Detektyw 12/2019 - Polska Agencja Prasowa - ebook + audiobook

Detektyw 12/2019 ebook i audiobook

Polska Agencja Prasowa

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Detektyw” to najstarszy magazyn kryminalny w Polsce. Pierwszy numer ukazał się w 1987 roku. W piśmie opisywane są tylko prawdziwe historie. Miesięcznik  skierowany jest do amatorów suspensu, kryminału, sensacji, tajemnicy oraz historii z dreszczykiem. Każdy z tekstów opatrzony jest indywidualnie przygotowanymi rysunkami. Wyróżnikiem miesięcznika jest unikatowa na polskim rynku prasowym szata graficzna, utrzymana w czerwono-czarnej kolorystyce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 12 min

Lektor: Magazyn Kryminalny Detektyw
Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




OD REDAKCJI

 

 

Takie akcje mają sens!

 

 

Wdniu swoich urodzin, w maju 2008 roku, Dorota K. zastrzeliła swojego męża, który – wedle jej wyjaśnień – od dłuższego czasu znęcał się nad nią. Zapadł surowy wyrok – 25 lat pozbawienia wolności. To był głośny proces, w jego trakcie wielokrotnie głos zabierali przedstawiciele stowarzyszeń broniących praw ofiar przemocy domowej. – Być może gdyby państwo udzieliło jej wcześniej pomocy, nie doszłoby do tego dramatu – podkreślano. W 2013 roku kobieta wyszła na roczną przepustkę. Wkrótce potem zaginął po niej ślad. Za pomoc w jej schwytaniu wyznaczono nagrodę 10 tys. zł.

W październiku 2019 roku, w ramach europejskiej akcji „Zbrodnia nie ma płci”, sporządzono listę najbardziej poszukiwanych przestępców Europy. W ten niekonwencjonalny sposób Europol chciał przypomnieć o najgroźniejszych uciekinierach z jednoczesną prośbą o pomoc w ich zatrzymaniu. Wśród 21 poszukiwanych nasz kraj „reprezentowała” Dorota K.

Na efekty policyjnych działań nie trzeba było długo czekać. Do policji zaczęły spływać informacje o miejscu pobytu kobiety. Dzięki „dynamicznej wymianie informacji” z niemiecką policją, zaledwie w kilka dni po opublikowaniu zdjęć poszukiwanych, Polkę zatrzymano za naszą zachodnią granicą. Pomimo zmian w wyglądzie, posługiwania się podrobionymi dokumentami, częstych zmian miejsca pobytu, budowania nowej tożsamości w lokalnej społeczności, w której się ukrywała, szybko namierzyli ją policyjni detektywi. Po 6 latach od ucieczki pani K. jest znowu za kratkami. Jak widać, takie spektakularne akcje, mają sens! ■

 

Krzysztof Kilijanek

 

W NASTĘPNYM NUMERZE

FILM O UNABOMBERZE – Kiedy Marietta przemogła strach przed mężem i powiedziała mu, że nie wycofa z sądu pozwu rozwodowego, posunął się jeszcze dalej grożąc jej śmiercią. Nie uwierzyła mu. – Jeśli odejdziesz, zniszczę cię. Pamiętaj o tym – powtarzał.

WAMPIR NA EMERYTURZE – Rower był stary i poobijany. Leżał przy nasypie kolejowym. Zauważył go jeden z członków ekipy budowlanej, która remontowała tory kolejki wąskotorowej. Mężczyzna skierował wzrok w stronę pobliskiej kępy zarośli. Krzyknął ze zgrozy. W krzakach leżało ciało młodej kobiety.

SUPERZABÓJCA – Myśląc o mordercy, który potrafiłby pozbawiać życia kolejne osoby nie pozostawiając śladów, wyobrażamy sobie wyrachowanego człowieka, najczęściej wyszkolonego przez służby specjalne, który musi być sprytniejszy od ścigających go policjantów. Prawda bywa czasem zupełnie inna…

 

TE I WIELE INNYCH TEKSTÓW JUŻ ZA MIESIĄC. STYCZNIOWE WYDANIE „DETEKTYWA” DO KUPIENIA OD 10 GRUDNIA2019 ROKU.

Polowanie na „Kuśnierza” (cz. 1/2)

ZBRODNIA, JAKIEJ ŚWIAT NIE WIDZIAŁ

Leszek MALEC

 

Zabójstwo Katarzyny Z., 23-letniej studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego, przez prawie 20 lat elektryzowało opinię publiczną. Ciało denatki wyłowiono z Wisły w styczniu 1999 roku. Zwłoki zostały pozbawione skóry, jej fragmenty były fachowo odcięte i wypreparowane. Sprawcę zabójstwa media okrzyknęły „Kuśnierzem”, policjanci zaś nadali sprawie kryptonim „Skóra”.

Przez kilkanaście lat wytypowano kilku potencjalnych sprawców, ale nigdy nikomu nie przedstawiono żadnych zarzutów. Do sprawy włączyli się biegli z Europy Zachodniej i FBI, jednak sukcesu dalej nie było. Wydawało się, że makabryczne zabójstwo nigdy nie zostanie wyjaśnione. Cierpliwość jednak popłaca. Doczekaliśmy się przełomu. Jesienią 2017 roku zatrzymano pierwszego podejrzanego, który usłyszał zarzut dokonania zbrodni ze szczególnym okrucieństwem. Prokuratura w ostatniej chwili złożyła wniosek o tymczasowe aresztowanie i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.

– Wpłynął on o godzinie 14.30, a 48 godzin od zatrzymania podejrzewanego mijało o godzinie 14.41 – tłumaczyła Beata Górszczyk z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Czy jedna z największych polskich zagadek kryminalnych zostanie rozwiązana? Czy ktoś zostanie skazany za zabójstwo, jakiego nie odnotowano do tej pory nigdzie na świecie? Jest na to szansa, bo do Sądu Okręgowego w Krakowie we wrześniu 2019 roku trafił akt oskarżenia przeciwko człowiekowi podejrzanemu o dokonanie koszmarnej zbrodni.

O sprawie tej pierwszy raz pisaliśmy w kwietniu 1999 roku. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że Katarzyna Z. nie żyje! W kwietniowym numerze „Detektywa” sprzed 20 lat zamieściliśmy zdjęcie kobiety i komunikat o jej zaginięciu: „Katarzyna Z., córka Antoniego i Bogusławy, urodzona 1 czerwca 1975 roku, zamieszkała w Krakowie, przy ulicy Lublańskiej. Rysopis: wiek z wyglądu 23 lata, wzrost 170 cm, sylwetka otyła, włosy naturalnie ciemne i kręcone, rozjaśnione w chwili zaginięcia, twarz owalna, cera blada, niebieskie oczy, nos i uszy małe, pełne uzębienie. Znaki szczególne: znamię (pieprzyk) na mostku średnicy ok. 6 mm. Ubiór w dniu zaginięcia: granatowa długa kurtka zapinana na metalowe klamry, czarne spodnie dżinsowe firmy „Masters”, granatowy golf welurowy, czarne sznurowane trzewiki ze skóry”.

Po dwóch dekadach do tamtego komunikatu możemy dopisać ciąg dalszy. A działo się bardzo dużo i nie wszystko w tej sprawie zostało do końca wyjaśnione.

 

W śrubę wkręcił się kawałek ludzkich zwłok

Mroźne popołudnie, 6 stycznia 1999 roku, godzina 16. Na zewnątrz robiło się ciemno. Trzyosobowa załoga barki „Łoś” o numerze bocznym K-19, mocno sfatygowanego rzecznego statku transportującego kruszywo, po całym dniu pracy na Wiśle, powoli zbliżała się do portu rzecznego na krakowskim Zabłociu i szykowała się do manewru cumowania. Zwykłe rutynowe działanie, które nigdy nie nastręczało żadnych problemów. Do brzegu zostało zaledwie 100 metrów, kiedy nagle silnik jednostki zakrztusił się, po czym zgasł. Kapitan domyślił się, że coś musiało go zablokować. Kilkukrotne próby uruchomienia silnika spełzły na niczym. Statek przed kilkoma miesiącami przeszedł planowy przegląd i – jak do tej pory – nie sprawiał większych kłopotów. Co się zatem stało?

– Chłopaki, spokojnie! – stwierdził kapitan. – Dopłyniemy do portu dzięki prądowi wody, a jutro rano zobaczymy, co się stało. Szkoda teraz na to tracić czas.

Dzisiaj okolice portu na Zabłociu wyglądają zupełnie inaczej niż w 1999 roku. „Dwadzieścia lat temu nie było mostu, wyższej uczelni, tramwaju i rozrastającego się jak nowotwór osiedla. Kiedyś była to dzielnica przemysłowa, z małymi fabryczkami i siermiężnymi biurowcami. Dziś mieszkania tu drożeją, knajpki żyłują, ceny jak w Rynku, wszędzie reklamują się biura do wynajęcia. Choć dużo się zmieniło, to spacerować wzdłuż rzeki wciąż można tylko po przeciwnej stronie bulwarów. Tam gdzie dróżka nagle się urywa, kończy się budowana w zawrotnym tempie dzielnica, a zaczynają dzikie parkingi i wysypiska śmieci” – opisują tę okolicę autorzy książki „Polskie Archiwum X. Nie ma zbrodni bez kary” – Piotr Litka, Bogdan Michalec i Mariusz Nowak.

Kilkanaście minut później mężczyźni zacumowali statek przy nabrzeżu portu i rozeszli się do domów. Nazajutrz rano zabrali się za oględziny maszynowni. Najpierw zszedł tam jeden z członków załogi. Sprawdził urządzenia, wszystko było w porządku. „Na pewno jakiś przedmiot wkręcił się na wał śruby, a to unieruchomiło silnik” – pomyślał. Przeszedł na tył statku, by sprawdzić stan zewnętrznych urządzeń.

– Panie kapitanie, w śrubę wkręcił się kawałek ludzkich zwłok… – powiedział struchlałym głosem.

Dwaj pozostali mężczyźni pobiegli w kierunku maszynowni, na tył jednostki. Nie było mowy o pomyłce. W mechanizm napędowy pchacza zostało nawinięte coś, co przypominało ludzką skórę. Kawałek ucha nie pozostawiał cienia wątpliwości, co to jest!

 

Nie chce się wierzyć

Ze wstępnych oględzin fragmentów ciała wynikało, że jest to skóra z przedniej części korpusu, bez tkanek kostnych, z widocznym pępkiem i fragmentami owłosienia łonowego. Zwłoki zostały precyzyjnie rozkawałkowane – odnaleziony fragment ludzkiego ciała posiadał symetryczne otwory odcięcia rąk i nóg, a ponadto wycięcia w miejscach piersi! Anatomopatolodzy dokonujący oględzin, którzy na co dzień dokonują sekcji zwłok, byli zszokowani! To oni jako pierwsi stwierdzili, że skóra została w taki sposób wypreparowana, aby można było ją na siebie włożyć! Jeszcze nigdy w dziejach polskiej kryminalistyki śledczy nie spotkali się z równie przerażającym zdarzeniem. Wyglądało to tak, jakby ktoś wzorował się na psychopatycznym mordercy „Buffalo Billu”, który był bohaterem książki Thomasa Harrisa „Milczenie owiec”, jednego z najwybitniejszych thrillerów psychologicznych końca XX wieku. Wyimaginowany zabójca z tamtego utworu zabijał kobiety i zdzierał z nich skórę, z której następnie szył sobie ubranie.

– Wypreparowana skóra miała służyć jako kamizelka, za pomocą której zabójca chciał wejść w tożsamość ofiary – kilka miesięcy później te ustalenia potwierdzi jeden z biegłych psychologów – Zupełnie jak w „Milczeniu owiec”. Nie można wykluczyć, że zabójcę zainspirował właśnie ten film. Aż nie chce się wierzyć, że człowiek jest zdolny do takich okropności.

Znawcom światowej kryminalistyki przypominało to prawdziwą historię amerykańskiego seryjnego zabójcy z lat 50. XX wieku Edwarda Geina, w którego domu znaleziono „strój kobiecy” z ludzkiej skóry. O ile jednak tamten był zrobiony z pozszywanych pasów, o tyle „krakowska” skóra została zdarta w całości...

Jednak w połowie stycznia 1999 roku, kilka dni po wyłowieniu z Wisły ludzkich szczątków, krakowscy policjanci nie mieli pewności, że można mówić o wyrafinowanym zabójstwie. Lekarze nie wykluczali, że zgon kobiety nastąpił w wyniku nieszczęśliwego wypadku, np. wciągnięcia jej ciała do nieustalonej maszyny, a dopiero po tym fakcie pokiereszowane zwłoki wydobyto z takiej maszyny, odcięto kończyny i rozkawałkowano pozostałe ich fragmenty. Wprawdzie tę hipotezę również brano pod rozwagę, niemniej 15 stycznia 1999 roku wszczęto śledztwo w „sprawie zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem nieznanej osoby, której ciało ujawniono 7 stycznia w porcie rzecznym Zabłocie”. Wtedy rozpoczęło się jedno z najbardziej fascynujących i najtrudniejszych śledztw w historii polskiej kryminalistyki, a – kto wie – może i światowej!

Od samego początku dochodzeniowcy mieli świadomość, że to tajemnicza, zagadkowa i przede wszystkim wstrząsająca sprawa. Jeżeli rzeczywiście był to nieszczęśliwy wypadek, jak zakładano na początku stycznia 1999 roku, to dlaczego świadkowie albo współuczestnicy tamtego zdarzenia z tak nieludzkim okrucieństwem rozkawałkowali zwłoki? Gdyby zaś było to popełnione z zimną krwią zabójstwo, to trzeba przyznać, że kroniki kryminalne bardzo rzadko donoszą o podobnych zdarzeniach!

Potwierdzeniem tezy o zabójstwie było odnalezienie 15 stycznia 1999 roku, w kracie zbierającej odpady niesione przez Wisłę przy elektrowni na stopniu wodnym „Dąbie”, szczątków ubrań oraz ludzkiej nogi. Przeprowadzona kilka dni później analiza porównawcza niezbicie wykazała, że kończyna należała do tej samej osoby, której skórę wyłowiono z Wisły 7 stycznia 1999 roku. Tamtego dnia przeczesujący brzeg rzeki policjanci odnaleźli jeszcze damski but oraz kawałki ciemnoczerwonych rajstop. Później okazało się, że to przypadkowe znaleziska i nie mają one związku ze sprawą zabójstwa Katarzyny Z.

Przeprowadzone badania nie pozwoliły na określenie przyczyny ani czasu zgonu denatki. Wstępnie przyjęto hipotezę, że zgon kobiety nastąpił w listopadzie lub grudniu 1998 roku. Kim była ofiara? W jakich okolicznościach doszło do potwornego zabójstwa? Kim jest morderca i na jakim tle doszło do makabrycznego przestępstwa? Czy znowu zabije? A może ma już na sumieniu inne ofiary, tylko nikt jeszcze ich nie odnalazł? Dlaczego akurat ją morderca wybrał na ofiarę? W jej życiorysie nie było niczego, co by w szczególny sposób narażało ją na atak… To tylko kilka kluczowych pytań, które postawiono przed prowadzącymi śledztwo. Pojawił się strach, że gdzieś w Polsce czaił się okrutny zabójca, jakiego nigdy nie odnotowały kroniki kryminalne. Potwierdzali to zagraniczni specjaliści!

„Karol Suder, szef Archiwum X, nie będzie miał wątpliwości, że ktoś znał się na rzeczy. Musiał wiedzieć, jak umiejętnie zdjąć skórę. Rzeźnik, a może chirurg?”. Thomas Müller z Wiednia, psycholog i analityk kryminalny, uczeń słynnego agenta FBI, Roberta Resslera, obejrzy zdjęcia z sekcji zwłok i potwierdzi przypuszczenia polskich śledczych: ktoś zabił na tle seksualnym.

– Powiedział, że pierwszy raz spotyka się z czymś takim. Były przypadki oskórowania w Niemczech, ściągaliśmy nawet tę sprawę, ale to zupełnie co innego. Sprawca bawił się skórą i nie wiedział, co z nią zrobić dalej. A w naszym przypadku takie zdjęcie ludzkiej skóry było jedyne na świecie. Baliśmy się, że to się może powtórzyć. Jeśli wierzyć teorii, że sprawiało mu to przyjemność, powinien spróbować jeszcze raz. Moim zdaniem zabójca nam tę skórę zostawił w prezencie, jakby chciał powiedzieć: „Zobaczcie, jaki jestem dobry. Złapcie mnie” – napisze w 2018 roku Iza Michalewicz na łamach książki „Zbrodnie prawie doskonałe”.

 

Będę musiała z nią ostro porozmawiać

Jedna z hipotez zakładała, że wyłowione z Wisły szczątki zwłok należą do kobiety zaginionej w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Dokładnie przeanalizowano zgłoszenia o zaginionych osobach: zarówno w Krakowie, jak i całym województwie. Jedno z nich dotyczyło Katarzyny Z., studentki trzeciego roku religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, którą po raz ostatni widziano 12 listopada 1998 roku.

Tamtego feralnego dnia Katarzyna – jak co dzień – wyszła rano z domu na zajęcia. Umówiła się z mamą u lekarza w przychodni w Nowej Hucie, na zaplanowaną wcześniej wizytę. Matka bezskutecznie czekała na nią w poczekalni. Z pobliskiego automatu telefonicznego kobieta kilkakrotnie dzwoniła do domu z nadzieją, że zastanie tam córkę, jednak nikt nie podnosił słuchawki. Po półgodzinnym oczekiwaniu zdecydowała się wrócić sama do domu. Zastała zamknięte drzwi. Córki nie było. Zadzwoniła do jednej z jej bliskich przyjaciółek:

– Nie wiesz, co się dzieje z Kasią? – zapytała. – Została na jakichś zajęciach?

– To raczej niemożliwe, bo od dwóch tygodni nie było jej na uniwersytecie – odpowiedziała Jolanta K. – Byłam przekonana, że Kasia jest chora. Ostatni raz widziałam się z nią pod koniec października.

– Jak to, nie pojawiała się na wykładach i zajęciach?! Przecież codziennie rano wychodziła z plecakiem z książkami i zeszytami. Byłam przekonana, że jeździ na uniwersytet.

– Proszę pani, wiem co mówię, Kaśki od kilkunastu dni nie było na żadnych zajęciach.

Zaskoczenie, szok i niedowierzanie. „Chyba się przesłyszałam? Może ta koleżanka się pomyliła? Albo robi sobie głupie żarty!” – różne myśli przemknęły jej przez myśl, jak uderzenie pioruna. Zawsze myślała, że córka nie ma przed nią żadnych sekretów i niczego nie ukrywa… Tymczasem okazało się, że Katarzyna od dwóch tygodni wagaruje. Dlaczego jej o tym nie powiedziała? Co było powodem, że ledwie rozpoczęła naukę na nowym kierunku studiów, a już zaczęły się problemy?

– Będę musiała z nią poważnie porozmawiać – postanowiła w głębi duszy kobieta.

Jednak do tej rozmowy nigdy nie doszło.

Katarzyna nie wróciła do domu. Następnego dnia zrozpaczona matka powiadomiła policję o zaginięciu córki. W jej poszukiwania włączyli się również studenci. Ogłoszenia o zaginięciu dziewczyny pojawiły się w lokalnej prasie i miejscowej telewizji. Jak zawsze w takich sytuacjach zgromadzono wiele tropów, które dawały nadzieję na szybkie rozwikłanie sprawy. Ktoś widział zaginioną w autobusie jadącym do Chrzanowa, ktoś inny twierdził, że przed kilkoma dniami spotkał ją w jednym z katowickich pubów, ktoś inny zarzekał się, że kilka godzin wcześniej mijał się z nią na zakopiańskich Krupówkach.

 

Na swój sposób była uparta

Rozszyfrowanie zaginięcia Katarzyny Z. było skomplikowaną sprawą. Nie udało ustalić się zbyt wiele na temat jej życia osobistego, grono jej znajomych nie było liczne. Matka i sąsiedzi podkreślali, że była cicha, spokojna, twardo stąpała po ziemi. Przed kilkoma laty ukończyła z wyróżnieniem jeden z nowohuckich ogólniaków. Pochodziła z inteligenckiej rodziny (matka – psycholog, zmarły w 1998 roku ojciec ukończył historię na Uniwersytecie Jagiellońskim). Rodzice byli przekonani, że jedyna córka pójdzie w ich ślady, tym bardziej że nauka przychodziła jej bez najmniejszych problemów. Katarzyna nigdy nie sprawiała im żadnych kłopotów wychowawczych. Po maturze, za namową rodziców, zdała egzaminy na psychologię. Jednak ten kierunek w ogóle jej nie interesował i po kilku miesiącach porzuciła naukę. W następnym roku zdecydowała się zdawać na historię. Dostała się na studia, jednak powtórzyła się sytuacja sprzed roku – jeszcze przed zakończeniem pierwszego semestru oświadczyła matce, że ten kierunek nie jest dla niej.

– Ale chyba nie masz zamiaru skończyć na średnim wykształceniu?! – matka była niemal załamana. – Może spróbujesz gdzie indziej?

Katarzyna Z. od pewnego czasu interesowała się ideologią „New age” i może stąd wziął się pomysł studiowania religioznawstwa. Wydawało się, że wreszcie trafiła na coś interesującego. Tak przynajmniej sądziła matka. Jednak jak się potem okazało, po niespełna miesiącu córka przestała chodzić na zajęcia, choć nigdy jej o tym nie powiedziała. W połowie listopada 1998 roku wyszła z domu i zaginął po niej wszelki ślad.

Katarzyna lubiła wolne, niczym nieskrępowane życie. Uwielbiała góry, dlatego często jeździła w Tatry lub Beskidy na długie spacery górskimi szlakami. Najczęściej towarzyszył jej ojciec albo któraś z koleżanek. Jednak góry nie były jej jedynym żywiołem. Lubiła muzykę rockową (uwielbiała słuchać zespołu Grateful Dead, grającego psychodeliczną odmianę rocka), dlatego równie często w gronie przyjaciół jeździła na koncerty różnych artystów do katowickiego „Spodka”. Wreszcie trzecią pasją była literatura fantastyczna, przede wszystkim książki Tolkiena. Niektóre czytała po kilka razy.

– Córka była zamknięta w sobie – próbowała scharakteryzować ją matka. – U swoich przyjaciół akceptowała tylko te cechy, które jej odpowiadały. Wydaje mi się, że niełatwo poddawała się manipulacji innych ludzi, bo na swój sposób była uparta, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ja nie miałam z nią żadnych problemów, przynajmniej do tej pory. Naprawdę nie mam pojęcia, co się z nią stało!

Ostatnie tygodnie życia Z. były wielką zagadką dla śledczych. Ukrywała przed matką wagary, to zrozumiałe, ale co robiła całymi dniami? Na pewno chodziła po księgarniach, szukała płyt z ulubioną muzyką, ale ile można poświęcać na to czasu! Godzinę, dwie dziennie? Co jeszcze robiła? Na tydzień przed zaginięciem zamówiła kolejne płyty. Do sklepu muzycznego przyszła sama, szukała płyt, które ją interesowały. Sprzedawca nie zapamiętał niczego szczególnego, nikogo z nią nie widział. Przyszła tak jak zawsze, złożyła zamówienie. Być może zrezygnowała z nauki w październiku 1998 roku, bo poznała kogoś wyjątkowego, osobę, która ją czymś zauroczyła, zaciekawiła, zadziwiła. Osobę wartą tego, by porzucić naukę i dalej odgrywać przed matką, która była dla niej po śmierci ojca najważniejszą osobą w życiu, pozory studiowania. Sprawca spotykał się z nią, zapraszał ją gdzieś, rozmawiał, dyskutował?

 

Zapadła się jak kamień w wodę

Krakowscy policjanci przeprowadzili kilkadziesiąt rozmów z członkami rodziny Katarzyny Z., przyjaciółkami oraz ze studiującymi razem z nią koleżankami i kolegami. Z mniej lub bardziej oficjalnych rozmów wyłaniał się obraz cichej, spokojnej dziewczyny.

– Ona była zamknięta w sobie – podkreślało wielu jej rówieśników. – Lubiła słuchać zwierzeń innych ludzi, ale niemal nigdy nie mówiła o sobie. Nie wiedzieliśmy nawet, czy ma jakiegoś chłopaka na stałe. Nikt jej nigdy nie widział na dyskotece albo w pubie. W gruncie rzeczy spędzała z nami po kilka godzin dziennie, ale żyła jakby obok nas.

– Kaśka nigdy nie zwierzała się nam ze swoich problemów, tak jakby nigdy ich nie miała – dodały dwie bliskie przyjaciółki. – Interesowała się rzeczami nierealnymi. Dziwiło nas, że zamiast interesować się choćby chłopakami ze studiów, pasjonowała się piosenkarzami i aktorami. Niektórzy byli wręcz jej idolami, mogła o nich opowiadać całymi godzinami. A przecież niektórzy w jej wieku zakładają rodziny, mają dzieci, żyją w zupełnie innym świecie, którego ona w ogóle nie przyjmowała do wiadomości.

Prowadzący poszukiwania policjanci opracowali kilka wersji wydarzeń związanych ze zniknięciem krakowskiej studentki. Jedna z nich zakładała, że dziewczyna związała się z jakąś nieformalną grupą, np. fanów muzyki i przebywa w innym mieście. Zagadką jednak było to, z czego się utrzymuje. Od momentu zaginięcia nie podjęła ani jednej złotówki z konta osobistego. Przypuszczenie, że poszła do jakiejś pracy, było mało prawdopodobne, bo jeszcze nigdy w życiu nie zarabiała na własne utrzymanie. Do tej pory zawsze spadało to na barki rodziców, a ostatnio matki. Może związała się z jakąś sektą, może po raz pierwszy w życiu uległa zauroczeniu nagłą miłością. Wykluczono porwanie, raczej nieprawdopodobne było uprowadzenie do jakiegoś domu publicznego w Europie Zachodniej. Mnożyły się wersje i hipotezy, przybywało pytań bez odpowiedzi.

Wreszcie ktoś powiązał sprawę ludzkiej skóry wyłowionej z Wisły z zaginięciem studentki. I to był strzał w dziesiątkę!

 

Zdjął skórę z twarzoczaszki, wyjął jej gałki oczne

Pod koniec kwietnia 1999 roku, w wyniku porównania materiału genetycznego pobranego z odnalezionych w Wiśle szczątków z DNA pobranym od matki Katarzyny Z., biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie stwierdzili, że fragmenty wyłowionego z Wisły ciała należą do jej córki. Późniejsze badania toksykologiczne jednoznacznie wykluczyły, aby zamordowanej dziewczynie podano przed śmiercią truciznę, narkotyki lub inne środki odurzające. Dzięki ustaleniu tożsamości denatki, śledztwo w sprawie zabójstwa nabrało zupełnie innego tempa.

Jeszcze przed ustaleniem tożsamości brutalnie zamordowanej kobiety dokładnym badaniom poddano fragmenty skóry wyłowione z Wisły. Podczas analizy pod mikroskopem brzegów otworów w skórze z okolic sutków piersi okazało się, że na większości obwodu brzegi te są równe i gładkie, jedynie w niewielkim stopniu strzępiaste. To z kolei pozwoliło na stwierdzenie, że oddzielenie brodawek sutkowych wraz z otoczkami nastąpiło w wyniku posłużenia się ostrym tnącym narzędziem. Ten sposób działania wskazywał na celowe działanie sprawcy. Według biegłych wycięcia brodawek sutkowych spotykane są przede wszystkim w zabójstwach z lubieżności. Biorąc pod uwagę, że zabójca wykazał się wyjątkowymi umiejętnościami w rozkawałkowywaniu zwłok, prowadzący śledztwo mieli świadomość, że wykrycie sprawcy nie będzie szybkie i proste.

Jedną z rutynowych czynności w tego rodzaju sprawach jest analiza, czy do podobnych zabójstw nie doszło w ostatnich latach w innych rejonach Polski. Nie można było wykluczyć, że zbrodnie są dziełem tego samego seryjnego mordercy – dewianta seksualnego. Dzięki kwerendzie archiwów dotarto do akt podwójnego zabójstwa, do jakiego doszło – również w Krakowie – 7 czerwca 1983 roku. Tamtego dnia niejaki Alojzy F. zabił, a potem porąbał ciało syna na dziewięć kawałków i część z nich wrzucił do Wisły. Od ciała zamordowanej żony oddzielił jedynie głowę, z której zdjął skórę z twarzoczaszki, oraz wyjął jej gałki oczne. Zabójca po kilku dniach wpadł w ręce ówczesnej milicji i już podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do podwójnej makabrycznej zbrodni. Podejrzanego poddano obserwacji psychiatrycznej. Ponieważ okazało się, że cierpi on na schorzenia wykluczające odpowiedzialność karną, został umieszczony w jednym ze szpitali dla psychicznie chorych.

Być może nie byłoby w tej sprawie nic rewelacyjnego, gdyby nie informacja, że 23 marca 1998 roku, decyzją sądu, Alojzy F. został wypuszczony na wolność. Policjanci zaangażowani w śledztwo w sprawie zabójstwa Katarzyny Z. byli przekonani, że może on być sprawcą tej zbrodni. Wskazywał na to niemal taki sam sposób popełnienia zabójstwa, jak w 1983 roku. To był jednak fałszywy trop. Pan F. od prawie roku przebywał w domu opieki społecznej. Był ciężko chory i samodzielnie nie opuszczał ośrodka. Stan jego zdrowia wykluczał, aby mógł dokonać tak niebywałej zbrodni. Sprawca pozostawał na wolności, prowadzący śledztwo mieli coraz mniej pomysłów, gdzie i jak szukać człowieka, który zabił Katarzynę Z.

 

Wydawało nam się, że mamy już sprawcę

I wtedy, niczym grom z jasnego nieba, gruchnęła wiadomość, że w jednej z podkrakowskich miejscowości, w maju 1999 roku, doszło do zabójstwa, którego okoliczności bardzo przypominały śmierć Katarzyny Z. W niewielkim domku w Mogilanach policja znalazła rozkawałkowane zwłoki mieszkającego tam od kilku lat Witolda W. Denata powieszono na metalowym zaczepie, za nogi owinięte w czerwony worek foliowy, tułowiem w dół. Nogi w stawie kolanowym były pocięte przez sprawcę. Brakowało głowy. Obok zwłok, w odległości około półtora metra, leżała ściągnięta z głowy i szyi skóra wraz z włosami. Była ona przecięta pomiędzy oczodołami wzdłuż całej głowy, a potem zszyta nitką. Dzięki temu utworzono z niej przerażającą maskę. Unoszący się w powietrzu zapach formaliny wskazywał, że była ona w jakiś sposób impregnowana. Na podłodze leżały młotek i śrubokręt.

Z pierwszych ustaleń wynikało, że sprawcą zabójstwa jest syn denata – Władysław W., były student medycyny i psychologii. Kilka godzin później policja zatrzymała domniemanego mordercę.

– No to mnie macie – powiedział jednemu z policjantów.

Wcześniej, w pobliskich krzakach, odnaleziono leżącą tam odciętą głowę zamordowanego mężczyzny. Już podczas pierwszego przesłuchania Władysław W. przyznał się, że powodem dramatu były nieporozumienia rodzinne. Zwabił ojca do piwnicy pod pretekstem pomocy w pracach gospodarczych, tam obezwładnił paralizatorem elektrycznym, potem zabił, zadając kilkanaście ciosów śrubokrętem. Na końcu odciął głowę i ściągnął z niej skórę. Zrobił z niej coś w rodzaju maski, którą potem naciągnął na twarz i… chodził w niej po podwórzu.

Morderstwo popełnione przez Władysława W. nie mieściło się w żadnym z opisów dostępnych w literaturze psychiatrycznej. Zamordowany był 53-letnim emigrantem polskiego pochodzenia, który wraz z synem i ojcem 5 lat wcześniej przeniósł się do Polski z Kazachstanu. Ojcobójca nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego oskalpował głowę Witolda W., a jego skórę założył na siebie. Twierdził, że usiadł w niej przed domem, by pokazać się dziadkowi i sprawdzić, czy ten go pozna. Akt oskarżenia zarzucał mu działanie ze szczególnym okrucieństwem, „z niskich pobudek, zasługujących na szczególne potępienie”. Krakowski sąd okręgowy skazał go na karę 25 lat pozbawienia wolności.

 

Wracamy do punktu wyjścia?

Po wykluczeniu Władysława W. jako sprawcy zabójstwa studentki, prowadzący śledztwo znaleźli się praktycznie w punkcie wyjścia. Mijały kolejne tygodnie, potem miesiące. Upływający czas i olbrzymi wysiłek nie przybliżyły prowadzących śledztwo do sprawcy zabójstwa. Policjanci nie wiedzieli nawet, w jakim kręgu ludzi go szukać. Fakt, że zbrodniarz doskonale zna anatomię ludzkiego ciała – przynajmniej teoretycznie – pozwalał na ograniczenie kręgu poszukiwań. Być może to pracownik prosektorium, człowiek studiujący w przeszłości medycynę albo pracownik związany z masarstwem lub rzeźnictwem. Nie sposób jednak sprawdzić kilkudziesięciu, a może kilkuset tysięcy ludzi w całym kraju.

– Fachowość, z jaką ten człowiek ściągnął z dziewczyny skórę, wskazuje na lekarza, studenta medycyny, ewentualnie na pracownika rzeźni – przekonywali dziennikarzy krakowscy dochodzeniowcy. – To, że po zaginięciu kobiety nikt nie zauważył podejrzanego typa kręcącego się nad Wisłą, a mimo to wyłowiono z niej szczątki, świadczy, że mamy do czynienia z osobą związaną z rzeką. Najpewniej stałym bywalcem przybrzeżnych terenów, którego obecność nikogo nie dziwi albo kompletnym odludkiem przemykającym sobie tylko znanymi szlakami. Z profilu i zebranych przez nas informacji wynika zaś, że Katarzyna Z. była jego przypadkową ofiarą. Ot, wyszła na spacer, akurat wtedy, kiedy zabójca postanowił zapolować...

Z ustaleń krakowskich śledczych wynikało, że nigdzie na świecie nie popełniono równie potwornej zbrodni. Tymczasem, jak wynika z analiz amerykańskich psychiatrów, psychopatyczni zabójcy po dokonanej zbrodni często przechodzą okres wyciszenia. Krytycznym momentem jest siódmy rok od zabójstwa.

– Psychiatrzy nie mają wątpliwości – zabójca działał z pobudek seksualnych – mówił w 2004 roku na łamach tygodnika „Przegląd” jeden z krakowskich dochodzeniowców. – Przed pięcioma laty byli pewni, że uderzy ponownie. Dlatego śledzono każde zaginięcie kobiety zgłoszone w Małopolsce. Do tej pory jednak nie udało się ujawnić innej ofiary niż studentka. – To powód do radości i stresu zarazem. Bo psychopatyczni zabójcy po dokonaniu mordu przechodzą okres wyciszenia. W tym czasie może u nich nastąpić zwrot ku religii, nawet o charakterze dewocyjnym. Ponieważ zabili z pobudek seksualnych, tym później dobiorą się do następnej ofiary, im dłużej będą czuli zaspokojenie. Niektórzy mogą zabić następnego dnia, inni – na zawsze zaspokojeni bądź gnębieni wyrzutami sumienia – nie zrobią tego już nigdy. Momentem krytycznym jest siódmy rok od zabójstwa – to maksymalny czas wyciszenia, po którym wiadomo, czy przestępca jest zabójcą seryjnym, czy epizodycznym.

Potencjalnych sprawców szukano nawet poza granicami Polski. W tamtym czasie u naszych zachodnich sąsiadów zatrzymano mężczyznę, który z tamtejszych cmentarzy wykradał dopiero co pochowane zwłoki młodych kobiet, następnie zdzierał z nich skórę, szyjąc dla siebie coś na kształt koszuli. Modus operandi popełnianych przez niego przestępstw częściowo pasował do zabójstwa Katarzyny Z. Po sprawdzeniu i weryfikacji jego przypadku jednoznacznie wykluczono, by miał on coś wspólnego z tą sprawą.

Pomimo wykonania gigantycznej pracy, przesłuchania kilkudziesięciu osób oraz zakrojonych na szeroką skalę działań operacyjno-wywiadowczych, nie pojawiły się żadne nowe informacje wskazujące na potencjalnego sprawcę tej zbrodni. Pod koniec września 2000 roku zapadła decyzja o zakończeniu śledztwa: „Aktualnie wyczerpane zostały wszelkie możliwości dowodowe uzasadniające dalszą kontynuację prowadzonego postępowania przygotowawczego” – napisał w uzasadnieniu decyzji prokurator. „Dlatego śledztwo postanowiono umorzyć wobec niewykrycia sprawcy przestępstwa”. ■

 

Leszek Malec

 

Ciąg dalszy w następnym numerze.

Pershing.20 lat po śmierci

GANGSTER, ALE NIE BANDYTA?

Patryk SZULC

 

W latach 90. XX wieku każdy słyszał o gangach pruszkowskim czy wołomińskim. Niektórzy mieli o tyle mniej szczęścia, że musieli stanąć oko w oko z groźnymi przestępcami. Nie oznaczało to bynajmniej ich związków czy tym bardziej koleżeństwa ze środowiskami kryminalnymi.

Najczęściej wystarczyło prowadzić restaurację lub sklep, a gangsterzy pojawiali się sami – proponując ochronę w zamian za opłatę. W przypadku odmowy „ochroniarze” stawali się oprawcami. Na tym polegało wymuszanie haraczy. Przedsiębiorcy prowadzący rozmaite biznesy próbowali nawet przeciwstawić się gangom z Pruszkowa i Wołomina – zamykając lokale na stołecznej Starówce i wywieszając kartki o treści: „Zamknięte z powodu mafii”.