Samotny wilk - Sara Driscoll - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Samotny wilk ebook i audiobook

Driscoll Sara

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Agentka elitarnej jednostki K-9 i jej lojalny pomocnik – labrador – na tropie przestępcy!

Agentka FBI – Megan Jennings i jej psi partner Hawk, stanowią skuteczny zespół. Dzięki wyszkolonemu zmysłowi węchu pies może zlokalizować ciała w dowolnym miejscu. Kiedy wybuch bomby niszczy budynek rządowy w Waszyngtonie, ratownicy ruszają na pomoc pogrzebanym pod gruzami.

Zamachowiec pozostaje na wolności. Detonuje kolejne bomby, a liczba ofiar ciągle rośnie. Meg próbuje znaleźć wzór, którym kieruje się szaleniec. Wkrótce desperacka obława prowadzi ją na pustynię w Zachodniej Wirginii, gdzie myśliwy może zmienić się w zwierzynę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 46 min

Lektor: Ewa Wyględowska
Oceny
4,0 (24 oceny)
8
11
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alenajpierwksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Wiecie, że psy mundurowe K9 mogą rozróżniać zapachy nawet w stężeniu jednej części na BILION, co czyni je niezwykle skutecznymi w wykrywaniu substancji, których ludzie nie są w stanie wykryć. Lubicie wątki o czworonogach w powieściach? "Samotny wilk" autorstwa Sary Driscoll to emocjonująca i trzymająca w napięciu powieść, która z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom literatury sensacyjnej oraz wielbicielom psów. Książka ta jest prawdziwą gratką dla każdego, kto fascynuje się pracą służb mundurowych i chciałby poznać tajniki współpracy człowieka z psem w niebezpiecznych, pełnych adrenaliny sytuacjach. To książka, która nie tylko przyspiesza tętno, ale też porusza serce, ukazując złożony świat elitarnej jednostki K9 i niezwykłą relację między człowiekiem a psem w warunkach ekstremalnych zagrożeń. Sara Driscoll z niesamowitą precyzją przedstawia świat elitarnej jednostki K9, skupiając się na szczególnej więzi, jaka łączy agentkę FBI Megan Jennings i jej nieustraszonego partnera, Haw...
00
bookczystakartka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. polecam
00
intermission4reading

Dobrze spędzony czas

☕ Kiedy dostałam propozycję współpracy z tytułem "Samotny wilk", po przeczytaniu opisu nie wahałam się nawet chwili. Powieść sensacyjna, na dodatek duet, z którym wcześniej nie miałam do czynienia to były elementy, które mocno mnie zachęciły. 📚W tej książce poznajemy Meg oraz jej policyjnego partnera Hawka. Hawk to labrador. Pies wyszkolony do akcji poszukiwawczych. Czułam, że to może być książka, która mnie mocno pochłonie. No i się nie pomyliłam. ☕Dodatkowo okładka zrobiła na mnie dobre wrażenie. Pomyślałam, że czytając nie będę się nudzić. I faktycznie, akcja była wartka. Dużo się działo od samego początku, a cała historia była przesiąknięta adrenaliną i emocjami wszelkiej maści. 📚 Książka ma lekko ponad 300 stron, co w połączeniu z dynamizmem fabuły, daje genialny efekt samoprzekręcających się stron. Uwielbiam takie książki. ☕ W "Samotnym wilku" mamy do czynienia z Meg, młodą agentką z pasją do swojej pracy i zwierząt, która łączy obie te fascynacje. Oraz labradora, jej partnera...
00
lili_zileono_mi

Nie oderwiesz się od lektury

Megan i jej psi partner pracują w elitarnej jednostce K-19, pies zajmuje się głównie poszukiwaniem ludzi, gdy pewnego dnia dochodzi do zamachu w rządowym budynku, zostają tam oddelegowani, by szukać żywych wśród zgliszczy. Zamachowiec nie poprzestaje na jednym ataku a agentka, przy pomocy np. dziennikarza, zaczyna prowadzić własne śledztwo. Kim jest zamachowiec i dla czego wysadza budynki rządowe? Czy Megan wraz ze swoim przyjacielem wpadną na jego trop? To historia pełna emocji, akcji, trzymająca w napięciu, Meg widziała w życiu wiele strasznych rzeczy, w końcu na tym polega jej praca, jednak nie zobojętniała i wciąż boli ja krzywda ludzi, zwłaszcza dzieci. Dawno nie czytałam książki gdzie jednym z głównych bohaterów był by pies i to tak odważny i gotów dla swojego człowieka na wszytko, bardzo podobał mi się opis relacji łączącej kobietę z psem, dzięki lekturze dowiedziałam się jak wygląda taka praca z psem. Mamy tu to co lubię, emocje, akcje, silną postać kobiecą, więc polecam...
00
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

„Samotny wilk” autorstwa Sara Driscoll to intrygujący thriller sensacyjny, którego głównymi bohaterami są agentka FBI Megan Jennings i jej niezastąpiony partner – labrador Hawk. Megan, członkini elitarnej jednostki K-19, współpracuje z Hawkiem, który dzięki swojemu wyjątkowemu węchowi potrafi lokalizować ciała nawet w najbardziej wymagających warunkach. Fabuła powieść rozpoczyna się od dramatycznego wybuchu bomby, która niszczy budynek rządowy w Waszyngtonie. Megan i Hawk zostają wezwani na miejsce zdarzenia, aby pomóc ofiarom uwięzionym pod gruzami. Jednak szybko okazuje się, że zamachowiec nie zamierza na tym poprzestać. Kolejne eksplozje wstrząsają miastem, a liczba ofiar rośnie. Aby zapobiec kolejnym atakom, Megan, próbując znaleźć logiczny wzór w działaniach zamachowca, rozpoczyna desperackie śledztwo, które prowadzi ją na pustkowia Zachodniej Wirginii. Tam role mogą się odwrócić, a myśliwy może stać się zwierzyną. Czy zdolności tropiące Hawka pomogą jej przetrwać i rozwikłać tę...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuLONE WOLF
Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieTo­masz Bie­roń
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Co­py­ri­ght © 2016 by Sara Dri­scoll
First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All ri­ghts re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 To­masz Bie­roń
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83295-49-7
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

De­dy­kuję ro­dzi­nie i przy­ja­cio­łom, któ­rzy dali mi czas i prze­strzeń po­trzebne do na­pi­sa­nia tej książki. A także Kane’owi i moim ky­no­lo­gicz­nym przy­ja­cio­łom – Saki i Roc­cowi.

PO­DZIĘ­KO­WA­NIA

Pod­czas pi­sa­nia tej po­wie­ści kil­koro eks­per­tów hoj­nie po­dzie­liło się ze mną swoim cza­sem i wie­dzą, wspo­ma­ga­jąc mnie w mo­jej kwe­ren­dzie na te­mat szko­le­nia psów, po­szu­ki­wa­nia za­gi­nio­nych osób, ra­tow­nic­twa i FBI: agentka spe­cjalna Ann Todd z Biura Spraw Pu­blicz­nych FBI udzie­liła mi in­for­ma­cji do­ty­czą­cych pro­gramu pracy z psami kry­mi­na­li­stycz­nymi FBI, który obej­muje ze­spół Hu­man Scent Evi­dence Team; Mi­chelle Mun Son, cer­ty­fi­ko­wana tre­nerka psów i in­struk­torka pracy wę­cho­wej, na­uczyła mnie, jak wy­szko­lić psa do sku­tecz­nego wy­kry­wa­nia za­pa­chów; funk­cjo­na­riusz Ryan C. Mil­ler, pi­lot z Jed­nostki Wspar­cia Po­wietrz­nego De­par­ta­mentu Po­li­cji w Au­stin w Tek­sa­sie, po­mógł mi zro­zu­mieć świat ak­cji ra­tun­ko­wych z uży­ciem he­li­kop­tera. Za­strze­gam jed­nak, że za wszel­kie błędy oraz za spo­sób wy­ko­rzy­sta­nia uzy­ska­nej w tej książce wie­dzy od­po­wia­dam wy­łącz­nie ja.

Mia­łam wiel­kie szczę­ście współ­pra­co­wać przy two­rze­niu tego tek­stu ze wspa­niałą grupą za­wo­dow­ców: mo­jej agentce Ni­cole Re­sci­niti, bez któ­rej ta książka ni­gdy by nie po­wstała, dzię­kuję za to, że za­wsze stała po mo­jej stro­nie i była go­towa do po­mocy. Mo­jemu ze­spo­łowi kry­ty­ków – Li­sie Gi­blin, Jenny Lid­strom, Ric­kowi New­to­nowi i Sha­ron Tay­lor – dzię­kuję za go­to­wość do in­ter­wen­cji przy uży­ciu wir­tu­al­nych czer­wo­nych dłu­go­pi­sów, które za­wsze in­spi­ro­wały mnie do dal­szego do­sko­na­le­nia się w li­te­rac­kim rze­mio­śle. Praca z Wami nad tą pierw­szą książką była przy­jem­no­ścią i nie mogę się do­cze­kać ko­lej­nych pro­jek­tów.

ROZ­DZIAŁ 1

Pies tro­piący: pies po­dą­ża­jący za za­pa­chem osoby, która prze­szła przez dany ob­szar.

Wto­rek, 11 kwiet­nia, 8:02

Pole bi­twy nad rzeką Mo­no­cacy

Mo­no­cacy, Ma­ry­land

Świat prze­mknął obok roz­ma­zaną plamą ko­loru.

Ścieżkę z obu stron ogra­ni­czała pra­wie prze­zro­czy­sta zie­leń wcze­snej wio­sny. Przez li­sto­wie są­czyły się zło­ci­ste pro­mie­nie, na­kra­pia­jąc świa­tłem le­dwo wi­doczną dróżkę pod jej cięż­kimi kro­kami, a zie­leń ściółki uroz­ma­icały plamy nie­bie­skich i ró­żo­wych kwia­tów. Po pra­wej mie­niła się w słońcu rzeka Mo­no­cacy, któ­rej płyt­kie by­strzyny pę­dziły w stronę Po­to­macu.

Nie zwa­ża­jąc na wodę chlu­po­czącą w jej bu­tach trek­kin­go­wych, Me­gan Jen­nings sku­piła się na czar­nym la­bra­do­rze, który biegł przed nią. Hawk wę­szył z no­sem przy ziemi i sztywno po­sta­wio­nym dłu­gim ogo­nem. Po­ścig trwał i pies był w swoim ży­wiole. Przy­sta­nął tylko na chwilę, po czym ru­szył da­lej ścieżką wi­jącą się mię­dzy drze­wami, tak że ła­two by­łoby ją prze­oczyć, gdyby ktoś nie wie­dział, czego szuka.

Szu­kali za­bójcy.

Meg z tru­dem prze­łknęła ślinę, my­śląc o zwło­kach, które za­le­d­wie parę mi­nut wcze­śniej zo­sta­wiła na miej­scu zda­rze­nia pod pie­czą tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych. Czę­ściowo przy­kryta rzecz­nym mu­łem dziew­czyna była młoda, wy­glą­dała na ja­kieś trzy­na­ście, czter­na­ście lat. Ja­sne włosy, chude nogi, ta cha­rak­te­ry­styczna war­stwa dzie­cię­cego tłusz­czyku, co do któ­rej wszyst­kie na­sto­let­nie dziew­częta mają obawy, że ni­gdy się jej nie po­zbędą, a która w okre­sie doj­rze­wa­nia naj­czę­ściej prze­kształca się w od­po­wied­nio zlo­ka­li­zo­wane krą­gło­ści. Nie­stety ta kon­kretna dziew­czyna już tego nie do­czeka.

Sprawy z udzia­łem dzieci były naj­gor­sze. Od­kąd zaj­mo­wała się roz­po­zna­wa­niem i śle­dze­niem wę­cho­wym, naj­bar­dziej bo­lało ją serce, gdy w grę wcho­dziły dzieci – za­gi­nione albo, co gor­sza, mar­twe. Bru­tal­nie zdep­tana na­dzieja, ży­cie utra­cone pod wpły­wem chwili nie­ostroż­no­ści, pe­cha lub czy­je­goś okru­cień­stwa.

Prze­su­nęła spoj­rze­niem po sze­ro­kich wo­dach Mo­no­cacy. Ja­kieś trzy­dzie­ści me­trów da­lej, w gó­rze rzeki, po­mię­dzy drze­wami ma­ja­czył mun­dur Briana, który biegł za swoim owczar­kiem nie­miec­kim, suką La­cey.

W samą porę, po­my­ślała Meg. Za­le­d­wie dzień wcze­śniej, kiedy koń­czyła pi­sać ra­port z po­przed­niej sprawy, Brian przy­siadł na rogu jej biurka. Ba­wiąc się wszyst­kim, co wpa­dło mu w ręce, czym ją de­kon­cen­tro­wał, przez bite dzie­sięć mi­nut skar­żył się, że La­cey się nu­dzi. Te­raz po­now­nie rzu­ciła okiem na prze­my­ka­ją­cego po dru­giej stro­nie rzeki ko­legę. To nie La­cey się nu­dziła, tylko Brian. Mało tego: po­trze­bo­wał ko­lej­nej dawki nar­ko­tyku, bo po­szu­ki­wa­nie za­gi­nio­nych i ra­to­wa­nie ży­cia było dla nich jak nar­ko­tyk. Ro­zu­miała jego ból – ona rów­nież zde­cy­do­wa­nie wo­lała pracę w te­re­nie. Poza tym kiedy ko­lejne wy­da­rze­nia na­stę­po­wały szybko po so­bie, psom ła­twiej było utrzy­mać formę.

Dla­tego gdy przy­pad­kowy męż­czy­zna wy­pro­wa­dza­jący przed świ­tem psa na spa­cer zna­lazł zwłoki, oba ze­społy wprost wy­rwały się do dzia­ła­nia. Nie była to dla nich wy­ma­rzona sprawa, bo ofiara już nie żyła, ale ta­kie rów­nież wcho­dziły w za­kres ich obo­wiąz­ków. Po­nie­waż ciało le­żało w spo­rej od­le­gło­ści od miej­sca, gdzie można by­łoby za­par­ko­wać sa­mo­chód, a w po­bliżu zna­leźli ślady po­zo­sta­wione przez po­de­szwy bu­tów, agenci mieli na­dzieję, że za­bójca po­ru­sza się pie­szo, to zaś stwa­rzało wprost ide­alne oko­licz­no­ści do po­ścigu z psami. La­cey i Hawk były wpraw­dzie szko­lone do ak­cji po­szu­ki­waw­czo-ra­tow­ni­czych, ale rów­nie do­brze jak z tro­pie­niem za­gi­nio­nych ra­dziły so­bie ze znaj­do­wa­niem po­dej­rza­nych o prze­stęp­stwo.

Psy prze­szły wo­kół miej­sca zda­rze­nia i osta­tecz­nie udało im się zlo­ka­li­zo­wać wy­cho­dzący na ze­wnątrz ślad za­pa­chowy. Gdy Meg i Brian spu­ścili je ze smy­czy, zwie­rzęta nie za­wa­hały się ani chwili. Ku za­sko­cze­niu funk­cjo­na­riu­szy La­cey na­tych­miast po­truch­tała w kie­runku wschod­nim, sze­roką po­lną drogą wzdłuż rzeki, na­to­miast Hawk ru­szył w stronę błot­ni­stego brzegu, po czym wsko­czył do spie­nio­nej wody od­dzie­la­ją­cej po­łu­dniowy kra­niec Mo­no­cacy od mi­nia­tu­ro­wej wy­sepki, blo­ku­ją­cej więk­szość toru wod­nego pod wia­duk­tem au­to­strady mię­dzy­sta­no­wej 270. Meg wy­mie­niła z Bria­nem szyb­kie spoj­rze­nia i we­szła po ko­lana do wody. Do­sko­nale wie­dzieli, co ozna­cza za­cho­wa­nie psów – albo mają dwóch po­dej­rza­nych, któ­rzy ucie­kli w róż­nych kie­run­kach, albo sprawca wró­cił na miej­sce zbrodni inną drogą.

Lo­do­wata woda była szo­kiem dla jej or­ga­ni­zmu, a słabo wi­doczne ka­mie­ni­ste dno stwa­rzało duże ry­zyko wy­wrotki, ale Meg spraw­nie bro­dziła w ślad za zwie­rzę­ciem. Hawk zwin­nie sa­dził susy – był w swoim ży­wiole. W końcu wdra­pał się na prze­ciw­le­gły brzeg i en­tu­zja­stycz­nie otrze­pał z wody. Meg osło­niła się dło­nią przed tym prysz­ni­cem i rów­nież sta­nęła na su­chym lą­dzie. Miała jed­nak tylko parę se­kund na zła­pa­nie od­de­chu, bo pies szybko zła­pał trop i po­pę­dził da­lej.

Od tego mo­mentu zmie­rzali wzdłuż rzeki. W pew­nej chwili jed­nak Hawk się za­trzy­mał i wy­dał z sie­bie cha­rak­te­ry­styczny sko­wyt, świad­czący o tym, że zgu­bił trop. Meg przy­truch­tała do niego, ale za­trzy­mała się w pew­nej od­le­gło­ści, żeby nie utrud­niać zwie­rzę­ciu pracy.

– Szu­kaj, Hawk, szu­kaj – za­chę­cała.

Wiel­kie brą­zowe śle­pia wpa­try­wały się w nią czuj­nie, a po­tem pies za­czął prze­cze­sy­wać ściółkę pod wy­so­kim bia­łym ja­wo­rem, któ­rego drobne żół­ta­wo­zie­lone kwiaty wiły się de­li­kat­nymi gir­lan­dami po­mię­dzy mło­dymi li­śćmi. Na­gle znie­ru­cho­miał i sku­pił uwagę na ob­sza­rze na lewo od od­cho­dzą­cej od rzeki ścieżki. Meg ko­ły­sała się na po­de­szwach bu­tów. Znała ten mo­ment, wie­działa, że Hawk za chwilę ze zdwo­joną ener­gią ru­szy przed sie­bie, a ona bę­dzie mu­siała się sprę­żać, żeby za nim na­dą­żyć.

I rze­czy­wi­ście – pies wy­strze­lił w górę zbo­cza przez świeżo za­orane pole. Kiedy pod jej bu­tami osy­py­wała się luźna zie­mia, Meg spoj­rzała na biały pię­trowy bu­dy­nek farmy po le­wej i uko­rzyła się w du­chu, że nisz­czy pracę czy­ichś rąk. Była kie­dyś z ro­dziną na tym hi­sto­rycz­nym polu bi­twy, więc roz­po­znała go­spo­dar­stwo: Best Farm, za­dep­tane przez żoł­nie­rzy Unii i Kon­fe­de­ra­cji 9 lipca 1864 roku. Ona i Hawk wła­śnie ni­we­czyli wy­siłki ja­kie­goś pra­cow­nika parku na­ro­do­wego, który od­twa­rzał na tym te­re­nie sce­ne­rię tra­ge­dii sprzed stu pięć­dzie­się­ciu lat.

Hawk biegł jak po sznurku w stronę po­mnika XIV Pułku z New Jer­sey. Na­stęp­nie ze­brał się do skoku i prze­fru­nął nad ni­skim ogro­dze­niem, które od­dzie­lało po­mnik od pola.

– Cze­kaj, Hawk!

Pies za­stygł i od­wró­cił się do swo­jej opie­kunki. Meg wdra­pała się na płot i ze­sko­czyła na równo przy­strzy­żoną trawę.

– Do­bry pie­sek. Szu­kaj!

Hawk ru­szył w stronę sku­pi­ska drzew za po­mni­kiem. Osła­nia­jąc oczy, Meg spoj­rzała do góry. Sto­jący na szczy­cie wy­so­kiej ko­lumny żoł­nierz, w tra­dy­cyj­nym prze­krzy­wio­nym kepi i peł­nym umun­du­ro­wa­niu Unii, opie­rał się nie­dbale o kolbę strzelby, a wolną ręką grze­bał w kap­ciu­chu przy pra­wym bio­drze. Ten wi­dok przy­po­mniał Meg, że zna­le­ziona nad rzeką dziew­czyna nie była je­dyną krwawą ofiarą tej ziemi.

Hawk przy­spie­szył, jakby trop był co­raz sil­niej­szy. Z bi­ją­cym ser­cem Meg do­sto­so­wała do niego tempo, do­ce­nia­jąc wspólne mę­czące tre­ningi o pią­tej rano. To do­prawdy nie­ludz­kie upra­wiać jog­ging przed wscho­dem słońca, a także – co w su­mie istot­niej­sze – przed wy­pi­ciem co naj­mniej dwóch kaw. Jed­nak dzięki temu na­wy­kowi ona i Hawk byli w do­brej for­mie i mo­gli przez do­wolny czas funk­cjo­no­wać w ja­kim­kol­wiek te­re­nie.

Na­gle ra­dio za jej pa­skiem za­trzesz­czało i przez szum prze­bił się głos Briana:

– Meg, wła­śnie prze­szli­śmy pod szosą Urbana i kie­ru­jemy się da­lej na wschód. Nie wi­dzę cię. Jaka jest twoja lo­ka­li­za­cja?

Meg wy­szarp­nęła ra­dio i wpa­dła za Haw­kiem w chłodny cień drzew.

– Je­ste­śmy na pół­noc od cie­bie, bar­dzo bli­sko szosy Urbana... – Urwała, żeby wcią­gnąć po­wie­trze do nie­do­tle­nio­nych płuc. – Wy­gląda na to, że kie­ru­jemy się w stronę to­rów ko­le­jo­wych i skrzy­żo­wa­nia. Będę cię in­for­mo­wała na bie­żąco.

– Zro­zu­mia­łem. Ja cie­bie też.

Po koń­co­wym stuk­nię­ciu ra­dio za­mil­kło. Hawk wdra­py­wał się wła­śnie po luź­nych ka­mie­niach za­la­nego słoń­cem na­sypu ko­le­jo­wego.

– Cze­kaj, Hawk!

Meg wpięła ra­dio w pa­sek i przyj­rzała się to­rom. Me­tal błysz­czał, co wska­zy­wało, że li­nia jest uży­wana, więc mu­sieli za­cho­wać ostroż­ność.

– Po­woli, Hawk. Szu­kaj, ale po­woli.

Pies nie pró­bo­wał prze­cho­dzić na drugą stronę to­rów, szedł brze­giem na­sypu w bez­piecz­niej od­le­gło­ści od po­ten­cjal­nego za­gro­że­nia. Już po chwili do­tarli do roz­wi­dle­nia, ale Hawk bez wa­ha­nia wy­brał prawą stronę to­rów, skut­kiem czego znowu zmie­rzali na po­łu­dnie. Było to skrzy­żo­wa­nie ko­le­jowe Mo­no­cacy, je­den z po­wo­dów, dla któ­rych ar­mia kon­fe­de­racka chciała za­jąć tę miej­sco­wość – strona kon­tro­lu­jąca li­nie ko­le­jowe miała w tej woj­nie prze­wagę.

Po nie­ca­łej mi­nu­cie wę­drówki obok to­rów za­krę­ca­ją­cych w prawo Meg zo­ba­czyła na­stępną prze­szkodę.

– O kur­czę... Stój, Hawk!

Pies się za­trzy­mał, ale nie­cier­pli­wie prze­stę­po­wał z łapy na łapę. Za­skom­lił i pod­niósł łeb, pa­trząc na Meg. Po­gła­skała go po je­dwa­bi­stej sier­ści.

– Wiem, stary, wiem. Po­szedł tędy. Ale daj mi chwilę.

Mieli przed sobą wą­ską es­ta­kadę bie­gnącą nad rzeką Mo­no­cacy. W su­mie nie­skom­pli­ko­wana prze­prawa, chyba że wciąż znaj­do­wa­liby się wy­soko nad wodą, kiedy nad­je­chałby po­ciąg. Wtedy mie­liby tylko jedno wyj­ście: sko­czyć w dół. Bar­dzo da­leko w dół. Tak wcze­sną wio­sną rzeka nie­mal wy­stę­po­wała z brze­gów i pę­dziła jak sza­lona, więc na­wet gdyby nie za­biło ich samo zde­rze­nie z wodą, cał­kiem re­al­nie gro­zi­łoby im uto­nię­cie.

Po­now­nie wy­jęła ra­dio.

– Brian, mamy pro­blem.

– Co się stało? – Brian ciężko dy­szał, co wska­zy­wało, że on i La­cey wciąż bie­gną.

– Trop pro­wa­dzi nas z po­wro­tem na twoją stronę rzeki, ale wą­ską es­ta­kadą.

– Nie da się bez­piecz­nie przejść?

– Da się, pod wa­run­kiem że nie przy­je­dzie po­ciąg.

Spoj­rzała za sie­bie: od­noga, któ­rej nie wy­brał Hawk, cią­gnęła się na pół­noc od nich. Ale tory, wzdłuż któ­rych szli wcze­śniej od za­chodu, nik­nęły wśród drzew – na po­łu­dnie za­ko­sem wjeż­dżały do lasu.

– Nie wi­dzę, co się dzieje po dru­giej stro­nie rzeki. Sły­szysz ja­kiś po­ciąg?

– La­cey, prze­stań... – Przez chwilę Meg sły­szała tylko wy­tę­żony od­dech ko­legi. – Nic nie sły­szę. W ra­zie czego cię ostrzegę. Prze­ślę też lu­dziom z ko­lei na­szą lo­ka­li­za­cję, żeby wie­dzieli, że je­ste­śmy na to­rach.

– Do­bra, w ta­kim ra­zie ru­szamy. Daj znać, je­śli coś usły­szysz. Za­łożę się, że za­nim się z kim­kol­wiek po­łą­czysz, my bę­dziemy już bez­piecz­nie po dru­giej stro­nie. – Meg sku­piła wzrok na wą­skiej es­ta­ka­dzie. – Ale gdyby nad­je­chał po­ciąg, a ja bym się nie zgła­szała, wy­ślij ja­kiś ze­spół na prze­szu­ka­nie brzegu w dole rzeki. Tak na wy­pa­dek gdy­by­śmy mu­sieli ze­sko­czyć.

– Je­steś pewna, że chcesz ry­zy­ko­wać? Wiem, że masz lęk wy­so­ko­ści.

W jej gło­wie po­ja­wił się ob­raz tam­tej dziew­czynki – wo­skowa cera, za­mglone, wy­trzesz­czone oczy, bru­tal­nie po­kan­ce­ro­wane ciało... To dla niej Meg mu­siała dać z sie­bie wszystko, po­dob­nie jak jej pies. Za­ci­snęła zęby.

– Mam, ale to nie­ważne. Mu­simy iść da­lej. Skon­tak­tuję się z tobą, jak bę­dziemy po dru­giej stro­nie. Bez od­bioru.

– Po­wo­dze­nia.

Wy­łą­czyła ra­dio i mruk­nęła:

– Przyda się.

Jesz­cze tylko jedno szyb­kie spoj­rze­nie w obu kie­run­kach. Chwila bez­ru­chu, wy­peł­niona sa­pa­niem psa i jej wła­snym cięż­kim od­de­chem dud­nią­cym w uszach.

Te­raz albo ni­gdy.

– Idziemy, Hawk. Po­woli. – Po dru­giej stro­nie przyj­dzie czas na po­nowne od­szu­ka­nie tropu. Te­raz li­czyło się tylko to, żeby się tam prze­do­stać.

Hawk ostroż­nie ru­szył pierw­szy za­chod­nią stroną es­ta­kady, gdzie było nieco wię­cej miej­sca. Meg uświa­do­miła so­bie z całą mocą, że cho­ciaż zmie­ści­liby się obok pę­dzą­cego po­ciągu, po­dmuch po­wie­trza strą­ciłby ich w ot­chłań. Od­stępy mię­dzy pod­kła­dami ko­le­jo­wymi na ażu­ro­wej że­la­znej kon­struk­cji wy­no­siły kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów, dzięki czemu było wi­dać, z jak osza­ła­mia­jącą pręd­ko­ścią pę­dzi woda dwa­na­ście me­trów ni­żej. Wi­ru­jące by­strzyny były tak hip­no­ty­zu­jące, że Meg aż za­krę­ciło się w gło­wie. Woda da­leko w dole. Tak bar­dzo, bar­dzo da­leko...

Z wy­sił­kiem sku­piła wzrok na gę­stwi­nie drzew po dru­giej stro­nie. Wiesz, jak to działa: igno­ru­jesz fakt, że masz sa­kra­mencki lęk wy­so­ko­ści, i urzą­dzasz so­bie cu­downą prze­chadzkę po roz­kle­ko­ta­nym sta­rym mo­ście. Wzięła głę­boki wdech i ru­szyła przed sie­bie, ostroż­nie sta­wia­jąc stopy, żeby nie wdep­nąć w ja­kąś dziurę. Wzrok przed sie­bie. Wy­obraź so­bie, że spa­ce­ru­jesz po we­ran­dzie za do­mem.

Sku­piła się na Hawku i po­dą­żyła za jego roz­ko­ły­sa­nym za­dem.

Trzy me­try. Pięć. Świet­nie ci idzie.

Na­gle łapa Hawka omsknęła się na na­są­czo­nym kre­ozo­tem pod­kła­dzie ko­le­jo­wym, na­dal mo­krym i śli­skim po noc­nym desz­czu, i zwie­rzę wszyst­kimi czte­rema koń­czy­nami za­częło szu­kać opar­cia. Me­gan bły­ska­wicz­nie za­po­mniała o lęku wy­so­ko­ści. Sko­czyła do przodu, żeby po­móc psu, ale sama po­tknęła się o kra­wędź pod­kładu. Wy­lą­do­wała twardo na ko­la­nach i jed­nej dłoni, a druga jej ręka wpa­dła w szcze­linę mię­dzy pod­kła­dami. Otarła so­bie skórę na we­wnętrz­nej stro­nie nad­garstka, kiedy rę­kaw jej kurtki za­cze­pił się o drewno.

– Jezu Chry­ste, Meg... – skar­ciła się i zła­pała za bo­lący nad­gar­stek. – Uwa­żaj!

Dwa dźwięki na­tarły na nią jed­no­cze­śnie – prze­szy­wa­jący gwizd po­ciągu po dru­giej stro­nie mo­stu i go­rącz­kowy głos Briana z ra­dia:

– Meg! Meg! Po­ciąg je­dzie pro­sto na cie­bie! Zejdź z to­rów!

Szarp­nęła głową w stronę dźwięku gwizdka, a serce pod­sko­czyło jej w piersi. Składu jesz­cze nie wi­działa – wciąż był za­nu­rzony w gę­stwi­nie drzew – ale ryt­miczny stu­kot lo­ko­mo­tywy sta­wał się co­raz gło­śniej­szy. Go­rącz­kowo spoj­rzała za sie­bie i zo­ba­czyła, że pół­nocny brzeg rzeki jest nie­opo­dal, ale Hawk za­szedł już tak da­leko, że on miał bli­żej do po­łu­dnio­wego. Ze­rwała się i po­pę­dziła w jego stronę. Pro­sto pod po­ciąg.

– Hawk, bieg! Bie­gnij!

Lata szko­leń, pod­czas któ­rych wy­ma­gano od niego na­tych­mia­sto­wej i zdy­scy­pli­no­wa­nej re­ali­za­cji każ­dego po­le­ce­nia – na­wet ta­kiego, które mo­głoby mu się wy­da­wać nie­do­rzeczne – w po­łą­cze­niu z in­stynk­towną re­ak­cją na prze­ni­ka­jącą głos Meg pa­nikę po­skut­ko­wały tym, że Hawk śmi­gnął po es­ta­ka­dzie, ja­kimś cu­dem ani razu się nie po­ty­ka­jąc. Meg gnała za nim, cho­ciaż od­dech pa­lił jej płuca.

Trzy­dzie­ści me­trów. Ad­re­na­lina za­lała jej żyły, dzięki czemu stopy Meg nie­mal uno­siły się nad zie­mią. W uszach hu­czała jej krew.

Dwa­dzie­ścia pięć me­trów. Gwizd roz­legł się po­now­nie. Zgrzyt kół trą­cych o tory prze­ciął po­wie­trze.

Dwa­dzie­ścia me­trów. Szyny pod nią za­częły się trząść. Po­ciąg był już pra­wie na nich.

Pięt­na­ście me­trów. Lo­ko­mo­tywa wy­to­czyła się zza za­krętu. Czarne mon­strum su­nęło po to­rach, cią­gnąc za sobą wa­gony – cy­sterny i ła­dunki drewna.

Śmierć na ko­łach. A my zmie­rzamy pro­sto na nią, po­my­ślała Meg.

– Bie­gnij! – Mimo że Hawk się od niej od­da­lał, wrza­snęła, żeby do­dat­kowo go zmo­bi­li­zo­wać. Ale kiedy gwizd roz­brzmiał po­now­nie, a zgrzyt kół stał się gło­śniej­szy, nie miała pew­no­ści, czy pies ją sły­szy.

Pięć me­trów...

Hawk ze­sko­czył z es­ta­kady, z wdzię­kiem roz­cią­ga­jąc swoje gib­kie ciało, i spadł w wy­soką trawę na dru­gim brzegu. Meg, po­pę­dzana stra­chem, przy­spie­szyła ostat­kiem sił. Skrajny wy­si­łek wy­rwał z jej ust krzyk bólu, kiedy z jed­no­se­kun­do­wym wy­prze­dze­niem usko­czyła w bok sprzed dud­nią­cego składu to­wa­ro­wego. Ude­rzyła o zie­mię z gło­śnym jęk­nię­ciem, wy­pusz­cza­jąc z płuc resztki po­wie­trza. Ko­zioł­ko­wała nie­mal bez końca w wy­so­kiej tra­wie, je­ży­nach i ostrych ga­łąz­kach, aż wresz­cie znie­ru­cho­miała na ple­cach, ma­jąc przed oczami prze­sło­nięte li­sto­wiem słońce. Wa­gony prze­jeż­dżały obok, zgrzy­ta­jąc ko­łami o stal, po­dmuch po­wie­trza gwał­tow­nie ko­ły­sał trawą, a zie­mia dy­go­tała. Meg za­mknęła oczy, kom­plet­nie wy­cień­czona.

Do jej świa­do­mo­ści naj­pierw do­tarły sko­wyt Hawka i cie­pły do­tyk ję­zyka na jej po­liczku, a do­piero po­tem krzyk Briana w ra­diu:

– Meg! Meg, nic ci się nie stało?

Za­nu­rzyła twarz w mięk­kiej sier­ści psa, roz­ko­szu­jąc się cięż­kim bi­ciem jego serca, które nie­malże obi­jało się o że­bra. Wciąż żyła, Hawk też. Ale było bli­sko. Za bli­sko.

Za­częła nie­po­rad­nie grze­bać przy ra­diu. Z ję­kiem od­cze­piła je od pa­ska, czu­jąc ból w miej­scu, gdzie fu­te­rał na­ci­skał na po­si­nia­czoną skórę.

– Tu... – Z jej gar­dła do­był się chra­pliwy skrzek, więc prze­łknęła ślinę i spró­bo­wała jesz­cze raz: – Tu Meg.

– Bogu dzięki! Śmier­tel­nie mnie wy­stra­szy­łaś.

– Sie­bie też. Było o wiele za bli­sko. O ułamki se­kund za bli­sko. – Pod­parła się łok­ciem i zo­ba­czyła, że Hawk prze­szu­kuje już oko­licę. Ostro szczek­nął i spoj­rzał w jej stronę. Pra­wie sły­szała jego my­śli: No chodź już! Na co cze­kasz? Pies znowu zła­pał trop. Obok prze­mknął ostatni wa­gon, ryt­miczny stu­kot kół za­czął cich­nąć w od­dali. – Tory są pu­ste.

– Dasz radę do­koń­czyć?

Meg uklę­kła i po­sta­wiw­szy jedną stopę na za­dep­ta­nej tra­wie, dźwi­gnęła się do pionu. Przez chwilę się chwiała, za­nim od­zy­skała rów­no­wagę.

– Po­twier­dzam. Ru­szamy. Bez od­bioru.

Ścią­gnęła gumkę z prze­krzy­wio­nego ku­cyka, a po­tem na po­wrót spraw­nie zwią­zała włosy.

– Do­bra, Hawk. Szu­kaj.

Usi­ło­wała się nie krzy­wić, kiedy zmu­szała swoje spo­nie­wie­rane ciało, by po­dą­żało za psem wzdłuż pu­stych to­rów w głąb lasu. Po kilku mi­nu­tach biegu nie­zbyt wy­raźną ścieżką za­trzy­mała się, mru­żąc oczy w po­ran­nym słońcu. Po­śród drzew po dru­giej stro­nie roz­le­głej po­lany stał ce­glany par­te­rowy dom, a przed nim, na pod­jeź­dzie, stary se­dan. Z pra­wej, mniej wię­cej w po­ło­wie sze­ro­ko­ści po­lany, z lasu wy­nu­rzyli się Brian i La­cey. Pies prze­ska­ki­wał zwin­nie nad ni­ską ro­ślin­no­ścią. Jego opie­kun po­ru­szał się ze zde­cy­do­wa­nie mniej­szym wdzię­kiem, szybko lu­stru­jąc dom i te­ren do­okoła niego.

Meg wy­cią­gnęła z kie­szeni smycz i przy­pięła ją do ka­mi­zelki Hawka. Znik­nęli z po­wro­tem mię­dzy drze­wami, a po chwili do­łą­czył do nich Brian.

– Dwie osobne drogi pro­wa­dzą do tego sa­mego miej­sca – po­wie­działa Meg. – Ja­kie twoim zda­niem jest praw­do­po­do­bień­stwo, że to nie jest sprawca?

– Zni­kome. – Brian zmru­żył oczy i wyj­rzał spo­mię­dzy drzew. – Koło domu stoi sa­mo­chód. Nie mamy oczy­wi­ście gwa­ran­cji, ale sprawca może być w bu­dynku. Mu­simy spraw­dzić, czy są tylne drzwi. Po­tem bę­dziemy po­trze­bo­wali wspar­cia. Nie wiemy, czy nie ma tam ko­goś uzbro­jo­nego. I nie mo­żemy na­ra­żać psów.

– Ab­so­lut­nie nie mo­żemy – po­twier­dziła Meg.

Wy­jęła z ka­bury glocka 19, wdzięczna za obo­wią­zu­jący w FBI prze­pis, który mó­wił, że ze­społy do spraw do­wo­dów wę­cho­wych mają no­sić przy so­bie broń palną na wy­pa­dek za­gro­że­nia. Po­ka­zała na tył domu.

– Chodźmy spraw­dzić.

Brian ru­szył pierw­szy – ze swoim pi­sto­le­tem w dłoni i La­cey dep­czącą mu po pię­tach. Trzy­ma­jąc się spory ka­wa­łek od po­lany, prze­szli na tyły domu i przy­kuc­nęli za kępą li­ścia­stych krze­wów, aby obej­rzeć bu­dy­nek. Pa­no­ra­miczne okno z za­sło­nami z kra­cia­stej ba­wełny wy­cho­dziło na po­dwórko z po­roz­rzu­ca­nymi za­baw­kami. Na jed­nej ścia­nie domu były mniej­sze okna, ty­powe dla sy­pialni, a prze­suwne szklane drzwi po dru­giej stro­nie wy­cho­dziły na be­to­nowy ta­ras.

– Dzieci. – Meg ze zmarsz­czo­nym czo­łem pa­trzyła na za­bawki. – Na tyle małe, żeby być w domu o tej po­rze. Zde­cy­do­wa­nie po­trze­bu­jemy wspar­cia. Nie mo­żemy ry­zy­ko­wać wpadki, skoro są dzieci.

Wło­żyła pi­sto­let z po­wro­tem do ka­bury i wy­jęła ko­mórkę, żeby przed­sta­wić ogólny za­rys sy­tu­acji, po­dać współ­rzędne GPS i po­pro­sić o do­dat­ko­wych agen­tów. Po­tem wy­cią­gnęła z kie­szeni kurtki kom­pak­tową lor­netkę i obej­rzała tył domu – od ku­chen­nego okna do szkla­nych drzwi. Już miała prze­su­nąć wzrok w drugą stronę, gdy wpadł jej w oko ja­kiś ruch.

– Za­raz...

– Wi­dzisz coś? – Brian na­chy­lił się ku niej, tak jakby mógł dzięki temu zo­ba­czyć to co ona.

Meg zmru­żyła oczy. No gdzie to jest... A po­tem znowu to uj­rzała.

– Tak! Ja­kiś fa­cet sie­dzi w fo­telu obok ka­napy. Może ogląda te­le­wi­zję. – Zni­żyła lor­netkę. – Roz­dzielmy się. Ja wrócę do drogi i przejmę agen­tów, a ty zo­stań i miej oko na tego go­ścia. Przy­pil­nuj, żeby nie uciekł ty­łem. – Po­dała Bria­nowi lor­netkę. – Daj znać, jak tylko się ru­szy.

– Ja­sne. – Wziął od niej przy­rząd i uklęk­nął. Zlo­ka­li­zo­wał cel, po czym sko­ry­go­wał ostrość. – Mam go. Ru­szaj.

– Idziemy, Hawk.

Pies po­de­rwał się na łapy, po czym oboje, ide­al­nie zsyn­chro­ni­zo­wa­nym tem­pem, prze­mknęli przez las ni­czym cie­nie. Cie­nie pla­nu­jące zła­pać za­bójcę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki