Wszystko w po­rządku. Wszystko ze mną do­brze.

Ruby, wy­szko­lona do pracy z ludźmi cier­pią­cymi na ze­spół stresu po­ura­zo­wego, była za­wsze czujna i go­towa, aby w za­leż­no­ści od sy­tu­acji chro­nić lub uspo­ka­jać, ale Sandy przez ostat­nie kilka ty­go­dni czuła się dość sta­bil­nie. Za­sta­na­wiała się, na ile przy­czy­niło się do tego na­dej­ście wio­sny, ale ostat­nio jej za­bu­rze­nie – pa­miątka ze służby w pie­cho­cie mor­skiej pod­czas wojny w Iraku – da­wało o so­bie znać zde­cy­do­wa­nie rza­dziej. Zimą było trud­niej, ale naj­wy­raź­niej cie­pło i dłuż­sze dni roz­bu­dziły w niej na­dzieję. Mi­nęły ty­go­dnie od ostat­niego po­waż­nego ataku pa­niki i po raz pierw­szy od lat miała wra­że­nie, że ota­cza­jąca ją mgła roz­wiała się, za­stą­piona przez słońce.

– Chodź, mała. Czas wra­cać do domu. – Za­częła ścią­gać smycz, ale Ruby krą­żyła za nią, z na­pię­tymi mię­śniami, czuj­nym no­sem i wzro­kiem utkwio­nym w ścieżce za nimi, jak gdyby wi­działa ja­kiś cel.

– Pro­szę pani?

Sandy pod­sko­czyła na dźwięk mę­skiego głosu i cof­nęła się o krok, gdy roz­dzie­ra­jący wnętrz­no­ści strach przy­spie­szył jej tętno. Spoj­rzała w górę i zo­ba­czyła męż­czy­znę sto­ją­cego po jej le­wej stro­nie, w od­le­gło­ści kilku me­trów. Za jego ple­cami świe­ciło za­cho­dzące słońce. Stał na krót­kiej ścieżce pro­wa­dzą­cej do miej­sca, w któ­rym North Co­lum­bus Street łą­czyła się z 3rd Street North. Za nim stała duża biała fur­go­netka z sze­roko otwar­tymi tyl­nymi drzwiami.

Ruby wark­nęła ci­cho, wci­snęła łeb mię­dzy ło­patki i prze­su­nęła cię­żar ciała na tylne nogi, jakby przy­go­to­wy­wała się do skoku.

– Kon­trola zwie­rząt – po­wie­dział spo­koj­nie męż­czy­zna, wpa­tru­jąc się w psa, a nie w ko­bietę. Wska­zał na na­pis na swo­jej czapce z dasz­kiem. – Do­sta­li­śmy te­le­fon w spra­wie wście­kłego szopa pra­cza na jed­nym z po­dwó­rek w North Co­lum­bus, ale zwie­rzę ucie­kło, za­nim zdą­ży­łem tu do­trzeć. Jego stan zdro­wia nie jest naj­lep­szy i oba­wiamy się, że za­raża. Czy wi­działa pani może ja­kieś szopy?

Sandy ukrad­kiem ode­tchnęła z ulgą i wy­mie­rzyła so­bie men­tal­nego kopa za prze­sadną re­ak­cję.

Fakt, że prze­stra­szył cię obcy męż­czy­zna, nie ozna­cza, że zo­sta­łaś za­ata­ko­wana. On po pro­stu wy­ko­nuje swoją pracę. Po­ło­żyła dłoń na grzbie­cie psa.

– Ruby, wszystko w po­rządku.

Na­pięte mię­śnie suczki pod jej pal­cami roz­luź­niły się w od­po­wie­dzi na ko­jący ton. Sandy po­now­nie spoj­rzała na funk­cjo­na­riu­sza. Czapka jesz­cze bar­dziej za­ciem­niała mu twarz.

– Przy­kro mi, ale nie. – Sandy ro­zej­rzała się w po­szu­ki­wa­niu ja­kich­kol­wiek oznak dzi­kiego zwie­rzę­cia. Przy­cią­gnęła Ruby nieco bli­żej, jakby chciała chro­nić ją wła­snym cia­łem.

– Je­stem pe­wien, że tędy prze­cho­dził. Je­śli mogę coś za­su­ge­ro­wać, to pro­szę omi­nąć ścieżkę od strony stru­mie­nia i skie­ro­wać się na North Co­lum­bus Street, o ile zmie­rza pani w tamtą stronę. Jest tam mniej drzew, więc zo­ba­czy go pani, je­śli się po­jawi. Czy pani pies ma wszyst­kie nie­zbędne szcze­pie­nia?

– To suka. Dzię­kuję za tro­skę. Chodź, Ruby. Prze­tniemy North Co­lum­bus i skrę­cimy z po­wro­tem do parku po dru­giej stro­nie Ar­ling­ton Bo­ule­vard.

– Dzię­kuję. Nie chciał­bym, żeby szop po­gryzł pa­nią lub pani zwie­rzę. – Męż­czy­zna prze­su­nął się na skraj ścieżki, jakby chciał je prze­pu­ścić. – Mam za­miar jesz­cze tro­chę go po­szu­kać. Wo­lał­bym za­koń­czyć jego nie­dolę, niż po­zwo­lić mu cier­pieć.

Sandy de­li­kat­nie po­cią­gnęła za smycz, a Ruby nie­chęt­nie po­truch­tała obok niej, nie spusz­cza­jąc wzroku z nie­zna­jo­mego. Kiedy go mi­nęły, Sandy do­strze­gła, że jest w peł­nym umun­du­ro­wa­niu. Na­dal nie wi­działa jego twa­rzy; roz­glą­dał się po krza­kach. Za­częły wspi­nać się na ni­skie wzgó­rze.

Do­piero co do­strze­gła drogę znaj­du­jącą się po­wy­żej, gdy na­gle zna­la­zła się w bru­tal­nym uści­sku. Szar­pała się, ale ktoś ude­rzył ją w nos i usta, du­sząc czymś zim­nym i mo­krym. Chciała zro­bić głę­boki od­dech, żeby krzyk­nąć, ale za­miast świe­żego po­wie­trza wcią­gnęła dła­wiącą chmurę che­micz­nych opa­rów.

Ruby szczek­nęła wście­kle, ale męż­czy­zna po­trak­to­wał ją bru­tal­nym kop­nia­kiem w bok głowy. Suka za­to­czyła się do tyłu z prze­ry­wa­nym skom­le­niem.

Pa­nika, jej prze­ra­ża­jąco zna­joma przy­ja­ciółka, roz­bu­dziła się z całą mocą i chwy­ciła Sandy za gar­dło. Po­ciem­niało jej w oczach. Za­nim osu­nęła się w ciem­ność, zdą­żyła wy­cią­gnąć palce w stronę ran­nej Ruby.

ROZ­DZIAŁ 1

Salwa otwie­ra­jąca: pierw­sze strzały, które pa­dają na woj­nie.

Kun­delka w ty­pie psa goń­czego zo­stała od­na­le­ziona, gdy błą­kała się sa­mot­nie po N Wa­ke­field Street. Ubrana w ka­mi­zelkę psa pra­cu­ją­cego, cią­gnęła za sobą smycz. Krę­ciła się po chod­niku i roz­glą­dała na boki, jakby szu­kała swo­jego wła­ści­ciela. Jedna z oko­licz­nych miesz­ka­nek, która miała wła­snego psa, za­uwa­żyła ją i zwa­biła sma­ko­ły­kiem, a na­stęp­nie zła­pała za smycz. Tylko przez przy­pa­dek za­uwa­żyła kar­teczkę wy­sta­jącą z ma­łej pla­sti­ko­wej ko­ści za­wie­ra­ją­cej worki na od­chody:

Do Meg Jen­nings z Kry­mi­na­li­stycz­nej Jed­nostki Ky­no­lo­gicz­nej FBI

IMHFL HVVGJ RVYUL HHCGW FSGGX RAUUL LRAVS QW­BQY VICPE OIRCR GVCCX KIWNS FO­CUX LGEKR JSHJI UPCHI

Jed­nostka kryp­to­ana­lizy i re­je­strów ha­ra­czy FBI szybko przy­stą­piła do ana­lizy wia­do­mo­ści za po­mocą za­awan­so­wa­nych kom­pu­te­rów, pod­czas gdy agenci spe­cjalni od­kryli toż­sa­mość za­gi­nio­nej ko­biety. Była to Sandy Hol­mes, we­te­ranka dru­giej wojny w Iraku, która cier­piała na wy­nisz­cza­jące ataki ze­społu stresu po­ura­zo­wego i ni­g­dzie się nie ru­szała bez psa. Tym bar­dziej nie­po­ko­jący wy­da­wał się fakt, że zwie­rzę zo­stało od­na­le­zione bez niej.

Go­dzinę póź­niej kryp­to­ana­li­tycy po­twier­dzili jej znik­nię­cie, ujaw­nia­jąc wia­do­mość kry­jącą się za cią­giem osiem­dzie­się­ciu du­żych li­ter skie­ro­wa­nych do opie­kunki psa po­szu­ki­waw­czego FBI: „Znajdź ją, za­nim umrze. Przyjdź do Domu Wa­szyng­tona w Ale­xan­drii. Zo­stało jej nie­wiele czasu”.

Po­nie­dzia­łek, 22 maja, 21:44

Kry­mi­na­li­styczna Jed­nostka Ky­no­lo­giczna

Bu­dy­nek J. Ed­gara Ho­overa

Wa­szyng­ton

– Dom Wa­szyng­tona? Czy mają na my­śli Mo­unt Ver­non? – za­py­tał Brian Fo­ster.

Craig Be­au­mont ski­nął głową. Nad­zo­ru­jący agent spe­cjalny od­po­wie­dzialny za ze­spół do spraw do­wo­dów wę­cho­wych, bę­dący czę­ścią Kry­mi­na­li­stycz­nej Jed­nostki Ky­no­lo­gicz­nej, ro­zej­rzał się po ze­spole tre­se­rów i psów zgro­ma­dzo­nych na otwar­tej prze­strzeni biura.

– Jak twier­dzą kryp­to­ana­li­tycy z Jed­nostki Ana­lizy Kryp­to­gra­ficz­nej i Re­je­strów Prze­stęp­czych Mo­unt Ver­non znaj­duje się nie­da­leko Ale­xan­drii. Przy­pusz­czają, że na tej po­sia­dło­ści prze­trzy­my­wana jest pani Hol­mes. Nie wiem, z czym do­kład­nie mamy do czy­nie­nia, więc chcę, że­by­ście udali się tam wszy­scy. Scott, mamy smycz dla two­jego psa, więc bę­dziesz mógł po­móc w tro­pie­niu.

Scott Park po­ło­żył rękę na gło­wie Theo, chu­dego ogara o opa­da­ją­cych po­wie­kach.

– Nie ma dla niego nic lep­szego niż do­bre po­lo­wa­nie.

Jakby dla pod­kre­śle­nia słów Scotta Theo mocno po­trzą­snął głową, wpra­wia­jąc w ruch duże uszy i luźne po­liczki.

Meg Jen­nings wpa­try­wała się w zdję­cie za­gi­nio­nej ko­biety na jej pra­wie jazdy, które trzy­mała w dłoni o po­bie­la­łych kłyk­ciach.

– Craig, czy jest coś, co wska­zuje, dla­czego po­ry­wacz skie­ro­wał tę wia­do­mość do mnie? Na­wet nie znam tej ko­biety.

– Jak do­tąd nie. I na­prawdę nie po­doba mi się fakt, że je­den z człon­ków mo­jego ze­społu zo­stał wspo­mniany z imie­nia i na­zwi­ska. Na ra­zie pra­cuj­cie w pa­rach. Nie chcę, żeby kto­kol­wiek zo­sta­wał sam, do­póki się nie do­wiemy, co jest grane. Nie chcę, żeby ktoś spro­wa­dzał mo­ich lu­dzi w miej­sce, w któ­rym staną się ła­twym ce­lem.

Funk­cjo­na­riu­sze do­brali się w pary – Brian i La­cey, suka owczarka nie­miec­kiego, mieli współ­pra­co­wać z Meg i jej czar­nym la­bra­do­rem Haw­kiem; Scott i Theo po­łą­czyli siły z Lau­ren Wy­cliffe i jej bor­der col­lie o imie­niu Rocco.

Do­tar­cie do Geo­rge Wa­shing­ton Par­kway zaj­mo­wało pół go­dziny. Byli w dro­dze do­piero od dzie­się­ciu mi­nut, gdy za­dzwo­nił te­le­fon Meg pod­łą­czony do sys­temu au­dio jej SUV-a.

– Jen­nings.

– Meg, mamy pro­blem. – W gło­śni­kach roz­legł się głos Cra­iga.

Meg i Brian wy­mie­nili spoj­rze­nia z ukosa.

– Więk­szy niż za­gi­nię­cie ko­biety?

– Ist­nieje ry­zyko, że wy­sy­łamy was w nie­wła­ściwe miej­sce.

Meg spoj­rzała w lu­sterko i płyn­nie zje­chała na prawy pas.

– Zbli­żam się do ob­wod­nicy. Mam zmie­nić trasę?

Craig mil­czał chwilę, jakby za­sta­na­wiał się nad od­po­wie­dzią.

– Zjedź i kie­ruj się na za­chód. Po­tem wróć na pół­noc drogą I-395.

– Do­kąd je­dziemy? – za­py­tał Brian.

– Do Ar­ling­ton.

– Do hrab­stwa Ar­ling­ton czy na cmen­tarz? – Meg szybko po­ko­nała drogę zjaz­dową, a na­stęp­nie włą­czyła się w ruch na ob­wod­nicy. – A co z do­mem Je­rzego Wa­szyng­tona?

– W za­ko­do­wa­nej wia­do­mo­ści nie było słowa „Je­rzy”, tylko „Wa­szyng­ton”. Je­den z kryp­to­ana­li­ty­ków chciał się upew­nić, że nie prze­oczy­li­śmy ni­czego oczy­wi­stego, więc prze­ka­zał wia­do­mość swo­jemu kum­plowi, pro­fe­so­rowi hi­sto­rii na Uni­wer­sy­te­cie Geo­r­ge­town, nie wy­ja­śnia­jąc mu, dla­czego ta in­for­ma­cja jest ważna.

– Je­śli kum­pel nie jest idiotą, z pew­no­ścią za­in­try­guje go, dla­czego ko­lega z FBI za­dał mu ta­kie dziwne py­ta­nie – mruk­nął Brian pod no­sem.

– Co? – Echo głosu Cra­iga wy­peł­niło ka­binę.

– Nic – ucięła Meg, rzu­ca­jąc Bria­nowi spoj­rze­nie, które wy­raź­nie mó­wiło: „Za­cho­wuj się”. – Co po­wie­dział pro­fe­sor?

– Że Wa­szyng­to­nem może być także Geo­rge Wa­shing­ton Parke Cu­stis, wnuk Mar­thy Wa­shing­ton i teść Ro­berta E. Lee.

– Po­sia­dłość Lee znaj­duje się na te­re­nie cmen­ta­rza w Ar­ling­ton. My­ślisz, że to wska­zówka?

– Ten fa­cet tak uważa. Mówi, że hrab­stwo Ar­ling­ton było kie­dyś hrab­stwem Ale­xan­dria, ale na­zwę zmie­niono w ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­stym roku, po­nie­waż czę­sto my­lono je z mia­stem Ale­xan­dria w Wir­gi­nii. Po­wie­dział, że po­sia­dłość Cu­stisa prze­szła na jego córkę, a za­tem po śmierci Cu­stisa na Lee. Temu pro­fe­so­rowi na­wet nie przy­szło do głowy Mo­unt Ver­non.

– Ale to na­dal może być wła­ściwe miej­sce – stwier­dził Brian.

– Moż­liwe, dla­tego Lau­ren i Scott tam zmie­rzają. Scott ma smycz, co ozna­cza, że nie bę­dziesz miał pod ręką ni­czego, co pies mógłby po­wą­chać. Sto­isz przed więk­szym wy­zwa­niem; zwie­rzęta będą wą­chać po­wie­trze i śle­dzić nie­znany cel. Jedź­cie do Ar­ling­ton. Służby ra­tun­kowe już cze­kają, żeby was wpu­ścić. Po­spiesz­cie się. We­dług no­tatki ze­gar tyka, a my i tak stra­ci­li­śmy już czas. – Po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane.

Meg zer­k­nęła na Briana. Jego oczy od­zwier­cie­dlały nie­po­kój, który sama od­czu­wała. Do­ci­snęła pe­dał gazu.

Po­nie­dzia­łek, 22 maja, 22:23

Cmen­tarz Na­ro­dowy w Ar­ling­ton w Wir­gi­nii

Przy­byli na Cmen­tarz Na­ro­dowy w Ar­ling­ton kilka go­dzin po jego ofi­cjal­nym za­mknię­ciu. O tej go­dzi­nie je­dy­nym źró­dłem świa­tła był księ­życ w pełni. Za­pa­lono tylko lampy przy głów­nym wej­ściu. Na pod­jeź­dzie stało kilka po­jaz­dów służb ra­tow­ni­czych z Ar­ling­ton.

Meg prze­je­chała przez główną bramę, a na­stęp­nie wraz z to­wa­rzy­szami szybko po­bie­gła na spo­tka­nie agen­tów K-9, któ­rzy wy­pusz­czali wła­śnie psy ze spe­cjal­nego prze­działu SUV-a i za­rzu­cali na ra­miona ple­caki ze sprzę­tem po­szu­ki­waw­czo-ra­tow­ni­czym.

– Jen­nings i Fo­ster?

– Tak jest. – Brian przy­cze­pił smycz La­cey do jej ka­mi­zelki z na­pi­sem „FBI”. – Co się stało? Szu­kamy ko­goś na po­se­sji?

– Per­so­nel ra­tun­kowy opu­ścił już te­ren. Ża­łob­nicy woj­skowi, któ­rzy brali udział w dzi­siej­szych po­chów­kach, a także do­zorcy i pra­cow­nicy ad­mi­ni­stra­cji, któ­rzy byli na miej­scu w zwy­cza­jo­wych go­dzi­nach pracy, wró­cili do do­mów kilka go­dzin temu. Je­dyną osobą, która po­winna tu prze­by­wać, jest funk­cjo­na­riusz peł­niący dy­żur przy Gro­bie Nie­zna­nego Żoł­nie­rza. Pro­szę mu nie prze­szka­dzać, chyba że okaże się to ab­so­lut­nie ko­nieczne.

– Po­zwo­limy psom nas pro­wa­dzić – po­wie­działa Meg. – Ale je­śli nie pójdą w tym kie­runku, nie bę­dziemy in­ge­ro­wać. – Od­wró­ciła się do Briana.

– Ty i La­cey idź­cie na pół­noc, po­tem skręć­cie na za­chód i udaj­cie się na po­łu­dnie. Ja za­cznę od po­łu­dnia, a na­stęp­nie okrążę te­ren.

Meg i Brian byli funk­cjo­na­riu­szami tej sa­mej rangi, ale ze względu na wcze­śniej­sze do­świad­cze­nia Meg jako po­li­cjantki w po­li­cji w Rich­mond to ona w na­tu­ralny spo­sób ob­jęła do­wo­dze­nie, co od­po­wia­dało Bria­nowi.

– Ja­sne. La­cey, chodź.

Brian po­biegł i znik­nął w mroku poza krę­giem ota­cza­ją­cych ich świa­teł.

Meg wi­działa, jak za­trzy­muje się w od­le­głej bra­mie, przy zło­tej tar­czy Kor­pusu Pie­choty Mor­skiej Sta­nów Zjed­no­czo­nych, i od­pina smycz La­cey. Włą­czył swoją małą, lecz mocną la­tarkę; po­tem po­chy­lił się nad suką, wy­da­jąc ko­mendę „szu­kaj”, i ru­szył za nią lek­kim truch­tem.

– Czy mo­żemy ja­koś po­móc? – za­py­tał funk­cjo­na­riusz, gdy Meg od­wró­ciła się do Hawka.

– Po pro­stu pro­szę trzy­mać się z da­leka. Mu­simy zna­leźć je­dyną osobę, która tu prze­bywa, poza woj­sko­wym przy gro­bowcu. Po­in­for­mu­jemy was, je­śli bę­dziemy po­trze­bo­wać po­mocy. Hawk, chodź.

Ode­szli od świa­teł i funk­cjo­na­riu­szy, by wkro­czyć w ciem­ność. Po­dob­nie jak Brian, Meg za­trzy­mała się przy ma­syw­nej bra­mie z ku­tego że­laza i spu­ściła psa ze smy­czy. Prze­su­nęła dło­nią po jego grzbie­cie i na­po­tkała spoj­rze­nie czuj­nych oczu.

– Znajdź ją, Hawk. Znajdź Sandy.

Pies wy­sta­wił nos na chłodny wie­czorny wie­trzyk, a po­tem po­biegł drogą w ciem­ność. Włą­czyła la­tarkę i ru­szyła za nim.

Po­woli po­dą­żała za Haw­kiem, wie­dząc, że po­szu­ki­wa­nia mogą tro­chę po­trwać; pod wa­run­kiem że są we wła­ści­wym miej­scu. Cmen­tarz mie­rzył prze­szło sześć­set akrów – za­le­d­wie jedną milę kwa­dra­tową – ale było na nim po­nad czte­ry­sta ty­sięcy gro­bów, po­mniki, bu­dynki go­spo­dar­cze, am­fi­te­atr i re­zy­den­cja. Być może za­nim roz­poczną wła­ściwe po­szu­ki­wa­nia, będą mu­sieli prze­mie­rzyć cały ten te­ren dwa lub trzy razy w po­goni za nie­uchwytną smugą za­pa­chu.

Meg zła­pała się na tym, że przy­gląda się ru­chom Hawka; szu­kała oznak ja­kich­kol­wiek nie­pra­wi­dło­wo­ści. Po tym, jak zo­stał po­strze­lony pod­czas ich ostat­niej ak­cji, wró­cił do pracy do­piero po kilku ty­go­dniach. Rana była po­wierz­chowna, ale bez­włosa biała bli­zna bie­gnąca nad jego za­dem stale przy­po­mi­nała jej, jak nie­wiele bra­ko­wało. Stra­ciła już jed­nego part­nera w swo­jej ka­rie­rze w K-9; nie za­mie­rzała do­pu­ścić do tego po raz ko­lejny. Na szczę­ście Hawk był silny i szybko się zre­ge­ne­ro­wał. Nie oka­zy­wał żad­nych oznak sła­bo­ści.

Pies na­gle skrę­cił w prawo, z alei Ro­ose­velt Drive na trawę. Kiedy prze­my­kali mię­dzy rzę­dami upior­nych bia­łych na­grob­ków, wzrok Meg przy­cią­gnęło od­le­głe źró­dło świa­tła roz­dzie­ra­jące ciem­ność. Wieczny pło­mień Johna F. Ken­nedy’ego tań­czył na ka­mien­nej pod­sta­wie w nie­ustan­nie zmie­nia­ją­cych się od­cie­niach czer­wieni i po­ma­rań­czy. Nad nim, wy­soko na wzgó­rzu, czu­wa­jąc nad zmar­łymi w dole, ma­lo­wała się ma­je­sta­tyczna re­zy­den­cja z ko­lum­nami, na­le­żąca do ge­ne­rała Ro­berta E. Lee. Bu­dy­nek lśnił, oświe­tlony za­równo punk­to­wymi świa­tłami, jak i bla­skiem księ­życa.

„Przyjdź do Domu Wa­szyng­tona w Ale­xan­drii”.

Wró­ciła do psa i sto­ją­cego przed nim za­da­nia.

– Znajdź ją, Hawk – za­chę­ciła. Była świa­doma, że musi po­zwo­lić mu pro­wa­dzić, choć dom był tuż obok. Mo­głaby pod­nieść go na du­chu i zmo­bi­li­zo­wać do...

Na­gle skrę­cił w lewo, prze­szedł z po­wro­tem przez Ro­ose­velt Drive, a po­tem znowu zszedł na trawę. Meg rzu­ciła ostat­nie spoj­rze­nie na re­zy­den­cję w stylu grec­kiego od­ro­dze­nia, po czym po­now­nie skie­ro­wała wzrok na psa. Za­ufaj mu. Wie, co ro­bić.

Prze­bie­gli przez gra­ni­towe na­grobki zwień­czone księ­ży­cem i pod roz­ło­ży­stymi ko­na­rami kil­ku­set­let­nich drzew. Od­dech Hawka stał się gło­śniej­szy, ale jego chód był równy. Pies zwal­niał tylko nie­kiedy, by po­wę­szyć w po­wie­trzu, a po­tem po­now­nie przy­spie­szał, jakby zda­wał so­bie sprawę z pre­sji czasu.

Na za­cho­dzie, na szczy­cie su­ro­wych bia­łych scho­dów, błysz­czał Am­fi­te­atr Pa­mięci. Meg nie wi­działa Grobu Nie­zna­nego Żoł­nie­rza, ale była tam oso­bi­ście wy­star­cza­jąco dużo razy, aby wy­obra­zić so­bie ma­sze­ru­ją­cego pew­nym kro­kiem sa­mot­nego woj­sko­wego z ka­ra­bi­nem na ra­mie­niu, nie­stru­dze­nie od­da­ją­cego cześć zmar­łym.

Idący przed nią Hawk za­czął la­wi­ro­wać po­mię­dzy rzę­dami ka­mieni. Meg sku­piła się na mo­wie jego ciała. Do tej pory biegł w miarę pro­sto w po­szu­ki­wa­niu za­pa­chu. Ale te­raz, gdy za­czął po­ru­szać się ina­czej i krę­cił się tam i z po­wro­tem, Meg wie­działa, że zna­lazł część stożka za­pa­cho­wego i pró­bo­wał roz­róż­nić jego ze­wnętrzne gra­nice oraz roz­po­znać zwięk­szoną kon­cen­tra­cję woni, gdy zbli­żali się do jej źró­dła. Po­chwa­liła go ci­cho, ale szybko za­mil­kła, aby go nie roz­pra­szać. Czas ucie­kał, a każda se­kunda mo­gła za­de­cy­do­wać o ży­ciu lub śmierci po­rwa­nej.

Gdy Hawk prze­kro­czył aleję Eisen­ho­wera, do­strze­gła, że jest jesz­cze bar­dziej sku­piony. Na­piął wszyst­kie mię­śnie i po­dą­żał w okre­ślo­nym kie­runku z więk­szą pew­no­ścią. W pe­ry­fe­ryj­nym świe­tle la­tarki Meg za­uwa­żyła ostrość ry­tów na na­grob­kach. Zwal­nia­jąc, rzu­ciła snop na kilka z nich i zwró­ciła uwagę na nie­dawne daty śmierci. Zdjęła krót­ko­fa­lówkę z pa­ska.

– Brian?

Po chwili ci­szy usły­szała głos:

– Je­stem. Zna­la­złaś coś?

– My­ślę, że tak. Hawk wy­czuł za­pach. Gdzie je­steś?

– La­cey po­pro­wa­dziła nas za Ar­ling­ton Ho­use, ale nic tu nie ma. Może to nie jest Dom Wa­szyng­tona, o któ­rym mó­wił ten fa­cet? Gdzie je­steś?

– Kie­ruję się do sek­cji sześć­dzie­sią­tej, na wschód od Am­fi­te­atru Pa­mięci. Wy­gląda na to, że nie­dawno od­by­wały się tu­taj po­chówki. Wi­dzia­łam kilka na­grob­ków z tego i po­przed­niego roku. Chcia­łam tylko cię ostrzec, że być może będę cię po­trze­bo­wać.

– Ja­sne. Po­zo­sta­niemy tu­taj, do­póki nas nie od­wo­łasz. Wiem, gdzie je­steś, i mogę tam być w ciągu kilku mi­nut.

– Dzięki. Bez od­bioru.

Hawk biegł te­raz szyb­ciej, mu­ska­jąc no­sem zie­mię, a Meg mu­siała się tro­chę po­sta­rać, żeby za nim na­dą­żyć. Po­tem na­gle skrę­cił w prawo, w stronę świe­żego grobu. Po­my­ślała, że po­grzeb mu­siał się od­być tego dnia; na­wet w roz­pro­szo­nym świe­tle la­tarki można było za­uwa­żyć, że trawę po obu stro­nach dep­tało nie­dawno wiele stóp. Cho­ciaż zie­mia wy­peł­niła grób aż do li­nii traw­nika, jesz­cze ni­czego na nim nie za­sa­dzono. Z sza­cunku Meg za­częła krą­żyć wo­kół grobu, nie chcąc za­kłó­cać wiecz­nego spo­koju zmar­łego.

Za­trzy­mała się gwał­tow­nie, gdy Hawk wy­dał po­je­dyn­cze, ostre szczek­nię­cie i rzu­cił się bez­po­śred­nio na mo­giłę, lą­du­jąc na jed­nym z jej krań­ców. Za­czął wście­kle ko­pać przed­nimi ła­pami.

Ona jest w gro­bie? Po­cho­wana żyw­cem?

Meg roz­glą­dała się go­rącz­kowo, aż jej wzrok za­trzy­mał się na cię­ża­rówce do prac te­re­no­wych sto­ją­cej kilka me­trów da­lej przy po­bo­czu drogi. Gra­ba­rzom praw­do­po­dob­nie za­bra­kło czasu na do­koń­cze­nie prac przed zmro­kiem, więc zo­sta­wili sprzęt na miej­scu, aby za­jąć się tym na­stęp­nego dnia. Prze­bie­gła przez traw­nik, prze­my­ka­jąc mię­dzy na­grob­kami i nie spusz­cza­jąc wzroku z ło­pat sto­ją­cych na plat­for­mie cię­ża­rówki. Chwy­ciła jedną z nich i ru­szyła z po­wro­tem do grobu, wy­cią­ga­jąc krót­ko­fa­lówkę.

– Brian, przyjdź tu. – Nie dała mu na­wet peł­nej se­kundy, za­nim po­now­nie wy­krzy­czała jego imię: – Brian!

– Co się dzieje? – sap­nął, dy­sząc ciężko. – La­cey, po­cze­kaj.

– Chodź tu­taj. My­ślę, że Hawk ją zna­lazł. Sku­pił się na świe­żym gro­bie, w sek­cji sześć­dzie­sią­tej. Ko­pie, pró­bu­jąc ją wy­do­stać.

– Jest w gro­bie? Ja­sna cho­lera... – za­klął Brian. Już po chwili Meg usły­szała od­głos jego przy­spie­sza­ją­cych kro­ków. – La­cey, chodź! Będę tam tak szybko, jak to moż­liwe. Trzy­maj la­tarkę pod ręką, że­bym wi­dział, gdzie je­steś.

– W po­rządku. – Upu­ściła ra­dio i la­tarkę na wil­gotną trawę i ko­pała tak szybko, jak tylko mo­gła, od­rzu­ca­jąc zie­mię na bok. Obok niej Hawk trzy­mał łeb ni­sko i ko­pał jesz­cze szyb­ciej. Spo­mię­dzy jego tyl­nych łap wy­la­ty­wała chmura ziemi. Od czasu do czasu przy­ty­kał nos do gleby, jakby chciał spraw­dzić, czy na­dal czuje za­pach, a po­tem wra­cał do pracy z jesz­cze więk­szą pil­no­ścią.

Meg pod­nio­sła głowę, gdy usły­szała wo­ła­nie Briana, i od­wró­ciła się, by zo­ba­czyć świa­tło pod­ska­ku­jące kil­ka­dzie­siąt me­trów da­lej. Unio­sła la­tarkę i po­ma­chała nią.

– Tu­taj.

Brian pod­biegł bli­żej, a ona wska­zała pal­cem na cię­ża­rówkę.

– Bierz ło­patę.

Ru­szył w stronę cię­ża­rówki, a La­cey pod­bie­gła do Hawka i na­tych­miast za­częła ko­pać. Wra­ca­jąc, Brian rzu­cił la­tarkę na trawę – świa­tło wlało się do po­woli po­głę­bia­ją­cej się dziury. Przez całe pięć mi­nut nie uży­wali słów, sły­chać było je­dy­nie dźwięk ko­pią­cych łap i po­wta­rza­jące się pchnię­cia ło­pa­tami.

Stuk.

Meg i Brian za­marli, gdy jego ło­pata tra­fiła na coś twar­dego. Usły­szeli głu­che echo.

– Wresz­cie. La­cey, wy­chodź.

– Hawk, wyjdź. – Meg ge­stem na­ka­zała psu wy­sko­czyć. – Je­steś nie­sa­mo­wity, ale te­raz mu­simy prze­jąć stery. – Po­kle­pała brudną dło­nią trawę na skraju po­nadme­tro­wego dołu. – Do­bry chło­pak – po­chwa­liła go, gdy wy­sko­czył. Gdy La­cey po­dą­żyła tuż za nim, Meg spoj­rzała Bria­nowi w oczy. – Do­kończmy to.

Zie­mia nie była zbyt zbita, dzięki czemu dość szybko udało im się od­sło­nić trumnę z ciem­nego drewna. Brian oczy­ścił za­wiasy z jed­nej strony, pod­czas gdy Meg pra­co­wała z dru­giej, ko­piąc tak, aby mo­gli usiąść na wą­skim pa­sie ziemi i otwo­rzyć wieko.

Rzu­cili ło­paty na trawę i zbli­żyli się do trumny. Pa­nu­jąca wo­kół ci­sza spra­wiła, że Meg ści­snęło w żo­łądku. Po­chy­lili się, wkła­da­jąc palce pod kra­wędź wieka, aby je unieść. Za­wiasy lekko za­pro­te­sto­wały, za­bru­dzone oku­cia na chwilę się za­cięły, ale po­tem ustą­piły i po­krywa gładko się unio­sła.

Stru­mień świa­tła la­tarki na skraju trawy padł na wnę­trze trumny, w któ­rej le­żała bez­władna ko­bieta. Meg opa­dła na ko­lana. Zsu­nęła z niej ubra­nie i po­darte pa­ski sa­ty­no­wego ma­te­riału, go­rącz­kowo szu­ka­jąc pulsu. Prze­su­nęła drżą­cymi pal­cami po ciele, które było jesz­cze cie­płe. Gdy wsu­nęła dło­nie głę­biej, roz­ma­zała plamy krwi.

Nic.

– Po­zwól mi spró­bo­wać. – Brian sta­nął obok niej i wsu­nął ręce pod jej dło­nie.

Meg cof­nęła się z prze­ra­że­niem i przyj­rzała bli­żej za­war­to­ści trumny, pod­czas gdy Brian de­spe­racko szu­kał oznak ży­cia.

W środku były dwa ciała. Pierw­sze na­le­żało do żoł­nie­rza po­cho­wa­nego w nie­bie­skim mun­du­rze z błysz­czą­cymi mo­sięż­nymi gu­zi­kami i wy­po­sa­że­niem, ja­sno­nie­bie­skim sznu­rem i wy­kroch­ma­loną białą ko­szulą. Nad koł­nie­rzy­kiem wi­dać było pra­wie prze­zro­czy­stą skórę po jed­nej stro­nie jego twa­rzy i strasz­liwe opa­rze­nia po dru­giej. Oto czło­wiek, który stra­cił ży­cie w ogniu bi­twy. W końcu miał od­po­cząć w sa­mot­nym gro­bie, oto­czony nie­zli­czo­nymi rzę­dami po­le­głych to­wa­rzy­szy.

Z tym że wcale nie był taki sa­motny.

Ko­bieta ze zdję­cia, które po­ka­zał im Craig, le­żała na nim, wci­śnięta w małą prze­strzeń pod po­krywą. Miała na so­bie czarne spodnie do jogi, te­ni­sówki i bluzę z kap­tu­rem – do­kład­nie to, co za­kłada się w chłodny wio­senny wie­czór na spa­cer z psem. Do­kład­nie to, w co wię­cej razy, niż mo­gła zli­czyć, ubie­rała się Meg, by wyjść z Haw­kiem.

– Cho­lera. – Brian kuc­nął obok niej z opusz­czo­nymi ra­mio­nami i po­chy­loną głową. – Nie żyje.

– Jest jesz­cze cie­pła. – Meg mó­wiła gło­sem ochry­płym od emo­cji.

– Nie do końca. Nie je­stem eks­per­tem, ale nie zmarła chwilę temu. By­li­śmy bli­sko, jed­nak nie aż tak. My­ślę, że od jej śmierci mi­nęło około pół go­dziny, może tro­chę mniej.

Meg prze­su­nęła się do tyłu.

– Po­cho­wał ją żyw­cem. Była pion­kiem w jego grze. W do­datku ta­kim, któ­rego bez żalu się po­zbył.

Brian ze­rwał się na nogi i wy­szedł z grobu.

– Wy­dzwo­nię Cra­iga. I ze­spół do spraw do­wo­dów.

– Mu­simy od­wo­łać Lau­ren i Scotta.

Brian opu­ścił rękę, która wy­lą­do­wała na ra­mie­niu Meg.

– Craig bę­dzie wie­dział, co ro­bić. Wyjdź stam­tąd. Nie mo­żemy jej już po­móc, a ekipa kry­mi­nalna i tak bę­dzie wku­rzona, że zro­bi­li­śmy taki baj­zel na miej­scu zbrodni.

Meg sta­nęła obok grobu, gdy Brian się od­su­nął, ale nie mo­gła ode­rwać wzroku od ko­biety. Czarno-białe zdję­cie z prawa jazdy dało jej pewne wy­obra­że­nie o jej wy­glą­dzie, ale te­raz szok ude­rzył ją z całą siłą: blada skóra, ma­towe nie­ru­chome nie­bie­skie oczy, dłu­gie pro­ste czarne włosy.

Czar­no­włosa Ir­landka, po­dob­nie jak Meg i jej sio­stra Cara.

Czuła się tak, jakby pa­trzyła na wła­sne zwłoki.

Po­łą­czone świa­tło ich la­ta­rek uwi­docz­niło prze­ra­ża­jącą opo­wieść ze wszyst­kimi szcze­gó­łami: czubki pal­ców ko­biety z okrut­nie wy­rwa­nymi pa­znok­ciami, palce zdarte do ko­ści z mnó­stwem drzazg, ro­ze­rwane, za­krwa­wione ciało od­sła­nia­jące upiorny blask ko­ści; szkar­łatne kro­ple roz­pry­skane na twa­rzy i ubra­niu; po­szar­pana wy­ściółka trumny, zdarta aż do drew­nia­nego wieka.

Przy­byli za późno. Umarła, kiedy oni mar­no­wali cenny czas.

Ci­chy jęk przy­cią­gnął wzrok Meg do czar­nego la­bra­dora u jej boku, nie­spo­koj­nie prze­no­szą­cego cię­żar ciała z jed­nej łapy na drugą. Hawk, wciąż ubrany w za­bru­dzoną gra­na­towo-żółtą ka­mi­zelkę FBI, spoj­rzał na nią smut­nymi oczami. Miał od­na­leźć ży­cie, ale na miej­scu cze­kała na nich je­dy­nie śmierć. Dla psa po­szu­ki­waw­czo-ra­tow­ni­czego nie ma nic gor­szego.

Przy­kuc­nęła obok niego i ob­jęła go ra­mie­niem, przy­tu­la­jąc głowę do jego py­ska.

– Wiem, ko­lego, wiem. Bar­dzo się sta­ra­łeś i zro­bi­łeś wszystko do­brze. Cie­bie też za­wie­dli­śmy. Prze­pra­szam. – Po­pa­trzyła w stronę wy­ko­pa­nego dołu, na roz­czo­chrane czarne włosy i śmier­tel­nie białą skórę ko­biety. – Przy­kro mi – szep­nęła.

Za nią roz­le­gły się kroki.

– Craig od­wo­łał Lau­ren i Scotta. Agenci i ze­spół do spraw do­wo­dów są już w dro­dze.

Od­wró­ciła się i zo­ba­czyła sto­ją­cego za nią Briana. W przy­ćmio­nym świe­tle jego zie­lone oczy wy­da­wały się jesz­cze ja­śniej­sze niż zwy­kle. Do­dat­kowo pod­kre­ślała je bla­dość skóry na tle roz­czo­chra­nych ciem­nych wło­sów. Wy­cią­gnął rękę, rów­nie brudną jak jej, i spoj­rzał jej w oczy.

Pra­co­wali ra­mię w ra­mię w ze­spole do spraw do­wo­dów wę­cho­wych FBI tak długo, tro­piąc po­dej­rza­nych i ra­tu­jąc za­gi­nio­nych, że słowa nie były po­trzebne. Po­tra­fili czy­tać w swo­ich umy­słach ni­czym w otwar­tych księ­gach. In­stynkt pod­po­wia­dał Meg, że Brian cierpi tak samo jak ona.

Po­dała mu dłoń, za­ci­snęła mocno palce i po­zwo­liła, żeby po­mógł jej wyjść. Ale nie pu­ścił jej ręki, na­wet gdy już się wy­pro­sto­wała. Ra­mię w ra­mię stali ze swo­imi psami, na próżno pró­bu­jąc zro­zu­mieć to, co nie­zgłę­bione.

Meg w końcu prze­rwała ci­szę py­ta­niem, które prze­śla­do­wało ją od wielu go­dzin, a te­raz przy­brało jesz­cze bar­dziej zło­żoną i prze­ra­ża­jącą formę:

– Dla­czego ja?

– Nie wiem. – Brian po­tarł czoło wolną ręką, nie zwa­ża­jąc na ciemną smugę, którą po­zo­sta­wiły jego palce.

– Nie cho­dzi mi tylko o za­ko­do­waną wia­do­mość. Spójrz na nią.

Jego wzrok po­wę­dro­wał w bok, na nią, a po­tem w dół, w kie­runku grobu.

– Czy osza­la­łam? Czy tylko ja to wi­dzę? – do­dała.

Na­gle zwró­cił się w jej stronę. W jego oczach i w sile jego słów uwi­docz­niła się złość, która mu­siała być re­zul­ta­tem nie­po­myśl­nego prze­biegu wie­czoru.

– Chcesz, że­bym to po­wie­dział? Że nie tylko wy­słał ci wia­do­mość, że­byś ją od­na­la­zła, ale też że była po­dobna do cie­bie? Że wy­słał cię na po­szu­ki­wa­nie wła­snej śmierci?

Meg spo­dzie­wała się, że jego słowa spo­tę­gują mroczne my­śli, które zda­wały się za­ta­czać wo­kół niej krąg, więc zdzi­wiła się, że pod­nio­sło ją to na du­chu. Nie osza­la­łam. Moc­niej ści­snęła jego dłoń.

– Wie­dzia­łam, że mogę na cie­bie li­czyć.

Jej uścisk wy­ra­żał so­li­dar­ność i siłę, którą wza­jem­nie so­bie da­wali.

– Za­wsze. – Gniew roz­pły­nął się pod cię­ża­rem po­czu­cia winy i zmę­cze­nia, które oboje od­czu­wali. Brian mó­wił znacz­nie spo­koj­niej­szym to­nem. – To mnie prze­raża. Za­kła­da­jąc, że to fa­cet, co, do cho­lery, pró­buje udo­wod­nić?

– Nie wiem. Ale mu­simy to od­kryć, za­nim po­rwie ko­lejną osobę.

– My­ślisz, że za­mie­rza kon­ty­nu­ować?

– Nie mogę tego po­wie­dzieć na pewno, ale mam złe prze­czu­cia. Jak na ko­goś, kto pla­nuje za­bić tylko raz, za­dał so­bie wiele trudu, ba­wiąc się z nami w kotka i myszkę. Za­ata­kuje po­now­nie, a in­tu­icja pod­po­wiada mi, że nie bę­dzie długo cze­kał.

Pół go­dziny póź­niej Meg i Brian stali pod roz­ło­ży­stymi ko­na­rami po­bli­skiego ma­syw­nego bia­łego dębu w roz­pro­szo­nym świe­tle re­flek­to­rów. Na­gle usły­szeli wo­ła­jący ich zna­jomy głos. Od­wró­cili się – w ich stronę zmie­rzała Lau­ren, blon­dynka o ide­al­nej syl­wetce; Rocco truch­tał u jej boku. Tuż za nią szedł wy­soki, chudy i zgar­biony Scott, z kro­czą­cym przy nim Theo.

– Craig po­in­for­mo­wał nas, co się stało, ale nie po­tra­fi­li­śmy po pro­stu po­je­chać do domu. Chcie­li­śmy zo­ba­czyć, jak to się roz­wi­nie.

Meg spoj­rzała w stronę grobu znaj­du­ją­cego się około dzie­się­ciu me­trów da­lej, oto­czo­nego przez człon­ków ze­społu do spraw do­wo­dów w bia­łych kom­bi­ne­zo­nach z ke­vlaru, ja­skrawo oświe­tlo­nych przez sześć prze­no­śnych re­flek­to­rów.

– Sta­ramy się nie wcho­dzić im w drogę. Zbie­rają do­wody i ba­dają ciało.

– Craig opo­wie­dział nam tro­chę. Po­cho­wano ją w gro­bie żoł­nie­rza?

– Dy­rek­tor wy­ko­naw­czy Ar­ling­ton przy­szedł, gdy usły­szał, co się dzieje. Po­dzie­lił się z nami pew­nymi in­for­ma­cjami. Ofi­cer ar­mii ame­ry­kań­skiej, który leży w tym gro­bie, po­rucz­nik Henry Ran­ger, zo­stał po­cho­wany dziś po po­łu­dniu z peł­nymi ho­no­rami. Był to je­den z dwu­dzie­stu trzech po­chów­ków, które od­były się tego dnia. Gra­ba­rze za­sy­pali grób, ale zro­biło się ciemno, za­nim udało im się przy­kryć go dar­nią. Zo­sta­wili cię­ża­rówkę, żeby wró­cić ju­tro rano i do­koń­czyć pracę.

– A w tym cza­sie ktoś wszedł z ofiarą na cmen­tarz. Jak? Brama była za­mknięta.

– Tak. Ale cmen­tarz jest oto­czony trzy­me­tro­wym mu­rem z po­lnych ka­mieni. Z przodu jest zwień­czony po­nadme­tro­wymi kol­cami z ku­tego że­laza dla do­dat­ko­wego bez­pie­czeń­stwa, ale z tyłu są tylko ka­mie­nie. Nie da się tu wje­chać, można na­to­miast za­par­ko­wać przy są­sied­niej ulicy i prze­sko­czyć przez mur.

Sprawca mógł za­rzu­cić ofiarę na ra­mię lub ukryć ją w ja­kimś worku. Je­śli była nie­przy­tomna i nie po­ru­szała się, nie wzbu­dzi­łoby to żad­nych po­dej­rzeń. A za­kła­da­jąc, że wszedł tu po za­cho­dzie słońca, nikt go nie za­uwa­żył.

– Cmen­tarz za­my­kają o zmierz­chu – do­dał Brian – ale wie­dzą, że lu­dzie prze­by­wają tu także póź­niej. Rzadko mają z tego po­wodu ja­kieś pro­blemy. Kiedy ob­sługa ich spo­tyka i prosi o opusz­cze­nie te­renu, zwy­kle ro­bią to bez ga­da­nia. Ale tym ra­zem nikt nic nie wi­dział.

– Przy­szedł tu więc z ofiarą – po­wie­dział Scott. – Przez przy­pa­dek zna­lazł nie­do­koń­czony grób, roz­ko­pał go, wło­żył ją do trumny i po­now­nie za­sy­pał zie­mią?

– Je­śli wcze­śniej zro­bił ro­ze­zna­nie, wie­dział, jak or­ga­ni­zuje się tu­taj po­grzeby. – Meg spoj­rzała w ciem­ność, z dala od ośle­pia­ją­cych re­flek­to­rów. – W ta­kim wy­padku wie­działby, gdzie po­wstają nowe groby, a także gdzie chowa się lu­dzi, któ­rzy zgi­nęli, wal­cząc z ter­ro­ry­zmem. Orien­to­wałby się, kiedy gra­ba­rze koń­czą pracę i jak czę­sto od­kła­dają ją na ko­lejny dzień. Mógł po pro­stu uda­wać ża­łob­nika, który wraca nad grób i wy­cho­dzi tuż przed za­mknię­ciem cmen­ta­rza. To po­zwo­li­łoby mu po­znać te­ren i uło­żyć plan. Je­śli po­rwał ją z ja­kie­goś miej­sca w po­bliżu, mógł wcze­śniej spraw­dzić, że na cmen­ta­rzu po­zo­sta­wiono nie­do­koń­czoną mo­giłę, a po­tem wró­cić tu z ofiarą.

– Sprzy­jało mu także to, że gra­ba­rze po­zo­sta­wili cię­ża­rówkę na noc. – Lau­ren przyj­rzała się po­jaz­dowi i wy­sta­ją­cemu z paki sprzę­towi do prac ziem­nych. – Cho­ciaż wy­daje się, że po­wi­nien mieć plan awa­ryjny.

– Mógł so­bie po­ra­dzić na­wet za po­mocą skła­da­nej ło­paty, ale po co uży­wać cze­goś ta­kiego, skoro ma się pod ręką pro­fe­sjo­nalne na­rzę­dzia? Nie za­jęło mu to zbyt wiele czasu, je­śli ko­pał szybko. Po­dej­rze­wam, że mamy do czy­nie­nia z czło­wie­kiem, który ma wy­star­cza­jąco dużo siły, żeby prze­no­sić ofiary.

– Wy­daje mi się, że we dwoje roz­ko­pa­li­śmy grób w ja­kieś sie­dem lub osiem mi­nut. – Kiedy Meg ski­nęła głową, Brian mó­wił da­lej: – Sto­sun­kowo sil­nemu fa­ce­towi za­ję­łoby to mak­sy­mal­nie kwa­drans. Na za­sy­pa­nie dołu po­trze­bo­wałby jesz­cze mniej czasu. Nie za­uwa­ży­łem śla­dów ziemi na tra­wie wo­kół grobu, ale kiedy tam do­tar­łem, by­łaś już za­jęta ko­pa­niem i in­te­re­so­wało nas tylko to, żeby jak naj­szyb­ciej wy­do­być po­rwaną. Czy za­uwa­ży­łaś wcze­śniej roz­sy­paną wo­kół zie­mię?

– Nie. By­li­śmy z Haw­kiem tak sku­pieni na ko­pa­niu, że nie mie­li­śmy czasu się roz­glą­dać. – Meg wes­tchnęła z nie­chę­cią. – Gdy­by­śmy to zro­bili, mo­gli­by­śmy wie­dzieć wię­cej. – Oparła się ple­cami o pień drzewa. – Nie po­tra­fię prze­stać my­śleć o tym, że mo­gli­śmy się bar­dziej po­sta­rać. Ale jak? Może gdy­by­śmy zna­leźli psa wcze­śniej? Szyb­ciej roz­wią­zali za­gadkę? Od razu ją zro­zu­mieli? Czy ist­niał ja­kiś spo­sób, aby temu za­po­biec?

– Nie wy­daje mi się – po­wie­działa Lau­ren. Meg szybko pod­nio­sła wzrok, ale ona nie zmie­niła spo­koj­nego tonu. Lau­ren za­wsze była naj­mniej emo­cjo­nalna z ca­łej grupy, mimo to dało się od­czuć, że to zda­rze­nie nią wstrzą­snęło. – Dzia­ła­li­śmy tak szybko, jak mo­gli­śmy, bio­rąc pod uwagę fakt, że mie­li­śmy ogra­ni­czoną wie­dzę. A kiedy te in­for­ma­cje oka­zały się nie­prze­ko­nu­jące, roz­dzie­li­li­śmy się, żeby zwięk­szyć szanse na po­wo­dze­nie ope­ra­cji.

– Gdy­by­śmy od razu zde­cy­do­wali się na Ar­ling­ton, mo­gli­by­śmy do­trzeć tu na czas.

– Mo­żesz po­wąt­pie­wać w każdy wy­bór, któ­rego do­ko­na­li­śmy dzi­siej­szego wie­czoru, ale to nie przy­wróci jej ży­cia.

– Lau­ren ma ra­cję – zgo­dził się Scott. – Da­li­śmy z sie­bie wszystko. Je­dyne, co mo­żemy te­raz zro­bić, to za­sta­no­wić się, jak na­stęp­nym ra­zem spi­sać się le­piej.

– Bo bę­dzie na­stępny raz – do­dał Brian po­nu­rym to­nem i spoj­rzał w stronę grobu, w któ­rym spo­czy­wała za­równo stara śmierć, jak i za­po­wiedź no­wej. – Kim­kol­wiek jest ten czło­wiek, z pew­no­ścią do­piero za­czyna.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki