Dla szefowej wszystko - Angela Węcka - ebook

Dla szefowej wszystko ebook

Węcka Angela

3,5

Opis

A gdyby tak piec słodkości dla najbardziej seksownej milionerki w mieście?

 

Pasją Naomi jest cukiernictwo. Dziewczyna prowadzi małą firmę, sprzedając lokalnym kawiarniom ciasta oraz ciasteczka. W dzień realizuje swoje zawodowe marzenie, zaś po zmierzchu gości w erotycznym klubie dla kobiet spragnionych uległości i dominacji. Wszystko kręci się doskonale do momentu, w którym w życie Naomi wkracza Aria Salvatore, przebojowa bizneswoman.

 

Aria jest ambitna – wie, że musi się piąć w górę, aby nie upaść w dół. Kupuje Fidrygałkę, ulubiony lokal Naomi, i przekształca go w Złotą Strukturę – kawiarnię dla bogatych menadżerów, pełną przepychu i marmuru. Naomi jednak nie chce pozwolić na zmiany: a przynajmniej nie na takie, jakie proponuje Salvatore. Jakby tego było mało, mroczna przeszłość zaczyna się upominać o każdą z nich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (53 oceny)
16
11
14
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maveric666

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna wspaniała i fantastyczna książka która bardzo gorąco i serdecznie polecam oraz zachęcam do lektury
10
OliwiaKosma

Całkiem niezła

Nie wiem czy tylko ja tak mam,czy tak jest napisana książka akurat na Legimi,ale na każdej stronie jest kilka słów ,które łączą 2 słowa w jedno, mi przeszkadzało to ,żeby w pełni skupić się na książce. Poza tym fajna fabuła ;)
00

Popularność




Dla szefowej wszystko

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa iautorki.Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i postaci jestprzypadkowe.

Redakcja językowa: Kamila Galer-Kanik

Skład: Marlena Sychowska

Ilustracje w środku i na okładce: @Canva

Realizacja okładki: Marlena Sychowska

Druk: Mazowieckie Centrum Poligrafii

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.

www.wydawnictwo.spisekpisarzy.pl

E-book dostępny między innymi na Legimi oraz EmpikGo.

Copyright © by Angela Węcka, 2023

Irządze, 2023

ISBN: 978-83-966559-8-1

CZĘŚĆ I

Rozdział 1

Naomi

W każdy poniedziałek miałam zwyczaj odpalać podcast biznesowy, by poczuć się jak kobieta sukcesu, a nie zmęczonacukierniczka.

Na moim ulubionym kanale nie było akurat nowych odcinków, więc założyłam słuchawki i włączyłam coś innego z listy polecanych. Dwie dziewczyny rozkręcały rozmowę o trikach marketingowych, podczas gdy ja pakowałam niedawno przygotowanewypieki.

Po owocnym, ale cholernie męczącym poranku z Lorą, która pomagała mi przy pieczeniu ciast i ciasteczek, przyszła pora na odbębnienie mojej regularnej trasy. Według planu powinnam najpierw pojechać w kilka bliższych miejsc, a potem dotrzeć do Gilbertów, braci-gejów i jednocześnie moich przyjaciół. Większość wypieków miała jednak trafić do Fidrygałki, lokalu, który pokochałam całym swoim dzikimsercem.

Reya, właścicielka Fidrygałki, miała cudowne poczucie humoru, dystans do świata i szacunek do pracy innych. Gdyby nie była konsekwentnie zakochana w swoim mężu, na pewno spędziłybyśmy ze sobą więcej intymnego czasu – jak przed jej wyjściem za mąż. W obecnej sytuacji musiały mi jednak wystarczyć przyjacielskie stosunki. Cóż, mówi się trudno, prawda?

Wsiadłam do dostawczaka z wbudowaną niewielką chłodnią, a potem pomknęłam przed siebie ulicami gigantycznego miasta. Do tej pory głosy dziewczyn z podcastu przyjemnie dźwięczały mi w uszach, ale dopiero teraz mogłam porządnie się skupić na tym, co mówią. No i okazało się, że zgubiłam wątek. Padały jakieś skróty, jakieś dziwne pojęcia, które z niczym mi się nie kojarzyły. Nic nie rozumiałam. Do tego akurat wtedy inny kierowca zajechał mi drogę i z tego wszystkiego już całkiem straciłam serce doprogramu.

Wybrałam coś innego. Tym razem padło na audycję o młodych kobietach, które zbiły fortunę na swoich pomysłach. Gościnią była niejaka Aria Salvatore, którą prowadząca właśnieprzedstawiała.

– Ma ledwo trzydzieści lat,a już przebiła swoje najśmielsze marzenia! Niezwykła postać, o której jeszcze rok temu nikt w świecie biznesu nie słyszał! Tymczasem dziś cały kraj wie, że Aria to angel investor pomagający kobiecym biznesom rozkwitnąć. Do tego walczy o równouprawnienie kobiet za pomocą prowadzonej przez siebie fundacji. Państwo nie mogą tego zobaczyć, ale zapewniam, że siedzi tu ze mną prawdziwy anioł!

Przewróciłamoczami.

Doprawdy, zachwycające.

Węszyłam fałsz w tym nadmiarze lukru, zwłaszcza gdy Aria zaczęła sięwypowiadać.

– Każda z nas, bizneswomen, musi mieć świadomość, że są klienci lepsi i gorsi. Mówię oczywiście o perspektywie naszego biznesu. Ktoś może być dobrym i miłym człowiekiem, ale jeśli nie stać go na cenę premium, to musi być dla nas gorszym klientem. To nie jest osoba, dzięki której zbudujemy naszbiznes.

Głosiła też takiemądrości:

– To nie jest kwestia, czy się sprzedać, ale za ile. Żyjemy w kapitalizmie, a więc pieniądze są miarą naszego sukcesu. Jeśli się nie sprzedajemy, to co my tutaj robimy? No powiedzmy sobie szczerze, kto chce być produktem, który zalega na półkach?

Aria Salvatore. Prychnęłam pod nosem. Nie znałam kobiety, a już wiedziałam, że bym jej nie polubiła. Miałam szacunek do ludzi pracujących uczciwie, nie miałam natomiast do zarozumiałych pind – taka już byłam. A ta jej fundacja charytatywna – co drugi bogacz zakładał przecież podobną. Gdyby rzeczywiście działały, to już dawno żylibyśmy w raju. No chyba że fundacje służą czemuś innemu, na przykład praniu pieniędzy, a cała reszta to podpucha dlanaiwnych.

Udało mi się w końcu zaparkować pod przedostatnim lokalem, więc wyłączyłam podcast. Bracia-geje przywitali mnie kubkiem pysznej kawy – jak dobrze, że Mitchel zawsze pytał, czy jestem już w pobliżu z ich zamówieniami. Ukłoniłam się prawie do ziemi, przekazałam ciasta i fakturę, którą przygotowała moja pomocnica. Mogłam jechać dalej, gdyby nie to, że mężczyzna mnie zatrzymał. Jego rodzony brat właśnie uwijał się przy porcjowaniu ciasta i wkładaniu go do przeszklonej lady chłodniczej. Musiałam zerknąć, czy ze środkiem jest wszystko w porządku. Cholernie się bałam, że sernik kiedyś oklapnie na amen, a klienci wyrzucą go z menu swoichlokali.

– Wpadniesz do nas później ze wsparciem? Po naszym ostatnim występie ludzie zwariowali. Mamy tonę jedzenia dospakowania.

Uśmiechnęłam się szeroko. Nie byłam totalnym świrem w kwestii wolontariatu, ale wiedziałam, że pomoc w tym niespokojnym świecie jest bardzo ważna. A taka pomoc była kontrolowana. Nie jak w przypadku tychfundacji…

– Tak, dzisiaj muszę jeszcze tylko ogarnąć mieszkanie i postaram się wpaść. Po której? – zapytałam, poprawiając włosy zebrane w kucyk. Czy mówiłam już, że stresuje mnie, iż w cieście ktoś znajdzie jakiśwłos?

– Po piątej popołudniu.

Poklepałam go po ramieniu. Mitchel zawsze był tym bardziej przejmującym się właścicielem. Machający mi zza lady Joe wydawał się dla odmiany wiecznie wyluzowany. Jakoś się uzupełniali, tworząc miejsce pełneserca.

Ale i tak bardziej kochałam Fidrygałkę. Za lokalizację. Za energię. ZaReyę.

Udałam się tam na samym końcu, chcąc zjeść dobre śniadanie. Kawę od chłopaków połknęłam w sekundę, zorientowałam się, że od dawna tak naprawdę nie piłam ani nie jadłam. Mój dziwny organizm nie zawsze funkcjonował poprawnie, a ja musiałam się zmuszać do regularnychposiłków.

Dlatego po kawie zrobiło mi się z lekka niedobrze. Zaparkowałam pod Fidrygałką, cudem nie rysując żadnego innego pojazdu – a byłam tego bliska. Ciężarówka stojąca obok zajęła półtora miejsca parkingowego, a ja wślizgnęłam się obok niej, nie bacząc na konsekwencje. Wyciągnęłam z tylnego siedzenia niezniszczalny wózek transportowy i ułożyłam na nim kartony z części chłodniczej. W środku miałam kilka ciast, ciasteczka i makaroniki, nie wszystkie udane. Wszystkie nasprzedaż.

I właśnie te niedoskonałe desery przeznaczałam praktycznie za darmo dla tych, którzy mieli ochotę spróbować nieidealnych słodyczy. Pochwalę się: to ja wymyśliłam, by nie marnować żadnego swojego towaru, a przecież uczyć się jakoś musiałam. Reya w stu procentach akceptowała ten zamysł i zachęcała mnie do dalszychdziałań.

Z bananem na ustach przeszłam przez próg, pchając metalowy wózek. Drzwi były otwarte na oścież, chociaż miałam jeszcze kwadrans do otwarcia. Może Reya zamówiła jakieś porządnesprzątanie?

Nie. Zmarszczyłam nos i rozejrzałam się dookoła. Coś mi tu niegrało.

Było za… pusto. I zbytgwarnie!

Wybałuszyłam oczy na ludzi, którzy brali kilka krzeseł pod pachę i wynosili je, omijając mnie szerokim łukiem. Mieli na sobie identyczne kombinezony, więc domyśliłam się, że jest to ekipa do przeprowadzek czy coś w tymstylu…

Ale Reya nie mówiła mi, że zamierza dokonać jakichś zmian we wnętrzach. A przynajmniej nie mówiła tego przedweekendem!

– Reya? – rzuciłam w eter, ale nikt się nie odezwał. Tylko mężczyźni, niczym roboty, w milczeniu wynosili meble. Przepchałam wózek pod ścianę i ruszyłam na poszukiwania kobiety. – Reya, halo! Przyjechałam zciastami!

Zazwyczaj nie musiałam się w ten sposób zapowiadać. Reya była punktualna. Mówiłam już, jak szanowałaludzi?

– Naomi, jestem na zapleczu! – Głos mojej dobrej znajomej przywołał mnie do porządku. Poszłam we wskazanym kierunku i otworzyłam stare, drewniane i wielokrotnie odmalowywane drzwi. Wszystko na nic. Farba uwielbiała się z nichłuszczyć.

Weszłam do środka i spojrzałam na niewielki stół zawalony dokumentami i dwoma laptopami. Przy jednym siedziała Reya, rozpromieniona, jakby dostała mikołajkowy prezent, po drugiej zaś stronie… Nie wiedziałam kto. Wysoka, elegancka blondynka, patrząca na mnie z góry. Nie znałam jej. Czy na pewno chciałam jąpoznać?

– Poznaj, proszę, Arię. – Głos Rei ociekał niezdrową fascynacją. Spojrzałam na kobietę. No Aria jak Aria. Co miałam jednak przez tozrozumieć?

Nie przywitałam się i chyba to sprawiło, że Reya wstała i złapała mnie zarękę.

– To Aria Salvatore! – wyszeptała. – Kojarzysz?! Ta milionerka, o której teraz głośno w sieci… Kupiła mój lokal. Wiem, jak to brzmi! Wiem, że miałam plany na Fidrygałkę, ale pomysły pani Salvatore są o wiele lepsze! Zmieni to miejsce, a ty urośniesz i wszystko będziewspaniale…

Wybałuszyłam oczy naReyę.

Przepraszam, ale… CO?!

To niemożliwe. Niemożliwe!

– Jaja sobie ze mnie robisz?! – krzyknęłam, ignorując fakt, że małe pomieszczenie nieszczególnie nadaje się do wybuchów skrajnych emocji. – Jeszcze w piątek opowiadałaś mi o swoich planachrozwoju!

Kobieta zatrzepotała rzęsami, jakby nie zrozumiała, co właśnie powiedziałam. A to było jasne jak słońce. Za miesiąc miała zwiększyć moje zamówienia, kupić wypasiony ekspres i serwować gościom, prócz zdrowych śniadań i słodkich deserów, piękne herbaty zwijane w kwiaty! Co tutaj siędziało?!

Nie mogłam się uspokoić, bo zdawałam sobie sprawę, że od tego, co zrobi Reya, zależy też powodzenie mojego biznesu. A ja, pomimo braku parcia na szybki wzrost, chciałam jednak mieć się z czego się utrzymać. Fidrygałka była nie tylko moim wymarzonym lokalem. Dawała mi też możliwość pozyskiwania kontaktów, bo kawiarnia stała o krok od dzielnicy korporacyjnej, której pracownicy więcej niż chętnie korzystali z tutejszego menu. Tego samego, w którym były moje dyniowe ciastka i moje szarlotki zmiętą.

Blondynka nazwana Arią podeszła do nas, założyła ręce na piersi i przekrzywiła głowę. Gapiła się niczym gość Luwru na Mona Lisę, a mnie ogarniała coraz większawściekłość!

– Dzień dobry – powiedziała cicho, a Reya od razu stanęła na baczność. Wiedziałam, że nieszczególnie nadawała się do prowadzenia biznesu, ale sytuacja była dla mnie przekomiczna. – Miło mi poznać naczelną cukierniczkęprzybytku.

Naczelną cukierniczkęprzybytku.

Chociaż lubiłam, kiedy przyjaciele mnie tak nazywali, w jej ustach brzmiało to jak obelga. Doskonale widziała, w jakim stanie był lokal. Jeśli znała się na biznesowych sprawach, musiała dostrzec, że nie działo się tu najlepiej, chociaż obie z Reyą próbowałyśmy tozmienić.

Zmarszczyłam brwi i zignorowałam fakt, że nawet nie wyciągnęła do mnieręki.

– Powiedzmy, że jest to umiarkowana przyjemność – odpowiedziałam. – Rozumiem jednak, że mam nową szefową? Czy zostajesz, moja droga, na posterunku? – zwróciłam się do, najwyraźniej, byłejwłaścicielki.

Reya spłonęłarumieńcem.

– Reya jedzie na zasłużone wakacje na kilka miesięcy – odpowiedziała niepytana milionerka. – Obie doszłyśmy do wniosku, że niektóre zmiany są bardzo ważne, prawda?

Reya kiwnęła skwapliwiegłową.

Teraz to ja założyłam ręce na piersi i spiorunowałam obie kobietywzrokiem.

– W takim razie z którą z was mam omówić swoją dalszą działalność? – Podniosło mi się ciśnienie. – Zrobiłam wszystko, co zamówiłaś w tamtym tygodniu. Wiesz, że nie marnujęjedzenia.

– Nie będzie takiej potrzeby. Lokal zostanie dzisiaj otwarty dla wybranych, jednak w godzinach wieczornych. Desery będą doskonałe dla wszystkich, którzy przyjdą tutaj na zaplanowanespotkanie.

– Spotkanie? Dla wybranych? – Niczego nierozumiałam.

– Zaprosiłam dzisiaj kilka bliskich znajomych. Razem lepiej się myśli nad wizją przestrzenną lokalu, zwłaszcza z przyjaciółkami, które się na tymznają.

Aria uśmiechnęła się słodko, ale jej oczy pozostawały nieruchome. Analizowały otoczenie, sprawiając, że przypominała bardziej kobrę niż kobietę. Smukła, chuda, ale z apetycznie zaokrąglonymi biodrami, które doskonale dostrzegłam pod obcisłą sukienką w grantowym odcieniu, zdecydowanie musiała przyciągać spojrzenia. Miała proste plecy, elegancko się poruszała i emanowała pewnością siebie, którą widziałam jedynie u celebrytek. Aż mnie zemdliło.

– W porządku. Nie mam… Nie mam na to siły. Ciasta są na wózku, chodźmy, bo sięroztopią…

– Naomi, poczekaj.

Miałam ochotę ciężko westchnąć. Dziwnie się poczułam, kiedy tak władczo wymówiła moje imię. Z jednej strony chciałam pokazać jej język, z drugiej podejść bliżej. Stanowczo zablisko.

– Słucham, szefowo? – mruknęłam ironicznym tonem, gapiąc się przezramię.

– Wróć tutaj jeszcze. Chcę z tobą porozmawiać o współpracy, bo nie wyobrażam sobie jej niekontynuować.

– Dobra, dobra. Muszę się zastanowić – odszczekałam niczym zbuntowana nastolatka, ale nie sądziłam, że tak miło zapowiadający się poniedziałek zmieni się w jeden z najbardziej wkurwiających dni wroku.

Wyszłam razem z Reyą i w milczeniu podałam jej ciasta. Byłam zła na przyjaciółkę za brak jakiejkolwiek komunikacji. Nie zaszczyciłam jej spojrzeniem, dopóki nie skończyłyśmy rozkładać łakoci na ladzie chłodniczej. Gdy moje niedoskonałe makaroniki również znalazły się na swoim miejscu, poprzednia już właścicielka pękła.

– Musisz to wszystkozrozumieć.

– O, doprawdy? – mruknęłam. – Myślałam, że jestem zwykłą cukierniczką, a nie psychologiem zcertyfikatem.

– Aria. – Reya złapała mnie za rękę. – Nie wiedziałam, jak ci powiedzieć. Ja… muszę odpocząć. Powinnam odpocząć. Chcę jechać na Bali i tam poczuć, żeżyję.

Potarłam oczy i zamknęłam kobietę w ramionach. Wiedziałam o jej problemach, ale…

– Wszystko po prostu dzieje się tak nagle. Wiem, że chcesz tam jechać z mężem. Powinniście. Ale ta kawiarnia przynosiła zysk. Na pewno jesteś zdecydowana na wyjazd i oddanie firmy w ręce tejbarbie?

Reya zaśmiała sięnerwowo.

– Nie zawsze było tak kolorowo. Czasami… Czasami prowadzenie biznesu to maraton, kryzys przychodzi w najmniej spodziewanym momencie… Tylko tyle mogę cipowiedzieć.

– To prawda – westchnęłam i wypuściłam ją z uścisku. –I tak nic nie mam do gadania. To twojadecyzja.

Złość dopiero teraz zaczęła ze mnie schodzić, powoli, ale skutecznie. Na szokującą i nagłą sytuację mogłam teraz popatrzeć z nieco szerszej perspektywy. Odetchnęłam, gotowa na spotkanie zmilionerką.

Milionerką…Po co jej więc nasz lokal? Ze względu na miejsce, gdzie stoi? Najpierw jednak musiałam dokończyć rozmowę zReyą…

– Kiedy już pojedziesz na to Bali, pisz do mnie, okej?

– Będę dzwonić w każdej wolnej chwili! Naomi?

Uniosłam brwi, czekając na to, copowie.

– Dziękuję. Dziękuję, żerozumiesz.

– Spoko. Muszę to jeszcze przetrawić, ale damradę.

Co za kłamstwo. Na szczęście kłamczuchą byłam doskonałą. Uśmiechnęłam się słodko i poszłam z powrotem na zaplecze, zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać po Arii. Zaledwie kilka razy słyszałam o babie w losowym podcaście, a teraz stanęła przede mną niczym spełnienie afirmacji, której nie chciałamrealizować.

Odetchnęłam.

Dwa, cztery, wchodzimy.

Oczywiście, że bezpukania.

Ale Aria na mnie czekała. Opierała się o tandetną konsolę na zapleczu, które służyło Rei jako przechowalnia kaw i herbat dla personelu. Na stole leżała już kupka dokumentów. Czyżby zaczęła je czytać? Cóż zatempo!

– Wróciłam – powiedziałam i ukłoniłam się teatralnie. – Paniwzywała.

– Zawsze jesteś taka bezczelna? – zapytała, nawet na mnie nie patrząc. Składała jakieś dokumenty, co obydwie uznałyśmy za brak szacunku. Chciała mnie sprowokować bardziej? Nieradziłabym.

– Zdarza mi się. Zwłaszcza w tak stresujących sytuacjach jak ta. Nie wiem, ile wiesz o mojejmarce…

– Wystarczająco, by zaproponować intratne warunki dalszej współpracy. – Aria przerwała mi wypowiedź i się wyprostowała. Miała sylwetkę modelki. Przez to wyglądałam jak jej przeciwieństwo: lekko zaokrąglona, z wielkimi piersiami i kawałkiem tyłka; niska, brązowowłosa dziewczyna z masą piegów na twarzy. W niczym nie przypominałam piękności stojącej przede mną, choć nie narzekałam na brak adoratorek, zwłaszcza w ulubionym nocnymklubie.

– Słucham więc – powiedziałam i usiadłam na miejscu, gdzie kilkanaście minut temu siedziałaReya.

– Pieczesz doskonałe ciasta, wiem, bo próbowałam. I zaraz też spróbuję – zaczęła Aria pewnym siebie tonem. Słuchałam jej więc z uwagą, opierając czoło na dłoni. – Jednak musimy je dopasować do nowego brandingu i idei tejkawiarni.

– Mhm. Mówdalej.

– Dlatego rezygnujemy z rozdawania jedzenia za darmo. To źle świadczy olokalu.

Poruszyłam się, wyprostowałam.

– Zadarmo?

– Makaroniki powinny kosztować. Sprzedając je tak przecenione, nawet jeśli są wadliwe, obniżasz wartość głównego produktu.

– Ale ludzie nie będąkupować…

– To produkt premium. Dla klienta premium. – Spojrzała na mnie z politowaniem. – Widzisz, chcę tu stworzyć przestrzeń, którą pokochają menadżerowie wyższego szczebla. Kiedy oni zaczną tu przychodzić na lunch, za nimi podąży reszta korpoludków z tych wszystkich biur w okolicy. I będą płacić więcej za samprestiż.

O Wszechświecie. Naprawdę jej nieznoszę.

– Okej, ale… to nie jest w stylu Fidrygałki. Tutaj przychodzą zwykli ludzie bez grubo wypchanych portfeli. Chcą zjeść późne śniadanie i mój sernik nowojorski. Zabierzesz im tę przyjemność… Straciszklientów.

– Tak. – Aria była bezpośrednia. – Obecny klient jest zbyt ekonomiczny, za bardzo lubi promocje, przeceny, łączone oferty, jakieś darmowe kawy do bajgla. Żeby rozwijać biznes pod niego, musielibyśmy ścinać koszty i oszczędzać na jakości. To nie jest najlepsza droga dla tego miejsca. Zamiast tego zmienimy lokal, kolory, meble. Twoje ciasta będą tonąć w jadalnym złocie, które samodzielnie załatwię. Chcę, by twoje serniczki prezentowały się jak milion dolarów. Nie kręci cięto?

Zamilkłam. Patrzyłam na kobietę jak na jakieś dziwadło rodem z horroru. Lekki strach o los mojego ukochanego lokalu mieszał się z pewnością, że faktycznie nigdy nie chcę być aż tak bogata jak ona. Paskudnie bogata, z zaślepieniem licząca pieniądze.

Nie, dziękuję.

– Nie – powiedziałam zachrypniętym głosem. – To obrzydliwe.

Aria uniosła brew i teraz sama oparła głowę naręce.

– Słucham dlaczego. Przekonaj mnie, że popełniambłąd.

Zagryzłamwargi.

– Zwykli klienci są ważni – zaczęłam powoli. – Nie każdy ma miliony na kawę z ciastkiem w złocie. Niektórzy chcą mieć swoją bezpieczną przestrzeń do tego, by uciec z biurowejatmosfery.

– Myślę, że konkurencja szybko zajmie się tą grupą odbiorców. W pobliżu naliczyłam aż trzy kawiarnie działające podnich.

Miałam ochotę zazgrzytać zębami. Aria uśmiechała się, a jej słodycz była wręczjadowita.

– Nie oddam niewypałek. Ludzie kochają ten moment dnia, kiedy przyjeżdżam z makaronikami. Przychodzątłumnie…

– Niech będzie. Możemy zrobić, powiedzmy, środowy wieczór dla korposzczurów z przecenami minus pięćdziesiąt procent. Ale nie dam ci wejść na głowę. Dlatego zapraszam cię na spotkanie zamknięte, o którym wspomniałam. Mam pragnienie, byś była częścią mojejwizji.

Częścią mojejwizji.

Na te słowa Aria przekrzywiła znów głowę i popatrzyła na moją twarz. Spłonęłam rumieńcem, czując przy okazji, jak jej stopa zaczepia moją nogę. I jasne, mogła to być wina wyłącznie ciasnej przestrzeni pod stołem, ale… tu chyba nie o tochodziło.

Wstałam gwałtownie i, czerwona na twarzy, ruszyłam w stronę drzwi. Obróciłam się nasekundę.

– Przyjdę jeszcze dzisiaj. Ale ja… Ja nie zmienięzdania.

I wyszłam, nie dając Arii dojść do słowa. Byłam przekonana, że kobieta śmieje się cicho z mojej dziecinnej reakcji. I miałarację.

Na jej miejscu sama bym się z niejśmiała.

Rozdział 2

Aria

Stanęłam na środku już prawie pustego lokalu. Mężczyźni z firmy przeprowadzkowej wynieśli praktycznie całe wyposażenie prócz wyspy z ladą chłodniczą, którą planowałam zostawić oraz przerobić. Reszta rzeczy wymagała szybkiego remontu, by dopasować lokal do mojejwizji.

Wielkiejwizji.

Wkrótce miała przyjechać kolejna ekipa, by na szybko ustawić tutaj wynajęte meble. Zaprosiłam dwadzieścia osób, aby przegadać z nimi pomysł na lokal i zapytać, co sądzą o tymmiejscu.

A co ja sama o nimsądziłam?

Było na pewno przesłodzone. Pastelowe kolory i ta śmieszna nazwa, umieszczona w neonie nad menu oraz na fasadzie budynku, tuż nad oknami. Całość sprawiała wrażenie taniej kawiarni z opcją śniadań. Wokół faktycznie wielkie firmy miały swoje siedziby korporacyjne, a ludzie z korpo lubią zjeść sobie coś na szybko pozawieżowcami.

Zdziwiłam się więc, kiedy Reya tak szybko zrezygnowała ze swojego biznesu. Byłam pewna, że będzie o niego walczyć pomimo moich kuszących propozycji. Najpierw proponowałam modernizację – bycie aniołem tej firmy, inwestorem – a dopiero na samym końcu zakup lokalu. Myślałam, że to ostatnie okaże się niemożliwe. Ona jednak nie chciała tutaj zostać, wolaławyjechać.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyglądało na to, że wystarczy znaleźć w ludziach słabe punkty, przekuć je w strategię i uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. A dzięki moim kontaktom o Rei dowiedziałam się sporo. Miałam informację, że kobieta leczy się na depresję, a jej marzeniem nie jest rozwijanie biznesu, lecz kilka tygodni, a może i miesięcy na rajskiej wyspie. Borykała się również z problemami finansowymi, co przyjęłam ze zdziwieniem. Najwyraźniej ten biznes to było dla niej za dużo już od jakiegoś czasu. Kiedy zaproponowałam zakup, kobieta prawie rozbiłafiliżankę.

Ale niewiele jeszcze wiedziałam o Naomi. Swoje życie prywatne – a na wiedzy na jego temat najbardziej mi zależało – ukrywała przed światem. Jakby wszystko kręciło się wokół ciastek i ciast. Na nich zarabiała, na nich wyrabiała sobie renomę i dzięki nim pokazywała swoje serce. Te jej niewypałki… Niestety u mnie nie mogływypalić.

Najważniejszy jestzysk.

A Naomi, kimkolwiek była w swoim życiu prywatnym, miała się stać wartością dodaną kawiarni. Na moich zasadach – czy jej się to podobało, czy teżnie.

– Szefowo? – Obok mnie zmaterializował się Jake, moja prawa ręka, ubrany w perfekcyjnie skrojony garnitur. Wysoki mężczyzna poprawił druciane oprawki, zsuwające się co jakiś czas z nosa, i wyciągnął ku mnie drewnianąpodkładkę.

Jeśli ktoś twierdził, że faceci nie potrafią być doskonałymi asystentami, to nigdy nie spotkał Jake’a. I pewnie niespotka.

Podpisałam odbiór mebli przez ekipę przeprowadzkową. Miały wylądować w moim magazynie, a ja zamierzałam się postarać zrobić z nich coś ładnego w mitycznym wolnym czasie. Coraz bardziej zbliżałam się do życia, które zaplanowałam. Do życia z pieniędzy, które ciągle będą do mnie wracać dzięki poczynionym inwestycjom. Ta kawiarnia stanowiła jeden ze środków do wygody i swobody, której paniczniepotrzebowałam.

Ale nikomu nie mogłam się do tego przyznać. Nie mogłam pokazać, że przestaję nad tym panować. Intensywny wzrost zagarnął całą moją ambicję i siłę. Ciągłe wywiady, rozmowy, spotkania, udoskonalanie strategii, nieprzespane noce. To wszystko tworzyło tajfun, który zbyt łatwo mógł mnie za sobą porwać. Widziałam, co robiła konkurencja. Kilka kobiet, z którymi miałam kontakt, a które przebijały swoje szklane sufity, spadło z piedestału, i to na bruk. Musiałam działać inaczej. Rozważniej.

I jednocześnieszybciej.

– Jesteś gotowa na dzisiaj? – Jake uśmiechnął się lekko. – Potrzebujesz czegośjeszcze?

Nie wiedziałam, od którego pytania zacząć. Sięgnęłam po wodę, którą mipodsunął.

– Chyba nie. Ludzie kończą układać tymczasowe meble, pójdę się tylko przebrać w inny strój. To spotkanie ze starymiznajomymi…

– I jednocześnie nowymipodwykonawcami.

– Tak, po części. Nie chcę mieć w tej kawiarni dużej kuchni. Nella potrafi przygotować doskonałe śniadania i monoporcje na słono. Janice będzie odpowiedzialna za świeże kwiaty i opiekę nad zielonymi roślinami. Mallory przejmie rolę kierowniczki… Poza tym trzeba będzie znaleźć opakowania na te ciasta i je podzielić. To zrobię, jak tylko je przywieziesz. – Wskazałam na wypieki Naomi. Piękne wypieki, nie licząc nie zawsze udanych ciastek oraz makaroników. Stworzenie ich było trudną sztuką i naprawdę chciałabym mieć na nie miejsce w swojej wizji, ale tutaj liczyła się perfekcja, nie próba zadowolenia jednejdziewczyny.

– Jasne. Gotowa nawywiad?

Kiwnęłam głową, oczywiście kłamiąc. Jak trzeba, to trzeba. Czego się nie robi dla umocnienia marki – traktowałam to jako przymus. I chociaż szłam do jednego z popularniejszych podcastów, nie odczuwałam już presji. Zabiłam w sobie stres. Cel był nadrzędny. Ale najpierw znów musiałam się napić, bo już czułam, jak kręci mi się w głowie z odwodnienia. Cóż, chociaż moim ciałem opiekowali się lekarze i rehabilitanci, ono i tak miało ze mną za bardzo podgórkę.

*

Godzinę później siedziałam w studiu naprzeciwko prowadzącej. Ta gadała jak najęta. Nie wiedziałam, czy rozgrzewa sobie gardło, czy to kwestia charakteru i typu pracy, ale czułam, że jeszcze jedno nadprogramowe zdanie iwyjdę.

– Potrzebuje pani czegoś? – Dziewczyna miała może dwadzieścia pięć lat, burzę loków i patrzyła na mnie wyczekująco. Istniała szansa, że moja ponura twarz dała jej do zrozumienia, jak irytuje mnie jejgadulstwo.

– Tak, kawy. Najlepiej niezbyt mocnej, z mlekiem i cukremtrzcinowym.

Prowadząca pobladła iodchrząknęła.

– Zaraz sprawdzę, co da się zrobić. Proszę chwilę poczekać, mamy jeszcze odrobinęczasu.

– Jasne. Nigdzie nie ucieknę. – Posłałam jej krótki uśmiech, na co kobieta z kręconymi włosami wstała i wyszła czym prędzej z eleganckiego studia utrzymanego w ciemnej zieleni i brązie. Mikrofony, kable i komputery walały się dookoła, a kubki z kawą zdobiły część stołu właścicielki kanału. Nie skomentowałam tego bałaganu i nie zamierzałam tego robić. Chciałam mieć ten czterdziestominutowy podcast za sobą. Tylko tyle i ani minutydłużej.

Moi spece od marketingu stwierdzili bowiem, że powinnam pokazywać, że jestem inwestorką z krwi i kości, której osobiście mogąposłuchać.

– Ludzie uwielbiają autentyczność – mówiła jedna z młodszychpracownic.

– Dokładnie. Musi pani wychodzić do świata, stabilizować swoją pozycję i przemawiać do pokolenia młodych. To zawsze doskonale się sprawdza! – przekonywała team liderka zespołu, atakując mnie swoim śnieżnobiałym uśmiechem.

Jęknęłam na samo wspomnienie swojego ówczesnego entuzjazmu. Jasne, wtedy to mnie podniecało. Ekscytowałam się, że wyjdę do świata ze swoimi umiejętnościami i wizją. Teraz jednak wolałabym znacznie ograniczyć zaproszenia do podcastów, programów śniadaniowych. Im mniej kontaktu z ludźmi, tymlepiej.

Prowadzący nie zawsze zadawali wygodne pytania. Niektórzy, zwłaszcza męscy rozmówcy, przekraczali granice dobrego smaku, sugerując, że moje bogactwo to wypadkowa korzeni rodzinnych lub bogatego sponsora, a nie efekt pracy od praktycznie dziesięciu lat. Wielu lubiło mnie obsmarowywać na portalach plotkarskich, chociaż wolałam, kiedy moja twarz lądowała na portalach poświęconych biznesowi ifinansom.

Wyprostowałam się, kiedy moja przyszła rozmówczyni wróciła zkawą.

– Niestety, miałam tylko ksylitol i biały cukier. Przyniosłamoba…

Machnęłam ręką. Jeśli ona się zestresuje, to ja też. Wolałam uspokoićdziewczynę.

– Dziękuję. Jest pani gotowa na wywiad zemną?

Loczek zajął miejsce naprzeciwko. Kiwnęła głową i zdjęła swoje kubki ze stołu, by postawić je napodłodze.

– Jasne. Mam nadzieję, że poczuje się pani ze mnąkomfortowo.

– Jest tutaj bardzo przytulnie – powiedziałam, nie chcąc dyskutować na temat wystroju. – Myślę, że możemy zaraz zaczynać. Czas nasgoni.

– To prawda. Sprawdzę ustawienia i mogę odpalać transmisję. Jeszcze raz dziękuję, że zdecydowała się pani na współpracę. – Dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy, a ja prócz zmieszania zobaczyłam w nich podziw, który łechtał moje ego. – Słuchaczki będązachwycone.

– Drobiazg. Zaczynałam w tym samym miejscu, co większość znich.

To nie była cała prawda, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nikt nie musiał wiedzieć, jakie kroki podjęłam, by zarabiać grube pieniądze. Zadbałam, by nieproszeni ludzie nie mieszali brudnymi paluchami w mojejprzeszłości.

– Super. Zaczynamy!

Sięgnęła do jakichś przycisków, wskazała na słuchawki, z których miałam skorzystać. Założyłam je i przybliżyłam się do mikrofonu, a prowadząca zaczęłamówić.

– Dzień dobry, tutaj twój najlepszy podcast biznesowy dla kobiet. Dzisiaj gościmy wspaniałą rozmówczynię, Arię Salvatore, która oczarowała świat babskiego, i nie tylko babskiego, biznesu. Pokazała, że każde marzenia można złapać w garść i zrealizować w młodym wieku. Powitajcie serdecznie kobietę, o której mówiąwszyscy!

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Od razu weszłam w rolę, a chłodny głos zastąpiłam o ton cieplejszym. Nieważne, że w środku nadal pozostałam kłębkiem nerwów. Nieważne, że nadal nie chciałam tubyć.

– Jak wyglądał dzień, w którym dotarło do pani, że będzie milionerką?

Zaśmiałam się. Miałam ten śmiech wyćwiczony tak samo jak odpowiedź na to pytanie. A przynajmniej taksądziłam.

– Był to najgorszy dzień w moim życiu – zaczęłam spokojnie, a prowadząca zrobiła wielkie oczy. – Mój ojciec, jedyny żywiciel sześcioosobowej, a właściwie wtedy już pięcioosobowej rodziny, umarł na zawał z przepracowania. Matka została sama z czterema dziewczynkami. Najstarsza uciekła z domu, najmłodsza miała autyzm, a ja oraz druga środkowa siostra postanowiłyśmy zrobić coming out. Ona jako trans, ja jakolesbijka.

Zapadła cisza, a ja dopiero wówczas zrozumiałam, co dokładnie powiedziałam. Gdyby usłyszeli to spece od PR-u, momentalnie dostałabym powiadomienie o pilnym zebraniu na temat wizerunku wmediach.

– To… okropna historia – skwitowała prowadząca, ale jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Nie żałuję jednak, że zapytałam. Takie dni potrafią zmienić życie człowieka. Pytanie, czy od nas zależy, czy na lepsze lubgorsze?

Dobra była. Z lekkim uśmiechem kiwnęłam głową i od razu zaczęłammówić.

– Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie byłam odpowiedzialna w stu procentach za swoją zmianę. Nagła śmierć i konieczność uratowania rodziny od widma śmierci głodowej… To nakręcało do działania. Mogłam wtedy iść w swoją stronę, miałam siedemnaście lat. Ucieczka z domu w moim przypadku również wchodziła w grę. Ale posiadanie sióstr młodszych o kilka lat… Nie chciałam tak grać. Życie jest nieprzewidywalne. Najpierw cię rozpieści, a potem spróbujezniszczyć…

– To jak w Simsach, prawda?

Tym razem to ja wyraziłam zdziwienie, patrząc na prowadzącą. Ta odchrząknęła. Odchylając się delikatnie na fotelu, pozostała nadal w zasięgu mikrofonu, bykontynuować:

– Osobiście czasami czuję się jak Sim. Coś sobie planuję, wszystko idzie świetnie, zgadza się kasa, marzenia spełniają i nagle bach. Umiera się od piekarnika w ogniu albo traci drabinkę do wyjścia z basenu. I człowiek myślał, że wygrał wszystko, ale zamiast słodyczy dostał czymś paskudnym. Chociaż mówią, że każdy w życiu dostanie coś dobrego i cośzłego…

– Nie wiem, czy zawsze jest to sprawiedliwy podział –przerwałam jej, powstrzymując się od parsknięcia. – Niektórzy ludzie topią się w cukrze, inni wgównie.

Ups. Mój zespół PR-owy zapewne chciał już urwać mi głowę. Na szczęście prowadząca się zaśmiała, a ja byłam wdzięczna za formę tego wywiadu. Szczerze mówiąc, każdy z tych, których już udzieliłam, kręcił się wokół tego, jak cudowna jestem. Musiałam udawać siłą rzeczy specjalistkę bez konkretnych, czasami trudnych w odbiorze opinii. Ale mocniejszy kawałek nikomu nie mógł przecieżzaszkodzić.

– Niestety. Czyli napanią…

– Aria, proszę.

– Na ciebie, Ario… – Prowadząca uśmiechnęła się szeroko. Byłam ciekawa, czy powinnam znać jej imię. Chyba mi się nie przedstawiła. – …ten dzień wpłynął na różne sposoby. Jakie kroki podjęłaś, by uratować wszystkich od śmiercigłodowej?

– Zaczęłam czytać. Przez moją rękę przewinęło się wiele książek biznesowych. Fart chciał, że trafiłam na płatny staż z konkursu. Staż realizowała jedna z ważniejszychredakcji…

– Forbes?

– Tak! – Uśmiechnęłam się. Ta informacja była podana w mediach, a więc cieszyłam się, że prowadząca zrobiła research na temat mojej drogi zawodowej. – Tam też dostrzegłam, że biznes nie jest tylko dla facetów, a my, kobiety, doskonale możemy się w nim odnaleźć. I ja się w nimodnalazłam.

Rozmowa szła szybko i sprawnie. Zanim się obejrzałam, skończył nam się czas. Wybuchów głośnego, szczerego śmiechu ze strony prowadzącej naliczyłam trzy, a i całe wrażenie było ogólnie dobre. W świetnym nastroju podziękowałam za wywiad, dostałam kwiaty i taksówką pojechałam pod swój nowy lokal, któryw ciągu tygodnia miał zyskać nie tylko nowe wnętrze, ale i nową nazwę. Dzieliła mnie chwila od przywitania gości i poinformowania ich o planach dla tego miejsca.