Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dawno, dawno temu żyła sobie bogata dziewczynka, która była bardzo zarozumiała i obchodziło ją tylko to, jak wygląda i czy znajduje się w centrum uwagi. Ta wielka bańka wypełniona luksusem jednak pękła, kiedy Eva Mercer zaszła w ciążę.
Teraz dziewczyna musi schować ego do kieszeni i zająć się dzieckiem, w dodatku nie ma pracy i perspektyw na przyszłość.
W innej części miasta mieszka Patrick Ryan: seksowny, wytatuowany, będący spełnieniem marzeń niemal każdej dziewczyny. Rysą na jego idealnym wizerunku jest fakt, że mężczyzna właśnie został warunkowo zwolniony z więzienia.
Patrick skrycie marzy o miłości, idealnej kobiecie dla siebie. Mimo że właściwie nigdy jej nie spotkał, doskonale zna jej zapach, uśmiech, a nawet wie, jaki dźwięk ma jej śmiech. Nie ma jednak pojęcia, jak ma na imię. Wie tylko, że to ona jest kluczem do rozwiązania wszystkich jego problemów.
Eva i Patrick potrzebują ocalenia.
Czy będą potrafili je sobie zaoferować?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 581
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Be My Hero
Copyright © 2014 by Linda Kage
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta:
Katarzyna Chybińska
Edyta Giersz
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-508-9
Poznajcie Picka Ryana
Kucając z Harveyem za krzakami bzu przed starym, powoli rozpadającym się domem, poczułem uderzenie silnego wiatru. Ten sam podmuch porwał leżące wokół nas zeschłe liście i przypomniał mi, jak kurewsko było mi zimno.
W zeszłym tygodniu uznałem, że kurtki stanowią jednak dobro mocno przereklamowane. Zapytałem Verna, czyli mojego nowego ojca zastępczego, czy kupi mi kurtkę, ponieważ przyszła zima, a zdążyłem już wyrosnąć z tej zeszłorocznej. Odpowiedział, że to rozważy – pod warunkiem, że mu obciągnę.
Tak więc zamarznięcie na śmierć nie było najgorszym, co mogło mi się w życiu przytrafić.
– Jezu, Pick – odezwał się Harvey, drżąc obok mnie, po czym ciaśniej otulił się moją starą kurtką, ponieważ teraz rzeczywiście na niego pasowała, i starał się zakopać w niej jeszcze głębiej. – Czujesz to? Na bank wie, że tu jesteśmy. Pewnie już rzuciła na nas jakieś zaklęcie voodoo. Spadajmy, ale już.
– To się nazywa wiatr, kretynie – oznajmiłem, trzepiąc go lekko w tył głowy. – Szczerze wątpię, żeby potrafiła coś takiego wywołać. I nie ruszymy się stąd, dopóki wszystkiego nie załatwimy.
– Założę się, że jednak umie. W końcu jest prawdziwą wiedźmą. Wszystko potrafi wyczarować. Wystarczy spojrzeć na to, co zrobiła z Tristy.
Zacisnąłem mocniej zęby.
Właśnie z powodu tego, co przydarzyło się Tristy, miałem zamiar tu zostać, dopóki nie zakończę swojej misji. Nie ruszę się choćby na krok, aż w końcu ta jędza zapłaci za wszystko, co zrobiła.
Napędzany świeżą falą gniewu, którą rozbudził we mnie Harvey, mocniej zacisnąłem palce na cegle i wybiegłem zza krzaków. Kępki wyschniętej, brązowej trawy sprawiały, że grunt był nierówny, ale nawet to nie zdołało mnie powstrzymać. Biegnąc ile sił w nogach, dotarłem do ogromnego wykuszowego okna domu Madame LeFrey i porządnie się zamachnąłem.
Z pewnością zrozumie wiadomość, którą obwiązałem wokół cegłówki– „Zostaw Tristy Mahone w spokoju” – i lepiej, żeby skorzystała z mojej rady. Tristy już wystarczająco wiele w życiu przeszła.
Od ponad roku nie przebywaliśmy już w tej samej rodzinie zastępczej – zadzwoniłem wtedy do pracownika opieki społecznej, odpowiadającego za moją ostatnią rodzinę, i opowiedziałem, co robili tam Tristy. Niemniej wciąż utrzymywaliśmy kontakt i starałem się otaczać dziewczynę opieką. Więc kiedy Harvey zdradził mi, dlaczego wylądowała w szpitalu, poczułem, że w pewnym sensie ją zawiodłem. Nie powinienem był pozwolić jej odwiedzić Madame LeFrey, która nigdy nikomu nie wywróżyła niczego dobrego. Powinienem był temu zapobiec. Ale co się stało, to się nie odstanie i teraz oczekiwałem, że dzięki zemście uda mi się osiągnąć wewnętrzny spokój.
Trzask rozbijanego szkła podpowiedział mi, że mój plan właśnie zakończył się sukcesem.
– O kurde. – Dobiegł z krzaków głos Harveya. – Udało ci się. Naprawdę to zrobiłeś.
Cholera, miał rację.
Choć nigdy nie byłem typem grzecznego ministranta, właśnie zaliczyłem swoje pierwsze bliższe spotkanie z wandalizmem. Myślałem, że poczuję się usatysfakcjonowany. Albo chociaż usprawiedliwiony. Ale Tristy wciąż leżała w szpitalu z pozszywanymi ranami na nadgarstkach, a ja nadal pozostawałem nędznym darmozjadem, który nigdy do niczego w życiu nie dojdzie. Za to bez wątpienia Madame LeFrey nadal będzie straszyć dzieci, przepowiadając im beznadziejną przyszłość.
Stałem tam jak skończony debil, wpatrując się w pęknięcia, niczym pajęczyna przecinające części szyby, która jeszcze trzymała się ramy.
Jednak w tym momencie byłem wkurzony jeszcze bardziej niż wcześniej, ponieważ fakt, że wybiłem okno, nie zmienił absolutnie nic.
Kiedy na ganku Madame LeFrey zapaliło się światło, udało mi się w końcu otrząsnąć z letargu. Drzwi wejściowe się otworzyły, a z tyłu dobiegł mnie krzyk Harveya. Czułem, jak przez moje żyły przetacza się paniczny niepokój.
Musiałem do niego dobiec. Ochronić go.
Rzuciłem się w jego stronę, ale żeby jak najszybciej znaleźć się przy nim, musiałem ominąć werandę i zbiegającą po niej wiedźmę, dzierżącą – ja pierdolę – najprawdziwszą strzelbę, która wydawała się większa od niej.
Kiedy stanąłem jak wryty, mokre, zbutwiałe liście pod moimi butami zrobiły swoje, a ja wywinąłem popisowego orła, zaliczając twarde lądowanie na tyłku. Starałem się podnieść z ziemi, wbijając palce jednej ręki w zimną, błotnistą glebę, aż w końcu udało mi się odepchnąć na tyle mocno, by się podnieść.
Podczas gdy ja byłem zajęty tarzaniem się w zwiędłych liściach, Madame LeFrey była w równym stopniu pochłonięta ładowaniem naboju do komory strzelby.
Do moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk przeładowywanej broni. Wyprostowałem się, ale podczas rozpaczliwej próby odzyskania równowagi się potknąłem. Byłem przekonany, że gdyby tylko udało mi się dotrzeć za róg budynku, zdołałbym zniknąć z jej pola widzenia na tak długo, by zaszyć się w jakimś bezpiecznym, ciemnym kącie i w ten sposób uniknąć spotkania z obłąkaną staruchą.
Ale nigdy tam nie dotarłem.
Nastąpiłem na coś twardego, co wydało z siebie metaliczne kliknięcie, a następnie ugięło się i zacisnęło na mojej stopie. Ostre jak noże zęby wbiły mi się w kostkę i unieruchomiły mnie na amen.
Krzyknąłem, upadając.
Otulił mnie chłód mokrej gleby, więc zwinąłem się w kłębek i zacisnąłem dłoń na goleni. Fale obezwładniającego bólu przeszywały moją nogę, podczas gdy potrzask zaciśnięty na kostce skutecznie uniemożliwiał mi ucieczkę.
– Pick! – Dobiegł mnie spanikowany i przerażony głos Harveya, który wywołał we mnie ponowny przypływ strachu.
Pozwoliłem mu towarzyszyć mi tej nocy. Jeśli coś mu się stanie, to będzie moja wina. Zerknąłem na wiedźmę kroczącą ku mnie, z bronią wycelowaną prosto między moje oczy, i zobaczyłem, jak chłopak czai się niepewnie przy krzakach, jakby z jednej strony nie chciał mnie zostawić samego, a z drugiej nie miał najmniejszej ochoty pozostać tam, gdzie właśnie stał.
– Uciekaj – wydusiłem, machając do niego.
Dzieciak nawet się nie zawahał. Odwrócił się i tyle go widziałem.
Gdy miałem pewność, że nie grozi mu niebezpieczeństwo, w końcu spojrzałem na moją oprawczynię, gotów stawić czoła przeznaczeniu.
Była chyba najbrzydszą babą, jaką kiedykolwiek widziałem. Przez zmierzwione siwe włosy na głowie, w dodatku oświetlone od tyłu blaskiem lampy z werandy, odnosiło się wrażenie, że kobieta przed chwilą wetknęła palec do gniazdka, przez co teraz każdy kosmyk sterczał w inną stronę. Luźna tunika, którą miała na sobie, tylko podkreślała jej budowę i zgarbione ramiona, a brodawki na twarzy wyglądały jak kawałki owoców zanurzone w trzęsącej się galaretce. Gdy podeszła bliżej, zauważyłem, że są rozsiane także na drugim podbródku, a kiedy mój wzrok powędrował nieco wyżej, moim oczom ukazały się obnażone w groźnym uśmiechu zęby.
W ustach poczułem miedziany posmak krwi. Musiałem ugryźć się w język lub wargę, ale ból promieniujący od kostki był zbyt potężny, bym mógł poczuć cokolwiek innego.
Gdy tak leżałem przed wiedźmą na ziemi, wysmarowany błotem i oklejony zwiędłymi liśćmi, starałem się spoglądać na nią z całą zuchwałością, jaką potrafiłem z siebie wykrzesać.
Zbliżyła się jeszcze bardziej, dociskając koniec lufy do mojego czoła na tyle mocno, że bez wątpienia zostawi mi wgłębienie w kształcie pierścienia na wiele dni – o ile, oczywiście, pożyję tak długo.
Wiedząc, że oto prawdopodobnie nadszedł mój koniec, zamknąłem oczy i zacisnąłem zęby, a moje nozdrza falowały pod wpływem ciężkiego oddechu.
Czyli przyjdzie mi tu umrzeć. Właśnie tutaj. Właśnie teraz.
Za to przynajmniej czeka mnie szybka śmierć. Prawdopodobnie nic nie poczuję. Miałem nadzieję, że tak właśnie będzie.
Najsmutniejsze było to, że w tamtym momencie ogarnęło mnie poczucie ulgi. Dotarło do mnie, że moje życie wreszcie dobiegło końca. Nie obchodziło mnie już, że umrę jako prawiczek, ani to, że Harvey, który był o rok młodszy ode mnie i miał trzynaście lat, zdążył zaliczyć bzykanko z dziewczyną przede mną. Po tym, jak często bywałem wiązany i zmuszany do patrzenia, jak Tristy była gwałcona, cały ten seks jakoś przestał mnie kręcić. Ręczna robótka i ukradkowe zerkanie na nagie zdjęcia w kolorowych czasopismach w zupełności mi wystarczały.
Istniały jednak inne rzeczy, których chciałem spróbować przed śmiercią. Na przykład, jak to jest prowadzić samochód. Chciałem zrobić sobie tatuaż. Dorosnąć na tyle, by w końcu wyprowadzić się na swoje. A może nawet udałoby mi się znaleźć jakąś fajną rodzinę, która by mnie adoptowała.
Dobra, do cholery. Życie naprawdę musiało śmigać mi przed oczami, bo odkąd skończyłem dziewięć lat, nie wracałem do snucia marzeń o tym, że ktoś mnie zaadoptuje i pokocha. Wiedziałem, że tego typu pragnienia są słabe i bez sensu.
– Rzuciłeś cegłą w moje okno? – zapytała Madame LeFrey grubym głosem, jakby z trzewi, co sprawiło, że niemal nie dało się jej zrozumieć.
Mocniej szturchnęła mnie lufą, jak gdyby sądziła, że byłem na niej niewystarczająco mocno skupiony.
– Tak – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – Powiedziałaś Tristy Mahone, że nikt nigdy jej nie pokocha i że umrze młoda, samotna i nieszczęśliwa?
Barki starej jędzy drgnęły w czymś, co pewnie miało przypominać wzruszenie ramion.
– Jakbym pamiętała, jak miała na imię jakaś głupia dziewucha, która przyszła, żebym jej powróżyła.
Co za suka.
– Więc powtarzasz to wszystkim, którzy do ciebie przychodzą?
– Mówię tylko to, co widzę. Ni mniej, ni więcej. Jeśli powiedziałam twojej przyjaciółce, że nie czeka ją nic dobrego, to dlatego, że to zła dziewczyna. Nie dba o nikogo.
– „Nie dba o nikogo”? – powtórzyłem z niedowierzaniem. W przypływie gniewu odsunąłem lufę od twarzy, by móc z całą mocą spojrzeć na kobietę, która nade mną stała. – Jasne, nie dba o nikogo do tego stopnia, że po tym, co jej naopowiadałaś, wróciła do domu i próbowała się zabić. Podcięła sobie żyły i niemal zdążyła się wykrwawić, zanim ktoś ją znalazł. Gdyby naprawdę jej na nikim ani na niczym nie zależało, myślisz, że serio wzięłaby sobie do serca twoje słowa?
Z gardła wiedźmy wydobył się przypominający bulgot dźwięk, jakby wcale nie była zaskoczona tym, co stało się Tristy, a jednocześnie nie poczuwała się do żadnej odpowiedzialności ani nie współczuła dziewczynie.
– Prawie ją zabiłaś, pieprzona jędzo! – Znów zamachnąłem się jak ranne zwierzę, które w tej chwili najbardziej przypominałem, kiedy leżałem tam przyparty do muru, walcząc o życie.
Jednak zamiast mnie zastrzelić, co prawdopodobnie powinna była w tamtym momencie zrobić, Madame LeFrey oddaliła się kilka kroków, aż znalazła się poza moim zasięgiem. W tym samym momencie, w którym zorientowałem się, że kobieta ma bose stopy, uświadomiłem sobie, że po moich policzkach spływają łzy.
Ogarnęło mnie dziwne poczucie odrealnienia, które sprawiło, że zakręciło mi się w głowie.
Usiłował mnie zastrzelić bosonogi babsztyl, a ja beczałem jak dziecko. Co za masakra.
Mój wzrok zaczęła zasnuwać mgła. Kiedy usiłowałem ją odgonić, mrugając, Madame LeFrey przechyliła głowę na bok i przyglądała mi się uważnie.
– Kochasz tę dziewczynę? – zapytała.
Policzek opadł mi w błoto, a dłoń zacisnęła się na kępce trawy. Z powodu bólu żołądek mi się skręcał, a myślenie przychodziło z trudem. Próbowałem jednak znaleźć odpowiedź na jej pytanie, ponieważ… Cholera, sam nie wiem dlaczego. Może skróciłaby moje męki, gdybym odpowiedział?
Czy kochałem Tristy? Boże, nigdy w życiu. Przez większość czasu nawet jej nie lubiłem. Jednak przeszliśmy razem istne piekło, a przecież wiadomo, że nie można tak po prostu odwrócić się od towarzyszy, którzy kroczyli tą samą ścieżką. Stawali się częścią nas i sprawiali, że człowiek zawsze miał poczucie, że trzeba ich wspierać.
– Jest pod moją ochroną – udało mi się wykrztusić, choć moje słowa z jakiegoś dziwnego powodu brzmiały niewyraźnie.
Nie miałem pojęcia, czy wykańczał mnie ból, czy to raczej Madame LeFrey ciskała we mnie jakimiś zaklęciami voodoo, ale cholernie mi się nie podobało, że stałem się wobec niej tak bardzo bezbronny.
Gdy lodowate, powykręcane reumatyzmem palce sięgnęły do moich nadgarstków, szarpnąłem się, choć nie byłem w stanie się wyrwać. Odwracając do kobiety twarz, rozchyliłem powieki i w końcu na nią spojrzałem.
W tym momencie uwięziło mnie spojrzenie bladych, wodnistych, niebieskich oczu, które zdawały się zaglądać wprost do mojej duszy.
– Twoja przyjaciółka nie dba o nic, to na pewno – oznajmiła. – Za to ty… przejmujesz się aż za bardzo.
Spomiędzy moich warg wydobył się pusty śmiech.
Oto leżałem na ziemi, gotów na śmierć, a ona stwierdziła, że za bardzo się przejmuję. No tak, nieprzejmowanie się brzmiało wręcz zachęcająco.
Nie miałem pojęcia, co się stało ze strzelbą, ale nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku. Gdybym w tej sekundzie zauważył broń, mógłbym ją chwycić i sam pociągnąć za spust. Ale teraz zostaliśmy tylko staruszka i ja. Miałem wrażenie, jakby jej dziwaczne bladoniebieskie oczy dostrzegały wszystko, a nawet więcej, przez co przeszedł mnie dreszcz i zapragnąłem, by w końcu ze mną skończyła.
– Proszę – odezwałem się błagalnie, a moje słowa uniósł lodowaty wiatr.
– Masz za sobą ciężkie życie, ale twoja dusza jest czysta – oznajmiła, ignorując moje błagania o rychłą śmierć. – Nadzieja wypływa z ciebie jak woda z dziurawego wiadra. Jeśli całkiem wyschnie, staniesz się twardy i szorstki, zupełnie jak twoja przyjaciółka. – Jej palce powędrowały w stronę moich oczu.
Zacisnąłem je tuż przed tym, jak poczułem jej kciuki napierające na moje powieki.
– Co jest, kurwa?
Zamierzała mi wydłubać oczy? To by chyba bolało. A ja tylko chciałem, by przestało boleć.
Chwyciwszy jej nadgarstki, usiłowałem je od siebie odsunąć, ale gdy tylko moje palce oplotły luźną skórę naciągniętą na jej wątłe kości, coś się stało i nie mogłem się ruszyć. Zacisnąłem dłonie wokół jej rąk, ale nie byłem w stanie ani się cofnąć, ani zaatakować.
Sparaliżowało mnie.
– Puszczaj.
– Nie bój się. – Słyszałem, jak jej głos odbija się echem w mojej głowie, jakby jakimś cudem udało się jej wniknąć do środka. – Przywrócę ci nadzieję.
I właśnie wtedy to się stało.
Nie mam zielonego pojęcia, jak inaczej to wyjaśnić, poza tym, że dokądś się przeniosłem, jakbym został wyssany z własnego ciała spoczywającego na zimnej, mokrej glebie, z piekącą z bólu, krwawiącą kostką. Nagle otoczyło mnie ciepło, było mi sucho, nic mnie nie bolało, a ja leżałem rozciągnięty na łóżku, zupełnie nagi, i czułem pod sobą miękkość ciała dziewczyny.
Wow! Uprawiałem z kimś seks, otoczony jedwabistą pościelą, na wygodnym materacu. O kurwa. Wychodziło na to, że seks był w sumie całkiem fajny. Nie tak zboczony i pokręcony jak wtedy, gdy ten drań gwałcił Tristy i kazał mi na to patrzeć. Teraz wydawał mi się słodki, przyjemny i po prostu… bardzo, ale to bardzo dobry. Nawet więcej niż dobry. Niesamowity.
Złączony z moją partnerką w najbardziej nieodgadniony sposób, zanurzyłem się w niej głębiej. Czułem, jak jej ostre paznokcie wbijają mi się w tyłek, żeby mnie przytrzymać. W moich żyłach krążyło pożądanie, gdy najsłodsze, najciaśniejsze wilgotne ciepło zaciskało się na moim fiucie.
Łącząca nas nić zdawała się wzmacniać, gdy moje zmysły otaczał jej zapach, miękkość i wydobywające się z jej gardła jęki rozkoszy.
Spojrzałem w dół, na jej twarz, pragnąc zobaczyć, jak wygląda.
Była piękna, tak nieskończenie piękna. Miała pewnie dwadzieścia kilka lat – co najdziwniejsze, odnosiłem wrażenie, że tak naprawdę ja też – a jej proste złote włosy były lśniące i miękkie.
Oszołomiony tymi cudownymi puklami, zatopiłem w nich palce, ujmując w dłonie jej twarz.
Uśmiechnęła się, a rozchyliwszy powieki zakończone długimi, ciemnymi rzęsami, odsłoniła najbardziej niesamowite oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Wokół źrenic były niemal turkusowe, a ich kolor przechodził w intensywny błękit, by tuż przy obwódce tęczówek zmienić się w granat. Wydawało się niemożliwe, by trzy odcienie jednego koloru mogły występować jednocześnie, ale tak właśnie było.
Rysy twarzy miała nieskazitelne, idealnie pasujące do jej wyjątkowych oczu, a cerę, pozbawioną blizn po pęcherzach i ranach, w przeciwieństwie do większości dziewczyn z mojego sąsiedztwa, jadących non stop na mecie. Była czysta i zadbana. Bez skazy.
– Dzwoneczku – odezwałem się, a wówczas doznałem szoku, słysząc swój własny głos, teraz brzmiący głębiej i dojrzalej niż kiedykolwiek wcześniej.
Na pewno nie miałem już czternastu lat.
Dziewczyna uśmiechnęła się i westchnęła, spoglądając na mnie tak, jakby…
– Kocham cię – rzekła, wypowiadając słowa, które tak bardzo pragnąłem usłyszeć.
Pierwszy raz ktoś skierował je do mnie.
Przeniknął mnie dreszcz.
Owładnięty buchającym ciepłem i przytłaczającym pragnieniem, by powiedzieć to samo, zetknąłem ze sobą nasze czoła i pchnąłem biodrami w rytmie, który wydawał mi się równie naturalny, jak oddychanie. Jej wilgotne wnętrze zacisnęło się jeszcze mocniej wokół mnie, po czym dziewczyna wygięła kręgosłup w łuk, przyciskając pełne piersi do mojej klatki piersiowej, westchnęła i odrzuciła głowę do tyłu.
Dochodziła.
Najpiękniejszy widok na świecie.
Nie miałem pojęcia, skąd wiedziałem, co się z nią dzieje, ale wiedziałem, a ta świadomość pobudziła moje ciało. Poczułem, jak zaciskają mi się jaja, a kutas zaczyna pulsować.
Zanim jednak zdążyłem odpłynąć wraz z nią w słodkie zapomnienie, ponownie zostałem gdzieś wessany. Ogarnięty paniką, próbowałem wrócić do tej idealnej dziewczyny o idealnym ciele, mówiącej, że mnie kocha, jednak wtedy znowu mi się ukazała.
Łóżko pod nami zniknęło i nie byliśmy już nadzy. Za to przynajmniej wciąż byliśmy spleceni razem – tym razem na kanapie – a moja cudownie uwolniona klatka piersiowa wydawała się unosić w stanie dziwnej nieważkości, zupełnie jak w poprzedniej scenie, jak gdybym nie musiał się o nic martwić. Byłem… Cholera, byłem szczęśliwy.
Tak jak i ona.
Wijąc się pode mną, próbowała wyswobodzić się z mojego uścisku i zanosiła się śmiechem. Nie przestawałem jej łaskotać, bo kochałem ten dźwięk i przysięgam, że ją też kochałem. Nie miałem pojęcia, skąd to wiedziałem. Po prostu tak było. Ta dziewczyna była dla mnie wszystkim.
– Patricku Jasonie Ryanie, ostrzegam cię – skarciła mnie, ale w jej głosie pobrzmiewało zbyt wiele ciepła i radości, by naprawdę chciała mi grozić.
Podobało jej się to tak samo jak mnie.
Wówczas moje ciało odpowiednio zareagowało i znów byłem gotowy na więcej seksu, który według mojej świeżo zdobytej wiedzy wcale nie okazał się taki zły.
Ale gdy pochyliłem się, by ją pocałować, jakiś cieniutki głosik zapytał:
– Mamusiu? Tatusiu? Co wy robicie?
Podziałało to na mnie jak pieprzony kubeł zimnej wody.
Odwróciłem głowę i ujrzałem małą dziewczynkę w wieku czterech czy też pięciu, a może nawet i sześciu lat, stojącą w drzwiach i przyglądającą się nam z zaciekawieniem. Tuliła do piersi różową pluszową świnkę i ssała kciuk. Była przeurocza. Miała jasnobłękitne oczy, tak jak kobieta siedząca ze mną na kanapie, ale ciemniejsze włosy.
Trochę jak moje.
– Skylar – wydusiła z siebie kobieta, nie mogąc uwolnić się z moich objęć. – Pomóż mi, skarbie. Połaskocz tatusia. No, dalej!
Tatusia?
Otworzyłem szerzej oczy, ale im bardziej starałem się, by zobaczyć cokolwiek wyraźniej, tym mniej widziałem.
Nagle jasny, biały przebłysk oderwał mnie od obu dziewczyn.
Dzięki Bogu, kobieta znów była przy mnie. Jasne włosy miała ułożone w eleganckie, jedwabiste loki, z wplecionymi w nie białymi perłami, a po plecach spływał jej welon.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, gdy moim oczom ukazała się suknia ślubna, którą na sobie miała.
Otaczające nas setki ludzi zlały się w niewyraźną plamę, gdy tak poruszali się po olbrzymiej sali weselnej.
Wtem usłyszałem, jak DJ dedykuje nam kolejną piosenkę. Naszą piosenkę.
– A ten kawałek zabrzmi specjalnie dla szczęśliwej pary młodej. – DJ dał mi znak skinieniem głowy, że nadeszła moja kolej.
Nie zważając na to, jak sztywne wydawały się poduszki wszyte w ramiona smokingu, wyciągnąłem rękę w kierunku blondynki w sukni ślubnej.
– Pani Ryan – zwróciłem się do niej, czując, że jeszcze chwila, a wszystko we mnie wybuchnie. – Czy mogę prosić panią do tańca?
Przecież to była moja żona.
Kurwa, moja żona.
Nie potrafiłem sobie przypomnieć, abym kiedykolwiek czuł się bardziej spełniony niż w momencie, gdy uśmiechnęła się do mnie zawadiacko i ujęła moją dłoń. Przyciągnąłem ją do siebie i obróciłem na parkiecie, po czym przysunąłem usta do jej ucha.
– Cynko. Boże, tak bardzo cię kocham. Bezgranicznie.
Kiedy zauważyłem słowo „P.I.C.K.”, wytatuowane czarnymi, zgrabnymi literami tuż za jej uchem, serce zaczęło mi walić z emocji. Zatopiłem nos w jej perłowych kosmykach i wciągnąłem w nozdrza świeży zapach bzu.
Przycisnęła usta do mojej szyi i przysięgam, że jej pocałunek podążył za mną, nawet gdy ponownie zostałem wciągnięty w jeszcze inną scenę.
Był ciepły, słoneczny dzień, a ja stałem na podwórku porośniętym soczyście zieloną, idealnie przystrzyżoną trawą.
Nigdy nie mieszkałem w dzielnicy, gdzie można było pochwalić się tak nieskazitelnym trawnikiem, co z kolei napawało mnie dumą, ponieważ wiedziałem, że to mój trawnik. Mój dom.
Byłem tak zajebiście szczęśliwy, mimo że para pulchnych ramionek owiniętych wokół mojej szyi niemalże dusiła mnie do nieprzytomności. Ciężar małego ciałka przyciśniętego do pleców sprawiał, że mimo wszystko było warto.
– Szybciej – zachęcał chłopiec tuż przy moim uchu. – No dalej, tato. Szybciej.
Więc obracałem się szybciej, co rozśmieszało mojego synka.
Świat wokół nas rozmył się w jedną wielką, wypełnioną błogością chwilę. Kiedy w końcu się zatrzymałem, po tym jak nam obu zakręciło się w głowie, pochyliłem się, opierając ręce na kolanach, aby chłopiec mógł się zsunąć.
Wówczas pojawiła się przede mną mała dziewczynka z wcześniejszej wizji – Skylar – i zaczęła szarpać mnie za łokieć.
– Teraz moja kolej – prosiła, a błękitne oczy odziedziczone po mamie sprawiały, że nie potrafiłem odmówić. – Proszę, tatusiu.
Ale wtedy od strony domu dobiegł mnie dźwięk rozsuwanych szklanych drzwi, w których stanęła kobieta – Dzwoneczek.
Miała na sobie jaskrawoczerwoną koszulkę, opinającą się na jej ciążowym brzuchu, ale cała aż promieniała radosnym blaskiem, który sprawiał, że moje wnętrze również pojaśniało.
– Pick! – zawołała. – Julian. Skylar. Kolacja gotowa.
I wtedy, tak po prostu, wizja zniknęła.
Kiedy pojawiła się kolejna, usta miałem zasłonięte maską chirurgiczną, a gorący oddech zwilżał mi policzki. Skóra głowy swędziła mnie niemiłosiernie od drażniącego czepka.
Kiedy zorientowałem się, że mam na sobie szpitalny kitel, uniosłem brew.
Co do jasnej cholery? Czyżbym był teraz lekarzem?
Ale wówczas dotarł do mnie ten głos płynący z łóżka obok – odurzający, cudowny, przepełniony miłością. Sprawił, że odwróciłem się i wtedy ją zobaczyłem. Mój Dzwoneczek leżała na szpitalnym łóżku. Miała zarumienioną i spoconą twarz, ale gdy się do mnie uśmiechała, w jej zmęczonych oczach lśniła miłość. Uniosła w ramionach małe, wiercące się zawiniątko.
– Pick, poznaj Chloe.
Ogarnęło mnie poczucie spokoju i radości.
Zanim sięgnąłem po nasze dziecko, ująłem w dłoń policzek mojej żony i spojrzałem jej w oczy, starając się przekazać, jak bardzo ją kocham.
– Świetnie się spisałaś, Dzwoneczku.
Już miałem sięgnąć po moją córeczkę, naszą małą Chloe, kiedy ponownie pochłonęła mnie ciemność.
Krzyknąłem, szamocząc się i rozpaczliwie usiłując powrócić do którejkolwiek z tych wizji, ale ponownie leżałem na zimnej, mokrej ziemi w ogrodzie wiedźmy.
Madame LeFrey odsunęła palce od moich oczu, a ja osunąłem się bezwładnie na ziemię, drżąc w poczuciu zagubienia i całkowitego zdruzgotania. Zacisnąłem powieki i dyszałem, pragnąc wrócić do miejsca, z którego mnie zabrała, lecz ból w kostce twardo zatrzymywał mnie w obecnej gorzkiej rzeczywistości.
Szuranie obok mnie oznaczało, że Madame LeFrey wstała i zamierzała odejść, ale miałem to całkowicie gdzieś. W mojej głowie panował chaos, a świadomość miotała się między bólem w nodze a wspomnieniami, które kłębiły się w moim umyśle.
– Proszę bardzo. Teraz odzyskałeś nadzieję. – Dźwięk jej zachrypniętego i zmęczonego głosu mnie rozwścieczył.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią.
– Co… Co to było? Coś ty mi zrobiła?
– Pozwoliłam ci wejrzeć.
– Co takiego? Wejrzeć na co, do diabła? Co to wszystko znaczy?
– „Znaczy”? – Przechyliła głowę, jakbym tym pytaniem całkowicie zbił ją z pantałyku. – Może nic. Może wszystko. Pokazałam ci, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś żył tak, jak dyktuje ci serce.
Wspomniany przez nią mięsień zabił mi mocno w piersi.
– Czyli… to mi się przytrafi? Tak wygląda moja przyszłość?
Cholera. Wydawało mi się to dalece nieprawdopodobne. Nigdy nie zrobiłem nic na tyle dobrego, by zasłużyć na życie podobne do tego, które właśnie ujrzałem. Czułem, jak przez moje żyły przepływa fala ekscytacji, dopóki ta pieprzona wiedźma nie pokręciła głową.
– Nie. Twoja przyszłość będzie wyglądać tak tylko pod warunkiem, że będziesz żył tak, jak dyktuje ci serce – powtórzyła poważnie Madame LeFrey.
– Więc… – wybełkotałem, próbując temu zaprzeczyć. – Zatem to nieprawda? Nic z tego nie wydarzy się naprawdę?
Kolejne łzy cisnęły mi się do oczu. Czy nigdy nie spotkam tej dziewczyny? Nie będę miał pięknego podwórka porośniętego gęstą, zieloną trawą? Nigdy nie doczekam się trójki wspaniałych dzieci, które staną się dla mnie całym światem? Nigdy nie stanę się częścią rodziny?
– Nikt nie zna przyszłości. Pokazałam ci tylko, co może się stać, jeśli będziesz gotów żyć długo i szczęśliwie. Niemniej to od ciebie zależy, czy tak właśnie się stanie.
– Ale… – Wyciągnąłem do niej rękę, rozpaczliwie szukając odpowiedzi. – Jak mam to zrobić? Nawet nie znam tej dziewczyny. Nigdy w życiu jej nie spotkałem. Jak mam ją znaleźć?
Wiedźma wydawała się pochłonięta podnoszeniem strzelby z ziemi. Przerwała jednak, słysząc moje gorączkowe pytania.
– Dziewczyny?
– Tak! Dziewczyny. Tej, którą mi pokazywałaś. Kim ona jest? Czy ktoś taki istnieje naprawdę?
Stara jędza z zakłopotaniem pokręciła głową, patrząc na mnie jak na wariata.
– Pokazałam ci tylko ciebie. Pięć wizji ciebie. I tyle. Jeśli w jednej z nich ujrzałeś kogoś jeszcze, to znaczy, że kochasz tę osobę.
– Ale ja… widziałem ją we wszystkich, nie tylko w jednej.
Podchodząc bliżej, Madame LeFrey spojrzała na mnie, jakby miała przed sobą jakiś nowy gatunek, o którym nigdy wcześniej nie słyszała.
– Czy to możliwe? – wyszeptała z przejęciem.
– Co? – zażądałem odpowiedzi, będąc na skraju paniki.
Chciałem dowiedzieć się więcej o tej dziewczynie i o tym, jak mógłbym spędzić z nią życie, w którym byłem tak zajebiście szczęśliwy. Nigdy wcześniej nie czułem się równie spełniony.
Madame LeFrey potrząsnęła głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co miała mi zaraz powiedzieć.
– Pokrewna dusza – mruknęła. – Niezwykła rzadkość.
– Co? I ona jest moją pokrewną duszą?
Muszę przyznać, że byłem podekscytowany tą perspektywą. Pokrewna dusza brzmiała zachęcająco – ktoś, kto będzie mnie kochał, zapewni mi szczęśliwą przyszłość i coś, czego będę częścią – rodzinę. Teraz musiałem ją tylko odnaleźć.
Z tym że, niestety, ta stara krowa wydawała się raczej zaniepokojona.
Chwyciła mnie mocno za ramię.
– Znajdź ją – nakazała naglącym głosem. – Nie poczujesz się spełniony, dopóki dwie połówki się nie połączą. Ty stanowisz jedynie połowę duszy.
Wyrwałem się z jej uścisku.
– Gdzie ona jest?
Zamiast odpowiedzieć, cofnęła się gwałtownie, jakbym został skażony. Uderzając stopą w coś przy mojej kostce, zwolniła pułapkę, w której utknąłem.
Wrzasnąłem z powodu przypływu krwi, która nagle zaczęła docierać do rany, wytwarzając cholerne ciśnienie. Gdy zacisnąłem zęby i chwyciłem się za nogę, Madame LeFrey odwróciła się do mnie plecami.
– A teraz odejdź – rzekła, jakby się mnie bała. – I nigdy nie wracaj.
– Ale… Czekaj! Jak mam ją znaleźć? Jak ma na imię? – Kiedy nawet nie zwolniła, warknąłem z gniewem i bólem. – Niech to szlag. Nie możesz rzucić jakiegoś zaklęcia, żeby ją tu ściągnąć? Chcę tylko tego, co mi pokazałaś.
Bo przecież po co miałaby mi to pokazywać, skoro nie miałaby mi pomóc tego zdobyć?
Kiedy dotarła na werandę, obejrzała się za siebie.
– Żadne zaklęcie ci nie pomoże. Ponieważ to potężniejsze niż jakiekolwiek zaklęcie. To przeznaczenie.
Zanim zdążyłem dodać cokolwiek więcej, wbiegła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi, zostawiając mnie, bym sam, z poranioną kostką znalazł drogę powrotną.
Chociaż nic mnie tam już nie trzymało, po prostu siedziałem w miejscu, oddychając ciężko, w dodatku mocno wstrząśnięty pod każdym względem. Trzymałem się za kostkę i myślałem o tych wszystkich cholernych wizjach, które zafundowała mi wiedźma.
Chłodna mgiełka osadzająca się na mojej twarzy uświadomiła mi, że zaczęło padać.
Wiedziałem, że już nigdy nie będę taki sam. Aż do dzisiejszego wieczoru przekonywałem sam siebie, że moje życie zawsze będzie chujowe i pozbawione nadziei. Ale wizje Madame LeFrey sprawiły, że wszystko zmieniło się na gorsze. Ponieważ teraz czegoś pragnąłem, i to tak bardzo, że czułem tego smak na języku. Pragnąłem tej przyszłości i szczęśliwego zakończenia.
A jeśli się okaże, że nigdy nie znajdę tej dziewczyny, że nigdy nie odnajdę choć ułamka tych przelotnych wizji, rozczarowanie prawdopodobnie mnie zabije.
Poznajcie Evę Mercer
Pięć lat po wydarzeniach z „Prologu Picka”
Wślizgnęłam się tylnymi drzwiami pół godziny po tym, jak powinnam była wrócić do domu. W kuchni światło było zgaszone, więc miałam nadzieję, że wszyscy poszli już spać, jednak na wszelki wypadek zsunęłam ze stóp sandały o wyjątkowo twardych podeszwach, które strasznie hałasowały, i boso ruszyłam po chłodnych kafelkach. Kiedy dotarłam do wejścia na tyły korytarza, zauważyłam, że w gabinecie ojca pali się światło. Zostawił również uchylone drzwi, czego nigdy nie robił, więc domyśliłam się, że pewnie na mnie czekał, chcąc przyłapać na spóźnieniu. Znowu.
Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz strachu, a dłonie momentalnie stały się lodowate. Mimo że mój oddech przyspieszył ze strachu, nadal zamierzałam spróbować przemknąć się niezauważoną.
Stąpając na palcach, przy każdym kroku wstrzymywałam oddech i próbowałam całkiem wtopić się w tło. W momencie kiedy udało mi się dotrzeć do olbrzymiego, orientalnego dywanu, moją obecność zdradziło ciche skrzypnięcie. Zatrzymałam się, zamykając oczy i przeklinając w myślach.
Proszę, niech tego nie słyszy. Błagam, błagam…
– Evo.
Na dźwięk dobiegającego z gabinetu ojca barytonu, którego nienawidziłam najbardziej na świecie, aż podskoczyłam.
– Chodź tu. Natychmiast.
Przez krótką chwilę rozważałam opcję ucieczki. Może tym razem uda mi się go wyprzedzić. Może…
Przygryzłam wargę i pokręciłam głową. Ucieczka nie wchodziła w grę. Tylko by mnie gonił, a ten skurwiel wręcz lubował się w pościgach. Złapałby mnie jak zawsze i skończyłoby się to jeszcze gorzej.
Ale ostatnio udawało mi się jakoś z tego wybrnąć. Może dzisiaj również uda mi się go przekonać.
Przełykając wzbierający w gardle strach, wyprostowałam ramiona i z całą fałszywą pewnością, na jaką mnie było stać, uniosłam podbródek. Niczego nie byłam pewna – zwłaszcza siebie – odkąd skończyłam dwanaście lat, od pierwszej nocy, kiedy zakradł się do mojej sypialni. Od dwóch lat moja odwaga sprowadzała się do jednego wielkiego blefu. Wszystko, co mi pozostało, to gęsta zasłona dymna.
Tak więc z udawaną pewnością siebie dotarłam do wejścia do jego gabinetu. Kładąc palce na chłodnej powierzchni drzwi, popchnęłam je na tyle, by móc zajrzeć do środka.
Kiedy zobaczyłam karafkę whiskey, stojącą na jego biurku obok kryształowej szklaneczki pełnej lodu i tego okropnego bursztynowego płynu, moje nadzieje prysły jak bańka mydlana.
Cofnęłam się o krok.
Nie było mowy, żeby dziś udało mi się z tego wywinąć, a już na pewno nie wtedy, kiedy raczył się tym trunkiem.
Zaczęłam oddychać szybciej.
Minęły cztery miesiące, odkąd ostatni raz mnie dotknął. To były dobre cztery miesiące. Chciałabym, żeby udało mi się dotrwać do pięciu.
Obrzucił mnie morderczym spojrzeniem, a wówczas cofnęłam się o kolejny krok.
– Siadaj.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Och, jak bardzo pragnęłam mu się przeciwstawić. Jakże chciałam splunąć mu pod nogi i kazać spierdalać. Ale wystarczyła jego jedna uniesiona brew, bym nie mogła się ruszyć. Byłam bezsilna i musiałam wykonać polecenie.
Poczułam nagłą potrzebę, by objąć się ramionami i ukryć każdy kawałek ciała, który odsłoniłam. Nie chciałam, żeby zobaczył mnie tak ubraną; włożyłam krótką, obcisłą spódniczkę i wiązany na szyi top, by zrobić wrażenie na chłopakach przebywających na imprezie, z której właśnie wracałam. Chciałam, żeby na mnie patrzyli i mnie pragnęli. Chciałam, żeby jeden z nich zabrał mnie do jakiegoś ustronnego zakątka i wymazał nawiedzające mnie wspomnienia tych innych obrzydliwych dłoni.
Moje życzenie zostało wprawdzie spełnione, ale teraz wydawało się, że powróciło, by się na mnie zemścić.
Nie miało dla mnie znaczenia to, że wszyscy znajomi nazywali mnie za plecami zdzirą, ani fakt, że choć skończyłam dopiero czternaście lat i za miesiąc rozpoczynałam naukę w liceum, prowadziłam bardziej bujne życie seksualne niż większość dwudziestolatek. Daleko mi do bycia nieskalaną, a już na pewno nie czułam potrzeby zachowania mojego nietkniętego ciała w czystości. Kochany tatuś zadbał o to, bym już dawno przestała być dziewicą.
Jedyne, czego pragnęłam, to błogiej pustki, która ogarniała mnie za każdym razem, gdy zostawałam z jakimś chłopakiem sam na sam. Mogłam wówczas schować się w bezpiecznym miejscu we własnym umyśle, gdzie nic nie mogło mnie dotknąć, podczas gdy czyjeś ręce robiły ze mną, co tylko chciały. Tam przez krótki czas czułam się naprawdę wolna. Wolna od wszystkiego.
Zwłaszcza od niego.
– Powiedziałem: siadaj – warknął ojciec.
Pod wpływem jego ostrego tonu poczułam napływającą falę paniki, ale włożyłam wszystkie siły w to, by wyglądać na całkowicie niewzruszoną. Mógł mnie krzywdzić fizycznie, ile tylko chciał, ale wciąż miałam coś, czego nie mógł dotknąć. Charakterek.
Przerzucając blond włosy przez ramię, podeszłam do kanapy znajdującej się pod przeciwległą ścianą i usiadłam na miękkiej poduszce. Kiedy jego spojrzenie prześlizgnęło się po moich nogach, miałam ochotę zwymiotować całe piwo, które wcześniej wypiłam, zanim pozwoliłam Jimmy’emu Santosowi zajrzeć mi pod spódnicę.
Uśmiechnęłam się drwiąco i zaczęłam skubać skórki.
– Gdy tylko skończysz pieprzyć wzrokiem własną córkę, jestem gotowa na kazanie, którego z całą pewnością nie możesz się doczekać.
Gdy wypowiedziałam te słowa, czułam, że serce podchodzi mi do gardła. Nigdy nie zachowywałam się wobec niego równie bezczelnie i zuchwale. W stosunku do wszystkich innych – owszem, lecz wobec niego – nigdy. Ale chyba jeszcze nigdy nie przydybał mnie samej, kiedy byłam tak pijana.
Zacisnął szczęki. Podniósłszy drinka, wychylił resztę i odstawił szklaneczkę na biurko.
– Myślałem, że już to przerabialiśmy. Tak naprawdę nie jesteś moją córką, pamiętasz?
Ach, rzeczywiście. Dał mi to jasno do zrozumienia pierwszej nocy, kiedy wparował do mnie do pokoju zaraz po kłótni z mamą – wówczas dowiedział się, że jestem owocem jednego z jej skoków w bok. On potraktował to jako okazję, by się na niej zemścić, a ją to wkurzyło. Wiele razy słyszałam, jak się o to kłócą, lecz ani nie skłoniło jej to do opuszczenia go, ani do ocalenia mnie z jego szponów.
Małżeństwo w naszej szacownej, zamożnej dzielnicy nie powinno kończyć się rozwodem. Mężowie i żony jedynie dorabiali się większych szaf, w których mogli ukrywać kolejne trupy i brudne sekrety.
Matka sypiała z kim popadnie, ojciec pił i przychodził do mnie, bo zdaje się, że gdy raz posmakował małej dziewczynki, nie mógł się powstrzymać.
A ja zmieniłam się w kogoś, kogo nie rozpoznawałam i nie lubiłam.
Posłałam mu krzywy uśmieszek.
– Tak, ponieważ określenia „molestowanie” i „pedofilia” brzmią o wiele lepiej, gdy nie dołącza do nich kazirodztwo.
Reszta świata postrzegała go jako mojego biologicznego ojca, a dla mnie był jedyną postacią najbliższą tej roli, co w sumie wcale nie poprawiało mojego samopoczucia. Wszystko to było równie obrzydliwe, co traumatyczne.
Zmrużywszy oczy, bębnił palcami o pustą szklankę.
– Ostrożnie, Evo, albo znajdę twoim niewyparzonym ustom lepsze zajęcie.
Zakrztusiłam się pełznącą po ściankach gardła żółcią. Pomimo chęci odwrotu, zwinięcia się w kłębek i czekania, aż w końcu zostawi mnie w spokoju, siedziałam wyprostowana, patrząc mu w oczy.
Nie. Nie zamierzałam mu więcej ulegać. A dzięki alkoholowi płynącemu w moich żyłach poczułam przypływ niezbędnej odwagi i pewności siebie. Dlatego dalej sama kopałam sobie grób, za to z większym tupetem.
– Ojej, przepraszam. – Przyłożyłam palce do klatki piersiowej w wyrazie ociekającego sarkazmem żalu. – Czyżbym uraziła cię moją szczerością? – Opuściłam dłoń i wzruszyłam ramionami. – Chyba zdążyłeś już wyczerpać wszystkie sztuczki, którymi mnie zastraszałeś. Już się ciebie nie boję.
– Czyżby?
Kiedy podniósł się powoli z krzesła, poczułam, jak z moich płuc uchodzi powietrze, a na jego miejscu pojawia się przerażenie tak gęste, że nie mogłam oddychać.
Pieprzyć tupet. Cała sytuacja właśnie przestała być zabawna. Ale ponieważ nie miałam pewności, co teraz zrobić, pozostałam na swoim miejscu, siedząc w swobodnej pozie, mimo że ze strachu kręciło mi się w głowie, a instynkt podpowiadał, że powinnam brać nogi za pas.
– Cóż, zastanówmy się. – Nawinęłam na palec kosmyk długich włosów i przechyliłam głowę w zamyśleniu. – Nie możesz mi dłużej wmawiać, że wszyscy się dowiedzą, jaką niegrzeczną dziewczynką jestem, jeśli ujawnię, co mi zrobiłeś. I tak wszyscy biorą mnie za największą szmatę stulecia. I nie możesz już wykorzystać mamy przeciwko mnie. Nigdy nie obchodziło jej, co mi robiłeś. – Gdy tak kontynuowałam, on powoli wyszedł zza biurka i niepokojąco się do mnie zbliżał. – Pewnie mógłbyś przestać przelewać mi pieniądze na konto, ale wtedy po prostu pójdę na policję. A nawet gdyby mi nie uwierzyli, to sama wzmianka o takim skandalu prawdopodobnie zrujnowałaby ci karierę. Tak więc widzisz, staruszku, teraz to ja rozdaję karty.
Głównie blefowałam. W życiu nie poszłabym na policję. Nie chciałam, żeby ktokolwiek poznał moją historię, a już na pewno nie grupa urzędasów, którzy zaczęliby ją powtarzać na prawo i lewo.
I mój ojciec o tym nie wiedział.
Nagle rzucił się na mnie.
Wydałam z siebie krzyk, którego nie chciałam z siebie wydać, i spadłam z sofy. Jednak nie udało mi się dobiec do drzwi, ponieważ moje bose stopy poślizgnęły się na wypolerowanej drewnianej podłodze. Upadłam i uderzyłam kolanem o twardą deskę, a przenikliwy ból sprawił, że mój żołądek zaczął się buntować, jednak rozpaczliwa chęć ucieczki okazała się silniejsza.
Udało mu się mnie dopaść jeszcze przed drzwiami.
Znalazłszy się przede mną, zamknął je plecami, skutecznie uniemożliwiając mi opuszczenie gabinetu. Zawsze tak robił. Lubił odgrywać rolę pająka i pozwalać, bym dała się złapać w jego sieć, zanim faktycznie zaatakuje.
Zatrzymałam się gwałtownie, dysząc ciężko, a wszystkie włosy opadły mi na twarz. Odgarniając je z oczu, wpatrywałam się w ojca, podczas gdy on posłał mi triumfalny uśmieszek.
– Chyba wspomniałaś przed chwilą, jak to się mnie nie boisz… – Odsunął się od drzwi w moją stronę, a ja nie wytrzymałam i cofnęłam się o krok. – O co chodziło z tym, że nie dasz mi się już zastraszyć?
Zacisnęłam zęby i uniosłam podbródek, cofając się za każdym razem, kiedy stawiał krok w moim kierunku.
– Wal się. Jesteś zboczonym, obleśnym, sprośnym dziadem, a kiedy na ciebie patrzę, rzygać mi się chce.
Ta wiązanka obelg sprawiła, że się zaśmiał. Nie miałam już siły walczyć, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Gdzie byłaś dziś wieczorem, Evo?
– Daleko stąd – warknęłam. – Z dala od ciebie. Tylko to się liczy.
Wówczas uświadomiłam sobie, że zapędził mnie w róg pomiędzy regałami z książkami, więc wydałam z siebie cichy jęk, który tylko wywołał błysk w jego oczach. Pozbawiał mnie tupetu i niszczył cały mój blef. Jedyne elementy, nad którymi mogłam zapanować, wymykały mi się z rąk.
– Piłaś na tej imprezie – oznajmił, zatrzymując się kilka cali ode mnie, czym sprawił, że przestałam panować nad oddechem. – Rozpoznaję ten zapach. Seks też uprawiałaś?
Chciałam nadal zachować się jak waleczna, niepokorna Eva i wysyczeć coś w stylu: „A co? Jesteś zazdrosny?”, ale gdy stał tak blisko, moja odwaga się ulotniła, a wraz z nią moja niewyparzona gęba i zuchwałość. Teraz przypominałam jedynie żałosny, drżący kłębek rozpaczy. I nienawidziłam go za to.
Jego wzrok padł na mój dekolt.
Drżąc, pochyliłam głowę i objęłam się ramionami. Nienawidziłam również tego, że tak wcześnie dojrzałam. Nienawidziłam swoich piersi z miseczką D i nienawidziłam także tego, jak zawsze na nie patrzył.
– Wiem, co próbujesz zrobić, ślicznotko.
Dławiłam się zapachem whisky w jego oddechu, od którego łzawiły mi oczy.
– Uważasz, że jeśli prześpisz się z tymi wszystkimi chłopakami, to wymażesz z pamięci mnie, ale zapewniam cię, że tak się nie stanie. Zawsze tam pozostanę. Zawsze będę twoim pierwszym. Mój dotyk splamił cię na zawsze.
Kiedy jego palce powędrowały najpierw w górę mojego ramienia, a potem w dół, co przywodziło na myśl ohydną, oślizgłą pieszczotę, kompletnie mi odbiło.
– Nie! – Ponieważ nie miałam dokąd uciec, postanowiłam walczyć, więc zamachnęłam się i uderzyłam go w twarz.
Zapomniałam tylko, że nadal trzymałam w morderczym uścisku sandały. Twarde podeszwy trafiły go w policzek, a on odchylił głowę, ukazując rozcięcie, na którego widok oczy niemal wyszły mi na wierzch, a szczęka opadła w wyrazie niedowierzania.
Ożeż kurde.
Nigdy wcześniej go nie uderzyłam. Teraz na serio mnie za to zabije.
Ryknął wściekle i podniósł dłoń do policzka. Gdy jego uwaga powoli powracała do mnie, cofnęłam się jeszcze bardziej w kąt, starając się przed nim ukryć. Opuścił rękę i spojrzał na krew znaczącą jego palce. Kiedy dostrzegłam, jak jego ręka drży, odżyła we mnie nadzieja. Przestraszyłam go… albo zrobiłam coś, co zdezorientowało go na tyle, by wlać w moje serce odrobinę nadziei. Odrobinę mocy.
Wymachując groźnie sandałem, rzuciłam się do przodu, na co ojciec się zachwiał.
– Nigdy więcej mnie nie tkniesz, słyszysz?!
– Ty mała suko. – Wściekły, przyłożył palce do twarzy, by ucisnąć ranę, przez co krew trysnęła na boki. – Jesteś dokładnie taka sama jak twoja matka. Jestem głową tej rodziny i jeśli zrobisz cokolwiek, co przyniesie nam wstyd, osobiście dopilnuję, żebyś żałowała tego do końca życia. Czy… rozumiesz, co do ciebie mówię?
Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zajęta okrążaniem go, aż znalazłam się najbliżej drzwi. Potem błyskawicznie się odwróciłam i popędziłam do wyjścia. Kiedy wyszłam z jego gabinetu, upuściłam buty i puściłam się pędem po schodach. Nie zwolniłam, dopóki nie dotarłam do swojego pokoju i nie zamknęłam się w środku. Cofając się, cały czas zwrócona twarzą do zamkniętych drzwi, przyłożyłam dłoń do ust, czekając i w każdej chwili spodziewając się usłyszeć jego wrzaski. Miał przecież klucz, więc gdyby tylko chciał, bez przeszkód dostałby się do środka.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
Gdy przez pięć kolejnych minut nic się nie działo, opadłam na materac i objęłam się ramionami, drżąc na całym ciele. Następnie zwinęłam się w kłębek i oparłam głowę na poduszce, pozwalając sobie odpłynąć i śnić.
Nie zostanę tu na zawsze. Pewnego dnia opuszczę ten dom. Wyjadę z Florydy. I będę wolna. Będę, kimkolwiek tylko zapragnę. Musiałam tylko być cierpliwa i czekać. Czekać na ten moment.
Przecież na pewno tak będzie. W przeciwnym razie jaki byłby sens znoszenia tego dzień w dzień?
EVA MERCER
Pięć lat po „Prologu Evy” – czasy obecne
Wszyscy faceci to świnie.
Przyglądałam się, jak chłopak mojej kuzynki zaczyna tracić nad sobą panowanie, i gładziłam się po ciążowym brzuchu, czując ulgę, że rozwija się we mnie maleńka dziewczynka.
Okej, dobra. Pokochałabym dziecko bez względu na płeć. Chyba nie sposób było nie kochać tej dojrzewającej wewnątrz mnie istoty, która wierciła się w dzień i w nocy, dostawała czkawki o najdziwniejszych porach lub podskakiwała, gdy zaskoczył ją głośny dźwięk. Niemniej poczułam ulgę, że nie będę musiała patrzeć, jak dorasta i staje się jednym z tych drani.
– Mówię tylko… – cedził Mason przez zaciśnięte zęby, chwytając się za włosy i krążąc po niewielkiej kuchni – że nie stać nas na to, by ciągle kupować te pierdoły dla dziecka Evy. Po co jej w ogóle przewijak? Nie może zmieniać pieluch na podłodze, na łóżku albo… gdziekolwiek?
Trzeba mu jednak oddać, że wytrzymał dłużej, niż się spodziewałam. Niemniej ostatecznie, jak każdy facet, osiągał punkt krytyczny, w którym nie potrafił się dłużej powstrzymywać. W tych momentach z każdego wyłaził drzemiący w środku gnojek. Nie mógł przecież ukrywać się w nieskończoność.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na niego, podczas gdy Reese – moja kuzynka, najlepsza przyjaciółka, osobista bohaterka i jednocześnie dziewczyna Masona – siedziała skulona przy kuchennym stole z poczuciem winy wymalowanym na twarzy, obejmując się ramionami.
Nienawidziłam tego, jak okropnie się przez niego czuła, a przecież to wszystko moja wina, ponieważ to ja ubłagałam Reese, by kupiła mi ten głupi przewijak – pasował do nabytego przez nich łóżeczka, a ja… Cholera, pragnęłam dla mojego dziecka jedynie tego, co najlepsze.
Tylko ciągle zapominałam, że nie jestem już małą, rozpieszczoną, bogatą lalunią, a w tym domu nie spało się na pieniądzach. Musiało minąć trochę czasu, zanim dotarło do mnie, że już nie dysponowałam pieniędzmi z szantażowania ojczulka i nie mogłabym szastać nimi na prawo i lewo. Poza tym chciałam nieco przyspieszyć i wyjść na prostą, ponieważ nie mogłam ścierpieć tego, jak Reese bierze na siebie winę za mój rozrzutny styl życia.
Otworzyłam usta, żeby stanąć w jej obronie, ale rzuciła mi tylko szybkie, groźne spojrzenie.
Przed przeprowadzką obiecałam, że nigdy nie będę mieszać się w jej kłótnie z chłopakiem, co do tej pory okazało się wcale nie takie trudne, bo zazwyczaj Reese i Mason stanowili wręcz obrzydliwie szczęśliwą parę. Wydawało mi się nawet nienormalne, że tak rzadko się spierali.
I właśnie dlatego to Masonowi ufałam najmniej – podobnie jak mój ojciec, umiał stwarzać odpowiednie pozory. Potrafił się uśmiechać i rzucać chłopięce spojrzenia spod rzęs, a ludzie go uwielbiali. Wydawało się, że nie mógłby skrzywdzić choćby muchy. Nawet Reese czciła go, jakby był jakimś pieprzonym świętym.
Jednak ja wiedziałam, że gdzieś głęboko skrywał się drań. Miał fiuta, więc to było raczej nieuniknione. A ponieważ był tak dobry w ukrywaniu swojego prawdziwego parszywego ja, zawsze zachowywałam szczególną ostrożność, będąc w pobliżu.
Nawet pewnej nocy na imprezie zachował się wobec mnie jak gentleman, gdy próbowałam dobrać mu się do rozporka, oczywiście zanim Reese w ogóle go poznała.
Słyszałam plotki. Ludzie opowiadali, że kiedyś był żigolakiem i że uprawiał seks z kobietami za pieniądze. Już samo to sprawiło, że uważałam go za tego, który byłby w stanie zabrać mnie do mojego wypełnionego odrętwieniem i błogą pustką azylu. Ale wtedy spuścił mnie na drzewo i jeszcze był przy tym cholernie miły. Powiedział, że za dużo wypiłam, a do tego zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że tak naprawdę był gorszy niż większość z nich. Ot, kolejny Bradshaw Mercer – ostatnia kanalia ukrywająca się pod płaszczykiem gentlemana.
Mieszkałam z Reese i Masonem już od trzech miesięcy. Każdej nocy nie mogłam spać do późna, czekając na ten nieuchronny moment, w którym Mason spróbuje zakraść mi się do łóżka i położy na mnie łapy. Zupełnie jak mój ojciec. Ustawiłam nawet puste puszki po napojach przed drzwiami mojej sypialni, żeby w razie potrzeby narobiły hałasu i obudziły Reese. Przyłapałaby go wtedy na gorącym uczynku i w końcu wyrzuciła na zbity pysk.
Ale on nie tknął mnie nawet palcem.
Po trzech miesiącach mieszkania z nim pod jednym dachem, w ciągu których do niczego nie doszło, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, że może na świecie istnieje jednak garstka przyzwoitych facetów.
Ale wtedy wydarzył się dzisiejszy wieczór. Kiedy Mason otworzył rachunek z karty kredytowej, kompletnie mu odwaliło, a teraz tylko krok dzielił go od pokazania, jakim gnojkiem był naprawdę. Gdy wreszcie do tego dojdzie, wszystko wróci do normy. Będę mogła dalej żyć w przekonaniu, że miałam rację: wszyscy mężczyźni to jednak świnie.
– Przepraszam – powiedziała Reese, a w jej niebieskich oczach malowało się cierpienie, gdy spoglądała na Masona. – Możemy zwrócić przewijak, przysięgam. Po prostu mnie poniosło. Chciałam, żeby jej dziecko miało wszystko i było rozpuszczone do granic możliwości.
Był jeszcze jeden powód, dla którego kochałam Reese: uwielbiała moją córeczkę tak samo jak ja.
– Ale to nie nasze dziecko – wymamrotał Mason. – Jest jej. – Posłał mi pogardliwe spojrzenie, a ja poczułam, jak bardzo brzydzi się moją obecnością.
Nigdy się nie dowiem, jakim cudem Reese w ogóle namówiła go, żeby pozwolił mi wprowadzić się do ich przytulnego dwupokojowego mieszkanka. Nigdy nie sprawił, że poczułam się tu mile widziana, choć trudno go za to winić. Wtargnęłam jak huragan do ich gniazdka miłości, po czym spieprzyłam jego „i żyli długo i szczęśliwie”. Sama miałam do siebie żal, choć usilnie ignorowałam swoje uczucia (oczywiście na tyle, na ile było to możliwe). A gdybym została zmuszona, by pogadać sama ze sobą, pewnie traktowałabym siebie z równie chłodną pogardą.
No i trudno się mówi. Mnie mógł nienawidzić do woli, ale Reese powinien traktować zawsze z największym uwielbieniem, inna opcja nie wchodziła w grę.
– To ona powinna zadbać o tego typu szajs. Przecież zapewniliśmy jej już dach nad głową, media, jedzenie, wszystko. A i na to nas nie stać.
Bardzo nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała ich rozmowa.
– Wiem. Przecież wiem. – Reese zaczęła wykręcać palce, a mnie aż świerzbiła skóra, gdy obserwowałam, jak stara się udobruchać swojego faceta. – Może… znajdę pracę, z której będą jakieś lepsze pieniądze.
Pomiędzy zajęciami na uczelni opiekowała się kiedyś młodszą siostrą Masona, ale odkąd zaczęli się spotykać i przeprowadziła się tu z Florydy, nie brała już pieniędzy za pilnowanie Sary.
– Nie – mruknął z irytacją mężczyzna, odwracając się i pocierając twarz dłońmi. – I tak masz już zbyt mało czasu. Nie chcę, żeby cokolwiek dodatkowo przeszkadzało ci w nauce.
Ojej, znowu próbował grać miłego gościa, udając, że chce dla Reese jak najlepiej. Skubany.
Zdeterminowana, by wykurzyć czającego się w jego wnętrzu potwora, w końcu zabrałam głos:
– Cóż, chyba mogłabym poszukać pracy. – Rozłożyłam ramiona, by wyeksponować ogromny, ciążowy brzuch. – Jak uważasz? Gdybym poszła w twoje ślady i dupczyła się za pieniądze, czy ktoś chciałby spędzić ze mną jakąś godzinkę?
Wiedziałam, że był to cios poniżej pasa, bo naprawdę powinnam znaleźć sobie robotę. W dodatku to, co powiedziałam, było nie na miejscu. Kolejną zasadą, której Reese kazała mi przestrzegać, zanim pozwoliła mi się do siebie wprowadzić, było to, żebym nigdy, przenigdy nie wspominała o tym, czym zajmował się Mason, zanim się tu przeprowadzili. Tylko że w tej chwili chciałam doprowadzić go do ostateczności, żeby moja kuzynka wreszcie zobaczyła, jakim łajdakiem był naprawdę.
Zrozumiałam, że popełniłam błąd, o sekundę za późno, mniej więcej w momencie, gdy Reese sapnęła i zasłoniła usta dłońmi.
Mason spojrzał na mnie wilkiem. Świdrował mnie wzrokiem tak intensywnie, że wstrzymałam oddech, czekając, aż w końcu straci nad sobą panowanie.
Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, gdy zastanawiałam się, jakiego sprzętu mogłabym użyć do obrony, gdyby stał się agresywny. Widoczny na jego twarzy grymas wściekłości zdradzał, jak ogromną ochotę miał na to, by skręcić mi kark. Ale zamiast powiedzieć lub zrobić cokolwiek, tylko się odwrócił. Sztywno trzymając ramiona, wyszedł z kuchni, zaciskając dłonie w pięści, po czym wszedł do małego salonu i szarpnięciem otworzył drzwi wejściowe do mieszkania.
Reese poderwała się z fotela.
– Mason?
Stanął w miejscu, jakby drżenie w jej przerażonym głosie skutecznie go zatrzymało, ale się nie odwrócił. Uniósł rękę i wymamrotał:
– Muszę lecieć.
Następnie opuścił mieszkanie, nawet nie trzasnąwszy drzwiami.
Reese i ja wpatrywałyśmy się w zamknięte drzwi.
Cóż, zdecydowanie nie spodziewałam się, że do tego dojdzie. Sprowokowałam go i wkurzyłam na tyle, by mógł pokazać, co siedziało w nim naprawdę, ale zamiast tego postanowił wyjść.
Cholera. Nie brzmiało to dobrze. Już dawno wylazłaby z niego gnojek. Dlaczego nie wciągnął mnie w tę kłótnię? Nie nazwał mnie suką? Nie uderzył? Nie wyrzucił mnie?
Coś tu się nie zgadzało.
Reese odwróciła się gwałtownie w moją stronę i spojrzała na mnie dzikim wzrokiem.
Cofnęłam się o krok.
Kurwa mać. Była niemiłosiernie wkurzona.
– Dlaczego to zrobiłaś?! – wykrzyknęła. – E.! Prosiłam cię, żebyś nigdy więcej o tym nie wspominała. Wiesz, jak bardzo go to dręczy.
Objęłam brzuch ramionami w obronnym geście, choć nie mam pojęcia dlaczego. Reese nie skrzywdziłaby mojego dziecka. Po prostu taki odruch, silniejszy ode mnie. Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka.
– On… zachowywał się jak palant wobec ciebie.
– Wcale nie. Przeraził go rachunek na karcie kredytowej… i miał ku temu cholernie dobry powód. Pieniądze stanowią dla niego bardzo drażliwy temat.
Wiedziałam o tym. Reese kilka miesięcy temu zwierzyła mi się z tego, dlaczego Mason został męską prostytutką, jak bardzo pragnął zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie i jak właścicielka mieszkania, w którym mieszkał, szantażem zmusiła go, by świadczył jej usługi seksualne.
Ukazywało go to w dość dobrym świetle, czyniąc z niego naprawdę porządnego, twardo stąpającego po ziemi faceta. Ale tak bardzo trzymałam się swojej teorii, że w każdym mężczyźnie czai się samolubny, przebiegły, podły złamas, że nie potrafiłam zacząć myśleć o nim jako o osobie, którą kierują szlachetne pobudki.
Tyle że teraz, gdy nie wyładował na mnie swojego gniewu, poczułam się zdezorientowana.
– Nie powinnam była kupować tego głupiego przewijaka. Kurde, nawet nie mamy jeszcze pieluch. Jak, do cholery, mamy używać przewijaka, skoro nie mamy pieluch?
Czułam, że zaciska mi się gardło, kiedy obserwowałam, jak Reese się załamuje.
To nie była jej wina, tylko moja. W ciągu ostatnich kilku miesięcy każdy problem, który generował u niej stres, wynikał z mojej winy, ponieważ siedziałam tutaj, wdzierając się w jej życie i wyciągając kasę od niej i jej chłopaka.
Odsunęłam jednak od siebie poczucie winy, bo świadomość tego, co powinnam zrobić – odejść stąd i spróbować radzić sobie sama – napawała mnie czystym przerażeniem.
– Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu wyszedł – stwierdziłam, wciąż zaskoczona.
– Ja też nie. – Reese uniosła wzrok i spojrzała na mnie dziwnie, jakby właśnie w jej głowie pojawiła się jakaś nowa myśl, po czym jej twarz zrobiła się blada jak ściana. – O Boże. Co jeśli… Co jeśli on już nie wróci?
Zaczęłam kręcić głową.
Niemożliwe. Mason był tak samo uzależniony od Reese jak ona od niego. Łajdak czy nie, nigdy by jej nie zostawił. Ale dzisiejszy wieczór stanowił dla niego punkt zwrotny. Może nie mógł jej wybaczyć, że pozwoliła mi się do nich wprowadzić? A co, jeśli to właśnie przeze mnie nie mógł dłużej z nią wytrzymać?
Reese musiała dostrzec zmartwienie malujące się na mojej twarzy, bo wydała z siebie jęk i opadła na kuchenne krzesło, zakrywając usta rękami.
– Ree Ree? – Podeszłam do niej, z wyciągniętymi ramionami. – Przepraszam. Tak bardzo mi przykro.
Nie przepraszałam często – wręcz niezwykle rzadko – ale dla Reese zrobiłabym to bez dwóch zdań. Poza małą dziewczynką rozwijającą się w moim brzuchu była jedyną osobą, którą kochałam.
Ale wtedy uniosła dłoń, jakby chciała mnie odpędzić.
Zatrzymałam się, patrząc bezradnie, jak po jej policzkach spływają łzy.
– Zostaw mnie w spokoju.
Odsunęłam się, chcąc uszanować jej prośbę, i wycofałam się do drzwi, przez które obserwowałam, jak jej związek z Masonem się rozpada. Ale to jej nie wystarczyło.
– Po prostu… idź stąd! – krzyknęła.
Przemknęłam za róg i przycisnęłam się plecami do ściany, by znaleźć się poza zasięgiem jej wzroku. Następnie osunęłam się w dół, aż usiadłam na tyłku, i przysłuchiwałam się, jak szlocha, skrywając twarz w dłoniach. Objęłam się ramionami i po prostu siedziałam, pocierając brzuch, by jakoś się pocieszyć. Czułam się jak ostatni śmieć.
Reese poruszyła dla mnie niebo i ziemię; nigdy nie powinnam była naruszać ustalonych przez nią zasad. Jednak z drugiej strony najprawdopodobniej nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby nie przyjechała na Florydę.
Wszystko dokładnie zaplanowałam. Spakowałam dyskretnie kilka rzeczy, ukryłam pieniądze i wydawało się, że mój plan ucieczki był gotowy. Miałam zamiar opuścić Bradshawa i Madeline Mercer na dobre, gdy tylko skończę szkołę średnią. Wreszcie miałam być wolna. Ale wtedy Reese wpakowała się w kłopoty. Jej ówczesny chłopak, ostatni padalec i oczywiście kolejny bydlak, próbował ją zabić, więc dziewczyna potrzebowała bezpiecznego miejsca, w którym mogłaby przeczekać do czasu, aż wszystko ucichnie, a on na dobre trafi za kratki.
Parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam.
Bezpieczne miejsce? U nas w domu? Jak tam sobie chcieli. Lecz moja matka wraz ze swoją siostrą – mamą Reese – już wszystko zaplanowały i moja kuzynka miała zamieszkać z nami bez względu na to, czy mi się to podobało, czy nie.
Cóż, wcale mi się nie podobało. Nie chciałam, by w pobliżu mojego ojca kręciła się słodka, niewinna, wesoła Reese. Jakimś cudem namówiłam mamę, żeby zamieszkała w pokoju nad garażem i nie spała z nim pod jednym dachem. A potem odwlekałam wprowadzenie w życie swojego planu ucieczki. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że stanowiłam najgorszą barierę między nią a Bradshawem Mercerem, ale nie zamierzałam zostawiać jej samej z tym potworem.
Zapisałam się z nią do miejscowego college’u, byśmy chodziły razem na zajęcia, i nadal spotykałam się z Alekiem, egoistycznym dupkiem, z którym połączył mnie wakacyjny romansik. Zupełnie nie przewidziałam, że Reese pozna Masona i zakocha się w nim po uszy. Nie planowałam też, że zajdę w ciążę z Alekiem. A już z całą pewnością nie sądziłam, że zostanę postrzelona przez tego psychopatę, byłego chłopaka Reese, gdy ten w końcu ją odnalazł. Niemniej w życiu przeszłam już przez wiele rzeczy, których nigdy nie planowałam. Dlatego też musiałam ewoluować i radzić sobie z tym, co było mi dane.
Kiedy w końcu Reese wróciła do domu w Illinois i zabrała ze sobą Masona, Alec – przykład typowego drania – zdążył mnie porzucić, a moi rodzice zażądali, abym po cichu pozbyła się tego wstydliwego kłopotu, który z nim stworzyłam.
Jednak nie potrafiłam się na to zdobyć. Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nigdy nie planowałam zostać mamą. Byłam zbyt popieprzona, by udźwignąć taki burdel na kółkach. Ale teraz, gdy rosło we mnie dziecko, nie liczyło się dla mnie nic oprócz tego, by otoczyć je opieką. Nie zamierzałam skrzywdzić tego tyciego kawałeczka najczystszej niewinności, powinnam go kochać i pielęgnować. Nie chciałam stać się własnymi rodzicami. Zamierzałam poświęcić temu dziecku swoje życie i dopilnować, by nigdy nie stało mu się nic złego.
Zrezygnowałam więc z aborcji, na którą naciskali mamusia i tatuś, i uciekłam do Reese, błagając ją, by przygarnęła mnie pod swój dach. Szkoda, że zdążyłam już wydać większość pieniędzy zaoszczędzonych na ucieczkę. Wcześniej pewnie mogłabym pomóc Reese i Masonowi w ich kłopotach finansowych, ale nie byłam przyzwyczajona do oszczędzania, więc teraz zostałam z niczym.
Siedząc na podłodze w korytarzu ich mieszkania i słuchając szlochu Reese, zastanawiałam się, dlaczego kuzynka po prostu nie wykopie mnie na bruk. Wyglądało na to, że za każdym razem, gdy próbowałam jej pomóc, koncertowo wszystko rozpieprzałam i tylko bardziej ją raniłam. Ja i pomaganie komuś innemu niż sobie jakoś nie szło w parze. Zawsze zbyt mocno koncentrowałam się na kreowaniu odpowiedniego wizerunku i dbaniu o to, by nikt nie poznał moich sekretów, bym przejmowała się innymi, a teraz, gdy na kimś mi zależało, okazało się, że zachowałam się jak skończona kretynka.
Nie wiem, jak długo tam siedziałam, słuchając chlipania kuzynki i wydmuchiwania przez nią nosa z powodu sytuacji, w którą ją wpakowałam, ale czułam się z tym fatalnie. Gdy zaczęłam szybciej pocierać brzuch, zauważyłam, jak drżą mi ręce. Gardło miałam tak suche, że aż paliło. Dlatego, kiedy drzwi wejściowe stanęły otworem, szarpnęłam się gwałtownie z zaskoczenia, przez co moje dziecko również się poruszyło.
– Reese? – W głosie Masona było wyraźnie słychać zmartwienie, gdy zamykał drzwi. – Co się stało?
Przesunęłam się odrobinę w bok na podłodze, by wyjrzeć za róg i zerknąć do kuchni.
Mason upadł na kolana przed Reese i chwycił jej dłonie w swoje, a potem przycisnął je do ust.
Do jej oczu napłynęły świeże łzy.
– Jak to: „co się stało”? Ty… odszedłeś.
Wypuścił powietrze z płuc i otworzył usta. Zdecydowanie pokręcił głową i oznajmił:
– Nie, nigdzie nie odszedłem. Nigdy bym cię nie zostawił. Chryste, Reese. Przepraszam. – Wziął ją w ramiona i wciągnął na kolana, aby móc przytulić.
Wtuliła się w niego i ukryła twarz w zagłębieniu jego ramienia, podczas gdy on całował jej włosy.
– Nie chciałem cię zasmucić. Po prostu… byłem tak wściekły, że nie myślałem trzeźwo. Gdybym został tu jeszcze chwilę, czułem, że mógłbym powiedzieć jej coś przykrego, a wiedziałem, że to by cię zdenerwowało. Nie miałem zamiaru sprawić ci przykrości.
Kiwnęła głową, ale nie podniosła wzroku, szlochając.
– Nie… Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek wrócisz.
– Ależ kwiatuszku. – Przysunął ją jeszcze bliżej i przycisnął policzek do jej skroni. – Nigdy bym cię nie zostawił – powtórzył. – Wrócę. Zawsze wracam. Musiałem tylko nieco ochłonąć. Kocham cię, Reese. Jesteś dla mnie całym światem. Przepraszam.
– Nigdy więcej tak nie odchodź.
– Dobrze. – Pocałował ją w skroń, potem w policzek i przeszedł do całowania ust. – Obiecuję. Nigdy więcej.
Wycofałam się, aby zapewnić im odrobinę prywatności, ale także dlatego, że to, co ujrzałam, było dla mnie zbyt słodkie i jednocześnie zbyt przejmujące. Zamknąwszy oczy, oparłam tył głowy o ścianę i dalej przysłuchiwałam się temu, jak się godzą.
– Po prostu, kiedy to powiedziała…
– Wiem – mruknęła Reese. – Przepraszam. Ja…
– Nie, nie zrobiłaś nic złego. Tak naprawdę Eva też nie.
Otworzyłam szeroko oczy.
Chyba się przesłyszałam? Oczywiście, że zrobiłam coś złego. Stanowiłam katalizator całej tej awantury.
– Chodzi mi o to, że nie powiedziała niczego, co by nam wszystkim nie przyszło już wcześniej do głowy, prawda? Dlaczego Mason po prostu nie wróci do tego, co robił wcześniej? Nie mielibyśmy wtedy problemów z pieniędzmi.
Czekaj, wcale tego nie powiedziałam. Nawet przez myśl by mi to nie przeszło. Dlaczego założył, że zasugeruję coś takiego? Cholera. Pewnie dlatego, że mimo wszystko dalej mówiliśmy o mnie, a przecież najczęściej mówiłam to, co najbardziej mogłoby zaboleć tę drugą osobę. Chciałam zranić tego kogoś, zanim on zrani mnie.
Jego głos brzmiał tak żałośnie i smutno, że przyłożyłam knykcie do ust i mocno przygryzłam.
Do ciężkiej cholery, chciałam tylko, by wyszedł z niego wewnętrzny gnojek, nie miałam tak naprawdę zamiaru go zranić.
– Nigdy tak nie pomyślałam – odparła Reese. – Mój Boże, Mason. Czy ty… naprawdę to rozważałeś?
– Nie – wymamrotał. – Nigdy bym ci tego nie zrobił, ale taka myśl przyszła mi do głowy. Prawdopodobnie mógłbym rozwiązać wszystkie nasze problemy w jedną noc. Mógłbym zadbać odpowiednio o ciebie i… i wygląda na to, że to jedyna rzecz, do której się nadaję, bo jako barman jestem całkowicie do dupy. Jeśli nie dadzą mi więcej godzin w klubie, będę zmuszony poszukać czegoś innego, bo poza tym jedyną rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłem, która była bardziej opłacalna, było…
– Przestań – przerwała mu Reese miękkim, lecz stanowczym głosem. – Nawet o tym nie myśl. Koniec. Jest tak wiele rzeczy, do których się nadajesz, Masonie Lowe. To, co spotkało cię w Waterford, nie określa tego, kim jesteś. Jesteś niesamowitym, wspaniałym mężczyzną i czuję, że jestem największą szczęściarą, budząc się każdego ranka w twoich ramionach. A teraz przyznaj, że jesteś wspaniały, do cholery. Bo jesteś. Chciałabym, żebyś widział siebie takim, jakim ja cię widzę. Ta ostatnia zdzira, pani Garrison, wyprała ci mózg, byś myślał, że nadajesz się tylko do jednej rzeczy, kiedy wykorzystała cię i zmusiła, byś stał się kimś, kogo nienawidzisz.
Gdy słowa Reese odbiły się echem w mojej głowie, otworzyłam oczy.
Wykorzystała cię. Zmusiła, byś stał się kimś, kogo nienawidzisz.
Wciągnęłam cicho powietrze, kiedy w pełni dotarł do mnie sens jej słów. Został wykorzystany przez kobietę, która szantażem zmusiła go do uprawiania z nią seksu. W wyniku tego zmienił się w osobę, której szczerze nienawidził. Zupełnie jak ja. Byliśmy podobni jak dwie krople wody. No, może pominąwszy fakt, że ja zmieniłam się w arogancką sukę, która zachowywała się, jakby była tysiąc razy lepsza od innych, byle tylko ukryć swoje brudne, mroczne tajemnice, a on pozostał miłym gościem. Nieważne. Oboje cierpieliśmy w wyniku podobnego wykorzystywania.
Łzy potoczyły mi się po policzkach.
Szlag by to trafił, Mason Lowe naprawdę nie był draniem. Nawet nie wiedziałam, jak przetworzyć ten fakt. Przez te wszystkie miesiące czekałam, aż w końcu ujawni swoje prawdziwe oblicze, a on cały czas pokazywał je jak na dłoni.
W kuchni odgłosy pocałunków ucichły tuż przed cichym pytaniem Reese:
– Mam kazać jej odejść?
Wnętrzności zwinęły mi się w supeł, a strach ścisnął gardło, gdy zdałam sobie sprawę, że kuzynka mówiła o mnie.
– Co? – Mason brzmiał, jak gdyby nie do końca rozumiał.
– Eva – wyszeptała Reese, sprawiając, że zadrżałam.
Czyli jednak tak to się skończy. Przez te wszystkie miesiące nigdy nie stanęła po niczyjej stronie. Miała więcej powodów, by mnie nienawidzić, niż ktokolwiek inny, a jednak pozostała moją przyjaciółką i postawiła się swojemu chłopakowi, by mi pomóc. Ale teraz… Teraz wybrała jego zamiast mnie.