Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Rok 1911. W eleganckim hotelu Rezidenz w Breslau zostają znalezione zwłoki jednego z pracowników. O zabójstwo podejrzana jest żona denata, którą mężczyzna przez lata maltretował. Detektyw Klara Schulz, spodziewająca się dziecka, mimo sprzeciwu męża postanawia zaangażować się w sprawę. Chce ratować nieszczęsną wdowę przed najwyższym wymiarem kary…
Policja nie ma żadnych wątpliwości co do winy kobiety i chce szybko zamknąć sprawę. Nie pozwala na to Gabriel Hübschner, radca kryminalny z Berlina, który został przydzielony do pomocy w śledztwie. Wytyka policji z Breslau błędy i niedociągnięcia, przeczuwając, że sprawa zabójstwa ma drugie dno. Klara, początkowo źle nastawiona do Gabriela, ostatecznie znajduje w nim bratnią duszę. Wspólnie odkrywają, że makabryczne morderstwo w hotelu może mieć coś wspólnego z do dziś nierozwikłaną tajemnicą śmierci matki Klary…"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Korekta: zespół Wydawnictwa Dragon
Opracowanie graficzne: Mariusz Kurkowski
Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec
Projekt okładki: Maciej Pieda
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Zdjęcia na okładce: shutterstock.com © Raisa Kanareva (front)
© Old City Productions (zdjęcie autorki)
Zdjęcia w środku: archiwum Małgorzaty Urlich-Kornackiej
Wydanie I
© Copyright by Nadia Szagdaj
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
Bielsko-Biała, 2021
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. 11 Listopada 60-62
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8172-493-7
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA sp. z o.o.
ul. Mazowiecka 11/49, 00-052 Warszawa
tel. 795 159 275
Oddział
ul. Legionowa 2, 01-343 Warszawa
Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl
Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon
Meine Ruh ist hin,
Mein Herz ist schwer,
Ich finde sie nimmer
Und nimmermehr. […]
Mein armer Kopf
Ist mir verrückt,
Mein aremer Sinn
Ist mir zerstückt. […]1
J.W. von Goethe, Grettchen am Spinnrade
Poranek zajrzał do kuchni państwa Krencke. Mieszkanie położone na trzecim piętrze kamienicy przy Rosenthaler Straße2 zwykło rozświetlać się we wczesnych godzinach porannych. Światło wpadało również do niewielkiego pokoju, w którym spała Klara Krencke. Lubiła ten moment, gdy wczesnoranne słońce rozchylało jej powieki, choć bywało nieco nachalne, szczególnie wiosną. Ale zawsze to milsza pobudka niż ta, którą w środku nocy potrafił zaserwować jej ojciec. Szybka, nerwowa, po prostu straszna. Zawsze najpierw rozlegało się głośne, nerwowe pukanie do drzwi. Potem noc wypełniały niepokojące szepty, odgłosy krzątaniny, szelest pośpiesznie wkładanych ubrań, tupanie i szuranie. Państwo Krencke robili wszystko, by nie obudzić córki, ale sam charakter nocnych zrywów sprawiał, że w ułamku sekundy otwierała zamknięte snem oczy i przytomniała. Nasłuchiwała, czy wszystko przebiega tak jak zwykle, czy nikt się nie włamał i nie nastaje na ich życie. Była już na tyle świadoma, że wiedziała, czym obciążone jest życie w rodzinie policjanta. Tym razem jednak obyło się bez nocnych wezwań. Ojciec wyszedł już, co prawda, do pracy, ale w normalnym trybie, i zapewne skierował swoje kroki od razu do Prezydium Policji Breslau.
Klara usiadła na łóżku. Za parawanem w jej pokoju stała miska z wodą, którą gosposia zawsze zostawiała wieczorem. Twierdziła, że to poprawia powietrze w nocy, a zimna woda z rana zapewnia długotrwałą młodość i świeżość. Zdarzało się jednak, szczególnie w zimie, że rano na tafli pozostawionego na noc „eliksiru młodości” unosiły się paprochy kurzu. Klara ściągała je dłonią, którą następnie wycierała w nakrochmalony ręcznik, i dopiero przystępowała do porannej toalety. Często też wymykała się w koszuli nocnej i szlafroku na korytarz, do ubikacji. Matka nie pozwalała jej chodzić w takim stroju po klatce schodowej. Dlatego musiała korzystać z tego, że Marie Krencke jeszcze śpi, a gosposia krząta się po kuchni, szykując śniadanie. Wtedy nie musiała dawać opinać się ciasnym gorsetem i pół godziny czekać, by zawiązano jej suknię – i to wszystko przy pełnym pęcherzu – tylko po to, by móc pójść do toalety…
Przeciągnęła się. Poranek miał dziwny charakter. Czuła niepokój. Było nienaturalnie cicho. Mama musiała kiepsko się czuć. Może, jak czasem w takich wypadkach, będzie spała do południa. Klara siedziała na łóżku, wsłuchując się w niepokojącą ciszę, gdy nagle złapał ją skurcz w łydce. Walczyła z nim przez jakiś czas, wyginając stopę we wszystkie strony. Zacisnęła zęby, bo skurcz był nieznośny i długo nie chciał ustąpić. Kiedy w końcu przeszedł, poczuła inny, nieprzyjemny ból w dole brzucha. Nie znała jeszcze tego uczucia. Podniosła się z łóżka. Ból nieco się nasilił. Poczuła, że coś ciepłego spływa jej po wewnętrznej stronie uda. Niepewnie uniosła koszulę nocną i dotknęła tego miejsca. Zobaczyła na palcach krew. W pierwszej chwili się skrzywiła. Ale zaraz potem niepokój ustąpił miejsca ekscytacji. Wybiegła z pokoju, zapominając o porannej toalecie.
− Mamo, dojrzałam! – zawołała do matki już w drzwiach jej sypialni.
Marie jeszcze drzemała.
− Co się stało? Co… dojrzałaś? – zapytała zaspana.
Klara była rozradowana, jak każda nastoletnia dziewczyna, która właśnie dostała pierwszą w życiu miesiączkę, ale przecież nie mogła tego wykrzyczeć na cały dom…
− Stałam się kobietą. Przed chwilą! Nie wiem, co robić – dodała półgłosem.
Marie natychmiast się rozbudziła.
− Tak, tak… – powiedziała i przetarła dłońmi twarz. – Już, poczekaj.
Wyszła z pokoju i od razu skierowała się do kuchni. Klara nie słyszała, co powiedziała gosposi. Chwilę później obie weszły do pokoju.
− Lepiej, żebyś dziś nie szła do panny Wetzke na lekcje. Dobrze byłoby, żebyś poleżała w łóżku. Bez gorsetu – zadecydowała matka. Była niezwykle poważna.
− Dobrze – odpowiedziała niepewnie Klara.
Czyżby dojrzewanie miało się okazać skomplikowane i kłopotliwe? Ona sama z radości zapomniała nawet o bólu. Ale w domu to wszystko zakrawało na jakąś ciężką chorobę, a nie na wielki dzień każdej młodej kobiety.
Pół godziny później Klara nadal leżała w łóżku w ciasnej, nie do końca wygodnej bieliźnie wyłożonej watą. Gosposia zarzuciła szykowanie śniadania i szyła dla niej coś, co nazywała podpaską. Klara otrzymała skromny posiłek, po którym nadal czuła głód. Leżenie w łóżku również nie należało do najciekawszych zajęć, dlatego zaczęła się rozglądać za książką. W dodatku znów się położyła, więc nie miała kogo zapytać, kiedy tak właściwie będzie mogła wstać, pójść na lekcje czy zjeść coś konkretnego (czyli kiedy gosposia skończy szyć jej ten nowy element stroju). A Klara nie należała do, cóż… od dziś młodych kobiet, które preferowały wylegiwanie się przez cały dzień. Wstała z łóżka, najciszej jak umiała, i postanowiła zakraść się do salonu, w którym ojciec gromadził książki. Na palcach przeszła przez przedpokój i wyjrzała zza drzwi wiodących do pokoju dziennego. Wewnątrz nikogo nie było. Wśliznęła się i idąc przy ścianie, wciąż na palcach, zmierzała do biblioteczki.
Nagle skrzyp taboretu, a następnie ciężkie kroki spowodowały, że zamarła. Przylgnęła do ściany, otworzyła szeroko usta i starała się oddychać płytko i bezgłośnie. Uśmiechnęła się pod nosem. Rozbawiła ją ta sytuacja. Miała swój urok. Pomyślała nawet, że może jej ojciec też czasami tak się przekrada i wstrzymuje oddech, gdy kogoś śledzi.
Gosposia przeszła do sypialni Marie Krencke.
− Nić mi się skończyła – oznajmiła grubym głosem.
− Nie ma zapasowej w przyborniku w komórce? – spytała niezadowolona Marie zachrypniętym głosem.
− Cały przekopałam, ale białej nie ma.
− A musi być biała? To tylko kawałek szmatki doczepionej pasami do bielizny.
− Kiedy te inne takie byle jakie, proszę pani. Może pójdę po białą, dobrą, mocną. Nie chcę, żeby się to panience wszystko rozlazło, zwłaszcza w miejscu publicznym, czy coś.
Gosposia państwa Krencke miała szczególny dar przekonywania. Jeśli nie dało się dyplomatycznie, uciekała się do lekkiej słownej przemocy wpływającej na wyobraźnię.
− Dobrze, już… niech Martha nie kończy – powiedziała matka, wstając z łóżka.
Obie poszły do kuchni. Klara udawała, że nie wie o tajnej skrytce w trzeciej szafce od lewej, na środkowej półce, w puszce po czekoladkach z podobizną Josepha Haydna. Ale po samych odgłosach dało się rozpoznać, że matka wyciąga z niej drobne pieniądze na nici.
Nie zastanawiając się długo, Klara chwyciła Fausta Goethego, zapewne dlatego, że mama często śpiewała Małgorzatę przy kołowrotku do melodii Franza Schuberta. Przemknęła do sypialni rodziców. Planowała przestraszyć matkę, by nieco ją rozruszać. W końcu dochodziła już jedenasta, a Marie zachowywała się tak, jakby ściągnięto ją z łóżka w środku nocy.
Pani Krencke zamknęła drzwi za Marthą i udała się do kuchni. Klara cicho usiadła na łóżku i czekała na mamę. Przez moment zapomniała nawet o niewygodach bycia w pełni kobietą. Otworzyła książkę, ale tylko niecierpliwie spoglądała na tekst, wcale go nie czytając. Ukłucie w dolnej części brzucha, które nadeszło znienacka, spowodowało, że przymknęła oczy. Wzięła głęboki oddech, potem drugi. Ból nieco ustąpił. Pomyślała, że może powinna była leżeć, tak jak kazała jej matka. Zdecydowała, że kolejny skurcz powinien złapać ją w łóżku, pod pierzyną. Zamknęła książkę i cicho wstała. Podeszła do drzwi, nasłuchując, czy mama wciąż jest w kuchni. Teraz już nie chciała się na nią napatoczyć. Postanowiła uszanować jej wolę i wrócić do własnego pokoju.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Marie wyszła powoli z kuchni, mamrocząc coś pod nosem.
− Czego Martha zapomniała…? – Przycichła na ostatniej sylabie. – Słucham, o co chodzi? – zapytała innym głosem.
Klara wiedziała już, że to nie roztrzepana gosposia, lecz ktoś obcy.
− Jest Heinz? – zapytał męski głos.
− Nie, już dawno wyszedł do pracy – odpowiedziała matka.
W tym momencie Klara usłyszała jej stłumiony krzyk. Niewiele myśląc, wskoczyła do trzydrzwiowej szafy stojącej w rogu pokoju i zamknęła drzwi od środka. Przyłożyła rękę do ust i zamarła. Chwilę potem do salonu wtargnęli dwaj mężczyźni. Przez szparę między drzwiami Klara widziała ich ubłocone buty zostawiające na dywanie brudne, mokre plamy. Pomiędzy nimi szamotała się Marie, powłócząc bosymi stopami. Cienki materiał nocnej koszuli zdradzał, że jej kolana wyraźnie się trzęsły.
− Taka ładna… – powiedział jeden z mężczyzn. – I zaraz jej nie będzie – dodał.
Marie znów zaczęła się szarpać, ale nie mogła wyzwolić się z uścisku.
− Faktycznie ładna. Co robimy? – zapytał drugi, ten, który ją trzymał. Miał wysoki, drażniący głos.
− A za co się nam płaci? – Pierwszy wyciągnął balisong z kieszeni i natychmiast go otworzył.
Klara mocniej przytknęła dłoń do ust, starając się nie poruszyć.
− Może tak jakaś premia? Wiesz, w czym rzecz? – Pierwszy przytrzymał Marie jedną ręką, a drugą położył na jej kroczu. – Co sądzisz?
− Nie sądzę. Załatwmy to szybko.
− Załatwię to szybciej, niż myślisz – powiedział tamten, przewracając kobietę na podłogę.
Klara nie mogła dostrzec jego twarzy, gdyż zasłaniał ją kołnierz wyświechtanego płaszcza. Marie próbowała się szarpać i krzyczeć. Ale zanim zdążyła wezwać pomocy, napastnik położył się na niej i złapał ją za gardło. Zaczęła się dusić, kaszleć i charczeć, nie mogąc wykrztusić słowa.
– Przytrzymaj ją! – rzucił do wspólnika.
− Właściwie… czemu nie? – zgodził się drugi napastnik i przyklęknął obok.
Złapał Marie za ręce i podłożył je sobie pod kolana, po czym zadarł jej koszulę nocną do góry i zatkał usta.
− To rozumiem – powiedział jego wspólnik i zerwał z niej bieliznę, którą miała pod spodem.
Klara zacisnęła powieki. Omal nie popuściła z przerażenia. Z trudem hamowała szloch.
− Tylko się pośpiesz – ponaglał kolega. Rozpiął rozporek i obnażył wzwód. Chwycił za członek i zaczął się masturbować. – On to jeszcze nic, poczekaj na mnie – mówił do Marie, podczas gdy drugi gwałcił ją, śliniąc się na jej twarz.
Skończył z głośnym stęknięciem i zamienili się miejscami. Kiedy kobieta przestała się bronić, a jej ciało zwiotczało, ten, który był już po, wytarł się w bieliznę Marie i udał się do kuchni.
− Czemu już nie walczysz? Podobało mi się… – powiedział napastnik, który został w pokoju.
Klara otworzyła oczy i mimo przerażenia szukała możliwości uwolnienia matki i siebie z opresji. Gorączkowo starała się sobie przypomnieć, czy w pokoju jest coś, czym mogłaby wyrządzić złoczyńcy krzywdę. Może lepszym rozwiązaniem byłaby ucieczka i wszczęcie alarmu? Niestety, szafa znajdowała się naprzeciwko napastnika. Klara wiedziała, że ma marne szanse na zrealizowanie swoich planów. W końcu nieco uspokoiła oddech i lekko się poruszyła. Postanowiła zaryzykować. Teraz albo nigdy.
− Mamy problem – usłyszała nagle głos wracającego z kuchni drugiego oprawcy.
− Jaki? – Ten pierwszy nagle się poderwał. Na podłogę, tuż przed oczami Klary, spadły jej własne podręczniki związane rzemieniem. – Co to ma niby być?
− Szpargały tej małej. Wygląda na to, że nie poszła tam, gdzie miała pójść.
− Cholera. – Właściciel noża zapiął spodnie. – To gdzie jest?
− Mnie pytasz? Ją zapytaj. – Wskazał na Marie.
Ale ona patrzyła w nicość. Nie reagowała. Właściciel noża potrząsnął nią kilka razy.
− Gdzie ona jest?! – krzyczał.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
− Pani Krencke? Jest pani w domu?
− Pani Mersch…? Pani Mersch, pomocy! – zawołała Marie.
− Zamknij mordę! – wrzasnął właściciel noża i wyraźnie wściekły zamaszystym ruchem przeciął jej tętnicę szyjną.
Kobieta odruchowo położyła ręce na ranie. Otworzyła szeroko oczy. W ostatniej chwili odwróciła głowę w stronę szafy. Na jej twarzy zastygł wyraz przerażenia. Klara podniosła dłoń do ust i zacisnęła zęby na palcu. Gorące łzy płynęły po jej twarzy. Patrzyła, jak gaśnie ostatnia iskra życia jej matki. Jak jej nienaturalnie wielkie oczy stają się nieruchome.
− Może ona… jest tu? – zapytał ten, który pierwszy gwałcił.
− Musimy wiać!
− Musimy dokończyć! Musimy znaleźć jej córkę.
− Gdyby nie twoja premia, dawno już bylibyśmy po robocie.
− Pani Krencke, halo?
Starsza pani Mersch z pewnością nie usłyszała wołania Marie o pomoc. Ale była ciekawska i lubiła sprawdzać, co słychać u sąsiadów.
− Dokończymy przy okazji, teraz wiejemy – powiedział stanowczo morderca.
Obaj cicho przeszli przez przedpokój.
Klara nie widziała, co działo się dalej. Wyszła z szafy i na kolanach podczołgała się do martwej matki. Płacząc, odgarnęła włosy z jej twarzy.
Nagle obraz w pokoju się zaciemnił. Klara spojrzała na swoje ręce. To nie były dłonie trzynastolatki, lecz niemal trzydziestolatki. Sypialnia Marie zmieniła się w przepastne, ciemne pomieszczenie wchłaniające światło i przetwarzające je w mrok. Dziewczynka przeniosła wzrok na matkę. Marie leżała na wznak i patrzyła na nią. Z przeciętej tętnicy sączyła się krew.
− Ktoś, kogo znasz, Klaro – powiedziała nienaturalnym, odległym głosem i złapała Klarę za nadgarstki. – Znasz!
Klara otworzyła oczy, głośno wciągając powietrze do płuc.
− Pamiętnik… – Jej wargi ledwie się poruszyły, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Samotna łza potoczyła się po skroni i wpadła w gąszcz brązowych włosów.
Resztki jesiennego słońca muskały ją po twarzy niemal jak w dniu, w którym zginęła jej matka, choć to dzisiejsze, usiłujące przebić się przez chmury, było blade i senne. Usiadła na łóżku i w końcu się popłakała. Koszmar, który jej się przyśnił, matka mówiąca do niej z zaświatów i zdanie z upiornego listu włożonego między strony pamiętnika należącego do mordercy, który zabrała z miejsca zbrodni kilka miesięcy wcześniej, pogłębiały jej coroczną jesienną melancholię.
Usłyszała kroki za drzwiami. Wzięła jeszcze dwa głębokie oddechy i otarła łzy. Pukanie do drzwi pokoju w niczym nie przypominało tego ze snu. Było delikatne, niemal troskliwe.
− Klarisso, wstań już, kochanie, bo się spóźnimy. – Miły, ciepły głos nieco ją uspokoił.
− Już nie śpię, ciociu. Możesz przysłać gosposię, za pięć minut będę gotowa – odpowiedziała trzęsącym się głosem.
− Stało się coś? – zapytała ciotka Madlen.
− Nie, nic. Zły sen… – Klara pociągnęła nosem, wciąż walcząc z powracającymi falami łez.
− Mogę wejść?
− Tak – odparła po chwili zastanowienia.
Drzwi skrzypnęły i Madlen weszła do środka. Była bardzo podobna do Marie Krencke.
− A co ci się śniło, kochanie? – spytała z troską w głosie.
− Moja mama… – odrzekła Klara.
− Och, biedactwo. – Madlen przygarnęła ją do siebie. – W ciąży to normalne. Boisz się o swoje dziecko. Żeby ono nie musiało przeżywać takiej traumy jak ty. Pamiętasz, co było, gdy miał się urodzić Fritz?
− Pamiętam. – Klara uśmiechnęła się przez łzy. – Trochę czasu spędziłam u cioci.
− I właśnie po to masz matkę chrzestną i swój pokój u niej w domu. Zapomnij na chwilę o Breslau i ciesz się wakacjami.
− Staram się. Ale nie mogę uwolnić pamięci od…
− Klarisso. – Ciotka pogładziła ją po dłoni. Klara tylko jej pozwalała tak do siebie mówić. Na każdą inną osobę na świecie obraziłaby się za deformowanie jej imienia. – Chodźmy razem do kościoła. To nam obu dobrze zrobi. – Wstała i ruszyła w stronę drzwi. – Zaraz zawołam Deborę.
− Tak… kościół na pewno bardzo dobrze mi zrobi – bąknęła pod nosem Klara i skrzywiła się boleśnie. – To będzie kolejny listopadowy, cudownie nudny dzień w Schweidnitz3. Ale może to i lepiej?
1 „Gdzież mój spokój, / Serce moje? / Już cię nigdy / Nie ukoję. […] Moja głowa, / Biedna głowa, / Poplątane / Myśli, słowa”. Fragment pieśni Małgorzata przy kołowrotku F. Schuberta opartej na Fauście J.W. von Goethego.
2 Ul. Pomorska.
3 Świdnica.