Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co zrobisz, jeżeli rywal z toru okaże się twoim nauczycielem?
Danger jest już legendą nielegalnych wyścigów motocyklowych. Prawdziwie żyje nocą, gdy jest podziwiany i niepokonany, skrywa jednak pewną tajemnicę, która nie może wyjść na światło dzienne.
Carmen zawsze kochała motocykle i marzyła o wzięciu udziału w owianych sławą wyścigach w Miami. Gdy na osiemnaste urodziny otrzymuje wymarzoną maszynę, postanawia pod pseudonimem Estrella zadebiutować na tym samym torze, na którym króluje ON…
Ale czy i tym razem Danger zajmie najwyższe miejsce na podium?
Ten wieczór zmieni ich życie na zawsze. Gdy spotkają się ponownie… na szkolnym korytarzu, każde z nich będzie musiało grać zupełnie inną rolę, a gra ta z każdą spędzoną wspólnie chwilą stanie się coraz bardziej niebezpieczna.
Jedno jest pewne – ryzyko na torze jest im dobrze znane, ale czy w miłości są na nie gotowi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 389
Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz
Redakcja: Justyna Techmańska
Korekta: Aleksandra Ptasznik, Marzena Kłos
Konsultacja językowa: Izabela Wiechnik
Projekt okładki: Magdalena Palej
Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
Copyright © by Klaudia Bianek, 2024
Copyright © by Agora Książka i Muzyka Sp. z o.o., 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2024
ISBN: 978-83-8380-029-5
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Ostrzeżenia dotyczące treści
W książce występują następujące tematy: śmierć bliskiej osoby, depresja, zakazany związek.
Cztery lata temu
Przed drzwiami naszego domu stoją dwaj funkcjonariusze policji. Jeden chudy i wysoki, drugi przysadzisty i gruby. Fizycznie są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Muszę przyznać, że w innych okolicznościach byłby to dość komiczny widok. Tata wygląda na zaskoczonego, ja stoję kilka kroków za nim i czuję się niepewnie. Nie wiem, po co tutaj przyszli.
Nagle ten niższy otwiera usta, a to, co mówi, zmienia moje życie na zawsze.
Jedno zdanie, które wypowiada przez kilka sekund. Powoli, z całkowitą powagą. Na koniec dodaje, że bardzo mu przykro.
Mrugam raz po raz. Czuję, jak klatkę piersiową zaczyna mi przygniatać niewidzialny ciężar. Mam problem z oddychaniem.
Bardzo mu przykro.
Po chwili słyszę rozdzierający serce krzyk. Mój własny.
Bardzo mu przykro!
To się nie dzieje naprawdę. Przyciskam dłonie do uszu i wrzeszczę coraz głośniej, cała drżę, nie chcę patrzeć na ich twarze i dopuścić do siebie tego, co właśnie padło z ust jednego z nich.
Otaczają mnie ramiona, których dotyk doskonale znam. To tata. Mój tatuś.
Szloch rozdziera mi gardło. Łzy toczą się po policzkach strumieniem, ściekają po brodzie i moczą materiał bluzki.
To nie może być prawda.
Może się pomylili i zapukali nie do tych drzwi, co powinni?
To głupie, przecież wypowiedzieli te dwa znane mi imiona.
Tata się trzęsie. Płacze bezgłośnie. Wiem, że przechodzi przez to samo piekło co ja, stara się jednak zachować spokój, bo ważniejsze są dla niego moje uczucia.
Nie wiem, czy policjanci nadal stoją w drzwiach, czy może sobie poszli. Nie mam siły podnieść głowy i sprawdzić. Zdaję sobie natomiast sprawę, że zapamiętam ich twarze na zawsze. Już do końca życia będą mi się jawić jako osoby, których nadejście złamało mnie bezpowrotnie.
Co my teraz zrobimy? Jak mamy żyć?
Zostaliśmy sami. Tylko ja i tata. W domu czteroosobowej rodziny.
Nie ma niczego gorszego niż świadomość, że...
Mama i Silvia już nie wrócą.
Do końca wakacji zostały dwa tygodnie. Dziś kończę osiemnaście lat. Nie traktuję już tego dnia jak wielkiego święta, bo odkąd nasza rodzina przestała być kompletna, to w zasadzie nie mam zbyt wielu okazji do świętowania. Urodziny nie są wyjątkiem.
Tata, jak to tata, uważa, że to najważniejszy dzień w roku. Mimo bólu robi wszystko, żeby choć na chwilę wywołać uśmiech na mojej twarzy. Dokładnie tak samo jak dawniej, gdy byłam małą dziewczynką. Kiedyś ciągle powtarzał, że będzie szczęśliwy, jeśli i u mnie to szczęście zobaczy, a choć teraz nie jest w stanie już tak swobodnie wypowiadać swoich myśli, wiem, że to nadal aktualne.
Od dnia śmierci mamy i Silvii minęły cztery lata i nic już nie jest takie samo. Zostaliśmy tylko we dwoje. Nasz dom jest za duży, pusty i pozbawiony duszy, choć nie brakuje w nim zdjęć naszej niegdyś szczęśliwej rodziny i mnóstwa osobistych rzeczy. W ciągu kilku ostatnich lat los nas nie oszczędzał. Najpierw ten tragiczny wypadek i widok dwóch trumien, który do tej pory mam przed oczami. A niespełna rok później tata miał pierwszy udar mózgu, który był tylko zapowiedzią kolejnego, o wiele bardziej rozległego i poważnego. Od tamtej pory ma sparaliżowaną prawą stronę ciała. Dzięki rehabilitacji udało mu się ponownie nauczyć chodzić z pomocą laski. Stara się być samodzielny, by mnie nie obciążać, ale ja i tak umieram ze strachu za każdym razem, gdy zostaje w domu sam.
Na szczęście mogę liczyć na pomoc cioci Valentiny, która mieszka na tym samym osiedlu co my, tylko dwa szeregowce dalej. Przychodzi i zagląda do taty, gdy ja jestem w szkole. Często też nam gotuje, choć w wakacje staram się ją odciążać, zapewniając nam posiłki na miarę moich umiejętności kulinarnych.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nas to spotkało. Byliśmy zwyczajną rodziną, jakich mieszka w okolicy wiele. Ja się dobrze uczyłam, Sylvia chodziła do przedszkola i była taka wspaniała. Nigdy się nie pogodzę z tą niesprawiedliwością.
W tamtej chwili poczułam, jak wzbiera we mnie bunt. Wyrażałam go głównie w szkole. Zrobiłam sobie kilka tatuaży, zaczęłam też ubierać się w ciuchy, które doprowadzają nauczycieli do białej gorączki. Pocieszam się, że nie ja jedna noszę się jak zdzira w naszym liceum. Takich jak ja jest więcej, ale podczas gdy tamte laski strojem próbują zwrócić na siebie uwagę chłopaków, ja traktuję go jak zbroję. Tata zna mnie jednak z innego wydania, bo w domu jestem prawdziwą Carmen – tą opiekuńczą, ubraną w wyciągnięte dresy. Pamiętam, jak zareagował na widok moich pierwszych dziar, co prawda z każdą kolejną było już lepiej, ale staram się ukrywać przed nim fakt, że jest ich więcej niż te trzy, o których przypadkiem się dowiedział.
Skoczyłabym za nim w ogień. Kocham go z całego serca i nie wyobrażam sobie, że mogłabym go stracić, choć już raz się to prawie stało. Uwielbiam moich kuzynów Juana, Carlosa i Pedro, synów cioci Valentiny. Juan jest dwa lata starszy ode mnie, natomiast Carlos i Pedro, bliźniacy, to moi rówieśnicy. Trzymamy się razem, odkąd pamiętam. Ciocia i mój tata to rodzeństwo, więc łączą nas bardzo bliskie relacje. Kuzyni od zawsze otaczają mnie opieką i doskonale wiedzą, że przeistaczam się w kogoś zupełnie innego, gdy przekraczam próg szkoły. Dla obcych ludzi przywdziewam maskę tej złej i rozwydrzonej.
Jest coś jeszcze, co od kilku lat nadaje mojemu życiu sens. Są to motocykle. To Juan wprowadził mnie do tego świata. Zrobił to, bo widział, że zaczynam świrować od nadmiaru cierpienia po stracie mamy i siostry. Chciał zająć czymś moją uwagę. I udało mu się. Bardzo skutecznie. Pokochałam te maszyny.
Miałam piętnaście lat, gdy po raz pierwszy, pod osłoną nocy, pojawiłam się na torze. Pamiętam, jak odebrało mi mowę na widok tych wszystkich motocykli, a krew wrzała w moich żyłach od ryku silników. Byłam podekscytowana, moje ciało rwało się do działania, a ja przez tę krótką chwilę czułam, że może nie wszystko umarło we mnie tamtego dnia.
Oczywiście, że nikt nie wpuściłby takiej gówniary na tor. Ludzie, którzy tam się ścigali i zarabiali na tym gigantyczne pieniądze, byli najlepszymi z najlepszych.
Juan też się ściga. Od dwóch lat. Jeździ piękną pomarańczowo-czarną hondą repsol i jest naprawdę dobry. Inwestuje w nią każde zarobione pieniądze, dopieszcza ją i dba o tę maszynę bardziej niż o którąkolwiek ze swoich lasek.
Wierzę, że pewnego dnia i mnie uda się uzbierać kasę na motocykl, o którym marzę. Dorabiam jako kelnerka w jednym z barów przy Ocean Drive, a choć robota jest niewdzięczna, to trzymam się jej, bo właścicielka dobrze płaci.
Nie przelewa nam się, ale bywało już gorzej. Tata dostaje rentę z tytułu niezdolności do pracy, ja zarabiam na swoje potrzeby i jakoś się nam to życie kręci.
Wiem, że jak co roku moi bliscy szykują dla mnie urodzinowe przyjęcie, choć wiedzą, jakie mam do tego podejście. Rozumiem, że chcą mi sprawić przyjemność i naprawdę staram się to doceniać. Ciocia Valentina zapewne przygotuje mój ulubiony tort, a chłopaki wymyślą jakąś niespodziankę. I dziś, tak jak co roku, spędzimy czas w ogrodzie za domem, porozmawiamy, pewnie padną jakieś żarty, a ja być może na chwilę zapomnę, że urodziny bez mamy i siostry to nie to samo, co dawniej.
Strata najbliższych prześladuje mnie na każdym kroku. Rozumiem, że tracę młodość na zatapianie się w bólu, ale nie potrafię inaczej, po czymś takim nie da się po prostu podnieść.
Ogarniam się w swoim pokoju na piętrze, korzystając z faktu, że tata jest u cioci, więc mam czas tylko dla siebie. Biorę długi prysznic i staram się jakoś ułożyć moje czarne loki, choć od zawsze żyją własnym życiem. Zakładam butelkowozielony T-shirt, dżinsowe ogrodniczki z krótkimi spodenkami i czarne trampki, upolowane kiedyś w second-handzie. Patrzę na odbicie w lustrze i dostrzegam tę przejmującą pustkę, która jest odzwierciedleniem głębokiej rany rozdzierającej moje serce. Jedynym powodem, dla którego mam motywację, by wstać z łóżka, jest tata.
Wychodzę z pokoju i zbiegam po schodach na parter. Nasz dom urządzony jest skromnie. Meble są stare i nieco podniszczone, na drewnianych podłogach leżą niemodne od lat dywany, w oknach wiszą firanki, które dawno powinny zostać wymienione na nowsze. Na każdym kroku można dostrzec jakiś staromodny hiszpański akcent wystroju, bo tata jest oddany swojej kulturze, teraz może nawet bardziej niż kiedyś. Nie przeszkadza mi to, dzięki temu ten dom wciąż jest jakiś.
Dbam o czystość wokół siebie, bo od maleńkości uczyła mnie tego mama. Mówiła, że nie trzeba żyć w luksusach, ważne, żeby mieć porządek, na wypadek gdyby ktoś wpadł bez zapowiedzi.
Wychodzę tylnymi drzwiami do ogrodu, lecz nikogo tam nie ma. Marszczę brwi i się rozglądam. Z oddali słyszę rozmowy sąsiadów, witam się z mieszkającym obok panem Tylerem, który właśnie woła swojego biegającego szaleńczo kundelka do domu.
Wracam do środka i już chcę się udać do cioci Valentiny, by sprawdzić, jak się ma tata, gdy słyszę pukanie do drzwi.
Nie mam nawet możliwości, by podejść i je otworzyć, bo to tylko krótka zapowiedź, po której następuje doskonale mi znane zamaszyste wejście Carlosa.
– Jest i nasza jubilatka! – pieje zachwycony, po czym sekundę później dopada do mnie i porywa w umięśnione ramiona. – Wszystkiego najwspanialszego, osiemnastolatko! Żyj nam zdrowo i nie zmieniaj się nigdy, bo jesteś najlepsza taka, jaka jesteś.
Słowa tego uśmiechającego się łobuzersko dzieciaka trafiają prosto do mojego serca, bo wiem, że są szczere. Śmieję się, czochram jego bujną, nigdy nieujarzmioną ciemną czuprynę i całuję soczyście w policzek.
– Dziękuję! Miło, że chociaż raz w roku jesteś tak wylewny – żartuję i puszczam mu oko.
Taki już urok naszej relacji, że przez pozostałe dni roku dokuczamy sobie, ile tylko jesteśmy w stanie, ale żadne z nas się nie obraża, bo doskonale się znamy. Mój humor nieco odżywa, gdy moi przyjaciele są obok. Dzięki nim się uśmiecham, pozwalam sobie na wygłupy i wiem, że mogę być przy nich sobą, bo akceptują mnie nie tylko wtedy, gdy tryskam energią, ale okazują wsparcie także w chwilach najgorszego załamania. Przede wszystkim jednak nie oceniają tego, że czasem udaję kogoś, kim nie jestem.
– Okej, koniec gadania, bo tort czeka! – mówi Carlos i porozumiewawczo mruga do mnie okiem.
– A ty już nie możesz się doczekać, aż zjesz za trzech – dogryzam mu.
– To tort mojej mamy, to oczywiste.
– Wiadomo, ale serio nie rozumiem, jak możesz tak wyglądać, skoro na słodycze masz osobny żołądek – wzdycham i wywracam oczami.
To niesprawiedliwe. Gdybym ja objadała się tak jak on, to miałabym tyłek jak szafa trzydrzwiowa, podczas gdy mój kuzyn ma umięśnione i atletyczne ciało, choć nie przykłada większej wagi do sportu. Czasem tylko pobiega lub pójdzie na siłownię po lekcjach.
– Kiedyś może zdradzę ci mój sekret – stwierdza z łobuzerskim uśmieszkiem, po czym łapie moją dłoń i ciągnie do wyjścia.
Przekręcam klucz w zamku i szybko udajemy się do bliźniaka, gdzie mieszka ciocia Valentina.
Wchodzimy do środka, lecz nikogo nie ma ani w kuchni, ani w salonie. Słychać za to rozmowy dobiegające zza uchylonych drzwi tarasowych.
Ruszam w tamtym kierunku, lecz Carlos szybko mi to uniemożliwia.
– Nie tak prędko, słoneczko. Zamknij oczy – mówi tajemniczo.
Unoszę brwi i zerkam na niego z politowaniem.
– Nie no, przestań...
– Bez dyskusji – przerywa mi stanowczo i unosi ku górze satynową apaszkę cioci.
– Zamierzasz mi to zawiązać na oczach? Może zaraz mi podasz kij i każesz walić z całej siły w piniatę?
– Nie bądź taka mądra. No dalej. Uwierz mi, nie pożałujesz – obiecuje z szerokim uśmiechem.
Wzdycham z dezaprobatą i niechętnie wykonuję jego polecenie. Zamykam oczy, a Carlos staje za moimi plecami i zawiązuje mi na twarzy apaszkę, która przesiąknięta jest perfumami cioci. Czuję jego dłonie na ramionach, gdy zaczyna mnie prowadzić w kierunku tarasu. Stawiam kroki pewnie, bo doskonale znam układ domu, więc raczej nie powinnam trafić na żadną przeszkodę.
Czuję delikatny powiew wiatru na twarzy, gdy wychodzimy na taras. Dreszcz ekscytacji przebiega mi wzdłuż pleców. Nic nie widzę, ale słyszę przyciszone rozmowy moich bliskich, które milkną, gdy się pojawiam.
– Uwaga... – mówi głośno Carlos i chwyta za apaszkę z tyłu mojej głowy. – Trzy, dwa, jeden...
Materiał znika, a ja otwieram oczy, patrzę na roześmiane twarze rodziny, ale mój wzrok, jakby kierowany jakąś niewidzialną siłą, wędruje w stronę rosnącego przy płocie drzewa.
Czuję, jak usta rozchylają mi się bezwiednie.
Wstrzymuję oddech i mrugam, bo jestem przekonana, że mam zwidy...
– Niespodzianka! – Głośny krzyk wybudza mnie z letargu. Patrzę na tatę, który siedzi na wózku inwalidzkim, wpatrzony we mnie oczami błyszczącymi od łez.
– Powiedz, podoba ci się? – pyta powoli, wydobywając z siebie słowa z wysiłkiem, ale i ogromną czułością.
Czyli to prawda...
Nie wierzę.
– To dla mnie? – dukam ledwie słyszalnie.
– Jest twój – odpowiada Juan, podchodzi bliżej i prowadzi mnie w kierunku mojego spełniającego się właśnie marzenia.
Patrzę szeroko otwartymi oczami na idealną, piękną, zielono-czarną kawasaki ZX-10R Ninja. Dotykam palcami lusterka, kierownicy, skórzanego siedzenia, tłumika firmy Akrapovič. Z emocji mrowi mnie całe ciało i wiem, że zaraz zaleję się łzami.
– Skąd mieliście na to pieniądze? – szepczę przez ściśnięte z emocji gardło.
– Odkąd dowiedzieliśmy się o twojej pasji, zaczęliśmy odkładać pieniądze, by kupić ci motocykl, gdy zdasz prawo jazdy. Tata, ja i chłopaki postanowiliśmy się złożyć. Maszyna nie jest nowa, kupiliśmy ją z drugiej ręki, ale...
Nie pozwalam cioci dokończyć, bo wpadam w jej ramiona i tulę z całych sił. Składam pocałunek na krągłym, zarumienionym policzku i szepczę podziękowania, a pierwsze krople łez spływają mi po twarzy.
Czuję szczęście. Tak niespodziewane, szczere, wszechogarniające, że nie potrafię sobie z nim poradzić. Drżą mi ręce, klatkę piersiową rozpiera niesamowicie przyjemne ciepło, uśmiechy na twarzach mojej rodziny sprawiają, że nieco się uspokajam. Cieszą się razem ze mną.
Po kolei wszystkich tulę i dziękuję każdemu z osobna... Najmocniej tacie, a następnie Juanowi, Carlosowi i Pedro. Chłopaki oczywiście sypią żartami, ale wiem, że ta chwila jest dla nich tak samo ważna, jak dla mnie. W końcu to oni zaszczepili we mnie tę miłość. To oni zarazili mnie pasją, która nie pozwoliła mi zatracić się w bólu i tęsknocie wypełniających każdy mój dzień.
– Miałem twoją ninję przez dwa tygodnie w warsztacie. Jest sprawdzona do ostatniej śrubki. Trochę ją jeszcze odpicowałem, by miała ogień. Kiedy wjedziesz nią na tor... – Juan uśmiecha się do mnie i puszcza porozumiewawczo oko.
Do tej pory trenowałam na jego hondzie, więc kto jak kto, ale on wie, że potrafię prowadzić i za kierownicą radzę sobie całkiem dobrze.
A kiedy już wezmę udział w wyścigu, to zrobię wszystko, żeby wygrać i zgarnąć tę olbrzymią kasę, która zapewni mi miejsce na uczelni, a tacie dodatkową rehabilitację.
Wzdycham i patrzę na tę piękną, majestatyczną maszynę.
Moja ninja...
Przerzucam nogę przez motocykl i moszczę się na wąskim, wygodnym siodełku. Czuję jej ciężar, podziwiam połyskujący lakier, napis po obu stronach potężnego baku. Patrzę na liczniki, zaciskam palce na rączkach kierownicy. Opanowuje mnie euforia, bo po tym dniu spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że otrzymam taki prezent.
Te pięć osób, które mnie otacza, to ludzie, którzy są przy mnie na dobre i na złe. Jesteśmy poranieni, bo zarówno ja, jak i tata przeszliśmy swoje, jak i ciocia, która została podle zdradzona przez ojca chłopaków (a ja od dawna nie nazywam go wujem, bo brzydzę się tym człowiekiem).
– Wydajesz się jeszcze drobniejsza przy tym wielkim motocyklu – komentuje ciocia z radością.
– Wielkie to są harleye, ninja jest zgrabniutka, mamo – odzywa się Pedro.
– A bo ty myślisz, że ja się na tym znam – prycha ciocia w odpowiedzi i wywraca oczami.
– Drobne to są te wszystkie chude dziewczyny z naszej szkoły. Ja i mój wielki tyłek...
– Słonko, masz pupę, jak na piękną Hiszpankę przystało! – przekonuje moja mama chrzestna i uśmiecha się szeroko.
Mogłabym na ten temat wykłócać się z nią bez końca, ale wiem, że nie ma to sensu. Odpuszczam i niechętnie schodzę z motocykla, bo na stole piknikowym czeka już tort.
Osiemnaście świeczek, moje imię, a w środku mnóstwo truskawek, bo to moje ukochane owoce. Liczba na torcie się zmienia, ale smak od dawna jest ten sam. Najlepszy na świecie.
Stajemy wokół stołu, a Carlos odpala świeczki. Wszyscy oczywiście śpiewają mi Sto lat, a kuzyni robią to tak wylewnie, bym czuła się jak najbardziej skrępowana. Oczywiście.
Wywracam oczami, po czym spoglądam na tatę i posyłam mu pełen miłości uśmiech.
– Pomyśl życzenie – prosi ciocia.
– Tylko wymyśl coś bardziej kreatywnego niż zawsze, bo przecież motocykl już dostałaś – dogryza mi Carlos swoim wesołkowatym tonem.
Moim największym marzeniem jest cofnąć się do dnia tragedii, która na zawsze zniszczyła naszą rodzinę. A skoro tego nie da się zrobić, to jest coś jeszcze.
Tata. Jego zdrowie.
O tym właśnie myślę, gdy zdmuchuję osiemnaście świeczek. I mam wrażenie, że wszyscy znają moje życzenie. Bo jest tak samo aktualne dzisiaj, co każdego poprzedniego roku.
Rzeczy materialne można nabyć. Zdrowie jest czymś, czego się nie da kupić.
– Kto chce pierwszy kawałek? – pyta ciocia, która kroi tort z szerokim uśmiechem.
Parskam, gdy Carlos zrywa się ze swojego miejsca i podsuwa jej talerzyk.
– A to niespodzianka – komentuję z uniesionymi brwiami, na co wszyscy reagują szczerym rozbawieniem.
– Carmen, a ten wyścig... Tak? – pyta tata, gdy wieczorem pomagam mu przygotować się do snu. Jego mowa, która została znacząco uszkodzona przez udar, dla wielu może być niezrozumiała, lecz ja w pełni rozumiem wypowiadane przez niego słowa. Czasem coś przekręci, czasem zasepleni, ale widzę, że się stara.
Z większością rzeczy radzi sobie sam, ale ubieranie się to jedna z tych czynności, przy której musiałby się bardzo namęczyć. Pomagam, bo kwestię dyskomfortu dawno już przepracowaliśmy.
W pierwszej chwili nie wiem, jak się zachować. Mam ochotę udawać, że nie słyszę, choć to byłoby głupie, bo przecież jestem tuż obok niego. Kusi mnie, żeby skłamać i powiedzieć, że wcale nie. To byłoby kłamstwo w dobrej wierze, ale wyrzuty sumienia od razu dają o sobie znać.
– Tak, ale tylko jeden raz. Chcę wygrać pieniądze, by było nam łatwiej – tłumaczę.
W myślach rzucam gromy na Juana, że nie był bardziej dyskretny, rozpoczynając ten temat.
– Nie musisz – mówi tata i kręci głową, gdy przekładam niewładną rękę przez rękaw piżamy.
– Ale chcę. Nawet sobie nie wyobrażam, ile pieniędzy wydałeś na ten prezent. Zrobię wszystko, by finansowaniem studiów zająć się sama – wyjaśniam i posyłam mu uspokajający uśmiech.
Ciemne, otoczone siateczką zmarszczek oczy patrzą na mnie z troską.
– Nie tylko ja – przypomina mi. – Valentina, dzieciaki...
– Oszaleliście...
– Ale ty szczęśliwa...
Te słowa całkowicie mnie rozbrajają, więc przytulam tatę i całuję go w policzek, po czym pomagam mu podnieść się z krzesła i położyć do łóżka.
– Dobranoc, tato – szepczę i gaszę światło w pokoju.
To ten moment, który nadchodzi każdego wieczoru. Siadam w pustej kuchni, ogarniam spojrzeniem brudne naczynia po kolacji, które czekają na umycie, i zastanawiam się nad swoim życiem.
Mam tylko osiemnaście lat, ale czuję się tak, jakbym przeżyła już niejedno życie. Chcę jednak skupić się na swojej przyszłości, skończyć liceum i studiować fizjoterapię, by móc pomagać tacie i ludziom takim jak on. Wiem, że moją jedyną szansą jest uczelnia tutaj, w Miami. Jeśli się na nią nie dostanę, to nie pójdę nigdzie. Na wyjazd poza miasto nie ma szans, nie zostawię taty samego.
Za dwa tygodnie rozpoczynam ostatnią klasę liceum. Decydującą. Chcę dać z siebie wszystko i postarać się o jak najlepsze wyniki, nawet jeśli moi rówieśnicy będą dociekać, skąd ta nagła zmiana: ze zblazowanej laski w taką, której nagle bardziej niż wcześniej zależy na stopniach.
Ekscytuje mnie myśl, że każdego dnia będę mogła podjeżdżać pod szkołę moją kawasaki. Zdałam prawo jazdy bez większego trudu już kilkanaście miesięcy temu, bo do egzaminu świetnie przygotował mnie Juan, więc to koniec tułania się żółtym szkolnym autobusem.
Sprzątam kuchnię w milczeniu, po czym idę pod prysznic i kładę się spać.
A w snach towarzyszy mi przepiękny czarno-zielony motocykl.
Nie wierzę, że to się dzieje.
Przyjechałam na tor moim własnym jednośladem. Wokół panuje tłok, ryk silników wprawia powietrze w drżenie, zewsząd słychać rozmowy i śmiechy. Mężczyźni w kombinezonach motocyklowych pilnują swoich maszyn, kobiety latają wokół nich niczym owady skuszone miodem.
Wyścigi odbywają się w każdy weekend, co jakiś czas jednak zmieniana jest lokalizacja w obawie przed niespodziewanym najazdem policji, choć ta, dobrze opłacona, rzadko się nimi interesuje. Obrzeża Miami oferują mnóstwo tras, które tylko czekają na odkrycie. Pod osłoną nocy spotykamy się w wyznaczonym miejscu, a w grę zawsze wchodzą olbrzymie pieniądze.
Zastanawiam się, kto nad tym wszystkim czuwa i ilu ludzi jest w stanie tak szybko ogarnąć całe wydarzenie, zwłaszcza jeśli dochodzi do zmiany miejsca. Oficjalnych włodarzy jest czterech, ale jestem pewna, że za wszystkim stoją grube ryby. Wszystko musi być dograne, trasa dokładnie sprawdzona pod względem trudności i niebezpieczeństw – w końcu nikt nie chce ofiar, bo wtedy dopiero byłby przypał.
Widowisko przyciąga niezliczonych obserwatorów, chętnie obstawiających w zakładach bukmacherskich. Każdy nowy kierowca, który chce wziąć udział, musi dokonać wpłaty w wysokości pięciuset dolarów.
Nie mam pojęcia, skąd Juan ma takie pieniądze, ale daje mi je do ręki.
– Jeśli dobrze to przemyślałaś i nie zamierzasz się wycofać, to musimy iść cię zgłosić u tego gościa w dżinsowej kurtce – tłumaczy i wskazuje głową na łysego faceta w okularach, który wygląda niepozornie, ale sprawnie operuje ogromnym plikiem gotówki.
Patrzę w oczy Juanowi i czuję, jak serce zaczyna wyrywać mi się z piersi. Nadchodzi chwila zwątpienia i ogromnego strachu.
A co, jeśli coś mi się stanie i tata zostanie sam?
Trenowałam jak szalona przez cały tydzień na moim własnym motocyklu, zapoznałam się dobrze z tą maszyną, sprawdziłam, jak czuły jest gaz i jak szybko reaguje na hamulec. W ciągu ostatnich dni w zasadzie nie schodziłam z siodełka, żeby tylko się przygotować. Praca i przerwy na sen były jedynymi przerywnikami od treningów.
W urnie ustawionej przy linii startu znajdują się imiona lub pseudonimy wszystkich, którzy zdecydowali się dziś wystartować. Wiem, że jeśli wpłacę pieniądze, to moja kandydatura wyląduje wśród pozostałych i nie mam pojęcia, jaki przeciwnik zostanie mi wylosowany.
Oddycham coraz szybciej, stukam paznokciami w bak i patrzę na tych wszystkich ludzi. Rozpoznaję kilku topowych kierowców, którzy od dawna koszą konkurencję na torach. Przechodzi mi po plecach dreszcz na dźwięk ochrypłego śmiechu jednego z nich.
– Carmen, nie musisz tego robić – mówi spokojnie Pedro i kładzie mi dłoń na ramieniu, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Widzi, że się waham.
Mam na sobie skórzany kombinezon i wysokie buty z usztywnieniem w kostce. W dłoni trzymam kask.
Profesjonalny strój, który jest wymagany od każdego uczestnika wyścigu, udało mi się kupić z drugiej ręki, a i tak pochłonął niemal całą wypłatę. Nie jest to najwygodniejsze wdzianko na świecie, ale skłamałabym twierdząc, że nie czuję się w nim pewniej.
– Dajcie jej pomyśleć – odpowiada Carlos i patrzy karcącym wzrokiem na brata bliźniaka. – Wiemy, co potrafisz, Estrella. Dasz sobie radę – dodaje i puszcza mi oko ze szczerym przekonaniem.
Zaczął nazywać mnie Estrellą, gdy przy trzecim treningu ukończyłam przejazd w bardzo dobrym czasie. Mój kuzyn uparł się, że pod takim pseudonimem powinnam wystartować w wyścigu.
Tę skąpaną w lęku i bólu Carmen to onieśmiela, ale przecież potrafię przywdziewać różne maski i dziewczyna, którą się staję wśród innych, chce być nazywana Estrellą, chce błyszczeć jak gwiazda i wzbudzać podziw oraz respekt.
Oblizuję usta, odchrząkuję i spoglądam na stojących obok mnie chłopaków. Unoszę wysoko podbródek i uśmiecham się z pewnością siebie, którą chcę czuć.
– Pamiętam, po co tutaj dzisiaj przyjechałam – oznajmiam im, po czym zakładam kask na głowę i ruszam w kierunku gościa przyjmującego zapisy do wyścigu.
Słyszę za plecami brawa i gwizdy aprobaty ze strony moich kuzynów. Śmieję się pod nosem. Potrafią mnie wspierać jak nikt.
Facet z nerką przewieszoną w pasie spogląda na mnie i unosi brwi. Patrzę na niego przez szparę w kasku, a mój wzrok jest zdecydowany.
– Zgłaszam się – informuję go mocnym głosem, który brzmi, jakby w ogóle nie należał do mnie.
– Imię? – pyta i czeka, by zapisać je na wydrukowanym formularzu. – Albo pseudonim?
– Estrella – decyduję, zgodnie z tym, co wymyślił Carlos.
Gość uśmiecha się pod nosem. Wie już, że ma do czynienia z kobietą, bo najwyraźniej w pierwszej chwili nie był tego pewien.
– Czym pojedziesz?
– Kawasaki ZX-10R Ninja – odpowiadam, a nazwa wręcz rozpływa mi się na języku, jest słodka niczym miód.
Nadal czasami nie wierzę, że ta piękna, wzbudzająca zachwyt maszyna naprawdę należy do mnie.
Facet gwiżdże z uznaniem i zapisuje podane przeze mnie informacje. Wyciąga dłoń po zaliczkę, którą od razu mu daję i wrzuca moje zgłoszenie do urny.
– Pojedziesz w dziesiątym wyścigu – mówi i uśmiecha się znacząco, po czym mierzy mnie spojrzeniem, które bardzo mi się nie podoba.
Szybko wracam do chłopaków i przekazuję im informacje od łysego typka. Juan poklepuje mnie po ramieniu z dumą.
– Daj z siebie wszystko – rzuca pokrzepiająco.
– Obyś tylko nie trafiła na kogoś ze starych wyjadaczy, bo będzie problem, ale z nowicjuszem sobie poradzisz – stwierdza Pedro i rozgląda się uważnie po tłumach wypełniających teren tak daleko, jak sięga wzrok.
– Kurwa, stary, przestań ją „podbudowywać”, bo ci to nie wychodzi – warczy Carlos i szturcha brata w ramię.
Patrzę na Juana uważnie.
– Jeśli wygram, to oddam ci kasę – tłumaczę mu się, bo jest mi głupio, że nie było mnie stać na wpłatę z własnej kieszeni.
– Wygraj, a pieniędzmi się nie przejmuj – odpowiada i przytula mnie lekko.
Ostatnio ma niepokojąco dużo kasy i zastanawiam się, jakie jest źródło tych nieoczekiwanych zarobków. Zawsze zarabiał dobrze w warsztacie samochodowym, ale nie tyle, by szastać kasą na lewo i prawo. Wygląda więc na to, że robi coś jeszcze, ale trzyma to w tajemnicy.
Ma znajomości w różnych środowiskach, więc można się wszystkiego spodziewać.
Wyścigi zaczynają się kwadrans później. Na pierwszy ogień idzie dwóch znanych i cenionych kierowców, którzy dają nam absolutnie mocne widowisko. Później na torze stają trzy pary nowicjuszy, są też i tacy, którzy nie ścigają się pierwszy raz, ale ich nie znam. Obserwuję to wszystko z fascynacją zmieszaną z przerażeniem. Bo dzisiaj nie jestem tylko widzką, ale i uczestniczką. Serce bije mi szybko, adrenalina pompuje krew w żyłach.
Ryk silników nakręca mnie do działania, jak nic innego.
Kończy się dziewiąty wyścig. Łysy koleś przemawiający przez megafon już od dawna wie, kto jest moim przeciwnikiem, ja jednak trwam w niepewności.
I zaczynam drżeć. W zasadzie to mam ochotę się wycofać.
– Nie dam rady – mówię pod nosem i nie wiem, czy ktokolwiek mnie słyszy.
Wzrok Carlosa skupia się jednak na mnie. Jest zaniepokojony.
– Zamierzasz teraz zrezygnować? – pyta ze zgrozą.
– Chyba zwymiotuję ze stresu – dukam bez tchu.
Kuzyn obejmuje mnie i obserwuje uważnie.
– Juan ma jechać za ciebie?
Najstarszy z braci na dźwięk swojego imienia spogląda na nas i wyraźnie nie wie, o co chodzi.
– Co jest?
– Carmen kiepsko się czuje – tłumaczy Carlos.
– Teraz? – Ciemne brwi szybują wysoko do góry.
Wdech i wydech. Bez paniki. Muszę się tylko uspokoić. Dam radę. Najwyżej przewalę pięćset dolarów i wrócę do domu z niczym, ale zasmakuję emocji, których od tak dawna pragnęłam.
Oblizuję usta, potrząsam lekko głową i wkładam kominiarkę, a następnie kask. W ten sposób oznajmiam swoją gotowość.
Carlos się martwi, a Juan szczerzy zęby w swoim idealnym uśmiechu.
– Moja krew! – ogłasza dumnie i klepie mnie po plecach.
Właśnie wtedy facet z megafonem wyczytuje mój pseudonim i informuje publikę, jakim motocyklem pojadę. Rozlegają się brawa i gwizdy, a ja na drżących nogach wsiadam na kawasaki, odpalam silnik i powoli wyjeżdżam z tłumu, kierując się do linii startu.
Z tych wszystkich emocji nawet nie usłyszałam, kto jest moim przeciwnikiem. Mam wrażenie, jakbym przestała cokolwiek ogarniać, bo cała moja uwaga skupia się na tym, by nie potrącić żadnego gapia i bezpiecznie dotrzeć do linii startu.
Zatrzymuję motocykl w wyznaczonym miejscu i oddycham szybko. Powtarzam sobie w głowie wszystkie zasady ułożenia ciała, pracy z maszyną, operowania nią w odpowiedni sposób.
Cichy głosik w głowie krzyczy: „Co ty najlepszego wymyśliłaś?!”. Rozsądek jednak tłumaczy, dlaczego to robię. Zależy mi na pieniądzach, choć nie tylko. Kręci mnie ten świat i chcę się stać jego częścią na całego, poczuć opór wiatru na ciele, ścigać się z kimś, a nie z samą sobą.
Kątem oka dostrzegam maszynę, która pojawia się na linii startu po mojej prawej stronie.
Widzę piękną, połyskującą czarną yamahę R7. To nowa, smukła wersja. Dosiada ją mężczyzna ubrany od stóp do głów pod kolor motocykla. Nie dostrzegam oczu poprzez przyciemnianą szybkę kasku, ale rozpoznaję tego zawodnika.
Nie jest nowicjuszem. Cholera.
To gość o pseudonimie Danger. Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię, ale za to każdy jest w stanie wymienić dziesięciu przeciwników, których prześcignął bez najmniejszego trudu. Jak do tej pory jest niepokonany, u każdego wywołuje respekt.
On i jego motocykl to jedność. Ich doskonałe połączenie jest widoczne gołym okiem. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie widziałam jego twarzy. Zawsze chodzi w kominiarce z trupią czaszką. Stanowi swojego rodzaju zagadkę dla wszystkich wielbicieli nielegalnych wyścigów, ale najwyraźniej taka tajemnicza otoczka w pełni mu odpowiada.
No to mam przesrane. Nie dam rady go pokonać. Facet ma doświadczenie i technikę jazdy, która do tej pory go nie zawiodła.
Widzę, że ma głowę zwróconą w moim kierunku, ale to tyle. Jego twarz ukryta jest pod kaskiem, ale coś mi mówi, że drwiąco się uśmiecha, bo wie, że pokonanie mnie będzie dziecinnie proste.
Niewiele brakuje, bym dostała ataku paniki, ale muszę trzymać się teraz w garści za wszelką cenę. Głęboko oddycham, staram się uspokoić.
Danger dodaje gazu, a jego yamaha warczy, spod tylnego koła wydobywa się chmura dymu. To pokaz siły, którego wcale nie musi robić.
Skupiam się na tym, co mnie czeka. Wiem, że nie wygram, dlatego zamierzam chociaż przeżyć.
Widzę dziewczynę w wydekoltowanej bluzce i kusej spódniczce, która wychodzi naprzeciwko nas, podnosi do góry chorągiew i zaczyna odliczać.
Trzy... Dwa... Jeden...
Biorę głęboki oddech, przekręcam manetkę gazu i razem z ogłuszającym rykiem silnika mojej kawasaki wyrywam do przodu w tej samej sekundzie, w której opada chorągiew.
Rządzi mną adrenalina. Całe moje ciało wibruje od pracy maszyny, czuję na ciele pęd wiatru, przyciskam uda do boków motocykla i pochylam się nad kierownicą. Świat przestaje istnieć. Liczy się tylko trasa, którą mam przed sobą.
Uczucie, które mnie wypełnia jest nieporównywalne z niczym innym. Zachłystuję się wolnością, ekscytacja zalewa mnie od stóp do głów, wiatr rozwiewa wszelkie myśli, a prędkość maszyny zachwyca i lekko przeraża jednocześnie.
Nie wiem, gdzie jest mój przeciwnik. Nie myślę o tym, nie zastanawiam się, nie rozglądam. Każda sekunda dekoncentracji może mnie kosztować zbyt wiele. Wątpliwości znikają z każdym pokonanym w mgnieniu oka metrem. Wierzę w siebie i wiem, że potrafię prowadzić motocykl lepiej niż niejeden facet. Pytanie tylko, czy to wystarczy, żeby wygrać...
Serce bije mi w piersi tak mocno, jakby było gotowe wyskoczyć. Rzucam spojrzenie na prędkościomierz i widzę, jak czerwona wskazówka bezustannie przesuwa się wyżej. Nie odpuszczam nawet na chwilę, choć mam w pamięci rady powtarzane mi przez Juana, jak mantra: „Jedź tak, byś była w stanie zareagować na czas, gdy zaskoczy cię zakręt”.
Jestem wyczulona na każdą zmianę trasy. Nie znam drogi, którą jadę, ale obserwuję bacznie otoczenie i rzeczywiście udaje mi się zwolnić nieznacznie przed pierwszym zakrętem, który biorę szybko, ale nie gwałtownie. Moja kawasaki pięknie kładzie się na prawo, a ułamek sekundy później znów pędzę przed siebie na prostym odcinku.
Wyścig jest jeszcze trudniejszy, bo odbywa się w nocy. Polegam na tym, co widzę w świetle reflektora. Tracę poczucie czasu, zaciskam palce na kierownicy motocykla.
Kolejny zakręt pojawia się nagle, ale i tym razem udaje mi się zareagować na czas. Chwilowa ulga znika, bo po chwili wpadam w kolejny, znacznie ostrzejszy, a tylne koło kawasaki buksuje i przez moment ogarnia mnie panika. Wychodzę z opresji cało i po kilkuset metrach widzę metę. Wykonałam okrążenie na torze, a dopiero widok wiwatującego tłumu sprawia, że wybudzam się z letargu i zauważam tuż przed sobą czarną yamahę, która pruje prosto do mety.
Przekręcam manetkę gazu na maksa. Wyciskam z mojego motocykla wszystko, co się da, bo wierzę, że na ostatnim odcinku dam radę wyprzedzić przeciwnika. Silnik kawasaki ryczy ogłuszająco, w powietrze wznoszą się okrzyki tłumu, który czeka na rozstrzygnięcie wyścigu.
Przednie koło mojego motocykla zrównuje się z tylnym kołem yamahy Dangera.
Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę.
Linia mety zbliża się w zastraszającym tempie, zapominam oddychać, adrenalina szaleje w moich żyłach do granic możliwości. Mrużę oczy, jestem prawie pewna, że mam go już na widelcu i zaraz zdołam go wyprzedzić. Minimalnie, ale jednak.
Czuję kropelki potu, które zraszają skroń i kark. Drżę na całym ciele z emocji i wysiłku, gdy nagle... Przeciwnik przejeżdża linię mety, a ja robię to ułamek sekundy później.
Kurwa mać. Niech to szlag!
Ludzie rozpierzchają się na boki, a ja dociskam hamulec i zatrzymuję się w miejscu. Walczę, by złapać oddech. Motocykl zdaje się wręcz parować z gorąca.
Zdejmuję kask i kładę go na baku, po czym odchylam głowę i patrzę w rozgwieżdżone niebo.
Przegrałam o włos i gorycz porażki przygniata mnie jak ogromny głaz. Mogłam to wygrać, mogłam dać z siebie jeszcze więcej... Wszechobecny hałas krzyczącego tłumu w ogóle do mnie nie dociera. Spodziewałam się, że tak będzie, a jednak... Niewiele brakowało. I to boli. To wkurwia.
– Dziewczyno, byłaś niesamowita!
Wyrywam się z letargu i patrzę na moich kuzynów, którzy otaczają mnie z każdej strony, a ich spojrzenia i uśmiechy pełne są dumy, której ja zdecydowanie nie czuję.
– Przegrałam. – Tylko to jedno bolesne słowo jest w stanie przejść mi przez gardło.
– Minimalnie! Prawie rozgromiłaś jednego z najmocniejszych wyjadaczy! – wrzeszczy podekscytowany Carlos i rzuca mi się na szyję.
– „Prawie” robi wielką różnicę – mruczę z przygnębieniem.
Juan ściąga mi z głowy kominiarkę i czochra moje włosy. Uśmiecha się szeroko, a oczy błyszczą mu od emocji.
– Zaliczyłaś jeden z najlepszych debiutów w historii wyścigów. To nie tylko moje zdanie, ale i samych włodarzy, bo podsłuchałem ich rozmowę, gdy byłaś na torze – informuje nieco ciszej, bo nie chce, by ktoś usłyszał, co mi przekazuje.
Ten komplement nieco mnie podbudowuje. Uśmiecham się blado i przyjmuję gratulacje od Pedro. Następnie podchodzą do mnie przypadkowi ludzie, którzy oglądali mój wyścig. Dociera do mnie wiele pochwał, a ja zdaję sobie sprawę, jak cholernie jestem zmęczona. Jakbym co najmniej przebiegła maraton.
Ocieram krople potu z twarzy i wreszcie schodzę z motocykla. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bolą mnie mięśnie. Biorę głęboki oddech i podpieram się pod boki. Mam dość wrażeń na dziś i chcę wrócić do...
– Gadają o tobie – mówi nagle Pedro i ruchem głowy wskazuje gdzieś za moimi plecami.
Marszczę brwi i się odwracam.
Napotykam spojrzenie dwóch umięśnionych facetów w motocyklowych kurtkach, którzy są gospodarzami całego tego przedsięwzięcia. A obok nich stoi wysoki, ubrany w czarny kombinezon motocyklowy mężczyzna z kominiarką z motywem czaszki. To Danger. Mój przeciwnik.
Spojrzenie ma tajemnicze i przeszywające. Nie jestem w stanie niczego z niego wyczytać, tym bardziej że widać tylko jego oczy, a reszta twarzy ukryta jest pod materiałem.
Odwracam się do kuzynów. Wzruszam ramionami, bo nie chcę po sobie pokazać, jak wielkie emocje we mnie buzują. Prościej byłoby mi zaakceptować przegraną, gdybym skopała ten wyścig. A ja naprawdę dałam z siebie wszystko.
I teraz jeszcze muszę znosić ostentacyjne spojrzenia ze strony znaczących dla całej organizacji osób.
– Możemy już wracać? – pytam znudzona.
– Wracać? – dziwi się Juan. – Idziemy do Motors Hell. Każdy, kto się kiedykolwiek ścigał, ma tam prawo wstępu.
No tak, zapomniałam. Kuzyn wspominał, że organizacja ma swój klub, w którym odbywają się aftery dla wszystkich zawodników i zaufanych osób. To podobno bardzo wyraziste i nieco kontrowersyjne miejsce.
– Nie wpuszczą mnie, przecież nie mam dwudziestu jeden lat – mamroczę bez emocji, bo niezbyt zależy mi, żeby się tam zjawić.
– A ja mam? – Juan unosi brwi i się śmieje. – Tym miejscem rządzą nieco inne zasady. – Puszcza mi oko, po czym pochyla się i szepcze: – Lepiej, żebyś nie olała tej imprezy, jeśli chcesz coś znaczyć w tym świecie. Zwróciłaś uwagę szefów, a to doskonały start. Nie wygrałaś, ale zaprezentowałaś się tak świetnie, że być może ktoś zechce cię wspierać.
Patrzę na kuzyna skonfundowana.
– Wspierać? – pytam, bo nie rozumiem, co ma na myśli.
Przytakuje i uśmiecha się tajemniczo.
– Sponsorować. Najlepsi kierowcy mają swoich sponsorów, a to bardzo pomaga. Będzie cię stać na wiele rzeczy.
Zagryzam dolną wargę i się zastanawiam. Marzę o tym, by znaleźć się w łóżku i zasnąć, ale może Juan ma rację. Głupotą byłoby zaprzepaścić taką szansę. W końcu debiutuje się tylko raz i to jedyna okazja, żeby zrobić dobre wrażenie.
Odchrząkuję i przypominam sobie, że mam pod kombinezonem krótkie dżinsowe spodenki i top na cienkich ramiączkach.
Informuję o tym Juana z nietęgą miną.
– To chyba nie jest odpowiedni ubiór do klubu – stwierdzam z powątpiewaniem.
– Gwarantuję ci, że niczego innego tam nie potrzebujesz.
Posyła mi kolejny enigmatyczny uśmiech, a ja jeszcze bardziej niż wcześniej mam ochotę wracać do domu.
Czego oczywiście i tak nie zrobię.
Motors Hell znajduje się w centrum Miami, lecz żeby tam dotrzeć, trzeba skierować się w stronę jednej ze ślepych uliczek, wejść przez zardzewiałe, metalowe drzwi ukryte za schodami dość niepozornego budynku i zejść do piwnicy, gdzie czeka dwóch obrośniętych mięśniami facetów, którzy nie wpuszczą cię dalej, jeśli nie podasz kodu, jaki znają tylko wybrani.
Dzisiejszym jest ciąg sześciu cyfr, który został mi podany przez faceta zbierającego zapisy, gdy wszystkie wyścigi dobiegły końca.
Juan też ma prawo wstępu, bo ścigał się już kilka razy, a Carlos i Pedro zaliczyli swoje debiuty cztery miesiące temu, więc i oni są na liście.
Wnętrze skąpane jest w mroku. Jedynymi źródłami światła są pojedyncze czerwone lasery strzelające w dół z sufitu oraz sznury lampek ledowych ciągnących się przy podłodze. Mój wzrok potrzebuje chwili, by się przyzwyczaić do wszechogarniającej ciemności, a dopiero gdy to się dzieje, dostrzegam wystrój klubu. Wszystko widzę jak przez mgłę.
Na ścianach widnieją namalowane motocykle, w gablotach wiszą skórzane kurtki i kaski, wszystkie drinki w karcie noszą nazwy mające związek z jednośladami. W tle leci rockowa muzyka, w powietrzu unosi się zapach dymu papierosowego. Klub przesiąknięty jest testosteronem, choć już po kilku krokach dostrzegam skąpo ubrane, zgrabne dziewczyny, które wiją się wokół rur i prezentują swoje wdzięki przed siedzącymi pod sceną facetami.
Wzdycham pod nosem i patrzę na kuzynów. Szybko pojmuję, co Juan miał na myśli, gdy mówił, że moje krótkie spodenki i top na ramiączkach pasują do tego miejsca. Niewiele jest tu kobiet, ale każda, którą dostrzegam, ubrana jest w kusy strój. Ja przy nich jestem aż przesadnie zakryta.
Kombinezony motocyklowe zostawiliśmy w szatni klubu, która została specjalnie do tego przeznaczona. Każdy z nas otrzymał klucz od szafki, trochę jak na basenie. Na nadgarstkach mamy czerwone bransoletki z logo klubu, które założyli nam ochroniarze. To czerwona czaszka na czarnym tle, której puste oczodoły wypełniają motocykle otoczone płomieniami.
– Jesteście pewni, że chcecie tutaj być? – pytam z nietęgą miną, bo wcale nie czuję się jakoś specjalnie zachwycona tym miejscem.
– Bardzo. Poczekaj jeszcze chwilę, spodoba ci się – przekonuje Juan i klepie mnie po ramieniu z szerokim uśmiechem. – Co pijemy?
Po alkohol nie sięgam tak często jak moi rówieśnicy, ale wiem, że nie przetrwam w tym miejscu nawet kwadransa, jeśli nie poprawię sobie nastroju procentami.
– Dla mnie będzie jakiś lekki drink – odpowiadam spokojnie.
Carlos zaczyna się śmiać.
– Tutaj nie ma „lekkich drinków”. Same mocne trunki. Po jednym będziesz wirować – mówi z szerokim uśmiechem.
Skoro tak twierdzi, to pewnie ma rację. W końcu bywali tu już wcześniej, ja natomiast jestem po raz pierwszy.
– To weź mi cokolwiek – stwierdzam ze wzruszeniem ramion.
Zauważam, że kilku mijających nas kolesi gapi się bezczelnie na mój dekolt, co bardzo, ale to bardzo działa mi na nerwy. Raczę ich srogim spojrzeniem, choć takie sytuacje to dla mnie nie pierwszyzna. Zdaję sobie sprawę z tego, że zwracam uwagę płci przeciwnej. Ma to pewnie związek z moją hiszpańską urodą, którą odziedziczyłam po tacie, ale też figurą. Mam wąską talię, ale za to dość wydatny tyłek. No i mój biust... Jest całkiem spory. Rzuca się w oczy. Jeśli chcę dodać sobie pewności siebie, to wiem, że muszę włożyć głębszy dekolt. Dzisiaj właśnie taki mam, a widoczny rowek między piersiami zwraca uwagę facetów, którym zapewne nawet przez myśl nie przejdzie, że mam dopiero osiemnaście lat.
[...]