Do pani profesor z miłością - Kage Linda - ebook + audiobook + książka

Do pani profesor z miłością ebook i audiobook

Kage Linda

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Noel Gamble zdecydowanie błyszczał na swojej uczelni. Wszyscy go uwielbiali, a płeć przeciwna zabiegała o jego uwagę. Jednak nikt nie wie, że Noelowi udało się wyrwać z innego świata. Chłopak zostawił swoje młodsze rodzeństwo w przyczepie kempingowej.

Rodzeństwo, które na niego liczy. 

Noel ma wiele do stracenia. W dodatku na horyzoncie pojawia się pokusa, i jeżeli Noel ulegnie, cała jego przyszłość zostanie zaprzepaszczona.

Pani profesor Aspen Kavanagh, wykładowca literatury na uczelni, przyciąga go jak magnes. Czy Noel zdoła się zatrzymać, kiedy na szali leży tak wiele?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 466

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 17 min

Lektor: Kim SayarKajetan Szuwar
Oceny
4,3 (170 ocen)
91
47
24
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dublerka

Dobrze spędzony czas

Urocza, ale do pełnego zachwytu brakuje mi tego, że pani profesor naprawdę podejmowała ryzykowne zachowania i reagowała potem jak ledwo podrośnięta dziewczyna, a nie jednak dorosła osoba. Więcej refleksji miał Noel. Natomiast fajna para i podoba mi się też nawiązanie do poprzedniej książki.
40
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła opowieść o prawdziwej miłości trwającej pomimo wszystko. Polecam.
20
i_nicolks1501

Całkiem niezła

Niech nie zmyli was opis tej książki- według niego zapewne spodziewacie się mocnego age gap’u, gdzie to ona jest starsza? Nic bardziej mylnego. Owszem, dostajemy taki motyw, jednak główna bohaterka ma zaledwie 23 lata, co sprawia, że różnica wieku wynosi dokładnie 2 lata, a nie 20. Wiele motywów w tej książce zostało zaczętych i zakończonych, ale żaden z nich nie był rozwinięty na tyle, aby coś z niego wynieść. Sam romans raczej niezbyt spektakularny, spodziewałam się zdecydowanie czegoś więcej. Nie jest konieczna znajomość poprzedniej części tej serii, jednak jeśli macie ją w planach, to czytajcie w zalecanej kolejności- jest kilka nawiązań do 1 tomu, które zdecydowanie go spojlerują. Książkę czytało się przyjemnie, jednak ocenę zdecydowanie zaniża ilość nierozwiniętych wątków oraz moim zdaniem mylący opis, po którym można spodziewać się czegoś innego.
10
Mamoja2007

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna . Już nie mogę się doczekać kolejnych 8 części tej serii
10
KiraneG

Całkiem niezła

Chyba najsłabsza jak dotąd z trzech dostępnych książek Lindy Kage, choć wciąż nieźle się czyta.
00

Popularność




Tytuł oryginału

To Professor, with Love

Copyright © 2014 by Linda Kage

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Anna Grabowska

Korekta:

Monika Nowowiejska

Edyta Giersz

Katarzyna Olchowy

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-237-8

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Rozpocznij od początku – odpowiedział Król z największą powagą – a później czytaj, póki nie dotrzesz do końca: wtedy przestań czytać”.

– Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów

(Przełożył Maciej Słomczyński)

NOEL

Zrobiło mi się słabo, gdy spojrzałem na spoczywającą w moich spoconych dłoniach pracę.

Znowu wystawiła mi dwójkę. A naprawdę się starałem. Przysiadłem, skupiłem się całkowicie na zadaniu i wypociłem wymagane pięć stron tego chłamu. W całym eseju nie ściągnąłem ani linijki z innego tekstu.

Cały ten wysiłek był dla kolejnej pieprzonej dwói?

– Niewiarygodne – rzuciłem pod nosem.

– Czy coś pan mówił, panie Gamble?

Podniosłem spojrzenie z dużej, czerwonej dwói i ujrzałem ciemne, uniesione w poczuciu wyższości brwi. Przeniknęło mnie bystre spojrzenie zielonych oczu, które rzuciły mi wyzwanie, abym spróbował podważyć wystawioną ocenę.

Zacisnąłem szczękę, potrząsnąłem głową, a kark zesztywniał mi tak, że ledwo mogłem nim poruszyć.

– Nie – odpowiedziałem cicho niskim głosem. – Nic nie mówiłem.

Nic a nic.

Wzrok doktor Kavanagh spoczął na mnie na chwilę dłużej. Wyraz jej twarzy wyrażał tryumf. Wiedziałem, że moje zmrużone powieki i zaciśnięte zęby tylko podbudowują jej ego, lecz nie mogłem nic na to poradzić. Nie miałem też wpływu na to, w jaki sposób mój głupi, zdradziecki, męski wzrok szukał jej tyłka, gdy ruszyła wśród rzędów ławek, by wręczyć studentom ocenione prace. Dobrze, że brzeg jej niemodnej marynarki opadał na spódnicę, zakrywając kobiece kształty, ponieważ nie miałem pewności, czy to była dobra chwila, aby w pełni podziwiać jej pośladki.

Jednak jednocześnie wkurzyło mnie to, że odmówiono mi tego widoku. Okazało się, że potrafi postawić kiepską ocenę i pozbawić mnie przyjemności gapienia się na swoje uda i zaokrągloną pupcię. Nie miało znaczenia, jak niedorzecznie wyglądała w tym stroju – niczym mała dziewczynka, która zrobiła nalot na szafę dziadków, aby pobawić się w przebieranki – tyłek to tyłek, a ja chciałem tylko rzucić okiem. Winą można obarczać chromosom Y.

Gdy dostrzegłem ogromne poduszki na ramionach i podwinięte do łokci rękawy, poczułem pokusę, aby powiedzieć jej, że lata osiemdziesiąte proszą o zwrot tej marynarki. Zapewne wywołałoby to śmiech ze strony innych studentów. Może nawet by się zarumieniła, co na pewno poprawiłoby moje samopoczucie w ramach rekompensaty za sposób, w jaki mnie przed chwilą upokorzyła. Oko za oko. Lecz głos odmówił mi posłuszeństwa i nie zdołałem wydusić z siebie ani słowa.

Jak śmiała postawić mi dwóję po całym wysiłku, jaki włożyłem w wykonanie tego głupiego zadania? Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo się starałem i że potrzebowałem tej oceny?

– Pst! Hej, Gam. – Oren Tenning, mój ulubiony łapacz i współlokator, pochylił się, próbując przyciągnąć moją uwagę. – Jak sobie poradziłeś?

Poirytowany wywróciłem oczami, dając mu znać, że nie mam ochoty o tym rozmawiać.

– A ty? – zapytałem.

– Kolejna trójka. Mogę przysiąc, że Kavanagh boi się stawiać piątki.

– Ja dostałam piątkę – wtrąciła się pupilka nauczycielki, Sidney Chin, wiercąc się na krześle i radośnie machając swoim esejem przed naszymi twarzami.

Mignęła mi ocena na jej kartce i zauważyłem, że nawet dostawiono do niej plusa. Nie było żadnej negatywnej oceny poza moją dwóją.

– To dlatego, że masz cycki, złotko – parsknął Tenning. – Przysięgam na Boga, że Kavanagh jest lesbijką. Nie stawia piątek facetom, zwłaszcza tym z drużyny futbolowej.

Skrzywiłem się na tę obraźliwą uwagę. Zastanawiałem się, kiedy jego głupie komentarze wpędzą go w kłopoty, mimo że po cichu zgadzałem się co do kwestii z drużyną futbolową. Kavanagh traktowała mnie jak tępego sportowca od chwili, gdy odkryła, że jestem pierwszym rozgrywającym w uniwersyteckiej drużynie. A przecież to zupełnie nieistotne, że byłem sportowcem, a nie kujonem nastawionym na naukę. Starałem się, do cholery. Nie olewałem nauki dla ciekawszych rzeczy. Właściwie wkładałem dużo cholernego wysiłku w zdobycie dobrych ocen.

Czy musiała mi tak radośnie rzucać w twarz moje niedociągnięcia?

– Jeśli ktoś ma jakieś pytania odnośnie do oceny, zapraszam na rozmowę po zajęciach. – Rozbrzmiał jej głos wśród przyciszonych szeptów rozchodzących się po sali.

Wywróciłem oczami.

Jasne, pewnie. Założę się, że gdybym poszedł do niej w sprawie stopnia, zamieniłaby mi dwójkę na jedynkę, bo śmiałbym podważyć jej świętą opinię.

Co zatem powinienem zrobić?

Poczułem nadchodzący ból głowy i zacząłem pocierać czoło. Próbowałem się uspokoić, ponieważ jeszcze nie nadszedł koniec świata. Był zaledwie marzec. Nadal miałem czas na poprawę oceny. Lecz z każdym esejem, jaki pisałem na te zajęcia, musiałem włożyć dwukrotnie więcej wysiłku, aby dostać zaledwie połowę tego, co bym normalnie osiągnął. Groziłaby mi utrata stypendium, jeśli nie zdołałbym podciągnąć się przynajmniej na trójkę ze współczesnej literatury amerykańskiej. A potrzebowałem tego stypendium bardziej niż czegokolwiek innego.

– Skończyliśmy omawianie Wielkiego Gatsby’ego. Kolejną lekturą, jaką się zajmiemy, będą Grona gniewu Steinbecka. Proszę, abyście przeczytali pierwsze sto stron i parę uwag o tym, jakie znaczenie w tekście ma motyw zmiany marzeń. Na następnych zajęciach przedyskutujemy nasze odkrycia.

Ponieważ rozprawiała o symbolizmie i innych pisarskich bzdurach, których nie rozumiałem, przewróciłem strony otwartej książki na koniec, gdzie widniały biografie. Przejrzałem informacje dotyczące Steinbecka. Gdy zdałem sobie sprawę, że stary, dobry John urodził się w 1902 roku, prychnąłem. Która część ponad stuletniej pisaniny sprawia, że jest postrzegana jako literatura współczesna? Jezu.

– …do tego życzę wam udanego weekendu. – Radosny głos doktor Kavanagh wbijał się ostro w moje pulsujące skronie. – Do zobaczenia w następny wtorek.

Ach, byłem pewny, że ona będzie miała wspaniały weekend. Zrujnowała życie swoim najmniej lubianym studentom.

Podczas gdy pozostali ludzie zbierali swoje rzeczy, ja wsunąłem mój bezwartościowy esej głęboko do torby razem z podręcznikiem do angielskiego. Zastanawiałem się, dlaczego powinienem sobie zawracać tym głowę. Kogo chciałem oszukać? Nie zostałem stworzony do ukończenia college’u. Zachodząc tak daleko, już wystarczająco przeciwstawiałem się losowi.

Jesteś nikim. Głosy nauczycieli z podstawówki i liceum rozbrzmiewały w mojej głowie. Nigdy do niczego nie dojdziesz, tak jak twoja nic niewarta matka.

– Hej, Noel, kochanie. – Zmierzałem do wyjścia, gdy aksamitny, kobiecy głos uratował mnie przed rosnącym atakiem paniki i zmusił do podniesienia głowy.

Nie mogłem powiedzieć, że poczułem się rozczarowany, odkrywając, iż zbliżała się do mnie para fanek futbolu. Nie zdawałem sobie sprawy, że chodzę z tymi dwiema panienkami na te same zajęcia. Właściwie zastanawiałem się, czy dziewczyny w nich uczestniczyły, czy przyszły tu jedynie po to, aby spotkać się ze mną. To nie byłby pierwszy raz, gdy przypadkowe laski poszły za mną na zajęcia, na które nie były zapisane.

– Wyglądasz na przygnębionego. – Tianna Moore przesunęła kojąco dłonią po moim ramieniu i przycisnęła się do mojego boku. – Co się stało, przystojniaku?

Tianna była doświadczoną groupie. Parę razy się z nią umówiłem. Oparłem się o nią i z przyjemnością przyjąłem wszelkie oferowane mi wyrazy współczucia.

– Nie dostałem takiej oceny za esej, na jaką liczyłem.

– Ach, biedactwo. – Przesunęła palcami od mojego łokcia w górę. Objęła mój kark i przyciągnęła mnie bliżej. – Czy poprawiłby ci się humor, gdybym cię pocałowała?

Wzruszyłem ramionami i smutno westchnąłem.

– Myślę, że mogłabyś spróbować.

Pozwoliłem, aby jej wargi zetknęły się z moimi. Gdy wcisnęła mi język do ust, usłużnie się z nim splotłem. Poczułem podniecenie. Ująłem jej twarz w dłonie, gdy nagle chwyciła mnie i odciągnęła od niej inna para rąk.

– Ja też chcę poprawić ci nastrój, Noel.

Nikt nie chciałby rozczarować błagającej o pocałunek damy, więc oderwałem się od Tianny i zerknąłem na drugą dziewczynę. Rozpoznałem jej twarz, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć imienia. Mglisty, niewyraźny obraz szalonej imprezy po meczu powiedział mi, że być może już ją spotkałem, lecz nie byłem tego pewien.

Byłem ciekawy, czy ją sobie skojarzę. Jako że uważałem się za konesera pocałunków i zawsze potrafiłem przypomnieć sobie godne uwagi wargi, pochyliłem się ku rudowłosej i pozwoliłem, aby oplotła mnie ramionami i wepchnęła mi język do ust.

Pocałunek nie przywołał żadnych istotnych wspomnień. Dziewczyna wykazywała się większym entuzjazmem niż Tianna, dając mi znać, że może jednak jeszcze jej nie zdobyłem. Na pewno mnie pragnęła, gdyż gorliwie udzieliła mi pokazu swoich ustnych umiejętności.

I z pewnością zasługiwały one na wyższą ocenę niż dwójka.

Ostre chrząknięcie wysłało sygnał prosto do mojego penisa i dotarło do każdego nerwu. Zaciekawiony źródłem tego dziwnego, pobudzającego dźwięku, odsunąłem się od gorącej panienki numer dwa, mrugnąłem i wróciłem do rzeczywistości.

Doktor Kavanagh przyglądała się naszej obściskującej się trójce. Jej przymrużone oczy i pruderyjnie ściągnięte usta wyrażały dezaprobatę. Ten widok powinien zadziałać na moje rodzące się podniecenie niczym kubeł zimnej wody. Zaniepokoiłem się, że jeszcze bardziej podkręcił mnie fakt, iż obserwowała, jak wpijałem się w inne dziewczyny.

Nie pierwszy raz zastanawiałem się, ile ma lat. Ocet musiał zakonserwować jej ciało, ponieważ niemożliwe, aby była taka młoda, na jaką wyglądała. Z pewnością gdyby była nieznajomą, która weszłaby do baru, w którym bym pracował, poprosiłbym ją o dokument potwierdzający pełnoletność. Gdy przestała ściągać wargi, jej usta miały ten świeży, niedoświadczony, młody wygląd… i wydawały się niezwykle ponętne.

Chciałem za pomocą kwasu i szczotki drucianej wyskrobać z mojego mózgu te nieoczekiwane, niepokojące myśli. Jaki dziwak kontemplowałby w ten sposób o najbardziej znienawidzonej wykładowczyni? Jej ustom brakowało zmarszczek typowych dla starszych kobiet. Chociaż wydawało mi się to mało prawdopodobne, z pewnością była po dwudziestce.

– Przepraszamy – rzuciłem z uśmiechem, obejmując Tiannę oraz jej przyjaciółkę i wyprowadzając je z sali wykładowej.

Mogłoby się okazać, że Kavanagh jest jak każdy inny wykładowca czy nauczyciel w moim życiu, którzy zapewniali mnie, że jestem nic niewart. Lecz w tym świecie byłem królem i potrzebowałem fanek, które pomagały mi o tym pamiętać. Dziewczyny zachichotały i przytuliły się do mnie, były bardziej niż chętne do wyświadczenia mi tej przysługi.

– Masz ochotę wybrać się z nami na lunch, Noel? – zapytała Tianna, głaszcząc mnie po plecach, podczas gdy jej przyjaciółka gładziła dłonią moją pierś. – Mamy dla ciebie coś pysznego w pokoju.

Jej towarzyszka zachichotała na myśl o tym dwuznacznym zaproszeniu i dodała:

– Lubisz… kanapki… Nieprawdaż?

O, cholera. Trójkącik. Kusząca propozycja. Jaki facet by się nie skusił? Kilka godzin seksu bez zobowiązań z parą ślicznotek ukoiłoby moje nerwy, nawet bardzo, ale…

– Nie powinienem. Za chwilę mam zajęcia, których nie mogę opuścić – odpowiedziałem.

Skrzywiłem się. Nie mogłem sobie pozwolić na oblanie jednych zajęć, nie mówiąc już o dwóch.

– Jesteś pewien? – zapytała rudowłosa i przesunęła palcem w dół mojej piersi. – Sprawimy, że warto będzie poświęcić nam chwilę.

Złapałem ją za rękę tak, aby uniemożliwić jej zmuszenie mnie do zmiany zdania. Nagle w kieszeni jeansów zaczął wibrować mi telefon. Ze skruszoną miną wzruszyłem ramionami.

– Przykro mi, kochana, ale… może to przełóżmy?

Proszę.

– Oczywiście. – Na jej ustach natychmiast pojawił się szeroki uśmiech.

– Dobrze. Czekam na to z niecierpliwością – stwierdziłem.

Szczerząc się, klepnąłem ją w tyłek i lekko popchnąłem. Tianna oparła się ramieniem na rudowłosej i obie dziewczyny się oddaliły.

Z tęsknym westchnieniem skradłem chwilę, aby nacieszyć się widokiem ich odzianych w obcisłe jeansy jędrnych tyłeczków. Niezdolny oderwać wzroku od przekąski, którą właśnie odrzuciłem, bez zastanowienia odebrałem telefon.

– Co tam? – powiedziałem do mikrofonu komórki.

Gdy się odezwałem, nadal odprowadzałem wzrokiem bujające się biodra. Może mógłbym się spotkać z nimi później, ponieważ serio… trójkącik.

– Noel? – Dziewczyna na drugim końcu linii pociągnęła nosem. – Colton jest chory. Nie je ani nie wstaje z łóżka. Nie wiem, co robić.

Ogarnęła mnie silna panika, która błyskawicznie odciągnęła moje myśli od seksu.

– Co się dzieje?

Zatkałem jedno ucho palcem, odwróciłem się plecami do rozległego kampusu i zszedłem z chodnika. Cień małego drzewka, które rosło przy rzędzie idealnie przystrzyżonego żywopłotu, nie zapewniał mi prywatności, jakiej bym sobie życzył. Lecz musiało mi to wystarczyć.

– Nie wiem. Ma prawie czterdzieści stopni gorączki i boli go gardło.

Zamknąłem oczy i przesunąłem dłonią po twarzy. Kurwa.

– Dzwoniłaś po lekarza? Pije wystarczająco płynów? Gdzie jest mama?

– Nie wiem. – Caroline wybuchnęła szlochem. – Przez cały tydzień nie pojawiła się w domu. Wczoraj Colton błagał, aby nie iść do szkoły, a skoro nie opuścił dotąd ani dnia, pozwoliłam mu zostać w domu. Ale dzisiaj czuje się gorzej i…

– Spokojnie. – Z przyzwyczajenia podniosłem dłoń, by ją uciszyć, chociaż wiedziałem, że nie może mnie zobaczyć. – Wszystko będzie dobrze. Uspokój się. Pewnie ma anginę. Spróbuj podać mu paracetamol i wodę. Tym zbijesz gorączkę. Zadzwonię do lekarza i dowiem się, czy może go dzisiaj obejrzeć. Oddzwonię za chwilę.

Zakończyłem połączenie z siostrą, zanim zrzuciłaby na mnie więcej gówna. Po moim wyjeździe Caroline została zmuszona do wzięcia na swoje barki dużej odpowiedzialności. Lecz to ja poszedłem do college’u i miałem na celowniku NFL1, tak żeby móc zająć się nią i dwójką młodszych braci.

Naszej matki nic nie obchodziło.

Ulżyło mi, że w zeszłym roku, gdy Colton miał ospę wietrzną, zostawiłem zapisany w telefonie numer jego pediatry. Zadzwoniłem i odetchnąłem z wdzięcznością, gdy zgodzili się przyjąć go na wizytę późnym popołudniem.

Gdy oddzwoniłem do siostry, wydawała się już spokojniejsza.

– Dzięki, Noel. Przepraszam, że cię wystraszyłam. Ja po prostu…

– Hej, nie przepraszaj. Pamiętasz, że wiem, jak to jest? I po to jestem. Daj mi znać, co powie lekarz. Ach, zaczekaj… Masz pieniądze na wizytę i leki?

– Tak. Mam… trochę odłożone – westchnęła.

Skrzywiłem się. Z jej niechętnego tonu wywnioskowałem, że będzie musiała naruszyć swój prywatny zapas, który prawdopodobnie schowała przed mamą. Zawsze robiłem to samo.

– Na co oszczędzałaś?

– Na nic – wymamrotała.

– Caroline – upomniałem ją.

Mój ostrzegawczy ton sprawił, że ponownie westchnęła.

– Ja po prostu… Zbliża się szkolny bal. Sander Scotini mnie na niego zaprosił. Miałam nadzieję, że będę mogła sobie pozwolić na nową sukienkę…

– Czekaj chwilę… – przerwałem jej. – Moment… Jaki Sander? Znam tego dzieciaka? Dlaczego nigdy wcześniej o nim nie wspomniałaś? Jest twoim chłopakiem czy po prostu umówiliście się na tańce?

– Noel.

Praktycznie usłyszałem, jak przewraca oczami, ale nie obchodziło mnie to. Wkurzyłem się, że po raz pierwszy słyszę o niej i jakimś facecie. Nie spodobał mi się pomysł napalonego typa węszącego wokół mojej czystej, niewinnej, małej siostrzyczki.

– Powiedziałaś Scotini? Jak ten Terrance Scotini, król opon? – zapytałem.

Przez myśl przebiegł mi obraz reklam telewizyjnych, które oglądałem jako dziecko. Terrance Scotini lubił przechadzać się po sklepie w osobliwej pelerynie oraz koronie i namawiać widzów do załatwiania w swoim sklepie wszelkich potrzeb motoryzacyjnych.

– Jego syn – przyznała cicho Caroline.

Włosy na karku zjeżyły mi się z troski. Zdawałem sobie sprawę, że moja siostra ma prawie osiemnaście lat i w świetle prawa jest praktycznie dorosła, ale nadal pozostawała moją małą siostrzyczką. Zawsze nią będzie. Nie chciałem, aby jakiś bogaty synalek kutasa myślał, że dostanie od niej coś za darmo, ponieważ jest córką Daisy Gamble.

– Czy on…?

– Jest miły – podkreśliła. – I lubi mnie taką, jaka jestem. Wiem, co myślisz.

– Co? Że żadna szuja nie będzie dość dobra dla mojej siostrzyczki?

– Tak. Coś w tym stylu – zaśmiała się.

– A co z jego rodzicami? – naciskałem, ponieważ ten pomysł wcale nie przypadł mi do gustu. – Nie mają nic przeciwko temu?

Gdyby okazali jej brak szacunku, walnąłbym ich. Po prostu bym… im przyłożył.

– Sądzę, że o mnie nie wiedzą – przyznała Caroline po krótkiej przerwie.

– Car… – jęknąłem.

Jej sytuacja już i tak była kłopotliwa.

– Proszę, nie – błagała. – To tylko jeden bal, a Sander jest uroczy i zabawny. Wiem, że miło spędzimy czas. To wszystko.

Moja siostra miała zdecydowanie mylne wyobrażenie o sytuacji. Nie urodziłem się wczoraj. Wiedziałem, że gdy jakiś licealny dupek stawiał się rodzicom, aby zabrać na tańce biedną, mieszkającą w przyczepie dziewczynę, musiało się za tym kryć coś więcej. Byłem gotowy pożyczyć od współlokatora auto i przejechać jedenaście i pół godziny, aby skopać tyłek bogatemu dupkowi Scotini.

Lecz nie chciałem unieszczęśliwiać mojej siostry. Pragnąłem, aby miała trochę zabawy w swoim wycieńczającym, beznadziejnym życiu. Zabronienie jej wyjścia na tańce nie przywróciłoby uśmiechu na jej twarzy. Poza tym i tak pewnie by poszła wbrew mojej woli, a skoro znajdowałem się ponad tysiąc kilometrów od domu, nie byłem w stanie jej powstrzymać.

Potarłem moje obolałe skronie i zmusiłem się do ochłonięcia. Lepiej zgrywać przyjaznego starszego brata niż dupka. Gdyby wpadła w tarapaty, zwróciłaby się do mnie.

– Okej. W porządku. Tylko dasz mi znać, jeśli coś się wydarzy?

Cholera, ale ze mnie naiwniak.

– Oczywiście – odpowiedziała.

Mógłbym przysiąc, że się uśmiechnęła. Ucisk w mojej klatce piersiowej zelżał.

Pokiwałem głową i odwróciłem się w stronę kampusu, nieprzygotowany stawić czoła przeszkodom we własnym życiu, lecz zdeterminowany, aby mimo wszystko się tego podjąć.

– Daj mi znać, ile dzisiaj wydasz. Upewnię się, abyś dostała zwrot kasy przed tańcami, dobrze?

– Okej. Dzięki. Jesteś najlepszym starszym bratem, Noel.

– Pamiętaj o tym. Pozdrów ode mnie Coltona – zaśmiałem się i wróciłem na chodnik.

Rozłączyłem się, a ciężki ból przeszył moją pierś. Rozmowa z którymś z rodzeństwa zawsze wywoływała we mnie tęsknotę za domem.

Niekoniecznie brakowało mi przyczepy, w której sypiałem co noc, martwiąc się o to, jakie kłopoty może ściągnąć do domu matka – jeśli w ogóle zawracała sobie głowę powrotem – ale z pewnością tęskniłem za trójką dzieciaków, które tam utknęły. Mój uśmiech osłabł.

Pogrzebałem głęboko dręczące mnie poczucie winy, że ich opuściłem, i zdałem sobie sprawę, iż zapomniałem zapytać o Brandta. Gdy poprzednim razem Caroline zadzwoniła z prośbą o radę, opowiadała mi, że przestraszyła się kilku chuliganów, którzy kręcili się wokół naszego trzynastoletniego brata. Ostatnie, czego potrzebowaliśmy, to to, aby sięgnął po narkotyki albo wstąpił do gangu. Jezu. Z moim szczęściem to murowane.

– Hej, Gamble. Zaczekaj.

Wzdrygnąłem się na to wołanie, zastanawiając się, jaka katastrofa mnie jeszcze spotka. Mój gówniany pech zazwyczaj się potrajał, a skoro potrzebowałem jeszcze czegoś, aby wyrównać wynik, przygotowałem się na ostatnią rzecz, jaka mogła mnie spotkać po dwójce za esej i sprawiającym kłopoty rodzeństwie.

Jednak gdy się odwróciłem, ujrzałem biegnącego za mną Quinna Hamiltona, skrzydłowego i studenta pierwszego roku. Odprężyłem się na jego widok.

– Hej, stary. Co słychać? – przywitałem się.

– Zastanawiałem się, czy wybierasz się na trening dzisiaj wieczorem, czy jutro rano.

Poza sezonem drużyna futbolowa miała obowiązkowe treningi na siłowni. Ponieważ pracowałem w każdy wolny wieczór, zazwyczaj decydowałem się ćwiczyć wcześnie rano. Przez to miałem zaledwie trzy czy cztery godziny na sen. Lecz robiłem to, aby utrzymać stypendium sportowe. Sen był przereklamowany. Miałem na głowie trzy wyjątkowe osoby, o które musiałem się zatroszczyć.

– Nie wiedziałeś, że jestem rannym ptaszkiem? – okłamałem żartobliwie świeżaka.

Nigdy nie lubiłem wczesnego wstawania. Wprost nienawidziłem poranków. Gdybym tylko mógł sobie na to pozwolić, spałbym do późna każdego dnia.

– Super. Też trenuję porankami. – Quinn podrapał się po karku i rozejrzał dokoła, dając mi tym znać, że chce zapytać o coś ważniejszego. – Miałem nadzieję, że mógłbyś pokazać mi kilka technik rzutów… oczywiście gdybyś chciał.

Uniosłem brwi.

Cholera. Czy to ta trzecia fatalna rzecz, jaka miała mnie dzisiaj spotkać?

– Co? Zamierzasz podkraść mi pozycję? – odparłem.

Mimo że nieświadomie dopadło mnie drobne ukłucie strachu i paniki, z uśmiechem zarzuciłem ramię na bark Quinna, by dać mu znać, że się z nim drażniłem. Chociaż szczerze mówiąc, nie chciałem konkurencji. Miałem już dwóch rezerwowych rozgrywających, którzy ślinili się na moją miejscówkę. A co gorsza, Hamilton miał talent. Bardziej pasował do roli rozgrywającego niż obecnej pozycji skrzydłowego.

Mogłem to znieść, dopóki nie był lepszy ode mnie.

– Grałem jako rozgrywający w liceum – przyznał.

Zarumienił się i spuścił głowę.

– Hej, to super. – Ścisnąłem jego ramię w geście otuchy. – Musisz robić to, co dla ciebie najlepsze. Kto wie, gdyby doktor Kavanagh miała coś do powiedzenia, wydalono by mnie z uczelni. Potrzebowaliby wtedy nowego rozgrywającego.

Świeżak mrugnął, zanim zdał sobie sprawę, że żartowałem… albo przynajmniej częściowo nie mówiłem poważnie. Uśmiechnął się szeroko.

– Też masz z nią zajęcia? Ostra jest.

– Tak – potaknąłem z pełnym przekonaniem. – Wściekła suka.

Nie uważałem jej za małpę. Była surowa i trwała przy swoim na zajęciach, co w pewien sposób szanowałem. Łatwiej było mi obwiniać ją za moje gówniane oceny niż przyznać, że nie jestem dość bystry. Więc tak, nazwałem ją suką.

Z niedaleka dotarło do mnie zszokowane, bełkotliwe westchnienie.

Kurwa.

Z jakiegoś powodu wiedziałem, że nie muszę zgadywać trzy razy, aby domyślić się, kto nas usłyszał.

No i proszę, oto nieszczęście numer trzy.

Bałem się tego, co odkryję, ale rozejrzałem się dokoła i dostrzegłem podążającą ścieżką za nami Kavanagh. Gdy utkwiła we mnie spojrzenie, w myślach ujrzałem, jak moja dwójka topnieje do jedynki.

Cholera.

Starałem się ukryć, jak kiepsko poczułem się z tym, że dotarły do niej moje słowa.

ROZDZIAŁ DRUGI

„Patrzyła na młodych ludzi z taką miną, jakby nosem czuła ich głupotę”.

– Flannery O’Connor, Poczciwi wiejscy ludzie

(Przełożyła Maria Skibniewska)

ASPEN

Nie mogę powiedzieć, że zdziwiło mnie, iż Noel Gamble nazwał mnie suką. Byłabym zszokowana, gdyby mnie bronił.

Nie, naprawdę, ona jest niezwykłą nauczycielką; tyle się od niej nauczyłem. Czuję, jakby wpłynęła na moje życie tak, że pomogła mi stać się lepszą osobą.

To nigdy nie miałoby miejsca.

Mimo to jego obelżywa uwaga – nawet spodziewana – zabolała. Nie chciałam wydać z siebie żadnego dźwięku. W pewien sposób sam mi się wyrwał z gardła.

Gdy Gamble i jego mały podopieczny odwrócili się, zostałam przyłapana na gorącym uczynku. Mimo że nie zrobiłam niczego złego, przypływ zażenowania rozlał się po moim ciele. Wolałam umrzeć niż pozwolić mu dostrzec, że mnie zranił. Z całej siły starałam się zapanować nad wyrazem mojej twarzy i w milczeniu uniosłam brwi.

– Pozwól, że zgadnę – wymamrotałam chłodnym, wyluzowanym tonem. Chciałam się zachować, jakby jego opinia nie miała dla mnie znaczenia, ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam, było to, aby pomyślał, że mi na nim zależy. – Jesteś trochę podminowany oceną, którą dzisiaj dostałeś za esej.

Jego bladoniebieskie, prawie barwinkowe oczy krzesały ogień.

– Jakby potrafiła pani czytać w myślach, doktor Kavanagh.

Nie wyglądał na skruszonego za bycie przyłapanym na krytykowaniu mnie. Nie brzmiał też na zażenowanego. Nawet nie udawał, że odczuwa chociaż krztę żalu. Wyglądał na wręcz wkurzonego. Zastanawiałam się, czy przez cały czas wiedział, że za nim szłam, i chciał, abym usłyszała te obraźliwe słowa.

Futbolista, który stał u jego boku, chodził do mnie na wstęp do literaturoznawstwa. Odsunął się krok w bok, aby zdystansować się od uwielbianego rozgrywającego.

Mądry dzieciak.

Przywołałam na twarz fałszywy, miłosierny uśmiech i skinęłam mojemu nemezis.

– Może gdy sam zrobisz doktorat, opanujesz również sztukę telepatii, panie rozgrywający.

Jego niebieskie oczy zaiskrzyły w wyrazie pogardy, a szczęka się przesunęła, gdy chłopak zacisnął zęby. Oboje byliśmy świadomi tego, że jego akademickie osiągnięcia nigdy nie sięgną tak wysokiej pozycji. Znalazł się na uczelni wyłącznie z powodu futbolu. Założyłabym się, że w jego aktach odkryłabym coś w stylu plecionkarstwa jako głównego kierunku. Lecz Gamble był wojownikiem. Odmówił bezczynnego przyjmowania werbalnych ciosów.

– Jeśli zrobienie doktoratu zamieniłoby mnie we wściekłą sukę, która bez powodu oblewa niezasługujących na to studentów pierwszego czy drugiego roku, to wolałbym spasować. Dzięki.

Uniosłam wysoko brodę i rzuciłam mu gniewne spojrzenie.

– Powiedziałam na zajęciach, że jeśli ktoś ma wątpliwości odnośnie do otrzymanej oceny, może ją ze mną przedyskutować. Jestem dostępna codziennie od trzeciej do piątej i chętnie rozmawiam z poważnie myślącymi studentami.

W jego spojrzeniu pojawił się niesmak, z którego wywnioskowałam, że Gamble nigdy nie zbliżyłby się do mojego gabinetu.

Dzięki Bogu.

Przebywanie z nim sam na sam w środku mojej ciasnej, małej przestrzeni pracy wpędziłoby mnie w przerażenie. Na trudności z oddychaniem potrzebna by była papierowa torba, gdyż ogarnąłby mnie atak paniki na pełną skalę. Chłopak za bardzo przypominał mi Zacha.

A co gorsza, działał na mnie w ten sam sposób. Brzydziłam się tego, jak jego cudowne spojrzenie sprawiało, że moje ciało się rozgrzewało i niewłaściwie na niego reagowało. Nienawidziłam, że jego usta sprawiały, iż chciałam dotknąć moich i zastanawiałam się, jakby to było, gdyby nasze wargi się połączyły. Jednak przede wszystkim nie cierpiałam tego, że nigdy nie przebolałam swojej licealnej obsesji na punkcie gwiazd futbolu.

To musiał być jakiś wewnętrzny dobór naturalny, nad którym nie byłam w stanie zapanować. Wabił mnie najsilniejszy, najzdrowszy i najatrakcyjniejszy samiec w stadzie, gdyż wydawał się najodpowiedniejszy do prokreacji. Po tym, jak kilka minut temu obserwowałam dwie zdziry, które napastowały Gamble’a po zajęciach, zdałam sobie sprawę, że musi idealnie nadawać się do czynności reprodukcyjnych.

– Może się do pani wybiorę – wymamrotał.

Nawet jego głos na mnie działał. Pobudził coś nisko w moim podbrzuszu. Był niczym cicha wibracja dzwonka do drzwi. Ding-dong, czy ktoś jest w domu? Chcesz wyjść i się pobawić?

Boże, dlaczego moje ciało chciało zabawić się z tym dupkiem? Czy moja porażka z gwiazdą futbolu w klasie maturalnej niczego mnie nie nauczyła? Był rodzajem osoby, od której powinnam trzymać się z daleka.

I dlaczego w ogóle spodobał mi się student? Student!

Nie miało znaczenia, że jesteśmy praktycznie w tym samym wieku. Odczuwany przeze mnie pociąg był nieetyczny. A ja zawsze postępowałam profesjonalnie i zgodnie z zasadami. Wyszłam z łona matki pełna spokoju, rozwagi i zdyscyplinowania. Bez zastanowienia przestrzegałam każdej wytycznej. Nikt, ale to nikt nie skrzywił mojego świata w taki sposób, jak te szalone fanki futbolu.

Dlatego denerwowali mnie mężczyźni, którzy tak na mnie działali.

– Zatem do zobaczenia jutro w moim gabinecie – rzuciłam mu wyzwanie i pospiesznie się oddaliłam.

Nie obchodziło mnie to, że szłam w niewłaściwą stronę. Musiałam od niego uciec.

Szydercze parsknięcie Gamble’a podążyło za mną, uświadamiając mi, że wiedział, iż zwiewałam w popłochu. Arogancki dupek uważał się za Bóg wie kogo, ponieważ był sportowcem i bardzo cenną gwiazdą futbolu. Wszyscy na uczelni traktowali go w ten sposób, począwszy od studentów, a skończywszy na wykładowcach – i nawet rektorze. Dla nich Noel Gamble nigdy nie mógł postąpić niewłaściwie. Według mnie nadal nie potrafił napisać przyzwoitego eseju z angielskiego.

Lecz nie chciałam już o nim myśleć. Odmaszerowałam, blokując w głowie obraz niebieskookiego kretyna. Dorastając z moimi rodzicami, opanowałam do perfekcji ukrywanie niepokojących myśli. Teraz byłam szczególnie wdzięczna za tę technikę.

Pomyślałam o książce, którą zaczęłam czytać tego poranka, i skupiłam się na tym, dokąd powinnam pójść. Zmierzałam w kierunku klubu studenckiego, a ponieważ miałam okienko i następne zajęcia zaczynałam dopiero za godzinę, zdecydowałam się nie wracać do samochodu po marynarkę, jak początkowo planowałam. Wpadłam prosto do kafeterii i w barku kupiłam kanapkę oraz cappuccino.

Jak na obecną porę roku to był niespotykanie słoneczny i ciepły dzień. Zjadłam lunch na ławce, wygrzewając się pod dębem, wokół którego wiosenne powietrze roztaczało bogaty zapach kiełkujących na gałęziach, zielonych pączków. Podobało mi się, w jaki sposób promyki słońca przekradały się przez konary drzewa i padały ciepłymi okręgami światła słonecznego na trawie dokoła mnie.

Pocieszona tym przytulnym parasolem mroku i światła, wyciągnęłam kindle’a i zabrałam się do historii, którą zaczęłam dzisiaj przed wyjściem do pracy. Jako beznadziejna romantyczka pożerałam obecnie wszelkie powieści pióra Jennifer L. Armentrout.

Dwa i pół rozdziału oraz kanapkę z serem i szynką później, kiedy uznałam, że Alex musi się wkrótce przespać z Aidenem, w mojej teczce rozległ się odgłos telefonu. Ponieważ używałam jej jako prowizorycznego stolika, oczyszczenie jej z jedzenia, okruchów i czytnika zajęło mi kilka sekund. Gdy odkryłam, że dzwonią rodzice, ścisnęło mnie w dołku.

Odchrząknęłam i wzięłam głęboki oddech, zanim zebrałam się w sobie i odebrałam.

– Słucham?

– Cześć, Aspen. – Oziębły i rzeczowy głos matki jak zwykle przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Poczułam połączenie nadziei i strachu. – Zapewne wiesz, że dzisiaj rano twój ojciec miał ostatni zabieg.

Skinęłam głową i przełknęłam suchy kawałek chleba.

– Tak… Zamierzałam zadzwonić po zajęciach. Jak poszło?

W ciągu ostatnich dwóch lat mojemu ojcu amputowano trzy palce u stopy, gdyż jego cukrzyca postępowała wyjątkowo szybko. Właśnie skończył sześciotygodniowy pobyt na tlenoterapii, gdzie dwa razy dziennie korzystał z hiperbarycznej komory, aby wyleczyć okropną ranę na łydce. Gdyby ostatnie leczenie nie poskutkowało, lekarz byłby zmuszony amputować mu nogę poniżej kolana.

Wstrzymałam oddech i w napięciu czekałam na odpowiedź matki.

– Chcą mu wydłużyć terapię o kolejne dwa tygodnie.

Wypuściłam powietrze z ust.

– Och, to… To dobrze.

Prawda?

Przynajmniej nie byli gotowi na to, by wyciągnąć piłę i uciąć mu kończynę.

– Naprawdę? – Ton mojej matki sugerował, że w typowy dla siebie sposób uniosła brwi.

O, cholera.

Może to wcale nie była dobra wiadomość.

– Niby w jaki sposób to coś dobrego, Aspen? Zdrowie twojego ojca nadal jest zagrożone, a ty… się cieszysz?

Wkurzyłam się. Mając dwadzieścia trzy lata, mieszkając tysiąc trzysta kilometrów od domu i wykładając na najwyższej klasy uniwersytecie, nadal pozwalałam jej się tak traktować.

– Ja… – Użyłam serwetki, aby zetrzeć z twarzy zabłąkane okruszki. Dłonie zaczęły mi się pocić, więc wytarłam je do sucha. – Miałam na myśli…

– Przestań silić się na dowcip. Twoje próby żartów są kompletnie nieokrzesane i obraźliwe. Nie ma z czego żartować.

– Ale ja nie miałam na myśli…

Przygryzłam wargę i zwiesiłam głowę, mając nadzieję, że włosy ukryją łzy lśniące w moich oczach. Dlaczego wszelkie słowa obrony zawsze zawodziły, gdy doktor Mallory Kavanagh przypuszczała atak?

– Tak, masz rację – odparłam w końcu. – Przepraszam.

Pociągnęła nosem poirytowana, co nie do końca oznaczało wybaczenie.

– Wiedziałam, że studiowanie tej bezwartościowej literatury zamieni cię w wulgarnego imbecyla. Powinnaś była nas posłuchać, kiedy próbowaliśmy cię ukierunkować na coś rozsądnego i wartościowego, takiego jak fizyka teoretyczna.

Studiowanie literatury było jedynym wielkim buntem, na jaki się zdobyłam, i żadne z moich rodziców mi tego nigdy nie wybaczyło. Kusiło mnie, aby zaspokoić ich ambicje poprzez studiowanie nauk ścisłych, lecz nie byłam w stanie zdradzić mojego oddania dla słowa pisanego. I ta jedna rzecz, na jaką się nie zgodziłam, doprowadziła do mojego wiecznego potępienia.

Gdyby to zależało ode mnie, usatysfakcjonowałby mnie licencjat z angielskiego. Czułabym się dobrze, dzieląc się swoim zamiłowaniem do opowieści z uczniami klas podstawowych. Lecz aby zadowolić Richarda i Mallory, przeszłam całą drogę do doktoratu.

Mimo wszystko to nie miało dla nich znaczenia. Ani ojciec, ani matka nie odczuwali dumy z powodu moich osiągnięć. Nigdy nie okazali mi uznania. Zawsze popychali mnie w stronę czegoś ważniejszego i lepszego.

Lecz ich nieustanna dezaprobata stała się męcząca. Chociaż raz chciałabym być dość dobra w ich oczach.

Niestety ten dzień miał nigdy nie nadejść.

– Ktoś mógłby pomyśleć, że z twoim stopniem naukowym potrafisz panować nad słowami wychodzącymi z twoich ust i wykazać się większym szacunkiem i przyzwoitością.

– Ponownie przepraszam. Ja…

– Przeprosiny są dla ułomnych, Aspen. Przestań podkreślać swoje niedoskonałości – rzuciła zniesmaczona. – Gdy uznam to za konieczne, poinformuję cię ponownie o rokowaniach twojego ojca.

Rozłączyła się, zanim zdołałam wtrącić słowo.

– Cholera – wymamrotałam.

Kto wie ile czasu minie, zanim odezwie się ponownie. Wiedziałam, że nie odbierze, jeśli będę próbowała się do niej dobijać z wymownymi przeprosinami.

Miałam nadzieję, że będzie dość litościwa, aby informować mnie na bieżąco o stanie zdrowia ojca.

Tym razem podniosłam serwetkę i przetarłam powieki zamiast ust. Za piętnaście minut miałam następne zajęcia i nie chciałam pojawić się na nich z zapłakanymi, spuchniętymi oczami i zapchanym nosem. Jeśli nauczyłam się czegoś od rodziców, to tego, że najważniejsze jest zachowanie pozorów.

Żałowałam, że zawsze pozwalam matce na ranienie mnie słowami. Do tej pory powinnam była się już spodziewać po niej chłodnego, bezosobowego i protekcjonalnego traktowania. Mimo to nadal bolał mnie ten brak uczucia ze strony obojga rodziców. Dziewięćdziesiąt procent moich czynów służyło zdobyciu ich miłości. Nie potrafiłam przestać się starać. Szczerze mówiąc, skoro dziewczyna nie potrafi sprawić, aby jej własnej rodzinie na niej zależało, to jak znajdzie kogoś, kto zechce się o nią zatroszczyć?

Po odłożeniu telefonu i czytnika zamknęłam teczkę i strzepnęłam resztkę okruszków z kolan. Zachowywałam się, jakby nic mnie nie obchodziło. Wyrzuciłam resztę lunchu i wróciłam na wydział anglistyki, aby przeprowadzić dwa ostatnie wykłady tego dnia.

Popołudnie wyjątkowo się ciągnęło. Po raz kolejny musiałam zagryźć usta, aby przestać rozmyślać o rozmowie z matką. Dobra wiadomość była taka, że przynajmniej odciągnęło to moją uwagę od niebieskookiego kretyna, którego chciałam znienawidzić.

Powinnam była przewidzieć, że zdoła wkraść się do mojego dnia.

O trzeciej dziesięć wkroczyłam do mojego azylu. Zatrzymałam się w drzwiach własnego gabinetu i wzięłam głęboki wdech, aby poczuć zapach starych książek ustawionych na półkach. To natychmiast pomogło mi rozluźnić napięte mięśnie. Wsunęłam teczkę we wnękę pomiędzy biurkiem a ścianą, gdzie zawsze ją trzymałam, a mój tyłek spoczął na poduszce leżącej na krześle. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na cichy jęk zachwytu.

Dom.

Ktoś mógłby uznać za smutne i żałosne to, że ukryta w ciasnym gabinecie na uniwersytecie miałam wrażenie, jakbym była u siebie, ale mnie to nie obchodziło. Przynajmniej miałam miejsce, w którym czułam się mile widziana. Więc to zaakceptowałam.

Uruchomiłam komputer i ssałam paznokieć, czekając, aż pojawi się ekran powitalny.

W momencie gdy już miałam wpisać hasło, rozległo się pukanie do drzwi. Przez krótką chwilę serce podskoczyło mi do gardła. Jeśli Noel Gamble rzeczywiście przyjął moje zaproszenie, aby tego popołudnia porozmawiać o swoim eseju, czekał mnie zawał. Nie ośmieliłby się naruszyć mojej bezpiecznej przystani. Mojego domu. Nie potrafiłby.

Niemal zemdlałam z poczucia ulgi, gdy zobaczyłam opartego o futrynę dziekana wydziału anglistyki.

Dzięki Bogu.

– Doktorze Frenetti. – Skoczyłam na nogi, odgarniając grzywkę z oczu. – Zapraszam.

Wszedł do gabinetu.

– Doktor Kavanagh – przywitał się, kiwając głową. Następnie przeszedł do rzeczy: – Doszły mnie słuchy, że dręczy pani Noela Gamble’a.

O, Boże. Wolne żarty.

Nie byłam pewna, co gorsze: Noel Gamble we własnej osobie czy ktoś o niego zatroskany. Chciałam uciec od wszystkiego, co się z nim wiązało.

– Od kogo pan to słyszał? – zapytałam, po czym potrząsnęłam głową i rzuciłam dziekanowi napięty, pełen zmieszania uśmiech.

– Dzisiaj skontaktował się ze mną jego trener.

Zazgrzytałam zębami. Arogancki kretyn poskarżył się na mnie. Dlaczego mnie to nie dziwiło…

Spojrzenie doktora Frenettiego wyrażało dezaprobatę. Miał ogromny, płaski nos, zmarszczki na czole i obwisłe, mięsiste policzki, przez co wyraz jego twarzy zawsze był potępiający.

Zignorowałam chęć osunięcia się na krzesło i przeproszenia za swoje błędy. Zmusiłam się do sztywnego skinienia głową. Chodziło o niedociągnięcia Noela Gamble’a, a nie moje.

Mimo to nadal czułam się, jakbym wyznawała grzech, gdy odpowiedziałam:

– Nie radzi sobie zbyt dobrze.

Nie czekając na moje zaproszenie, doktor Frenetti rozsiadł się na stojącym naprzeciwko mnie krześle i pozostawił mnie w stojącej pozycji. Przesunęłam się o krok, niepewna, czy też powinnam usiąść. Ostatecznie dobrze zrobiłam, opadając na krzesło, ponieważ to, co później usłyszałam, sprawiło, że zmiękły mi kolana.

– Miałem pewne wątpliwości, gdy rada panią zatrudniła, Aspen. Ktoś tak młody i niedoświadczony… – Potrząsnął głową i westchnął. – Wiedziałem, że będą z tego kłopoty. Lecz referencje, jakie dała ci dawna profesor, były nienaganne. Wyrażała się o tobie w samych superlatywach i miałem nadzieję, że wszystko się ułoży. Jednak nie mam pewności, czy rozumiesz wagę, jaką miałoby oblanie tego studenta. W tym sezonie byliśmy niepokonani aż do finałów. Mogłaś jeszcze tego nie dostrzec, ale futbol jest filarem tego uniwersytetu.

Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Lecz nie wiedziałam, w jaki sposób powinno to wpływać na mój system oceniania.

– Im szybciej wszyscy na wydziale anglistyki to zrozumieją, tym lepiej – ciągnął dalej dziekan. – Jeśli w następnym roku drużyna wejdzie do mistrzostw, nasz nabór poszybuje, co z kolei będzie oznaczało, że zwiększy się liczba studentów na kursach literatury i wpłynie więcej pieniędzy. Zatem zwiększą się szanse na podwyżki… bonusy. Zasadniczo, pomagając temu chłopcu, pomoże pani sobie i każdemu na uczelni. On jest kluczem do naszego sukcesu, Aspen. Trzyma go u nas tylko to, że zdaje. Nie może pozwolić sobie na utratę stypendium.

Musiałam uszczypnąć się w nogę, aby nie wywrócić oczami.

Serio? Jeden koleś, który pisze naprawdę beznadziejne eseje, jest kluczem do wszystkiego? Dramatyzujesz, staruszku!

Dzwoniło mi w biednych uszach z szoku. Od pierwszego dnia na uczelni zdawałam sobie sprawę, że sport góruje nad wszystkim. Lecz usłyszeć o tym tak otwarcie z ust dziekana wydziału anglistyki to dopiero rozczarowanie. A co z uczciwym ocenianiem? Rzetelnością? Edukacją?

Zanim się odezwałam, po cichu policzyłam do dziesięciu.

– Więc mam go przepuścić, niezależnie od tego, jak bardzo zasługuje na oblanie?

– Oczywiście, że nie – odparł poirytowany dziekan.

Wykrzywił się w grymasie i zacisnął zwiotczałe usta. Wyglądały niczym dwa różowe naleśniki, ułożone jeden na drugim.

– Lecz jestem pewien, że możesz coś zrobić, aby zdał – dodał. – To ty jesteś wykładowczynią. Na litość boską, ucz chłopaka.

O nie. Nikt nigdy nie podważył moich umiejętności nauczania.

– Robię to! Doktorze Frenetti, ja…

– Najwidoczniej nie spisujesz się najlepiej, skoro nie może sprostać programowi przedmiotu. Oblewa tylko twoje zajęcia. Dlaczego?

Prawdopodobnie dlatego, że każdy inny wykładowca na uczelni go przepuszczał, niezależnie od tego, jak Gamble sobie radził. Być może wysłuchali podobnego wywodu od swojego dziekana.

– Ja… – zaczęłam i potrząsnęłam głową, czując, że moja twarz płonie.

Jak śmie? Jak ma czelność twierdzić, że to moja wina? Nie mogłam się nawet bronić. Będąc najświeższym członkiem wydziału, nie miałam właściwie do kogo się zwrócić, aby pożalić się na doktora Frenettiego bez ryzyka utraty pracy. Poza tym nie wiedziałabym, z kim porozmawiać, gdyż nie miałam pojęcia, kto nie podziela jego wypaczonej opinii.

Nienawidziłam tego, że nigdy nie umiałam się bronić.

– Martwię się o ciebie, Aspen.

Miałam ochotę go spoliczkować. Ten kretyn w ogóle się mną nie przejmował. I nie robiła na mnie wrażenia jego fałszywa taktyka mająca na celu zjednanie mnie. Wkurzył mnie wystarczająco mocno, kwestionując moje umiejętności nauczania.

Złożył dłonie i pochylił się do przodu.

– Nie chcę, by ktokolwiek miał do ciebie pretensje, jeśli z twojej winy Gamble straci stypendium i zrezygnuje. Po kilku latach na uczelni, gdy zechcesz zostać profesorem, a wiem, że tego pragniesz, ponieważ już mi o tym wspomniałaś, będziesz potrzebowała poparcia innych członków wydziału. Nie udzielą ci go, jeśli własnoręcznie zrujnujesz naszą pierwszą od dwudziestu lat szansę na wygranie mistrzostw.

Starałam się zachować zimną krew. Nadeszła pora na zastraszanie. Nie zamierzał niczego pozostawić przypadkowi.

Potarłam czoło i skinęłam głową, godząc się na skromne ustępstwo.

– Rozumiem.

– Dobrze. Miałem taką nadzieję. A teraz chciałbym, abyś…

Przerwało nam pukanie do drzwi.

Świetnie.

Zastanawiałam się, kto to może być tym razem. Obstawiałam ponurego żniwiarza, zjawiającego się po moją przeklętą duszę. Mimo to, gdy zerknęłam w stronę drzwi, pożałowałam, że to nie kostucha, bo przynajmniej wybawiłaby mnie z tej niedoli.

Obecność Noela Gamble’a tylko wszystko pogorszyła.

– Witaj, Noel. Co za miła niespodzianka – przywitał go Frenetti, po czym podniósł się z krzesła i wyszczerzył do chłopaka.

Wywróciłam oczami, a na moje policzki wypłynęły rumieńce, kiedy Noel zerknął w moim kierunku i przyłapał mnie na mojej niedojrzałej reakcji na pochlebcze powitanie Frenettiego.

– Podobała mi się ostateczna rozgrywka przeciwko South Central – powiedział dziekan. – Twoje końcowe podanie i wygrana były niesamowite. Przysięgam, że myślałem, że wypchną cię za linię.

Noel zerknął na starszego mężczyznę i rzucił mi szybkie spojrzenie, zanim zwrócił się do dziekana.

– Cóż… Chwilę po tym, jak piłka opuściła moje dłonie, tak się stało.

– Lecz nadal zdołałeś ją przenieść na pole punktowe i w ręce łapaczy. Tylko to się liczyło. A co to było? Podanie na dwadzieścia siedem metrów?

– Trzydzieści osiem.

– Niezłe ramię, synu – stwierdził Frenetti i zagwizdał.

– Dziękuję, proszę pana. – Noel skinął głową z szacunkiem i przeniósł wzrok na mnie. – Przyszedłem nie w porę?

– Nie, nie – odpowiedział za mnie dziekan. – Wchodź. Myślę, że macie z doktor Kavanagh dużo do omówienia. Zostawię was samych.

Chwila… Co? Mamy dużo do omówienia?

Doktor Frenetti posłał mi wymowne spojrzenie, zanim zostawił mnie sam na sam z Noelem Gamble’em. Ściany natychmiast zaczęły się wokół nas zamykać, a moja pierś podążyła za tym procesem. Poczułam ucisk i byłam pewna, że za chwilę się uduszę. Niemal widziałam zaciskające się na mnie i przykrywające moje usta widmowe dłonie. Czułam, jakby silne ciało przyszpiliło mnie do tylnego siedzenia samochodu.

– Kim był ten facet? – zapytał Noel, odwracając się od zamkniętych drzwi i posyłając mi zdezorientowane spojrzenie.

Nie zachowywał się w sposób sugerujący, że czai się do ataku, więc zmusiłam się do zaczerpnięcia powietrza przez zaciśnięte zęby. Starałam się ukoić moje skołatane nerwy. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, czy naprawdę nie miał pojęcia, kim jest Frenetti, czy ze mną pogrywał. W końcu wzruszyłam ramionami, dochodząc do wniosku, że nie ma znaczenia, czy odgrywał rolę, czy był szczery. Bądź co bądź musiałam z nim popracować, tak jak życzył sobie tego mój przełożony.

– To był doktor Frenetti, dziekan wydziału anglistyki – odpowiedziałam.

Noel tylko mrugnął, a wyraz jego twarzy zasugerował mi, że chłopak nie zrozumiał.

– To mój szef – westchnęłam zniecierpliwiona.

– Ach. Skąd miałby wiedzieć, kim jestem?

Sądzę, że to furia, którą we mnie wzniecił, powstrzymywała mnie od wybuchu paniki. Nagle przestało mnie martwić to, że przebywałam z nim sam na sam w tym małym pokoju. Już się nie martwiłam, jak złapię kolejny oddech, tylko zastanawiałam, czy ciężko byłoby przemycić stąd zwłoki, aby pozbyć się ich na dobre.

– A któż nie wie, kim pan jest, panie Gamble!

Jego nozdrza rozdęły się i wziął głęboki wdech. Widziałam, jak próbował okiełznać swoją złość, zaciskając szczękę i skupiając się na klawiaturze na biurku. Jego proces wyciszenia się musiał się powieść, ponieważ tylko mi przytaknął. Potem zerknął na krzesło, które opuścił Frenetti, lecz nie usiadł.

– Więc… Przyszedłem porozmawiać o moim ostatnim eseju, jeśli się pani zgodzi. Sama pani powiedziała, że powinienem.

Skinęłam, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

– Najwyraźniej muszę znaleźć dla ciebie chwilę, ponieważ mój szef groził mi utratą pracy, jeśli z mojego powodu nie zdasz.

– Naprawdę? – Noel wyglądał na szczerze zszokowanego. Zerknął w stronę drzwi, przez które wyszedł doktor Frenetti. Zmrużył oczy w skonsternowaniu i się odchylił. – Czemu miałby to robić?

– A jak pan sądzi, panie trzydzieści osiem metrów? – rzuciłam i przelotnie przymknęłam oczy.

Poczerwieniał na twarzy. Ciężko powiedzieć, czy ze złości, upokorzenia, czy zażenowania.

– Nie skarżyłem się nikomu, jeśli to pani sugeruje – wydusił przez zaciśnięte zęby.

Nie miało znaczenia, czy tak postąpił. Niezależnie od tego dostałam ostrzeżenie. Teraz musiałam postępować według głupich, niesprawiedliwych zasad.

Lecz nikt nie zabronił mi wyładować złości na studencie, którego miałam przepuścić.

– Uważam za ironiczne, że ty piszesz zadania poniżej normy, a dostaje się za to mnie.

Gdyby Noel Gamble miał piórka, to z pewnością by się nastroszył. Wyglądał na tak urażonego, że właściwie chciałam wiwatować z powodu moich umiejętności wyprowadzania go z równowagi.

– Niech pani posłucha. Nie proszę o specjalne traktowanie, ponieważ pani szefowi podoba się moja gra.

– A mimo to dostaniesz je wbrew życzeniu nas obojga.

– Wie pani co? Niech się pani pieprzy. Powiedziała pani, że mogę przyjść, jeśli będę potrzebował pomocy. Więc się zjawiłem. Lecz widać jak na dłoni, że nie chce mi pani pomóc. Więc dziękuję bardzo za ten zmarnowany czas.

Kiedy się odwrócił, spanikowałam. Zdenerwowanie dziekana wydziału anglistyki podczas mojego pierwszego semestru pracy nie wróżyło dobrze mojej przyszłości. Musiałam natychmiast ugłaskać nastroszone piórka Noela Gamble’a.

– Gamble, siadaj – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby.

– Nie ma mowy. – Szarpnął za klamkę drzwi i podniósł dłoń, aby pokazać mi przez ramię środkowy palec. – Przepraszam za kłopot, pani doktor.

Oboje mielibyśmy przerąbane, gdyby wyszedł przez te drzwi.

– Chcesz zaliczyć moje zajęcia czy nie?

W końcu się zatrzymał i na mnie spojrzał. Stopniałam, gdy uchwyciłam błysk bezbronności i zaciętą dumę w napiętym wyrazie jego twarzy. Cholera, dlaczego musiał przyjść i zrobić coś tak ludzkiego? Silni, zawzięci ludzie, którzy potykali się i okazywali słabość, zawsze zmiękczali moje serce.

– Siadaj – wymamrotałam cichym, skruszonym tonem.

Podeszłam do krzesła i spokojnie zachęciłam chłopaka do zajęcia miejsca.

Mocno zacisnął szczękę, zamknął oczy i wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem, zanim ponownie zamknął drzwi i z nadąsaną miną usiadł na siedzeniu i się zgarbił. Niecierpliwie bębnił palcami o swoje odziane w jeansy kolano, uniósł brew i bezgłośnie zasugerował, że czeka na moje propozycje.

Nie miałam pojęcia, jak to osiągnąć, lecz byłam zdeterminowana, aby Noel Gamble zdobył ocenę, do jakiej wystawienia mnie zmuszano.

1 National Football League – największa liga futbolu amerykańskiego (przyp. tłum.).