RAK. Tom 2. Wszystko do umorzenia - Nadia Szagdaj, Grzegorz Filarowski - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

RAK. Tom 2. Wszystko do umorzenia ebook i audiobook

Nadia Szagdaj, , Grzegorz Filarowski

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Pełen napięcia thriller, w którym aspirant Cyja stara się złapać nieuchwytnego i bardzo niebezpiecznego oszusta. Jego śledztwo prowadzi go przez mroczne zakamarki miasta, gdzie granica między prawem a bezprawiem staje się coraz bardziej rozmyta.

Druga część powieści RAK odkryje jeszcze głębsze poziomy intryg, a bohaterowie staną przed decyzjami, które mogą na zawsze zmienić ich życie.

Tajemnice, które przez długie lata skrywał Wrocław, wyjdą na jaw, a stawka w grze okaże się wyższa, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Kulisy historii znajdziecie Państwo na www.rak.to.
Książka w wersji papierowej dostępna jest do nabycia na stronie www.rak.to lub poprzez księgarnię DarkBook.pl

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 504

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 50 min

Lektor: Marcin Popczyński
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Mimo że powieść oparta jest na wydarzeniach, które działy się naprawdę, wszelkie podobieństwo osób, imion, nazwisk czy sytuacji jest przypadkowe.

Proszę, pozwól, że się przedstawię.Jestem bogaczem i mam świetny gust.Kręcę się tu już od długiego roku.Skradłem ludziom wiarę i wiele dusz […]Miło mi cię poznać, mam nadzieję, że odgadłeś moje imię.

Mick Jagger

OD CZYTELNIKÓW

bookaholic.in.me

Joanna / 29.09.2024

„Choć wydaje się, że żyjemy w świecie sprawiedliwym, w którym obowiązują przepisy prawa, to poznając tę opowieść możemy zwątpić w system, który teoretycznie powinien chronić zwykłych obywateli. A jednak, użyję tu dość powszechnego frazesu – kto miał do czynienia z polskim wymiarem sprawiedliwości, ten w cyrku się nie śmieje. Analizując tę jakże wciągającą powieść nie sposób nie wspomnieć o doskonałej narracji, która sprawia, że podczas lektury mamy wrażenie jakbyśmy byli naocznymi świadkami wydarzeń, które są prezentowane przez Autorów.”

francuska_na_obcasach

Iwona / 29.09.2024

„W mistrzowski sposób wciągani jesteśmy w wir emocji, a na końcu zostajemy z pytaniami, które nie dadzą nam spokoju nawet po odłożeniu książki. Z każdą czytaną stroną napięcie tylko rośnie, a finałowe sceny zaskakują, zmuszając nas do refleksji, jak bardzo cienka jest granica między pasją a obsesją…”

blogerka.testerka.recenzje

Aga / 29.09.2024

„Autorom idealnie udało się odtworzyć atmosferę wydarzeń. To tak jakby za pomocą tej książki wciągnęli nas jako świadków w środek akcji. Wielkie brawa i ogromny szacunek. To po prostu majstersztyk literacki, szkoda tylko, że wydarzył się naprawdę. Książka przeczytałam w jeden dzień bo nie mogłam się oderwać.”

book.moodpl

Nina / 29.09.2024

„Obrzydliwy człowiek… Mam nadzieję, że wymiar sprawiedliwości rozliczy go z każdej skrzywdzonej osoby i poniesie zasłużą karę za każdy jeden czyn. Nie możemy pozwolić, aby takie osoby żyły razem z nami w społeczeństwie.”

zyciezokladki

Krysia / 29.09.2024

„Muszę przyznać, że to najszybciej przeczytana przeze mnie ponad pięćsetstronicowa książka, jednak zdecydowanie było warto zarwać dla niej całą noc. Czy tak sobie wyobrażałam kontynuację pierwszej części? Nie, ona przerosła moje oczekiwania. Pomysł na drugi tom i rozwinięcie wątków poruszonych w pierwszym, z pozoru nieistotnych, okazał się totalnym strzałem w dziesiątkę.”

ksiazkihaliny

Halina / 29.09.2024

„Powieść czyta się z zapartym tchem jak najlepszy kryminał, z poczuciem niedowierzania, że zawarte w jej treści opisywane wydarzenia miały miejsce naprawdę. Autorzy zabierają czytelnika w fascynującą podróż po mrocznych zakamarkach umysłu człowieka, który uczynił z manipulacji i prześladowania innych swoją życiową misję.”

books_of_shadow

Violetta / 29.09.2024

„Pierwsza część Raka była trzymająca w napięciu. Rak w drugim tomie emocjonalnie miażdży. Miażdży tym mocniej, im mocniej uświadomimy sobie, że choć to powieść fabularna, to życie nadal ją pisze a zakończenie wciąż pozostaje nieznane nawet dla autorów.”

mlecznykoktajl

Aleksandra / 29.09.2024

„W życiu nie czułam tyle emocji czytając książkę. Mówią, że diabeł to wymysł wyobraźni, a nikt nie spodziewał się, że on naprawdę stąpa po ziemi... i to naszej polskiej!”

kate_blog_chicbykate

Katarzyna / 29.09.2024

„Wstrząsająca, poruszająca do bólu i odsłaniająca mroczną strategię cynicznego i bezwzględnego narcyza historia, którą się żyje na długo po przeczytaniu książki. Nie można spokojnie zasnąć, wiedząc o arogancji i bezczelności egocentrycznego oszusta zza krat oraz osób przez niego zmanipulowanych. To lektura, która na długo pozostaje w pamięci, budząca głębokie poczucie wstrętu i niepokoju, zmuszająca czytelnika do konfrontacji z mrocznymi aspektami ludzkiej natury.”

Czytelnicz_ka

Kasia / 29.09.2024

„Ta historia, podobnie jak jej pierwsza część, wstrząsnęła mną do głębi, poruszając te najbardziej ukryte wspomnienia, schowane głęboko na dnie duszy. Dla mnie, osoby, która sama mierzyła się z przemocą oraz nieudolnością wymiaru sprawiedliwości, ta historia ma wydźwięk niemal osobisty.”

ewelabook

Ewelina / 29.09.2024

„Po rewelacyjnej pierwszej części, która wstrząsnęła mną do głębi, wiedziałam, że dam się wciągnąć w ten mrok po raz kolejny. Czy byłam gotowa na to co zaserwują nam autorzy... Jeszcze kilka dni temu odpowiedziałabym: zdecydowanie tak! Po lekturze książki zmieniam zdanie. Bo czy można być gotowym na taką dawkę emocji? Mnożących się w głowie pytań o granice ludzkiej wytrzymałości, a z drugiej strony o granice ludzkiego okrucieństwa.”

milbookove

Milena / 29.09.2024

„»Rak. Wszystko do umorzenia« to książka, która od samego początku wciąga czytelnika w mroczny świat pełen manipulacji, oszustw i ludzkich dramatów. Nie jest to fikcja, a prawdziwa historia, która swoją brutalnością i realizmem uderza prosto w serce. Mogłaby stanowić gotowy scenariusz filmowy, wciągając nas w wir wydarzeń, których finał jest niepewny aż do ostatniej strony.”

justyna_chrun

Justyna / 29.09.2024

„Mroczna, brutalna, poruszająca i wyjątkowa historia oparta na prawdziwych wydarzeniach, wywołująca dreszcze na całym ciele. Pełna napięcia i zaskakujących momentów. Naszpikowana emocjami. Obowiązkowa lektura dla wszystkich, nie tylko kobiet, ale także mężczyzn. W szczegółowy sposób przedstawione wydarzenia, które dotknęły ofiar oraz przerażający portret psychologiczny bezdusznego psychopaty.”

_book_scarf_

Dominika / 29.09.2024

„Wir wydarzeń i umiejętności duetu autorów sprawiły, że od książki po raz kolejny nie da się oderwać. Dalsza część historii nie zawiodła. Powiem więcej, była w równym stopniu, o ile nie bardziej, wciągająca niż poprzednia, a to już wyczyn.”

thrillerly

Julia / 29.09.2024

„Boleśnie realistyczna, plastycznie przerażająca... Odbierająca oddech i absorbująca bez reszty. Utkana z bólu, najczarniejszych odcieni mroku i bezkresnego zła. Coś, co przeczytać po prostu trzeba!”

Bookieciarnia

Joanna / 29.09.2024

„Ta powieść to istotny głos w walce z bezwzględnością oszustów żerujących na ludziach. Książka wciąga od pierwszej strony, bo autorzy profesjonalnie i bardzo obrazowo operują emocjami z energetyzującym wręcz napięciem.”

Book_obsses

Patrycja / 29.09.2024

„To mrożąca krew w żyłach opowieść, która pozostaje w głowie na długo. Niezwykle poruszająca, trudna do zapomnienia — musisz ją przeczytać!”

OD AUTORÓW

Rety! Po dwudziestu latach pracy w branży IT, która w dalszym ciągu mnie ekscytuje i dość regularnie wymaga ode mnie niemałego wysiłku intelektualnego, stworzyłem coś zupełnie nowego. Coś na tyle interesującego, że pochłonęło mnie bez reszty. Jestem bardzo wdzięczny, że razem z Nadią wydaliśmy pierwszy tom powieści „Rak. Psy szczekają, karawana jedzie dalej”, który został tak dobrze przyjęty. Kiedy pisałem scenariusz do pierwszej książki, wiedziałem, że nie uda nam się pokazać całego procederu, którego dopuścił się książkowy Iwo. Zależało mi na spokojnym tempie rozwoju historii, aby dać bohaterom przestrzeń i odpowiednio wyeksponować ich emocje oraz motywacje. Wówczas z Nadią wpadliśmy na pomysł, aby skupić uwagę czytelników na kobietach i krzywdach, których doznały, jednocześnie subtelnie przemycając pewne wątki, które właśnie w tej części zamierzamy rozwinąć.

Ten tom jest inny niż poprzednia książka. Poświęciłem znacznie więcej czasu, aby ułożyć fabułę w taki sposób, abyście mogli jeszcze lepiej zrozumieć, jak bardzo złożony i ważny problem poruszamy. Co sprawiło, że Iwo Rak przez tak wiele lat był nieuchwytny? Czy napewno działał sam? A jeśli nie, to kto mu pomagał? Czy może jego proceder to seria szczęśliwych dla niego zbiegów okoliczności? Jestem bardzo ciekaw Waszych opinii na ten temat.

Pisząc te słowa, siedzę na tarasie przed domem. Oglądam nagrania z kamer, które przedstawiają, jak napastnik nocą zaatakował moją byłą żonę i wystraszył mi córkę. Zaczytuję się po raz kolejny w aktach spraw i zeznaniach świadków. Analizuję raporty detektywistyczne. Wszystko po to, abym był jak najlepiej przygotowany do wokandy, która czeka mnie za kilka dni. Bardzo chcę, aby ten człowiek już nigdy nikogo nie skrzywdził i dostał karę, na jaką sobie zapracował.

Jeszcze raz dziękuję Pawłowi, policjantowi, który wykonał fantastyczną robotę, aby razem ze mną tę sprawę rozwikłać i poskładać w całość. Bo, jak się sami przekonacie niebawem, to nie było wcale takie proste.

Dziękuję moim wspaniałym córkom, które wierzą w swojego tatę i dają mi siłę, aby walczyć z potworem. I każdej bliskiej mi osobie, która wspiera mnie w mojej misji.

PS #GENZŁA #KTOTORAK

Grzegorz

Drugi tom powieści Rak „pisał się” już wtedy, gdy świętowaliśmy premierę pierwszej części. Wówczas to życie podpowiedziało nam, co stanie się w naszej kolejnej książce. Niniejsza powieść jest ścisłym dalszym ciągiem tego, o czym możecie przeczytać w „Rak. Psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Jak już pewnie wiecie, podtytuły naszych powieści są cytatami oryginalnych tekstów wypowiedzianych przez, przebywającego w areszcie śledczym, wciąż jeszcze podejrzanego. Właśnie teraz, gdy kończymy powieść drugą i przekazujemy ją w Wasze ręce, życie pisze dla nas dalej. A ja i Grzegorz Filarowski opowiadamy dla Was na dwa głosy i cztery ręce fragment tej trudnej, kryminalnej historii Wrocławia i nie tylko.

Sprawa, na której oparte są nasze powieści, ma ogromny wymiar społeczny. To nie tylko historie pokrzywdzonych kobiet, ale także wciągniętych w intrygi oryginalnego podejrzanego mężczyzn. Dzięki naszej relacji macie okazję przestudiować sposób działania przestępcy, który nie jest odosobnionym przypadkiem w naszym kraju. Takich Raków jest więcej. Może być nim Wasz sąsiad, kolega z pracy czy trener na siłowni. Miły, uprzejmy, dobrze ubrany gość, który pod tą ładną powłoczką kryje prawdziwe zło. Moją osobistą misją, powodem, dla którego współpracuję z Grzegorzem, jest otwarcie oczu osobom, które trawi taki Rak. Osobom, które skrzywdzone lub samotne łakną miłości. Iwo Rak dawał miłość, zrozumienie i radość. Do czasu… Potem zaś wżerał się w ofiarę jak kwas i nie sposób było pozbyć się zarówno jego samego, jak i ran, które spowodował. Dlatego to takie ważne, abyśmy, widząc czerwone flagi, informowali o tym tych, którzy są na tyle zaślepieni miłością, że je przeoczają.

Życzę Wam wszystkim udanej lektury i mam nadzieję, że wniesie ona w Wasze życie wiedzę i świadomość zagrożeń płynących z toksycznych relacji oraz zawierania internetowych znajomości. Dla mnie ta powieść to misja. Liczę, że stanie się ona także i Waszą misją.

Nadia

1. KOKAINA

14 sierpnia 2022, niedzielagodzina 1:30(rok wcześniej)

Patrzył, jak odchodzi. Była bardzo smukła, miała długie nogi, wątłe ramiona. Ubrana jedynie w skąpą bieliznę zakołysała się na końcu wybiegu i zawróciła. Potężne skrzydła na jej plecach, które były motywem przewodnim pokazu mody, wprawiły powietrze w ruch. Podmuch rozsypał po szklanym stole starannie ułożoną kreskę z kokainy. Rafał nie zwrócił na to jednak uwagi. Wyłączył tryb nagrywania w telefonie i od razu odtworzył film. Uśmiechnął się dyskretnie, bo jego dziewczyna siedziała obok. Chciał w spokoju spojrzeć raz jeszcze na modelkę o kruczoczarnych włosach. Przybliżył film, by pooglądać z bliska jej krocze zakryte czarną koronką skąpych fig. Zerknął na Martę, ale pochłonięta była rozmową z koleżankami. Patrzył więc jeszcze przez chwilę na cipkę swojej ulubienicy, potem na jej chudy tyłek. Wtedy w polu widzenia zobaczył rozsypany narkotyk. Natychmiast wyłączył film. Miał swoje priorytety. Kartą kredytową zgarnął proszek w równą linię. Sięgnął po wcześniej już zwiniętą w rulonik stówę i pochylił się nad stołem. Nawet specjalnie się nie rozglądał. Przecież mógł wylecieć z imprezy za narkotyki. Ale miał to gdzieś. Gdyby zjawił się tu jakiś tajniak i się do niego przyczepił, dałby mu tę stówę… Lub pięć. I odprawił z „napiwkiem” za milczenie. Psiarnia musiała znać swoje miejsce. To on był tu VIP-em.

– To co mówiłeś? – wbił się jego kumpel Norbert, zaburzając mu tym porządek rytuału. Muzyka była tak głośna, że musieli się przez nią przekrzykiwać.

Rafał przekręcił głowę w stronę kumpla.

– Mówiłem, że ja na miejscu Filipa bym mu po prostu wpierdolił! – wykrzyczał, po czym jednym silnym pociągnięciem wchłonął kreskę koksu.

„Chłopie, wyhamuj” – pomyślał Norbert. Nie miał jednak odwagi przypomnieć koledze, że wciągnął już dziś sporą ilość towaru, choć wieczór dopiero się rozkręcał. Kiedy brał, robił się kłótliwy, czasem agresywny.

– Koleś nie ma jaj, stary! – wrzeszczał dalej Rafał, dając tylko dowód na to, jak bardzo jest „porobiony”. – Taki z niego Batman, a się zbratał z psami – dodał z pogardą.

– No, jakby nie patrzeć… – zaczął Norbert, lecz szybko uznał, że wyjaśnianie koledze zależności między komiksowym Batmanem a komisarzem Gordonem nie ma najmniejszego sensu. – Ech… – westchnął i powędrował wzrokiem wgłąb sali.

Biznesowe centrum konferencyjne na stadionie miejskim, znanym jako Tarczyński Arena, pękało w szwach. Cały klub buczał jak wielki szerszeń. Tego wieczoru swoje jedenaste urodziny obchodził znany, wrocławski lokal muzyczny. Na tę okazję zjawiła się tutaj śmietanka wyselekcjonowanych gości, którzy zostawiali na klubowym barze potężne sumy pieniędzy. I jak było widać, takich klientów wcale we Wrocławiu nie brakowało. Pomiędzy okrągłymi, podświetlanymi stołami, na całej długości obszernej sali rozciągał się wybieg, po którym przechadzały się modelki prezentujące bieliznę. Każda nosiła na plecach skrzydła, niczym na pokazach Victoria’s Secret. Miały przypominać anioły i demony. Do tego dziewczyny miały na oczach koronkowe maski, które dodawały im tajemniczości. Wszystko ociekało erotyką i luksusem. Muzyka ryczała z głośników, odbierając rozum tym, którzy nie zdążyli jeszcze odpowiednio się „znieczulić”. Niektórzy z nich wychodzili przed stadion, chcąc chwilowo odetchnąć. Whisky czy kolorowego drinka można było więc wypić na parkingu, we względnej ciszy podziwiając ściągnięte na tę okazję luksusowe włoskie samochody – ferrari, lamborghini czy maserati. Na takiej imprezie jak ta, zorganizowanej z niespotykanym wręcz dla Wrocławia rozmachem, nie mogło zabraknąć ludzi, którzy połowę życia „przejechali” na dragach.

Loża VIP mieściła się na antresoli. Tu na gości czekał sam gospodarz – właściciel klubu, który witał ich dyskretnym skinieniem głowy, sącząc przy tym tajemniczego, czarnego drinka, którego nie obejmowało imprezowe, koktajlowe menu.

Towarzystwo Norberta właśnie przeniosło się na górę, zmęczone głośną muzyką i znudzone pokazem mody. Szklany blat eleganckiego stołu już lepił się od koki. Norbert, który sam dość rzadko sięgał po ten specyfik, spojrzał na swojego towarzysza, który właśnie przecierał nos po zażyciu. Znał Rafała. Wiedział, że gdy zacznie zbyt wcześnie, przy tej ilości narkotyków i alkoholu, szybko stanie się nieznośny. Jeszcze godzinę przed umówioną imprezą obiecywał, iż tym razem „będzie w miarę grzeczny”. Norbertowi nie pozostawało nic innego, jak zająć go rozmową tak długo, jak to możliwe. Tym bardziej że Rafał właśnie wysypał z torebki resztkę proszku i już przymierzał się do uformowania kolejnej krechy.

– Rafał, ale tak szczerze… – zaczął. Nie dawało mu to spokoju. – Iwo Rak to skurwysyn. Moja Ula widziała, jak parę lat temu w sylwestra potraktował tę laskę… Jak jej było? – Zastanowił się.

– Sandra – dopowiedział Rafał i chrząknął.

– Właśnie, Sandra. To było straszne. Zachował się jak szaleniec. Na oczach dziewczyn szarpał nią, porwał jej sukienkę i wyrwał włosy. Miał szczęście, że ja i chłopaki tego nie widzieliśmy. Poza tym dobrze wiesz, że gdyby Filip Gregorczyk wyskoczył do Raka z pięściami, ten od razu doniósłby na niego policji. I na pewno wymyśliłby do tego oskarowy scenariusz. Gregorczyk nie zdążyłby mrugnąć, a Iwo już sam wszystko wyszczekałby psiarni.

Zagadując Rafała, Norbert przytemperował nieco kokainowy szał kumpla. Obaj spojrzeli na swoje dziewczyny, które już trochę zgrzane wróciły na górę z parkietu. Lód w ich drinkach dawno się roztopił, ale i tak wyglądało na to, że mają zamiar wypić napoje duszkiem. Usiadły przy stoliku z widokiem na całe to gigantyczne „przedsięwzięcie” i od razu odwróciły się od panów, chcąc najwyraźniej pogadać ze sobą. Rafał jakby ich nie zauważył. Gapił się na Norberta wzrokiem nieco nieprzytomnym, a jednak wyrażającym zdumienie.

– Co ty w ogóle pierdolisz? Iwo i gliny? Od kiedy? – Zmarszczył czoło.

– Słuchaj – powiedział poważnie Norbert. – Iwo przyszedł kiedyś do mnie. Powiedział, że musi coś wydrukować. Podejrzałem, co jest w tych papierach. To były rozmowy z Filipem. Rozumiesz, wiadomości z telefonu, maile i inne takie. Rzecz w tym, że ja znam Gregorczyka. Byliśmy sąsiadami, przyjaźniliśmy się. On tak… nie mówi. To nie były jego słowa, a spreparowane rozmowy. Kiedy go zapytałem, co ma zamiar z tym zrobić, stwierdził, że zabiera to na policję.

– A skąd wiesz, że to nie były prawdziwe maile od psychopaty w stroju Batmana? – upierał się Rafał. Co chwilę nerwowo pocierał nos. To był jasny sygnał, że musi „dorzucić koksu”.

– Przecież ci mówię. Gregorczyk to gość na poziomie, a te maile były po prostu…

– No jakie? – wtrącił Rafał. Nie dawał za wygraną.

Norbert przez chwilę zastanawiał się nad doborem określenia.

– Prymitywne – sapnął i szybko zorientował się, że Rafał mógł tę opinię o ubogim słownictwie Iwo wziąć także do siebie. – Zresztą nieważne – parsknął. – Jaka to różnica? Chodzi mi o to, że sam chciał donieść na Filipa. W tym niczego złego nie widzisz?

Rafał opuścił wzrok i zapatrzył się na szklany blat stołu. Z jego leniwie formowanej kreski powstało coś na kształt alpejskiego pejzażyku. Mężczyzna nie zgarnął jej jednak z powrotem w równą linię. Odchylił się na klubowej sofie i rozpostarł wytatuowane ręce na oparciu.

– Stary, po prostu uważam, że Batman mógł mu dać w ryj… – obstawał przy swoim, jakby całej konwersacji nie było.

Norbert spojrzał na niego bezsilnie.

– Idę po whisky. Chcesz? – zapytał. Szybko wstał i udał się do baru, nie czekając na odpowiedź kolegi.

Dziewczyny właśnie dopiły swoje drinki.

– Idę na dół – zaoferowała Marta.

– Znowu chcesz tańczyć? Daj ochłonąć! – powstrzymywała ją Ula.

– Chcę Koktajl Mołotowa – zakomunikowała rozkręcona.

– Och, ja też! – ucieszyła się trzecia z koleżanek, Wiola.

– Teraz się nawet nie przeciśniesz do baru – upierała się Ula. – Wszyscy poszli na dół ślinić się do modelek.

– Ja nie będę się przeciskać – poinformowała zadowolona z siebie Marta. – Misiu? – zwróciła się zalotnie do Rafała, który właśnie skręcił kolejny raz rulonik i był gotowy na przyjęcie nowej porcji narkotyku. – Skoczysz po drinki?

Rafał spojrzał na nią spod byka, ale wolał się jej nie narażać. Jego dziewczyna była wybuchową kobietą i mogła zauważyć, jak filmował tyłek jednej z dziewczyn na wybiegu. Wyciągnął w górę palec wskazujący, jakby chciał zasygnalizować, że zrobi to za chwilę, po czym zatkał nim jedno z nozdrzy, a drugą dziurą z całym impetem wciągnął koks.

– Teraz mogę iść! – ryknął radośnie, rozkładając przy tym ręce.

– Mówiłam? – Marta była z siebie wyraźnie zadowolona. Roześmiała się z żartu chłopaka.

Jej koleżanki nieśmiało zawtórowały, choć wydawały się raczej zażenowane. Kobiety odczekały, aż Rafał odejdzie. Zmierzyły wzrokiem Norberta, który siedział z nosem w telefonie. Uznały więc, że teren jest czysty, nikt nie nasłuchuje i mogą swobodnie rozmawiać.

W kameralnej loży wszelkie konwersacje prowadzone były cicho i dyskretnie. I tak powinno się to odbywać również przy ich stoliku. Rzecz w tym, że Marta miała już trochę w czubie. A to oznaczało zazwyczaj, że śmiała się głośno i pokrzykiwała bez umiaru. Nie zważała przy tym na innych gości, którzy zwykli mierzyć ją pełnym pogardy spojrzeniem. Jej koleżanki nie raz czuły się przy niej niezręcznie, zupełnie jak przed chwilą, gdy jej naćpany chłopak rzucił drętwy żart. Właściwie ciężko to było nazwać żartem… W dodatku Marta zażyczyła sobie teraz Koktajl Mołotowa. Mieszanka cytrynowej wódki, czarnej sambuki, likieru fiołkowego i soku z cytryny nie każdemu smakowała, lecz nie to było w niej najważniejsze. Ten drink był uosobieniem wszystkiego, co łączyło dziś siedzące w loży kobiety. Podawany przez rozchwytywanych w Polsce barmanów napój od pierwszego łyku czynił prawdziwą magię. Kombinacja dekadencji, mody i wysokiej ceny sprawiała, że nawet ci, którym covid znacznie wyszczuplił portfele, znów prężyli muskuły przy barze i, prezentując najlepsze ubrania, jakie znaleźli w szafie, szastali kasą, by go zdobyć. I wszystko po to, by ukryć problemy, z jakimi tu przyszli. Przepić je drogim, modnym i niesmacznym drinkiem, znów poczuć moc, sprawczość i boską potęgę. Nie wszyscy siedzący dziś przy stolikach w loży dla VIP-ów mogli powiedzieć, że ich biznes kwitnie. Choć kiedyś zostawiali w klubie całe portfele, dziś po pandemii ich biznesy nie generowały takich przychodów jak kilka lat temu. Przyszli tu dziś, by się dowartościować. Aby raz jeszcze przeżyć swój splendor, który zdążył nieco przygasnąć.

Do towarzyskiego kompletu, zgromadzonego wokół stołu upieprzonego kokainą, miała dziś dołączyć jeszcze jedna osoba. Monika Gregorczyk, niemal już była żona Filipa, również otrzymała zaproszenie na jubileusz ulubionego klubu. Wybrała jednak inną opcję. Z tego, co zrozumiały jej koleżanki, bardzo zależało jej na jednym: chciała być tak daleko od Iwo Raka, jak to było możliwe. Nie miała zamiaru przychodzić na Tarczyński Arenę, gdzie Rak mógł wpaść w każdej chwili. Wiedział, gdzie się wybiera. Był o nią zazdrosny i choć żadna z jej koleżanek nigdy tego nie odnotowała, bywał wobec niej brutalny. Dlatego zrezygnowała i plany na wieczór zachowała dla siebie.

– Szkoda, że Monia nie przyszła – zaczęła Marta. Nastrój nieco siadł i rozmowę trzeba było podtrzymać przy życiu do czasu, aż przyniosą sambucę.

– Wiesz, dlaczego tu nie przyszła – przypomniała Ula. – Iwo Rak.

– Nie kumam tego. – Marta skrzywiła się i zatrzepotała doczepianymi rzęsami. – Iwo to super gość. Dobry ojciec.

– No nie wiem… – Ula spojrzała tęsknie w stronę schodów, skąd w każdej chwili mogły nadejść ich koktajle. – Z tego, co mówiła, on ją prześladuje. Kontroluje każdy jej ruch. Zresztą sama wiesz! Wszystkie byłyśmy przy tym, jak godzinę temu zadzwonił do Rafała i o nią wypytywał. To chore!

– On się martwi, Ula. – Marta miała taki ton, jakby jej koleżanka się wygłupiła. Tylko że ona wcale nie znała Iwo tak dobrze, jak twierdziła, i wszystkie kobiety przy stole o tym wiedziały.

– Dlatego za nią jeździ? – Ula nie kupowała tego tłumaczenia.

Ponieważ dziewczyny zaczynały podnosić głosy, a inni goście strefy VIP zerkali w ich stronę z dezaprobatą, trzecia z kobiet wtrąciła się w ich sprzeczkę.

– Ja w ogóle nie wiem, co ona widzi w Iwo Raku. Prostak z urodą… placka. – Wiola roześmiała się z własnego żartu. Znała Iwo ze szczenięcych lat. Nie bez powodu dostał od rówieśników właśnie takie przezwisko.

– Dobra, może do ideału urody mu trochę brakuje, ale na pewno nie jest prostakiem – Marta broniła znajomego. – Kiedyś, gdy jeszcze mieszkał z matką swoich dzieci, Lilą, odwiedziliśmy ich z Rafałem. Byłam bardzo zmęczona, wcale nie chciałam iść. Ale Iwo był dla mnie bardzo miły i nawet przez sekundę nie pożałowałam, że dałam się wyciągnąć z domu. Zaparzył herbatę, zrobił przekąski. Powiedziałam nawet Rafałowi, że mógłby się od niego uczyć. Ale się wtedy wściekł. Iwo ma jednak tę klasę, której mojemu miśkowi trochę brakuje. Poza tym widziałam, że Lila też jest jego zachowaniem zachwycona.

– Jasne. A potem dołączyła do grona lasek, które twój kolega z klasą pobił – ripostowała poirytowana Wiola. – Pamiętacie Sandrę? Szarpał ją przy wszystkich w jednego sylwestra!

– Sandra to wariatka! – Marta znów niebezpiecznie podniosła głos, zwracając tym uwagę właściciela klubu. – Wydzwaniała do Iwo, błagała, by jej nie zostawiał, chciała zawsze wiedzieć, gdzie jest. Jak to się fachowo nazywa? Już pamiętam – stalking! Sandra to stalkerka. Jak Gregorczyk.

– Filip miałby kogoś prześladować? – oburzyła się Ula. – Serio nie wiem, skąd bierzesz te informacje! – parsknęła chrapliwie.

– Ja też lubię Filipa. I Justynę. Są w porządku – poparła ją Wiola.

– To dlaczego Gregorczyka zatrzymała policja, co? Został aresztowany na Ołtaszynie, na oczach rozpuszczonej córci – zacietrzewiła się Marta.

Właściciel klubu znów spojrzał w ich stronę. Ula od razu to zauważyła. Nie chciała się mu narażać. Ten człowiek przymykał tu oko na wiele spraw. I choć Rafał wciągał kokainę jak odkurzacz, ten nie zerknął w ich stronę ani razu. Tym razem spojrzał jednak tak, jakby chciał ich wyprosić z imprezy. Ula znacznie ściszyła głos. Nie chciała najeść się wstydu przez idiotyczną rozmowę z pijana Martą.

– Słyszałam o tym. Nie miało to nic wspólnego z prześladowaniem. A właśnie, à propos stalkingu. Ja bym się raczej zastanawiała, jakim cudem Iwo zdołał nagrać to aresztowanie – zauważyła. – Skąd wiedział, że Filip zostanie zatrzymany? Dlaczego był w pobliżu?

– No co ty, nie wiesz? – Marta znów potraktowała ją jak kretynkę. – Przecież Rak pracuje w Centralnym Biurze Śledczym. On wie wszystko!

– Błagam! – Tym razem Wiola zaniosła się od śmiechu. – Ja też dostałam ten film. Agent nie krzyczałby na pełny regulator: „Złapali cię, kurwo!”. Na policję to on co najwyżej donosi, ale na pewno dla nich nie pracuje – powiedziała i od razu zaczęła zaciekle szukać czegoś w telefonie.

– Pewnie chciał się pozbyć Filipa, żeby położyć łapę na jego pieniądzach – dodała Ula.

– Przecież on ma swoje pieniądze – argumentowała Marta. Dla niej koleżanki były niedoinformowane i po prostu głupie. – Gdyby ich nie miał, nie poderwałby tej multimilionerki. Poza tym, widziałyście jego BMW? No i jeszcze te mieszkania nad morzem. Nie raz byliśmy tam z Rafałem. On próbuje ochronić Monikę przed jej byłym, który zainstalował w całym domu kamery. Jak sądzicie, po co?

– A po co montuje się monitoring, Marta? – Wiola klepnęła się w czoło. – Właśnie dla ochrony. To Iwo jest specjalistą od kolekcjonowania haków na swoich znajomych.

– Jaka ochrona, jakie haki, dziewczyno! – Marcie puszczały nerwy.

– Nie wiesz, że Iwo lubi filmować ludzi z ukrycia? – irytowała się Wiola. – Podsuwa im narkotyki, a dziewczyny to chyba odurza. A potem nagrywa ludzi w sytuacjach, w których nikt nie chce być nagrywanym. I wierz mi, że albo szantażuje ich tymi filmami, albo chodzi z nimi na policję.

– Bzdura… – Tym razem Marta nie brzmiała już tak pewnie.

– Bzdura? – wściekła się Wiola. – Patrz! – Skierowała w stronę koleżanki ekran telefonu. Znalazła to, czego tak usilnie szukała.

Na wyświetlaczu widniało zdjęcie penisa spoczywającego w zaciśniętej, męskiej dłoni. Ula natychmiast odwróciła wzrok. Marta, przez chwilę nie rozumiejąc do końca na co patrzy, mrużyła oczy, wbijając wzrok w ekran.

– Co to ma być? – Wydawała się zdezorientowana.

– Wiesz, czyj to fiut? – Wiola potrząsnęła telefonem.

– Nie interesuje mnie to! – protestowała koleżanka.

– To dzida twojego kumpla, Iwo. Wysłał mi tę fotkę z zaproszeniem do hotelu. Jak sądzisz, jakie arcydzieło z moim udziałem zamierzał tam nakręcić?

– Po co trzymasz to zdjęcie? – Marta tak gwałtownie potrząsnęła rękami, że cienkie bransoletki na jej nadgarstkach zagrzechotały głośno.

– Poimprezowaliśmy swojego czasu, Marta. Nie wiem, co on trzyma w swoim telefonie, ale wolę mieć cokolwiek na niego, w odwecie – wyjaśniła Wiola.

Koktajle Mołotowa wreszcie wynurzyły się spod podłogi. Rafał niósł dwa, a zwerbowany do pomocy Norbert kolejne trzy. Mężczyźni dotarli do stolika i rozstawili drinki. Za nimi ruszył zaś właściciel klubu. Jego elegancki garnitur falował delikatnie, podkreślając szczupłą sylwetkę. Szedł powoli, wyprostowany. Przykuwał wzrok swoją dystynkcją. Z daleka czuć było jednak bijący od niego chłód. Zatrzymał się przy ich stoliku i oparł dłonie o blat. Zaraz jednak cofnął je z obrzydzeniem, bo stół cały się kleił. Objął wzrokiem towarzystwo.

– Jak państwu mija wieczór? – zapytał myląco ciepłym głosem.

– Wspaniale, cudownie! – Marta szybko wpadła z powrotem w euforyczny nastrój. Już samo patrzenie na drogie koktajle wprawiło ją w dobry humor.

– Cieszę się ogromnie – powiedział ze stoickim spokojem właściciel. – Czy mogę zatem mieć do państwa prośbę?

W tym szczególnym pytaniu pobrzmiewał jakiś rodzaj nacisku. Odpowiedź musiała brzmieć: „tak”. Po prostu nie było innej opcji. Towarzystwo umilkło na znak zgody. Właściciel wyprostował się. Opuszkami zetknął palce dłoni i spojrzał na nich z góry.

– Rozumiem, że temat pana Raka jest niezwykle emocjonujący. Ale ze względu na komfort pozostałych gości loży oraz fakt, że znam osobiście tego… pana, prosiłbym, abyście państwo więcej o nim tu dziś nie mówili. Zgoda?

Niczym skarceni przez profesora uczniowie, całe towarzystwo przy stole zastygło, bojąc się odezwać. Przytaknęli tylko na znak, że się zgadzają.

– Wspaniale. Zatem życzę państwu udanego wieczoru – powiedział, skinął lekko głową i odszedł w głąb loży.

Towarzystwo spojrzało po sobie. Woleli całkiem zamilknąć, przynajmniej dopóki właściciel nie zniknął im z oczu.

2. ZAMEK

28 kwietnia 2023, piątekgodzina 19:10

Dym wydobywający się z grilla wałęsał się po cichym ogrodzie. Wraz z nim słychać było miłe dla ucha skwierczenie. Słońce powoli wycofywało się z zenitu, wydłużając cienie okazałych platanów. Żar lał się z nieba, lecz tu, pomiędzy drzewami, w otoczeniu soczystej zieleni i różnobarwnych kwiatów, było całkiem przyjemnie. W pewnej odległości słychać było niskie buczenie. To mógł być szerszeń albo większy trzmiel – niegroźny, póki trzymał się na dystans. Ptaki zamilkły i wypędzone skwarem schowały w cienistych koronach drzew. Wszystkie odgłosy, jakie docierały teraz do uszu Norberta, zdawały się zlewać w harmonijny szum. Poza tym jednym.

Skrzydła owada wydawały dźwięk, który niepokoił mężczyznę. Rozmasował wierzch lewej dłoni kciukiem prawej. To znaczy z początku masował, potem odkrył, że podświadomie wbił sobie ten kciuk w przegub z ogromną siłą. Tylko czekać na siniak. W końcu sobie odpuścił. Zatopił się w fotelu ogrodowym z puszystymi poduchami i westchnął.

Filip i Justyna krzątali się po kuchni. Ona mieszała warzywa w misce, on przyrządzał whisky sour. Rozmawiali, ale ich głosy gubiły się w szeleście. Uśmiechali się do siebie, choć dało się wyczuć między nimi jakieś napięcie. Widać było, że walczą o siebie nawzajem, choć niełatwo było im zapewne uporać się z tym, co działo się w ich życiu. Norbert wiedział, iż będą o tym rozmawiać i trochę się tej rozmowy obawiał. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego i przez chwilę obracał go w palcach. W końcu podszedł do skwierczącego grilla i przytknął koniec papierosa do rozżarzonego węgla. Gdy jego czubek zapłonął, Norbert zdmuchnął ogień i wciągnął do płuc ulubioną truciznę.

Gospodarze wyszli z domu i skierowali się pod platany. Filip postawił przed byłym sąsiadem szklankę z drinkiem.

– Mój podrasowany whisky sour. Będziesz zachwycony – pochwalił się.

Norberta nie trzeba było namawiać. Złapał za szklankę i wychylił jedną trzecią jej zawartości. Liczył, że przy tym skwarze alkohol zacznie szybko działać i doda mu animuszu. Wszyscy rozsiedli się przy stole. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Nie patrzyli też na siebie. Raczej oglądali czubki własnych butów. Buczenie na szczęście przestało dokuczać gościowi. Już nie słyszał w podświadomości tego klubu i rozmów, jakie odbywały się przy „urodzinowym” stole. Odruchowo włożył papieros do ust i zaciągnął się, a żar zaskwierczał. Sam usłyszał ten dźwięk i uznał, że nadeszła pora, by coś powiedzieć.

– Grubo – stwierdził, powoli wypowiadając to słowo. – Bardzo grubo – powtórzył, nawiązując do zaczętej wcześniej rozmowy.

– Monika ma stany lękowe. Szczególnie że Rak nawiał i policja nie może go znaleźć – powiedział Filip. – Mam wrażenie, że ktoś mu w tym pomógł – dodał.

– Nie przypuszczałem, że on jest w stanie zrobić coś takiego… Miałem go za wioskowego głupka, może z cięższą ręką. Ale nie przypuszczałem, że jest tak wyrachowany. – Norbert był szczerze poruszony. Whisky jeszcze nie działało. – Kiedy zobaczyłem ten program Polsatu, zdębiałem. Monika nigdy mi o tym wszystkim nie powiedziała.

– Nie spodziewałeś się chyba, że będzie rozpowiadać szczegóły z prywatnego życia. A już na pewno nie takie – odpowiedział Filip.

Przy stole znów zapadła cisza. Norbert zgasił papieros i niemal od razu sięgnął po następnego. Odłożył go jednak na blat stołu. Papieros poturlał się do krawędzi i tam pozostał. Filip i jego gość znali się od wielu lat. Dość często się widywali. Ich rozmowy w miarę „upływu” alkoholu z wymiany doświadczeń w biznesie zmieniały się w filozoficzne bajdurzenie, choć każda z nich miała swój urok. Tym razem jednak temat był trudny. Zbyt trudny, by go po prostu przepić. Filip przyglądał się uważnie swojemu gościowi. Norbert wiedział, że Gregorczyk ma dobre oko do drobnych gestów. Nauczył się czytać mowę ciała podczas biznesowych negocjacji. Od razu wiedział, co w człowieku siedzi. Czy się denerwuje, czy ma coś na sumieniu, czy kłamie. Norbert miał nadzieję, że go o to nie podejrzewa, ale Filip przeszywał go wzrokiem, analizując każdy jego tik.

Wtedy, na urodzinach klubu, nie zdawał sobie sprawy z ogromu krzywd, które Rak wyrządził ludziom w całej Polsce. Słyszał to i owo. Że ma ciężką rękę, wyłudza pieniądze i udaje kogoś, kim nie jest. Ponoć miał też kontakty ze światem przestępczym, choć w oczach Norberta był na to za cienki. Ale nigdy nic nie wiadomo. Tym bardziej że te największe sekrety Iwo skrywał pod markowymi ubraniami i drogim zegarkiem, w samochodzie za kupę pieniędzy i w drogich hotelach. Iwo Rak był potworem, gotowym dla własnych korzyści posunąć się do rzeczy, których żaden zdrowy na umyśle człowiek nie planuje. Pociął opony w samochodzie jednej z poznanych na Tinderze kobiet. Gdyby jechała nieco szybciej, zabiłaby się na ruchliwej autostradzie. Innej dziewczynie zafundował śruby w kręgosłupie, a jeszcze kolejnej ortezę i długą rehabilitację. Oszukał multimilionerkę, która mogłaby sobie kupić… Wrocław. A byłej żonie Gregorczyka zgotował po prostu piekło. Przecież to była dobra znajoma Norberta. A teraz? Nie potrafił jej spojrzeć w oczy! Rak często działał impulsywnie, bez zastanowienia, a jednak wszystko uchodziło mu na sucho. Choć nie należał do najbardziej lotnych z jego znajomych i pewnie szczególnie się nie ukrywał, policja nie potrafiła go znaleźć. Głupi ma zawsze szczęście. Oby tylko do czasu. Iwo miewał też dobrze zaplanowane i przemyślane akcje. I wtedy był niebezpieczny.

Gregorczyk jakby odczytał ten natłok myśli Norberta. Zmrużył oczy.

– Wiesz, gdzie on jest? – zapytał cicho.

– A skąd! – zaprzeczył natychmiast gość.

– Każda informacja się przyda – napierał Filip.

– Nie mam pojęcia! Półtora miesiąca temu wróciłem z zagranicy! Nie widziałem się z nim – tłumaczył się Norbert. Gregorczyk wiedział przecież, że od lat zimą wyjeżdżają z dziewczyną z Polski i wracają wiosną.

– A kto mógł się z nim widzieć? – drążył Filip.

– Nie wiem, może Rafał – gorączkował się Norbert. – On i Marta zawsze stali po jego stronie.

– Hm, wiem. – Filip uśmiechnął się krzywo.

Justyna zawtórowała mu podobnym grymasem. W jej oczach błysnęła wściekłość.

– Ja z Iwo nie chcę mieć nic wspólnego. Mam nadzieję, że nigdy do mnie nie zadzwoni, a tym bardziej że nie wpadnie z wizytą. – Norbert chciał uciąć temat. Musiał znaleźć ku temu dobry argument. – Ten koleś chwali się znajomościami z gangsterami. Nie chcę mieć z tym do czynienia – dodał cicho.

Filip zaśmiał się gromko.

– Z tego, co wiem, jego kontakty z gangsterami przeważnie kończą się dla niego na pogotowiu – zażartował. – Żaden z nich nie zapukałby do ciebie, by stanąć w obronie Iwo. Owszem, gdy był młodszy, bardzo tego pragnął. Wiesz, jego stary to policjant. Pewnie chciał mu zrobić na złość, wpadając w towarzystwo osiedlowych złodziei.

Filip westchnął i przekrzywił głowę. Spojrzał na Norberta jak na dzieciaka, który nie chce się przyznać do tego, że dostał w szkole pałę.

– Naprawdę nie wiem, gdzie on jest – odpowiedział jego gość, nie poczekawszy na pytanie. – Zresztą policja powinna takie sprawy rozpracowywać, nie ja czy ty – dorzucił.

Norbert miał nadzieję, że zakończyli ten rozdział imprezy. Liczył, że od tej pory będzie już tylko przyjemniej. Gregorczyk nie wyglądał jednak, jakby chciał całkiem porzucić wątek Raka. Norbert sięgnął po drink i znów upił kilka sporych łyków. Musiał zagłuszyć wyrzuty sumienia, wracające jak buczenie wielkiego owada.

Wybawienie od dalszych pytań Filipa przyszło niespodziewanie. W drzwiach prowadzących na ogród stanął wytatuowany, nabity typ w ciemnych okularach. Trzymał w dłoni teczkę, przez co wyglądał jak agent kontrwywiadu. Norbert nie miał pewności, czy Justyna i Filip spodziewają się jeszcze kogoś i czy mają świadomość, że barczysty, łysy koleś właśnie wtargnął do ich ogrodu. Cała ta konwersacja zdążyła już mocno wybić go z leniwego, weekendowego rytmu. Teraz, gdy zobaczył tego mięśniaka, skoczyło mu ciśnienie. Dryblas uśmiechnął się jednak szeroko. Dopiero teraz Norbert dostrzegł, że, poza teczką, trzyma w ręce wino.

– Bonjour! – krzyknął od wejścia.

Gospodarze odwrócili się w jego stronę.

– No nareszcie, Louis! – Justyna podniosła się z fotela, by przywitać mężczyznę.

– Norbert, poznaj proszę… – Filip także wstał. Wskazał ręką na dryblasa. – To detektyw, były agent służb specjalnych i mój przyjaciel Louis.

Norbert wyciągnął rękę do przyjaciela Filipa. Choć Gregorczyka znał dość długo, na oczy tego człowieka nie widział. Detektyw oddał butelkę wina gospodyni i mocno uścisnął jego dłoń. Norbert poczuł ten uścisk aż w barku.

– Louis rozpracowywał Raka – wyjaśniła zdawkowo Justyna.

W jej głosie słychać było uznanie. Wyraźnie cieszyła się z jego przyjścia bardziej niż z wizyty Norberta. Zniknęło napięcie, które czuć było od wejścia. Najwyraźniej gospodyni nie do końca wiedziała, jakiego rozwoju wydarzeń może się spodziewać. Może myślała, że Norbert będzie zaciekle bronił Iwo albo przyjaciół, którzy za nim stali. Norbert nie miał jednak takiego zamiaru. Naprawdę wstydził się tej znajomości, a im więcej faktów wychodziło na jaw, tym większe on miał wyrzuty sumienia. Co najmniej jakby był wspólnikiem w jego czynach. A przecież zawsze stawał w obronie tych, których Rak obrażał czy szturchał. A jednak…

– Nadal go rozpra… roz… – Louis wyraźnie męczył się z tym słowem. – Nadal nad tym pracuję – rzucił i głośno wypuścił powietrze. Jako rodowity Francuz czasem jeszcze borykał się z trudnościami języka polskiego.

– Mówiłeś, że masz coś nowego – napomknął Filip.

– Mam sensacyjną wiadomość! – Louis wzniósł dłonie jak ksiądz. Chciał to najwyraźniej uroczyście ogłosić.

– Zaczekaj, przyniosę ci coś do picia – zaoferował Filip.

– To nie może aż tyle czekać – powstrzymał go Louis. – Usiądź – polecił i spojrzał wymownie na Norberta.

– To przyjaciel, może słuchać – zapewnił Gregorczyk.

Norbert od razu poczuł się lepiej. Jeszcze przed chwilą miał wrażenie, że Filip mu nie ufa. To zapewnienie sprawiło jednak, że poczuł się częścią klanu. Klanu, który w ostatnich miesiącach mocno się pomniejszył. Część jego członków obrała stronę Iwo i automatycznie została wypisana z grona znajomych Filipa. Norbert wolał stać za Gregorczykiem, szczególnie w obliczu „dokonań” Iwo. Od razu nasunęło mu się na myśl dość oczywiste, zabawne w swej ironii skojarzenie. Podczas gdy część Gotham popierała Batmana, którego od dzieciństwa tak bardzo uwielbiał Gregorczyk, inna wolała iść za Jokerem. Norbert wziął głęboki oddech, by się nie roześmiać. Tym bardziej że nie raz widział Gregorczyka w tym jego stroju Batmana – koszmarnie drogim, wzorowanym na filmowym oryginale – wsiadającego do mercedesa przypominającego Batmobil. Batmana kojarzyły okoliczne nauczycielki czy pielęgniarki, bo czasem wpadał z wizytą do dzieci. To było drugie „ja” tego chłodnego, nieprzystępnego człowieka. Jak widać, miał też ciepłe, dobre oblicze i potrafił wywoływać uśmiechy na twarzach. Lecz w walce z jego osobistym Jokerem, ten sam sympatyczny Batman okazał się bezwzględny. I niektórzy z ich wspólnych znajomych zwyczajnie tego nie zaakceptowali.

– Mam nową ofiarę Raka – poinformował Louis.

Norbert opuścił głowę. Choć mogło się wydawać, że wiadomość o kolejnej pokrzywdzonej osobie bardzo go dotknęła, chodziło o coś zupełnie innego. Oczywistym było, że po takiej informacji rozmowa odżyje i temat Raka znów stanie się gwiazdą wieczoru. A Norbert tak bardzo chciał już pogadać o przyjemnych rzeczach…

– Będzie chciała ze mną rozmawiać? – upewnił się Gregorczyk.

– Chciał. To mężczyzna – wyjaśnił Louis.

Znów zamilkli. Filip zmarszczył brwi. Ale to nie on, a Norbert wyrwał się pierwszy.

– W jakim sensie mężczyzna jest… ofiarą Iwo? – Nie mógł się nadziwić. Dotąd chodziło wyłącznie o kobiety. I to takie, które wielu z popierających Iwo znajomych miało za idiotki. Nie raz słyszał opinie, które bardzo go mierziły. Były krzywdzące w stosunku do poszkodowanych. W dodatku, ku zdziwieniu Norberta, wypowiadali je nie tylko jego koledzy, ale także koleżanki. Ta informacja – to był zwrot akcji. Ten wytatuowany wielkolud właśnie powiedział, że znalazł mężczyznę, który także jest ofiarą Iwo. Jak na ten fakt zapatrywaliby się jego znajomi?

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że mam trop w Lublinie? – zwrócił się do Filipa Louis.

– Chodziło o kradzież zdjęcia – odpowiedział ze stoickim spokojem Gregorczyk.

– Szybko wyjaśnię. – Louis położył na stole teczkę. Otworzył ją i wyjął z niej wydrukowane na kartce A4 zdjęcie.

– Przystojny? – zapytał zawadiacko detektyw.

Norbert przyjrzał się fotografii. Miał nieodparte wrażenie, że zna tego gościa. I choć nigdy nie był nawet w okolicach Lublina, miał niemal pewność, że gdzieś już go widział.

– Bardzo fajny chłopak – przyznała Justyna.

– To projektant mody. Mieszka w Lublinie, ma dwa psy, jeździ dobrą furą i, jak się domyślacie, świetnie się ubiera. Do tego jest gejem, żyje w szczęśliwym związku. Pracowity, stonowany i bardzo kulturalny. Obecnie jego biznes jest na skraju bankructwa. Wiecie dlaczego?

– Zamieniamy się w słuch – zapewnił Filip.

Najwyraźniej był już przyzwyczajony do tego, że jego przyjaciel celebruje takie momenty, odkrywając prawdę milimetr po milimetrze.

– To młody przedsiębiorca, więc jest aktywny w sieci. Miał mnóstwo klientek, z całej Polski. Szło mu świetnie do czasu, gdy pech chciał, że na drugim końcu Polski komuś spodobało się jego zdjęcie profilowe. Iwo uznał, że przygarnie sobie kilka fotek z jego profilu.

– Żeby zwiększyć szanse na randki? – domyślił się Filip.

Louis przytaknął.

– Niestety telewizja dołożyła się do jego nieszczęścia, bo pokazała jedno ze zdjęć. Ludzie zaczęli kojarzyć projektanta mody z napaściami i oszustwami.

Norberta olśniło. Rzeczywiście, fotografia tego chłopaka obiegła Polskę po programie opowiadającym o oszuście z Tindera. Stąd znał go on i zapewne wiele innych osób.

– Kobiety przestały u niego kupować – zakończył opowieść, kradnąc Louisowi puentę. – Grubo – ocenił po swojemu.

– Trzeba to sprostować – uznał Gregorczyk.

– Może twoja dziennikarka, Maja z gazety, coś na to zaradzi? – zaproponował Louis.

– Załatwię to – zadeklarował Filip. – A ty załatw mi rozmowę z tym projektantem.

– Spróbuję. Na kiedy?

Filip spojrzał wymownie na zegarek.

– Najlepiej za kwadrans. Tyle zajmie mi rozmowa z gazetą – stwierdził i jak automat wstał z fotela. Zabrał telefon ze stołu i ruszył w stronę domu.

Louis powiódł za nim wzrokiem i westchnął.

– Przepraszam na moment – powiedział i rzucił tęskne spojrzenie butelce wina, którą przyniósł. On także sięgnął po telefon i udał się w przeciwnym kierunku.

Norbert i Justyna siedzieli przy stole, nie odzywając się do siebie. Nie trwało to jednak długo. Chwilę później zapytała.

– Dolewkę drinka? – Uśmiechnęła się jakoś przyjaźniej niż do tej pory.

– Z chęcią – odparł skwapliwie Norbert.

Duszkiem wychylił resztę zawartości szklanki i oddał ją gospodyni. Justyna także udała się w stronę domu, a on znów został sam. Przez chwilę siedział w bezruchu. Nasłuchiwał. Brzęczenie szerszenia całkowicie ustało. Odetchnął. Sięgnął po leżący na skraju stołu papieros. Zgramolił się z fotela i znów ruszył w stronę grilla.

28 kwietnia 2023, piątekgodzina 20:33

Drzwi bagażnika złotej toyoty zatrzasnęły się z łoskotem.

– Nienawidzę cię – powiedział do samochodu, a jego wargi ledwie się poruszyły.

Z tym autem łączyła go trudna relacja, bo zapewniało mu anonimowość. Wszyscy kojarzyli go z czarną „beemką”, której musiał się w ostatnim czasie pozbyć. Stara toyota miała jeszcze jeden atut. Wypożyczalni, z racji jej przebiegu i wartości, nie opłacało się w niej instalować nadajnika GPS. Innymi słowy, nie można było jej namierzyć, a jeżdżenie nią zapewniało mu wolność, którą tak kochał. Nie mógł im pozwolić jej sobie odebrać, ponieważ wszystko to, co robił, miało dla niego wartość nie do przecenienia. Wciągał koks, pił whisky i ruchał na potęgę. Do tego, jak mu ktoś podpadł, musiał płacić za to, by jego grzechy nie ujrzały światła dziennego. W ten sposób zarabiał. I to niemało! Na każdego coś miał. A im ten ktoś był, o dziwo, mniej znany, „tym lepiej reagował” na szantaż. Ludzie bali się tego, co powiedzą o nich najbliżsi. Płacili mu, by odkupić od niego filmy, na których robili zdrożne rzeczy. Zazwyczaj konkretnie nawaleni. Lista jego „klientów” była długa. Pojawiali się na nich lekarze, prawnicy, prezesi firm. Wszyscy dawali mu zarabiać. On jednak owego zarabiania na milczeniu nie nazywał szantażem. W nagranych przez siebie filmach widział misję. W końcu ci ludzie nie byli do końca uczciwi. Czuł, że robi coś pożytecznego. Magazynował dane, których używał, gdy zaszła taka konieczność. Wystarczyła jedna, czasami dwie groźby, w których dzielił się z głównym aktorem, skrupulatnie zmontowanym „teaserem”. Każdemu miękły nogi, gdy widział się w sytuacji, której nawet nie pamiętał.

Iwo tęsknił za luksusem. Za sauną, drinkami w Monopolu, kawkami w salonie BMW, spacerami po plaży w Świnoujściu. Obecnie musiał zadowolić się pięćdziesięciokilkumetrowym mieszkaniem, które dzielił z Ukrainką uciekającą przed wojną. Miał przy tym wiele szczęścia, bo dziewczyna od lat prowadziła seks kamerkę, bardzo popularną w jej kraju. Aby się utrzymać w Polsce, wciąż paradowała po domu w seksownych wdziankach, zawsze gotowa zacząć nadawanie na żywo. Pierwszy raz zaliczył ją tego samego wieczoru, gdy się wprowadził. Ona, przerażona, że nie będzie jej stać na czynsz. On, pod osłoną nocy uciekający przed policją. Szukał schronienia, ona pieniędzy. Zamieszkał z nią, zanim zdążyła to przemyśleć. Mówił, że nie może wrócić do siebie, bo podczas gaszenia pożaru na ostatnim piętrze straż pożarna zalała jego luksusowe mieszkanie. I ona to kupiła. Niemal od razu, nie bardzo pytając o zgodę, zaciągnął ją do łóżka. Zdawał sobie sprawę, że Polakowi nie odmówi. W końcu to ona była w jego kraju, niejako na jego łasce. Zdarzało się, że sypiali ze sobą, choć on mierzył w bogatsze od niej kąski. Takie które jeździły drogimi furami, pachniały perfumami za dwa koła, a ich cycki wyrzeźbione zostały przez Michałów Aniołów chirurgii plastycznej. Niestety, na takie randki nie miał na razie co liczyć.

Zarzucił na ramię swój ulubiony plecak z logo Ferrari, którego nie zdołała zabrać mu policja. Miał go od wielu lat. Dostał go za punkty na stacji Shell. Trzymał w nim wszystko to, co podebrał kiedyś z garażu pewnego palanta, a czego nie udało się mundurowym skonfiskować podczas jego pierwszego zatrzymania. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nie wiedział, kiedy przyda mu się zagłuszacz sygnału, detektor ruchu czy gaz pieprzowy.

Ruszył w stronę wyjścia z parkingu. Nie spieszyło mu się specjalnie. Niewiele osób w tym budynku miało takie auta, którymi byłby zainteresowany. Umiałby je ukraść, a przynajmniej tak mu się zdawało. Ten sam palant, któremu zwędził sprzęt detektywistyczny, pokazał mu parę sztuczek, ponieważ znał się na autach. Z pewnością jednak zwróciłby tym uwagę organów ścigania. Gdyby zaczęła tu węszyć policja, wywęszyłaby i jego kryjówkę. Dlatego nie miał zamiaru tego robić. Poza tym, żaden z tych samochodów nie był w jego typie. Mimo to przechadzał się po parkingu co najmniej jak po ukochanym salonie BMW, oglądając każde auto w detalu. Złota toyota stanowiła symbol jego porażki, za którą odpowiedzialny był pomyleniec w stroju Batmana. To przez niego musiał marzyć o byle jakiej furze, przemykając po ciemnym garażu niczym szczur, i wynajmować, nomen omen, szczurzą norę, w której się dusił.

Bardzo spodobał mu się Dodge Ram, który stał samotnie na końcu parkingu. Mógłby go zwędzić, gdyby tylko nadarzyła się ku temu okazja. Żałował, że nie zna człowieka, który nim jeździł. Nie dlatego, że łatwiej byłoby ukraść wówczas tę furę. Mógłby ją najnormalniej… pożyczyć! Potrafił omotać każdego. Ulegali mu po równo: mężczyźni i kobiety. Mógłby zaskarbić sobie przyjaźń dupka, który woził się dodgem i pożyczać go sobie za drobne przysługi.

Drzwi garażu otworzyły się z łoskotem. Chwilę to trwało, nim szpara zrobiła się na tyle duża, by auto stojące po drugiej stronie mogło się w niej zmieścić. Kierowca mocno wdepnął gaz, najwyraźniej przytrzymując przy tym sprzęgło, gdyż koła boksowały z głośnym piskiem, gdy ruszył. Na pewno był to mężczyzna. Mógł to łatwo ocenić po jego posturze. Starszy, barczysty, łysiejący. Na nosie miał okulary korekcyjne. Choć szyby w samochodzie były szczelnie zamknięte, dało się słyszeć rozmowę telefoniczną. Zniekształcone przez warkot silnika słowa zlewały się w jednolity bełkot. I tak zresztą przebijał się głównie głos kobiety po drugiej stronie, odpowiadający na to, co mówił kierowca. Ten zaś gwałtownie gestykulował i tylko stąd wiadomo było, że się z nią kłóci. Kierowca zaparkował krzywo, zajmując co najmniej półtora miejsca. Zgasił silnik i wysiadł z samochodu, trzymając telefon przy uchu. Milczał. Musiał usłyszeć jednak coś tak wkurzającego, że z całej siły trzasnął drzwiami swojego mitshibishi. W ogóle nie krępowała go rzeczywistość. Był w miejscu publicznym, gdzie obowiązywały pewne zasady. Porządek publiczny, społecznie tolerowane zachowanie. Nie krępował się jednak, okazując swoje niezadowolenie. Gdy tylko nadarzyła się sposobność, a jego rozmówczyni umilkła, kompletnie stracił hamulce.

– Tak? To teraz mnie, kurwo, posłuchaj – zaczął, a podsłuchujący go w podziemnym parkingu mężczyzna aż podskoczył z podniety na dźwięk soczystej inwektywy. – Jeśli nie oddasz mi mieszkania, to jesteś skończona. Teraz jesteś tylko zwykłą suką, ale będziesz suką bez przyszłości. Wszystkie kundle, które cię ruchały, dowiedzą się ode mnie, że masz tam na dole wszawicę. Wszyscy twoi koledzy z pracy będą dzięki mnie wiedzieć, kogo nią zaraziłaś. I jak cię, dziwko, znam, to większość z nich się zbada. A kiedy dowie się o tym twój szef, kolejny kundel, wypierdoli cię na zbity pysk, żeby uniknąć problemów. Nawet nie będzie cię stać na utrzymanie tej chaty. Więc ci mówię po dobroci, oddaj mi ją, bo rynsztok cię nie przyjmie – taką będziesz mieć reputację.

Czający się w ciemności podsłuchiwacz aż przygryzł palec. Ten starszy gość zrobił na nim wrażenie. Był nieźle ubrany, jeździł dobrą furą i wiedział, jak rozmawiać z sukami. Chętnie by się z nim zaprzyjaźnił, ale musiał znaleźć ku temu sposobność. Musiał też sprawdzić, czy gość czyta gazety. Pardon, szmaty, nie gazety, które zrobiły z niego przestępcę. Czy ogląda równie szmatławe programy Polsatu, które ukazały go w dość… niekorzystnym świetle. Gdyby bowiem okazało się, że ich nie czyta i nie ogląda, ta znajomość mogłaby się ciekawie rozwinąć.

Starszy facet wszedł do budynku zaraz po tym, kiedy się rozłączył. Obserwator postanowił pójść za nim. Ostrożnie, by jego „nowy znajomy” nie zorientował się, że jest śledzony. Szedł na palcach, trzymając się na dystans. Wyszkolił się podczas włamań do swoich byłych dziewczyn. Potrafił bezszelestnie się poruszać, bezgłośnie oddychać, przemykać jak cień. W dodatku poznał znaczenie odgłosów, co było niezwykle przydatne przy śledzeniu. Od razu rozpoznał charakterystyczny zestaw dźwięków, które wskazywa­ły na to, że starszy facet zamówił windę. Obserwator wyczekał chwilę, po czym ruszył pędem po schodach na wyścigi z dźwigiem. Na każdym piętrze nasłuchiwał, czy winda się zatrzymała. Ostatecznie stało się tak na piętrze trzecim. Dobrze się składało, bo właśnie na tym poziomie mieszkał także obserwator. Już się więc nie czaił i nie krępował. Po prostu wszedł w długi korytarz i powoli sunął w stronę własnych drzwi. Starszy gość wyjął klucze już przy pierwszym lokalu. Był wyraźnie zdenerwowany. Klął pod nosem, a jego ręce trzęsły się jak u alkoholika. Obserwator przeszedł obok niego, burcząc ciche „Dzień dobry”. Facet nawet na to nie zareagował, był zbyt pochłonięty wybraniem odpowiedniego klucza z całego, nieznośnie dzwoniącego pęku. Pewnie miał takich mieszkań kilka, przynajmniej na to wskazywałaby ilość kluczy. W końcu wybrał ten, który pasował do zamka. Pośpiesznie otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Bezceremonialnie trzasnął drzwiami, mając gdzieś sąsiedzkie uprzejmości.

Tymczasem obserwator dotarł pod własne drzwi. Wiedział już jednak, że nie wejdzie do mieszkania od razu. Dał „nowemu znajomemu” czas na przejście w głąb lokalu. Sam natomiast wyciągnął z plecaka niewielki futerał. Właśnie dlatego nosił ze sobą wszystkie zabawki. Lubił mieć kontrolę nad każdą sytuacją, w jakiej się znalazł. Wyjął z opakowania dwie niewielkich rozmiarów czujki. Chwycił też za telefon i coś na nim przełączył, po czym zbliżył sensory do siebie. Gdy znów je oddalił, jego telefon zabzyczał. Na panelu powiadomień wyświetlił się alert o treści: „wykryto ruch”. Obserwator przeszedł przez korytarz na palcach. Gdy znalazł się pod mieszkaniem zacietrzewionego sąsiada, przyczepił jeden z sensorów do framugi jego drzwi, drugi zaś bezpośrednio do nich. Były małe, niepozorne i idealnie przylegały do powierzchni. Był przekonany, że sąsiad nigdy ich nie zauważy. Wiedział za to, że gdy oddalą się od siebie, po tym gdy starszy gość wyjdzie z mieszkania, on sam od razu się o tym dowie.

Chciał już iść, ale uznał, że potrzebuje dodatkowego zabezpieczenia swojego planu. Zanurzył rękę w plecaku. Wyjął z niego pudełko zapałek. Wyciągnął jedną i uniósł na wysokość oczu. Z namaszczeniem oderwał czerwoną główkę i rzucił na ziemię. Resztę cicho i precyzyjnie wsunął w zamek sąsiada. Patyczek stawił opór. Złamał go, a to, co z niego zostało, zabrał ze sobą. Znów, po cichutku, przemieścił się pod własne drzwi. Po raz kolejny zanurkował w plecaku, ale tym razem nie znalazł tego, czego szukał. Chodziło o zwykłe, durne klucze do chaty. Z niezadowoleniem stwierdził, że pewnie znów zostawił je na stole. Na szczęście mieszkał z Oksaną, a ona rzadko wychodziła z domu. Nacisnął na dzwonek. Przez jakiś czas nie słyszał za drzwiami żadnego ruchu. Wiedział jednak, że współlokatorka potrzebuje chwili, by powiedzieć swoim fanom, iż musi ich na moment opuścić. Właśnie rujnował finisz tysiącom facetów na świecie.

Po dobrej minucie usłyszał, że nadchodzi. Drzwi otworzyły się znienacka.

– Czy ty nie mógłbyś brać kluczy, Irek? – zapytała. Była ewidentnie wkurzona. Rzadko mówiła do niego po imieniu. I tak go nie znosił. Dlatego je zmienił. Świat znał go jako Iwo, ale właśnie z tego powodu nie mógł jej go zdradzić. Zazwyczaj nazywała go kotkiem. Takie przyzwyczajenie z seks-kamerki. Na początku mu się to podobało, ale z czasem zaczynało go wkurwiać, że tak do nich mówiła. Robił się o nią zazdrosny.

Spojrzał na nią lubieżnie. Miała na sobie czarny, satynowy szlafroczek, spod którego wystawał koronkowy gorset. Domyślał się, że ubrała skąpe stringi. Do jej szczupłych ud przylegały czarne pończochy. Jej kruczoczarnych włosów pozazdrościłaby niejedna znajoma Iwo. Także ust, o jakich inne kobiety mogły tylko pomarzyć, stąd większość z nich chodziła do gabinetów medycyny estetycznej. Długie, sztuczne rzęsy i czerwone paznokcie Oksany były jedynymi powodami, dla których czasem wychodziła z domu. Zazwyczaj całymi dniami świeciła golizną w internecie i liczyła pieniądze. Wiedział, że jej celem są Niemcy, nie Polska. Póki co nie było jej jednak stać na nowy start. Póki co… była niejako na jego łasce.

Iwo wszedł do domu i zatrzasnął drzwi.

– Fiu, fiu – powiedział i złapał Oksanę za pośladki.

– Kotku, nie teraz, mam sesję – powiedziała przymilnie, ale jej nie słuchał. Odebrał to raczej jako zaproszenie. Niemal wpił się w jej szyję, głośno cmokając, gdy ją całował.

– Teraz, teraz – sapnął. – Przecież chcesz.

Strasznie podnieciła go ta szpiegowska akcja sprzed paru minut. Od razu wszystko w nim urosło. Oksana próbowała mu się wyrwać, ale ją zdominował. Objął ją rękoma za biodra i uniósł nad ziemię. Dotarł z nią tak do stołu w jadalni i rzucił na blat. Kieliszek z niedopitym prosecco, który na nim stał, spadł i roztłukł się na kawałki. Butelka stojąca obok także niebezpiecznie zatańczyła, gdy Oksana przejechała po stole plecami. Bardziej niż bólem otartej skóry czy faktem, że jej głowa niebezpiecznie wychyliła się poza krawędź, przejęła się bałaganem.

– Zobacz, co robisz! – powiedziała gardłowo, z pretensją w głosie. Wciąż próbowała unieść się i jakoś wyrwać, lecz wiedziała, że z tej pozycji ma marne szanse. Rozumiała, czego od niej chce. Zdenerwowała się, nienawidziła tego. Jej współlokator nie był długodystansowcem, więc liczyła, że za chwilę będzie po wszystkim.

– Nie ciskaj się, odkupię ci ten kieliszek – zapewnił. Po wejściu do domu nawet nie zdjął butów. Przeszedł po chrzęszczących pod podeszwami odłamkach szkła, nie zwracając na nie uwagi. Przejechał niedbale dłonią po stringach i gorsecie Oksany. Jej przyjemność nie miała dla niego znaczenia. To on był panem sytuacji. W końcu dziewczyna była gościem w jego kraju. Coś mu się w podzięce za ten fakt należało!

– Kotek – spróbowała raz jeszcze, usiłując przesunąć się do krawędzi stołu i podeprzeć coraz „cięższą” głowę o blat. Wtedy w kilku krokach przemieścił się na wysokość jej twarzy. – Nie mogę teraz, nie chcę – zaprotestowała.

– Za dużo gadasz. Trzeba ci zatkać gębę – stwierdził, po czym szarpnął i przytrzymał ją mocno za włosy. Teraz całkiem ją unieruchomił. – Chcesz go w ustach, co? Chcesz! – mówił, gładząc się drugą ręką po kroczu.

Dostrzegła, że rozpina rozporek w spodniach. Wyjął penisa i od razu wsadził jej do ust. Zacisnęła powieki. Nawet nie zdążyła w porę zareagować. Szukała ucieczki, próbując uniknąć gwałtu. Wykrzywiła twarz w grymasie bólu i upodlenia. To była najobrzydliwsza rzecz, jaka ją spotkała. Gdy machnęła rękami, nic w tej pozycji nie widząc, by choćby go podrapać, nadal walcząc o wolność, Iwo jęknął z rozkoszy.

– Ssij go. No dawaj.

Zaczął się poruszać. Oczy Oksany zaszły łzami. Makijaż, który tak starannie nakładała przed swoją internetową sesją, zaczął spływać po jej twarzy.

– Lubisz prosecco z kija? – zapytał i chwycił za butelkę.

Polał penisa winem, które zalało twarz kobiety. Zakrztusiła się, co jeszcze bardziej go podnieciło. Jego dłoń mocno wplątana we włosy Oksany, skutecznie uniemożliwiła jej ucieczkę. Zaczął jeszcze szybciej się poruszać w przód i w tył. Wciąż próbowała go odepchnąć, ale po chwili starań odpuściła. To nie był pierwszy taki gwałt. Wolała go przeczekać, niż samej sobie zadawać dodatkowy ból. Kiedy jej ciało się poddało, Iwo wykorzystał okazję. Drugą ręką wyjął z kieszeni telefon i zaczął ją nagrywać.

– O tak… tak jest dobrze – stęknął.

Gdy zobaczył całą „scenę” na ekranie smartfonu, niemal od razu się spuścił. Mocno ścisnął jej włosy, by nie zrujnowała mu końcówki. Wtedy trysnął prosto w jej gardło z głośnym stęknięciem. Oksana gwałtownie przekręciła się na brzuch i stoczyła ze stołu. Plecy piekły ją po jego ataku, gardło niemiłosiernie bolało. Rozkaszlała się, rozmasowując nadwerężony kark.

– Świnio! – Otarła łzy i wypluła na podłogę resztkę tego, co zostawił w jej ustach. Zalała się łzami. Była bardzo zdenerwowana. – Obrzydliwe! Nie rób tego nigdy więcej!

– Kochanie, przecież to samo białko! – parsknął. – Ależ byłem spięty.

– Skasuj ten film! — zażądała.

– Ale ty sama się filmujesz! Lubisz to – pogrywał z nią.

– Skasuj! – wrzasnęła tak głośno, że mogła zainteresować sąsiadów.

Uniósł ręce w geście poddania.

– Dobra, zaraz skasuję! – Zaśmiał się i klepnął ją w tyłek. – Nie krzycz – dodał.

Ruszył w stronę łazienki, a Oksana pognała za nim. W połowie drogi odwrócił się do niej znienacka.

– Co jest? – Jego twarz się zmieniła.

Przed chwilą był takim wesołkiem. Teraz ją wystraszył, aż cofnęła się na bezpieczną odległość.

– Kotek, skasuj – poprosiła.

Rak postukał się po brodzie palcem. „Myślał”.

– Zjadłym coś – wystrzelił nagle.

– Nie mogę, mam sesję – powtórzyła to, co mówiła, zanim zgwałcił ją oralnie.

– No a film? Mam go skasować? – zapytał bezczelnie.

Spojrzała na niego rozczarowana. Jeszcze go takiego nie znała. A sądziła, że sporo o nim wie.

– Dobrze, zrobię ci kolację – wyszeptała.

– No! – Iwo znów klepnął ją w tyłek. Mocno, nie hamował się.

– Tylko skasuj. – Wykrzywiła usta w podkówkę, a jej oczy znów zaszły łzami.

– Robi się! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Tak to robił! Iwo Rak w najlepszej formie! Nawet posiłek potrafił kupić głupim filmem. Jasne, że nie miał zamiaru go kasować. Ukrył go tylko w specjalnym katalogu, w którym trzymał swoje „produkcje”. Mógł się mu jeszcze przydać, choć nie sądził, by miał ją nim szantażować. Myślał raczej o celach prywatnych i samotnych wieczorach. Najbardziej intrygował go jednak nowy znajomy, mieszkający raptem kilka lokali obok. Nie mógł się doczekać, aż ich znajomość osiągnie kolejny, niezwykle ciekawy poziom.

3. MAK

29 kwietnia 2023, sobotagodzina 6:14

Karton napęczniał od nadmiaru papierów, ale mimo to Cyja dorzucił jeszcze dwie teczki. Po przydługawym, nocnym dyżurze, o wschodzie musiał zwiewać z komisariatu – nie chciał narazić się szefowej. I tak ostrzyła na niego zęby od dłuższego czasu. To był po prostu istny konflikt interesów. Nie dość, że wyrabiał drogie nadgodziny i skrupulatnie się z nich rozliczał, to jeszcze gonił bezustannie za jednym podejrzanym, zamiast odhaczać wiszące sprawy. Miał wrażenie, że szefowa cieszy się z faktu, iż dotąd nie złapał Iwo. I to tylko dlatego, że Krzysztof „Cyja” Taz­pil nie był jej ulubieńcem. Jego porażki traktowała jak rozrywkę. W ostatnim czasie patrzyła mu na ręce, a jeśli zostawał po pracy dłużej, szczególnie przyglądała się temu, co robił.

Sprawa Raka zyskała ogólnopolski wymiar. W związku z tym nie była już zmartwieniem Komisariatu Policji Wrocław-Krzyki. Właściwie nigdy nią nie była. Rak nie miał jurysdykcji. A jednak Cyja tę sprawę dostał i to bezpośrednio od prokuratury okręgowej. Ponieważ jego szefowa nie raz próbowała zarzucić mu, że poświęca tej sprawie więcej niż innym, które zostały mu przydzielone, wolał się z aktami ulatniać do domu. Nawet jeśli za te nadgodziny nikt nie miał mu zapłacić.

Dźwignął karton z ziemi i stęknął boleśnie. Pudło było cholernie ciężkie, a Cyja przemęczony do granic. Zacisnął zęby i ruszył w stronę wyjścia. Przeparadował z tym kartonem przez cały komisariat. Dotarł do swojego auta i oparł pakunek o drzwi. Wymacał kluczyk w spodniach i na ślepo wcisnął guzik. Zamek kliknął. Cyja rzucił przepełniony teczkami karton na przednie siedzenie. Dwie z nich od razu się z niego wyśliznęły.

– Cholera – syknął, w ostatniej chwili łapiąc akta.

Jak znał swoje zezowate szczęście, cenne kartki wzbiłyby się w powietrze nad asfaltowym parkingiem. Naprawdę nie chciał drażnić szefowej. Wiedział, że ma na komisariacie swoje oczy i uszy, które podczas jej nieobecności obserwowały i podsłuchiwały go potajemnie. Gdyby zgubił akta, od razu by się o tym dowiedziała.

Otworzył drzwi i wrzucił pakunek na tylne siedzenie. Spojrzał na nie z wściekłością. Wiedział, że będzie je jeszcze musiał wnieść. Te dwie ostatnie dotarły do niego dziś z Katowic. Prokurator uznała, że przypadek Karoliny, której Rak przebił opony w samochodzie i posłał na autostradę, musi zostać włączony do wrocławskiego śledztwa. Cyi przypadła w udziale gratka – odnalezienie majstra, który sklecił dla niej sejf. Ten sam, z którego Iwo Rak, bez wzbudzenia podejrzeń swojej ówczesnej dziewczyny, wyjął milion złotych w gotówce i podmienił na pocięte gazety. Oczywiście namierzenie stolarza byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby Rak siedział w areszcie. Jednak póki co nikt nie wiedział, gdzie jest Iwo i, co za tym szło, stolarz.

Cyja, zmordowany długim dyżurem, wsiadł wreszcie do samochodu i zatrzasnął drzwi. Czekało go jeszcze mnóstwo pracy. W domu, na jego komputerze, na środku pulpitu, niczym nieznośny wykwit na nosie, świecił się folder o nazwie „pośrednik”. Wszystko, co udało się zgromadzić Filipowi, lądowało w tym folderze, nastręczając Cyi więcej pytań niż odpowiedzi. Niecierpliwość Gregorczyka dobijała policjanta. Ledwo widział na oczy, zajmując się szeregiem spraw naraz. Tymczasem Filip nie miał litości, podrzucając mu kolejne wątki do zbadania. Zdawało mu się czasem, że Filip doszukuje się na temat Raka istnych pierdół. Jakby chciał go pogrzebać żywcem na oczach społeczeństwa, wyszukując kąski dla prasy. Z czasem każda z tych „pierdół” nabierała wartości. Drobne przewinienia rosły do rangi zarzutów. Cyja łapał się w takich chwilach na tym, jak bardzo był zmęczony. Nie chciał, by Filip dorzucał mu obowiązków. Dość miał swoich problemów i jednej szefowej. Nie chciał drugiego przełożonego. Ale doskonale wiedział, że Filip także ryzykował. I to własnym życiem, bo przecież Rakowi mogło być już obojętne, za co pójdzie siedzieć. Nie miał nic do stracenia. Cyja musiał to sobie powtarzać każdego dnia, by kompletnie nie zwariować. Musiał przypominać sobie o tym, że nie jest sam w tym szambie i współpracować z Filipem na kolejne zarzuty dla Raka. Był tylko jeden problem – nie było komu ich postawić. I to dobijało go najbardziej. Tym bardziej że już go prawie miał… Kto go wówczas ostrzegł? Kto mu tak usilnie pomagał? Cyja wiedział, że jedną z osób, które miały rozległe kontakty w policji, był przyjaciel Raka – były prokurator, Marcin Jan Sadowski. To niestety oznaczałoby, że od dawna żaden ruch Cyi, żadna jego dedukcja czy nawet głośno wypowiedziana myśl nie mogły być w pełni poufne. Gdzieś w szeregach policji czaił się zdrajca, który cenił przyjaźń z przestępcą ponad sprawiedliwość. Który popsuł mu akcję, nie dał aresztować Raka i na długie tygodnie odebrał mu marzenie o odpoczynku.

29 kwietnia 2023, sobotagodzina 9:41

Telefon na nocnej szafce zawibrował. Dźwięk poniósł się donośnym echem po pustym wnętrzu. Iwo, który nie szczędził sobie alkoholu poprzedniego wieczoru, zerwał się z łóżka jak oparzony. Serce waliło mu, jakby w jego ciele trwał konflikt zbrojny. Przypominało uderzające w ziemię bomby, a on czuł boleśnie każdy z tych wybuchów – bum, bum… Ciężki kac i lekki sen stanowiły trudny związek, który odbił się na jego pikawie. Odruchowo złapał się za pierś, jakby to miało ją uspokoić. Dopiero wtedy dotarło do niego, że chodzi przecież o detektor ruchu. Jego nowo poznany sąsiad właśnie opuścił mieszkanie.

Iwo uderzył się w twarz z otwartej ręki, nie szczędząc sobie przy tym. Dzięki temu jego wzrok i słuch od razu się wyostrzyły. Takie ciosy dostawał w dzieciństwie, choć wówczas wymierzał je ojciec. Jako że działały, kontynuował rodzinną tradycję. Szybko namierzył koszulkę i jeansy, nawet nie sprawdziwszy wcześniej, jaka jest pogoda. Po prostu – wbił się w to, co miał pod ręką, licząc, że będzie wyglądał przeciętnie. Jak zwykły sąsiad, który właśnie idzie do pracy. Telefon znów zawibrował. To oznaczało, że mężczyzna wrócił na chwilę do domu. Zapewne po to, by sprawdzić, dlaczego nie jest w stanie zamknąć drzwi. Pewnie jeszcze nie wpadł na to, że w dziurce na klucz tkwi ułamana zapałka. Iwo musiał się więc śpieszyć. Lada moment jego sąsiad miał potrzebować wsparcia. Na wszelki wypadek zarzucił jeszcze bluzę.

Chciał wyjść z pokoju, lecz przystanął na chwilę. Jego wzrok spoczął na udzie Oksany, która przespała tę noc obok niego. Najpierw przeszukała jego telefon, potem się z nim upiła. Zapewne zżerały ją nerwy, po tym jak nagrał film z jej udziałem. Cały czas upewniała się, że Iwo usunął wideo. Nie wiedziała, że Iwo założył na takie arcydzieła specjalny folder. Dał jej nawet telefon, by przejrzała galerię. Gdy upewniła się, że nagranie zniknęło, wypiła morze wina na rozluźnienie. Ależ była naiwna. Za taką miał ją Iwo. Za naiwną, może nie głupią, ale z pewnością na tyle przerażoną rzeczywistością, z jaką się mierzyła, że się jej nie obawiał. Bałaby się na niego donieść. Była jego niewolnicą. Tak, to było dobre określenie. Teraz, zapewne tak samo skacowana jak on, leżała na łóżku. Jej ciało było w połowie odkryte. Zgrabne udo kusiło Iwo, na długi czas przykuwając jego uwagę. Rozważył nawet, czy nie zrobić jej szybko kilku dodatkowych zdjęć, które mógłby schować w ulubionym katalogu. I wtedy telefon znów się odezwał, przypominając mu, że sąsiad jest dla niego najważniejszy. Iwo oprzytomniał, chwycił plecak i ruszył w stronę korytarza. Zatrzasnął drzwi. Zadzwonił kluczami, co zwróciło uwagę starszego gościa mocującego się z zamkiem. Niczym alkoholik na dźwięk brzdęku szkła zderzonego w toaście obejrzał się na Raka, który już zmierzał w jego kierunku. Iwo przeszedł obok niego, udając pochłoniętego własnymi sprawami. Na pozór go nie dostrzegł, ale już przy wyjściu na schody zatrzymał się i teatralnie spojrzał na sąsiada, który z zaciętą miną walczył z zaciętym zamkiem.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytał, nieco zniżając głos. Udał zatroskanego lokatora, który nie wie, czy jest świadkiem awarii czy może włamania.

Sąsiad najwyraźniej kupił ten performance. Być może nawet poczuł się „nakryty” i uznał, że musi wyjaśnić sytuację.