Divine Salvation - Joanna Boczar - ebook + książka

Divine Salvation ebook

Boczar Joanna

2,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wszyscy, na których zależy Cassie, ją opuszczają. Dlatego dziewczyna postanawia zamknąć swoje serce i otoczyć się głębokim murem obojętności. Albo wręcz nienawiści, bo właśnie nienawiść jest tym, co próbuje poczuć w stosunku do Aidena, którego niedawno szaleńczo kochała. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że serce chłopaka krwawi jeszcze mocniej niż jej. Aiden odwzajemnia uczucia Cassie, ale – ze względu na swoją przeszłość – boi się o jej bezpieczeństwo. To uczucie może przecież zniszczyć ich oboje.

Czy można kochać i nienawidzić jednocześnie? Czy warto walczyć o coś, co wydaje się stracone? Przecież wojna zawsze przynosi ofiary.

Odkryj drugą część trylogii Divine i przekonaj się, jak blisko siebie leżą miłość i zniszczenie.

Książka przeznaczona dla osób powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 283

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rmalw1

Z braku laku…

Dużo gorsza od pierwszej części
00

Popularność




Prolog

Byłeś wszyst­kim, czego pra­gnę­łam.

Na nowo nauczy­łeś mnie miło­ści – tej bez­gra­nicz­nej.

To dzięki niej wznie­ci­li­śmy pło­mień, któ­rego nie zga­szą.

I nawet jeśli zostaną po nas tylko zglisz­cza, gdzieś głę­boko scho­wa­łam iskrę zdolną spa­lić każde mia­sto, w któ­rym cię nie znajdę.

Bo jesteś moim oca­le­niem.

Ura­to­wa­łeś mnie, a ja ura­tuję cie­bie.

Zapłacą za każdą łzę, za każdą kro­plę krwi.

Zro­bię wszystko, abyś był wolny.

Dzi­siaj spła­cam swój dług.

Rozdział 1. Aiden, gdzie jesteś?

1

Aiden, gdzie jesteś?

Zło­ży­łam sobie obiet­nicę – ni­gdy wię­cej miło­ści. Nie chcę kolejny raz prze­cho­dzić przez tę mękę i cier­pie­nie. Wyłą­czy­łam uczu­cia, a pokie­re­szo­wane serce scho­wa­łam w naj­głęb­szych zakąt­kach duszy.

Po tam­tym dniu już nie pła­ka­łam. On był prze­szło­ścią, lek­cją. Był kolej­nym przy­kła­dem na to, że nikomu nie można ufać. Przez potrzebę bycia wysłu­chaną za szybko uwie­rzy­łam w jego dobre zamiary. Zgu­biła mnie naiw­ność.

Jeśli nie będę miała nikogo, nikt mnie nie opu­ści – powta­rza­łam tę myśl jak man­trę.

Wno­si­łam kolejny kar­ton z napo­jami do kuchni Har­ri­sów. Wszyst­kie blaty były wypeł­nione prze­ką­skami oraz róż­nymi alko­ho­lami. Wró­ci­łam do salonu, który wyda­wał się mroczny przez okna zasło­nięte czarną folią. Dwóch męż­czyzn pra­cu­ją­cych w posia­dło­ści roz­wie­szało przy­go­to­wane przez Oli­vię deko­ra­cje hal­lo­we­enowe.

– O słodki Jezu, zaraz wypluję płuca – wydy­szał Miles, któ­remu wła­śnie uciekł na wpół napom­po­wany czarny balon.

Prze­le­ciał po salo­nie i spadł tuż pod moje nogi.

– Następ­nym razem użyj tego. – Unio­słam leżącą przy nim pla­sti­kową pompkę.

Miles osu­nął się na kana­pie i wes­tchnął ze zmę­cze­nia.

Ruszy­łam w stronę wyj­ścia, aby zabrać z samo­chodu kolejny kar­ton. Gdy byłam już pra­wie przy drzwiach, potknę­łam się o wielką wydrą­żoną dynię z wycię­tymi oczami i groź­nym uśmie­chem.

– Po co to wszystko? Dobrze wiesz, że wystar­czy­łyby duża ilość alko­holu i kilka kar­to­nów z pizzą – powie­dzia­łam do Liv, która szła w moją stronę.

– Gdy Har­ri­so­wie coś orga­ni­zują, to na poważ­nie! – krzyk­nęła, a na pod­jazd wje­chał duży bus. – To pew­nie DJ. Zapra­szam tutaj! – Wci­snęła mi ciężki kar­ton w ręce i pobie­gła do męż­czy­zny.

Pokrę­ci­łam głową i wzię­łam głę­boki oddech, po czym wnio­słam pudło do środka.

Liv i Miles wpa­dli na „genialny” pomysł zor­ga­ni­zo­wa­nia prze­bie­ra­nej imprezy hal­lo­we­eno­wej pod­czas nie­obec­no­ści rodzi­ców, dla­tego przez ostatni tydzień zaj­mo­wa­li­śmy się tylko tym. Jak twier­dziła Oli­via, nikt inny nie potra­fił zor­ga­ni­zo­wać dobrego przy­ję­cia, ale ja wie­dzia­łam, że oboje z Mile­sem zro­bili to tylko po to, by wycią­gnąć mnie z domu i zawa­lić zada­niami, abym nie myślała tyle o…

– Kostiumy przy­je­chały! – Do posia­dło­ści weszła uśmiech­nięta Vera.

W rękach trzy­mała cztery czarne pokrowce z logo wypo­ży­czalni.

– Wspa­niale! Idziemy na górę. – Miles chwy­cił mnie za dłoń i zacią­gnął do swo­jego pokoju.

Vera roz­ło­żyła na łóżku stroje dla całej naszej czwórki. Ona miała wystą­pić jako Sta­tua Wol­no­ści, Oli­via wybrała kostium wróżki, Mile­sowi dostała się zakon­nica, a mnie – piratka.

– Miał być Draco Mal­foy – powie­dział zre­zy­gno­wany Miles, ze zde­gu­sto­wa­niem patrząc na długi habit.

– Nie mieli. – Vera mach­nęła ręką, z uśmie­chem przy­kła­da­jąc do jego ciała strój zakon­nicy.

Od początku razem z Oli­vią pla­no­wały, że pod­mie­nią mu kostium. W grę wcho­dziły jesz­cze prze­bra­nia Tele­tu­bi­sia albo księż­niczki Fiony ze Shreka.

– Uuu, ale będziesz sek­sowną piratką. – Liv objęła mnie ramie­niem.

– No wła­śnie… To nie miało być aż takie! – Wska­za­łam na ogromny dekolt.

– Daj spo­kój, będzie dobrze. Prze­bie­raj się. – Przy­ja­ciółka podała mi strój i nie­mal wepchnęła do łazienki.

Pokrę­ci­łam tylko głową, wpa­tru­jąc się w krótką białą sukienkę z brą­zo­wym gor­se­tem. Po kilku minu­tach siło­wa­nia się z nim szarp­nę­łam za klamkę i sta­nę­łam w progu, zde­ner­wo­wana.

– Pomóż mi z tym albo zaraz coś roz­walę – wark­nę­łam.

Prze­brana już Vera wstała z łóżka i śmie­jąc się pod nosem, pomo­gła mi zapiąć gor­set. Roz­cią­ga­łam mate­riał w każdą stronę, w nadziei, że zasłoni wię­cej ciała. Doda­łam chu­stę, buty, kape­lusz i biżu­te­rię, po czym przy­szedł czas na maki­jaż. Pod­bie­ra­łam Liv kolejne kosme­tyki, gdy ta two­rzyła cha­rak­te­ry­za­cję na twa­rzy brata.

– Może tro­chę deli­kat­niej, co? – powie­dział wku­rzony Miles.

– Może się zamknij, co? – odpo­wie­działa. – Ten pędzel jest jakiś dziwny.

– To nie pędzel jest dziwny, tylko ty. – Odbił piłeczkę i zaję­czał, gdy sio­stra wal­nęła go w ramię.

– Jak dzieci – powie­dzia­łam, nachy­la­jąc się do lusterka.

Prze­cią­gnę­łam czer­woną szminką po ustach i potar­łam wargi o sie­bie.

– Ciesz się, że jesteś jedy­naczką. Przy­się­gam, że jesz­cze chwila, a wci­snę ją do okna życia! – Miles wyma­chi­wał pal­cami przed twa­rzą sio­stry, gdy ta coraz moc­niej wkle­py­wała farbę pędz­lem w jego twarz.

Po godzi­nie wszy­scy w końcu byli­śmy gotowi. Cały par­ter wyglą­dał pro­fe­sjo­nal­nie. Przy­go­to­wa­li­śmy miej­sce do tańca, roz­mowy, odpo­czynku i picia. Wszystko było dobrze prze­my­ślane. Prze­ra­żała mnie kli­ma­tyczna upior­ność tego miej­sca. Kilka balo­nów z helem prze­kształ­cono w lata­jące duchy, a białe świece oblano czer­wo­nym woskiem przy­po­mi­na­ją­cym krew. Nie­które ślady wyko­nane zwy­kłą farbą wyglą­dały jak z miej­sca zbrodni. Wcho­dząc do łazienki, za każ­dym razem dosta­wa­łam mikro­za­wału, gdy dostrze­ga­łam szkie­let sto­jący pod prysz­ni­cem.

Po chwili zaczęli scho­dzić się ludzie w naj­róż­niej­szych prze­bra­niach. Mia­łam wra­że­nie, jakby cała szkoła opa­no­wała wła­śnie posia­dłość Har­ri­sów.

No pra­wie cała…

– Czy jest tu jakiś bank do obra­bo­wa­nia? – Usły­sza­łam za ple­cami dobrze znany głos Shawna.

Miał na sobie czer­wony kom­bi­ne­zon, a na gło­wie maskę Salva­dora Dalego. Wyglą­dał jak żyw­cem wyjęty z Domu z papieru. Zaraz za nim weszli Lewis i Sky, prze­brani za boha­te­rów bajki Inie­ma­mocni, oraz Nate w kostiu­mie…

– A ty kim wła­ści­wie jesteś? – zapy­tała sto­jąca przy mnie Oli­via.

– Jak to kim? Abra­ha­mem Lin­col­nem. – Wypro­sto­wał się i obró­cił twarz tak, byśmy mogli spoj­rzeć na jego pro­fil. – Myśli­cie, że Verze się spodoba? – zapy­tał pod­eks­cy­to­wany, popra­wia­jąc przy­kle­joną brodę.

– Na pewno. Sądzę, że powi­nie­neś od razu się jej poka­zać! – rzu­ci­łam, a on natych­miast nas wymi­nął i ruszył na poszu­ki­wa­nia Very. – Faj­nie, że jeste­ście, wyglą­da­cie genial­nie. – Przy­tu­li­łam wszyst­kich po kolei i zapro­si­łam do środka.

Pomimo tego, co się wyda­rzyło, wszy­scy utrzy­my­wa­li­śmy kon­takt. Wszy­scy poza nim oczy­wi­ście. Nie byłam w sta­nie wypo­wie­dzieć jego imie­nia. Shawn mówił, że cza­sami roz­ma­wiają, ale jak sam stwier­dził, „nie da się z nim ostat­nio wytrzy­mać”.

Wie­czo­rem impreza roz­krę­ciła się na dobre. Sztuczny dym uno­sił się w pomiesz­cze­niu, doda­jąc kli­matu. Przy­glą­da­łam się ludziom, aż mój wzrok przy­cią­gnął nie­zna­jomy chło­pak prze­brany za grec­kiego boga. Na jego gło­wie poły­ski­wał złoty wie­niec lau­rowy, który przy­wró­cił bole­sne wspo­mnie­nia.

O nie, nie będziesz teraz o nim myśleć.

Poszłam do kuchni i zła­pa­łam butelkę z wódką. Nala­łam sporo do pla­sti­ko­wego kubka, po czym zamie­rza­łam się­gnąć po sok, ale po chwili namy­słu odsta­wi­łam go i wypi­łam sam alko­hol. Skrzy­wi­łam się przez nie­przy­jemny smak. Ogień roz­lał się po gar­dle, roz­pa­la­jąc całe wnę­trze. Czu­łam, jak moje ciało powoli się roz­luź­nia, więc wypi­łam jesz­cze tro­chę.

– Mia­łeś jedno zada­nie! Pil­no­wać, żeby nikt nie rzy­gał w ogro­dzie! – krzy­czała Liv do Milesa, który prze­wra­cał oczami na jej uwagi.

– Ludzie! Chyba się zako­cha­łam! – usły­sza­łam Verę.

– Co? W kim? – zawo­łała Oli­via.

Prze­stała się zło­ścić, a jej usta roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.

– No w Nacie! Ja wiem, jest nieco głu­piutki, ale przez to cał­kiem uro­czy. A ten kostium? On to zro­bił spe­cjal­nie dla mnie, rozu­mie­cie? Powie­dział, że jeste­śmy kom­pa­ty­bilni! Aż mam motylki w brzu­chu! – stwier­dziła roz­anie­lona.

– Utop je w wódce, zanim będzie za późno – powie­dzia­łam i upi­łam spory łyk pro­sto z butelki, po czym wci­snę­łam ją w ręce przy­ja­ciółki i poszłam tań­czyć. – Poza tym on pew­nie nawet nie wie, co zna­czy „kom­pa­ty­bilny”! – krzyk­nę­łam na odchodne, a po chwili znik­nę­łam w tłu­mie.

Ska­ka­łam przy ludziach, któ­rych nawet nie zna­łam. Kolo­rowe świa­tła ośle­piały i spra­wiały, że jesz­cze bar­dziej wiro­wało mi w gło­wie. Dostrze­głam chło­paka z butelką tequ­ili w dłoni, wyrwa­łam mu ją i ponow­nie się napi­łam. Kolejne łyki już tak nie paliły.

Nie powin­nam tego robić, ale mówie­nie o motyl­kach w brzu­chu i prze­by­wa­nie wśród zako­cha­nych wywo­ły­wało we mnie ból, któ­rego nie chcia­łam czuć. Gło­śna muzyka sku­tecz­nie zagłu­szała przy­gnę­bie­nie, dla­tego przez następne godziny nie scho­dzi­łam z par­kietu. Mie­sza­łam naj­róż­niej­sze alko­hole, które co chwilę ktoś przy­no­sił z kuchni. Po kolej­nym kie­liszku prze­sta­łam się przej­mo­wać. DJ krzyk­nął coś do mikro­fonu i wszy­scy unie­śli ręce, a z kilku kubecz­ków wylał się alko­hol. Parę kro­pel wylą­do­wało na moim nagim przed­ra­mie­niu, ale mia­łam to gdzieś. W pew­nym momen­cie poczu­łam silne dło­nie zaci­ska­jące się na moich bio­drach. Tań­czy­łam dalej, ocie­ra­jąc się ple­cami o męski tors. Skóra chło­nęła dotyk, jakby nie zaznała go od wie­ków. Gdy umysł się wyłą­czył, ciało szu­kało uko­je­nia.

Odwró­ci­łam się i poło­ży­łam dło­nie na klatce pier­sio­wej chło­paka. Był nie­wiele wyż­szy ode mnie i nosił strój Jokera.

– „Czy żyła­byś dla mnie?”1– Z gło­śni­ków wydo­był się głos Jokera.

– To chore – wtrą­ci­łam, popra­wia­jąc się na kana­pie. Aiden spoj­rzał na mnie, uno­sząc brwi. – No co? On nią mani­pu­luje! Mówi jej to wszystko, aby była jego narzę­dziem. Ona się zako­chała, a on ją wyko­rzy­stał.

Do mojej głowy napły­nęło wspo­mnie­nie tam­tego wie­czoru. Jaka ja byłam głu­pia. Dałam się nabrać na jego słowa, gesty, a to była tylko mani­pu­la­cja…

Moje serce biło nie­równo. Zimną dło­nią dotknę­łam roz­pa­lo­nej twa­rzy. Dotarło do mnie, jak bar­dzo jestem pijana. Było mi duszno, chcia­łam jak naj­szyb­ciej wyjść. Muzyka dud­niła mi w uszach, nie pozwa­la­jąc się sku­pić.

Widzia­łam Shawna tań­czą­cego z jakąś dziew­czyną po dru­giej stro­nie pomiesz­cze­nia, a dalej Verę i Nate’a. Lewis i Sky cało­wali się na kana­pie. Miles tań­czył w tłu­mie, Oli­via roz­ma­wiała z jakimś chło­pa­kiem. Byłam sama.

Pro­szę, chcę wyjść.

Aiden, gdzie jesteś?

Jego nie było i nie będzie. Nikt cię stąd nie wycią­gnie. Musisz zro­bić to sama. Zawsze robi­łaś wszystko sama. Wła­śnie dla­tego nie możesz nikomu ufać – powta­rza­łam sobie w myślach.

Uwol­ni­łam się z uści­sku chło­paka i zaczę­łam prze­py­chać przez tłum, toru­jąc sobie drogę ramie­niem, aż dotar­łam do drzwi.

Wydo­sta­łam się na zewnątrz i wzię­łam kilka głę­bo­kich wde­chów. Było tu o wiele ciszej, ale dalej nie­mi­ło­sier­nie szu­miało mi w gło­wie. Chwiej­nym kro­kiem ruszy­łam w stronę bramy, mija­jąc kilka osób, które aku­rat wyszły zapa­lić albo ode­tchnąć.

– Ej, laska, a ty dokąd? – krzyk­nął za mną jakiś chło­pak.

W dłoni trzy­mał papie­rosa i puszkę z piwem. Po chwili spo­strze­głam, że jest prze­brany za Bat­mana.

To uni­wer­sum na mnie się uwzięło – pomy­śla­łam.

– Przejdę się – odpo­wie­dzia­łam cicho.

– Mogę ci poto­wa­rzy­szyć – zapro­po­no­wał.

Pod­biegł do mnie w kilku kro­kach i zarzu­cił mi rękę na ramię.

– Spier­da­laj – rzu­ci­łam tylko i poszłam dalej.

Usły­sza­łam śmiech jego zna­jo­mych i kilka gwiz­dów.

Szłam chod­ni­kiem wzdłuż ogro­dzeń boga­tych posia­dło­ści. Spo­tka­łam kilka osób w prze­bra­niach hal­lo­we­eno­wych, głów­nie nasto­latki, które wra­cały z cukier­ko­wa­nia. Nie wie­dzia­łam, dokąd idę. Pozwo­li­łam nogom, by mnie pro­wa­dziły. Nagle zorien­to­wa­łam się, gdzie jestem. Jakby moje ciało despe­racko szu­kało wyba­wi­ciela.

Krę­ciło mi się w gło­wie, więc usia­dłam na beto­no­wym kra­węż­niku i wycią­gnę­łam nogi na asfal­cie. Odchy­li­łam głowę, aby ode­tchnąć. Na nie­bie nie było gwiazd, za to zaczęły spa­dać kolejne kro­ple.

Widzę go we wszyst­kim… W gwiaz­dach, w desz­czu. Wszystko mi go przy­po­mina.

Wycią­gnę­łam z kie­szeni tele­fon, zamglo­nym wzro­kiem spoj­rza­łam na poziom nała­do­wa­nia. Dwa pro­cent.

Szybko weszłam w kon­takty, igno­ru­jąc nie­ode­brane połą­cze­nia, i wybra­łam pierw­szy z listy…

Rozdział 2. Cassie, gdzie jesteś?

2

Cas­sie, gdzie jesteś?

POV: Aiden

Każdy wie­czór był taki sam. Kolejne imprezy, alko­hol i kobiety. Naprawdę dużo kobiet, ale żadna nie była nią. Ich oczy nie były tak nie­bie­skie, skóra – tak deli­katna, a dotyk, zamiast koić, ranił. Wie­szały mi się na szyi, szep­tały coś do ucha i pró­bo­wały cało­wać. Cho­ciaż odrzu­ca­łem każdą z nich, i tak czu­łem się jak zdrajca.

Ale nie mogłem tego poka­zać. Musia­łem stwa­rzać pozory. Nawet Shawn, który zawsze wie­dział o wszyst­kim, musiał być prze­ko­nany, że wła­śnie taki jestem – ego­istyczny i fał­szywy. Im wszyst­kim wyj­dzie to na dobre. Wma­wia­łem mu, że czuję się rewe­la­cyj­nie, a prawda była taka, że sam sie­bie nie pozna­wa­łem. Codzien­nie patrzy­łem w lustro i zada­wa­łem sobie pyta­nie: „Kim ja wła­ści­wie jestem?”. Może już dawno zosta­łem spi­sany na straty i nie było dla mnie ratunku. Może tylko wmó­wi­łem sobie, że jestem godny miło­ści. Może utrata naj­więk­szego szczę­ścia była karą za grze­chy, które popeł­ni­łem.

Sie­dzia­łem w jed­nej z lóż w Divine, a czar­no­włosa dziew­czyna jeź­dziła dło­nią po mojej klatce pier­sio­wej i skła­dała mokre poca­łunki na szyi. Przy­mkną­łem powieki, a myśli od razu prze­nio­sły mnie do niej. Sie­dzie­li­śmy na kana­pie w moim pokoju. Jej pełne usta tak bar­dzo roz­grze­wały moją skórę, rów­no­cze­śnie powo­du­jąc dresz­cze. Uwal­niała mój umysł od wszyst­kich pro­ble­mów, dzięki niej zapo­mi­na­łem. Teraz przez nią nie mogłem zapo­mnieć.

Znowu to robi­łem. Kato­wa­łem się wspo­mnie­niami o niej. Otwo­rzy­łem oczy i zła­pa­łem nad­gar­stek dziew­czyny, by zsu­nąć jej dłoń z sie­bie. Nachy­li­łem się nad sto­li­kiem i chwy­ci­łem szklankę z whi­skey.

– Wie­dzia­łem, że cię tu znajdę – usły­sza­łem dobrze znany głos.

Shawn sta­nął naprze­ciw mnie z rękami zało­żo­nymi na bio­drach. Miał na sobie dziwne prze­bra­nie hal­lo­we­enowe.

– Co, impreza nie wypa­liła? Zapra­szamy! Im nas wię­cej, tym wese­lej. Kole­żanki na pewno nie będą miały nic prze­ciwko, prawda, dziew­czyny? – Roz­ło­ży­łem ramiona na opar­ciu kanapy i unio­słem pew­nie głowę.

– Nie po to tutaj jestem – zako­mu­ni­ko­wał twardo. – Wiesz może, gdzie jest Cas­sie? – Był wyraź­nie zmar­twiony.

Gdy wypo­wie­dział jej imię, moc­niej zaci­sną­łem szczękę. Tak długo nie sły­sza­łem tego imie­nia, choć codzien­nie wypa­lało mi bli­zny w duszy.

Opa­nuj się. Nie daj nic po sobie poznać.

– Czy ja jestem jej niańką? To twoja przy­ja­ció­łeczka – rzu­ci­łem obo­jęt­nie i zaśmia­łem się, aby brzmieć prze­ko­nu­jąco.

– Wiesz czy nie? – powtó­rzył ziry­to­wany.

Miał dosyć mojego zacho­wa­nia. Powstrzy­my­wał się, aby nie powie­dzieć kilku słów za dużo.

– Nie. – Przy­sta­wi­łem szklankę do ust i dopi­łem alko­hol.

Shawn odwró­cił się i wyszedł. Zaci­sną­łem pię­ści i wbi­łem paznok­cie w skórę.

Po co o nią pytał? Wszy­scy mieli być na impre­zie. A jeśli coś jej się stało? Może mój plan nie wypa­lił. Może ona…

Ode­pchną­łem nachalną dziew­czynę i chwy­ci­łem kurtkę. Prze­pchną­łem się przez tłum pro­sto do wyj­ścia. Po dru­giej stro­nie ulicy stał nie­bie­ski nis­san sky­line Shawna. On sam wła­śnie kłó­cił się z kimś przez tele­fon.

– Nie, nie ma jej tutaj. Wiem, cho­lera, wiem! Nie pani­kuj, zaraz tam będę. – Roz­łą­czył się i otwo­rzył samo­chód.

Pod­bie­głem do drzwi od strony pasa­żera i szarp­ną­łem za klamkę. Shawn wpa­try­wał się we mnie, opie­ra­jąc dłoń na dachu pojazdu.

– Nie pytaj – rzu­ci­łem tylko i wsia­dłem.

On jesz­cze przez chwilę stał przy samo­cho­dzie, jakby coś roz­wa­żał, ale w końcu zajął miej­sce za kół­kiem i ruszył w stronę domu Har­ri­sów. Nie ode­zwał się do mnie przez całą drogę. Ale wie­dział… Znał odpo­wiedź na nur­tu­jące go pyta­nie. Cze­kał jedy­nie, aż będę gotowy, aby wyznać prawdę.

Skrę­cił w kie­runku posia­dło­ści i wje­chał na zatło­czony pod­jazd. Wysiadł jako pierw­szy i szyb­kim kro­kiem ruszył do przy­ja­ciół. Ja przy­sta­ną­łem koło samo­chodu i opar­łem się o maskę.

– Po co go tu przy­wio­złeś? – krzyk­nęła Oli­via.

Pod domem stało kilka samo­cho­dów, ludzie w dziw­nych kostiu­mach krę­cili się po podwórku, a ze środka było sły­chać gło­śną muzykę.

Całą grupą ruszyli w moim kie­runku, na co nie byłem gotowy, ale nie mogłem już się wyco­fać. Było coś waż­niej­szego.

– Daj spo­kój, nie to jest teraz ważne – uspo­ka­jał ją Shawn. – Ode­zwała się?

– Nie, jakaś dziew­czyna powie­działa nam tylko, że widziała, jak ktoś się do niej przy­sta­wiał, ale go olała i skrę­ciła w lewo za bramą. Mówiła, że idzie się przejść – zako­mu­ni­ko­wał Miles w stroju… zakon­nicy? – Podobno była nie­źle wsta­wiona – dodał nieco ciszej.

Na myśl o innym face­cie, który się do niej przy­sta­wiał, krew we mnie zawrzała, a pię­ści instynk­tow­nie się zaci­snęły.

Popa­trzy­łem na Nate’a w dziw­nym prze­bra­niu sta­rego dziadka, który obej­mo­wał w talii Verę. Chyba dużo się ostat­nio pozmie­niało. Mie­siąc ogra­ni­czo­nego kon­taktu wystar­czył.

– Dobra, stary, chodź. Poje­dziemy w tam­tym kie­runku – rzu­ci­łem do Shawna i skie­ro­wa­łam się do samo­chodu.

– Ty już się chyba wystar­cza­jąco napo­ma­ga­łeś! – krzyk­nęła Oli­via.

Zatrzy­ma­łem się tuż przy drzwiach pasa­żera, mocno ści­ska­jąc klamkę. Każdy mój mię­sień się spiął. Zaci­sną­łem szczękę i wypu­ści­łem powie­trze nosem.

Oni woleli się kłó­cić, niż ją zna­leźć.

Odwró­ci­łem się i w kilku kro­kach zna­la­złem się przed dziew­czyną. Lewis i Miles pró­bo­wali sta­nąć przede mną, aby utrzy­mać mnie w bez­piecz­nej odle­gło­ści.

Prze­cież nic bym jej nie zro­bił. Czy aż tak stra­cili do mnie zaufa­nie?

– Posłu­chaj. Znajdę twoją przy­ja­ció­łeczkę i dostar­czę ci pod nos, a wy wra­caj­cie na imprezę i baw­cie się jak do tej pory, skoro nawet nie zauwa­ży­li­ście, że znik­nęła – wysy­cza­łem.

Zabrzmiało to tro­chę agre­syw­niej, niż mia­łem w pla­nie, ale byłem wkur­wiony.

Nie pil­no­wali jej, nawet nie mieli poję­cia, kiedy się ulot­niła. Wie­dzieli, że jest pijana, i pozwo­lili jej wyjść. Ona pod wpły­wem alko wpada w panikę, robi rze­czy, któ­rych nor­mal­nie by nie zro­biła. Ufa­łem im. Wie­rzy­łem, że będzie w dobrych rękach. Kto wie, gdzie się teraz podziewa. I z kim…

Patrzy­łem na nich, odcho­dząc. Trza­sną­łem drzwiami i szarp­ną­łem pas. Shawn wsiadł zaraz za mną i wyje­chał z pose­sji. Reszta została na pod­jeź­dzie. Sky i Vero­nica pró­bo­wały uspo­koić roz­wście­czoną Oli­vię, a chło­paki dra­pali się po gło­wach ze zmie­sza­nia.

– Daj mi tele­fon.

– Po co? – zapy­tał Shawn. – Nie masz swo­jego?

– Ode mnie nie odbie­rze – stwier­dzi­łem, wle­pia­jąc wzrok w okno.

Bauer wycią­gnął tele­fon z kie­szeni i go odblo­ko­wał. Wybra­łem numer i naci­sną­łem zie­loną słu­chawkę. Nie musia­łem nawet szu­kać w kon­tak­tach, bo zna­łem go na pamięć.

Dzwo­ni­łem i dzwo­ni­łem. Kil­ka­na­ście razy. Nie ode­brała.

Roz­glą­da­łem się na boki, patrzy­łem na chod­niki, par­kingi, ścieżki w par­kach. Nic.

Na szy­bach zaczęły poja­wiać się pierw­sze kro­ple desz­czu.

Cas­sie, gdzie jesteś?

– Tele­fon dzwoni. – Głos Shawna przy­wró­cił mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

Spoj­rza­łem na wyświe­tlacz, ale był czarny. Się­gną­łem do kie­szeni i wycią­gną­łem swoją komórkę. Moje serce sta­nęło, gdy jej imię wyświe­tliło się na ekra­nie.

– Cas­sie? – Ode­bra­łem szybko i poczu­łem gwał­towne hamo­wa­nie samo­chodu. Pas wbił mi się w żebra. Shawn wpa­try­wał się we mnie, cze­ka­jąc na infor­ma­cje. – Cas­sie, gdzie jesteś?

– Kie­dyś mówi­łeś do mnie „księż­niczko” – wyszep­tała po chwili. Uczu­cia roz­ry­wały mnie od środka. Ulga, smu­tek, złość. Wszyst­kie mie­szały się ze sobą. – A ja nazy­wa­łam cię Apollo.

Jej głos wyda­wał się roz­ba­wiony, ale wyczu­wa­łem w nim smu­tek i roz­cza­ro­wa­nie.

– Powiedz mi, gdzie jesteś, pro­szę – powtó­rzy­łem pyta­nie, czu­jąc chęć roz­wa­le­nia wszyst­kiego, co spo­tkam na dro­dze.

– Nie uda­waj, że cię to obcho­dzi. Już się na to nie nabiorę. Po co w ogóle tutaj wtedy przy­sze­dłeś, co? – krzy­czała.

Chcia­łem jesz­cze raz zapy­tać, ale wtedy usły­sza­łem sygnał klak­sonu, a połą­cze­nie się urwało.

– Cas­sie? Cas­sie! – krzy­cza­łem do tele­fonu.

Ude­rzy­łem pię­ścią w drzwi. Pró­bo­wa­łem zadzwo­nić jesz­cze kil­ka­krot­nie, ale nie było sygnału. Mia­łem ochotę wyrzu­cić ten pie­przony tele­fon przez okno.

– Powie­działa ci, gdzie jest? – zapy­tał Shawn.

Pokrę­ci­łem głową, a on oparł czoło na kie­row­nicy.

Dokąd mogła pójść, gdzie mogła być? Myśl, Aiden, myśl.

„Po co w ogóle tutaj wtedy przy­sze­dłeś…”.

– Wiem. Wiem, gdzie ona jest. – Pod­nio­słem wzrok i spoj­rza­łem na Shawna. – No już, pośpiesz się!

Wrzu­cił bieg i ruszył z piskiem opon.

Dobry Boże. Jestem grzesz­ni­kiem. Jestem złym czło­wie­kiem i za swoje czyny tra­fię do pie­kła, ale pro­szę tylko o jedno. Ochroń ją.

Dojeż­dża­li­śmy do sta­rej fabryki, w któ­rej odbyła się impreza ostat­nich klas. Dla niej wszystko zaczęło się wła­śnie tutaj. Dla niej…

Wycie­raczki tań­czyły na szy­bie jak osza­lałe, a świa­tła samo­chodu odbi­jały się od mokrego asfaltu.

– Zatrzy­maj się – powie­dzia­łem do przy­ja­ciela.

Byłem jak spa­ra­li­żo­wany. W gło­wie mi szu­miało, wypity alko­hol w sekundę pod­szedł do gar­dła. Zesztyw­niałe mię­śnie pra­co­wały bez mojej wie­dzy.

Widzia­łem, jak leży na pobo­czu, cała prze­mo­czona. Wypa­dłem z auta, pod­bie­głem do niej i rzu­ci­łem się na kolana, roz­dzie­ra­jąc przy tym mate­riał spodni i raniąc skórę. To jed­nak nie było ważne. Nie czu­łem nic poza stra­chem. Przy­ło­ży­łem roz­trzę­sione dło­nie do jej twa­rzy, prze­je­cha­łem pal­cami po mokrych policz­kach. Wpa­try­wa­łem się w zamknięte powieki.

– Księż­niczko – wyszep­ta­łem przez pie­kące gar­dło.

– Nie doty­kaj mnie. – Nagle otwo­rzyła oczy, odsu­nęła moją rękę i pró­bo­wała usiąść.

Wypu­ści­łem całe powie­trze z płuc i prze­tar­łem twarz dłońmi, a następ­nie unio­słem ją ku niebu. Chłodny deszcz koił moją roz­pa­loną skórę.

Nic jej nie jest.

– Pomogę ci wstać. – Wycią­gną­łem dłoń w jej stronę, ale tylko przy­glą­dała się jej z bólem w oczach.

– Nie było cię, kiedy cię potrze­bo­wa­łam. Teraz też cię nie potrze­buję. – Objęła kolana i przy­cią­gnęła do piersi.

Miała na sobie jedy­nie krótką sukienkę z gor­se­tem. Ścią­gną­łem kurtkę i zarzu­ci­łem jej na plecy, ale ją rów­nież odrzu­ciła.

– Jesteś mokra i prze­mar­z­nięta. Roz­cho­ru­jesz się – powie­dzia­łem spo­koj­nie, wie­dząc, że jutro i tak nie będzie tego pamię­tać.

– I co? Może znowu zjeź­dzisz pół mia­sta i przy­wie­ziesz mi zupę i lekar­stwa? – Zaśmiała się iro­nicz­nie.

Pogarda w jej gło­sie wybrzmie­wała jak naj­gło­śniej­szy dzwon.

Cier­piała. Znisz­czy­łem jej piękne serce, a prze­cież chcia­łem tylko, aby była bez­pieczna.

– Odwie­ziemy cię do domu. – Odwró­ci­łem wzrok, aby nie patrzeć jej w oczy.

Widzia­łem w nich tylko ból.

– Ni­gdzie z tobą nie pojadę! – zawo­łała.

– Dobrze, w takim razie Shawn cię odwie­zie. – Wsta­łem i pod­sze­dłem do przy­ja­ciela, który cze­kał przy samo­cho­dzie, trzy­ma­jąc w dłoni para­sol. – Zabierz ją do domu i dopil­nuj, żeby tra­fiła do łóżka.

– A ty? – zapy­tał, łapiąc mnie za ramię.

– Ja dam sobie radę. – Uśmiech­ną­łem się do niego smutno i wymi­ną­łem samo­chód.

– Skoro tutaj wszystko się zaczęło, to niech tutaj się skoń­czy! – Usły­sza­łem jej dono­śny, ale zachryp­nięty głos. – Nie chcę cię wię­cej widzieć. – Popa­trzy­łem w bok, lecz nie byłem w sta­nie się odwró­cić. Nie mogłem spoj­rzeć jej w oczy.

Bo to się nie skoń­czy. Ja ni­gdy nie prze­stanę cię kochać. Gdy­byś tylko wie­działa…

***

Droga do domu zajęła mi ponad godzinę. Nie chcia­łem zama­wiać tak­sówki, wola­łem iść w desz­czu, który zmy­wał ze mnie wszyst­kie winy. Był moją pokutą.

Niebo sta­wało się coraz jaśniej­sze, a deszcz zelżał. Prze­mo­czony wsze­dłem do pokoju i zdją­łem ubra­nia. Prze­bra­łem się i rzu­ci­łem na łóżko. Byłem wyczer­pany, ale nie fizycz­nie, tylko psy­chicz­nie. Myśla­łem, że będzie łatwiej. Myśla­łem, że pod­ją­łem dobrą decy­zję. Mia­łem nadzieję, że uda mi się wszystko zmie­nić. Dla nas.

Drzwi sypialni się uchy­liły, a ja auto­ma­tycz­nie usia­dłem na łóżku. Shawn zamknął je za sobą po cichu i oparł się o sofę.

– Jak tu wsze­dłeś? – zapy­ta­łem.

– Mam klucz, pamię­tasz? Dałeś mi go i powie­dzia­łeś: „Zatrzy­maj go, bo i tak bar­dziej ufam tobie niż sobie” – odpo­wie­dział, na co poki­wa­łem głową, zre­zy­gno­wany. – Odwio­złem ją i odpro­wa­dzi­łem do łóżka, jak pro­si­łeś. Jej tele­fon był roz­ła­do­wany, dla­tego połą­cze­nie się zerwało.

– Spoko – odpo­wie­dzia­łem wymi­ja­jąco.

– Jak długo jesz­cze zamie­rzasz uda­wać? – zapy­tał spo­koj­nie, ale sta­now­czo.

– Nie wiem, o co ci cho­dzi. – Pró­bo­wa­łem cią­gnąć tę grę.

Uda­wa­łem pier­do­lo­nego ego­istę.

– Kogo pró­bu­jesz oszu­kać? Prze­cież znam prawdę i wiem, po co było to wszystko.

– Wydaje ci się.

– Tak? To powiedz mi teraz pro­sto w twarz, że od samego początku nas wszyst­kich okła­my­wa­łeś. Wszystko, co robi­łeś, było zabawą. Powiedz, że ona nic dla cie­bie nie zna­czy i gdy patrzysz w jej zie­lone oczy, nie widzisz osoby, którą kochasz. Powiedz, że nawet nie wiesz, co zna­czy kochać, bo dla cie­bie to słowo nie ist­nieje. – Pod­cho­dził coraz bli­żej.

Od razu wyła­pa­łem błąd w jego wypo­wie­dzi i cała reszta prze­stała się liczyć. Wsta­łem gwał­tow­nie i sta­ną­łem z nim oko w oko.

– Nie­bie­skie. Jej oczy są, kurwa, nie­bie­skie – wysy­cza­łem.

Na jego twa­rzy poja­wił się cwany uśmiech. Pod­szedł mnie jak dziecko, z taką lek­ko­ścią. Ona powo­do­wała, że nie myśla­łem trzeźwo.

Prze­łkną­łem ner­wowo ślinę. Odwró­ci­łem wzrok, nie mogąc patrzeć na przy­ja­ciela. Prze­chy­trzył mnie. Wie­dział wszystko. Za to wła­śnie go polu­bi­łem. Potra­fił logicz­nie oce­nić sytu­ację, łączyć fakty, ana­li­zo­wać zacho­wa­nia. Wie­działem, że prę­dzej czy póź­niej zro­zu­mie. Był bystry.

– Wie­dzia­łem – powie­dział cicho i usiadł koło mnie. – Jesteś idiotą. Mogłeś mi powie­dzieć, ogar­nę­li­by­śmy to. Nie uwa­żasz, że ona powinna wie­dzieć?

– Nie, bo dzięki temu jest bez­pieczna.

– Ale cierpi. Oboje cier­pi­cie. Wszystko, co się dzi­siaj wyda­rzyło, to…

– Nie dowie się. Nie teraz – prze­rwa­łem mu.

– A kiedy? – dopy­ty­wał, czu­jąc, że nie mam już siły uda­wać.

Wycią­gał ze mnie tyle, ile potra­fił. Bał się, że kolej­nego dnia znowu będę zaprze­czał, ale mia­łem już dość uda­wa­nia.

– Gdy pozbędę się przy­czyny naszych pro­ble­mów.

Rozdział 3. Dwie minuty i 22 sekundy

3

Dwie minuty i 22 sekundy

Dzwo­nek tele­fonu odbi­jał się w mojej gło­wie jak ude­rze­nia w gong. Nie­przy­jemny ból roz­cho­dził się po ciele. Nawet poduszka przy­ci­śnięta do głowy nie zdo­łała wyci­szyć dener­wu­ją­cej melo­dyjki. Wycią­gnę­łam rękę i chwy­ci­łam tele­fon, który był pod­łą­czony do łado­warki. Nie wysi­li­łam się na otwo­rze­nie oczu, więc po omacku jeź­dzi­łam pal­cem po ekra­nie. Wku­rza­jący dźwięk na chwilę ucichł, aby zaraz ponow­nie wypeł­nić pokój. Moja fru­stra­cja eks­plo­do­wała wewnętrz­nie, ponie­waż nie mia­łam siły nawet na rzu­ce­nie tele­fonem o ścianę. Przez mini­mal­nie uchy­lone powieki zoba­czy­łam zie­loną słu­chawkę.

– Cas­sie! Ty żyjesz! – krzyk­nęła Vera, a ja natych­miast odsu­nę­łam smart­fon od ucha.

– Bła­gam, nie drzyj się tak, bo mi głowa wybuch­nie – powie­dzia­łam zachryp­nięta, prze­cie­ra­jąc twarz dło­nią.

– Prze­pra­szam, ja… my wczo­raj… mogli­śmy bar­dziej uwa­żać. A jesz­cze wysko­czy­łam z tą sprawą z Nate’em – powie­działa już znacz­nie ciszej, lecz wciąż dość piskli­wie.

– O tym poroz­ma­wiamy, jak prze­sta­nie mnie męczyć kac – prze­rwa­łam jej. – Nie pamię­tam połowy tej nocy. Jak wró­ci­łam do domu? – zapy­ta­łam, a ona zamil­kła na chwilę.

– Z Shaw­nem – odpo­wie­działa – odwiózł cię do domu i prze­ka­zał mamie, bo zosta­wi­łaś klu­cze.

To tłu­ma­czy­łoby, kto mnie prze­brał. Nie­stety póź­niej będę musiała wysłu­chać kaza­nia mamy o tym, że jako „przy­szły lekarz nie powin­nam się tak zacho­wy­wać”.

– Odpocz­nij teraz. Wie­czo­rem wszy­scy będą u Liv i Milesa, musimy tro­chę ogar­nąć i… posprzą­tać resztki alko­holu. – Zaka­słała sztucz­nie, a ja chcia­łam się zaśmiać, lecz ból głowy mi na to nie pozwo­lił. – Jak będziesz na siłach, to wpa­daj.

Roz­łą­czy­łam się, rzu­ci­łam tele­fon na łóżko i ponow­nie scho­wa­łam twarz w dło­niach, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc przy­po­mnieć sobie, jak tra­fi­łam do domu. Usia­dłam i zła­pa­łam butelkę z wodą, którą ktoś posta­wił na noc­nym sto­liku. W ustach mia­łam Saharę, dla­tego wypi­łam jedną trze­cią naraz. Się­gnę­łam do szu­flady po tabletki prze­ciw­bó­lowe, które zawsze tam trzy­ma­łam. Tuż obok opa­ko­wa­nia leżał zerwany biały naszyj­nik. Mój pre­zent uro­dzi­nowy, który miał być naszym sym­bo­lem. Pomimo prze­ci­wieństw mie­li­śmy stać się har­mo­nią. Nie­stety tak naprawdę róż­ni­li­śmy się aż za bar­dzo.

Zła­pa­łam opa­ko­wa­nie i zasu­nę­łam szu­fladę, by scho­wać w niej wspo­mnie­nia. Kil­ka­krot­nie chcia­łam wyrzu­cić naszyj­nik, lecz zawsze jakaś siła mnie przed tym powstrzy­my­wała. Część mnie dalej miała głu­pią nadzieję. Dalej chciała wie­rzyć, że…

Po wzię­ciu tabletki prze­spa­łam jesz­cze kilka godzin, ale w końcu posta­no­wi­łam się ogar­nąć. Nie mogłam pozwo­lić, aby przez to, że byłam nie­od­po­wie­dzialna, przy­ja­ciele teraz sprzą­tali wszystko sami.

Wzię­łam prysz­nic i spoj­rza­łam w lustro. Zmę­cze­nie sta­ra­łam się ukryć pod war­stwą korek­tora i pudru, mimo to na twa­rzy wciąż odzna­czały się zasi­nie­nia pod oczami. Wysu­szy­łam włosy, a ich roz­cze­sa­nie zajęło mi dobrych kilka minut. Wyję­łam z szafy szare spodnie dre­sowe i czarną koszulkę. Uzna­łam, że tyle na dziś wystar­czy.

Nie czu­łam się jesz­cze na siłach, aby pro­wa­dzić, dla­tego posta­no­wi­łam zadzwo­nić po tak­sówkę. Się­gnę­łam po tele­fon, który zaplą­tał się w koc. Nie­przy­jem­nie zimny dreszcz prze­szedł mi wzdłuż krę­go­słupa, gdy zoba­czy­łam mnó­stwo nie­ode­bra­nych połą­czeń z wczo­raj­szej nocy, a wśród nich to jedno. Numer, z któ­rym jako jedy­nym prze­pro­wa­dzi­łam roz­mowę.

Dwie minuty i 22 sekundy.

Wpa­try­wa­łam się w kilka liter wyświe­tla­nych na ekra­nie, pró­bu­jąc coś sobie przy­po­mnieć. W pamięci widzia­łam jakieś obrazy, zama­zane, jakby były za mgłą. Nie wie­dzia­łam, które są prawdą, a które snem albo wręcz kosz­ma­rem.

O czym roz­ma­wia­li­śmy? – Nie mia­łam poję­cia, ale wie­dzia­łam, że jest ktoś, kto może mi pomóc.

Zadzwo­ni­łam po tak­sówkę, która po nie­ca­łych dzie­się­ciu minu­tach stała już pod moim domem.

– Młoda damo, chyba musimy poważ­nie poroz­ma­wiać. – Mama weszła do pokoju, gdy aku­rat mia­łam wyjść.

– Tak, wiem. Nie powin­nam była tyle pić, ale teraz się śpie­szę. – Wymi­nę­łam ją, ale sły­sza­łam, że idzie za mną.

Jej szpilki stu­kały o kolejne schodki.

– Jako przy­szły lekarz musisz znać umiar – powie­działa, a ja prze­wró­ci­łam oczami, bo dokład­nie wie­dzia­łam, co powie. Popa­trzy­łam na nią, gdy zakła­da­łam kurtkę. Jak zawsze wyglą­dała ele­gancko, lecz dzi­siaj jej ciemne włosy były bar­dziej roz­trze­pane. – Dzwo­nił twój nauczy­ciel. Masz gor­sze oceny z che­mii, led­wie zda­łaś ostatni test.

– Ale zda­łam – burk­nę­łam ziry­to­wana.

– Dziecko, co się z tobą dzieje? Jesteś aro­gancka, pijesz, a teraz jesz­cze tele­fon ze szkoły? – mówiła zmar­twiona.

Widzia­łam jej napięte mię­śnie, ale nie chcia­łam już słu­chać kolej­nych słów wypa­da­ją­cych ze sta­ran­nie uma­lo­wa­nych ust.

– Nic się nie dzieje. Wszystko jest świet­nie! Rewe­la­cyj­nie wręcz. A teraz prze­pra­szam, ale tak­sówka zaraz mi odje­dzie. – Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, znik­nę­łam za drzwiami i pobie­głam do tak­sówki.

Poda­łam adres i ruszy­li­śmy. Każda minuta trasy dłu­żyła mi się w nie­skoń­czo­ność. Liczy­łam sekundy, bawiąc się pal­cami ze zde­ner­wo­wa­nia. Prze­łknę­łam gulę w gar­dle, gdy kie­rowca zatrzy­mał się przy domu Milesa i Oli­vii. Przez zamy­śle­nie dałam mu za dużo gotówki, ale nawet nie wró­ci­łam po resztę. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej dowie­dzieć się, co wczo­raj zaszło.

Drzwi był sze­roko otwarte, a ze środka dobie­gały śmie­chy i odgłos prze­bi­ja­nia balo­nów. Szyb­kim kro­kiem weszłam do salonu, a wszy­scy natych­miast na mnie spoj­rzeli. Ja patrzy­łam tylko na jedną osobę.

– Możesz mi powie­dzieć, co się, kurwa, wczo­raj wyda­rzyło? – Sta­łam z odblo­ko­wa­nym tele­fo­nem w dłoni i wpa­try­wa­łam się w Shawna. Ten przy­glą­dał się wyświe­tlo­nemu kon­tak­towi, któ­rego nie roz­po­znał przez nazwę. Po kilku sekun­dach jed­nak zro­zu­miał i zdzi­wie­nie prze­ro­dziło się w zde­ner­wo­wa­nie. – Po waszych minach wnio­skuję, że wszy­scy coś wie­cie, więc może łaska­wie mnie oświe­ci­cie?

– Cass, my… – zaczęła nie­pew­nie Vera.

– Pocze­kaj, ja to zała­twię – zatrzy­mał ją Shawn. – Chodźmy do kuchni. – Puścił mnie przo­dem, pozo­sta­wia­jąc w salo­nie naszych przy­ja­ciół pogrą­żo­nych w ciszy.

Sta­nę­łam naprze­ciw dużego okna i stu­ka­łam paznok­ciami o kamienny para­pet.

– Wczo­raj sporo wypi­łaś – zaczął deli­kat­nie.

– No co ty, Sher­locku. Może powiesz mi coś, czego nie wiem? – nasko­czy­łam na niego, wyrzu­ca­jąc ręce w powie­trze.

– W pew­nym momen­cie znik­nę­łaś i nikt nie mógł cię zna­leźć. Ktoś powie­dział Mile­sowi, że poszłaś się przejść. Mar­twi­li­śmy się, dzwo­ni­li­śmy do cie­bie, ale nie odbie­ra­łaś, a po tym, co się ostat­nio stało… musia­łem… – Spu­ścił nagle głowę. Wyda­wał się taki bez­silny i zmę­czony. – Wie­dzia­łem, że on będzie w Divine. Zapy­ta­łem go, czy z tobą roz­ma­wiał, ale zaprze­czył, więc wysze­dłem. – Słu­cha­łam uważ­nie. Nie prze­rwa­łam mu, choć nie wie­dzia­łam, czy chcę poznać resztę histo­rii. – Mia­łem wró­cić tutaj, a wtedy on wsiadł do auta i kazał nie zada­wać pytań. – Patrzy­łam na niego i ana­li­zo­wa­łam słowo po sło­wie.

Aiden… mnie szu­kał? Nie, to było nie­moż­liwe.

Odru­chowo chcia­łam ści­snąć naszyj­nik, ale nie było go tam, gdzie zawsze

– Oli­via zaczęła się z nim kłó­cić, a on… krótko mówiąc, zje­bał nas wszyst­kich i poje­cha­li­śmy cię szu­kać. Dzwo­nił do cie­bie z mojego tele­fonu, ale to ty zadzwo­ni­łaś do niego. Nie wiem, co mu powie­dzia­łaś, ale domy­ślił się, gdzie jesteś. Leża­łaś na dro­dze pod starą fabryką. Tą, w któ­rej Ash­ton zor­ga­ni­zo­wał imprezę.

– Nic nie pamię­tam. – Pokrę­ci­łam głową i przy­mknę­łam powieki w poszu­ki­wa­niu wspo­mnień.

– Wyglą­da­łaś, jakby ktoś cię potrą­cił. On był prze­ra­żony, ni­gdy go takiego nie widzia­łem. Nagle usia­dłaś. Mówi­łaś coś, że go nie było i że go nie potrze­bu­jesz. Chciał cię odwieźć, ale się nie zgo­dzi­łaś, więc ja cię zabra­łem, a on wró­cił do domu pie­chotą. – Wes­tchnął głę­boko, cho­wa­jąc ręce do kie­szeni bluzy.

– To wszystko? – dopy­ta­łam, widząc jego nie­pew­ność.

– Powie­dzia­łaś mu: „Skoro tutaj wszystko się zaczęło, niech tutaj się skoń­czy”.

– No i dobrze zro­bi­łam. To był ostatni raz. Nie chcę go wię­cej widzieć. – Odwró­ci­łam się z zamia­rem wyj­ścia.

– Cass, on cię koch…

– Nie, Shawn, on mnie nie kocha! Ni­gdy nie kochał! – krzy­cza­łam, a moje serce zaczy­nało bić coraz szyb­ciej. Żołą­dek ści­snął się nie­przy­jem­nie, a w uszach pisz­czało przez rosnące ciśnie­nie. Z całych sił powstrzy­my­wa­łam łzy. – Gdyby kie­dy­kol­wiek coś do mnie czuł, nie powie­działby tego wszyst­kiego. Tam­tego wie­czoru wszystko umarło – wyzna­łam cicho.

– Gdy­byś tylko wie­działa… – wyszep­tał pod nosem.

Pra­wie nie­sły­szal­nie, ale ja to wychwy­ci­łam. Sta­nę­łam jak wryta.

– O czym ty mówisz? – zapy­ta­łam.

– Nie mogę powie­dzieć.

Par­sk­nę­łam śmie­chem, roz­glą­da­jąc się po kuchni. Spoj­rza­łam mu w oczy. Kie­dyś była­bym pewna, że to, co mówi, jest prawdą, teraz jed­nak nie potra­fi­łam mu zaufać. Oboje nie byli­śmy już dziećmi.

– Dowiesz się wszyst­kiego, gdy przyj­dzie czas – powie­dział z powagą i ze spo­ko­jem, a ja aż zawrza­łam od środka.

– Dla was to jakaś gra? Dobrze, w takim razie miłej zabawy. Zoba­czymy, kto wygra – zagro­zi­łam i szyb­kim kro­kiem wyszłam bocz­nymi drzwiami.

Pie­przeni koszy­ka­rze, posta­no­wili zaba­wić się moim kosz­tem. Nie pozwolę im na to. Nie jestem już tą samą osobą. Teraz to moja gra.

***

Cze­ka­łam w szkol­nej sto­łówce, przy fila­rze, zza któ­rego dobrze widzia­łam Shawna i Aidena. Wymy­śli­łam plan, który miał mnie wypro­wa­dzić na naj­wyż­szy sto­pień podium w tej grze. Musia­łam dzia­łać szybko, aby nikt nie pomy­ślał, że ich szpie­guję. Ide­alna oka­zja nada­rzyła się, gdy przez drzwi wszedł Zane Lang, z któ­rym cho­dzi­łam na che­mię. Zane był naj­więk­szym umy­słem ści­słym tej szkoły i lau­re­atem wielu kon­kur­sów. Na doda­tek nie wyglą­dał jak typowy nerd.

Wzię­łam głę­boki wdech i ruszy­łam w jego stronę, roz­glą­da­jąc się przy tym dookoła. Gdy byłam bli­sko, zaha­czy­łam o jego ramię wystar­cza­jąco mocno, by miska z chili con carne na tacy, którą mia­łam w dło­niach, prze­wró­ciła się na moją koszulkę. Nie lubi­łam chili, ale wzię­łam je, bo wyda­wało się naj­bar­dziej efek­towne. Mia­łam rację, bo teraz moje ubra­nie było pokryte czer­wono-brą­zową papką, widoczną z dru­giego końca sto­łówki.

– O cho­lera, prze­pra­szam! – krzyk­nął skon­ster­no­wany Zane.

Kilka osób popa­trzyło w naszą stronę, w tym Aiden i Shawn.

– To ja prze­pra­szam, łamaga ze mnie. – Uśmiech­nę­łam się i zaśmia­łam sztucz­nie, zakła­da­jąc pasmo wło­sów za ucho.

Odło­ży­łam tacę na naj­bliż­szy stół i przyj­rza­łam się pla­mie. Musia­łam być uro­cza w swo­jej nie­zdar­no­ści, musia­łam grać.

– Pocze­kaj, pomogę ci. – Zane zabrał ser­wetki ze sto­lika, przy któ­rym sie­działo kilka osób, i zaczął nie­udol­nie wycie­rać plamę.

– Wiesz, chyba robi się tylko gorzej. – Zaśmia­łam się, co odwza­jem­nił. – Hej, Zane, w zasa­dzie mia­łam cię o coś zapy­tać.

– Wal – powie­dział, zgnia­ta­jąc zabru­dzone ser­wetki.

– Ostatni test z che­mii nie poszedł mi naj­le­piej i zasta­na­wia­łam się, czy nie udzie­lił­byś mi kilku lek­cji? W końcu jesteś naj­lep­szy w gru­pie. Przy oka­zji umó­wi­li­by­śmy się na kawę, co ty na to?

– Pew­nie, ale ja sta­wiam. Za tę plamę.

Déjà vu?

– To może dzi­siaj wie­czo­rem? – zapy­ta­łam.

– Umó­wieni. I jesz­cze raz sorry.

– Nie przej­muj się. Do zoba­cze­nia. – Wymi­nę­łam go z uśmie­chem i zarzu­ci­łam lekko pofa­lo­wane włosy na plecy.

Po chwili odwró­ci­łam się, aby poma­chać chło­pa­kowi na poże­gna­nie.

Wycho­dząc, popa­trzy­łam na wku­rzo­nego Aidena i wystra­szo­nego jego reak­cją Shawa. Posła­łam im aro­gancki uśmiech, iden­tyczny jak ten, który Wood opa­no­wał do per­fek­cji.

1:1, chło­paki.

Rozdział 4. Twoje oczy nie kłamią

4

Twoje oczy nie kła­mią

Szarp­nę­łam za klamkę, wpra­wia­jąc mały dzwo­ne­czek w ruch. Rozej­rza­łam się po jasnej kawiarni w poszu­ki­wa­niu Zane’a. Chło­pak, ubrany w kre­mowy swe­ter, zaj­mo­wał jeden ze sto­li­ków przy oknie. Gdy mnie zoba­czył, wstał ner­wowo, a ja popra­wi­łam torebkę na ramie­niu i lekko odgar­nę­łam włosy z twa­rzy. Przy­wi­ta­li­śmy się i zaję­łam miej­sce naprze­ciwko niego.

– Czego się napi­je­cie? – zapy­tała młoda kel­nerka, która przy­cią­gnęła moją uwagę tur­ku­so­wymi wło­sami.

– Ja popro­szę gorącą cze­ko­ladę – powie­dzia­łam.

– W takim razie dwie cze­ko­lady – rzu­cił Zane, a kel­nerka zapi­sała zamó­wie­nie i ode­szła. – Wie­dzia­łaś, że cze­ko­lada zawiera teo­bro­minę, która popra­wia kon­cen­tra­cję? Pomoże nam w nauce. – Uśmiech­nął się i wycią­gnął pod­ręcz­nik do che­mii.

Nie zdą­ży­łam nawet nic powie­dzieć, a on już zaczął mi tłu­ma­czyć ostat­nie lek­cje. Prze­rwał jedy­nie na kilka sekund, gdy dziew­czyna przy­nio­sła nasze napoje. Choć cze­ko­lada była bar­dzo gorąca i parzyła w język, co chwila upi­ja­łam łyk, aby szyb­ciej ją skoń­czyć.

– …I tutaj zaj­dzie hydro­liza, dla­tego przy­łą­czy się czą­steczka wody, rozu­miesz? – Chło­pak pod­niósł wzrok, a ja po chwili letargu poki­wa­łam głową, choć nie do końca słu­cha­łam jego mono­logu. – To co, może teraz zro­bimy kilka zadań? – zapro­po­no­wał i nie cze­ka­jąc na moją odpo­wiedź, zaczął szu­kać cze­goś w ple­caku.

Zer­k­nę­łam na jego fili­żankę, która na­dal była pełna.

– Wiesz, ja już chyba będę… – zaczę­łam nie­pew­nie, czu­jąc, że to odpo­wiedni moment na ulot­nie­nie się.

W tym samym cza­sie mój wzrok powę­dro­wał w stronę okien wycho­dzą­cych na ulicę i szczęka lekko mi opa­dła. Wood i Bauer minęli wła­śnie kafejkę jak gdyby ni­gdy nic. Było to dość dziwne, bo ni­gdy nie zapusz­czali się w te rejony. Począt­kowo myśla­łam, że coś mi się przy­wi­działo, ale szybko zosta­łam spro­wa­dzona na zie­mię, gdy dzwo­ne­czek za moimi pla­cami ponow­nie zadzwo­nił.

No chyba sobie, kurwa, żar­tu­je­cie.

Zado­wo­leni, prze­szli przez kawiar­nię, wpa­tru­jąc się w moją zszo­ko­waną minę. Zajęli miej­sce po dru­giej stro­nie sali, a inna kel­nerka chwilę póź­niej przy­jęła ich zamó­wie­nie.

– …będę widziała, jak je zro­bić! – zmie­ni­łam sens swo­jej wypo­wie­dzi i uśmiech­nę­łam się sze­roko. – Dobry z cie­bie nauczy­ciel, Zane. – Odsu­nę­łam pod­ręcz­nik na bok i musnę­łam jego dłoń leżącą na sto­liku, przez co na chwilę ode­rwał wzrok od ple­caka.

Kątem oka zer­k­nę­łam na Wooda, który przy­glą­dał się nam z powagą. Przez chwilę wyda­wało mi się, jakby w jego oczach poja­wiła się iskra, która zwia­sto­wała, że jego poja­wie­nie się w tej samej kawiarni co ja nie było przy­pad­kowe.

– Może damy sobie spo­kój z zada­niami i chwilę poga­damy? – zapro­po­no­wa­łam.

– Jesteś pewna, że będziesz wie­działa, jak to zro­bić? – zapy­tał Zane, a ja poki­wa­łam głową. – No dobrze – odpo­wie­dział, cho­wa­jąc pod­ręcz­niki do ple­caka.

Ja w tym cza­sie zamó­wi­łam mały sok, a on dopi­jał zimną już cze­ko­ladę.

– Dokąd się wybie­rasz na stu­dia? – zapy­tał.

Nie do końca usły­sza­łam, bo co chwilę przy­glą­da­łam się chło­pa­kowi roz­ma­wia­ją­cemu z kel­nerką. Wci­snął jej w dłoń jakąś kartkę, a ona uśmie­chała się do niego, jakby tylko cze­kała, aż będzie mogła wsko­czyć mu do łóżka.

On to robi spe­cjal­nie. Prze­cież nawet nie pije kawy!

Ty też jej nie pijesz, a jed­nak sie­dzisz w kawiarni…

– Yyy, prze­pra­szam. Co mówi­łeś?

– Pyta­łem, gdzie idziesz na stu­dia – powtó­rzył.

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łam. A ty? – powie­dzia­łam ner­wowo, spo­glą­da­jąc to na chło­paka przede mną, to na dziew­czynę, która skoń­czyła roz­mowę z Aide­nem.

Szła wła­śnie w naszą stronę, ale ku mojemu zdzi­wie­niu wycią­gnęła tylko szmatkę i zaczęła prze­cie­rać sto­lik za Zane’em.

Czy­sty sto­lik.

– Ja idę na MIT. Byłem już nawet na roz­mo­wie i muszę przy­znać, że mają bar­dzo cie­kawe… – Nie dokoń­czył, bo dziew­czyna za nim niby przy­pad­kowo trą­ciła jego ramię, tak że wylał cze­ko­ladę, którą trzy­mał w dłoni, na kre­mowy swe­ter.

Przy­ło­ży­łam dło­nie do ust, a potem oboje zerwa­li­śmy się ze swo­ich miejsc.

– Bar­dzo prze­pra­szam! – krzy­czała kel­nerka, pró­bu­jąc zetrzeć plamę szmatką. Chło­pak odsta­wił fili­żankę na sto­lik i strze­pał z dłoni kro­ple lep­kiego napoju. – Może pomogę, zapra­szam za mną do toa­lety.

Zane poszedł za dziew­czyną, a ja zosta­łam przy sto­liku, który pró­bo­wa­łam nieco uprząt­nąć. W tym samym momen­cie usły­sza­łam ciche śmie­chy chło­pa­ków, które ustały, gdy tylko na nich popa­trzy­łam. Zacho­wy­wali się jak roz­wy­drzeni gów­nia­rze.

– No nie wie­rzę – wyszep­ta­łam pod nosem, rzu­ca­jąc mokre ser­wetki o blat. Zerwa­łam się z miej­sca, prze­szłam na koniec sali i opar­łam się dłońmi o sto­lik cią­gle śmie­ją­cych się chło­pa­ków. – Bawi was to? – Posła­łam im pio­ru­nu­jące spoj­rze­nie.

– Ale o co cho­dzi? – zapy­tał Shawn, sta­ra­jąc się zasło­nić usta.

– Nie rób ze mnie idiotki. Myślisz, że nie wiem, co jest grane? Może mi jesz­cze powiesz, że przy­pad­kiem zna­leź­li­ście się w tej samej kawiarni co ja? To, że twój przy­ja­ciel jest kre­ty­nem, już wiem, ale myśla­łam, że ty masz tro­chę wię­cej rozumu, Shawn. – Popa­trzy­łam z góry na blon­dyna, a on tro­chę spo­waż­niał.

– Cass, my tylko…

– Daruj sobie. – Odbi­łam się od sto­lika i poma­sze­ro­wa­łam na swoje miej­sce.

Chwilę póź­niej wró­cił też Zane, który na­dal prze­cie­rał swe­ter papie­ro­wym ręcz­ni­kiem.

– Bar­dzo cię prze­pra­szam – powie­dzia­łam do chło­paka, bawiąc się ner­wowo pal­cami.

– Daj spo­kój, prze­cież to nie twoja wina. To pew­nie karma za tamtą plamę. – Zaśmiał się, czym wywo­łał uśmiech na mojej twa­rzy.

Spoj­rza­łam na kle­jący się sto­lik i w tym momen­cie wpa­dłam na kolejny pomysł. Uśmiech­nę­łam się pod nosem, po czym zmie­ni­łam wyraz twa­rzy na mil­szy i nie­winny.

– Wiesz co, mam pomysł. Może poje­dziemy do mnie, zamó­wimy pizzę. Gwa­ran­tuję ci, że tam nikt nic na cie­bie nie wyleje – powie­dzia­łam, pod­cho­dząc bli­żej. Poło­ży­łam deli­kat­nie dłoń na jego ramie­niu i zadar­łam głowę. Zane się spiął, co spo­strze­głam, gdy zgniótł skra­wek papieru w dłoni. – Moja mama jest jesz­cze w pracy, więc będziemy sami – doda­łam, zbli­ża­jąc się do niego.

Sły­sza­łam, jak gło­śno prze­łyka ślinę, i wie­dzia­łam, że pró­buje wal­czyć z obra­zami, które pod­po­wiada mu wyobraź­nia.

Prze­pra­szam, Zane, ale na nic się nie nasta­wiaj. Do niczego mię­dzy nami nie doj­dzie.

Poki­wał głową i szybko pozbie­rał swoje rze­czy. Otwo­rzył mi drzwi i puścił przo­dem, a ja spoj­rza­łam na Bau­era i Wooda, wzru­sza­jąc ramio­nami. Obaj wyglą­dali na wku­rzo­nych, bo prze­gry­wali we wła­snej grze.

***

Po dro­dze ode­bra­li­śmy zamó­wioną pizzę i poje­cha­li­śmy do mnie. Zapro­si­łam Zane’a do salonu. Prze­je­chał pal­cami po czar­nych wło­sach i rozej­rzał się po pokoju. Spoj­rzał na półkę ze sta­rymi zdję­ciami i zatrzy­mał wzrok na jed­nym z nich.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Cytat z filmu Legion samo­bój­ców (2016). [wróć]