Rozgrywka na szczęście - Poppy J. Anderson - ebook + audiobook
BESTSELLER

Rozgrywka na szczęście ebook i audiobook

Poppy J. Anderson

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Słodko-gorzka opowieść o drugiej miłości, która przyciąga i odpycha jak magnes. Jednak czy naprawdę to będzie Rozgrywka na... szczęście?

Julian Scott to nowy nabytek futbolowej drużyny New York Titans. Jest u szczytu swojej kariery, a świeży start w Nowym Jorku to nie lada wyzwanie. W końcu nie może zawieść trenera. W najśmielszych snach nie przypuszczał, że to właśnie JĄ spotka zupełnym przypadkiem. Od ich ostatniego spotkania minęło 6 lat. Kiedyś byli szczęśliwym małżeństwem, do czasu, kiedy wszystko się rozpadło. Liv Gallagher zniknęła. Dziś jest odnoszącą sukcesy architektką, która żyje pracą i nie chce wracać do przeszłości. To przypadkowe spotkanie wywraca życie Liv i Scotta do góry nogami, a między nimi pojawiają się dobrze im znane iskry. Jak rozwinie się między nimi relacja? Czy będzie to ich ostatnia szansa na wspólne szczęście?

Komedia romantyczna o futbolistach zapewni czytelnikom szybsze bicie serca, a Poppy J. Anderson po raz kolejny udowodni, że miłość niejedno ma imię.

Rozgrywka na szczęście jest dostępna tylko w Legimi jako w synchrobook®. Wersja audio w interpretacji Mikołaja Krawczyka!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 46 min

Lektor: Mikołaj Krawczyk
Oceny
4,5 (983 oceny)
591
270
99
20
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martaglazer

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna historia drugiej szansy .Chyba najpiękniejsza część do.tej pory
40
Tragedyja

Nie polecam

dałam radę przeczytać tylko 80 stron. nie wiem czy to wina polskiej edycji, ale jest napisana fatalnie.
Ruddaa
(edytowany)

Całkiem niezła

lekka i przyjemna chodz chwilami mega przesłodzona jak dla mnie. I w ogole nie kumam czemu to sie poajwiło jako 3 tom bo powinien być jako 2. 2 tom powinien być 1 a 1 powinien byc 3.
Elaynaah

Z braku laku…

Tylu krzywdzących zwrotów, ile padło w tej książce, to chyba nikt nie zliczy... Ponadto, kiepskie budowanie postaci i oderwane zmiany w ich charakterach po prostu burzyły odbiór. Zdecydowanie najsłabsza książka tej autorki, jaką przeczytałam.
10
lezak_2006

Dobrze spędzony czas

Całkiem nieźle się czytało.
10

Popularność




POPPY J. ANDERSON

Rozgrywkanaszczęście

Z językaniemieckiegoprzełożyłaAnnaWziątek

Rozdział1

Julian Scott wszedł do eleganckiej restauracji przez podwójne szklane drzwi i rozejrzał się po holu. Choć było tu tłoczno, to dzięki swojemu ponadprzeciętnemu wzrostowi był w stanie objąć wzrokiem większość zgromadzonych i od razu zauważył, że jeszcze nikt na niego nie czeka. Rzut oka na roleksa, którego dostał przy okazji podpisania nowego kontraktu, potwierdził, że zjawił się za wcześnie. Naciągnął rękaw czarnej marynarki na zegarek, następnie poprawił kołnierzyk białej koszuli. Zwykle nie miał nic przeciwko noszeniu garniturów, choć dużo bardziej wolał swobodny strój z dżinsami, ale po ciężkich treningach futbolowych w ostatnich dniach odczuwał silny ból mięśni i wymóg formalnego stroju wieczorowego uważał za bezczelność.

Ponieważ miał jeszcze trochę czasu do przybycia pozostałych gości, postanowił wykorzystać go na telefon do swojego agenta nieruchomości. Nadal mieszkał w hotelu w centrum Manhattanu, a jutro miał podpisać umowę kupna nowego domu. Chociaż hotel był doskonały i obsługa już od kilku tygodni dbała o jego dobre samopoczucie, zgiełk powodowany przez ciągle zmieniających się gości i pijanych turystów zaczął działać mu w końcu na nerwy. Tęsknił za tym, aby w końcu przenieść się do spokojnego miejsca. Stary wolnostojący budynek w SoHo miał dwa piętra i był gotowy do zamieszkania. Wszystko, co musiał zrobić, to wynająć firmę przeprowadzkową, która przewiezie jego meble i resztę rzeczy z Florydy do Nowego Jorku. I wtedy będzie mógł rozpocząć nową pracę z głową wolną od trosk.

Julian miał trzydzieści lat i spore doświadczenie w przeprowadzkach. Ze względu na pracę rozgrywającego w drużynie NFL w ostatnich kilku latach często musiał zmieniać miejsce zamieszkania, więc nie tracił sił na przejmowanie się transportem. W Nowym Jorku zamierzał osiąść na dłużej. Zaledwie kilka tygodni temu podpisał kontrakt na kolejne pięć lat i jeśli wszystko pójdzie gładko, zostanie tu na ten czas.

Wyszedł z holu restauracji i stanął na zewnątrz. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i zadzwonił do swojego agenta, obserwując kilkoro ludzi, którzy wyszli na zewnątrz, by zapalić papierosa. Przy okazji stwierdził, sądząc po ubraniach gości, eleganckim wystroju wnętrza i drogich samochodach zatrzymujących się przed wejściem i odprowadzanych na parking przez pracowników, że restauracja musi być miejscem spotkań nowojorskich wyższych sfer. Ponieważ nie znał jeszcze Nowego Jorku, lokal na spotkanie wybrał jego nowy pracodawca.

Był łagodny kwietniowy wieczór, jednak Julian, przyzwyczajony do tropikalnych temperatur Florydy, poczuł chłód i schował lewą rękę do kieszeni spodni, czekając, aż agent odbierze telefon. Jakaś kobieta w średnim wieku chyba go rozpoznała, ponieważ podekscytowana zwróciła na niego uwagę swojego męża. Julian obdarzył oboje przyjaznym uśmiechem, gdy wchodzili do restauracji, i z powrotem przeniósł wzrok na ulicę.

Przyzwyczaił się już do tego, że ludzie go rozpoznają i często proszą o autograf czy zdjęcie. To była w końcu część jego pracy. Oczywiście zdarzali się też nachalni fani, ale to raczej odosobnione przypadki. Ci, którzy do niego podchodzili, przeważnie nie byli ani nachalni, ani niegrzeczni, tylko zachowywali się wyjątkowo uprzejmie. Julian nie mógł narzekać, bez kibiców nie byłoby przecież NFL, a bez niej z kolei nie miałby pracy, którą kochał i która jak dotąd przyniosła mu mnóstwo pieniędzy. Został wybrany przez Arizona Cardinals zaraz po ukończeniu koledżu i od tego czasu jego kariera układała się świetnie.

– Travis – odezwał się głos na drugim końcu linii.

– Dzień dobry, tu Julian Scott.

– Chciałem tylko potwierdzić jutrzejsze spotkanie.

– Dobrze, że pan dzwoni. – Agent nieruchomości odchrząknął krótko, jakby był zajęty. – Notariusz wciąż potrzebuje...

Julian nie usłyszał kolejnego słowa, ponieważ wpatrywał się oszołomiony w kobietę, która właśnie wysiadała z żółtej taksówki i zatrzaskiwała za sobą drzwi samochodu. Zarzuciła na ramiona ogromny szal i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wejścia do restauracji. Jej brązowe loki opadały na plecy. Wydawała się pogrążona w myślach, ale na jego widok stanęła jak wryta. Patrzyli na siebie z odległości kilku metrów, zanim powoli i z wahaniem podeszła do niego.

– Cześć, Julianie. – Zatrzymała się, niezręcznie poprawiając szal i trzymając przed sobą małą, wieczorową torebkę jak tarczę. Była ubrana w szarą elegancką suknię.

Minęła chwila, zanim Julian zdołał cokolwiek odpowiedzieć. Wpatrywał się w nią oszołomiony, zdezorientowany i poruszony. Przełknął ślinę i wykrztusił:

– Liv? Ty... Co... co tu robisz?

Zagryzła pełną, dolną wargę i wyznała z wahaniem:

– Mieszkam w Nowym Jorku.

Julian pokręcił głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, kto przed nim stoi. Nagle przypomniał sobie o trzymanej w dłoni komórce.

– Travis, zadzwonię później – powiedział, rozłączając się, i schował telefon do kieszeni spodni.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

– Słyszałam, że zmieniłeś klub na tutejszy.

Nie odpowiedział, tylko milcząco spoglądał na nią z góry.

– No cóż. – Zakłopotana, lekko przekrzywiła głowę. – Muszę cię teraz pożegnać, jestem umówiona.

Zrobił krok do przodu i w tym momencie poczuł jej zapach – migdały z nutą wanilii, tak jak kiedyś.

– Zaczekaj, Liv.

Popatrzyła niemal z przerażeniem i mimowolnie cofnęła się o krok.

– Liv… – Jego głos zadrżał z napięcia, po czym zanikł.

W tle słychać było klakson samochodu i rozbawiony kobiecy śmiech.

– Nie, Julianie – szepnęła i zaczerpnęła głęboko powietrza. Podniosła na niego niepewny i nieszczęśliwy wzrok.

– Ale…

– Julianie, już pan tu jest! – rozległ się za nimi dobroduszny głos.

Przerwa w rozmowie była jej wyraźnie na rękę, ponieważ szybko odsunęła się na bok, umykając z bezpośredniego zasięgu Juliana.

Dostrzegł zbliżającego się nowego pracodawcę i westchnął w duchu. Nagle ta cała kolacja wydała mu się bardzo nie w porę.

– Pan MacLachlan.

– George w zupełności wystarczy, mój chłopcze – poinformował właściciel drużyny futbolowej, następnie z zainteresowaniem i życzliwością przyjrzał się Liv.

Starszy mężczyzna z lśniącą łysiną był od niej niewiele wyższy, podczas gdy Julian przewyższał ich oboje o głowę. Chciał ich sobie przedstawić, ale nagle poczuł niepewność.

– Ehe… pan pozwoli, że przedstawię…

– Olivia Gallagher. – Rezolutnie wyciągnęła dłoń do starszego mężczyzny, uprzedzając Juliana.

– Miło panią poznać, Olivio. – Z uśmiechem patrzył to na nią, to na niego. – Skąd zna pani Juliana, jeśli wolno spytać?

– Znamy się z uczelni – odparła z nic niemówiącym uśmiechem.

– Ach. – Zdumiony George MacLachlan uniósł brwi. – A więc i pani studiowała w Waszyngtonie?

– Między innymi.

Jej uśmiech był teraz wymuszony. Widać było po niej, że nie czuje się komfortowo, i George MacLachlan to zauważył.

– A teraz przypadkiem spotkaliście się ponownie? – Przyglądał się jej życzliwie. – Julian z pewnością jest zadowolony, że ma kogoś znajomego w Nowym Jorku. Ciągłe przeprowadzki sprawiają, że człowiek robi się samotny.

Po ojcowsku klepnął Juliana w ramię.

– Uhm – mruknęła. – Miło było pana poznać, panie MacLachlan. Niestety mam teraz spotkanie służbowe i muszę panów pożegnać.

Pochylił głowę z ubolewaniem.

– Szkoda, moja droga. W każdym razie życzę pani przyjemnego wieczoru.

Zanim Julian zdążył w jakikolwiek sposób przeszkodzić jej w odejściu, drżącymi palcami pociągnęła za szal, uśmiechnęła się blado do obydwu mężczyzn, po czym weszła do restauracji.

– Wybaczy mi pan na chwilę, George? – Julian zostawił szefa i pobiegł za nią do szatni.

– Liv. – Chwycił ją za łokieć i pociągnął w kąt.

Popatrzyła na niego z przestrachem wielkimi, zielonymi oczami, okolonymi gęstymi rzęsami.

– Czego chcesz?

Wykrzywił usta z niedowierzaniem.

– Przez ponad pięć lat nie dałaś znaku życia!

Po jej twarzy przemknął cień, spuściła wzrok.

– Nie zareagowałaś na żadną z moich wiadomości, Liv. Nie wiedziałem nawet, że mieszkasz w Nowym Jorku.

Przełknęła ślinę.

– Nie będę teraz z tobą o tym rozmawiać, Julianie.

– A kiedy?

W jego tonie słychać było już gniew, z trudem panował nad zniecierpliwieniem.

Z ociąganiem otworzyła torebkę i wyjęła z niej wizytówkę, którą mu podała, nie przejawiając jednak przy tym zachwytu.

– Możesz zadzwonić do mnie do biura… jeśli chcesz.

Jego twarz spochmurniała i puścił jej łokieć.

– Ale ty nie chcesz, żebym zadzwonił, prawda?

Liv popatrzyła na niego z żalem.

– Prawie sześć lat to szmat czasu. Moje życie się zmieniło. Jestem szczęśliwa i nie chcę rozdrapywać starych ran.

Julian cofnął się rozwścieczony.

– No to gratuluję.

Zgniótł w dłoni wizytówkę, odwrócił się na pięcie i odszedł.

***

Lód zadźwięczał w szklaneczce szkockiej, kiedy Julian przyłożył ją do czoła i z jękiem przymknął oczy. Stał przy panoramicznym oknie swojego apartamentu, oparty lewym bokiem o grube szkło, i spoglądał na miasto pod sobą. Na komodzie po prawej stronie leżała wizytówka jego żony.

Nazywała się Gallagher.

Uniósł szklankę do ust i rozgoryczony pociągnął duży łyk szkockiej. Zapiekło go w gardle. Olivia Gallagher. Cholera! Czyli wróciła do panieńskiego nazwiska, mimo że się nie rozwiodła. Wiedziałby przecież, gdyby wniosła pozew o rozwód. A tego nie zrobiła.

Już dawno nie myślał o niej jako Olivii Gallagher. Poza tym ona sama nigdy nie mówiła o sobie Olivia, tylko zawsze Liv.

Jego Liv.

Julian przełknął ślinę i nadal wpatrywał się w nocne niebo jak otumaniony, wracając myślami do wydarzeń sprzed kilku godzin. Ten wieczór okazał się kompletną katastrofą. W towarzystwie George’a MacLachlana i swojego nowego trenera Johna Brennana, którego znał jeszcze z jego aktywności w NFL, mógł przyjemnie spędzić czas. Cieszył się na Nowy Jork, cieszył się z lukratywnej umowy i ekscytował na myśl o nowych wyzwaniach. Jednak zamiast świętować, siedział przy suto zastawionym stole, wypatrując Liv, i raczej nie był rozmowny. Doskonała wołowina charolais smakowała mu jak guma i omal nie utknęła mu w gardle. Liv nie dostrzegł już ani razu, a mimo to nie mógł przestać o niej myśleć.

Wiedział, że był niegrzeczny, poświęcając zbyt mało uwagi zarówno George’owi MacLachlanowi, jak i Johnowi Brennanowi, ale nagłe spotkanie z żoną po prawie sześciu latach rozłąki mocno nim wstrząsnęło. W taksówce wyciągnął wizytówkę, wygładził ją i wygooglował jej firmę w telefonie komórkowym. Była architektem w znanym i szanowanym nowojorskim biurze. Wyglądało na to, że przeszła tam długą drogę, ponieważ obecnie była kierownikiem działu i nadzorowała duży projekt. Na zdjęciu sprawiała wrażenie naprawdę surowej oraz rzeczowej, i to dało mu do myślenia, ponieważ Liv nigdy wcześniej taka nie była. Opisałby ją raczej jako żywiołową i psotną. Patrząc na to zdjęcie, trudno było uwierzyć, że to ta sama Liv, która w czasie studiów została królową tequili na kampusie; poważna kobieta z fotografii nie mogła być studentką, która na oczach gromady pijanych w sztok futbolistów podciągnęła koszulkę, obnażając swoje wdzięki.

Dyplomy uniwersytetów w jej CV zrobiły na nim wrażenie, mimo że w życiorysie nie było słowa na temat ważnych punktów w jej życiu – tych, które dotyczyły również jego.

Nigdy nie zapomniał o Liv, ale pogodził się z faktem, że życie toczy się dalej, więc po prostu ukrył ją głęboko w zakamarkach swojego umysłu. Julian zdawał sobie sprawę, że popełniał błędy, że niekiedy był prawdziwym dupkiem, ale kochał Liv. A ona wiedziała, ile dla niego znaczy, i nie robiła mu problemów. Na początku. Wtedy byli szczęśliwi i wspaniale im się układało. Jednak, kiedy pojawiły się poważne problemy, a kariera Juliana nabierała rozpędu, Liv poczuła się odsunięta na dalszy plan. Jej reakcją – z perspektywy czasu zrozumiałą – była potrzeba dystansu. I ten dystans trwał już prawie sześć lat.

Wzdychając, odstawił szklankę, spojrzał na prostokątny kartonik i zacisnął pięść. Była jego żoną, ale nie znał ani jej adresu, ani jej przyjaciół czy kolegów z pracy, i jedyną wiedzę o niej czerpał z firmowej wizytówki. Sfrustrowany rozpiął rękawy i kołnierzyk koszuli i położył się na łóżku – zły, że spotkanie z nią tak bardzo go poruszyło.

***

Olivia najczęściej przed pracą szła do parku pobiegać, aby oczyścić głowę. Zwykle działało to idealnie, jednak dziś tak nie było. Biegała w tę i z powrotem przez prawie godzinę, zanim opuściła park i wróciła do domu. Po powrocie do mieszkania wzięła prysznic, upięła włosy w kok i włożyła swoją ulubioną oliwkową sukienkę etui z kolekcji Michaela Korsa, która miała sprawić, że poczuje się dorosła i silna. Niestety, piękna sukienka nie okazała się remedium na jej obecny nastrój, o czym Olivia przekonała się w biurze. Była już dwunasta, a ona niczego jeszcze nie zrobiła. Siedziała spięta przy biurku, przekładając papiery z lewej na prawą i z powrotem, a ponieważ nie mogła siedzieć bezczynnie, skubała płatek ucha.

Kiedy trzy tygodnie temu przeczytała nazwisko Juliana w gazecie, z zaskoczenia omal nie upuściła bajgla na blat kuchenny. Ale nie spodziewała się, że spotka go osobiście. Nowy Jork był ogromną metropolią, mieszkały tu miliony ludzi, a ona musiała wpaść akurat na swojego męża, który na pewno nie zdążył jeszcze rozpakować walizek, pomyślała ironicznie.

Gdy go wczoraj zobaczyła i poczuła na sobie jego pełne niedowierzania spojrzenie, serce omal jej nie stanęło. Przez długi czas aksamitne spojrzenia jego ciemnobrązowych oczu sprawiały, że serce jej drżało, a dłonie i inne części ciała wilgotniały – ale wczoraj jego spojrzenie wywołało w niej tylko panikę. Olivia myślała, że już go przebolała, prawdopodobnie jednak tak nie było. Wyparła Juliana, wyparła swoje małżeństwo i zbudowała nowe, inne życie. A teraz dotarło do niej, że jeszcze nie uporała się z tematem małżeństwa. Prawdopodobnie powinna była zerwać wszystkie więzi lata temu, po prostu składając pozew o rozwód. Ale zawsze zniechęcała ją ta wizja.

Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu.

– Dzień dobry – rozległ się w słuchawce niski głos. – Jak się dzisiaj czujesz, Olivio?

Położyła dłoń na sercu, które waliło jak młot, aby się uspokoić. To nie Julian – choć obawiała się właśnie jego telefonu.

– Jesteś tam?

– Tak, tak… przepraszam, Harm, nie mam dziś dobrego dnia.

– Hm… Mógłbym coś dla ciebie zrobić? – Dobiegł ją śmiech. – Koktajl, para butów, masaż, urlop?

Olivia z uśmiechem odchyliła się na krześle.

– Na koktajl za wcześnie, butów mam dość, a jeśli chodzi o masaż i urlop, to na razie muszę spasować.

– Proszę?

– Cóż, jesteś moim klientem, więc nie mogę przyjąć od ciebie ani propozycji masażu, ani urlopu.

W słuchawce rozległo się westchnienie.

– Właściwie zdziwiłem się tylko, słysząc, że masz dość butów. Moja była żona miała więcej par butów, niż jest kanałów w telewizji.

Olivia uśmiechnęła się w duchu. Harm Michaels był zleceniodawcą jej obecnego projektu – nowego muzeum. To był jej pierwszy samodzielny duży projekt, na którym bardzo jej zależało. Harm był szarmancki, niewiarygodnie przystojny i, zgodnie z najnowszymi biurowymi plotkami, świeżo rozwiedziony. Trzydziestopięciolatek odnosił ponadto spore sukcesy. Olivia go lubiła i uważała, że jest atrakcyjny, ale jako główna architektka nie mogła się z nim umawiać prywatnie, jak mu już nieraz powiedziała. Harm pozostał jednak nieugięty, zabiegał o nią i poświęcał jej dużo uwagi. Olivia niechętnie to przyznawała, ale to jej schlebiało.

– Jesteś pewna, że nie potrzebujesz małego masażu?

– A co, kupiłeś już olejek?

Rozbawiona potoczyła ołówek po biurku.

– Możesz wierzyć lub nie, ale buteleczka stoi właśnie przede mną. – Zachichotał. – Nie, na serio, wczoraj sprawiałaś wrażenie, jakbyś była chora. Dlatego chciałem się dowiedzieć, czy wszystko w porządku.

Jego pytanie było bardzo taktowne. Wczorajszego wieczoru mieli służbową kolację, w czasie której Olivia faktycznie była jakby nieobecna. Harm to zauważył – podobnie jak jej szef, który spytał ją z zatroskaną miną, czy coś się stało. Ponieważ nie mogła mu powiedzieć, że spotkała właśnie swojego niewidzianego od prawie sześciu lat męża, słynnego futbolistę, skłamała, twierdząc, że zachorował ktoś z grona jej przyjaciół. Jej szef był uprzejmym, starszym człowiekiem, który zareagował z wyrozumiałością i poradził jej wzięcie wolnego następnego dnia.

Czego oczywiście nie zrobiła.

– Czuję się dobrze, dziękuję.

– Miło to słyszeć. – Westchnął do słuchawki. – Tak naprawdę to chciałem też pożegnać się z tobą, ponieważ wyjeżdżam z miasta na dwa tygodnie.

– Ach tak? A dokąd się wybierasz?

– Od pięciu miesięcy nie widziałem córek i lecę do Atlanty, żeby spędzić z nimi trochę czasu.

– Świetny pomysł. – Oliwia opadła z powrotem na oparcie fotela. – Co będziecie robić?

– Jeszcze nie wiem. – Zaśmiał się ochryple. – Umówisz się ze mną, kiedy wrócę? Zanim odpowiesz, powinnaś wiedzieć, że bosko masuję.

– Hm… – Olivia udała, że się zastanawia. – Kto wie. Ale najpierw życzę ci przyjemnego czasu z córkami.

Porozmawiali jeszcze trochę o projekcie, pozwoleniach na budowę, budżecie i sprawach wewnętrznych, po czym Olivia się rozłączyła i otworzyła stronę internetową, aby skoncentrować się na pracy. Zamiast jednak szybko przejrzeć swoje e-maile, wpisała w przeglądarce hasło „New York Titans” i zaraz po załadowaniu się głównej strony ujrzała Juliana. Był to szczegółowy artykuł dotyczący podpisania przez niego kontraktu wraz ze zdjęciami z oficjalnej konferencji prasowej sprzed kilku dni. Ze ściśniętym żołądkiem kliknęła zdjęcie, które wyświetliło się w powiększeniu.

Jego roześmiana twarz wypełniała teraz cały ekran. Olivia wpatrywała się w niego jak urzeczona: w blond włosy, których końcówki wystawały spod niebieskiej czapki z daszkiem, niemal proste linie gęstych brwi nad ciemnymi oczami, roześmiane usta, białe zęby i mocno zarysowany podbródek. Na zdjęciu miał cień zarostu i białą koszulę z długimi rękawami, która podkreślała jego muskularną oraz opaloną szyję. Prawie się nie zmienił od czasu ich rozstania sześć lat temu. Jedynie drobne zmarszczki wokół jego oczu były dla niej nowością.

Olivia zamknęła monitor i westchnęła. Wiedziała, gdzie grał w ciągu ostatnich kilku lat. Trudno było tego uniknąć, w końcu futbol był wszechobecny, więc nawet nie interesując się karierą męża, była bombardowana informacjami o tym, w której gra drużynie. Ostatnio była to Miami Dolphins, wcześniej Denver Broncos, a jeszcze wcześniej Arizona Cardinals. Kiedyś była zagorzałą fanką futbolu, oglądała każdy mecz Juliana i kibicowała, a także współczuła, gdy jego drużyna przegrywała. Wszystko zmieniło się kilka lat temu; futbol przestał ją interesować i nie obejrzała już ani jednego meczu. Tak było łatwiej – bez futbolu i Super Bowl nie istniał dla niej też Julian Scott. Przynajmniej do wczoraj.

Rozdział 2

Julian wyszedł z kabiny, niosąc do samochodu swoją torbę sportową. Po treningu wytrzymałościowym oraz siłowym był zmęczony i rozdrażniony. Jego pierwszy tydzień z drużyną nie przebiegał tak, jak się tego spodziewał. Koledzy z drużyny byli świetni, zabawni i zmotywowani, ale niestety jeszcze nie złapał z nimi kontaktu. Zamiast żartować w szatni i na treningach, co właściwie miał w naturze, był wycofany, zamyślony i mrukliwy. Od spotkania z Liv minął prawie tydzień, a on wciąż się nie otrząsnął.

Z prasy i komentarzy kolegów wiedział, że ostatni sezon był dla Titansów katastrofą. Drużyna osiągnęła najgorszy wynik od dwudziestu lat. Do sztabu trenerskiego powrócił John Brennan i cały Nowy Jork miał nadzieję, że uda mu się powtórzyć dawne sukcesy, kiedy to grając na pozycji rozgrywającego, zdobył Super Bowl. Podekscytowanie i motywacja były wyczuwalne i tak naprawdę Julian pałał entuzjazmem, by wynieść drużynę na szczyt.

Stał przy swoim land roverze, pakując ciężką torbę do bagażnika, gdy usłyszał swoje imię. John Brennan podszedł do niego w dżinsach i niebieskiej bluzie z kapturem z logo klubu.

– Masz chwilę, Julianie?

– Jasne, trenerze.

Zatrzasnął bagażnik i odwrócił się do Johna, który uśmiechał się do niego.

– Wystarczy „John”. Kiedy mówisz „trenerze”, czuję się jak starzec.

Julian wzruszył ramionami.

– Dawno już nie grałem przeciwko tobie, a teraz zostałeś moim trenerem.

Jego rozmówca skrzyżował ramiona na piersi.

– Dopóki nie zwracasz się do mnie per proszę pana, przełknę każdą formę.

Julian oparł się o samochód i spojrzał na niego z zaciekawieniem.

– O co chodzi?

– Zaprosiłem chłopaków wieczorem na drinka. Przyjdź koniecznie.

Julian uniósł pytająco brwi.

– Czy to tutejsza tradycja, że trener upija swoich graczy?

John potrząsnął głową ze śmiechem i wyłowił z kieszeni komórkę.

– Upijać nikogo nie będę. – Podsunął Julianowi telefon, na ekranie którego widniało zdjęcie noworodka. – To jest Jillian, moja córka. – Uśmiechnął się z dumą. – Ma dopiero dwa dni.

Julian podniósł wzrok na trenera, który z zachwytem wpatrywał się w córeczkę, i westchnął w duchu, zanim wyciągnął do niego rękę.

– Gratuluję!

– Dzięki. – John wsunął komórkę z powrotem do kieszeni i uścisnął dłoń Juliana. – Żona i mała wyjdą ze szpitala dopiero jutro, dlatego chciałem ugościć was dziś wieczorem.

– Nie będzie więc popijawy jak na pępkowe przystało?

Jego rozmówca pokręcił głową.

– W każdym razie nie dla mnie. Jak się zabawicie beze mnie, to już wasza sprawa. Jutro odbieram ze szpitala rodzinę i muszę być trzeźwy. – Uśmiechnął się krzywo, a w jego szczupłych policzkach pokazały się dołki. – Ale jestem diablo zdenerwowany tym, że od jutra będzie w domu noworodek, i potrzebuję drinka.

Julian odwzajemnił uśmiech.

– Chętnie przyjdę.

– Świetnie. – Zerknął na zegarek. – Spotykamy się wszyscy koło dziewiątej w Carmichaels, to knajpa w dzielnicy Lower East Side.

– Znajdę.

Trener się pożegnał i wrócił zadowolony do budynku, podczas gdy Julian w dalszym ciągu opierał się o samochód z rękoma w kieszeni. Wzdrygnął się na dźwięk dzwonka komórki, tak głęboko był pogrążony w myślach.

– Scott.

– Cześć, Julianie – dobiegł go dźwięczny głos, który znał. – Co słychać, kochany?

– Cześć, Dino. – Westchnął. – W porządku. A u ciebie?

– Tęsknię za tobą.

Lekko nadąsany ton działał mu na nerwy.

– Dlaczego nic nie mówisz?

Poirytowany zacisnął powieki i potarł kark.

– Jestem bardzo zajęty. Zadzwoniłaś w nieodpowiednim momencie.

– Od tygodni nie mam od ciebie wiadomości – kontynuowała litanię. – Właściwie nie powinnam do ciebie dzwonić, żebyś miał za swoje. Ale nie wytrzymam dłużej bez ciebie.

Julian nie wiedział, po co Dina urządza to przedstawienie. Ledwie ją znał i nawet nie wiedział, czy ją lubi – albo czy jest w stanie wytrzymać jej paplaninę. W dodatku teraz uważał się za dupka. Czuł się jak facet, który zdradza żonę. W minionych latach, kiedy poznawał jakąś kobietę i się z nią umawiał, potrafił całkiem nieźle wyprzeć istnienie Liv. Od czasu rozstania nigdy nie związał się z nikim na poważnie. W jego życiu nie było kobiety, o której mógłby powiedzieć, że naprawdę ją lubi albo choć trochę kocha. Życie futbolisty nie było proste i rozpadało się przez nie wiele związków. Częste podróże, fanki i sława prowokowały u jednej strony zazdrość, a u drugiej niewierność. Po odejściu Liv skoncentrował się na karierze, dlatego związki zajmowały odległą pozycję na jego liście priorytetów – jeśli w ogóle się na niej znajdowały. I aby tak pozostało, ograniczał się do mało inteligentnych ślicznotek bez polotu.

Jego życie seksualne nie ucierpiało wprawdzie w ostatnich latach, ale to dlatego, że nie tracił czasu na dobór partnerek. W przeciwieństwie do wielu kolegów dla niego seks nie był sprawą najważniejszą i potrafił się obyć bez niego nawet przez dłuższy czas.

– Julian! – Głos w słuchawce zrobił się teraz natarczywy. – Jesteś tam w ogóle?

– Tak. – Opuścił głowę i zacisnął usta.

– No to powiedz coś. Chcesz, żebym do ciebie przyjechała? Mam wolne w przyszłym tygodniu.

– Ach.

Tylko tego mu brakowało. Dina była na początku była bardzo miła i powściągliwa, zgoda, nie była gigantem intelektu, ale zachowywała się skromnie – dopóki po dwóch randkach nie uznała, że już jest jego dziewczyną i wkrótce będzie miała obrączkę na palcu. Jak na ironię, pomyślał, nie miała nawet pojęcia, że jest już żonaty. Wieść o jego małżeństwie, a raczej o tym, co z niego zostało, nigdy się nie rozeszła. Prawie nikt o nim nie wiedział. Ożenił się, gdy jeszcze grał w futbol na uniwersytecie, a zanim podpisał kontrakt z Cardinalsami, już się rozstali.

– Nie słyszę zachwytu w twoim głosie.

Łudził się, że przeprowadzka do Nowego Jorku i zerwanie wszelkich kontaktów przekonają Dinę, że nic go z nią nie łączy.

– W przyszłym tygodniu praktycznie mnie tu nie będzie, wciąż mam jakieś spotkania i konferencje prasowe…

– Ależ mogłabym ci w nich towarzyszyć! – rzuciła podekscytowana.

Cholera, pomyślał Julian z wściekłością, dlaczego w ogóle się z nią zadał? I teraz musiał wypić to, czego nawarzył.

– Słuchaj, Dino, chwilowo muszę się skoncentrować na karierze…

– Chcesz ze mną zerwać?

Brzmiała histerycznie, a histeria była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Ponieważ nie odpowiadał, wypuściła kanonadę kwiecistych inwektyw, nazywając go między innymi skurwysynem, i trzasnęła słuchawką.

Julian wsiadł do land rovera i objął kierownicę. Nie wiedział, kiedy stał się egoistycznym futbolistą, który zbywa kobiety marnymi wymówkami. Wcześniej był uroczym facetem, wpatrzonym w swoją żonę i ignorującym inne. Dopiero w drugim roku separacji zaczął ponownie flirtować z kobietami i zapraszać je na randki. Dopiero wtedy przestał czuć się jak cudzołożnik.

Zdecydowany, aby skończyć z myślami o swoim katastrofalnym małżeństwie, uruchomił silnik i wyjechał z podziemnego parkingu. Dziś wieczorem chciał lepiej poznać kolegów z drużyny, świętować z trenerem i na dobre wyrzucić Liv z głowy. Był odnoszącym sukcesy sportowcem, który miał przed sobą błyskotliwą karierę, i nie zamierzał dać się zbić z tropu.

***

Olivia wyszła z posiedzenia spółki bardziej niż zadowolona. Jej wyjaśnienia spotkały się z przychylnością i nie padły żadne słowa krytyki pod adresem jej konstrukcji. Rozwiązała kilka problemów i teraz mogła dać upust swojej kreatywności, co nie tylko ułatwiało jej pracę, lecz także czyniło ją wyjątkowo atrakcyjną. W weekend wygospodaruje trochę czasu dla siebie, ponieważ praca szła jej dobrze.

Uśmiechając się, myślała o tym, co mogłaby zrobić dla siebie, na przykład pójść do spa albo kupić ekscytujący kryminał do czytania w łóżku. Poza tym wreszcie posprzątałaby w spokoju mieszkanie, zrobiła pranie i poszła na kawę z sąsiadką Christą. W ostatnich tygodniach bardzo rzadko się z nią kontaktowała i powoli dopadały ją wyrzuty sumienia z tego powodu. Przecież Christa zawsze podlewała jej kwiaty i sprawdzała pocztę, kiedy Olivia wyjeżdżała w interesach. Pogrążona w myślach weszła do biura i na widok Juliana stanęła jak wryta.

Stał przy biurku, w dżinsach, swetrze i skórzanej kurtce, podczas gdy ona miała na sobie formalne spodnium, a loki związała w kucyk. Powoli odwrócił się do niej i przyglądał się spokojnie.

– Co tu robisz? – Pośpiesznie zamknęła drzwi i oparła się o nie. – Kto cię wpuścił?

– Recepcjonistka – odparł cicho, spoglądając na nią w zamyśleniu. – Twoje biuro jest okropnie nudne. Nie ma tu ani jednego zdjęcia czy obrazu.

Natychmiast podążyła wzrokiem za jego zniesmaczonym spojrzeniem, przyznając, że jest urządzone bardzo spartańsko. Poza biurkiem, fotelem, stołem kreślarskim i półkami na książki nie było w nim żadnych mebli. Jedynymi dekoracjami były książki i lampka na biurku.

– Cenię minimalizm.

– Od kiedy?

– A co cię to obchodzi?

Odepchnęła się od drzwi i weszła za biurko, by wyznaczyć granicę. Mimowolnie złożyła papiery i zaczerpnęła powietrza.

Julian wzruszył ramionami.

– Nasz dom był zawsze pełen zdjęć, akwareli i obrazów. Dlatego jestem zaskoczony tym minimalistycznym wystrojem.

Spojrzał na nią, jakby był zaskoczony również jej wyglądem. Tak naprawdę wyglądała dość przeciętnie w szarym spodnium i butach na płaskim obcasie. Gdyby nie śliczna twarz i kobiece kształty, których nie dało się ukryć nawet pod nudnym ubraniem, mógłby jej nie rozpoznać.

– Na pewno nie przyszedłeś tu po to, by rozmawiać o akwarelach.

Zawahał się, po czym westchnął głęboko.

– Muszę cię prosić o przysługę, Liv.

Spojrzała na niego z irytacją.

– Co?

Julian skinął głową, a na jego twarzy pojawił się wyraz bólu.

– Babcia umiera. Mama dzwoniła dziś rano i prosiła o przyjazd do Vermont, żeby pożegnać się z babcią.

Przełknęła ciężko i poczuła, że oczy jej wilgotnieją.

– Co? – wykrztusiła łamiącym się głosem. – Babcia umiera?

Ponownie skinął głową, schował ręce w kieszeniach i stanął przy oknie. Jego głos był dość ochrypły.

– Mama twierdzi, że babcia chce nas zobaczyć. Ponoć mówiła, że musi zamienić z tobą kilka słów. – Odwrócił głowę w jej kierunku. – Co to znaczy?

Olivia spojrzała na niego smutno.

– Kocham twoją babcię, Julianie, zawsze dzwoniłam do niej w urodziny i święta.

– Nigdy o tym nie wspominała.

– Ponieważ ją o to poprosiłam. – Objęła się ramionami. – Nie gniewaj się na nią za to.

– Oczywiście, że nie – odparł cicho, obserwując ją.

Wyglądało na to, że wiadomość głęboko nią wstrząsnęła, bo jej oczy były pełne łez.

– Co jej jest? W Boże Narodzenie brzmiała całkiem zdrowo.

Liv wpatrywała się w niego oszołomiona. Julian potrząsnął głową ze smutkiem.

– Rak. Prawdopodobnie nie chciała ci powiedzieć.

Zszokowana chwyciła się za szyję.

Jakby domyślił się pytania w jej spojrzeniu, ponieważ wyjaśnił spokojnie:

– Z pewnością nie chciała cię martwić, dlatego ci nie powiedziała.

Olivia pokręciła głową z przerażeniem.

Julian odchrząknął.

– W ciągu ostatnich dwóch tygodni jej stan gwałtownie się pogorszył. Lekarz uważa, że wkrótce będzie... po wszystkim. – Przerwał na chwilę, po czym mówił dalej: – Próbowałem zarezerwować bilety lotnicze, ale przez kilka przesiadek lecielibyśmy dłużej, niż jechali samochodem. To znaczy – zerknął na nią niepewnie – jeżeli chcesz pojechać.

– Oczywiście, że pojadę – zapewniła go bez wahania. – Dla babci – dodała, aby zaznaczyć, dlaczego wsiądzie z nim do samochodu.

Julian skinął głową.

– Wiem, że dużo żądam, Liv, więc ci dziękuję. – Uniósł pytająco brew. – Będziesz mogła wziąć wolne?

– Na pewno – odparła cicho, skubiąc płatek ucha, jak zawsze, gdy była zdenerwowana.

Niepewnie uniósł ramiona.

– Wiem, że cię tym zaskoczyłem, ale chciałbym wyjechać jeszcze dziś.

– Oczywiście – mruknęła bardziej do siebie niż do niego i spuściła wzrok. – Daj mi chwilę na rozmowę z szefem i zabranie kilku rzeczy z domu.

***

Milczenie w land roverze nadwyrężało nerwy Juliana. Byli w drodze prawie od godziny i nie odezwali się do siebie ani słowem. Przyjechał po nią, włożył jej torbę do bagażnika i ruszył, gdy tylko zapięli pasy. Do St. Albans, gdzie mieszkała jego babcia, mieli około sześciu godzin jazdy. Kiedy przed kilkoma godzinami rozmawiał z matką, ogarnął go strach, ponieważ kochał babcię i nie wyobrażał sobie jej śmierci. Zawsze była sprawną kobietą; zeszłego lata obchodziła siedemdziesiąte szóste urodziny, a zaledwie dwa tygodnie później zdiagnozowano u niej raka. W dzieciństwa, które Julian spędził w Idaho, praktycznie wychował się u niej, ponieważ jego rodzice i dziadkowie mieszkali obok siebie. Po śmierci dziadka cztery lata temu babcia zdecydowała się wrócić do Vermont. Tam dorastała, a jej trzy siostry nadal mieszkały w rodzinnym mieście.

Zerknął na Liv i zobaczył, że jest pogrążona w myślach. Zmieniła ubranie, teraz miała na sobie czarne legginsy, które ginęły w ogromnych kapciach i duży sweter w warkocze, sięgający uda. Kiedy w przeszłości podróżowali razem samochodem, zawsze nosiła wygodne ubrania. Pamiętał nawet, że kiedyś włożyła piżamę, bo jechali w nocy. Omal nie uśmiechnął się na to wspomnienie.

Nie zdziwiło go, że natychmiast zdecydowała się na spotkanie z jego babcią. Liv była jedynaczką, dorastającą bez matki, która zmarła, gdy dziewczyna była malutka. Ojciec – zapracowany i podróżujący po świecie biznesmen – umieścił ją w szkole z internatem, gdy miała dziesięć lat. Kiedy więc Julian zabrał ją do Idaho, aby poznała jego rodzinę, babcia wzięła dziewiętnastoletnią wtedy Liv pod swoje skrzydła i praktycznie ją adoptowała. W pierwszym roku ich małżeństwa babcia często odwiedzała Liv, aby ją wspierać, gdy Julian jako młody zawodnik wyjeżdżał z drużyną. Z całej rodziny to właśnie z babcią łączyły ją najbliższe więzy. Dobrze dogadywała się z jego mamą, ale jej relacja z babcią nie mogłaby być cieplejsza, bliższa ani życzliwsza.

Julian widział tatę Liv trzy razy w życiu i prawie nic nie wiedział o swoim teściu – nie wierzył też, że chłodny stosunek Liv do ojca uległ zmianie, jego babcia natomiast zdawała się wiele dla niej znaczyć. Świadczył o tym fakt, że siedziała teraz obok niego, mimo że przez ostatnich kilka lat robiła wszystko, by zatrzeć o nim wszelkie wspomnienie.

– Jest ci dość ciepło?

Automatycznie przekręcił pokrętło wentylacji w dół, ponieważ lubiła ciepły nawiew na stopy.

– Dzięki – wymamrotała w sweter i objęła się ramionami.

Podobnie jak on miała okulary przeciwsłoneczne, chroniące przed ostrym blaskiem słońca. Podczas gdy on preferował klasyczne aviatory Ray-Bana, jej okulary były kwadratowe, a szkła tak ciemne, że nie mógł dostrzec za nimi jej oczu.

Julian zastanawiał się, jak rozpocząć rozmowę.

– Miałaś jakieś problemy z wzięciem wolnego?

– Nie. – Westchnęła i zaczesała kosmyk włosów za ucho. – Jutro i tak jest piątek, a ja jestem do przodu z pracą.

– Aha.

Liv podciągnęła nogę.

– A ty?

– Ja?

Skonsternowany tym, że okazała mu cień zainteresowania, rzucił jej krótkie spojrzenie, po czym skupił się na drodze.

– Jesteś przecież nowy w drużynie.

– Było okej. – Manipulował przy ogrzewaniu. – Do rozpoczęcia sezonu jeszcze daleko. Na razie mamy lekkie treningi.

– Aha – odparła podobnie jak on wcześniej.

Kiedy znów zamilkli, przypomniały mu się dawne czasy. Wtedy rozmawiali o wszystkim do późnej nocy, a podróże samochodem nigdy nie były nudne – w każdym razie nie z Liv.

– Ehe… A jak w pracy?

– Dobrze – rzuciła.

– Nad czym teraz pracujesz?

– Budowa nowego muzeum.

– Aha.

Zastanawiał się nad kolejnymi pytaniami, jakie mógłby jej zadać. Dlaczego była taka zamknięta? Dawniej czasami bolały go uszy od jej paplaniny, potrafiła gadać jak najęta. Początkowo miał nawet problemy, żeby nadążyć za jej słowotokiem i pokrętnym strumieniem myśli, podczas gdy ona musiała wyrzucać z siebie wszystko naraz.

– Co to za muzeum?

– Sztuki eksperymentalnej.

– Aha… a co należy przez to rozumieć? – spytał niepewnie. Sztuka nie była jego mocną stroną.

– Instalacje świetlne, akustyczne, sztuka żywa. – Machnęła ręką.

– Uhm.

Uśmiechnął się w duchu. Kiedyś pośmialiby się z tego, teraz jednak jej twarz pozostawała arcypoważna, dlatego nie popełnił błędu i nie zaczął szydzić z instalacji świetlnych. Skąd miał wiedzieć, czy podobała jej się ta sztuka eksperymentalna?

Ponieważ skończyły mu się pytania, znów zapanowała nieprzyjemna cisza. Liv sięgnęła po komórkę i przez najbliższe minuty wpatrywała się w wyświetlacz z udawaną koncentracją, po czym ponownie ją schowała.

– Gdybyś chciała się napić, to mam w bagażniku wodę i gatorade.

Pokręciła głową.

– Dzięki, niczego nie potrzebuję.

Julian z wahaniem wyciągnął rękę w stronę radia.

– Posłuchamy jakiejś muzyki?

Znów pokręciła głową. Westchnął cicho i cofnął rękę.

– Liv…

– Wszystko w porządku. – Patrzyła prosto przed siebie. – Myślę o babci.

– Aha.

Widział, że przełyka ślinę.

– Mogła mi powiedzieć, że jest chora.

Co miał jej na to odpowiedzieć?

– Myślę, że chciała cię oszczędzić.

– Wiem.

Po chwili znów ją zagadnął.

– Mogę cię o coś spytać, Liv?

Jego głos brzmiał spokojnie i poważnie, ale żołądek mu się skręcał.

Oparła głowę o kolano i popatrzyła na niego niepewnie.

– O co?

Julian przełknął ślinę.

– Wtedy… co robiłaś po naszym rozstaniu?

Z założonymi rękami odchyliła się na oparcie fotela.

– Zrobiłam licencjat na Uniwersytecie Tulane w Nowym Orleanie i dokończyłam studia na Harwardzie. I zaraz potem zamieszkałam w Nowym Jorku, ponieważ jeszcze w trakcie studiów zaproponowano mi pracę.

Pokręcił głowa.

– Nie to miałem na myśli.

– Wiem.

Westchnął ze wzrokiem utkwionym przed siebie, po czym wyjaśnił przytłumionym głosem:

– Powiedziałaś, że się odezwiesz.

– Wiem.

– Celowo skłamałaś? – Patrzył na jej loki. – Chciałaś się odezwać, kiedy do tego dojrzejesz.

– Może po prostu nie dojrzałam – odparła Liv po dłuższym wahaniu.

Julian zrezygnował z pytań i prowadził w milczeniu.

***

Od dawna nie była już Liv. Olivia stała przy kasie na stacji benzynowej, ukradkiem obserwując Juliana, który tankował land rovera. Wciąż znajdowali się na Highway 87 i mieli przed sobą jeszcze prawie trzy godziny jazdy. Ponieważ jednak najbliższe stacje benzynowe znajdowały się daleko od siebie, zjechali na to większe miejsce obsługi podróżnych, aby zatankować, kupić kawę i pójść do toalety.

Nazwał ją Liv, myślała z przygnębieniem Olivia, przesuwając się w kolejce do przodu. Jako Olivia czuła się dorosła – prawie jak zupełnie inna osoba. Nie była już Liv, choć wciąż jeszcze nią była.

Dziś czuła się właściwie jak dawniej. Niepewna siebie, młoda i zależna od miłości oraz uczuć Juliana. Poznała go w pierwszym miesiącu studiów na Washington State. W szkole z internatem dla dziewcząt, do której uczęszczała, nie było chłopców, ale Olivia uważała się za zbyt inteligentną, by zakochać się w krętaczu. Tyle że Julian nie był krętaczem. Był zabawnym, przystojnym i niesamowicie miłym chłopakiem, który tak jak ona był pierwszoroczniakiem. Freshmanem, w którym zakochała się po uszy. Zazwyczaj takie miłostki nie były w stanie przetrwać pierwszych sześciu miesięcy, z nimi jednak było inaczej. Nie zmienił się nawet później, kiedy został gwiazdą uniwersyteckiej drużyny futbolowej. Nadal odbierał ją z wykładów, trzymał za rękę i ignorował podekscytowane czirliderki wokół siebie, bo liczyła się tylko ona – wesoła Liv, która uwielbiała swojego chłopaka i z radością przyjęła jego propozycję małżeństwa.

Dziś nie zależało jej już na tym, by mu się podobać, ale przypomniała sobie wiele wspólnych podróży, odwiedziny u rodziny i przyjaciół lub chodzenie na ważne mecze futbolowe. W samochodzie śmiali się, rozmawiali, kłócili i godzili.

Po rozstaniu Olivia wyjechała do Nowego Orleanu, by skończyć studia, i powoli odchodziła od dawnego życia. Naturalną koleją rzeczy było to, że przestała być Liv, i zaczęła używać pełnego imienia. A ponieważ teraz Julian wciąż zwracał się do niej tym zdrobnieniem, powracały wspomnienia wszystkiego, co kiedyś ich łączyło.

Zdecydowanym ruchem sięgnęła na półkę, zdjęła orzechowe M&Ms, dorzuciła chipsy i zamówiła dwie kanapki z indykiem oraz dwie czarne kawy. Kiedy czekała na przygotowanie zamówienia, przyszedł jej na myśl rozwód. Jak dotąd nigdy nie zawracała sobie nim głowy. Julian był daleko, nie mieli kontaktu, poza tym nigdy się nad tym nie zastanawiała, po prostu wyparła ich małżeństwo. Pobrali się dziewięć lat temu, w separacji byli od prawie sześciu. Żadne z nich nie mogło poślubić nowego partnera, ponieważ oficjalnie nadal byli mężem i żoną. Ale jak miała poruszyć tę delikatną kwestię, skoro jechali do domu jego umierającej babci? Nie mogła mu tego zrobić, a poza tym była zadowolona, mogąc przesunąć niezręczną rozmowę na nieokreśloną przyszłość.

Gdy wyszła ze stacji benzynowej, z trudem niosąc zakupy do samochodu, Julian rozmawiał właśnie przez telefon komórkowy i wydawał się rozbawiony. Natychmiast odebrał od niej oba kubki z kawą i postawił je na dachu land rovera.

– Dziękuję. – Zerknął na nią, po czym rzucił do telefonu: – Nie ciebie miałem na myśli, Zach. No, więc jeśli mama chce cię wysłać w tym roku na obóz letni, to z nią porozmawiaj i tyle. Oczywiście odwiedzę cię, jeśli chcesz. Ty też możesz przyjechać do mnie do Nowego Jorku, ale najpierw musimy pogadać z twoją mamą. – Roześmiał się głośno. – Z przyjemnością to zrobię. Dobrze, zdzwonimy się. I nie zapomnij umyć zębów! Tak, na razie. – Rozłączył się i uśmiechając się pod nosem, wsunął komórkę do kieszeni bluzy. Następnie upił łyk kawy. – Potrafisz czytać w myślach. Kawy potrzebowałem bardziej niż czegokolwiek innego.

Stał swobodnie obok samochodu, popijając z zadowoleniem kawę i przeczesując dłonią blond włosy. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, ponieważ niebo już pociemniało, i zawiesił je na okrągłym dekolcie czerwonej bluzy.

– Czekają nas jeszcze dobre trzy godziny podróży. – Spojrzał na nią znad brzegu papierowego kubka. – Słyszałem komunikaty drogowe, na naszej trasie nie ma korków.

Olivia tylko skinęła głową i przyjęła od niego kubek, aby wziąć solidny, uspokajający łyk.

– Kiedy dotrzemy na miejsce, będzie mniej więcej dwudziesta pierwsza. W mieszkaniu babci są dodatkowe pokoje, w których możemy się przespać. Czy może wolisz, żebym zarezerwował hotel? W pobliżu jest Best Western.

Potrząsnęła energicznie głową.

– Mogę spać na kanapie. – Odchrząknęła. – Z kim przed chwilą rozmawiałeś?

Zaskoczony tym pytaniem, podniósł na nią wzrok.

– Z Zachem, moim podopiecznym.

– Twoim podopiecznym?

Uśmiechając się, odpowiedział:

– Tak, byłem jego mentorem. Znasz organizację BigFriends?

Gdy pokręciła głową, wyjaśnił:

– Łączy dzieciaki z mentorami, którzy trochę się o nie troszczą. Zachem zajmowałem się przez dwa lata, ale on mieszka na Florydzie, więc nie mogę się nim już opiekować. Mimo to dzwonimy do siebie bardzo często, odwiedzę go, jeśli będę miał mecz w tamtej okolicy.

Chwilę później ruszyli w drogę. Olivia niby jadła kanapkę, z kolei Julian dosłownie pochłaniał M&Msy, które kupiła. Wciąż jeszcze lubił te z orzechami, zauważyła. Aby oderwać myśli od troski o babcię, sięgnęła po dokumenty, które zabrała ze sobą. Włożyła okulary, po czym zaczęła przeglądać protokoły, robiąc notatki na marginesach. W samochodzie, prócz cicho grającego radia, panowała cisza, mogła więc pracować w spokoju. Julian koncentrował się na prowadzeniu i zdawał się nie zwracać na nią uwagi.

Rozdział 3

Było już kompletnie ciemno, kiedy Julian zatrzymał się przed ładnym, dwupiętrowym domem z cegły. Olivię ogarnął lęk. Z jednej strony bała się, że nie zdążyli i babcia już nie żyje, a z drugiej nie bardzo wiedziała, co powinna powiedzieć babci na pożegnanie. O pozostałej rodzinie Juliana starała się nie myśleć. Gdy wysiadła z samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwiczki, nogi miała jak z waty. Julian zabrał ich torby z bagażnika i z pełną oczywistością wniósł je do domu. Olivia ruszyła za nim, zarzucając na ramię skórzaną torebkę, w której trzymała portfel, dokumenty, telefon komórkowy i okulary. Żadne z nich się nie przebrało, nadal mieli na sobie wygodne ubrania z podróży. Właściwie powinna była włożyć coś czarnego, odpowiedniego na tę okazję, a nie zjawiać się u umierającej babci w legginsach, botkach UGG i beżowym swetrze w warkocze, ale teraz po prostu nie było na to czasu.

Julian chyba czuł się podobnie w swoich dżinsach, bluzie i trampkach.

Zanim weszli na taras, drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i siostra bliźniaczka Juliana, Amber, rzuciła mu się w objęcia.

– Tak się cieszę, że tu jesteś. – Jej twarz tonęła we łzach, a głos właściwie był szeptem. – Och, Julianie, to takie okropne!

Delikatnie chwycił ją za ramiona i lekko odsunął od siebie.

Amber była od niego znacznie niższa, a spory brzuch świadczył o zaawansowanej ciąży.

– Uspokój się, proszę. – Jego głos brzmiał czule i kojąco. – Nie powinnaś się denerwować. Niech Marten zaparzy ci herbatę.

– Jeszcze go nie ma – wyszeptała zasmucona. – Nie złapał żadnego połączenia, najbliższy lot będzie miał jutro.

– Wobec tego ja ci ją zrobię. – Przycisnął ją do siebie.

Amber zerknęła mu przez ramię.

– Cześć, Liv. – Do oczu znów napłynęły jej łzy. – Szkoda, że widzimy się w takiej sytuacji.

– Amber. – Olivia podeszła do niej i zachęcająco ścisnęła jej dłoń. – Julian ma rację. Wejdźmy do środka, zaparzymy herbatę.

Weszli do domu. Julian postawił obie torby obok schodów i poprowadził siostrę do kuchni. Olivia poszła za nimi, zerkając na wystrój wnętrz. Chociaż rozmawiała z babcią regularnie przez telefon, to nigdy jej nie odwiedziła, aby nie spotkać się z kimś innym z rodziny. Dom był wygodnie umeblowany, ale w tej chwili panował w nim lekki nieporządek, jakby jego mieszkańcy nie mieli czasu na odłożenie używanych rzeczy na swoje miejsce.

– Lekarz przyjechał niedawno, mama i tata są z nim u babci na górze. – Amber klapnęła ciężko na krzesło i wydmuchała nos w chusteczkę. – Wuj Robert miał przedwczoraj operację wyrostka robaczkowego i nie może przyjechać.

Olivia odłożyła swoją skórzaną torebkę na bok i spojrzała na Juliana, który bezradnie przyglądał się zrozpaczonej siostrze.

– Usiądź przy niej. Zaparzę herbatę – powiedziała.

Skinął głową i usiadł obok Amber, po czym objął ją ramieniem i szeptał do ucha słowa pocieszenia. Olivia zaparzyła herbatę, powkładała naczynia do zmywarki i ją włączyła, a następnie wyjęła z witryny filiżanki. Babcia uwielbiała herbatę i nawet teraz miała jeszcze całe pudełko z jej różnymi rodzajami, jak stwierdziła Olivia, przeszukując szafkę. Zdecydowała się na rumianek, napełniła czajniczek wrzącą wodą i postawiła filiżanki na stole przed przytulonym rodzeństwem.

– Wszystko potoczyło się tak szybko – wyszeptała smutno Amber, gdy Olivia nalewała jej herbatę. – Jeszcze kilka dni temu nikt by nie pomyślał, że jest tak ciężko chora. – Przygryzła dolną wargę. – Wydawała się zdrowa i sprawna jak zwykle, właściwie to zapomniałam o raku.

Olivia niepewnie usiadła na narożnej ławie i podsunęła Julianowi filiżankę.

– Dziękuję – mruknął.

– Babcia nigdy nie zobaczy mojego dziecka. – Amber zaszlochała i ukryła twarz w dłoniach, a Julian pogłaskał ją po drżących plecach.

– Musisz się uspokoić. Proszę, to nie jest dobre dla dziecka.

Bezradnie spojrzał w oczy Olivii, szukając pomocy. Sama nie wiedziała, co powiedzieć, aby pocieszyć dziewczynę. Amber i Julian praktycznie dorastali z babcią, podczas gdy ich rodzice pracowali.

Podczas gdy Julian usiłował pocieszyć siostrę, na schodach rozległy się kroki i po chwili usłyszeli krótką wymianę zdań.

– Dziękuję, panie doktorze. – Głos Aarona Scotta drżał, choć próbował nad nim panować.

– Nie ma sprawy. Proszę bez obaw do mnie dzwonić, nawet w środku nocy.

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Aaron wszedł do kuchni. Wyglądał na zmęczonego i postarzałego. Olivia nie widziała teścia od dłuższego czasu i była zaskoczona, widząc, że jego twarz poszarzała i jest poorana głębokimi zmarszczkami.

– Jesteście! – Zatrzymał się przy stole i niezgrabnie poklepał Olivię po ramieniu na przywitanie, jakby widzieli się całkiem niedawno, a następnie pogładził się po twarzy. – Julianie, idźcie najlepiej od razu na górę. – Spojrzał na syna, wzdychając. – Babcia... nie jest całkiem przytomna. Jej stan psychiczny również pogarsza się z godziny na godzinę. Rano dało się z nią jeszcze normalnie rozmawiać, teraz ciągle odpływa.

– Jasne, tato.

Julian wstał i odstawił kubek do zlewu. Sprawiał wrażenie przestraszonego, był blady i niepewny.

– Na pewno też powinnam pójść? – Olivia patrzyła to na Aarona, to na Juliana. Czuła się prawie jak intruz, ponieważ nie była już tak naprawdę częścią rodziny. – A może wolisz najpierw porozmawiać z babcią w cztery oczy?

– Idź z nim. – Aaron z miłością położył dłoń na głowie córki i spojrzał dobrodusznie na synową. – Babcia była taka szczęśliwa, że przyjedziesz z Julianem.

Olivia skinęła głową. Wstając, zachwiała się lekko, Julian chwycił ją więc za łokieć i wyprowadził z kuchni. Na górze unosił się nieprzyjemny zapach choroby. Olivia zatrzymała się zaskoczona i zacisnęła palce na bluzie Juliana.

– Spokojnie, Liv – szepnął. – Kiedy poczujesz, że nie dajesz rady, wrócisz na dół.

Spanikowana przełknęła ślinę i pozwoliła się poprowadzić. Julian zapukał cicho do drzwi, po czym nieśmiało je otworzył. W pokoju paliło się kilka lamp, co stwarzałoby przytulną atmosferę, gdyby nie śmiertelnie chora kobieta leżąca w łóżku. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest umierająca.

Babcia była zawsze nieco pulchna, miała okrągłą i pogodną buzię, teraz jednak nie było po tym ani śladu. Leżała w łóżku wyczerpana, z wychudzoną twarzą; wyglądała jak zupełnie inna osoba. Dla Olivii widok babci w takim stanie był jak cios w brzuch i nagle pożałowała, że nie odwiedzała jej przez kilka ostatnich lat.

– Mamo, spójrz! – Karen Scott podniosła się z krzesła obok łóżka matki. – Julian i Liv przyjechali. – Odgarnęła cienkie kosmyki włosów z czoła chorej.

Julian wysunął się do przodu i przysiadł na krawędzi łóżka.

– Cześć, babciu.

Mama położyła mu rękę na ramieniu, pochyliła się i szepnęła mu coś do ucha. Julian skinął głową.

– Wiem, mamo.

Karen uśmiechnęła się blado i odsunęła się na bok. Ona też przywitała Olivię nie tak, jakby się nie widziały przez sześć lat, tylko przytuliła ją do siebie krótko i w milczeniu, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Olivia widziała przerażenie Juliana, gdy skonsternowany przyglądał się babci, ujmując jej drobną dłoń w swoją.

– Cześć, chłopcze. – Babcia spojrzała na niego, krzywiąc się z bólu. Miała świszczący oddech. – Czy... przywiozłeś ze sobą… żonę?

Mówienie wyraźnie sprawiało jej trudność. Olivia przełknęła ślinę i przysiadła po drugiej stronie łóżka, naprzeciwko Juliana.

– Cześć, babciu. – Pochyliła się i pocałowała ją czule w pomarszczone czoło. – Przepraszam, że przyjechałam dopiero teraz.

Olivia miała ochotę wybuchnąć płaczem. Babcia wyglądała okropnie i widać było, że bardzo cierpi. Chorobę czuć było wszędzie, otaczał ich jej zapach, a nawet smak.

– Bzdury. – Babcia spróbowała się uśmiechnąć. – Skarbie.

Olivia popatrzyła na nią ze łzami w oczach.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam.

– A jesteś... szczęśliwa?

Olivia skinęła głową i otarła łzę.

– Nawet bez... mojego wnuka?

Spojrzała przestraszona na Juliana, bojąc się zdenerwować babcię. Ale starsza pani sobie zażartowała, o czym świadczył błysk w jej oczach. Julian roześmiał się i z rozbawieniem pogładził babcię po dłoni.

– Babciu, ale z ciebie numerantka!

– Dziadek też… zawsze to powtarzał.

– Żarty się ciebie trzymają nawet na łożu śmierci!

– Julianie!

Olivia popatrzyła na niego przerażona. Babcia jednak uznała to za doskonały dowcip i zaśmiała się krótko, po czym zaniosła się kaszlem. Znów napędziła Olivii stracha.

– Babciu…

– Kiedy już nie będę mogła… się śmiać…to będzie… ze mną koniec.

– Babciu! – Olivia załkała cicho.

– Liv… myszko… nie płacz. – Babcia pogłaskała Olivię po ręce. – Życie miałam… piękne… dwoje dzieci… dwoje wnucząt… ciebie… A wkrótce… zobaczę się znów… z mężem. – Oddychała ciężko.

– Powiedz dziadkowi, że grałem w Dolphinsach. – Julian patrzył na nią z czułością. – Wiesz, że nie znosił tej drużyny.

Rozbawiona zmarszczyła usta.

– Nie doceniasz… dziadka… Julianie… Na pewno wiedział… od dawna…

– I na pewno narobił sporo szumu tam w górze.

Jej oczy znów rozbłysły z zadowolenia. Olivia była pod wrażeniem – mimo że sam Julian był bardzo smutny, to starał się rozweselić babcię.

– Bardzo… mi brakowało… twojego dziadka. – Sapnęła cicho. – Był taki… uparty.

– Naprawdę? – Julian uśmiechnął się do niej szeroko. – Ale zawsze wychodziło przecież na twoje.

Jej twarz wykrzywiła się w uśmiechu.

– Ponieważ on… na to pozwalał. – Przeniosła wzrok na Olivię. – Mężowie… którzy kochają… żony… pozwalają im… odejść, Liv.

– Babciu! – Położyła dłoń na dłoni starszej kobiety. – Nie mówmy o tym.

Zdecydowanym ruchem pokręciła głową, podczas gdy Julian westchnął i popatrzył na Olivię, jakby chciał powiedzieć: „Nie zatrzymasz jej, kiedy się rozpędzi”.

– Julian… powiedz jej…, że ją zrozumiałeś… i dlatego… pozwoliłeś odejść.

– Ona o tym wie, babciu – rzekł Julian spokojnym głosem. – Między nami wszystko jest jasne. Nie martw się o nas.

– Liv może zawsze… wrócić… do domu… do ciebie?

Zanim Julian zdążył odpowiedzieć, babcia spytała nagle:

– Gdzie jest Sammy?

Olivia zaczerpnęła powietrza i popatrzyła przerażona na Juliana.

– Ale…

– Sammy ma się dobrze, babciu. – Uśmiechnął się do niej, przerywając okrzyk Olivii. – Jest w przedszkolu.

Mimo pozornie spokojnego głosu Olivia doskonale widziała, jak bardzo był spięty. Ona też aż się skuliła.

– Och… przywieźcie go… później… upieczemy ciasto.

– Z pewnością mu się to spodoba. – Julian ochoczo pokiwał głową. – Twoje ciasta są najlepsze.

– Wczoraj… narysował dla mnie… obrazek. – Starsza kobieta westchnęła wzruszona. – Wisi… na lodówce.

– Zgadza się. Przed chwilą go widziałem.

– Piękny… obrazek. Mały ma… talent.

– Po swojej mamie.

– Uhm. – Babcia zamknęła na chwilę oczy. – Przyprowadź go… później… teraz jestem… zmęczona.

***

Babcia odeszła o poranku. Rodzina czuwała całą noc przy jej łóżku, czasami razem, czasami na zmiany. Kiedy przestała oddychać, w pokoju byli Julian i jego rodzice, Olivia i Amber zostały natomiast na dole w salonie, aby napić się herbaty. Amber była wykończona nerwowo, nie była w stanie przebywać w pokoju babci. Olivia postanowiła zaopiekować się nią i nie zostawiać jej samej. Jej szwagierka, mimo że była w tym samym wieku, wydawała się gonić resztkami sił, dlatego miała odpocząć na kanapie.