Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Luiza Terrer jest zwykła, nastolatka, samotniczka i bardzo emocjonalna osoba. Nie ma zbyt wielu przyjaciół do czasu, aż udaje się na letnie ognisko, na które zostaje zaproszona przez znajomego z Facebooka. Poznaje tam dwie nad wyraz zwariowane osoby, które zagoszczą w jej życiu na dużej. W jednym momencie życie Luizy wywróci się do góry nogami, gdy los postawi na jej drodze Lucyfera Nelsona, płatnego i bezlitosnego zabójcę. Znajomość z nim otworzy przed Luiza nowe furtki możliwości, namiętności, miłości i bezpieczeństwa. Lucyfer da jej wszystko to, czego nie zaznała nigdy ze strony matki. Czy Lucyfer zdoła uchronić Luizę od niebezpieczeństwa, które czyha na nią na każdym kroku?
Przez swoje pochopne decyzję i postawienie swojego losu na jedną kartę Luzia wpakuję się w niezłe tarapaty, Vincent Clark — odwieczny wróg braci Nelson, stanie na drodze Luizy.
Książka jest przeznaczona dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 502
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sylwia Kirsz
DEVIL'S
LOVE
Tom 1 #Devil's
Copyright ©
Sylwia Kirsz
Wydawnictwo SILVER
Szarnoś 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All right reserved
Redakcja:
Marta Chelińska
Korekta:
Sylwia Kirsz
Projekt okładki:
Sylwia Kirsz
Skład:
Michalina Roczniewska
Druk i oprawa:
Abedik S.A.ński
www.wydawnictwo-silver.pl
Numer ISBN: 978-83-972351-0-6
Dla tych, którymi zawładnęły ich własne demony…
Ja cały czas ze swoimi walczę.
OSTRZEŻENIE
Ta historia nie jest lekką opowieścią do przeczytania, nie była
również dla mnie łatwa do napisania.
Przewijają się tu takie tematy, jak próba gwałtu, seks, przemoc,
morderstwa czy zachowania socjopatyczne niektórych
bohaterów.
Ale uwierzcie – to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Czytacie na własną odpowiedzialność. Zdaję sobie sprawę, że
książka nie przypadnie do gustu wielu osobom, ale proszę: nie
piszcie niepochlebnych recenzji tylko dlatego, że przerażają Was
sceny przemocy.
W opowieści znajdziecie też wątek miłosny. Uwierzcie, ja sama
chwilami nie lubię głównej bohaterki za podejmowane przez nią
decyzje.
KSIĄŻKA NIE JEST PRZEZNACZONA DLA OSÓB PONIŻEJ 18
ROKU ŻYCIA.
JEŚLI MIEWACIE STANY LĘKOWE, DEPRESYJNE,
SKONTAKTUJCIE SIĘ ZE SPECJALISTAMI.
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
Telefon zaufania dla dorosłych: 116 123
Linia wsparcia dla osób w stanie kryzysu psychicznego:
800 70 2222
Linia wsparcia dla dzieci w stanie kryzysu psychicznego:
800 12 12 12
W razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia: 112
Wszystkie numery są czynne całą dobę, 7 dni w tygodniu.
PLAYLISTA
Meg Myers – Desire
Selena Gomez – Good for You
3 Doors Down – Here Without You
System of a Down – Chop Suey!
David Kushner – Skin and Bones
Więcej znajdziecie na:
Kiedy otchłań cię pochłonie,
nie będziesz potrzebował już tlenu, by żyć.
Prolog
Całe życie byliśmy szkoleni, aby zabijać. Mieliśmy być maszynami do zabijania. Bez uczuć. Bez emocji. Bez zawahania, gdy palec jest na spuście. Bez cienia wątpliwości. Bez uczuć. Bez emocji. Bez zawahania się choćby na sekundę.
Nie sądziłem też, że czeka mnie w życiu coś innego niż śmierć. Pochłonął mnie mrok. Rozrastał się z każdym rokiem, z każdym dniem. W końcu zabijanie przynosiło mi chorą satysfakcję. Ja nie lubiłem tego robić – ja to kurwa kochałem. Zatraciłem się w krwi swoich ofiar do szaleństwa. Doszło do tego, że z Rafaelem zakładaliśmy się, kto będzie miał na swoim koncie więcej głów. Moja chęć rywalizacji jak zawsze mnie nie zawiodła. Nie lubiłem przegrywać. I ten skurwysyn o tym wiedział. Toczyłem walkę, aż pewnego dnia byłem pewien, że zabije sam siebie.
– Trzymaj. – Rafael rzucił broń w moją stronę, a ja złapałem ją jedną ręką. Była odbezpieczona.
– Ty chory pojebie – skwitowałem.
Tak właśnie wyrażaliśmy swoje uczucia, a raczej ich brak. Z Rafaelem łączyła mnie więź. Nie braterska, nie przyjacielska – byliśmy wspólnikami. Łączyły nas tylko przelana krew i liczba trupów na koncie. Z zewnątrz jednak mogliśmy się wydawać najlepszymi przyjaciółmi; tak też przedstawialiśmy naszą relację osobom niezwiązanym z tym światem. W pewnym sensie przywiązaliśmy się do siebie. Znaliśmy się
od dziecka, różnica wieku między nami była znikoma, bo Rafael był starszy ode mnie tylko o dwa lata. Staliśmy przed bramą, paląc papierosy. Był środek dnia, a my byliśmy głodni krwi, która miała za chwilę się polać z głów naszych ofiar. Jednym kopnięciem otworzyłem bramę, przed budynkiem stało dwóch mężczyzn. Zbliżaliśmy się do nich powolnym krokiem. Jeden z nich dostrzegł, że idziemy w ich stronę, i jego dłoń automatycznie powędrowała na kaburę. Wyciągnął broń. Spojrzałem w stronę Rafaela, on spojrzał na mnie – zaczęło się. Rafael prostym ruchem ręki wystawił spluwę przed siebie i bez chwili zawahania oddał strzał. Kula trafiła mężczyznę w ramię. Upadł na ziemię, wydając z siebie skomlenie szczeniaczka. Drugi od razu rzucił pistolet na ziemię i uniósł ręce ku górze w geście kapitulacji. Zapewne myślał, że ten gest wybawi go od śmierci.
Zdjąłem okulary przeciwsłoneczne z nosa i spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem. Przez lewe i prawe ramię miałem przewieszone na krzyż dwa sztylety. Sięgnąłem za plecy, chwyciłem jeden z nich i podszedłem do mężczyzny, zadając mu cios przeszywający jego brzuch na wylot. Jego pisk był nie do opisania – to była muzyka dla moich uszu. Uwielbiałem, jak płakali i błagali o życie. Mój wewnętrzny demon był na głodzie. Musiałem go karmić coraz częściej. Nie zabijałem z przymusu, lecz dla zabawy. Jednym ruchem ręki przekręciłem sztylet, który nadal tkwił w jego ciele. Wyciągnąłem go, a z ciała zaczęły wypływać wnętrzności. Mężczyznę czekała długa i powolna śmierć. Bez zastanowienia weszliśmy do środka. Schody prowadziły na sam dół, do podziemnej VIPowskiej sali. Na środku stał ogromny stolik, przy którym siedziało czterech graczy. Grali w pokera.
Rafael przeładował broń, a faceci w garniturach do strzegli nasze postacie w ciemności korytarza. Nie zdążyli nawet wstać, bo mój partner odstrzelił każdego z nich po kolei. Poszedłem do jedynego żyjącego jeszcze człowieka, leżał nieruchomo na krawędzi krzesła. Przejechałem nożem po jego ramieniu, później po karku, a na końcu dojechałem do twarzy i zatrzymałem się przy oczodołach. Bez mrugnięcia dostrzegłem przerażenie w oczach tego mężczyzny, jego błagający wzrok był dla mnie czymś w rodzaju zwycięstwa. Był głupcem, myśląc, że pozwolę mu odejść.
Stanąłem tuż za nim, złapałem go za włosy i odchyliłem głowę do tyłu, po czym przejechałem ostrzem po jego szyi. Krew zaczęła tryskać na stół i leżące na nim trupy. Bez słowa wyszliśmy, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wykonywaliśmy naszą pracę profesjonalnie, bez zbędnych rozmów. Bez zbędnych pytań. Kiedy zadowoleni wyszliśmy z budynku, oboje wyciągnęliśmy z kieszeni telefony, które nie służyły do rozmów. Na ekranie pojawiła się suma pieniędzy za wykonaną robotę. Każdy z nas podszedł do swojego auta i ruszyliśmy w zupełnie inne strony. Nigdy nie myślałem o tym, co robię i czym się zajmuję, wiedziałem jednak, że tkwię w tej rzeczywistości od dziecka. Pełnej przemocy, bólu i trupów. Nie znałem innego świata, byłem przesiąknięty nim do szpiku kości.
Odpędzając natrętne myśli, pojechałem okrężną drogą na obrzeżach miasta; drogą, którą praktycznie nikt nie uczęszczał. Osiedle zostało zamknięte ponad dziesięć lat temu. Przejeżdżając tędy, zawsze zwalniałem, aby zobaczyć, jak takie piękne miejsce zostało zmarnowane. Drzewa, kwiaty nadal tam odrastały. Po swoim morderczym szale lubiłem przebywać strzegli nasze postacie w ciemności korytarza. Nie zdążyli nawet wstać, bo mój partner odstrzelił każdego z nich po kolei. Poszedłem do jedynego żyjącego jeszcze człowieka, leżał nieruchomo na krawędzi krzesła. Przejechałem nożem po jego ramieniu, później po karku, a na końcu dojechałem do twarzy i zatrzymałem się przy oczodołach. Bez mrugnięcia dostrzegłem przerażenie w oczach tego mężczyzny, jego błagający wzrok był dla mnie czymś w rodzaju zwycięstwa. Był głupcem, myśląc, że pozwolę mu odejść. Stanąłem tuż za nim, złapałem go za włosy i odchyliłem głowę do tyłu, po czym przejechałem ostrzem po jego szyi. Krew zaczęła tryskać na stół i leżące na nim trupy. Bez słowa wyszliśmy, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wykonywaliśmy naszą pracę profesjonalnie, bez zbędnych rozmów. Bez zbędnych pytań. Kiedy zadowoleni wyszliśmy z budynku, oboje wyciągnęliśmy z kieszeni telefony, które nie służyły do rozmów. Na ekranie pojawiła się suma pieniędzy za wykonaną robotę. Każdy z nas podszedł do swojego auta i ruszyliśmy w zupełnie inne strony. Nigdy nie myślałem o tym, co robię i czym się zajmuję, wiedziałem jednak, że tkwię w tej rzeczywistości od dziecka. Pełnej przemocy, bólu i trupów. Nie znałem innego świata, byłem przesiąknięty nim do szpiku kości.
Odpędzając natrętne myśli, pojechałem okrężną drogą na obrzeżach miasta; drogą, którą praktycznie nikt nie uczęszczał. Osiedle zostało zamknięte ponad dziesięć lat temu. Przejeżdżając tędy, zawsze zwalniałem, aby zobaczyć, jak takie piękne miejsce zostało zmarnowane. Drzewa, kwiaty nadal tam odrastały. Po swoim morderczym szale lubiłem przebywać wśród natury. Przejechałem kilka ulic i dojechałem do pomostu, do którego droga prowadziła przez las. Zatrzymałem się tuż przed zjazdem na pomost i wtedy zobaczyłem ją… Siedziała na środku drogi z długopisem z ręku i, jak mi się wydawało, notesem. Na uszach miała słuchawki, więc szansa, że mnie zobaczy, była nikła. Nie gasząc silnika, wpatrywałem się w nią uważnie. Była taka piękna, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Jej kasztanowe włosy rozwiewał wiatr, smukła sylwetka wyłaniała się spod za dużego ubrania. Zarysowany profil szczęki okalał lekki
uśmiech. Promienie otulały jej twarz, która była skierowana w stronę słońca. Mógłbym wpatrywać się w nią całe wieki, mimo że dopiero chwilę temu ją dostrzegłem. W tym samym momencie odwróciła wzrok w moją stronę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
To była ona.
Ona była tym małym światłem w tunelu, za którym chciałem iść.
Tylko jej miłość mogła mnie uleczyć.
Tylko ona mogła zabrać mój mrok.
Była tym światłem, którego potrzebowałem najbardziej.
Diabeł tkwi w szczegółach. Tak myślałem.
Byłbym głupcem, jakbym w to nie wierzył.
Rozdział 1
Luiza
Była trzecia w nocy. Stałam na krawędzi pomostu, pod którym znajdowała się nicość. Ciemność, która wołała moje ciało. Porywała moją duszę. Otchłań, która miała mnie pochłonąć.
Niebo było bezchmurne, a z tego miejsca wyraźnie było widać gwiazdy, w które uwielbiałam patrzeć. Jedna lampa na pomoście tliła się stłumionym światłem, jarzeniówka mrugała, co nadawało półmrocznego klimatu tej scenie. Czułam się jak w filmie, w którym młoda kobieta chce popełnić samobójstwo, a przypadkiem jej wybawicielem zostaje młody, przystojny mężczyzna, w którym zakochuje się do szaleństwa. Nie liczyłam na to, że ktoś przybędzie mi z pomocą i odwiedzie mnie od tego pomysłu. Wręcz przeciwnie: modliłam się w duchu, aby nikt nie zakłócił mi tej chwili.
Spojrzałam w dół. Stałam już przy samej krawędzi.
Ciemność przyprawiała mnie o dreszcze, moje ciało było spięte, ale byłam zdecydowana skoczyć i zakończyć moje beznadziejne życie na zawsze. Jedna stopa tkwiła już w powietrzu. Nie miałam po co tkwić na tym świecie, a tym bardziej nie chciało mi się już żyć. Pomyślałam przez chwilę o Rafaelu – jak by się czuł, gdyby już mnie nie było na tym świecie? Czy obwiniałby siebie za moją decyzję? Czy kiedykolwiek by o mnie zapomniał?
Prawdę mówiąc, był on jedynym powodem, dla którego jeszcze nie podcięłam sobie żył w wannie. Taka sytuacja miała już miejsce wcześniej – przypomniałam sobie tę chwilę. Wolność, którą wtedy czułam. Kiedy z każdym powolnym oddechem uciekało ze mnie życie. Kiedy całkowity spokój ogarnął moją duszę, a cisza wypełniała mnie całą po brzegi. Ale przypomniałam sobie też, że po tym wszystkim otworzyłam oczy i znajdowałam się w szpitalnej sali. Gdy ponownie zaczerpnęłam powietrza, wszystkie uczucia, emocje wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Dokładnie pamiętam twarz Rafiego, który ślęczał przy moim łóżku w totalnej rozsypce. Dokładnie pamiętam moment, w którym otworzyłam oczy i łapczywie chwytałam każdy oddech, jednocześnie nie mogąc przełknąć tego nadmiaru powietrza.
Wtedy mój koszmar zaczął się na nowo.
Oczyść umysł, Luizo.
W tej samej chwili zachwiałam się, a ktoś pociągnął mnie w tył. Złapał mnie pod piersi obiema rękami tak, że przychylając się razem z nim do tyłu, upadłam wprost na niego. Po wielkości jego ciała mogłam stwierdzić, że to mężczyzna. Potrzebowałam chwili na oddech. Wstałam, spojrzałam się za siebie i z nienawiścią w oczach krzyknęłam z taką mocą, że mój głos wstrząsnął mną samą:
– Czemu to zrobiłeś?! Nie widziałeś, że chciałam skoczyć, do cholery?! – Byłam wkurwiona do tego stopnia, że artykułując te słowa, zdarłam gardło od przeraźliwego krzyku.
– Wiem, dlatego cię stamtąd zabrałem – powiedział to tak lekkim głosem, jakby była to dla niego codzienność.
Powoli podnosił się. Był ubrany w czarne spodnie, które idealnie na nim leżały, eksponując jego obszerne, ale zgrabne nogi, i czarną koszulkę z długim rękawem, przez którą można było dostrzec jego umięśnione barki. Jego jasnoblond włosy były w totalnym nieładzie. Zarysowana szczęka dodawała mu męskości, ale gniew, jaki zauważyłam w jego brązowych oczach, był niczym przy moim zdenerwowaniu. Na jego widok moje serce zaczęło szybciej bić. Czułam jego puls, moja klatka piersiowa unosiła się w niewiarygodnie szybkim tempie. Mogłabym powiedzieć, że nie byłam w stanie zapanować nad swoim oddechem.
– Dlaczego? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Przez chwilę myślałam, że wyleję morze łez na asfalt. – Dlaczego odebrałeś mi tę szansę? – Patrzyłam prosto w jego oczy, a on wpatrywał się we mnie z taką złością, jakby był na mnie wkurzony, że nie szanuję życia i postanowiłam je sobie odebrać. Bo tak było.
– Jaką, kurwa, szansę?! – Zrobił krok do przodu, a gdy już znalazł się blisko mnie, spojrzał w moje oczy jeszcze głębiej. – Powinnaś być mi wdzięczna, że uratowałem cię od twojej głupoty. – Jego arogancja sprawiała, że miałam ochotę go w tej chwili udusić.
– A ty myślisz, że kim do cholery jesteś? – warknęłam. – Myślisz, że możesz mnie oceniać? – Moja złość sięgała zenitu, miałam ochotę go popchnąć i pójść w swoją stronę z nadzieją, że już nigdy go nie zobaczę. Zrobił mały krok w moją stronę i zmniejszył między nami dystans. – Mnie się już nie da uratować – wychrypiałam cicho i spokojnie, spuszczając wzrok na jego tors.
– Dobrze wiem, kim jesteś, Luizo.
Skąd znał moje imię? Czy to był jakiś nieśmieszny żart?
– Nie zdajesz sobie sprawy, ile wiem o tobie i o twojej rodzinie – dodał.
W tym samym momencie uniosłam głowę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie mogłam nic odczytać z jego oczu, ta pustka przyprawiała mnie o dreszcze. Mówił to z taką wyższością, jakby był panem świata, a przynajmniej moim. Odsłonił moją twarz, odgarniając kosmyk włosów za ucho, aż jego dłoń zawędrowała do mojego podbródka. Uniósł lekko moją twarz, abym mogła jeszcze głębiej spojrzeć w jego oczy.
– Pocałuj mnie – rozkazał.
– Że co…? – zająknęłam się, ale ta chwila nie trwała długo, bo jego usta już stykały się z moimi.
Był niczym zwierzę, wessał się w moje wargi, a jedyną rzeczą, którą mogłam z siebie wydusić, był jęk. Nie potrafiąc dać się ponieść się tej chwili, odepchnęłam go od siebie.
– Daj mi spokój – wyjąkałam i odeszłam w kierunku totalnej ciemności. Nie słyszałam kroków, odetchnęłam z ulgą, że ten człowiek za mną nie idzie. Byłam na tyle daleko, że nie słyszałam już nic. Tylko ciszai ciemność.
Cisza, która mnie otaczała, pozwoliła mi na uspokojenie łomoczącego serca. Zatrzymałam się. Nikogo nie było w pobliżu, a jednak czułam się obserwowana. Czułam czyiś oddech na karku, ale nikogo nie widziałam. Oddaliłam się powolnym krokiem, czując niepokój w sercu.
Chciałam jak najszybciej dojść do swojego domu; nie wiadomo, kogo jeszcze mogłam spotkać na swojej drodze. Nie oglądając się za siebie, ruszyłam naprzód. Nie było tu żywej duszy, żadnego przejeżdżającego samochodu, żadnych ludzi. Droga od lat była zamknięta, a o tej porze nie kręciły się tu nawet żadne dzieciaki. Zrobiło mi się zimno, zaczął wiać wiatr, a miałam na sobie jedynie szorty i długą bluzę sięgającą do połowy uda.
– Niech jeszcze, kurwa, zacznie padać – powiedziałam na głos.
Odwróciłam się za siebie, słysząc ryk silnika. W oddali zauważyłam reflektor; świecił tak mocno, że oślepił mnie niemal od razu. Odwróciłam wzrok, czekając, aż pojazd mnie ominie. Zamiast tego usłyszałam, jak zwalnia. Był tuż obok mnie, a moje serce łomotało w niewiarygodnym tempie. Czułam narastającą gulę w gardle, moje ciało zesztywniało.
– Myślałaś, że pozwolę ci odejść samej? – powiedział znajomy głos.
Odwróciłam się w stronę pojazdu i zauważyłam blond włosy wystające z kasku. To był on, mężczyzna, który mnie uratował. Choć „uratował” to w tym przypadku zbyt duże słowo.
– Czy nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? – warknęłam, wcale się nie zatrzymując.
– Wsiadaj – rozkazał. Jego dominujący ton głosu przyprawiał mnie o dreszcze.
– Nie – odpowiedziałam, w ogóle nie myśląc, jakie będą tego konsekwencje.
– Nie będę się powtarzał.
Zaczynałam się go bać. W mojej głowie pojawiło się milion myśli. A co, jeśli był seryjnym mordercą i chciał mnie wywieźć gdzieś daleko, żeby nikt nie odnalazł mojego ciała? W sumie mógłby to zrobić tu, gdyby chciał. W tej okolicy na pewno nikt by mnie nie znalazł.
– Mój dom jest tuż za rogiem, poradzę sobie – skłamałam. Mój dom znajdował się jeszcze jakąś milę drogi stąd. Miałam nadzieję, że mimo wszystko odpuści i da mi święty spokój.
– Wiem, gdzie mieszkasz, Luizo. – Moje serce zamarło. – Ale nie będę cię do niczego zmuszał. – Zamknął szybkę w kasku i ruszył przed siebie. Światła jego motocykla szybko zaczynały ginąć w ciemności. Dopiero gdy zniknęły z mojego pola widzenia, odetchnęłam z ulgą.
Szłam dalej przez ciemność, która mnie otaczała. Szelest liści przyprawiał mnie o dreszcze. Na nogach pojawiła się gęsia skórka, a ja tylko liczyłam kroki, myśląc, że w ten sposób dotrę szybciej do domu.
Nigdy wcześniej się tak nie bałam. Bywałam w tej okolicy dosyć często, ale jeszcze nie spotkałam nikogo na swojej drodze. Może właśnie przez to teraz napawałam się tym lękiem?
Co do chuja?
Miałam mętlik w głowie. Totalnie. Chaos. Pierdolone spustoszenie.
Idąc już szybszym krokiem, zobaczyłam światło latarni i odetchnęłam z ulgą. Oznaczało to, że jeszcze tylko dwie ulice dzieliły mnie od domu. Przeszłam na prawą stronę drogi, a wtedy ujrzałam światło, które jechało wprost na mnie.
Jeden reflektor – to musiał być o n.
Motocykl zatrzymał się przed skrzyżowaniem, a mężczyzna, który go prowadził, bacznie mi się przyglądał. Jeszcze przez chwilę spoglądałam w jego kierunku, po czym spuściłam wzrok i wbiłam go w drogę przed sobą.
Domyślałam się, kto to mógł być. Mój wybawca? Czy raczej morderca?
Nic nie jest zapisane w gwiazdach. A raczej gwiazdy nie są zapisane dla nas.
Rozdział 2
Luiza
Przychodziłam tu co noc. O tej samej godzinie, z zegarkiem w ręku. Czekałam, tańczyłam, śpiewałam, rysowałam, ale nikt nie przyszedł. Nikt nigdy się nie pojawił. Moja nadzieja co noc umierała. A ja tylko czekałam na niego. Na tego chłopaka, który uratował mnie tamtej nocy pod gwieździstym niebem; który chwycił mnie tak, że aż moje serce zamarło; który złożył na moich ustach nachalny pocałunek.
Tylko czekałam…
Czy to było tak wiele?
Sama nie wiedziałam, czemu oczekiwałam, że się zjawi.
Stanęłam na rogu pomostu, wysunęłam jedną stopę przed siebie tak, żeby wyglądało, jakbym chciała skoczyć. Miałam nadzieję, że przyjdzie, zastanie mnie w takim stanie i otoczy moje ramiona swoimi.
Tak się nie stało.
Otworzyłam oczy.
Straciłam równowagę. Noga, którą trzymałam w powietrzu, przechyliła się w przód, a tuż za nią całe moje ciało. W ostatniej chwili chwyciłam się dłonią poręczy, która uratowała mnie przed upadkiem z dość dużej wysokości prosto w przerażającą ciemność. Czułam, jak ręce mi się pocą, jak palce ślizgają się po mokrym drewnie i jak zaraz nie wytrzymam i rzucę się w przepaść, otchłań. Mimowolnie spojrzałam w dół. Nie chciałam tego, ale mój wzrok mnie tam poprowadził.
Nie zobaczyłam nic. Pustka.
Zaczęłam panikować, supeł zacisnął mi się na żołądku. Moje serce łomotało w niewiarygodnym tempie. Uspokój się, Luizo, powtarzałam sobie w myślach jak mantrę.
Byłam już u kresu wytrzymałości, poddawałam się z każdą sekundą, pragnąc jednocześnie uratować się przed nadchodzącą śmiercią. Paradoksalne, że jeszcze zaledwie kilka dni temu chciałam się rzucić z tego mostu w wir otchłani ciemności, a teraz uporczywie chwytałam się każdym swoim opuszkiem palców jakiejś części tego życia. Nie bałam się śmierci. Bałam się tego, co następuje po niej.
Moja głowa opadła do tyłu, nie miałam już siły trzymać się poręczy, wiedząc, że nikt, zupełnie nikt nie uratuje mnie z tej opresji. Nikogo poza mną tutaj nie było. Byłam zdana sama na siebie, na swoje słabe dłonie i na ciemność, która lada chwila miała mnie pochłonąć i zacisnąć swoje szorstkie łapy na moim ciele.
Poddałam się.
Rozluźniłam chwyt i delikatnym ruchem spuściłam jedną rękę. Wiedziałam, co zaraz nastąpi, i pogodziłam się z tym, że umrę. W tym samym momencie, gdy rozluźniłam palce na tyle, aby pozwoliły mi utonąć w otchłani, poczułam czyjś dotyk na swoim nadgarstku. Uniosłam głowę i jedynym, co zobaczyłam, była burza blond włosów, która się nade mną pochylała. Nie byłam wstanie wypowiedzieć słowa, kiedy podniósł moje ciało do góry, jakbym nic nie ważyła. Jego siła była czymś niezwykłym. Położył mnie na środku pomostu, oplótł ramionami i nic nie powiedział, za co byłam mu wdzięczna.
Spojrzałam na jego twarz i zdołałam wyszeptać tylko kilka słów:
– Wiedziałam, że się zjawisz. – Położyłam mu głowę na klatce piersiowej i zamknęłam oczy.
Poczułam jego ciepło pod swoim ciałem i delikatne wzdrygnięcie, ale nie przeszkadzało mi to. Otulił mnie ramionami, czułam się przy nim taka mała i krucha, jak ostatni płatek śniegu spadający spośród chmur w mroźny poranek.
– Znów musiałem cię uratować – szepnął mi do ucha, ale nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam przerywać tej chwili.
Moje powieki zrobiły się tak ciężkie, że ledwo mogłam utrzymać wzrok na powierzchni. Nie chciałam myśleć, co by było, gdyby zjawił się kilka sekund później; mogłoby już mnie tu nie być.
Drugi raz uratował mnie z opresji, niesłychane. Gdy chwycił mnie za nadgarstek, poczułam, że to ostatnia szansa. Czułam, jakby z mroku wyłoniły się szpony próbujące chwycić mnie za stopy, aby mnie zabrać. Aby pochłonęła mnie ciemność. To mnie przeraziło. Serce mi drżało na samą myśl.
Zastanawiało mnie jednak jedno. Czy on był tu przez cały czas? Czy obserwuje mnie od dawna? Nie miałam siły, aby zadać mu te pytania. Moje ciało było przemęczone. Ale też dziś moje serce pękło. Nigdy się tak nie bałam, jak wtedy, gdy zwisałam z tego mostu pozbawiona nadziei na ratunek. A on prawdopodobnie był tutaj cały czas.
On był moim ratunkiem.
Wziął mnie na ręce, otworzyłam lekko oczy i zauważyłam, że kierujemy się do lasu.
– Dokąd mnie zabierasz? – jęknęłam, a z gardła wydostał się jedynie leniwy szept.
– Do domu – zachrypiał. – Do domu, Luizo.
Nic więcej nie musiałam wiedzieć. Wierzyłam temu człowiekowi, że zaprowadzi moje obolałe ciało. Nie wiedzieć czemu czułam, że mogę mu zaufać.
Las wydawał się ciągnąć w nieskończoność, droga stawała się coraz to dłuższa. Czułam, jak mój wybawca opada z sił, choć nie dał po sobie tego poznać.
– Już mogę iść sama – powiedziałam zachrypniętym głosem, nie chcąc mu robić nadmiernego bagażu.
Pokręcił tylko głową i szedł dalej, zaciskając uścisk na moim ciele.
Był rozpalony.
Jego dotyk piekł, pod jego dłońmi moja skóra wrzała. Przez całe moje ciało przeszły ciarki i ciepło. Odwróciłam głowę w jego stronę. Jego szczęka przy zaciśniętych zębach wydawała się jeszcze wyraźniejsza. Lekki zarost dodawał mu uroku, a dłuższe włosy sprawiały, że wyglądał naprawdę uroczo. Na tę myśl na moim policzku pojawił się rumieniec. Miałam cichą nadzieję, że tego nie zauważył.
Po kilkudziesięciu minutach znaleźliśmy się u progu moich drzwi. Wygrzebałam z kieszeni klucze od domu, gdy tylko postawił mnie na wycieraczce. Przekręciłam klamkę, drzwi się otworzyły. Wstukałam kod alarmowy, aby powstrzymać głośne wycie oraz wezwanie ochrony, po czym podeszłam z powrotem do drzwi, w których stał. Przyglądał mi się uważnie.
– Może chociaż zdradzisz mi, jak masz na imię? – zapytałam nieśmiało.
– Mogę być nieznajomym. – Uśmiechnął się tak pięknie, że przestawałam mieć kontrolę nad własnym ciałem.
– Dobrze. – Przełknęłam ślinę. – W takim razie, dziękuję ci, nieznajomy, za uratowanie życia. – Po krótkiej chwili dodałam: – Po raz drugi. – Niechętnie spojrzałam w jego oczy.
– Do trzech razy sztuka – wymamrotał. – Żegnaj, Luizo.
Zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo, odwrócił się na pięcie i pospiesznie odszedł od drzwi.
Zniknął.
Miłość ci wszystko wybaczy. Albo i nie. Miłość cię zniszczy. Wyrwie twoje serce i porwie twoją duszę, a gdy odejdzie, już na zawsze będziesz tylko ciałem, które z dnia na dzień staje się coraz to słabszym ogniwem
.
Rozdział 3
Luiza
Tego wieczoru nie byłam w stanie zasnąć. Kręciłam się w łóżku. Gdy tylko przymykałam powieki widziałam jego.
Piękną twarz człowieka, który po raz drugi mnie uratował. Człowieka, który bez wahania zrobiłby to ponownie. Spojrzałam na zegarek w swoim iPhonie; było zbyt wcześnie, by wstać, i zbyt późno, żeby iść spać.
Jakoś nie mogłam znieść myśli, że za trzy miesiące rozpoczynał się rok szkolny. Moje wakacje nie różniły się niczym innym od tych z poprzednich lat. Moi rówieśnicy imprezowali, upijali się do nieprzytomności i przeżywali swoją młodość w należyty sposób. A ja tkwiłam w domu.
Czemu w ogóle o tym myślę?
Przekręciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Moje życie było beznadziejne. Miałam ochotę coś zmienić, kogoś poznać i zaszaleć, ale niestety nie kolegowałam się z nikim, więc nawet nie widziałam, jak się wbić do towarzystwa.
Niewiele myśląc, wstałam z łóżka. Wyciągnęłam z paczki papierosa i wyszłam na balkon. Rafael by mnie zabił, jakby się dowiedział, że palę. A co gorsza na balkonie.
Słońce już było dość wysoko nad horyzontem, jego promienie otulały moją skórę. O tej porze nie było na osiedlu żywej duszy. Zaciągając się fajką, oparłam się o barierkę i spojrzałam na dom naprzeciwko. Sąsiedzi jeszcze nie wstali, a to oni byli rannymi ptaszkami. Mieszkałam na tym osiedlu od dziecka, dlatego znałam wszystkich sąsiadów.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Wiedziałam, kto może się dobijać – nikt się do mnie nie odzywał prócz mojego cholernego brata. Zgasiłam papierosa, wrzuciłam go do słoiczka na parapecie i weszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i od razu ruszyłam w stronę łóżka. Podniosłam telefon i przejrzałam powiadomienia, na żadnym nie widniało imię mojego brata. Moją uwagę przykuło jednak coś innego. Kliknęłam w powiadomienie, automatycznie przeniosło mnie na Facebooka. Zaproszenie na imprezę nad jeziorem. Miało być sporo ludzi, ale też znajomi z mojej klasy. Chwilę się zastanawiałam, ale w końcu zadeklarowałam wzięcie udziału.
Może to była moja szansa, żeby choć raz w te wakacje się wyrwać z domu? Może w końcu poznam kogoś nowego? Nawet jeśli nie, to fajnie będzie w końcu się wyrwać.
Usiadłam na skraju łóżka, przyciskając telefon do pniersi.
To moja szansa.
Muszę odpocząć, jeśli wieczorem mam być choć trochę żywa. Wsunęłam się pod cieplutką kołdrę i przykryłam się nią po sam czubek nosa. Sen przyszedł znacznie szybciej, niż się spodziewałam.
Obudziłam się po szóstej. Impreza miała się zacząć wieczorem, więc miałam sporo czasu na przygotowania. Po raz kolejny tego dnia wyszłam z łóżka i udałam się prosto do łazienki. Marzyłam o orzeźwiającym prysznicu i porządnym wyszorowaniu włosów. Rozebrałam się i weszłam do kabiny. Strumień zimnej wody poleciał prosto na moją twarz. Przekręciłam kurek, aby zwiększyć temperaturę; nie chciałam się przeziębić po zimnym prysznicu. Szybko umyłam włosy, po czym nałożyłam odżywkę na końce. Umyłam ciało żelem i jeszcze chwilę postałam pod strumieniem gorącej wody. Uwielbiałam, gdy woda zmywała ze mnie cały ból i wszystkie troski – przynosiła mi niebywałą ulgę.
Sięgnęłam po ręcznik i zawinęłam w niego włosy, tworząc turban. Drugim ręcznikiem oplotłam swoje ciało i wyszłam z kabiny. Stanęłam przed lustrem, zaciskając mocno dłonie na brzegach szafki. Moje bezsenne noce dawały o sobie znać w postaci sińców i worków pod oczami. Osuszyłam włosy ręcznikiem i przeszłam do rozczesywania. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ moje włosy były długie i miały naprawdę niebywałą objętość. Już kilka razy chciałam je ściąć, ale szybko odsuwałam od siebie tę myśl – były moim jedynym atutem. Nigdy nie uważałam się za ładną dziewczynę; mogę śmiało powiedzieć, że jestem dosyć przeciętna. Ani na ulicy, ani na szkolnych korytarzach nie odwracali się za mną chłopcy, co mnie jeszcze bardziej w tym przekonaniu utwierdzało.
Wysuszyłam włosy, podprostowałam je lekko i przeszłam do makijażu. Tym razem postawiłam na lekko przydymione, ale wyciągnięte kocie oko, mocno wytuszowane rzęsy oraz ciemnobordową szminkę. Róż na policzkach dodawał mojej twarzy kolorów, których od jakiegoś czasu brakowało. Nie chciałam wyglądać blado, dlatego też bardziej wykonturowałam twarz. Wyglądałam ładnie. Nie chciałam się oszukiwać – po prostu wyglądałam ładnie na tyle, na ile to możliwe.
Przeszłam do sypialni, otworzyłam drzwi do szafy. Od razu w oczy rzuciły mi się czarne jeansy z wysokim stanem. Postanowiłam je ubrać. Dobrałam do nich koronkowy usztywniany top w tym samym kolorze. Nie musiałam do niego zakładać stanika, co mnie cieszyło, bo to draństwo było mega niewygodne. Dla uzupełnienia outfitu włożyłam krótkie czarne air force’y i zarzuciłam na siebie czarną skórzaną kurtkę. Sięgnęłam po niewielkich rozmiarów torebkę i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze.
– Wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb, a nie na imprezę – burknęłam na swoje odbicie w lustrze i niewiele myśląc, wyszłam ze swojej sypialni.
Zamówiłam taksówkę i zeszłam do kuchni. Stanęłam przed szafką i zastanawiałam się, czy wziąć dziś leki. Może napiję się alkoholu? Przecież i tak wrócę na piechotę.
Rafael mnie, kurwa, zabije. Przewróciłam oczami, słysząc już w myślach jego kazanie na temat tego, jaka jestem nieodpowiedzialna. Tak, bo mam czterdzieści lat i muszę być zawsze odpowiedzialna.
Jebać to.
Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze, które wisiało w korytarzu, i wyszłam z domu, bo taksówka już czekała.
Wchodząc do samochodu, od razu podyktowałam kierowcy adres. Jezioro znajdowało się niedaleko mojego domu. Pamiętałam, że gdy byliśmy dziećmi, wraz z Rafaelem dużo tam przesiadywaliśmy. Pod czujnym okiem ojca mój brat uczył mnie pływać, przez co niemal utonęłam, ale było zabawnie, gdy teraz o tym myślę. Tęsknię za tymi beztroskimi chwilami.
Ile bym dała, żebyś wrócił, tato.
Jechaliśmy może dwadzieścia minut, ale droga dłużyła mi się do tego stopnia, że jeszcze chwila, a moje oczy nieodwracalnie by się zamknęły. Wysiadłam z taksówki.
Niepewnym krokiem szłam powoli przez parking, na którym stało pełno samochodów. Przy niektórych stali jacyś ludzie, reszta była na plaży. Postanowiłam się tam udać. Nie mogłam już stchórzyć. Choć cała drżałam, a włosy na karku stały mi dęba, musiałam pokonać swój lęk.
Dasz radę, Luizo, dasz radę.
Po chwili byłam już naprawdę blisko ogniska. Zauważyłam, że ktoś do mnie macha; obejrzałam się za siebie, aby się upewnić, czy ten gest nie jest kierowany do kogoś idącego za mną, lecz – o dziwo – byłam tam tylko ja. Leniwie podniosłam rękę i powolnym krokiem ruszyłam do reszty osób.
– Luiza? A niech mnie! – zawołał jakiś głos za mną. – Już myślałem, że nie przyjdziesz! Ale jaja! – Zawył z zadowolenia.
– Potwierdziłam udział, dlaczego miałabym nie przyjść? – zapytałam, tak jakbym, kurwa, była tu jakimś honorowym gościem, który każdy wieczór spędza na właśnie takich imprezach.
Machnął ręką.
– Te zaproszenia na fejsie to wiesz… – Wzruszył ramionami. – Chyba nikt nie bierze ich na poważnie. – Przechylił głowę i spojrzał prosto w moje oczy. – Ale cieszę się, że przyszłaś!
Wszyscy wznieśli toast, jakiś koleś podał mi piwo, z którego upiłam zaledwie łyk. Czułam się trochę nieswojo, stałam z boku, obserwując innych. Było tu kilkanaście osób z mojej klasy i jakieś osoby ze szkoły, ale większości w ogóle nie kojarzyłam, co było dla mnie miłą odskocznią. Każdy z każdym próbował rozmawiać, nawet mnie udało się pogawędzić z kilkoma osobami. Musiałam przyznać, że nie było tak źle, jak przypuszczałam.
Wypiłam dokładnie pół butelki piwa, kiedy dostrzegłam dwie przyglądające mi się pary oczu. Wpatrywały się we mnie z taką intensywnością, że poczułam się niezręcznie. Odwróciłam wzrok i już chciałam powrócić do rozmowy z innymi uczestnikami ogniska, gdy przede mną jak spod ziemi wyrósł chłopak, który przed chwilą tak zawzięcie mnie obserwował.
– Hej. – Podparł się pod boki. – Chyba musimy cię uratować z tego żenującego towarzystwa.
Dostrzegłam u niego pełen troski uśmiech.
– Skąd wiesz, że potrzebuję ratunku? – odbiłam piłeczkę.
W zasadzie nie wiedziałam, co wybrać: innych zagadujących mnie ludzie czy towarzystwo jego i tamtej dziewczyny.
– Och, skarbie, przecież widzę, jak się męczysz. – Objął mnie ramieniem. – Chodź, poznam cię z moją psiapsiółką.
W zasadzie co miałam do stracenia? Przecież chciałam nawiązać nowe znajomości. Skinęłam głową i podążyłam za nim. Cały czas mnie obejmował, ale o dziwo nie przeszkadzał mi jego dotyk.
Gdy podeszliśmy do dziewczyny, uśmiechnęłam się niechętnie, co musiała zauważyć.
– Naomi – powiedział chłopak, zerkając na mnie wymownie.
Wyciągnęłam rękę w jej stronę.
– Luiza – odparłam bez wahania. Minęło kilka sekund, nim podała mi swoją dłoń.
– Świetnie, ja jestem Simon – powiedział, wyciągając mnie z letargu.
– Miło was poznać – dodałam po krótkiej chwili.
Przez jakiś czas nikt z nas się nie odezwał. Milczeliśmy. A ja czułam, jak na moich barkach siada niewidzialna zjawa i próbuje mnie wgnieść w ziemię.
– Dobrze, kochane, nie będziemy tak tu stać i na siebie patrzeć. Idę po alkohol! – rzucił do nas i szybko pobiegł do ogniska po piwo.
Lekko się zaśmiałam, wydawał się taki miły i uroczy. Mógłby rozświetlić niejeden mrok. Cały czas na niego spoglądałam. Był duszą towarzystwa; wszędzie, gdzie się pojawiał, sprawiał, że na twarzach innych szybko gościł uśmiech. To było niesamowite. Miał w sobie tyle energii, której ja nie miałam. Zazdrościłam mu.
– No więc… Po co tutaj przyszłaś? – Nagle z moich myśli wyrwał mnie głos. – To chyba nie twoje klimaty?
Odwróciłam się w kierunku dziewczyny, a na jej twarzy zauważyłam zadziorny uśmiech. Wzruszyłam ramionami.
– Wiesz, nie miałam co robić. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, na co zrobiłam wielkie oczy.
– Czy to takie śmieszne? – Skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Nie, ani trochę. – Miałam wrażenie, że zaraz się udusi. Zaczynała mnie wkurwiać.
– Właśnie widzę. – Odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia od tej świruski.
– Nie, zaczekaj! – krzyknęła za mną. Spojrzałam na nią przez ramię. – Nie idź, nie bądź zła.
Powinnam już dawno sobie iść. Ba! Nawet nie powinnam do nich podchodzić. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wróciłam na swoje miejsce.
– Po co mam tu być? Żebyś się ze mnie naśmiewała? – patrzyłam na nią z poważną miną.
– Sorry, Luiza, nie chciałam cię obrazić – powiedziała ze skruchą.
– Spoko – rzuciłam na odczepnego.
– Serio, nigdy cię tu nie widziałam i wszystkich zdziwiła Twoja obecność.
Świetnie, pewnie byłam obiektem drwin całej reszty.
– Niestety nie miałam wcześniej okazji, żeby przyjść.
– Ale fajnie, że w końcu jesteś i będziemy mogły się poznać.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i tego, że ktoś będzie chciał mnie bliżej poznać. Po cichu na to liczyłam, ale nie sądziłam, że to się wydarzy na pierwszej imprezie, na którą przyszłam.
Po chwili dołączył do nas Simon z trzema butelkami piwa. Wręczył nam po jednej i od razu wziął wielki łyk ze swojej. Ja również postanowiłam się nieco zabawić.
Gdy był z nami chłopak, rozmawiało nam się znacznie lepiej, a przede wszystkim lżej. Dowiedziałam się wiele zarówno o niej, jak i o nim. Nie chodzili do mojego liceum. Naomi była o rok starsza i w październiku miała zacząć studia. Simon natomiast nie był zbyt dobrym uczniem i miał powtarzać rok w liceum, do którego uczęszczał, ale jego bogata matka wpłaciła datek na szkołę i to załatwiło sprawę. Nawet się z tym nie krył, jakby to było normalne, że takie rzeczy się dzieją, ale nie wnikałam w to.
Śmialiśmy się i gadaliśmy głupoty, mogłam więc zapomnieć choć na chwilę o swoich problemach. Wreszcie czułam się wolna i żywa. Tak bardzo tego potrzebowałam.
– Wiecie co?! – krzyknęłam, bo byłam już nieźle wstawiona. – Cieszę się, że was poznałam, musimy się spotkać na trz-rz-rz-trzy-trzeźwo! – Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
– Musimy wymienić się numerami! – krzyknął chłopak. – Luiza, dawaj telefon!
Niemal od razu otworzyłam torebkę i sięgnęłam po telefon, przy okazji wyjmując paczkę papierosów i częstując nimi nowych znajomych. Poczęstował się tylko Simon – Naomi nie popierała naszego dokarmiania zwierząt. Gdy tylko chłopak wpisał nasze numery we wszystkich trzech komórkach, oddał mi moją, a ja wrzuciłam ją do torebki.
Kiedy impreza zaczynała się powoli zwijać, my też postanowiliśmy się zbierać. Pożegnałam się z nimi i pomachałam reszcie towarzystwa. Zapewniłam Simona, że sama wrócę do domu i nic mi się nie stanie. Spacer dobrze mi zrobi i chociaż trochę otrzeźwieję.
Po kilku próbach w końcu wydostałam się z polnej drogi na główną ulicę. Szłam powoli, paląc swojego papierosa. Byłam szczęśliwa. Tak cholernie szczęśliwa.
– Chy-y-ba powi-n-a-m czę-ę-ę-ś-ś-ś-ś-ciej p-i-ć! – beknęłam sama do siebie, czkając. – Cho-o-ler-ka!
Lekko się zachwiałam, ale zdążyłam złapać się latarni, która stała obok i uchroniła mnie przed upadkiem. Wyprostowałam się i otrzepałam ręce, postanowiłam iść dalej. Za plecami usłyszałam ryk silnika. Na pewno ktoś wraca z plaży. Stało tam jeszcze wiele samochodów. Mimo wszystko serce zaczęło mi szybciej bić; myślałam, że za chwilę dostanę cholernej zapaści.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby ów samochód nie zwolnił tuż za moimi plecami. Tego było już za wiele. Nie no, kurwa, ktoś mnie ewidentnie śledził, ale że byłam wstawiona, nie zdawałam sobie sprawy z zagrożenia.
Szłam dalej przed siebie, a samochód jechał za mną. W ogóle się nie bałam, w ogóle.
Chyba zaraz zesram się w gacie ze strachu.
Alkohol w moich żyłach momentalnie wyparował, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dobrze, że ubrałam sportowe buty. Biegam dość dobrze, więc może zdołam zgubić ten jebany samochód.
Nie mogłam iść główną ulicą prosto do swojego domu; podałabym się na tacy temu złoczyńcy. Niewiele myśląc, skręciłam w prawo w małą uliczkę. Byłam już na swoim osiedlu, więc wiedziałam, którędy pójść, aby zgubić ten ogon. Przyspieszyłam kroku, gdy zauważyłam, że samochód wciąż za mną jedzie. Przeskoczyłam przez płot prowadzący do czyjegoś domu. Wiele ryzykowałam, ale nie widziałam innego wyjścia. Przebiegłam przez podwórko i przeskoczyłam do ogrodu należącego do innego domostwa. Zrobiłam tak kilka razy, aż byłam niemalże pewna, że jeszcze raz przeskoczę przez płot i będę u siebie na podwórku, wejdę tylnym wejściem i będę mogła zapomnieć o sprawie. Zapomniałam tylko o jednej maleńkiej rzeczy. Pies sąsiadów.
Jebany pies sąsiadów.
Stał naprzeciwko mnie i wlepiał we mnie te wielkie wściekłe ślepia. Nastroszył futro i zaczął warczeć. Wiedziałam, że dzieliły mnie sekundy od ataku tej bestii. Byłam zaledwie kilka kroków od płotu, kilka kroków od domu. Wiele nie myśląc, biegiem ruszyłam w stronę ogrodzenia, a pies zaczął biec prosto na mnie. Wspięłam się zwinnym ruchem i spadłam na swoje podwórko. Na moje nieszczęście – na plecy. Syknęłam cicho z bólu. Nie chciałam, żeby ktoś mnie usłyszał lub co gorsza wziął za jakiegoś włamywacza czy złodzieja. Na czworaka przeczołgałam się do drzwi tarasowych Szybko wyjęłam klucz z torebki i przekręciłam zamek.
Dzięki ci, Boże, za drzwi tarasowe, które mają zamek od zewnątrz.
Weszłam do środka i od razu poleciałam wyłączyć alarm, który uruchamiał się po dziesięciu sekundach. Dezaktywowałam zabezpieczenie i od razu włączyłam je z powrotem. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Nie zapaliłam nawet światła; miałam wrażenie, że ten podejrzany osobnik z samochodu mnie obserwuje. Pobiegłam do swojego pokoju i od razu zamknęłam drzwi na klucz. Trzeba dmuchać na zimne. Podeszłam do okna i ku mojemu zaskoczeniu zauważyłam przejeżdżający ulicą samochód. To był on. To samo auto. Czy ktoś mógł mieć tak wielkiego pecha? A co, jeśli on wie, gdzie mieszkam?! I teraz będzie mnie nękał nocami?!
Już wtedy wiedziałam, że tej nocy nie zmrużę oka.
Przyjaźń. Od zawsze otaczasz się ludźmi, ale którego z nich możesz nazwać swoim prawdziwym przyjacielem?
Rozdział 4
Luiza
– Halo? – wyskrzypiałam do telefonu.
– Luiza! Jak miło cię słyszeć, bezpiecznie wróciłaś do domu?
Uniosłam brew, spojrzałam na wyświetlacz telefonu i zobaczyłam imię Simona.
– Ach, to ty. – Włączyłam głośnomówiący, bo nie miałam siły trzymać telefonu przy uchu. – Czemu dzwonisz tak wcześnie?!
– Wcześnie? Jest prawie druga! – Wytrzeszczyłam oczy na wzmiankę o godzinie. Niemożliwe, abym tyle spała.
– Coo?! – krzyknęłam do telefonu, na co on zaczął się śmiać.
– Wstawaj śpioszku, podaj adres i za chwilę będziemy u ciebie.
– Będziemy?!
– Ja i Naomi – powiedział już spokojniejszym tonem.
– Dobra, zaraz ci wyślę. – Przełknęłam ślinę. – Ale ostrzegam, że dopiero wstałam.
Zaczął się śmiać, po czym się rozłączył. Od razu wysłałam mu adres. Zostałam zmuszona do wstania z łóżka, ubrałam spodenki dresowe i luźną koszulkę. Nawet nie chciałam spojrzeć w lustro – bałam się tego, co tam zobaczę. Mijając korytarz, od razu zeszłam do kuchni. Podeszłam do ekspresu do kawy i zaczęłam przygotowywać napój, który postawi mnie na nogi. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybszym krokiem pomaszerowałam do korytarza, otworzyłam drzwi wejściowe i dostrzegłam swoich nowych znajomych.
– Co wy tu robicie?
– Jak to co?! Przyjechaliśmy sprawdzić, jak się czujesz – powiedział stanowczym tonem Simon. Po chwili pomachał mi torbą przed nosem. – Mamy żarcie.
Uśmiech niemal od razu zagościł na mojej twarzy. Wpuściłam ich do domu i podreptałam za nimi do kuchni. Chłopak od razu poczuł się jak u siebie, położył torbę na wyspę kuchenną i zaczął wyciągać pojemniki z jedzeniem. Naomi zaś wyglądała na wycofaną, co mnie szczerze zaniepokoiło, bo jeszcze wczoraj emanowała pewnością siebie.
Przeszłam na drugą stronę wyspy, wyciągnęłam trzy kubki i nalałam do każdego świeżo zaparzonej kawy. Podałam kubek Simonowi, a drugi podsunęłam pod nos Naomi, która kiwnęła głową w podziękowaniu.
– Co tam masz, Sim? – zapytałam z zaciekawieniem, na co on wzruszył ramionami.
– Bułeczki pistacjowe, croissanty, kanapki z jajkiem i pierogi.
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia.
– Pierogi?
– Tak, moja mama piekła i gotowała od rana. Zawsze tak robi, gdy się czymś stresuje, a dziś w pracy ma ważną prezentację i, jak widać, jest mocno zestresowana.
– Spoko. – Chwilę się zawahałam. – To wyciągnę talerze.
Odwróciłam się w stronę górnej szafki i wyciągnęłam trzy talerze. Nie spodziewałam się tak osobistych wyznań na pierwszym spotkaniu na trzeźwo, ale było bardzo miłe, że podzielił się tym ze mną. Postawa Naomi bardzo mnie niepokoiła, postanowiłam więc sama do niej zagadać.
– Hej, Naomi, a co u ciebie? – Spojrzałam na nią, podając jej talerz. Od razu podniosła na mnie wzrok.
– Wszystko w porządku.
Coś czułam, że nie chciała tutaj przyjeżdżać.
– Domyślam się, że Simon zmusił cię żebyś tu przyjechała. – Uśmiechnęłam się nieśmiało. – Ale rozumiem to. Sama bym nie chciała przyjeżdżać do obcej osoby, którą poznałam dzień wcześniej.
– Ej, ej, ja nikogo nie zmuszałem! – wtrącił chłopak, nim skończyłam swój monolog.
Spojrzałam na niego dosadnie. Od razu zrozumiał, że ma się w tej chwili nie odzywać i zająć się dalszym jedzeniem swojej bułeczki.
– Mimo że nie chciałaś tu być, to bardzo się cieszę, że tu jesteś.
Chwilę milczałam, prawdę mówiąc, nie liczyłam na nic; nie liczyłam, że mi odpowie, choć miałam taką nadzieję. Usiadłam na krześle obrotowym obok wyspy i przeszłam do picia kawy. Spojrzałam na jedzenie, które rozłożył chłopak, ale mój żołądek zawiązał się w supeł. Nie byłam w stanie niczego przełknąć. Wzięłam kolejny łyk kawy. Sięgnęłam po paczkę papierosów.
– Idziecie na taras? – Pomachałam paczką przed nimi.
– O niczym innym nie marzę. – Simon zrobił maślane oczy.
– No, możemy iść – rzuciła Naomi.
Każdy z nas wziął ze sobą swój kubek z kawą i ruszyliśmy w stronę tarasu, przechodząc przez salon. Szłam pierwsza, a ta dwójka podążała za mną. Otworzyłam drzwi tarasowe i wyszłam na świeże powietrze. Od razu zajęłam swoje miejsce na fotelu obok stolika. Simon wraz z Naomi usiedli na reszcie foteli. Poczęstowałam kolegę obok mnie papierosem, po czym wyciągnęłam jedną fajkę z paczki i wsadziłam ją sobie do ust. Simon odpalił mojego papierosa i od razu zaciągnęłam się dymem.
– Tego mi było trzeba. – Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, na co chłopak skinął głową i również się uśmiechnął.
Mimo że znaliśmy się zaledwie od wczoraj, czułam się z nimi wyjątkowo dobrze. Nie było żadnej presji ani stresu, który towarzyszył mi przy spotkaniach z innymi ludźmi. Siedziałam z dwójką nowo poznanych znajomych u siebie w domu, na swoim tarasie, i czułam się zaje-kurwa-biście.
– Luiza – zaczęła dziewczyna. Spojrzałam w jej kierunku i czekałam na to, co ma do powiedzenia. – To nie jest tak, że nie chciałam tutaj przyjechać. – Zauważyłam drżący ton w jej głosie. – Ale my z Simonem rzadko kiedy poznajemy nowych ludzi i to dla mnie nowe.
Poczułam zmieszanie. Jak to możliwe, że ta przebojowa dwójka miała problem z nawiązywaniem znajomości?
– Rozumiem – odparłam. – Sama się z tym mierzę, ale wczoraj, gdy was spotkałam, poczułam jakbyśmy się znali od zawsze. – Na chwilę zamilkłam, bo to dla mnie też było nowe i nie przywykłam do takich wyznań. – A teraz, gdy jesteśmy tu razem, czuję się świetnie, nie czuję niepotrzebnego stresu ani skrępowania. – Zawiesiłam się na kilka sekund, dobierając odpowiednie słowa. – Ale zrozumiem, jeśli to jednorazowe.
Posłali sobie wymowne spojrzenia i odwrócili głowy w moją stronę. Zrobiłam skwaszoną minę, ale nic nie powiedziałam.
– Jednorazowe? – zakpił chłopak. – Uwierz, gdyby to miało być jednorazowe, to nie byłoby nas tutaj. – Zaśmiał się ochryple. – Chcemy cię lepiej poznać. – Wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja od razu za nią złapałam. – To może być początek pięknej przyjaźni.
Uśmiechnęłam się szeroko. To naprawdę mogło się udać.
To był początek pięknej przyjaźni.
Resztę dnia przesiedzieliśmy na tarasie i w salonie. Zamówiliśmy jedzenie z chińskiej restauracji i oglądaliśmy różne filmy na Netflixie. Śmialiśmy się i było po prostu cudownie. Od dawna się tak nie czułam, nie pomyślałabym, że poznam takie osoby. Byłam tak cholernie szczęśliwa, że odważyłam się wczoraj wyjść z domu.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Wyciągnęłam komórkę z boku kanapy i ujrzałam imię mojego brata na wyświetlaczu. Wstałam z łóżka i przeszłam do kuchni.
– Tak, Rafaelu?
– Witaj, Luizo, jak się dziś czujesz?
Przez chwilę zastanawiałam się, czy opowiedzieć bratu o tym, że wczoraj wyszłam z domu, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu.
– Wszystko w porządku, dziś czuję się świetnie. – Uśmiechnęłam się sama do siebie.
– Cieszę się, brałaś leki?
Oczywiście, nie mogło się obyć bez przesłuchania.
– Tak, brałam leki – odparłam już znudzonym głosem.
– Wspaniale, muszę kończyć. – Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, od razu po tych słowach usłyszałam krótki sygnał.
Zapomniałam dziś o lekach, ale nie mogłam o tym powiedzieć Rafiemu. Przybyłby tu w mgnieniu oka. Nie chciałam narażać siebie i nowych znajomych na niepotrzebne awantury, a poza tym nie chciałam im mówić o swojej… przypadłości. Nie musieli wiedzieć, a ja też nie chciałam się z tym obnosić. Szybko podeszłam do szuflady, w której trzymałam wszystkie swoje leki. Wyciągnęłam odpowiednie, nalałam wody do szklanki i jednym haustem popiłam zawartość swojej dłoni.
Odwróciłam się w celu wyjścia z kuchni, ale w progu zauważyłam Naomi.
– Wszystko gra? – zapytała niepewnie, cały czas stojąc w jednym miejscu.
– Tak, musiałam się napić trochę wody. – Zauważyłam, że kłamstwo przychodziło mi łatwo.
Dziewczyna skinęła głową, odwróciła się i weszła z powrotem do salonu, a ja podążyłam za nią, żeby do nich dołączyć.
Zaproponowałam Simonowi papierosa, a ten natychmiast się zgodził, ciągnąc za sobą dziewczynę. Ponownie wyszliśmy na taras i wygodnie usiedliśmy na fotelach w tej samej kolejności, co za pierwszym razem. Naomi nieco się od nas odsunęła, bo przeszkadzał jej dym papierosowy.
– Jakie plany macie na dziś? – wypaliłam i od razu skarciłam się w myślach.
– Kto? Ja i Naomi? – Chłopak zaczął wymachiwać palcem. – Raczej nasza trójka, moja droga – Uśmiechnął się.
– Dobrze, to jakie mamy plany na dziś?
– Z racji tego, że dziś piątek, idziemy do klubu. – Zapiszczał z zachwytu. – Więc będziemy się zbierać, musimy się przygotować. – Spojrzał na mnie wymownie i już wiedziałam, co miał na myśli. – Będziemy po ciebie za trzy godziny, mam nadzieję, że tyle ci wystarczy, żeby doprowadzić się do ładu. – Z grymasem na twarzy pomachał palcem, wykazując tym gestem dezaprobatę dla mojego wyglądu.
– Jakoś powinnam dać radę – odpowiedziałam z przekąsem.
Oboje wstali i oznajmili, że wychodzą. Pokiwałam głową, a sama jeszcze zostałam na tarasie. Wyciągnęłam z paczki kolejnego papierosa. Jeszcze chwilę mogłam posiedzieć na świeżym powietrzu.
Po prysznicu wysuszyłam i ułożyłam włosy. Wykonałam staranny, nieco mocniejszy makijaż i przeszłam do szafy w celu dobrania odpowiedniej garderoby. Wyciągnęłam czarną krótką spódniczkę i koronkowy usztywniany na piersiach top w tym samym kolorze. Ubrałam czarne rajstopy, ale nie mocno kryjące. Włożyłam spódniczkę, która ledwo sięgała mi za tyłek, i od razu założyłam top. Wyciągnęłam kozaki z zamszu i wsunęłam w nie stopy, sięgały mi do kolan. Przejrzałam się dokładnie w lustrze. Wyglądałam dość… gorąco? Tak, to jest odpowiednie słowo. Dochodziła dziewiąta, więc Simon oraz Naomi powinni za chwilę po mnie być. Poprawiłam pomadkę w kolorze pudrowego różu, zarzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę i sięgnęłam po torebkę, która była zawieszona na krześle. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam z pokoju, gasząc światło. Nim zeszłam na dół, usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam po schodach, uważając przy tym, aby z moimi zdolnościami nie wyrżnąć przypadkowo orła i nie zakończyć imprezy w domu, ale całe szczęście obyło się bez zbędnych ekscesów. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam swoich znajomych, odstawionych jak szczury na otwarcie kanału.
Simon był ubrany w czarne eleganckie spodnie, które zdobił skórzany pasek ze srebrną klamrą. Jego koszula była luźna oblana pstrokatymi plamami w różnych kolorach. Wyglądał elegancko. Naomi miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, czarne botki na obcasie i czarną kurtkę. Jej blond włosy kaskadami opadały na ramiona, makijaż miała lekki, a zarazem wyzywający, co dodawało do jej wyglądu nieco drapieżności. Byli piękni.
– O kurwa, stara! – zawołał chłopak z szeroko otwartymi ustami. – Wyglądasz goooooorąąco! – Pomachał dłonią przed swoją twarzą jak wachlarzem.
– Daj spokój… – Na mojej twarzy zagościł spory rumieniec.
Włączyłam alarm i wyszłam, zamykając drzwi. Ta dwójka już podążała chodnikiem przez moje podwórko, przyspieszyłam więc nieco kroku, aby ich dogonić. Wyszliśmy z posesji, a moim oczom ukazał się najnowszy model jaguara z tego roku, sportowa wersja. Spojrzałam wymownie w kierunku Simona i nie powstrzymałam się od zadania pytania:
– To twoje auto? – Uniosłam brew.
– Tak – odparł bez ogródek. – Chyba nie zapomniałaś, że moja mama jest bogata? – Uniósł ramiona i zachęcającym gestem pokazał, że mamy wsiadać do auta.
Usiadłam na przednim siedzeniu pasażera, Naomi wolała usiąść z tyłu. Samochód wewnątrz prezentował się tak samo okazale, jak na zewnątrz. Byłam nim zachwycona. Od zawsze miałam pierdolca na punkcie sportowych i wypasionych aut, dlatego samochód Simona zachwycił mnie do takiego stopnia, że uważnie oglądałam jego każdy szczegół.
– Nie wierzę, że masz takie auto. – Nie mogłam zebrać szczęki z podłogi.
– To lepiej uwierz, bo coś mi się wydaje, że będziemy cię częściej zabierać na imprezy. – Zerknął w lusterku na Naomi.
– Tak, Simon, bo my tak imprezujemy. Jesteśmy takimi imprezowiczami, że ho, ho – burknęła.
– Czekaj, czekaj. – Podniosłam rękę. – Nie chcesz jechać?
– Nie chciałam jechać od samego początku, ale ten złamas mnie namówił. – Kopnęła kolanem w jego siedzenie, na co on się zaśmiał.
– Daj spokój, Naomi, dobrze nam to wszystkim zrobi. – Podgłośnił muzykę. – Musimy się zabawić!
Uśmiechnęłam się do siebie. Rozłożyłam się wygodniej na fotelu, Simon zaczął śpiewać, a Naomi podążyła jego śladami, bujając się w rytm muzyki. Nie chciałam odstawać, więc ochoczo do nich dołączyłam.
Po zaledwie dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Wysiadłam z auta. Umówiliśmy się z Simonem, że jeszcze zapalimy przed wejściem. Powoli dochodziliśmy przed klub, do którego kolejka ciągnęła się aż na parking.
– Dajcie spokój, będziemy stać tu do północy – zastękała Naomi.
– O to akurat nie musimy się martwić. – Simon wzruszył ramionami. – Pracuje tu mój były, a że jesteśmy w dobrych stosunkach, wyjdzie po nas i wejdziemy bez kolejki.
– No proszę, nie dość, że bogacz, to jeszcze ma znajomości – zaśmiałam się, zakładając jedną rękę pod bok. Drugą wsadziłam do ust papierosa.
Chłopak też się zaśmiał i po chwili dojrzał swojego znajomego, który do nas machał. Podążyłyśmy za Simonem. Po chwili już wchodziliśmy do klubu, a za plecami słyszałam krzyki osób, które czekały w kolejce.
Na samym wejściu poczułam pot połączony z alkoholem i marihuaną. Pożądanie niemal unosiło się w powietrzu. Simon złapał mnie za rękę, widząc moje zagubienie. Po jego drugiej stronie szła Naomi, którą również trzymał za dłoń. Przecisnęliśmy się przez tłum ludzi, podchodząc do baru. Zamówiłam dla nas kolejkę szotów. Wypiłam dwa kieliszki z rzędu i ruszyłam na parkiet, zgarniając ze sobą Naomi. Simon siedział przy barze i popijał lemoniadę.
Ja pierdolę, ale jest zajebiście.
Kręciłam biodrami w rytm muzyki. Świetnie bawiłam się z Naomi, która okazała się idealną kompanką do tańca. Szalałyśmy, skakałyśmy, po prostu żyłyśmy. Spragnione podeszłyśmy do baru, gdzie wypiłam kolejną kolejkę szotów. Simon oznajmił nam, że zamówił dla nas lożę. Niewiele myśląc, szybkim krokiem podążyliśmy schodami na podest, gdzie znajdowały się stoliki z rezerwacją.
Gdy tylko weszłam na górę, złapałam łapczywie oddech, niedbale przeczesałam palcami włosy i wpadłam ramieniem na mężczyznę. Jego potężna postawa sprawiła, że się zachwiałam. Przez chwilę zakręciło mi się w głowie, ale zdołałam utrzymać równowagę. Spojrzałam w górę i zobaczyłam jego.
Zamarłam.
Był piękny. Ciemne, zmierzwione włosy zdobiły jego głowę. Mocno zarysowana szczęka dodawała mu męskości. Wyrzeźbione ciało odznaczało się spod czarnej koszuli. Wyglądał jak jebany grecki bóg. Jakby go wyrzeźbił sam pierdolony Michał Anioł. Nie sądziłam, że można spotkać ideał, ale to był jebany bóg estetyki.
Mojej estetyki.
Wpatrywałam się w jego twarz w zawieszeniu. Jakby czas się w tamtej chwili zatrzymał. Jakby moje serce na kilkanaście sekund przestało bić. Moje funkcje życiowe przywrócił dopiero jego głos.
– Nic ci nie jest?
Słyszałam jak za mgłą. Nie wiedziałam, czy coś do mnie mówi, czy to jakiś głos obok; nadal stałam i wpatrywałam się w jego twarz jak w obraz wywieszony w pierdolonym muzeum warty co najmniej bilion jebanych dolarów.
– Halo? Czy coś ci się stało?
Poczułam dłoń na swoim ramieniu i wróciłam do rzeczywistości.
– Ja… n-n-ie… nie wiem… – Rozejrzałam się po pomieszczeniu. – Nic mi nie jest.
Patrzył na mnie z politowaniem, a ja ze strachu po prostu go wyminęłam i uciekłam. Dostrzegłam swoich znajomych na jednej z kanap i pospiesznie do nich dołączyłam. Nie dając nic po sobie poznać, uśmiechnęłam się do nich szeroko. Czułam zaciśnięty żołądek przyciskający mi się do kręgosłupa. Całe moje ciało drżało, a oddech był nieco przyspieszony. Czułam nadchodzący atak. Musiałam go jakoś stłumić. Zacisnęłam szczękę. Nie mogłam pozwolić, aby to się teraz stało, nie w tej chwili. Ból brzucha był nie do zniesienia. Zacisnęłam mocniej powieki, mając nadzieję, że ból ustąpi. Wstałam z kanapy i podeszłam do baru.
– Poproszę wódkę z tonikiem – odparłam, spoglądając na barmana.
– Jesteś pełnoletnia? – zakpił.
– A nie wyglądam? – Uniosłam brew i założyłam ręce na piersiach.
– Laleczko, nie obchodzi mnie to, jak wyglądasz, jeśli nie pokażesz dowodu, to nie sprzedam ci alkoholu – wychrypiał, przez co zacisnęłam mocniej szczękę. Już miałam obrócić się na pięcie i odejść, ale za plecami usłyszałam męski głos.
– Poproszę wódkę z tonikiem dwa razy – odwróciłam wzrok w kierunku, z którego padły słowa, i po raz kolejny tego wieczoru zobaczyłam jego.
Jego wzrok był ciężki, przytłaczał mnie. Mimo wszystko nie dałam się przygnieść jego ciężarowi. Twardo patrzyłam w ciemne jak noc oczy. Uśmiechnął się zawadiacko, po czym sięgnął po dwie szklanki, które podał mu barman.
– Proszę. – Wyciągnął do mnie dłoń, w której trzymał szkło z trunkiem. Uniosłam brew ze zdziwieniem.
– To dla mnie?
– A widzisz tu inną księżniczkę, której nie chcą sprzedać alkoholu? – powiedział kpiącym tonem.
– Nie potrzebuję drinków od nieznajomych, poradzę sobie sama.
Po tych słowach odwróciłam się i odeszłam. Czułam jego wzrok na swoich plecach. Wypalał mi dziurę w kręgosłupie. Przeszył mnie dreszcz. Nie potrafiłam opisać uczucia, które się we mnie zrodziło. Złość? Wściekłość? Sama nie byłam do końca pewna. Wiedziałam jedynie, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. Mrok, który bił od tego człowieka, chciał mnie pochłonąć i pożreć.
Może to ja byłam jakaś nawiedzona i źle odbierałam ludzkie zamiary?
Usiałam na kanapie obok Naomi i oparłam głowę o jej ramię. Od razu spojrzeli na mnie z Simonem z pytającymi wyrazami twarzy.
– Co się stało, skarbie? – zapytał Simon.
– Nie chcą mi sprzedać alkoholu, bo nie jestem pełnoletnia – odparłam ze smutną miną.
– Zaraz to załatwię. – Wstał z kanapy i odszedł w kierunku baru. Podążałam za nim wzrokiem, aż zauważyłam parę oczu, które się we mnie wpatrywały. Zamarłam.
On mnie obserwował. Stał oparty łokciami o blat baru i patrzył się wprost na mnie. Jego spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Poczułam nagły skurcz żołądka. Wiedziałam, że muszę uciekać. Nie mogłam zostać w tym durnym klubie ani chwili dłużej. Jego wzrok mnie przytłaczał. Jego spojrzenie ciążyło na moich barkach.
Luizo, nie bądź tchórzem.
Ale nim byłam. Nie spuszczając wzroku z nieznajomego, wstałam, poinformowałam Naomi, że wychodzę na papierosa, i szybkim krokiem ruszyłam w stronę schodów. Nie odwracałam się za siebie i miałam nadzieję, że nikt za mną nie idzie. Przecisnęłam się przez tłum ludzi, w końcu wydostając się na zewnątrz.
Świeże powietrze dostarczyło mi tlenu. Szybkim krokiem oddaliłam się na parking od grupek ludzi, którzy byli zebrani przy wejściu. Drżącymi dłońmi wyciągnęłam paczkę papierosów z torebki, wyjęłam jednego i wepchnęłam go sobie do ust. Odpaliłam i dopiero wtedy, gdy zaciągnęłam się nikotyną, poczułam, że moje serce powoli zwalnia. Łapczywie wciągałam dym, paląc już drugą fajkę. Wszystko byłoby pięknie, gdybym za plecami nie usłyszała tego głosu.
– Księżniczka uciekła z balu? – kpił ze mnie w najlepsze.
– Nie możesz mi po prostu dać spokoju?
Nawet nie musiałam odwracać się w jego kierunku, żeby wiedzieć, że to ten sam mężczyzna, który zaledwie kilka minut wcześniej wlepiał we mnie ciemne jak węgiel oczy. Powolnym krokiem oddaliłam się od niego. Nie chciałam, aby oddychał tym samym powietrzem.
– Przed czym uciekasz, księżniczko?
– Przed swoimi demonami.
Słyszałam, jak leniwie stawia kroki w moim kierunku. Włosy na karku stały mi dęba a w zgłębieniach skóry zebrał się pot. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
– Jestem jednym z nich? – zapytał tym samym kpiącym tonem, co chwilę wcześniej.
Odwróciłam się w jego stronę i znów poczułam na sobie ciężkie spojrzenie, którego się obawiałam.
– Że co? – wychrypiałam.
– Mam powtórzyć?
Widziałam, jak zmniejsza dystans między nami. Nie podobało mi się to, więc cofałam się małymi krokami.
– Czy mógłbyś zostać tam, gdzie stoisz?
Machnęłam ręką w jego kierunku, mając nadzieję, że nie poruszy się już nawet o cal. Zaśmiał się szyderczo, co wyprowadziło mnie z równowagi. Chciałam, żeby zniknął z mojego pola widzenia.
– A co, jeśli tego nie zrobię? – wychrypiał. – Boisz się, księżniczko?
– Wiesz co? Odpierdol się! – krzyknęłam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę budynku. Za plecami usłyszałam tylko jego kpiący śmiech, ale do moich uszu nie doszły odgłosy kroków, co nieco mnie uspokoiło. Weszłam do klubu i od razu udałam się do znajomych. Wzięłam drinka, którego podał mi Simon, i wypiłam go jednym haustem. Oznajmiłam moim towarzyszom, że pora już wracać do domu, na co chętnie przystali. Zarzuciłam na siebie kurtkę, poczekałam na wesołą dwójkę i razem ruszyliśmy ku wyjściu.
Droga do domu minęła nam szybko. Naomi zasnęła na tylnej kanapie, a ja i Simon dyskutowaliśmy na tematy polityczne, bo akurat w radiu rozpoczęła się jakaś powtórka wiadomości.
Wysiadając, pożegnałam się z nim i śpiącą Naomi. Ruszyłam w stronę drzwi. Na chwiejnych nogach próbowałam wyciągnąć klucze od domu, ale niefortunnie wysypałam wszystko z torebki na schody, włącznie z telefonem. Klęczałam na kolanach jak ostatnia sierota próbująca pozbierać swoje życie do kupy. Na szczęście w tym bajzlu dostrzegłam pęk kluczy z breloczkiem w kształcie deskorolki. Chwyciłam go i niemal od razu wsadziłam odpowiedni klucz do zamka w drzwiach. Kulawo podniosłam się z kolan, otrzepałam ręce i przekręciłam klucz. Jednym ruchem ręki pchnęłam drzwi, a one odbiły się od ściany. Chwilę stałam w progu, ale w końcu podeszłam do alarmu, żeby wpisać kod odbezpieczający. Na moje nieszczęście pomyliłam piątkę z ósemką, zostały mi dwie próby. Ponownie wpisałam kod, ale i tym razem coś poszło nie tak.
Luizo, skup się, bo przyjedzie ochrona.
Mocno wytężając umysł, żeby po raz kolejny nie rozjechały mi się cyfry na wyświetlaczu, zaczęłam wciskać. Chwilę się zastanawiałam, lecz finalnie wpisałam poprawny kod. Miałam już dość tej nocy. Chciałam tylko zaszyć się w swoim pokoju i móc odetchnąć od spojrzenia nieznanego mi mężczyzny.
Jeśli spotkasz na swojej drodze tak intensywne spojrzenie, że zapiera ci dech w piersiach – nie pozwól mu odejść. Takim spojrzeniem nie obdarzy cię już nikt inny.
Rozdział 5
Lucyfer
Dzisiejszy dzień był zaskakująco miły. Wróciłem ze zlecenia, na które musiałem wyjechać do innego stanu. W Akademii panował względny spokój, więc nie miałem się czym martwić – mój brat zawsze trzymał rękę na pulsie. Tego wieczoru miałem ochotę się zabawić. Zadzwoniłem do mojego dobrego kumpla Xaviera, który od razu przystał na moją propozycję. Nie widziałem się z nim od kilku tygodni, a wspólne wyjście do klubu miało nam to zrekompensować.
Byłem w swoim mieszkaniu w centrum miasta. Lubiłem tu przesiadywać, kiedy Akademia zaczynała mnie przytłaczać. Po wykonanych zleceniach też zawsze wracałem tutaj, by w spokoju oczyścić umysł. Nalałem sobie złotego trunku do szklanki i wypiłem jednym haustem. Odstawiłem szklankę na blacie kuchennym i przeszedłem do łazienki, która znajdowała się obok. Odkręciłem kurek prysznica, wszedłem do środka i zamknąłem kabinę. Zimna woda strumykiem popłynęła po mojej głowie i włosach wzdłuż kręgosłupa. Czułem, jak wraz z wodą spływała ze mnie krew ostatniej ofiary. To było niesamowite uczucie.
Miałem zaledwie kilka minut do wyjścia. Ubrałem czarną koszulę i czarne jeansy. Na stopy wciągnąłem czarne air force’y. Spryskałem się swoimi ulubionymi perfumami i byłem gotowy do wyjścia. Dzisiejszego wieczoru to Xavier był moim szoferem; ja miałem zamiar ostro się napierdolić i zaprosić jakąś laskę do swojego loftu.
Spojrzałem na ekran telefonu i od razu zauważyłem wiadomość.
XAVIER:
Jestem pod Twoim mieszkaniem, złaź.