Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Witaj w moim mrocznym świecie, Hope
Gdy tuż po wyjściu z pracy późnym wieczorem Hope przypomina sobie, że zostawiła w biurze komórkę, nie ma pojęcia, że powrót po telefon zmieni całe jej życie. Dziewczyna mimowolnie staje się świadkiem dramatycznej sceny, absolutnie nieprzeznaczonej dla jej oczu. Mężczyzna, który popełnił zbrodnię, nie ma wyjścia - musi zabrać Hope w takie miejsce, skąd ona nie będzie w stanie uciec, a gdzie on spokojnie przemyśli sprawę i zastanowi się, co dalej.
Knox i Hope trafiają na odludzie, do domu nad jeziorem wśród rozległych lasów Wisconsin. Oboje próbują się przystosować do nowej sytuacji. On bije się z myślami, bo wciąż nie wie, co robić, ona próbuje do niego dotrzeć i wzbudzić w nim ludzkie odruchy. Każde z nich ma swój plan, ale wszystko się komplikuje, gdy ten milczący i skryty mężczyzna zaczyna zauważać w Hope coraz więcej podobieństw do bliskiej osoby z jego bolesnej przeszłości...
Mroczny i nieoczywisty dark erotyk z elementami thrillera!
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Camille Gale
Dziewczyna zza ściany
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka Redakcja i korekta: Beata Stefaniak-Maślanka Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/dzizza_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1588-6
Copyright © Camille Gale 2024
Nienawidziszinnych, bo nienawidzisz siebie
Cesare Pavese
Książka jest przeznaczona wyłącznie dla dorosłych czytelników.
W historii przedstawionej na kartach tej powieści nie podejmuję prób romantyzowania syndromu sztokholmskiego. Nie jest to też pochwała toksycznych relacji ani żadnej formy przemocy. Dla mnie to oczywiste i myślę, że dla każdego dojrzałego i świadomego czytelnika również powinno takie być, ale żyjemy w dziwnych czasach, dlatego wolę to jasno zaznaczyć.
O czym więc tak naprawdę jest ta książka? To opowieść między innymi o trudnych wyborach i o tym, że na świat warto czasem spojrzeć inaczej niż w sposób zero-jedynkowy. Rzadko kiedy coś jest tylko czarne albo tylko białe. To truizm, ale myślę, że powinnam o tym wspomnieć.
Ostrzegam również, że ta historia to nie romans, który przyniesie Wam ukojenie. Miejcie to na uwadze, zanim sięgniecie po tę książkę.
Zachowajcie otwarty umysł i czytajcie do końca.
Emocjonującej lektury!
Patrzę na zdjęcie Madison, które wciąż trzymam w małej drewnianej ramce, stojącej na szafce nocnej przy łóżku. Wpatrywanie się w jej fotografię to już niemal nałóg. Na pozór niegroźny, a jednak w jakiś sposób tragiczny.
Zrobiłem to zdjęcie pewnego letniego dnia podczas naszej randki w lunaparku. Na tle bezchmurnego nieba majaczy w oddali ogromny rollercoaster, ale kto zwracałby na niego uwagę, gdy na pierwszym planie jest ONA. Ma na sobie zwiewną niebieską sukienkę, a jej długie blond włosy są lekko rozwiane. W jednej dłoni trzyma kubek z napojem, a w drugiej turkusową bluzę – tę samą, którą zachowałem i którą wyciągam czasem z szafy, by zatopić w niej twarz, zanurzając się jednocześnie we wspomnieniach. Usta Madison zdobi delikatny uśmiech, a jej błękitne oczy spoglądają w obiektyw na wpół nieśmiało, na wpół zalotnie. Choć czuję, jakby to się zdarzyło w poprzednim życiu, wciąż dokładnie pamiętam tę chwilę, gdy udało mi się ją uchwycić w takim nastroju. Z tą iskrą w oku. Skromną, a zarazem kokieteryjną. Ta dwoistość jej natury zawsze przyciągała mnie do niej jak magnes. Zawsze.
Fotografia mi pomaga, gdy ból nogi się nasila, jak to zwykle bywa wieczorami. Rwanie w udzie i kolanie czasem wciąż trudno znieść, choć jest już zdecydowanie lepiej, niż było jeszcze kilka tygodni temu. Mógłbym tego uniknąć, ale uzależnienie się od leków przeciwbólowych to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję. Nie trzeba mi kolejnego nałogu, biorę więc tylko tyle, ile jest absolutnie niezbędne, tylko tyle, by móc w miarę normalnie funkcjonować. Choć jeśli się nad tym zastanowić, normalnie nie funkcjonuję już od wielu miesięcy. Jeżeli czegoś jestem absolutnie pewien, to tego, że nie ma dla mnie powrotu do zwykłego życia. Nie po tym wszystkim.
Jeszcze raz spoglądam na zdjęcie przy łóżku, by obraz uśmiechniętej i szczęśliwej Madison ukoił mój ból. Zarówno ból nogi, jak i ten drugi – bardziej skomplikowany, głębszy i mroczniejszy, który mogę próbować stłumić, ale z pewnością nigdy w pełni się go nie pozbędę.
Oprócz widoku mojej Maddie pomaga mi jeszcze tylko jedno.
To myśl o tym, co muszę dla niej zrobić.
To myśl, która utrzymuje mnie przy życiu, sprawia, że rano zwlekam się z łóżka, choć mam wszelkie powody, by nie wstać z niego już nigdy.
Myśl, która daje mi siłę, by przetrwać i przywrócić równowagę.
Dla Madison.
Jestem jej to winien.
Całą resztę, jeśli o mnie chodzi, może pochłonąć piekło.
Kolorowe światła Rochester odbijają się w wielkim oknie będącym jednocześnie ścianą biura. Z nosem niemal przyklejonym do szyby przyglądam się swojemu miastu i podziwiam jego nocne barwy. Muszę przyznać, że widok z jedenastego piętra jest rewelacyjny, ale o tak późnej porze wolałabym leżeć w wannie wypełnionej gorącą wodą we własnym mieszkaniu, niż czekać na to, aż mój szef wreszcie pozwoli mi pójść do domu. Zwłaszcza że dziś naprawdę nie mam już tutaj nic do zrobienia.
Niestety Drew Jones bardzo często spędza wieczory w pracy, a mnie nie wolno z niej wyjść, dopóki on sam tego nie zrobi lub nie wyrazi zgody, bym ja opuściła biuro wcześniej od niego. To jedna z tych rzeczy, których nie cierpię w byciu jego asystentką. Przesiadywanie tu do późnych godzin nocnych, czasem bez wyraźnego powodu, jest mi wyjątkowo nie w smak. Zresztą, gdyby chodziło tylko o to… Coraz częściej dopadają mnie myśli, że mogłabym poszukać sobie innej pracy. Wyrwać się z LaserCorp, spróbować czegoś nowego, odważyć się na zmiany…
Z rozmyślań wybija mnie dźwięk dzwonka mojej komórki. Podchodzę do biurka i spoglądam na jej ekran. Wyświetlające się na nim imię momentalnie mi przypomina, dlaczego wciąż tkwię właśnie w tej firmie.
– Cześć, braciszku. Co słychać? – silę się na luzacki ton. Nie chcę, by Owen martwił się niepotrzebnie moim kiepskim humorem. Musi się skupić na nauce i swoich egzaminach. Nic nie powinno go rozpraszać, a już na pewno nie moje dylematy zawodowe.
– Cześć, Hope. Mam nadzieję, że jesteś już w domu. Jesteś? – Troska młodszego brata rozczula mnie za każdym razem.
– Jeszcze nie, ale wkrótce będę. Czemu pytasz?
– Nie lubię, gdy musisz pracować po godzinach.
Przez niepokój w jego głosie od razu zaczynam żałować, że powiedziałam mu prawdę. Mogłam nie mówić, że nadal jestem w biurze.
– Wiem, kocie, ale czasem po prostu muszę dłużej zostać. To nic takiego. Co u ciebie? Coś się stało, że dzwonisz? Zwykle odzywasz się w niedzielę.
Westchnienie po drugiej stronie telefonu nie brzmi zbyt dobrze. Nie chcę się nakręcać, ale gdy chodzi o mojego młodszego brata, zawsze denerwuję się na zapas. Mam tylko jego, a on ma tylko mnie. To nieuniknione, że martwimy się o siebie nawzajem.
– Co jest, Owen? – ponaglam go.
– Wiesz, że nie lubię tego robić, ale tym razem nie mam wyjścia i muszę poprosić cię o pomoc. Właściciel podniósł nam czynsz, a ja pierwszą wypłatę z kawiarni dostanę dopiero za dwa tygodnie. Tyler też będzie kombinował kasę, więc nie założy za mnie do tego czasu… – zawiesza głos ze świadomością, że nie musi nic więcej dodawać. Niemal fizycznie odczuwam jego dyskomfort spowodowany tą prośbą.
Pieniądze, które dostaliśmy z ubezpieczenia po śmiertelnym wypadku rodziców, wystarczyły na pokrycie czesnego na uczelni, ale z całą resztą musieliśmy poradzić sobie sami. Dwa lata temu ja kończyłam już studia, Owen jednak miał je dopiero zacząć. Wiedziałam, że jako starsza siostra będę musiała zadbać o to, by mógł kontynuować edukację. Całkiem nieźle płatna praca w LaserCorp, choć niepozbawiona wad, okazała się wtedy wybawieniem.
– Po prostu powiedz, ile potrzebujesz. A najlepiej prześlij mi wszystkie potrzebne dane.
– Brakuje mi dwóch stów, ale tak zrobię. Dzięki, Hope. – W jego głosie słyszę ulgę, ale i swego rodzaju udrękę. Wiem, że nie chce obarczać mnie problemami finansowymi. Kolejnym zdaniem Owen potwierdza to, co bez problemu zauważyłam: nie czuje się dobrze z tym, że musiał mnie poprosić o pieniądze. Nie żebym potrzebowała potwierdzenia. – Oddam, gdy tylko zapłacą mi w kawiarni. Chyba poszukam jeszcze jakiegoś dorywczego zajęcia. Może zaczepię się w serwisie komputerowym, jeśli uda mi się pogodzić godziny pracy z tymi w kawiarni i z zajęciami na uczelni.
– O oddawaniu zapomnij, kocie. A z dorabianiem nie przesadzaj. Masz się skupić na nauce, to jest priorytet. Damy sobie radę. Zawsze dawaliśmy.
– Mimo to chcę oddać. Już czas, żebym wziął za siebie odpowiedzialność. Wiem, że próbowałaś trzymać mnie pod kloszem ze względu na rodziców, ale… oboje jesteśmy już dorośli, Hope. Jestem wdzięczny za to, że zawsze mogę do ciebie przyjść, i nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, ale mam nadzieję, że wkrótce nie będziesz musiała mi już pomagać.
– Zawsze będę ci pomagać, Owen – mówię łagodnie. – Mam przecież tylko ciebie.
– A ja ciebie, Hope… – Na chwilę zapada między nami cisza, jak zawsze, gdy nasze myśli kierują się ku rodzicom, których straciliśmy. Owen otrząsa się pierwszy. – Jeszcze raz dzięki za pomoc.
– Nie ma sprawy. A teraz już zmykaj, zaraz wychodzę do domu, więc musimy kończyć. Do usłyszenia w niedzielę.
Rozłączam się w tym samym momencie, w którym męska dłoń ląduje na moim ramieniu. Zaaferowana rozmową z Owenem nawet nie zauważyłam, że Drew zaszedł mnie od tyłu. Nie wzdrygam się, choć po plecach przechodzi mi nieprzyjemny dreszcz i mam ogromną ochotę ostentacyjnie odsunąć się od szefa. To nie pierwszy raz, gdy pozwala sobie na kontakt fizyczny, a ja ukrywanie niechęci do niego opanowałam już niemal do perfekcji.
Odwracam się w jego stronę ze zdziwioną miną, którą próbuję zamaskować odczuwany w tej chwili dyskomfort. Drew stoi zdecydowanie zbyt blisko, ale jemu nigdy to nie przeszkadza. Czasem mam wrażenie, że robi to specjalnie. Jakby chciał mnie sprowokować, bym przestała udawać, że nie zauważam, o co mu chodzi. Jakby chciał wywołać we mnie jakąś reakcję. Czy zdaje sobie sprawę, że nie byłaby ona taka, jakiej zapewne by sobie życzył?
Gdy ja rozmyślam o tym, jak odsunąć się od niego w taki sposób, by nie wyglądało to na ewidentną próbę odwrotu – bo wówczas przyznałabym, że zauważam coś, czemu on może po prostu zaprzeczyć – Drew wyciąga telefon z mojej dłoni i odkłada go na biurko, przy którym stoimy.
– Już chcesz uciekać do domu, Hope? – pyta, spoglądając na mnie z rozbawieniem.
A więc nie uniknę dziś jego gierek. Czuję się jak mysz, z którą kot od pewnego czasu bawi się coraz śmielej. Mysz świadoma, że prędzej czy później zostanie pożarta. Albo przynajmniej nadgryziona i wypluta.
Próbuję zachować pełen profesjonalizm, bo chyba tylko to powstrzymuje Drew przed posunięciem się o krok dalej. Do tej pory taka postawa się sprawdzała. W innym wypadku już by mnie tu nie było, nawet gdyby miało to oznaczać kłopoty finansowe i mniejszą pomoc dla Owena.
– Jeżeli jest jeszcze coś do zrobienia, to oczywiście zostanę, ale wydawało mi się, że już kończysz, Drew.
– Och, moja droga Hope… – Szef zakłada mi włosy za ucho, a zachowanie spokoju tym razem wymaga ode mnie dotarcia do jeszcze większych pokładów samokontroli.
Dotyk jego palców przy moim policzku sprawia, że robi mi się niedobrze. Wiem, że powinnam dać mu w twarz, wyraźnie zaprotestować, ale dotychczas trzymał ręce przy sobie, więc ta nowość mnie paraliżuje. Niestety potwierdza też moje obawy, że zabawa w kotka i myszkę powoli zaczyna go nużyć.
– Jak mogę kończyć, skoro jeszcze nawet nie zacząłem… bo nigdy nie dajesz mi zacząć. Chociaż… nawet mi się to podoba, ta twoja niedostępność. To podbija stawkę, gdy tak umykasz. – Śmieje się rozbawiony, ale cofa dłoń.
Mnie jakoś nie jest do śmiechu. Te aluzje bawią tylko jego samego. Co do jednego ma rację: może i toleruję podteksty, których mi nie szczędzi, ale swoim profesjonalizmem i chłodem skutecznie zniechęcam go do czegoś więcej, „nigdy nie daję mu zacząć”. A on do niczego mnie nie zmusza. Przynajmniej tak było do tej pory. Powinnam odejść z pracy, ale płaci naprawdę dobrze, a ja muszę dbać o Owena, chociaż do czasu, gdy skończy studia. Zatem… dopóki Drew nie przekracza pewnych granic… Choć odgarnięcie mi włosów i słowa o niedostępności są przecież właśnie tym: przekroczeniem pewnej granicy. Na gruncie zawodowym takie gesty można podciągnąć pod molestowanie.
– To ja będę właśnie już umykać – próbuję obrócić jego słowa w żart. Udaję, że nie wywołały we mnie obrzydzenia. Wymijam szefa i chwytam swoją torebkę. – Miłego weekendu i do zobaczenia w poniedziałek.
Drew wybucha śmiechem. Dobrze wie, co tu się dzieje. Nie zgrywam niedostępnej, ja po prostu uciekam przed jego awansami.
– Ach, no tak. Jutro i pojutrze masz urlop. Szczęściara! Co do weekendu: na pewno będzie miły, Hope. Kiedyś może cię przekonam, byś mi potowarzyszyła i zobaczyła, jak bawię się poza pracą. – Puszcza do mnie oko. – A potrafię się bawić!
Niedoczekanie.
– Dobranoc! – rzucam pospiesznie przez ramię, zanim zdąży jeszcze bardziej się rozkręcić. Ponownie ignoruję jego aluzję.
Nie interesuje mnie, co Drew Jones robi w wolnym czasie, nie mam ochoty spędzać z nim ani minuty więcej, niż to konieczne. Poza tym naprawdę zaczyna mnie przerażać fakt, że jego zaczepki stają się coraz śmielsze. Być może jednak będę zmuszona poszukać nowej pracy, jeśli mój szef zintensyfikuje swoje obleśne zaloty.
– Dobranoc, słodka Hope – dobiega mnie jeszcze jego rozbawiony głos.
Niemal się potykam, wybiegając w kierunku windy. Śmiech Drew dudni mi w uszach, gdy w pośpiechu opuszczam budynek LaserCorp.
Zapowiada się weekend pełen przemyśleń i badania rynku pracy.
Obserwuję wejście do budynku LaserCorp mniej więcej od trzech godzin. Znam każdą rysę na tej brudnej ścianie i nie zliczę, ile razy siedziałem – tak jak teraz – w samochodzie zaparkowanym po drugiej stronie ulicy, przyglądając się ludziom wchodzącym do firmy należącej do Drew Jonesa i wychodzącym z niej. Ekscytuję się na myśl o tym, że już tylko minuty dzielą mnie od realizacji planu, który zaprzątał mój umysł od długiego czasu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy nie było ani jednego dnia, ani jednej godziny, bym nie rozmyślał o tym, jak się poczuję, gdy wreszcie osiągnę swój cel. A ten pieprzony gnój obejrzy to z bardzo bliska.
Jego asystentka wychodzi właśnie z budynku, co oznacza, że facet prawdopodobnie za chwilę również opuści swoje miejsce pracy. Niemal zawsze wychodzą zaraz po sobie. Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić dlaczego. Nigdy nie przyjrzałem się tej kobiecie z bliska, ale z daleka wygląda na taką, na której Jones z chęcią położyłby swoje łapska. I zapewne kładzie.
Zwalczam obrzydzenie, zaciskam pięści, biorę głęboki oddech i sprawdzam broń za paskiem. Dojrzewałem do tej decyzji długo, ale oto nadchodzi kres tego napięcia. Wóz albo przewóz. Żadnych półśrodków.
Asystentka Jonesa oddala się szybkim krokiem i znika za rogiem LaserCorp, a ja wracam spojrzeniem do wejścia. Między nim a parkingiem znajduje się niewielka przestrzeń, której nie obejmuje żadna z kamer monitoringu. Zamierzam wykorzystać tę martwą strefę. Po tylu miesiącach przygotowań wiem, że ochroniarz o tej godzinie śpi albo ogląda głupie seriale w swojej kanciapie. Na obchód udaje się dopiero około północy. Lepszego momentu zatem nie będzie.
Za szklanymi drzwiami dostrzegam ruch.
To on.
Mężczyzna, który zniszczył mi życie.
Całe moje ciało napina się na jego widok. To, że ten facet jeszcze oddycha, jest obrazą dla wszystkiego i wszystkich wokół.
Czuję mrowienie w palcach i wiem, że już bardziej gotowy nie będę. I tak zbyt długo odwlekałem ten moment, dziś wreszcie odetchnę z ulgą.
Wysiadam z samochodu i z dłonią spoczywającą na broni ukrytej pod kurtką bez wahania ruszam w kierunku wejścia do LaserCorp. Gdy się do niego zbliżam, uświadamiam sobie, że Drew Jones musiał mieć niezły wieczór, bo z ust nie schodzi mu chytry uśmieszek. Uśmieszek, który z chorą przyjemnością zetrę z jego paskudnej gęby.
Takim właśnie człowiekiem się stałem.
I jemu przypisuję za to winę.
Zastanawiam się, czy tego wieczoru pieprzył swoją asystentkę i to właśnie dlatego oboje wychodzą z pracy jako ostatni. Ona wyglądała raczej na kogoś, kto jak najszybciej chce się znaleźć w domu, ale może po prostu spieszno jej było do faceta, któremu będzie musiała sprzedać bajkę o pracy do późna. Zadowolona mina Jonesa sugeruje, że dobrze się bawił w biurze. To, czy się pieprzą, nie ma żadnego znaczenia, ale myśl, że najprawdopodobniej tak właśnie jest, w tej chwili jeszcze bardziej mnie mobilizuje.
To było twoje ostatnie bzykanko w życiu, Jones.
Jestem już tylko kilka kroków od niego, gdy wreszcie wchodzi w martwą strefę, dokładnie tam, gdzie chcę go mieć. Tam, gdzie dosięgnie go karma.
Widzę zaskoczenie na jego bladej, pucołowatej twarzy, kiedy staję mu na drodze i szybkim ruchem wyciągam broń. Z satysfakcją obserwuję, jak zdumienie mężczyzny przeradza się w strach, a strach w przerażenie. Jestem niemal pewien, że Drew Jones właśnie popuścił w spodnie pod tym absurdalnie drogim płaszczem. Zapewne rzadko zdarza mu się nie panować nad sytuacją. A teraz to ja jestem panem jego losu. Z przyjemnością rozkoszowałbym się jego przerażeniem o wiele dłużej, ale wiem, że to luksus, na który nie mogę sobie pozwolić. Choć ten drań zasłużył na niekończące się cierpienie, muszę działać szybko.
– Weź mój… Oddam ci… – zaczyna bełkotać spanikowany, ale ja nie zamierzam dać mu dokończyć. Nie chcę jego pieniędzy. Tego, co mi zabrał, nie może już zwrócić.
Oddaję jeden strzał, którego odgłos zostaje wyciszony przez tłumik. Drew Jones ląduje na asfalcie z dziurą w okolicy serca. Przez krótką chwilę obserwuję wypływ krwi, upewniając się, że czegoś takiego nie uda mu się przeżyć. Mimo to na wszelki wypadek strzelam jeszcze raz. A potem jeszcze raz.
Dokonało się.
Czas się zwijać.
Już prawie docieram do zaparkowanego nieopodal samochodu, gdy nagle sobie przypominam, że zostawiłam w pracy telefon. Najpierw Drew wyjął mi go z dłoni, a potem w pośpiechu zabrałam torebkę, zupełnie zapominając o odłożonej na biurko komórce. Przeklinam w myślach i jego, i samą siebie, bo naprawdę nie mam ochoty na ponowne spotkanie z dziwnie rozochoconym szefem. Sama myśl o powrocie jest tak nieprzyjemna, że zaczyna mnie boleć brzuch. Do tego zrobiło się naprawdę późno, a ja wciąż nie porzuciłam marzenia o gorącej kąpieli i poczytaniu książki przed snem. Nie mam jednak wyjścia – nie mogę sobie pozwolić na rozstanie się z komórką na całe cztery dni. Muszę być pod telefonem, chociażby ze względu na Owena.
Odwracam się na pięcie i zrezygnowana ruszam z powrotem do LaserCorp. Mam szczerą nadzieję, że Drew wyszedł już z biura, bo nie chciałabym się na niego natknąć. Lęk, który czuję, uświadamia mi, że zachowanie mojego szefa naprawdę wykracza poza wszelkie standardy. Żyję w ciągłym napięciu, a wieczory w firmie, gdy zostajemy w pracy tylko on i ja, naprawdę dają mi do wiwatu. To nie jest normalne. I żadne pieniądze nie są tego warte. Wstępuje we mnie dziwna energia i obiecuję sobie, że zacznę się rozglądać za nowym zajęciem.
Pogrążona w myślach wychodzę zza rogu budynku i… nieruchomieję, próbując zrozumieć, na co właśnie patrzę.
Czuję się tak, jakby ktoś nagle przeniósł mnie do alternatywnej rzeczywistości, bo przecież takie rzeczy po prostu nie zdarzają się zwyczajnym ludziom!
A jednak mój szef leży na ziemi zupełnie nieruchomo, na jego białej koszuli, wystającej spod płaszcza, widnieje wielka ciemna plama. Nad nim zaś stoi jakiś mężczyzna ubrany na czarno. Na twarz ma nasunięty ciemny kaptur, a w dłoni trzyma pistolet. Czas jakby zwalnia i zauważam, że nieznajomy podnosi głowę, po czym sztywnieje na mój widok. Między momentem, w którym mnie dostrzega, a jego reakcją mija może ułamek sekundy, ale dla mnie to cała wieczność.
Po krótkim wahaniu facet wycelowuje we mnie broń.
– Nawet nie piśnij – rozkazuje chrapliwie i podchodzi szybkim krokiem, wciąż trzymając mnie na muszce. Staje za moimi plecami i boleśnie wbija w nie lufę pistoletu, tuż nad nerką. Nachyla się i szepcze mi do ucha: – Jeśli chcesz przeżyć, pójdziesz grzecznie ze mną. – Jest za blisko, napiera na mnie i wolną ręką obejmuje moją talię, jakbyśmy byli parą. Z powodu szoku nie potrafię się nawet wzdrygnąć. – Jedno słowo albo nieprzemyślany ruch i dołączysz do swojego szefa. Bądź rozsądna.
A więc wie, kim jestem! Wie, że pracowałam dla Drew! Zaczyna do mnie docierać, że to nie jest przypadkowy napad w celach rabunkowych. Gdyby tak było, facet nie znałby tych szczegółów.
Groźby napastnika wywołują oczekiwany efekt: jestem jak sparaliżowana i nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku, wpadam w jakiś dziwny trans.
Daję się poprowadzić na przeciwną stronę ulicy, gdzie w niewielkim zaułku stoi szare, zupełnie nijakie auto. Powinnam rozpoznać markę, zanotować w pamięci jak najwięcej detali, ale strach skutecznie upośledza moje funkcje poznawcze. Napastnik wpycha mnie na tylne siedzenie i dosiada się obok. Wciąż jestem na celowniku. Zaczynam się pocić, choć wieczór wcale nie należy do najcieplejszych.
– Kurwa! – klnie, a ja mam wrażenie, że zły jest raczej sam na siebie. – Wszystko popsułaś! – Jak na zawołanie wyprowadza mnie z błędu.
Widzę, że się denerwuje. Pociera niespokojnie skroń, a przynajmniej tak mi się wydaje, gdy jego dłoń znika pod obszernym kapturem, który wciąż zasłania mu połowę twarzy. Próbuję dostrzec jakieś cechy szczególne napastnika, ale nie jestem w stanie. Jest zbyt ciemno.
– Nikomu nic nie powiem – zdobywam się wreszcie na odwagę, by wykrztusić standardową formułkę, choć wiem, że w filmach ona i tak nigdy nie działa. – Wypuść mnie, a zapomnę, że cokolwiek widziałam. – Sama nie rozpoznaję swojego głosu. Nie sądziłam, że potrafię tak żałośnie kwilić. – Tak właściwie to ja niczego nie widziałam. Ty po prostu nad nim stałeś, ale wcale nie musiałeś tego zrobić. To mógł być ktokolwiek. Nie mogłabym być nawet świadkiem, bo naprawdę niczego nie widziałam!
– Zamknij się, kurwa! – Przystawia mi broń do czoła, ale nim zdążę wstrzymać oddech, równie szybko ją zabiera. – Muszę pomyśleć, więc zamilcz! – On zaczyna się kołysać jak dziecko, a ja zaczynam wątpić w jego poczytalność. Dobija mnie to, bo z szaleńcem jeszcze trudniej będzie rozmawiać. – Przez ciebie pewnie zarejestrowały mnie kamery! Musiałem wyjść z martwej strefy. Nagrały nas razem!
– Nie wiem, jak wyglądasz, w ogóle nic nie wiem – bełkoczę. – Zeznam, że byłam w szoku, że nic nie pamiętam. – Mam do siebie żal, że nie potrafię wymyślić lepszego kłamstwa. Ta część o szoku jest oczywiście prawdą, ale wiem, że do końca życia nie zapomnę widoku zastrzelonego Drew, więc tekst o amnezji jest totalnie żałosny. Nikt nie mógłby zapomnieć czegoś takiego.
– Kurwa! Mówiłem, żebyś się zamknęła! – podnosi głos, przez co kulę się jeszcze bardziej.
Po chwili ciszy bierze głęboki oddech. Jestem niemal pewna, że właśnie podjął jakąś decyzję, i zaczynam dygotać ze strachu, przekonana, że nie oznacza to dla mnie nic dobrego. Napastnik wysiada z auta, otwiera przednie drzwi i szuka czegoś w schowku, jednocześnie wciąż trzymając mnie na muszce. Nie odwraca się w stronę schowka, więc trudno mu manewrować wolną ręką. Czy teraz mogłabym uciec? Pewnie nie zdążyłabym nawet sięgnąć w kierunku drzwi, a już władowałby we mnie kulkę. Może powinnam spróbować, ale jestem cholernym tchórzem… Nie potrafiłam nawet postawić się Drew, więc niby jak miałabym uciec facetowi, który celuje do mnie z broni palnej?
Przez kaptur nie mogę tego zobaczyć, ale z jakiegoś powodu wiem, że mężczyzna mierzy mnie złowrogim spojrzeniem. To spojrzenie zapewne ma mnie ostrzec, że jeśli czegoś spróbuję, zginę szybciej niż mój szef.
Gdy napastnik w końcu znajduje to, czego szukał, w ekspresowym tempie wsiada z powrotem na tylne siedzenie. Zaczynam łkać i błagać go o litość, ale on nic sobie z tego nie robi. Szybkim ruchem wyciąga w moim kierunku rękę, czuję nagłe ukłucie, a potem już zupełnie nic.
Zapada ciemność.
Środek nasenny zaczyna działać, a ja przesiadam się za kierownicę i liczę do dwudziestu. Biorę kilka głębokich oddechów, po czym odpalam auto i ruszam w drogę. Pewnie powinienem zaczekać, aż w mojej głowie przestanie panować chaos, ale każda sekunda jest na wagę złota. Już i tak zbyt długo zabawiłem pod LaserCorp, w każdej chwili ktoś może nadejść i odkryć zwłoki tego wieprza.
Dopiero po przejechaniu kilku przecznic czuję, że w końcu mogę odetchnąć. Od momentu, gdy podszedłem do Drew Jonesa, do czasu zaaplikowania dziewczynie usypiacza funkcjonowałem na przyspieszonych obrotach. Wyrzut adrenaliny utrzymywał mnie w gotowości, a teraz, kiedy najgorsze za mną, czuję, jak dosłownie miękną mi nogi. Moje serce wciąż wali jak szalone, ale to okropne napięcie nieco się zmniejsza. Nie żeby to coś zmieniało w tej popieprzonej sytuacji, potrzebuję jednak chwili spokoju, by się zastanowić, co dalej. Mój plan nie zakładał porwania świadka morderstwa, bo żadnych świadków miało nie być…
Pocieszam się, że mogło być znacznie gorzej, gdybym nie zaopatrzył się w usypiacz. Co prawda planowałem wozić go ze sobą w zupełnie innym celu – na wypadek gdyby wypuszczono za mną list gończy, a ktoś postronny mnie rozpoznał, na przykład na stacji benzynowej czy w sklepie – ale podanie go tej dziewczynie było koniecznością.
Jadę przez uśpione miasto, pilnując się, by nie złamać żadnego przepisu. Kontrola policji oznaczałaby mój koniec. Wystarczyłoby, żeby policjanci szturchnęli pasażerkę na tylnym siedzeniu, by sprawdzić, czy ta rzeczywiście tylko śpi. Od razu by się przekonali, że jej sen nie jest do końca naturalny. Łatwo sobie wyobrazić, co zadziałoby się dalej. Więc choć chciałbym jak najszybciej opuścić miasto, jadę tak przepisowo, jak tylko się da, z trudem powstrzymując stopę przed dociśnięciem pedału gazu.
W głowie wirują mi tysiące myśli. Kurwa, kurwa, kurwa. Tyle miesięcy planowania i oswajania się z wizją morderstwa wzięło w łeb, bo dupa Drew Jonesa wróciła po coś do firmy w najmniej odpowiednim momencie! Kto wychodzi tak późno z pracy, żeby zaraz potem tam wracać? Mam ochotę krzyczeć i walić głową w kierownicę, by ukarać się za to, że nie przygotowałem się odpowiednio na taką możliwość. Jakie były szanse, że ta panna zrobi coś tak niedorzecznego? Zresztą nieważne, jak niewielkie, powinienem był przewidzieć takie komplikacje. To błąd, który może mnie wiele kosztować.
Teraz jednak muszę się skupić na tym, na co jeszcze mam wpływ. Dokonało się. Priorytetem jest aktualnie kwestia kobiety leżącej za moimi plecami i ucieczka, którą jej obecność niesamowicie mi utrudnia. Rozważam, czy mógłbym ją gdzieś zostawić pod osłoną nocy, ale…
Po pierwsze nie mogę tak po prostu wyrzucić jej śpiącej z auta, bo ktoś mógłby to zauważyć. Jest późny wieczór, ale to niczego nie zmienia. Poza tym muszę brać pod uwagę miejski monitoring. Naprawdę nie chcę się teraz nigdzie zatrzymywać.
Po drugie nie wierzę w ani jedno jej słowo, z pewnością podałaby policjantom szczegóły, które mogłyby ich do mnie doprowadzić. Właściwie wystarczyłby jeden konkretny detal, by się zorientowali, kto stoi za tym morderstwem. Fakt, że kuleję, nigdy nie działał na moją niekorzyść bardziej niż właśnie teraz. Wysoki i chromy – to tylko dwa przymiotniki, ale w moim przypadku zyskują wielką moc identyfikacyjną, bo policja już mnie zna i z łatwością połączono by mnie z tą sprawą.
Po wyjeździe z miasta napięcie znów nieco ustępuje. Nie czuję się szczególnie lepiej, ale w miarę oddalania się od miejsca zbrodni myślę coraz bardziej racjonalnie.
Na moment zatrzymuję się na poboczu. Sięgam po torebkę dziewczyny i szukam w niej telefonu komórkowego. Nie chcę, by ktoś mnie namierzył, więc powinienem się go pozbyć. O dziwo, nie znajduję komórki. Wsiadam więc na tylne siedzenie i przeszukuję kieszenie jej płaszcza, ale tam natrafiam jedynie na rachunek za lunch. To dziwne, że ta kobieta nie ma przy sobie telefonu, szkoda mi jednak czasu, by się nad tym rozwodzić. Może to właśnie po komórkę wracała do biura? Nieistotne, w końcu dla mnie to nawet lepiej. Cały postój trwa nie dłużej niż trzy minuty.
Wracam za kółko. Instynktownie kieruję się do domu nad jeziorem, w którym miałem przeczekać kilka dni po całej akcji, zaszyć się na jakiś czas, a potem, jeśli los pozwoli, ruszyć dalej w drogę, najprawdopodobniej na południe.
Ten dom to nieruchomość, o której nikt nie wie. Kupiłem go kilka miesięcy wcześniej na fałszywe nazwisko, płacąc gotówką. Od początku zakładałem, że może mi się przydać jako kryjówka, stąd zakup na fałszywe dane, ale wtedy w niewielkim stopniu żywiłem jeszcze nadzieję, że w takiej samotni być może uda mi się w końcu odzyskać spokój ducha. Tak się jednak nie stało. Dość szybko się zorientowałem, że bliskość natury, las, jezioro i wszechogarniająca cisza w niczym mi nie pomogą, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej mnie przygnębią.
Teraz dom wykorzystam zgodnie z pierwotnym założeniem. Nie jest to kompletne odludzie, ale o tej porze roku nikt nie zapuszcza się w te rejony. I bardzo dobrze! Nikt też nie usłyszy dziewczyny, gdy ta już się ocknie i zapewne zacznie panikować.
Tymczasem to ja muszę powściągnąć emocje, by nie poddać się panice. Nie tak to miało wyglądać. Pojawienie się świadka sprawiło, że nawet nie miałem czasu się zastanowić, jak się czuję z tym, co zrobiłem.
Czy to pomogło?
Czy było warto?
Wydanie werdyktu zostawiam sobie na później. Dzisiaj mam w głowie zbyt duży mętlik.
Biorę głęboki oddech i spoglądam w lusterku na nieprzytomną dziewczynę. Nie powinna się ocknąć jeszcze przez kilka najbliższych godzin. Może w tym czasie spłynie na mnie olśnienie, co powinienem z nią zrobić.
***
Trzy godziny później przebijam się wąską, leśną drogą, by w końcu dotrzeć nad jezioro. Nad jego brzegiem stoi jedynie kilka domów letniskowych, zlokalizowanych w sporej odległości od siebie. Każdy z własnym pomostem i wąskim kawałkiem plaży stanowi swego rodzaju samotnię dla właścicieli. Niektóre z nich to prawdziwe wille, ale mój nie jest w najlepszym stanie. Bliżej mu do rozpadającego się bungalowu niż ekskluzywnej nieruchomości wakacyjnej. Było mnie na niego stać tylko dlatego, że potrzebuje solidnych napraw i jest dość mały. Gdyby znajdował się bliżej pozostałych, ich właściciele pewnie truliby mi dupę o remont, by takim straszydłem nie psuć estetyki okolicy. Na szczęście po tej stronie jeziora jest osamotniony, pozostałe budynki skupiają się na drugim brzegu.
Wytężam wzrok, by z oddali przyjrzeć się majaczącym na horyzoncie willom. W tych ciemnościach ledwo dostrzegam ich zarysy, żadna nie ma włączonego oświetlenia frontowego. Tak jak sądziłem – o tej porze roku stoją puste. Późną jesienią mało kto lubi spędzać czas z dala od cywilizacji. Zimna woda i brak słońca z pewnością do tego nie zachęcają. Nie zamierzam się skarżyć na brak sąsiadów.
Jezioro jest z każdej strony otoczone lasem. Reflektory mojego samochodu są w tej chwili jedynym źródłem światła, co sprawia, że w środku nocy okolica wydaje się naprawdę mroczna. Gorzko się do siebie uśmiecham. To wszystko tak bardzo pasuje do tego, co właśnie dzieje się w moim życiu.
Mrok i jeszcze więcej mroku.
Dziewczyna na siedzeniu pasażera miała naprawdę cholernego pecha, że musiałem ją w to wciągnąć, ale nie uzyska ode mnie współczucia, bo już go w sobie nie mam.
Parkuję przed domem i idę otworzyć drzwi, by móc wnieść do środka swoją ofiarę. Zapalam światło, bo wiem, że gdy zgaszę samochód, w tych ciemnościach trudno mi będzie dotrzeć do wejścia bez potknięcia się o wystające gałęzie czy kamienie. Zaniedbany jest nie tylko dom, ale i przylegający do niego teren. W ciągu ostatnich miesięcy naprawdę nie miałem głowy do takich spraw jak roboty w ogródku. I jeśli się nad tym zastanowić, to już raczej nie będę miał.
Gdy wracam do samochodu, przychodzi mi do głowy pewna myśl. Mógłbym przecież wepchnąć auto do jeziora razem ze śpiącą w nim kobietą. To idealne rozwiązanie: jest środek nocy, panują egipskie ciemności, nie ma żadnych świadków oprócz sów pohukujących w lesie, a najbliższe tereny zamieszkane znajdują się kilka mil stąd. Wystarczyłoby tylko trochę wysiłku…
Gdybym odpowiednio przyblokował pedał gazu…
A potem…
Brak środka transportu nie stanowiłby jakiegoś wielkiego problemu. I tak powinienem porzucić to auto prędzej czy później. Przejście pieszo do najbliższego miasteczka nie byłoby wysoką ceną za pozbycie się kłopotu, a jutro o tej porze mógłbym znajdować się już daleko od miejsca zbrodni numer jeden i numer dwa. To całkiem logiczne rozwiązanie.
Otwieram drzwi samochodu, by spojrzeć na uśpioną dziewczynę. W tym półmroku wygląda tak spokojnie i niewinnie… Jakby naprawdę po prostu spała. Umiem sobie wyobrazić, że przyjechaliśmy tutaj jako para na krótki odpoczynek od zgiełku miasta, a ja za chwilę obudzę ją po długiej podróży, by oznajmić, że jesteśmy na miejscu… Ale to zgubne wyobrażenia. Odebrano mi prawo do takich obrazków. Moje życie już nigdy i z nikim nie będzie tak wyglądało. Nie mogę o tym zapominać.
Kurwa.
Nie ma sensu się oszukiwać, że byłbym w stanie utopić tę Bogu ducha winną dziewczynę wraz z samochodem. Kulka w pierś Jonesa to jedno, ale to…
Krzywię się z odrazą. Widocznie zostały we mnie jeszcze jakieś resztki człowieczeństwa. Śladowe.
Wyciągam swoją ofiarę z auta. Męczę się z bezwładnym ciałem, ale gdy już udaje mi się je wydobyć i dziewczyna spoczywa na moich rękach, stwierdzam, że jest zaskakująco lekka. Taka drobna i krucha, że naprawdę mógłbym ją zniszczyć bez większego wysiłku. Jest na mojej łasce, to ja decyduję o jej losie i wystarczyłaby zaledwie chwila, by problem, który spowodowała, zniknął. Jedna krótka chwila…
A jednak niosę asystentkę Jonesa do domu, starając się o nic nie potknąć.
Wewnątrz układam ją na łóżku w mniejszym z pokoi. Z niewielkiego schowka obok łazienki wyciągam sznur. Powinien się nadać, jest wystarczająco gruby, by nie dać dziewczynie szansy na wyswobodzenie się, gdy już się obudzi. Kneblować jej nie zamierzam, i tak nikt nie usłyszałby krzyku, nawet gdyby pozostałe domy nad jeziorem miały obecnie lokatorów. Drugi brzeg jest zbyt daleko.
Wracam ze sznurem do pokoju, w którym ją zostawiłem, i siadam obok niej na łóżku. Wreszcie mam okazję lepiej jej się przyjrzeć. Ma długie blond włosy, związane w teraz już nieco sfatygowany kucyk. Jest młoda, dałbym jej nie więcej niż dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat. Już gdy ją tutaj niosłem, zauważyłem, że jest drobna, ale teraz widzę, że także całkiem zgrabna. Niczego jej nie brakuje w strategicznych miejscach, co mogę stwierdzić dzięki temu, że ma na sobie dość obcisłą spódnicę i białą koszulę, widoczną pod rozpiętym płaszczem. Jest naprawdę atrakcyjna i z jakiegoś powodu to odkrycie działa mi na nerwy, które już i tak są zszargane.
Ze zdziwieniem zauważam też coś, co wcześniej mi umknęło – dziewczyna wyglądem przypomina Madison… Nie wiem jeszcze, jaki ma kolor oczu, bo wcześniej, w mroku, nie zwróciłem uwagi na tak nieistotny szczegół, ale cała reszta jest dość zbieżna – włosy, figura, delikatne rysy twarzy, które tak podobały mi się w Maddie… Ta filigranowość i kruchość… Mogłyby być siostrami.
Otrząsam się z takich myśli, bo to donikąd mnie nie zaprowadzi, a już na pewno nie przyniesie niczego dobrego. Przekroczyłem granicę, zza której nie ma powrotu. Ta dziewczyna musi zniknąć w ten czy inny sposób, a fakt, że przywołuje wspomnienie o urodzie Madison, jest tylko dodatkowym argumentem za tym, by się jej pozbyć. Wspomnienia oznaczają ból, a przecież to, czego się dziś dopuściłem, miało go uśmierzyć.
Przenoszę wzrok na sznur, który trzymam w dłoniach, i w końcu zaczynam działać. Zsuwam z ramion nieprzytomnej dziewczyny czarny płaszcz i przekręcam jej bezwładne ciało na bok, by móc go zupełnie zdjąć. Gdy już udaje mi się z tym uporać, zbliżam do siebie jej szczupłe nadgarstki, po czym krępuję je najumiejętniej, jak potrafię, i sprawdzam, czy są związane wystarczająco mocno. To samo robię z kostkami, zdjąwszy z nich szpilki. Moja ofiara ma małe stopy, zgrabne i wąskie, a pod rajstopami dostrzegam paznokcie pomalowane na różowo, tak jak te u rąk. Nawet to jest podobne…
Obcowanie z jej delikatnym i bezwładnym ciałem sprawia, że czuję się coraz bardziej poirytowany. Zrujnowała mi akcję i choć Jones nie żyje, znalazłem się przez nią w jeszcze większym gównie. Powinna za to zapłacić. Tak byłoby sprawiedliwie.
Ogarnia mnie wściekłość, która z sekundy na sekundę narasta. Nienawidzę tego, co się ze mną stało.
Wychodzę z pokoju, zanim myśli o zrobieniu dziewczynie krzywdy przerodzą się w czyny.
Otwieram oczy. Przez chwilę nie rozumiem, gdzie się znajduję i dlaczego odczuwam ból, głód oraz silne pragnienie. Mrugam kilka razy, by odgonić sen i wrócić do rzeczywistości. Zupełnie nie rozpoznaję pomieszczenia, w którym się obudziłam.
I wtedy nagle wszystko do mnie wraca…
Zrywam się gwałtownie, próbuję usiąść, ale zaczyna mi się kręcić w głowie, więc opadam na plecy. Oddycham głęboko, starając się nie wpaść w panikę, i ponawiam próbę zmiany pozycji. Tym razem jestem już bardziej świadoma swojego ciała, dociera do mnie, że mam ograniczoną swobodę ruchu, a pęcherz boleśnie daje o sobie znać. Spoglądam w dół i ze zgrozą zauważam gruby sznur wbijający się bezlitośnie w moje nadgarstki i kostki. Sam ten widok sprawia, że ból jakby się nasila. Dodatkowo mam zesztywniały kark, zapewne od długiego pozostawania w niewygodnej pozycji. Obok mnie leży koc, ale nie byłam nim przykryta. To wyjaśnia, dlaczego jestem tak zziębnięta.
Miliony pytań przelatują przez moją głowę, ale trzy z nich powracają wyjątkowo uporczywie.
Ile godzin byłam nieprzytomna?
Dokąd przywiózł mnie morderca Drew?
Czego ode mnie chce, bo czegoś na pewno, skoro jeszcze żyję?
Ponownie podciągam się niezgrabnie do siadu, a ból, jaki przy tym odczuwam, sprawia, że z moich ust wydobywa się niekontrolowany jęk. Obrzucam spojrzeniem pomieszczenie, w którym się obudziłam – wygląda na zwyczajny pokój w jakimś domu. Nigdzie nie widzę swojego płaszcza, torebki ani butów. Ściany są pomalowane na kolor kawy z mlekiem i lekko przybrudzone. Pod oknem, przez które wpadają (chyba) poranne promienie słońca, dostrzegam niewielki stół i dwa krzesła. Po drugiej stronie pokoju widzę duży fotel, szafę i komodę, na której ustawiono ozdobny, ale pusty wazon, a zaraz obok niewielką lampę. Meble wyglądają na stare i podniszczone. Pewnie mogło być gorzej – mogłam przecież leżeć na zimnej posadzce w jakiejś zatęchłej piwnicy, nie zaś na rozkładanej kanapie w całkiem zwyczajnym pokoju. Choć jeśli mam być szczera, w tych strasznych okolicznościach to i tak marne pocieszenie. Facet zabił człowieka, a ja jestem jedynym świadkiem jego zbrodni. Z tej sytuacji nie ma już dobrego wyjścia, warunki lepsze niż zimna piwnica niewiele zmieniają w moim położeniu.
A jednak wciąż żyję. Chwytam się tej myśli, bo to jedyne, co mi pozostało. Odganiam też przypuszczenia, czego ten psychol może jeszcze ode mnie chcieć, zanim na dobre pozbędzie się problemu, jakim niewątpliwie się dla niego stałam.
Próbuję zająć czymś głowę i skupiam się na widoku za oknem. Staram się dojrzeć cokolwiek, co powiedziałoby mi, gdzie się znajduję, ale z łóżka widzę jedynie drzewa. Dużo drzew.
A zatem wywiózł mnie do lasu…
Tak sądziłam: krzyk o pomoc nic by nie zmienił, mógłby mi jedynie zaszkodzić. Nie żebym wcześniej czuła, że mam jakiekolwiek szanse, ale teraz dopada mnie myśl, że naprawdę nie wyjdę stąd żywa. Nawet jeśli ktoś odkrył już ciało Drew, to mi nie pomoże. Równie dobrze to ja mogę zostać podejrzaną o morderstwo. Gdy policji nie uda się ze mną skontaktować, mogą wyciągnąć bardzo niekorzystne dla mnie wnioski. To jednak, z oczywistych względów, nie jest w tej chwili moim największym problemem.
Chrobotanie klucza w zamku powoduje, że momentalnie kulę się w sobie. Nie czuję się gotowa na ponowną konfrontację z mordercą. Czy w ogóle można być na to gotowym? Mogłam się jednak domyślić, że prędzej czy później się tutaj zjawi. Może lepiej mieć to już za sobą?