Divine Destiny - Joanna Boczar - ebook + audiobook + książka

Divine Destiny ebook

Boczar Joanna

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Życie Cassie jest idealne tylko z pozoru. W szkole przebojowa pani kapitan drużyny cheerleaderek, w domu bezradna dziewczyna przygnieciona ciężarem doświadczeń z przeszłości. Jej reputacja oraz przyszłość na studiach medycznych wiszą na włosku po tym, jak w wakacje zdradził ją chłopak. Opinia publiczna jest bezlitosna i tylko czeka na takie potknięcie. Cassie musi zrobić wszystko, żeby to naprawić. Czy były przyjaciel z dzieciństwa pomoże jej zrealizować plan? A może pojawi się ktoś inny... Ktoś, kogo uważała za szkolnego playboya. Ktoś, kto zaproponuje jej układ nie do odrzucenia. Ktoś pełen sekretów… Może to on pokaże jej świat, którego nie znała – pełen zła i cierpienia.

Pierwsza część trylogii new adult, która zdobyła ogromną popularność w serwisie Wattpad i osiągnęła ponad 200 tysięcy wyświetleń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 254

Oceny
4,4 (46 ocen)
28
11
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MamaSroczka

Dobrze spędzony czas

Dlaczwgo na okladce/pierwszwj stronie nie ma żadnej informacji że to część pierwsza i historia jest nie skończona? Nerwicy sie czlowiek może nabawić przez to!
60
Smoczek26031993

Nie oderwiesz się od lektury

Jezu dlaczego nikt nie napisze że to część 1 😡😡😡 jestem taka wściekła. książka mega. Aiden na koniec mnie tak wkurzył. ciekawe ile trzeba będzie czekać na kolejną część
40
Ewakr1

Dobrze spędzony czas

za bardzo to mnie nie porwała ta historia, może to się zmieni w drugiej części
10
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka ta polecam 🔥👍
00
Poczytane86

Nie oderwiesz się od lektury

książka bardzo mi się podobała lekki klimat ciekawe postacie i fabuła czekam na kontynuację
00

Popularność



Podobne


Prolog

To wszystko było po coś.

Dwie dusze, zesłane, aby pomóc sobie nawza­jem.

Dwoje ludzi z odmien­nymi histo­riami.

Tak różni, a tak podobni do sie­bie.

Poja­wi­łeś się, aby mnie ura­to­wać, pod­czas gdy sam potrze­bo­wa­łeś oca­le­nia.

Ale ten świat jest zbu­do­wany na kłam­stwie. My zosta­li­śmy na nim zbu­do­wani.

Poka­za­łeś mi twarz, podobną do stu tysięcy innych twa­rzy.

Pokaż mi tę praw­dziwą.

Pokaż mi, kim jesteś i dla­czego to wła­śnie cie­bie posta­wiono na mojej dro­dze.

Myśla­łam, że poka­żesz mi, jak piękny jest raj, a ty wcią­gną­łeś mnie do pie­kła.

1. Będę tego żałować…

1

Będę tego żało­wać…

Naj­gor­szym wro­giem czło­wieka jest budzik – zwłasz­cza ten dzwo­niący o szó­stej trzy­dzie­ści rano, pierw­szego dnia szkoły. Bez­li­to­sny dźwięk zabiera ci chęć do życia. Sły­sząc go, wiesz, że musisz wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści.

Te waka­cje miały być nie­za­po­mniane, przede wszyst­kim dla­tego, że za rok będę już na stu­diach, kil­ka­set mil od domu. I na moje nie­szczę­ście wła­śnie takie były – nie­za­po­mniane. Całe moje życie wyda­wało się ide­alne. Funk­cja kapi­tanki szkol­nej dru­żyny che­er­le­ade­rek, masa zna­jo­mych, miej­sce na medy­cy­nie w Stan­ford i wspa­niały zwią­zek z kapi­ta­nem dru­żyny koszy­kar­skiej.

W całym liceum San Diego nie było osoby, która by nie wie­działa, kim są Jake Mil­ler i Cas­sie Thom­son, a jeśli nawet, to pod­czas tych waka­cji już o nas usły­szała. Ludzie lubią sen­sa­cje i dra­maty, zwłasz­cza jeśli doty­czą z pozoru per­fek­cyj­nych osób. Mogą się dowar­to­ścio­wać ich kosz­tem i zająć wszyst­kim poza wła­snymi pro­ble­mami.

Nie spo­sób pomi­nąć więc wyda­rzeń tych waka­cji. Mówiąc naj­kró­cej i naj­de­li­kat­niej, na jed­nej z imprez mój – już były – chło­pak został przy­ła­pany w toa­le­cie z jakąś maka­ro­niarą z wymiany szkol­nej w dość kon­tro­wer­syj­nej, ale jed­no­znacz­nej sytu­acji, a ja dowie­dzia­łam się o tym z setek wia­do­mo­ści, zdjęć i nagrań. Zanim zdą­ży­łam zare­ago­wać, Jake mnie rzu­cił, a infor­ma­cja o tym tra­fiła do wszyst­kich ze szkoły szyb­ciej niż histo­ria o tym, jak pra­wie dwa lata temu jakiś chło­pak rzu­cił krze­słem w nauczy­cielkę. Do tej pory nikt nie wie, dla­czego to zro­bił, ale i tak cała szkoła uznała go za boha­tera.

W cza­sie mojego zała­ma­nia zwią­za­nego z zerwa­niem ludzie już wyro­bili sobie o mnie opi­nię. Usły­sza­łam wtedy tyle zakła­ma­nych histo­rii i prze­krę­co­nych wer­sji wyda­rzeń, że nie umiem ich wszyst­kich powtó­rzyć. Ze zdra­dzo­nej dziew­czyny sta­łam się pośmie­wi­skiem, gdyż naj­wy­raź­niej byłam nie­wy­star­cza­jąca, skoro pan pie­przony kapi­tan potrze­bo­wał innej roz­rywki. Dużo osób lubi się dowar­to­ścio­wać na nie­szczę­ściu innych.

Tak zakoń­czyły się moje „nie­za­po­mniane” waka­cje. Jed­nym sło­wem: porażka.

Musia­łam wró­cić do sza­rej rze­czy­wi­sto­ści i nud­nej rutyny. Choć zdą­ży­łam ochło­nąć po zakoń­cze­niu związku, nie chcia­łam widzieć tych wszyst­kich twa­rzy, które nawet nie ukry­wają oce­nia­ją­cego wzroku. Za długo pra­co­wa­łam na swój wize­ru­nek, aby teraz jakiś wyże­lo­wany gno­jek psuł mi repu­ta­cję i plany na przy­szłość.

Po paru minu­tach bez­sen­sow­nego gapie­nia się w sufit wyłą­czy­łam budzik i zaczę­łam się szy­ko­wać do wyj­ścia. Musia­łam wyglą­dać tak, jakby cała ta sytu­acja zupeł­nie mnie nie obcho­dziła. Wzię­łam szybki prysz­nic i zro­bi­łam codzienny maki­jaż. Dłuż­szą chwilę zajęło mi ogar­nię­cie dłu­gich brą­zo­wych wło­sów, które jak na złość nie chciały się ukła­dać. Zde­ner­wo­wana szar­pa­łam pasma szczotką, przez co poje­dyn­cze włosy lądo­wały na puszy­stym dywa­nie. Zaj­rza­łam do szafy. Posta­wi­łam na kla­sykę i wybra­łam jasne lekko prze­tarte jeansy, biały top i za dużą czarną ramo­ne­skę. Mój styl nie nale­żał do nie­zwy­kłych, ale nie przy­wią­zy­wa­łam do tego dużej wagi. Do cało­ści dobra­łam ulu­bioną złotą biżu­te­rię. Pomi­nę­łam jed­nak bran­so­letkę z literą J, którą kie­dyś nosi­łam codzien­nie.

Na wyświe­tla­czu mojego tele­fonu poja­wił się SMS od Vero­niki, która napi­sała, że będzie po mnie za dzie­sięć minut. Wrzu­ci­łam do ple­caka wszyst­kie potrzebne rze­czy i zbie­głam po scho­dach. Na kuchen­nym bla­cie leżało dwa­dzie­ścia dola­rów prze­zna­czo­nych na lunch. Melissa Thom­son nie była typem mamy przy­go­to­wu­ją­cej rano śnia­da­nie czy życzą­cej swo­jemu dziecku powo­dze­nia w pierw­szym dniu szkoły. Nie robiła mi zdjęć i nie wsta­wiała ich na swoje por­tale spo­łecz­no­ściowe, jak inne mamy. Tak naprawdę pra­wie jej nie było. Po śmierci taty całe dnie spę­dzała w pracy, a nasz kon­takt… no cóż, powiedzmy, że sta­ramy się nie wcho­dzić sobie w drogę. Jest naj­lep­szym orto­pedą w całym San Diego i woli skła­dać innych, niż poukła­dać wła­sną rodzinę.

Moje roz­my­śle­nia prze­rwał dźwięk klak­sonu. Przez okno w salo­nie dostrze­głam czer­woną toyotę Very. Scho­wa­łam pie­nią­dze i klu­cze do kie­szeni, poże­gna­łam się ze śpią­cym na poduszce psia­kiem, wsu­nę­łam białe buty i zamknę­łam drzwi na klucz.

Vero­nica Diaz, moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka od naj­młod­szych lat, powi­tała mnie pośpie­sza­ją­cym ruchem ręki i dźwię­kami muzyki laty­no­skiej, która zawsze leciała w jej samo­cho­dzie.

– Jesteś uza­leż­niona – rzu­ci­łam znu­dzona, widząc, jak dziew­czyna popija dużą mro­żoną kawę.

Rzu­ci­łam ple­cak na tylne sie­dze­nie.

– To nie uza­leż­nie­nie, tylko styl życia. Poza tym gdyby nie ta kawa, nie prze­ży­ła­bym dzi­siej­szego dnia. Tobie też pole­cam, bo wyglą­dasz, jak­byś miała zaraz kogoś poćwiar­to­wać – zaśmiała się, odsta­wia­jąc pla­sti­kowy kubek do uchwytu.

Zapię­łam pas i ruszy­ły­śmy.

– Wiesz, nie gwa­ran­tuję ci, że to się dzi­siaj nie wyda­rzy. Kawa nie zdoła tego zmie­nić – rzu­ci­łam, wpa­tru­jąc się w szybę.

Kocha­łam Kali­for­nię, a zwłasz­cza San Diego. Ni­gdy nie rozu­mia­łam tych, któ­rzy go nie­na­wi­dzili.

– Widzę, że pani kapi­tan dzi­siaj nie w humo­rze – stwier­dziła Vera, zer­ka­jąc co chwilę na moją twarz.

Wola­łam, żeby się sku­piła na jeź­dzie, bo mój życiowy pech pod­po­wia­dał mi, że za chwilę możemy wylą­do­wać na hydran­cie.

– Dzi­wisz mi się? – powie­dzia­łam, posy­ła­jąc jej spoj­rze­nie pełne poli­to­wa­nia.

– Daj spo­kój, Cass. Wiem, że mar­twisz się gada­niem ludzi, ale przez chwilę poga­dają i prze­staną. Tak jak zawsze. Pamię­tasz tę laskę z dru­giej? Jak jej było…? Amy? Amy Peter­son. Wszy­scy mówili, że miała romans z panem Tor­re­sem od hisz­pań­skiego, a po dwóch tygo­dniach plotki uci­chły. – Vera wystu­ki­wała pal­cami na kie­row­nicy rytm pio­senki lecą­cej w radiu.

– To dla­tego, że go zwol­nili, a Amy zmie­niła szkołę. Cho­dzi teraz do jakie­goś tan­det­nego liceum w Ari­zo­nie – prych­nę­łam, opie­ra­jąc głowę o zagłó­wek sie­dze­nia.

Vera zło­żyła usta w nie­zgrabny dziu­bek i wytrzesz­czyła oczy, wzdy­cha­jąc do sie­bie.

– Fak­tycz­nie, to może zły przy­kład, ale hej! Ty, o ile mi wia­domo, nie spa­łaś z nauczy­cie­lem, a do tego jesteś naj­po­pu­lar­niej­szą laską w szkole, kapi­tanką dru­żyny che­er­le­ade­rek. Głowa do góry! Co takiego może się stać?

Bar­dzo chcia­łam, żeby miała rację…

***

Trasa z domu do szkoły zajęła nam pięt­na­ście minut. Zaraz za naszą czer­woną toyotą na szkolny par­king wje­chał piękny, duży mer­ce­des Milesa Har­risa i jego młod­szej sio­stry Oli­vii. Złote dzieci Kali­for­nii i nasi bli­scy przy­ja­ciele.

Milesa pozna­łam dopiero w szkole śred­niej, ale czuję, jak­by­śmy się znali od dziecka. Mamy nawet pewną teo­rię, że pozna­li­śmy się już wcze­śniej, przy­pad­kiem, ale byli­śmy za mali, aby to pamię­tać. Miles jest jed­nym z nie­licz­nych face­tów w dru­ży­nie che­er­le­ade­rek. Oboje zgło­si­li­śmy się do niej już w pierw­szej kla­sie. To wła­śnie dzięki jego pomocy mogłam ćwi­czyć prze­różne akro­ba­cje i zostać kapi­tanką. Nie­stety Vera miała tro­chę inne zain­te­re­so­wa­nia. Wolała swoją cie­płą posadę w samo­rzą­dzie szkol­nym. Mimo to wszy­scy nawią­za­li­śmy świetny kon­takt. Rok póź­niej dołą­czyła do nas Oli­via, z naj­bar­dziej arty­styczną duszą, jaką widziały mury liceum San Diego. Uwiel­bia­łam tę naszą grupę, bo nie było w niej zawi­ści. Podo­bało mi się, że przy nich mogłam być w stu pro­cen­tach sobą. Oni znali mnie naprawdę. Nawet bar­dziej niż Jake.

Para­doks, bo w tej szkole „znał” mnie każdy.

– Cześć, sin­gielko, jak ci życie mija? – rzu­cił Miles, na co Vera prze­wró­ciła oczami.

Zabra­łam swój ple­cak i bez słowa uda­łam się w stronę wej­ścia do szkoły. W tle sły­sza­łam tylko jakiś plask – to Oli­via musiała zdzie­lić Milesa po gło­wie. Nie musia­łam się odwra­cać, by to wie­dzieć. Sio­stra, mimo że młod­sza, była od niego o wiele doj­rzal­sza i czę­sto tem­pe­ro­wała jego zacho­wa­nie. Nie zamie­ni­ła­bym tej trójki na nikogo innego.

Pierw­szy raz po waka­cyj­nej prze­rwie weszłam na szkolny dzie­dzi­niec. Wzrok dzie­sią­tek osób sto­ją­cych w małych gru­pach spo­czął na mnie. Musia­łam iść przed sie­bie, bo wyco­fa­nie się nie wcho­dziło w grę. Sły­sza­łam ich szepty i kątem oka widzia­łam wycią­gnięte palce wska­zu­jące. Nie­któ­rzy coś do mnie krzy­czeli. W końcu dotar­łam do drzwi wej­ścio­wych, ale za nimi wcale nie było lepiej.

– Cass, pocze­kaj – krzyk­nął za mną Miles. – Wiesz, że nie chcia­łem cię ura­zić. Jake to palant z wło­sami prze­pa­lo­nymi od pro­stow­nicy – pod­su­mo­wał, na co kącik moich ust deli­kat­nie się poru­szył.

– Nie ura­zi­łeś mnie, jestem tylko poiry­to­wana. – Zatrzy­ma­li­śmy się przy mojej szafce, a zaraz za nami poja­wiły się dziew­czyny.

– Daj spo­kój, ludzie przez chwilę poga­dają i prze­staną – wtrą­ciła Oli­via.

– A poza tym prze­cież lubisz, jak o tobie mówią. – Chło­pak wyszcze­rzył się, ale zacho­wał dystans, na wypa­dek gdy­bym się wku­rzyła.

Mój cios mógłby się skoń­czyć wizytą u den­ty­sty.

– Jak dobrze mówią, Miles, – poło­ży­łam nacisk na dru­gie słowo – Jake poka­zał wszyst­kim, jak łatwo mnie zastą­pić byle kim. Skąd mam wie­dzieć, że nie zdra­dzał mnie wcze­śniej. Może było ich wię­cej, ale tylko ta wło­ska żmija ma par­cie na szkło i dała się sfo­to­gra­fo­wać. Nawet już nie wiem, w co wie­rzyć.

To prawda, że podo­bało mi się, gdy ludzie o mnie mówili. Nie chcia­łam być szarą myszką, która tylko prze­cho­dzi z klasy do klasy. Pra­gnę­łam zostać zapa­mię­tana i coś po sobie zosta­wić. Bar­dzo długo kre­owa­łam swój wize­ru­nek, dla­tego sporo osób uważa, że moje życie jest per­fek­cyjne. Nic bar­dziej myl­nego. Postać, którą znają, stwo­rzy­łam lata temu. Jak postać z filmu, w któ­rym gra się przez całe życie. Ja utknę­łam w swoim fil­mie bez moż­li­wo­ści zmiany sce­na­riu­sza, więc posta­no­wi­łam ode­grać główną rolę. To popier­do­lone, ale tylko tak umia­łam funk­cjo­no­wać i dzięki temu jesz­cze się nie pogu­bi­łam. Łatwiej spra­wiać pozory. Do tej pory mi to wycho­dziło…

Moje roz­my­śle­nia prze­rwały kolejne szepty. Wzrok całej naszej czwórki powę­dro­wał w stronę drzwi, przez które wła­śnie weszli Jake z Valen­tiną. Prze­mie­rzali kory­tarz z wysoko unie­sio­nymi gło­wami i ze sple­cio­nymi rękami. Byli jak te wszyst­kie pary w fil­mach, które cho­dzą w zwol­nio­nym tem­pie. Za nimi podą­żała cała świta Jake’a, z rów­nie spa­lo­nymi wło­sami. Ich widok już mnie nie bolał, bar­dziej obrzy­dzał. W duchu zada­łam sobie pyta­nie, czy ja też kie­dyś tak przy nim wyglą­da­łam? Prze­cież to nie dzięki niemu jestem tym, kim jestem.

– Boże, wy też to czu­je­cie? Laska jest nie­nor­malna! – rzu­cił Miles z dziw­nym wyra­zem twa­rzy, na co wszyst­kie posła­ły­śmy mu pyta­jące spoj­rze­nia. – No co? Typiara tylko koło nas prze­szła, a wszę­dzie daje różami jak w Sank­tu­arium Matki Boskiej – stwier­dził, a Oli­via z Verą pró­bo­wały zdu­sić śmiech.

Nawet mój humor deli­kat­nie się popra­wił. Nie trwało to jed­nak długo, bo zgro­ma­dzeni na kory­ta­rzu ludzie cze­kali na kolejną scenę z filmu, a mia­no­wi­cie na moją reak­cję. Czu­łam się jak zwie­rzątko w zoo wysta­wione jako główna atrak­cja.

Zawsze bar­dzo zale­żało mi na opi­nii innych. Mia­łam wra­że­nie, jakby ich zda­nie było wyznacz­ni­kiem tego, jaka jestem. I o ile mogłam sobie wma­wiać, że mam to wszystko gdzieś, to wie­dzia­łam, że to nie­prawda. Lubi­łam popu­lar­ność i to, że ludzie o mnie mówią, tylko… nie w ten spo­sób i nie w takich oko­licz­no­ściach.

Ktoś na górze posta­no­wił się nade mną zli­to­wać – pomy­śla­łam, gdy usły­sza­łam dźwięk pierw­szego dzwonka. Poże­gna­li­śmy się w Oli­vią, która zmie­rzała na swoje zaję­cia. W dro­dze do klasy Miles nama­wiał mnie, abym się sku­piła na naj­bliż­szym tre­ningu, wymy­śla­niu nowego układu i nabo­rze do dru­żyny. Miał rację. Sku­pię się na dru­ży­nie, przy­go­tuję genialny występ i wszy­scy zoba­czą, że bez Jake’a radzę sobie jesz­cze lepiej. Na­dal jestem kapi­tanką szkol­nej dru­żyny che­er­le­ade­rek. I nic się w tej spra­wie nie zmieni.

***

– Jaki nowy kapi­tan?! – krzyk­nę­łam na całą sto­łówkę.

– Cas­sie, kochana, nie bierz tego do sie­bie, po pro­stu potrze­bu­jemy świe­żej głowy i nowych pomy­słów, to wszystko. Ta cała sytu­acja… – prze­rwała na chwilę Kate – …nie wpły­nie dobrze na cały nasz zespół – oświad­czyła z cukier­ko­wym uśmie­chem przy­kle­jo­nym do twa­rzy.

Jej sztuczne usta wygi­nały się w łuk do tego stop­nia, że mia­łam wra­że­nie, jakby coś zaraz miało z nich wystrze­lić.

Naj­gor­szy sce­na­riusz wła­śnie się speł­niał. Wszyst­kie moje wysiłki i sta­ra­nia idą na marne. Chcą ode­brać mi nawet dru­żynę, a to wszystko przez to, że nie jestem już z Jakiem. To zabawne i żało­sne rów­no­cze­śnie.

Nie było łatwo zostać kapi­tanką, tym bar­dziej w trze­ciej kla­sie. A teraz w czwar­tej mam się pod­dać? No chyba sobie żar­tują!

– I ja mam się zgo­dzić, bo ty tak mówisz? – unio­słam lekko brwi, sta­ra­jąc się zacho­wać spo­kój.

– Więk­szość dziew­czyn tak uważa, Cass. Poza tym to nie jest tak, że chcemy się cie­bie pozbyć, kochana…

Jesz­cze raz powie do mnie „kochana”, to ją udu­szę.

– Słu­chaj, za mie­siąc mamy nabór do dru­żyny, więc za dwa mie­siące wybie­rzemy kapi­tana. Też możesz wziąć udział w wybo­rach, jak wszy­scy. Będziemy mieć równe szanse – dopo­wie­działa po chwili i ode­szła od sto­lika, a na jej twa­rzy wyma­lo­wała się satys­fak­cja, jakby już zajęła moje miej­sce, na które od dawna miała chrapkę.

Czu­łam na sobie palące spoj­rze­nia przy­ja­ciół, pod­czas gdy sama sta­ra­łam się nie wybuch­nąć. Gdy­bym w tej chwili miała moż­li­wość wybra­nia jakiejś super­mocy, byłyby to lasery w oczach. Bez waha­nia spa­li­ła­bym rude kudły Kate. Na razie jed­nak to ja spa­li­łam się ze wstydu. Mój wcze­śniej­szy krzyk sły­szała chyba cała sto­łówka.

Miles, Vera i Oli­via nie ode­zwali się ani sło­wem. Też nie wyobra­żali sobie takiego obrotu spraw. Zaci­snę­łam pię­ści tak mocno, że paznok­cie raniły mi skórę, ale to przy­naj­mniej powstrzy­mało mnie od osta­tecz­nego wybu­chu na oczach całej szkoły.

Nie obcho­dzą ich moje umie­jęt­no­ści i doświad­cze­nie. Wszystko to dzieje się przez jedną osobę – Jake’a, który sie­dzi trzy sto­liki dalej, oble­gany przez pół szkoły. Prze­cież to on powi­nien być na moim miej­scu, jego powinni wyklu­czyć. Zro­bię wszystko, żeby tak się stało.

W jedną rękę chwy­ci­łam ple­cak, a drugą zła­pa­łam Verę i pocią­gnę­łam za sobą. Prze­pro­wa­dzi­łam nas przez kolejne kory­ta­rze, a po chwili były­śmy już na try­bu­nach szkol­nego boiska fut­bo­lo­wego. Poza nami było tam tylko kilka bie­ga­ją­cych osób.

Pró­bo­wa­łam się uspo­koić, wcią­ga­jąc w płuca świeże powie­trze. Nie­stety nie przy­nio­sło to więk­szych efek­tów. W mojej gło­wie pano­wał chaos i jedyne, czego teraz pra­gnę­łam, to zaszyć się w łóżku do końca roku szkol­nego.

Wplą­ta­łam dło­nie we włosy i opar­łam łok­cie na kola­nach. Vera stała nade mną jak matka nad dziec­kiem, które wła­śnie coś prze­skro­bało. Nogi mi aż dygo­tały ze zde­ner­wo­wa­nia.

– Tylko spo­koj­nie. Prze­cież jesteś naj­lep­szą che­er­le­aderką w szkole. Ten kon­kurs to for­mal­ność – pocie­szała mnie.

– Vera, dobrze wiesz, że tu nie cho­dzi o che­er­le­ading. Te wybory są tylko po to, żeby się mnie pozbyć! Wszy­scy myślą, że bez Jake’a jestem nikim. On jest zwy­kłym zdrajcą. Nie mogę wszyst­kiego stra­cić przez tego idiotę!

Wła­śnie wtedy zro­dził się naj­bar­dziej idio­tyczny pomysł, o jakim sły­sza­łam. Pomysł, od któ­rego wszystko się zaczęło.

– W takim razie pokaż im, jak bar­dzo się mylą. Myślę, że Jake miał już swoje pięć minut sławy, a ty za długo jesteś sin­gielką – skwi­to­wała Vera, dziw­nie poru­sza­jąc brwiami.

Skrzy­żo­wała ręce na pier­siach i roz­cią­gnęła usta w sze­ro­kim uśmie­chu.

– Możesz jaśniej? Bo chyba nie do końca rozu­miem, o co ci cho­dzi.

– To pro­ste. Musimy ci zna­leźć faceta. Lubia­nego, przy­stoj­nego i roz­po­zna­wal­nego. Daj Jake’owi do zro­zu­mie­nia, że też nie jest nie­za­stą­piony – mówiła jak nakrę­cona, cho­dząc tam i z powro­tem.

– No super, genialny plan – rzu­ci­łam sar­ka­stycz­nie. – I kto to ma niby być, co?

– Jesz­cze nie wiem, ale na pewno coś wymy­ślę – powie­działa pewna sie­bie Vera, a ja pomy­śla­łam, że cały ten plan okaże się jedną wielką kata­strofą.

***

Całą następną lek­cję spę­dzi­łam na pisa­niu z przy­ja­ciółmi na cza­cie gru­po­wym. Mia­łam dużo wąt­pli­wo­ści co do planu Very, ale pozo­stali byli „za”. Nie­stety ta szkoła rzą­dziła się swo­imi pra­wami, więc oba­wia­łam się, że moja prze­mowa o nie­za­leż­no­ści i femi­ni­zmie nic nie da pod­czas kon­kursu. Przez chwilę pomy­śla­łam też, że miło byłoby ode­grać się na Jake’u.

Wybu­dzi­łam się z zamy­śle­nia, gdy poczu­łam wibra­cje tele­fonu w ręce.

Nowa wia­do­mość w gru­pie Drama Club.

Oli­via: Pomysł jest cał­kiem nie­zły, poza tym do kon­kursu tylko dwa mie­siące, póź­niej znowu możesz być femi­nistką.

Miles: Albo zostać les­bijką.

Razem z Verą obró­ci­ły­śmy się w jego stronę, na co tylko wzru­szył ramio­nami, a z ruchu jego warg można było wyczy­tać ponure „No co?”. Przy­się­gam, że sły­sza­łam prze­wró­ce­nie oczami Liv, która miała zaję­cia na dru­gim końcu kory­ta­rza.

Vero­nica: Liv ma rację, Cass. A ja chyba już mam dla cie­bie ide­al­nego kan­dy­data.

Odło­ży­łam tele­fon na ławkę i ukry­łam twarz w dło­niach, nie zwra­ca­jąc uwagi na dal­szą część lek­cji. Jedyna myśl, jaka krą­żyła po mojej gło­wie, brzmiała: Będę tego żało­wać…

2. Nie ma już odwrotu

2

Nie ma już odwrotu

– Shawn Bauer?! – zawo­ła­łam ze zdzi­wie­niem.

Vera stała z zało­żo­nymi rękami, opie­ra­jąc się o jedno z drzew rosną­cych przed szkołą.

Dobrze zna­łam Shawna, a przy­naj­mniej… kie­dyś. Za dzie­ciaka miesz­ka­li­śmy po sąsiedzku, ale gdy mie­li­śmy po dzie­sięć lat, jego tata zało­żył firmę, która zaczęła bar­dzo dobrze pro­spe­ro­wać. Prze­pro­wa­dzili się wtedy na inne osie­dle, bli­żej sie­dziby firmy, spory kawa­łek od nas. W rezul­ta­cie Shawn zmie­nił szkołę pod­sta­wową, a nasz kon­takt się urwał. Póź­niej mój tata zmarł i razem z mamą prze­pro­wa­dzi­ły­śmy się do innego domu. Mama chciała odciąć się od wspo­mnień. Nie umiała miesz­kać w miej­scu, w któ­rym była tak szczę­śliwa, bez osoby, która dawała jej spo­kój i bez­pie­czeń­stwo. Od tam­tego czasu miesz­kamy z Shaw­nem bli­żej sie­bie, ale nie jeste­śmy już tymi samymi dzie­ciakami. Spo­tka­li­śmy się dopiero w liceum. Każde z nas miało już nowych zna­jo­mych i nowe zain­te­re­so­wa­nia. Rzu­ca­li­śmy sobie tylko „hej” na kory­ta­rzach czy meczach.

Zawsze uwa­ża­łam go za dobrego kolegę. Ostat­nio pomy­śla­łam nawet, że wyprzy­stoj­niał. Jego włosy znacz­nie się zmie­niły: jasne pasma dobrze współ­grały z błę­kit­nymi oczami. Przez tre­ningi wyraź­nie zmęż­niał; razem z Jakiem grali w jed­nej dru­ży­nie, ale na pewno się nie przy­jaź­nili. Chyba jedy­nie tole­ro­wali swoją obec­ność.

Zgo­dzi­łam się wziąć w tym udział tylko pod warun­kiem, że chło­pak, któ­rego znaj­dziemy, będzie o wszyst­kim wie­dział i się na to zgo­dzi. Gdyby wszystko się wydało, musia­ła­bym chyba zmie­nić nazwi­sko i wyje­chać do innego kraju.

Czy mia­łam wąt­pli­wo­ści? Oczy­wi­ście. Oba­wia­łam się odmowy oraz nie­zręcz­no­ści całej tej sytu­acji. Nie przy­jaź­ni­li­śmy się już, dla­czego więc miałby mi pomóc? Bałam się też, czy będę umiała uda­wać.

– Nie prze­ko­nasz się, jeśli nie spró­bu­jesz – rzu­ciła Vera, jakby czy­tała mi w myślach.

Jej tele­pa­tyczne zdol­no­ści cza­sami przy­pra­wiały mnie o gęsią skórkę, ale po tylu wspól­nie spę­dzo­nych latach zdą­ży­łam się z tym oswoić.

Nawet jeśli Shawn się nie zgo­dzi, to może przez wzgląd na dawne czasy nie roz­po­wie na całą szkołę, jak nisko upa­dłam. W prze­ciw­nym razie mogę już kupo­wać bilet w jedną stronę. Może do Mek­syku?

Nie­wiele myśląc, ruszy­łam w stronę grupki chło­pa­ków sie­dzą­cych przy jed­nym ze sto­li­ków za szkołą. Zestre­so­wana sta­wia­łam kolejne kroki, kon­cen­tru­jąc wzrok na Shaw­nie, który wła­śnie śmiał się z cze­goś, co powie­dział jeden z jego kole­gów. Prze­łknę­łam powstałą w gar­dle gulę, aby zdo­łać coś z sie­bie wydu­sić.

– Cześć, Shawn – wzrok czte­rech chło­pa­ków spo­czął na mnie, przez co jesz­cze bar­dziej się zestre­so­wa­łam. – Możemy poroz­ma­wiać?

– Hej, Cas­sie. Jasne, co tam? – zapy­tał chło­pak, popra­wia­jąc blond włosy.

Wyglą­dał na bar­dziej pew­nego sie­bie niż w dzie­ciń­stwie.

– To pry­watna sprawa – doda­łam ciszej, oczami dając mu do zro­zu­mie­nia, że nie chcę roz­ma­wiać przy jego kole­gach.

– Tajem­ni­cza. Lubię takie – wtrą­cił nagle jeden z chło­pa­ków, a ja prze­nio­słam na niego wzrok.

– Prze­pra­szam, czy ty jesteś Shawn? – wytknę­łam mu ziry­to­wana, czu­jąc, jak krew zaczyna mi buzo­wać w żyłach.

– Nie dener­wuj się, księż­niczko, złość pięk­no­ści szko­dzi. – zaśmiał się cynicz­nie, mru­ga­jąc do kole­gów, na co ci par­sk­nęli śmie­chem.

Gdy myślisz, że twój dzień nie może być gor­szy, Aiden Wood udo­wodni ci, jak bar­dzo się mylisz. Przy nim nawet Miles nie jest tak iry­tu­jący, gdy po raz setny od pię­ciu godzin katuje pio­senki Tay­lor Swift, mówiąc przy tym, o kim lub o czym jest każda z nich.

Wooda znała cała szkoła, bo liczba dziew­czyn, z któ­rymi sypiał, z pew­no­ścią prze­kro­czyła jego ilo­raz inte­li­gen­cji. Dodat­kowo był od nas o rok star­szy, ponie­waż nie zdał na początku liceum. Nie­które laski opo­wia­dały, że wystar­czy jedno jego słowo, a osią­gają szczyt. Jedyny szczyt, jaki ja osią­gnę­łam dzięki jego sło­wom, to szczyt fru­stra­cji.

Wood grał razem z Shaw­nem w dru­ży­nie i na moje nie­szczę­ście był jego naj­lep­szym kum­plem. Na pierw­szy rzut oka wyda­wał się w porządku. Musia­łam nawet przy­znać, że był przy­stojny. Wysoki bru­net o ciem­nych oczach i spor­to­wej syl­wetce. Nie ma się co dzi­wić, że dziew­czyny leciały na te sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów cho­dzą­cego testo­ste­ronu.

Nie­stety, ego tego kre­tyna prze­kra­czało wszel­kie normy. Miał gdzieś to, co ludzie o nim myślą. Wie­dział wszystko naj­le­piej, nie liczył się ze zda­niem innych. Nie zale­żało mu na przy­szło­ści. Żył chwilą, a w jego świe­cie nie obo­wią­zy­wały żadne zasady. Był moim cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem.

Nie chcia­łam wcho­dzić z nim w dys­ku­sję, bo to by było jak wcho­dze­nie w kon­flikt z roz­wy­drzo­nym dzie­cia­kiem. Prze­wró­ci­łam tylko oczami na jego docinki, co musiał zauwa­żyć Shawn, który lekko ode­pchnął ramię kum­pla i pokrę­cił głową, a chwilę póź­niej wska­zał na inny sto­lik, aby­śmy mogli poroz­ma­wiać na osob­no­ści.

Ode­szli­śmy kawa­łek i usie­dli­śmy naprze­ciwko sie­bie.

Wiem, że to ja powin­nam się ode­zwać pierw­sza, ale zupeł­nie nie prze­my­śla­łam tego, co powin­nam powie­dzieć. Shawn wpa­try­wał się we mnie z uśmie­chem, cze­ka­jąc na to, co mam mu do powie­dze­nia. Wzię­łam głę­boki wdech, by uspo­koić walące serce.

Nie ma już odwrotu.

– Zosta­niesz moim chło­pa­kiem? – wypa­li­łam pro­sto z mostu, na co oczy Shawna powięk­szyły się do roz­miaru piłe­czek gol­fo­wych. Brawo, Cas­sie. – Zna­czy, nie tak naprawdę! Och, zacznę od początku – plą­ta­łam się, wyma­chu­jąc przy tym dłońmi.

– Cas­sie, o czym ty… – zdez­o­rien­to­wany, zamru­gał kil­ka­krot­nie.

– Daj mi wyja­śnić – prze­rwa­łam mu. – Myślę, że sły­sza­łeś o mnie i Jake’u – popa­trzy­łam na chło­paka, który deli­kat­nie przy­tak­nął, aby potwier­dzić moje słowa. Czu­łam, jak na moich policz­kach poja­wiają się wypieki spo­wo­do­wane zaże­no­wa­niem. – Teraz cała moja repu­ta­cja wisi na wło­sku. Moje miej­sce na stu­diach też, bo chcą mnie pozba­wić prze­wo­dze­nia dru­ży­nie che­er­le­ade­rek, przez co stracę punkty w rekru­ta­cji, więc Vera – wska­za­łam kciu­kiem za sie­bie – wymy­śliła, że jeśli kogoś sobie znajdę, to pokażę wszyst­kim, że nie potrze­buje Jake’a do utrzy­ma­nia miej­sca w dru­ży­nie, a tym samym na stu­diach – powie­dzia­łam na jed­nym wde­chu.

Gdy skoń­czy­łam, Shawn wychy­lił się i spoj­rzał w kie­runku moich zna­jo­mych, któ­rzy obser­wo­wali nas z pew­nej odle­gło­ści. Cała święta trójca poma­chała mu z uśmie­chem na twa­rzach.

– Za dwa mie­siące ma się odbyć kon­kurs na nową kapi­tankę – kon­ty­nu­owa­łam, pod­czas gdy Shawn pró­bo­wał poukła­dać sobie wszystko w gło­wie. – Do tego czasu uda­wa­li­by­śmy… no… jakby parę – kon­ty­nu­owa­łam.

Shawn nie ode­zwał się ani sło­wem, lecz wyda­wał się bar­dzo zamy­ślony.

– Albo wiesz co, zapo­mnij – wypa­li­łam nagle. – To był głupi pomysł, a ja wycho­dzę na despe­ratkę. To idio­tyczne, prze­pra­szam. Nie będę ci zawra­cać głowy – beł­ko­ta­łam skrę­po­wana.

Już mia­łam odejść, ale poczu­łam uścisk jego dłoni.

– Cass, pocze­kaj i daj mi coś powie­dzieć – ode­zwał się, a ja z powro­tem usia­dłam. – Nic się nie zmie­ni­łaś, prze­ga­dasz każ­dego – pokrę­cił głową z roz­ba­wie­niem.

Trwa­li­śmy przez chwilę w ciszy, gdy nagle zorien­to­wa­łam się, że cią­gle trzyma moją dłoń. Zauwa­żył chyba moje zdzi­wie­nie, bo natych­miast ją puścił i scho­wał pod meta­lowy sto­lik.

– Myślisz, że ten plan coś da? Bez obrazy, ale jest tro­chę dzie­cinny – powie­dział, śmie­jąc się pod nosem.

Przy­naj­mniej nie uciekł od razu…

– Jeśli nie spró­bu­jemy, to się nie prze­ko­namy. To tylko dwa mie­siące, ale mogą zmie­nić moje życie – powie­dzia­łam ciszej.

– A co ja będę z tego miał? – dopy­ty­wał.

– Naj­lep­sze towa­rzy­stwo daw­nej kum­peli? – rzu­ci­łam nie­pew­nie.

Zda­wało się, że inten­syw­nie myśli.

– No dobra – powie­dział nagle. – Niech będzie, ale dokła­dasz do tego całą miskę cia­ste­czek cze­ko­la­do­wych two­jej mamy, które kie­dyś jedli­śmy – nachy­lił się nad sto­łem i wycią­gnął dłoń w moją stronę.

– Czyli się zga­dzasz? – zapy­ta­łam ucie­szona, na co ski­nął głową. Mia­łam ochotę krzy­czeć z rado­ści, ale nie chcia­łam przy­cią­gać nie­po­trzeb­nych spoj­rzeń. – Tylko pamię­taj, że nie możesz o tym nikomu powie­dzieć. Zwłasz­cza Aide­nowi, nie ufam mu – kątem oka spoj­rza­łam na chło­paka, który jako jedyny z całej paczki dziw­nie nam się przy­glą­dał.

Shawn chyba chciał zapro­te­sto­wać, ale spoj­rza­łam na niego tak, że nic nie powie­dział. W tej kwe­stii byłam nie­ugięta. Im mniej osób o tym wie­działo, tym więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że plan wypali.

Uści­snę­łam dłoń Shawna. Usta­li­li­śmy na szybko kilka szcze­gó­łów i się poże­gna­li­śmy.

Następ­nego dnia po lek­cjach miała się odbyć impreza z oka­zji roz­po­czę­cia roku szkol­nego u jed­nego z jego kole­gów. Umó­wi­li­śmy się, że to wła­śnie tam zaczniemy nasz mały pokaz.

Sama nie do końca wie­rzy­łam w to, co wła­śnie zro­bi­łam.

***

Kto robi imprezy w środku tygo­dnia? – pomy­śla­łam pod­czas prze­glą­da­nia ubrań na dzi­siej­szy wie­czór.

Kolejne wie­szaki lądo­wały na moim łóżku, a ja dalej nie potra­fi­łam pod­jąć decy­zji. Osoba, która wymy­śliła ten cały plan, pozo­sta­wiła mnie na pastwę losu. Vera powie­działa, że „nie pój­dzie na imprezę w środku tygo­dnia, a następ­nie na kacu do szkoły, gdyż jako osoba zasia­da­jąca w szkol­nym samo­rzą­dzie nie może się nara­zić nauczy­cie­lom i dawać złego przy­kładu młod­szym uczniom”. Cza­sami mia­łam wra­że­nie, że brała swoją funk­cję bar­dziej na poważ­nie niż kon­gres­meni w tym kraju.

Ta impreza była tra­dy­cją szkół w San Diego. Przy­cho­dziły na nią tylko ostat­nie rocz­niki z każ­dego liceum w mie­ście, a naj­wy­tr­walsi nawet nie wra­cali do domów, tylko szli pro­sto do szkoły. W tym roku orga­ni­za­to­rem został Ash­ton Mur­ray. Każdy uczeń z naszego rocz­nika otrzy­mał wia­do­mość z loka­li­za­cją i tema­tem prze­wod­nim. W tym roku impreza odby­wała się w sta­rej fabryce żaró­wek na obrze­żach mia­sta, a temat brzmiał „świeć w ciem­no­ści”. Nie wiem, ile czasu zajęło Ash­tonowi wymy­śle­nie go, ale mam wra­że­nie, że nie za dużo.

Po kil­ku­dzie­się­ciu minu­tach przy­mie­rza­nia ciu­chów posta­wi­łam na pro­stą białą sukienkę z bufia­stymi ręka­wami i wią­za­niem na ple­cach. Dobra­łam do tego wygodne białe trampki za kostkę i czarną torebkę. Zer­k­nę­łam na swoje paznok­cie. Dzień wcze­śniej Oli­via poma­lo­wała je flu­ore­scen­cyj­nym lakie­rem, który miał świe­cić w ciem­no­ści. W pośpie­chu omal nie popa­rzy­łam dłoni, gdy pod­krę­ca­łam włosy lokówką. Dawno tego nie robi­łam, ponie­waż Jake zawsze mówił, że źle wyglą­dam w takich fry­zu­rach. Boże, jaka ja byłam ślepa.

Zro­bi­łam moc­niej­szy maki­jaż, uży­wa­jąc do tego neo­no­wych eyeli­ne­rów, aby wpa­so­wać się w tema­tykę imprezy, a następ­nie uży­łam ulu­bio­nych cze­re­śnio­wych per­fum. Sta­nę­łam przed lustrem i wygła­dzi­łam dół sukienki dłońmi, ponow­nie zasta­na­wia­jąc się nad zmianą stroju.

– Hej, aniołku, bolało, jak spa­dłaś z nieba? – w odbi­ciu zoba­czy­łam Milesa, który opie­rał się ramie­niem o fra­mugę drzwi w mojej sypialni.

Nie odwra­ca­jąc się, postu­ka­łam się pal­cem w czoło. Mój przy­ja­ciel wyglą­dał świet­nie w neo­no­wo­ró­żo­wej koszuli i czar­nych spodniach.

– Jak tu w ogóle wsze­dłeś? – zapy­ta­łam, wkła­da­jąc czarną przy­dużą ramo­ne­skę.

Wycią­gnę­łam włosy zza kurtki i zarzu­ci­łam je na plecy.

– Twoją mamę wzy­wają do pracy, był jakiś wypa­dek i ścią­gają wszyst­kich leka­rzy. Kazała mi wejść i powie­dzieć ci, żebyś nakar­miła Yodę – wzru­szył ramio­nami i tra­dy­cyj­nie zaczął grze­bać w moich kosme­ty­kach.

Zna­lazł roz­świe­tlacz i bro­kat, które nało­żył sobie na twarz.

– No tak, matka roku nie może mi nawet powie­dzieć tego oso­bi­ście, tylko musi wysłu­gi­wać się tobą – prych­nę­łam pod nosem.

Zabra­łam swoje rze­czy i zbie­głam na par­ter, cią­gnąc za sobą Milesa.

Wycią­gnę­łam z szafki puszkę z karmą i nało­ży­łam tro­chę do małej miski. Na ten dźwięk przy moich nogach poja­wił się mały pies rasy chi­hu­ahua. Dosta­łam go od taty na dzie­siąte uro­dziny, po tym jak Shawn się wypro­wa­dził. Dałam mu na imię Yoda, bo jego uszy odsta­wały deli­kat­nie na boki, przez co przy­po­mi­nał postać z Gwiezd­nych wojen. Był moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem.

Trzy lata póź­niej nie było już taty.

A Yoda stał się dla mnie jego małą czę­ścią.

Posta­wi­łam miskę na pod­ło­dze i pogła­ska­łam psa na poże­gna­nie. Włą­czy­łam też małą lampkę, bo nie chcia­łam zosta­wić go w ciem­no­ściach. I tak zawsze mia­łam wyrzuty sumie­nia, gdy zosta­wał sam wie­czo­rami. Po zamknię­ciu domu wsia­dłam do mer­ce­desa, któ­rego o dziwo nie pro­wa­dził Miles.

– Długo każe­cie na sie­bie cze­kać, może nie idę na imprezę, ale to nie zna­czy, że nie mam życia towa­rzy­skiego – rzu­ciła Oli­via, a ja uświa­do­mi­łam sobie, że ni­gdy wcze­śniej nie widzia­łam, żeby Miles dał jej pro­wa­dzić swój uko­chany samo­chód.

– Kochana sio­strzyczko, nie­ład­nie być zazdro­snym. Za rok będzie­cie mieli swoją imprezę. A teraz jedź, bo zamie­rzam dzi­siaj schlać się do nie­przy­tom­no­ści. Och, i przy­po­mi­nam ci, że twoje życie towa­rzy­skie jedzie wła­śnie z tobą w samo­cho­dzie. Jak znaj­dziesz przy­ja­ciół w swoim wieku, wtedy poroz­ma­wiamy.

Wku­rzona Liv zaci­snęła dło­nie na kie­row­nicy i ruszyła tak szybko, że moja torebka prze­le­ciała przez pół samo­chodu. Pozbie­ra­łam wszyst­kie rze­czy i zapię­łam pasy. Dziew­czyna jechała jak sza­lona, mimo to jej brat nawet nie ode­rwał wzroku od tele­fonu, gdzie miał wpi­sany dokładny adres. Przy oka­zji pusz­czał jesz­cze pio­senki z impre­zo­wej play­li­sty, aby wczuć się w nastrój. Muzyka była na tyle gło­śna, że nie sły­sza­łam wła­snych myśli.

Odczy­ta­łam jedy­nie wia­do­mość od Shawna, który napi­sał, że się nieco spóźni. Jego tata miał jakiś kło­pot w fir­mie i musiał mu pomóc. W przy­szło­ści to on miał prze­jąć inte­res, więc było oczy­wi­ste, że się wdraża.

Doje­cha­li­śmy pod starą fabrykę, z któ­rej docho­dziły stłu­mione dźwięki muzyki. Byli­śmy na odlu­dziu, budynki były opusz­czone i zanie­dbane, więc patrzy­łam na nie dość scep­tycz­nie.

Zaczę­łam się dener­wo­wać, gdy uświa­do­mi­łam sobie, że to moja pierw­sza impreza po zerwa­niu. Jake na pewno się na niej pojawi, a zna­jąc moje szczę­ście, będzie rów­nież maka­ro­niara. W dodatku ja i Shawn mie­li­śmy uda­wać parę, a przez jego spóź­nie­nie nie mogli­śmy usta­lić dokład­nego sce­na­riu­sza, co bar­dzo mnie stre­so­wało.

Wysia­dłam z auta i razem z Mile­sem ruszy­li­śmy do wej­ścia oświe­tla­nego przez kolo­rowe neony. Bar­czy­sty męż­czy­zna spy­tał o nasze nazwi­ska, aby się upew­nić, że jeste­śmy na liście matu­rzy­stów. Każ­dego roku kilku młod­szych uczniów pró­bo­wało wkraść się na imprezę, ale ochrona sku­tecz­nie pil­no­wała wej­ścia. Po spraw­dze­niu zosta­li­śmy wpusz­czeni do środka, gdzie bawiło się już mnó­stwo ludzi.

Więk­szość tań­czyła na ogrom­nym par­kie­cie do remiksu pio­senki Just Dance. Przy ścia­nach mie­ściły się małe loże z kanap oraz drew­nia­nych palet i mate­ra­ców. Kolo­rowe świa­tła prze­bi­jały się przez sztuczny dym wypusz­czany z maszyny i odbi­jały się od ogrom­nych okien. Przez fio­le­towe lampy flu­ore­scen­cyjne mój biały strój świe­cił w ciem­no­ści, dzięki czemu można było mnie dostrzec z kil­ku­na­stu metrów. Miles pocią­gnął mnie w stronę baru, przy któ­rym stały kolo­rowe shoty, każdy o innym smaku i mocy.

Jakaś dziew­czyna od razu go zoba­czyła i nie­mal roze­rwała mu koszulę, gdy zaczęła malo­wać mu na szyi różne wzory farbą flu­ore­scen­cyjną. Na kolej­nym stole stały kolo­rowe kubeczki i akce­so­ria, takie jak świe­cące oku­lary i opa­ski. Prze­szłam do następ­nego pomiesz­cze­nia, w któ­rym było troszkę ciszej i można było poroz­ma­wiać bądź pograć w różne gry. Ludzie cho­dzili ubru­dzeni świe­cącą farbą po grze w Twi­stera, inni grali w beer ponga na oświe­tlo­nym stole. Wszyst­kie kolory odbi­jały się od prze­stron­nych okien, mimo to w całej sali pano­wał pół­mrok doda­jący temu miej­scu kli­matu. Wró­ci­łam na główną halę w poszu­ki­wa­niu Milesa. Spod sufitu zaczęło lecieć coś na kształt piany, przez co zaczę­łam się zasta­na­wiać, jak Ash­ton ogar­nął te wszyst­kie atrak­cje.

Mój przy­ja­ciel dalej stał przy barze, zeru­jąc kolejne shoty z kolo­ro­wymi alko­ho­lami. Napi­sa­łam do Shawna, że jeste­śmy na miej­scu, licząc, że jest już w dro­dze. Pod­nio­słam wzrok i wtedy zoba­czy­łam Jake’a z Valen­tiną, cału­ją­cych się na środku par­kietu. Nie wiem, dla­czego tak bar­dzo się wku­rzy­łam. Może dla­tego, że cały mój świat się walił, a oni bawili się jakby ni­gdy nic. Pode­szłam do Milesa, wyrwa­łam mu kie­li­szek z ręki i wypi­łam całą zawar­tość. Poczu­łam palącą ciecz prze­pły­wa­jącą przez gar­dło. Pierw­szy shot zawsze roz­cho­dził się po całym moim ciele, aż do nóg. Z hukiem odsta­wi­łam świe­cący kie­li­szek i zła­pa­łam za drugi, który rów­nież prze­chy­li­łam. Miles przy­glą­dał mi się zdzi­wiony. Ni­gdy nie narzu­ca­łam takiego tempa. Wła­ści­wie to bar­dzo rzadko piłam alko­hol, bo tra­ci­łam po nim kon­trolę.

Dalej wszystko poto­czyło się już szybko. Tań­czy­łam z Mile­sem i innymi przy­pad­ko­wymi chło­pa­kami, któ­rych nie zna­łam. Pili­śmy kolejne drinki. Mie­sza­łam różne alko­hole, jakie tylko wpa­dły mi w rękę. Gra­li­śmy w beer ponga. Pili­śmy shoty. Kolory wiro­wały mi przed oczami.

Z gło­śni­ków zaczęła lecieć pio­senka Where Have You Been Rihanny. Unio­słam ręce nad głowę. Czu­łam się wolna, lecz para­dok­sal­nie było to bar­dzo złudne uczu­cie. Wypity alko­hol zawład­nął moim cia­łem. Obi­ja­łam się o wszyst­kich tań­czą­cych obok mnie, w rezul­ta­cie moja sukienka była pokryta róż­nymi kolo­rami świe­cą­cych farb. Nagle poczu­łam, jak duże dło­nie chwy­tają moją talię i się na niej zaci­skają. Ucie­szy­łam się, że Shawn naresz­cie przy­je­chał. Męż­czy­zna za mną odgar­nął włosy z mojej szyi i zaczął mnie po niej cało­wać. To mnie zasta­no­wiło. Shawn by się tak nie zacho­wał.

Odwró­ci­łam się i zamar­łam na widok kogoś zupeł­nie obcego. Poczu­łam panikę. Przy­po­mnia­łam sobie, dla­czego pra­wie nie doty­kam alko­holu. Nie potra­fię po nim kon­tro­lo­wać swo­ich myśli. Stany lękowe zaczęły się poja­wiać kilka lat temu, zaraz po śmierci taty. Wiele poświę­ci­łam, aby nauczyć się z nimi żyć, ale po alko­holu było to naprawdę trudne.

Szarp­nę­łam się z całych sił, wyswo­bo­dzi­łam z uści­sku i rzu­ci­łam przed sie­bie. Gdy prze­py­cha­łam się przez tłum impre­zo­wi­czów, dusił mnie odór potu mie­sza­jący się z alko­ho­lem i zapa­chem farb. Upa­dłam na kolana, gdy wpadł we mnie tań­czący tłum. Moje serce waliło jak sza­lone, było mi duszno. Poczu­łam prze­szy­wa­jący ból, kiedy ktoś sta­nął mi na dłoni. Łzy napły­nęły do oczu. Chcia­łam już tylko się sku­lić i zasnąć, żeby nic nie czuć. Tak bar­dzo chcia­łam nie czuć.

Dopóki nie poczu­łam jego dotyku.

3. Apollo

3

Apollo

Dere­ali­za­cja. Ode­rwa­nie od rze­czy­wi­sto­ści.

Czło­wiek ma wtedy wra­że­nie, że świat wokół niego nie jest realny, a on sam obser­wuje go z góry. Jest jak duch we wła­snym świe­cie. Ma wra­że­nie, jakby ota­cza­jący go świat był snem, ale prze­cież czuje wszystko, co się wokół niego dzieje.

Widzia­łam, jak osoba przede mną toruje nam drogę i cią­gnie mnie do wyj­ścia, ale nie czu­łam swo­ich nóg, gdy za nią podą­ża­łam.

Dla­czego wła­śnie jemu zaufało moje ciało i auto­ma­tycz­nie śle­dziło każdy jego ruch?

Muzyka cichła, kolory ble­dły, aż poczu­łam świeże powie­trze. Oprzy­tom­nia­łam, gdy chłodny wiatr owiał moje roz­pa­lone ciało. Usia­dłam na beto­no­wych scho­dach przed wej­ściem do fabryki i wzię­łam kilka głę­bo­kich wde­chów, powoli czu­jąc, jak moje serce uspo­kaja swój rytm. Głowa pul­so­wała od decy­beli i ilo­ści wla­nego w sie­bie alko­holu.

Matka mnie zabije.

Unio­słam wzrok na osobę, która wycią­gnęła mnie z tłumu. Chcia­łam podzię­ko­wać za pomoc. Przez mrok panu­jący na zewnątrz nie mogłam dostrzec twa­rzy, jedy­nie ska­no­wa­łam męską wysoką syl­wetkę.

– Dzię­kuję za wycią­gnię­cie mnie z tego pie­kła – rzu­ci­łam zachryp­nię­tym i zmę­czo­nym gło­sem.

Nie wiem, jak mogłam się dopro­wa­dzić do takiego stanu… Zapewne wyglą­da­łam naprawdę żało­śnie.

– Ja pro­wa­dzę na samo dno pie­kieł, a nie z niego wycią­gam, księż­niczko.

Znam ten głos.

Nagle poczu­łam, jak mój orga­nizm się oży­wia, a serce ponow­nie przy­spie­sza. Zmru­ży­łam oczy, aby lepiej dostrzec sto­jącą przede mną postać, bła­ga­jąc w myślach, aby mój naj­gor­szy kosz­mar się nie speł­nił.

Aiden Wood.

Ktoś na górze chyba teraz bar­dzo dobrze się bawił.

Za jakie grze­chy?

Chcia­łam jak naj­szyb­ciej wstać, zna­leźć Milesa lub Shawna i wró­cić do domu. Wypity alko­hol znów dał jed­nak o sobie znać, zachwia­łam się i nie­mal spa­dłam ze scho­dów. Chło­pak zła­pał moje ramię, dzięki czemu zacho­wa­łam rów­no­wagę i nie upa­dłam na już i tak obdarte kolana. Pró­bo­wa­łam go ode­pchnąć, ale wyszło z tego jedy­nie marne pokle­pa­nie po ramie­niu.

– Twój chłop­taś powi­nien cię bar­dziej pil­no­wać – powie­dział, zer­ka­jąc na moją zra­nioną dłoń.

Jego dotyk wyda­wał się inny. Był taki… łagodny, ale to naj­praw­do­po­dob­niej wyobraź­nia pła­tała mi figle. Jego palce deli­kat­nie prze­jeż­dżały po zabru­dzo­nych i zakrwa­wio­nych knyk­ciach.

– Sama się przy­pil­nuję, nie potrze­buję niańki – rzu­ci­łam pogar­dli­wie, wyry­wa­jąc dłoń, przez co lekko się zato­czy­łam.

Ode­szłam kawa­łek i wycią­gnę­łam z torebki tele­fon, by zadzwo­nić do któ­re­goś z przy­ja­ciół.

Roz­ła­do­wany, świet­nie – pomy­śla­łam, sprze­da­jąc sobie men­tal­nego liścia, bo zawsze zapo­mi­nam go nała­do­wać przed wyj­ściem.

– Wiesz może, czy Shawn już jest? – zapy­ta­łam szybko, dra­piąc się po czole.

Ukry­wa­nie iry­ta­cji nie wycho­dziło mi w tym momen­cie naj­le­piej, a pewna postawa Wooda tego nie uła­twiała. Zawsze taki był: pewny sie­bie.

– Nie będzie go. Jakieś pro­blemy w fir­mie ojca. Dzwo­nił do cie­bie, ale nie ode­bra­łaś, więc kazał mi prze­ka­zać – odpo­wie­dział od nie­chce­nia.

Wes­tchnę­łam ciężko, cho­wa­jąc twarz w dło­niach, aby powstrzy­mać się przed nie­kon­tro­lo­wa­nym krzy­kiem. Bli­ska ataku szału odwró­ci­łam się z zamia­rem ponow­nego wej­ścia do środka. Byle jak naj­da­lej od Wooda.

– Hej, a ty dokąd? – krzyk­nął za mną.

Chcia­łam mu wykrzy­czeć, że to nie jego inte­res, lecz tuż przed wej­ściem do hali dostrze­głam Valen­tinę, Jake’a i jego świtę. Ich twa­rze wyra­żały wyż­szość i pogardę. Kar­mili się plot­kami, gar­dzili mną, a prze­cież to nie ja byłam winna. Ich widok był dla mnie jak zapal­nik. Jedyna myśl, jaka poja­wiła się wtedy w mojej gło­wie, to poka­za­nie im, jak bar­dzo się mylą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki