Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
52 osoby interesują się tą książką
Zaginięcie Marty Berg
Tajemnicze zniknięcie dziewiętnastolatki wstrząsnęło całym krajem. Mimo intensywnych działań prowadzonych przez policję, detektywów, jasnowidzów i rodzinę – dziewczyny nie udało się odnaleźć.
Kilkanaście lat później w tym samym nadmorskim miasteczku znaleziono zwłoki. Sprawa wygląda na beznadziejną – denat ma zmasakrowaną twarz i nie wiadomo, czy to samobójstwo, wypadek, czy może inscenizacja.
Wśród lokalnej społeczności nie milkną głosy, że mężczyzna mógł wiedzieć, co się stało z zaginioną Martą Berg.
Do śledztwa zostaje zaangażowany Hubert Meyer. Czy profiler przerwie panującą zmowę milczenia? Kto z otoczenia Marty wie więcej, niż chce przyznać? Kim jest denat i czy za swoją wiedzę zapłacił życiem?
Kiedy większość kłamie, a reszta milczy, Hubert Meyer musi znaleźć jednego, któremu najmniej się to opłaca...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 369
Ilustracja na okładce: Andrzej Pągowski
Opracowanie graficzne: Magdalena Błażków Kreacja Pro
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Irma Iwaszko
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Beata Kozieł-Kulesza
© by Katarzyna Bonda
All rights reserved
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3077-9
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Chodziło o strach. On miał go w nadmiarze, oni go nie znali. Ulokował się w nim we wczesnym dzieciństwie, wgryzł się w jego duszę jak smutek. Obrał w nim sobie stałą siedzibę i nigdy go nie opuszczał.
D. LEHANE, Rzeka tajemnic,
przeł. Ł. Nicpan, Warszawa 2008
Dla dr Sylwii Jędrzejewskiej,
by nikt nie miał wątpliwości, kim jest Pantera
Komenda Powiatowa Policji w Lęborku
10 sierpnia 2010 (wtorek)
– To była ta dziewczyna – powtórzyłem. – Marta Berg. Szła na bosaka, ze szpilkami w rękach, ubrana w kraciastą koszulę i minispódniczkę, która ledwie zakrywała jej pośladki. Widziałem ją, jak maszeruje deptakiem, a potem siada z tym facetem na ławce.
Ze sterty zdjęć, które mi podsunęli, wybrałem jedno. Postukałem w nie palcem i zaraz go zabrałem, żeby nie zapytali o brud pod moimi paznokciami.
– Ten ręcznik był żółty. Zastanawiałem się, co za idiota chodzi się kąpać o piątej nad ranem i jak namówił taką dziewczynę, żeby z nim pogadała. To była naprawdę klasa laska. Zgrabna, szczupła. Po prostu śliczna. A z tego gościa był zwykły lamus. – Umilkłem.
Wpatrywałem się w pomarszczonego jak suszona śliwka gliniarza i kobietę siedzącą obok. Powiedzieli mi, że ona jest prokuratorem, ale im nie dowierzałem. Była zbyt młoda na prawniczkę. Praktycznie moja rówieśnica, a ja wciąż jeździłem śmieciarką.
– Znasz tego faceta? – warknął policjant, jakby wcale mnie nie słuchał. – Nazwisko.
Pokręciłem głową.
– Przyjechałem tu do roboty. Nikogo w Łebie nie znam.
– Dlaczego wcześniej się nie zgłosiłeś? – Pierwszy raz odezwała się prokuratorka. – Od zaginięcia Marty minęło przeszło dwa tygodnie. Wszystkie media grzeją ten temat.
– Nie mam telewizora. – Wzruszyłem ramionami. – Mieszkam w barakach po drugiej stronie kanału i w sumie to jeszcze się nie rozpakowałem.
– Plakaty poszukiwawcze wiszą na każdym słupie – rzuciła, łypiąc na mnie podejrzliwie. – O tym, jak nazywała się zaginiona, nikt ci nie mówił. Sam podałeś jej nazwisko.
– To była ona – podkreśliłem zniecierpliwiony i obejrzałem się na drzwi, których pilnował umundurowany funkcjonariusz. – Jestem pewien, że właśnie ją widziałem. Mogę już iść? Nic więcej nie wiem.
– Nie odpowiedziałeś na pytanie – rzekła z naciskiem. – Dlaczego zgłosiłeś się, dopiero kiedy kumpel cię wydał? Wolałeś uprzedzić nasz ruch? Dziś planowaliśmy cię zatrzymać. Wiesz o tym. Nie udawaj…
Chciałem wybuchnąć gniewem. Krzyknąć, że nie mają nic i powinni jak najszybciej szukać faceta z ręcznikiem, ale tylko opuściłem ramiona i zapadłem się w sobie.
– Nie mam tu kumpli – wyszeptałem. – I nie obchodzi mnie, co ludzie gadają.
– Tomku – zaczęła łagodniej kobieta. – Powiedz lepiej prawdę.
– Zabiłeś ją?! – ryknął gliniarz i rzucił się do mnie.
Cały mój udawany spokój prysł. Zerwałem się, aż upadło krzesło. Od jego ciosu uchyliłem się w ostatniej chwili.
– Zostaw mnie! – krzyknąłem. – Nic jej nie zrobiłem! Przysięgam! Zgłosiłem się, bo myślałem, że moje zeznanie pomoże wam ją znaleźć!
– Wiemy, że poszedłeś za nią – ciągnęła prokuratorka. – Nie wsiadłeś do szoferki. Kolega cię szukał.
– Nie! To nieprawda!
Przed oczyma zrobiło mi się ciemno. Zrozumiałem, że to zasadzka. Zamkną mnie, przybiją tę sprawę, a jak się dowiedzą, że kiblowałem, nigdy nie wyjdę z pudła.
– Skurwysyny chcą mnie pogrążyć – wyszeptałem i spojrzałem z nadzieją na kobietę, która nagle wydała mi się dużo starsza. Złożyłem ręce jak do modlitwy. – Musi mi pani uwierzyć. Nie mam z tym nic wspólnego! Po prostu ją widziałem. To wszystko…
– A ja myślę, że ty wiesz, co stało się z Martą Berg. Gdzie zniknęła…
– Nie wiem! – Nie dałem jej skończyć. – Nie mam zielonego pojęcia! – Nagle siły mnie opuściły. Bałem się, że zacznę się jąkać. – Nie zgłosiłem się, bo śledziłem ją aż do lasku. – Głos mi drżał. – Widziałem wpierw, jak idzie deptakiem, a potem siedzi z tym facetem z ręcznikiem. Wcześniej sam do niej podszedłem.
– I? – przerwała mi. – Co było dalej?
– Zagadałem do niej. – Słowa same poleciały z ust. – Zapytałem, czy dokądś jej nie podwieźć. Czy nie potrzebuje pomocy, bo wydawała się bezbronna. Martwiłem się, czy ktoś tego nie wykorzysta. Ona była ostro wstawiona – powtórzyłem i znów umilkłem.
Oboje wpatrywali się teraz we mnie, a z ich spojrzeń czytałem, że się pogrążam. Intuicja nakazywała mi milczeć, ale jej nie słuchałem. Mówiłem jak nakręcony.
– Pomyślałem, że może jest potrzebująca. No wiecie, była zawiana, widać, że prawie nie spała i trochę się zataczała. Wiedziałem, że mam na sobie kombinezon, że jestem zwykłym śmieciarzem, ale ona była taka ładna… Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem spróbować…
– I co było dalej? – powtórzyła kobieta.
Dała znak gliniarzowi, żeby się przymknął, bo znów zaczął do mnie coś bluzgać. Mówiła łagodnie, spokojnie. Czułem, że to podstęp, ale była moją jedyną nadzieją. Chciałem ją przekonać.
– Ona, ona… – zacząłem się jąkać. – Ona nie chciała ze mną gadać. Wyburczała coś nieprzyjemnego…
– Co dokładnie?
– Coś w stylu, żebym spierdalał. Język jej się plątał, a oczy miała zamglone i zaczerwienione, jakby wcześniej płakała. Ale nie była smutna, raczej zagniewana. Dlatego potem było mi przykro, że z tym gościem z ręcznikiem usiadła i nawet się uśmiechała…
– Co było dalej? – powtórzyła swoje kobieta.
Miałem dość tego pytania. Było jak zdarta płyta. Podniosłem ręce i zatkałem sobie uszy. Kręciłem głową jak oszalały, bo stary gliniarz nagle zaczął wrzeszczeć:
– Rzuciłeś się na nią! Zgwałciłeś, a potem zabiłeś, żeby nikt się nie dowiedział. Gadaj lepiej, gdzie ukryłeś ciało!
– Nie zgwałciłem jej! Nie mam z tym nic wspólnego! – krzyknąłem. – Odwalcie się ode mnie! Nic jej nie zrobiłem. Kiedy mnie zrugała, odwróciłem się i odszedłem. Nawet nie patrzyłem, w którą stronę poszła, bo wstyd mi było, że suka mnie przegoniła! Chciałem jej pomóc! Tak samo jak wam teraz!
– Uspokój się. My tylko staramy się odtworzyć przebieg wydarzeń. Wiesz, że to teraz priorytetowa sprawa?
Kobieta przemawiała cicho, wręcz z troską, jakby za wszelką cenę starała się przywrócić pokojową atmosferę sprzed ataku kolegi, ale było za późno. Już jej nie słuchałem.
– Skoro macie mnie za podejrzanego, żądam adwokata – wychrypiałem. Spojrzenie utkwiłem w półksiężycach swoich brudnych paznokci. – I dopóki nie załatwicie mi papugi, nie powiem słowa więcej.
– Komisarzu Mączka – zwróciła się do policjanta kobieta. – Proszę zostawić nas samych.
– Nie ma mowy! – Suszona śliwka się obruszył. – Odpowiadam za panią prokurator. Gdyby coś stało się w tej sali, to ja będę miał dyscyplinarkę. Proszę nie strugać odważnej, dobrze radzę. Ten człowiek był karany, może być zdolny do wszystkiego!
– Zwalniam pana z tej odpowiedzialności! – odparła twardo prokuratorka, patrząc mi prosto w oczy. – Chciałabym zostać ze świadkiem sam na sam. Bo pan Krajewski jeszcze nie jest podejrzany i przyszedł tutaj z własnej woli. Dobrze mówię, Tomku?
Skinąłem nieznacznie głową, a ona uśmiechnęła się z zębami. Przez chwilę miałem wrażenie, że jest po mojej stronie, ale zaraz wrócił mi rozum. Odwróciłem się do okna. Kątem oka widziałem, jak niezadowolony gliniarz opuszcza pokój przesłuchań, ale na młodą prokuratorkę ponownie nie spojrzałem. Nie ufałem jej już. Miała wcześniej swoją szansę. Nie wykorzystała jej. Chciała mnie pogrążyć. Musiałem uważać.
– Zdajesz sobie sprawę, że ukrywając dane, które mogłyby nam pomóc w odnalezieniu Marty Berg, kręcisz na siebie bicz? – zaczęła z pobłażliwym uśmieszkiem, kiedy zostaliśmy sami. – Wiemy, że było trochę inaczej. Twój kolega złożył wyczerpujące zeznania.
– Ciekawe jakie! – ryknąłem.
– Nie mogę ci powiedzieć – oznajmiła tym swoim apatycznym głosem robota. – Ale poprawiłbyś swoją sytuację, gdybyś współpracował. Wiem, że swoje przeżyłeś, i zapewniam cię, że nie będę cię oceniała przez cienie przeszłości. Zanim tutaj weszliśmy, dokładnie przejrzałam twoje akta z poprawczaka.
– Żądam adwokata i zapewniam panią, że jestem niewinny – ogłosiłem. – Ktokolwiek mnie pomawia, jest w błędzie. Wtedy też tak było, a poszedłem siedzieć!
– Skąd wiesz, że ktoś cię pomawia? – odbiła piłeczkę już bez uśmiechu.
– A co mógłby zeznać stary Puchalski? Sam miał na nią ochotę! Taka prawda…
– Puchalski? – Zmarszczyła się i zaczęła wertować papiery, które miała przed sobą. – Kto to jest?
Zacisnąłem usta i nic więcej nie powiedziałem, chociaż ona próbowała wszelkimi sposobami. Mamiła obietnicami, groziła, a na koniec wręcz błagała. Zamknęli mnie na cztery osiem, ale naprawdę nic na mnie nie mieli, więc jak tylko brama aresztu się otworzyła, ruszyłem na dworzec. Z baraków robotniczych nie zabrałem swoich rzeczy. Bałem się, że członkowie ekipy poszukiwawczej Marty Berg zlinczują mnie, a może nawet zabiją. Nie czekało mnie tam nic dobrego.
Trzy miesiące później jeździłem śmieciarką w zupełnie innym mieście i z całych sił starałem się zapomnieć o Marcie Berg. Było to trudne jeszcze przez najbliższe lata, bo sprawa wypływała co jakiś czas, kiedy pojawiały się nowe tropy. Żałowałem, że wtedy się zgłosiłem. Mogłem siedzieć cicho i nie zgrywać samarytanina. A Marta? Śniła mi się czasem po pijaku. Mówiłem ponoć wtedy przez sen. Że ją uratuję, że już nie musi się bać. Zawsze, ale to zawsze siadała ze mną na tej ławce i wcale mnie nie przeganiała.
TRZYNAŚCIE LAT PÓŹNIEJ
GDAŃSK, Komenda Wojewódzka Policji
– W wyjaśnianiu zjawisk należy dążyć do prostoty, wybierając takie rozwiązania, które opierają się na najmniejszej liczbie założeń i pojęć – zakończył wykład Hubert Meyer. – Inaczej mówiąc, kiedy słyszysz tętent kopyt, pomyśl o koniach, a nie o zebrach.
Sala wybrzmiała śmiechem, a policjanci, sędziowie i prokuratorzy zaczęli wstawać, zamykać swoje laptopy i przeciskać się do przodu, by uścisnąć dłoń słynnego profilera. Hubert cierpliwie odpowiadał na pytania, rozdawał wizytówki i obiecywał wsparcie, ale kiedy młodsi rangą funkcjonariusze wyciągnęli komórki i zaczęli prosić o selfie, wstał, zamknął swoją prezentację. Materiały szkoleniowe zapakował do aktówki.
– Jutro z samego rana wracam do Warszawy – oświadczył bezceremonialnie. – Na biurku mam kilkanaście spraw czekających na opinię, więc wybaczcie, pożegnam się. Robota sama się nie wykona.
Rozległy się protesty i narzekania, bo kursanci liczyli na zakrapiany wieczór z Meyerem.
– Szefie, w kuchni czekają trzy kraty wódki. A i porządny łyskacz się znajdzie – zachęcali. – Chyba że pan woli z colą. Polecimy do żabki…
Psycholog spojrzał ponad tłumem i nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, chociaż inspektor Alina Chojnacka wcale na niego nie zerkała. Stała oparta o framugę drzwi i rozmawiała z tutejszym komendantem, który wychodził ze skóry, żeby zrobić wrażenie na atrakcyjnej oficer z Głównej. Obok niej stał doktor Mariusz Boziłow, przyjaciel Meyera i słynny anatomopatolog, który specjalnie wziął wolne i przyjechał na wykład incognito, ponieważ był skrytym pasjonatem zagadek kryminalnych. Hubert przepchnął się przez chmarę ludzi i ruszył w ich kierunku, szukając w głowie dobrego wytłumaczenia, dlaczego nie zostanie na przyjęciu. Gdyby nie obecność Aliny, następnego dnia miałby horrendalnego kaca, ale też kupę nowych znajomych, jednak na dziś zaplanował coś zgoła innego. Jeszcze przed wyjazdem do Gdańska zarezerwował stolik w restauracji Hewelke, bo wiedział, że Alina przepada za francuską kuchnią i dobrym winem. Policjantka nie miała wprawdzie pojęcia o czekającej ją randce, ale po owacji, jaką otrzymał dziś po szkoleniu, Hubert nie sądził, by odrzuciła jego zaproszenie. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, rozważał nawet wzięcie zaległego urlopu, do czego od kilku miesięcy zmuszała go szefowa wydziału Agnieszka Olton.
– Panie inspektorze – usłyszał cichy głos, po czym ktoś dotknął jego rękawa. Profiler odwrócił się gwałtownie, jakby wybudzono go z twardego snu. – Przepraszam, nie chcę zatrzymywać, ale mam sprawę niecierpiącą zwłoki. Może mi pan poświęcić sekundę albo dwie?
Hubert stanął, obdarzył człowieka taksującym spojrzeniem. Gość był rosły, napakowany. Na nosie miał drogie okulary, a wymyślną bródkę przycinał mu z pewnością barber. Jego ubranie nie przypominało żadnego ze strojów obecnych tutaj funkcjonariuszy. Garnitur, spinka do krawata i skórzana torba z jakiegoś egzotycznego zwierza nasuwały podejrzenie, że to raczej adwokat. Z tym że na liście uczestników szkolenia Meyer nie widział ani jednego mecenasa.
– Alfred Kolendo – przedstawił się i wyciągnął do psychologa wielką dłoń, a potem, jakby czytając Meyerowi w myślach, dorzucił: – Nie jestem policjantem ani sędzią. Prokuratorem też nie…
– To widać – mruknął Hubert. – Więc kim pan jest i o co chodzi?
– Nie złamałem żadnych przepisów – zapewnił mężczyzna, a jednak zaczął się gęsto tłumaczyć. – Czekałem poza salą i wszedłem, jak tylko pan skończył. Komendant jest wujkiem mojej żony. Bywa u nas często. – Urwał. Wpatrywał się bojaźliwie w zmarszczone brwi Meyera, który nie ukrywał irytacji. – Możemy pomówić na osobności?
– To on pana wpuścił? – zapytał Meyer i wskazał zaśmiewającego się z żartu Aliny komendanta. – Może podejdziemy bliżej, żeby miał pan szansę się uwiarygodnić? – zaproponował z szyderczym uśmiechem.
Kolendo wyciągnął z kieszeni przepustkę. Była to wejściówka, jaką dostają VIP-y. Identyczną w kieszeni miał Meyer.
– Poprosiłem go o wsparcie, bo jestem bezsilny – kontynuował. – Nie wymyśliłem innego sposobu, żeby do pana dotrzeć. Jeśli trzeba, możemy iść zaraz. Komendant potwierdzi moją tożsamość. Jest chrzestnym mojej żony. I wujkiem – powtórzył drżącym głosem. – Wspieraliśmy jego kampanię, jak szedł do polityki. Nie udało się, więc został w mundurze.
Hubert podniósł rękę, a facet natychmiast umilkł. Profiler westchnął ciężko. Otaczający ich funkcjonariusze zaczęli się im przyglądać. Wielu miało obrażone miny, że odmówił picia z nimi, a gada z cywilem. Meyer był przekonany, że wszyscy zebrani wiedzą o prywacie. Znają się przecież, a ten gość wyróżnia się z daleka. Był też zirytowany, że komendant go nie uprzedził. To dlatego zagadał Alinę, by Kolendo miał czas wyłuszczyć swoją sprawę.
– Palisz pan? – mruknął. – Skoro szef tej budy to pański wujek, to pewnie wie pan, gdzie tu jest palarnia.
Mężczyzna skinął nieznacznie głową i śmiało ruszył w bok, a potem korytarzem przemknęli się na balkon. Kolendo otworzył skrzydło drzwi, a one od razu uderzyły o ścianę. Wiało przeokrutnie, bokiem zacinał śniegodeszcz. Meyer zawinął wokół szyi szalik, który jakimś cudem znalazł się w aktówce razem z dokumentami, po czym tak jak wykładał – w koszuli z podwiniętymi rękawami – wyszedł na taras.
Facet postąpił za nim, ale nie wyjmował papierosów. Ściskał swoją teczkę, jakby bał się nagłego uderzenia w brzuch, i łypał na boki, czy nikomu nie przyjdzie do głowy do nich dołączyć.
– Mów pan, o co chodzi, bo czas mi się kończy – popędził go Meyer, nie siląc się na uprzejmości. – Co to za sprawa, że musiał pan sięgać po oręż mundurowego wuja?
– Mieszkam w Łebie – zaczął facet. – Prowadzę tam kawiarnię, a poza sezonem palarnię kawy. Od pandemii podwoiliśmy obroty, a wygląda na to, że będzie znacznie lepiej. Kupiłem duży grunt i chcemy otworzyć nową restaurację, a palarnię rozwinąć do rangi hurtowni.
– Gratuluję – mruknął Hubert. – Chce pan zaprosić mnie na ciastko?
Mężczyzna spojrzał na profilera, nic nie rozumiejąc. Hubert się zaśmiał.
– Żartowałem – mruknął. – Naprawdę się śpieszę.
– Przepraszam – bąknął facet. – Pierwszy raz rozmawiam z kimś, kogo znam z telewizji. Szanuję pana i przeczytałem wszystkie książki. Szczerze wierzę w metodę, jaką jest profilowanie. Dlatego właściwie tutaj jestem. Myślę, że tylko pan może mi pomóc.
Hubert przyjrzał się facetowi baczniej.
– Ktoś z pańskiej rodziny zginął? Toczy się jakiś proces, w którym potrzebuje pan wsparcia?
– Pomocy, tak – odparł biznesmen. – Ale nie zginął nikt z mojej rodziny. Całe szczęście…
Hubert milczał. Zaciągał się papierosem i wpatrywał w mężczyznę z uwagą.
– Kupiłem ten grunt, jak wspominałem wcześniej, ale ledwie zacząłem budowę, a już musiałem ją wstrzymać, bo na tym terenie znaleziono zwłoki. Od tamtej pory mam związane ręce. Teren otoczono taśmami i nic więcej się nie dzieje… Pieniądze przelatują mi między palcami. Jak nie ruszę z wykopaniem fundamentów, zanim zaczną się mrozy, stracę kilkaset tysięcy. Nasza policja jest bezużyteczna. Nie potrafi ustalić, kim jest ten nieszczęśnik. Nie podano sprawy do wiadomości mediów, nikt nie udziela żadnych informacji. W Łebie ludzie plotkują, że to samobójca. Zależy mi, żeby popchnąć to śledztwo do przodu. – Odchrząknął. – Zamknąć je albo rozwikłać, żebym mógł wznowić prace budowlane. Jak trzeba, zapłacę. Mógłby pan skonstruować własny zespół. Byłby na to fundusz – wypalił.
– To jest dowcip? Test, psikus? – Hubert odezwał się po dłuższej pauzie. – Pan oskarżasz lokalną policję o zaniedbania i śmiesz proponować mi łapówkę? Daję ci szansę na zaprzeczenie, chłopie. Ogarnij się! Żartowałeś, co?
– Bynajmniej! – obruszył się Kolendo, ale zaraz się zmieszał i uderzył w przepraszający ton. – Jeśli to pana obraża albo złamałem prawo, cofam, co powiedziałem. Mam dobre intencje… Po prostu podejrzewam, że z tą sprawą jest coś nie tak. Chyba nie może tak być, że z powodu niezidentyfikowanego ciała nie pozwalają mi wchodzić na moją własną posesję?
– Myli się pan. Dopóki trwają czynności, niech się pan nie waży pojawiać w pobliżu – mruknął Meyer. – A skoro ma pan wuja w policji, do niego uderzaj. – Zakiepował peta w słoiku, który stał w rogu balkonu. Poklepał faceta po plecach. – Powodzenia.
– Kiedy wujek nie może mi pomóc – wyznał facet zbolałym głosem.
– Niby dlaczego?
– Bo nie lubią się z szefem policji z Lęborka. Jakaś prywata z dawnych lat. Tamten coś na niego ma. Gdyby wujek wystąpił w mojej sprawie, wykorzystałby to. Powiedział to wprost. Jestem ugotowany – wychrypiał i ukrył twarz w dłoniach, jakby był dzieckiem.
Hubert przyglądał mu się chwilę i zastanawiał się, co to za teatr. Facet obraca milionami, skutecznie robi biznes, a beczy jak jakaś lala. Coś tu nie grało.
– Muszę już iść – rzucił. – Z czasem wszystko się unormuje.
– Nawet pan sobie nie wyobraża, ile zachodu kosztowało mnie przejęcie tej ziemi – wykrzyczał nagle Kolendo. – Ledwie dwóch spadkobierców, ale jeden zaginiony, a drugi na stałe mieszkający w Stanach! Wcześniej rodzina latami nie mogła się zdecydować, czy teren chce sprzedać, czy zachować. To ziemia w dobrym miejscu. Było wielu chętnych. Nie mam pojęcia, kto podrzucił zwłoki, żeby mnie zniszczyć biznesowo, ale niewykluczone, że i oni mają z tym coś wspólnego. Harpulowie to była kiedyś szemrana familia!
Hubert wysłuchał tych żalów ze stoickim spokojem.
– Przykro mi – rzekł po pauzie. – Nawet gdybym chciał, nie mogę nic zrobić bez oficjalnego wezwania. Zrozum pan, mam związane ręce. To kwestie formalne.
– Wujek sam nie chce się narażać, ale obiecał załatwić powołanie Wydziału Wsparcia Dochodzeń. Jeśli zgodzi się pan spotkać ze śledczymi, ewentualnie skontrolować ich działania, kwit czeka w gabinecie komendanta – oświadczył z dumą.
– Sam nie chce się narażać? Ale mnie wypuszcza na tę minę? Mam załatwiać wasze porachunki? Bo martwy człowiek na pańskiej posesji pana nie obchodzi. Pieniądz panu przepływa przez palce – wychrypiał Meyer.
Alfred Kolendo odsunął się kilka kroków.
– Nie to miałem na myśli – wydukał przerażony.
– Dokładnie toś pan powiedział, co pan chciał – mruknął profiler.
W tym momencie obaj podskoczyli, bo drzwi balkonowe się uchyliły i pojawiła się w nich twarz Aliny.
– Meyer, mogę cię na słówko? – rzekła ledwie słyszalnie. – Jest pewna sprawa w Łebie, z którą nie radzą sobie lokalni śledczy.
Kolendo odchrząknął i pośpiesznie wyszedł, zostawiając ich samych. Hubert patrzył za nim, zaciskając szczęki. Nie odezwał się ani słowem, ale kobieta w mig pojęła, że doszło między nimi do kłopotliwej wymiany zdań.
– Później ewentualnie opowiesz, o co chodziło – wznowiła wątek. – Komendant pyta, czy skoro już tu jesteś, nie zajrzałbyś do sprawy jednego N.N. z Łeby.
Podała mu gotowe powołanie WWD podpisane przez prokuratora okręgowego ze Szczecina. Hubert wziął kwit i wpatrywał się w niego jak zaczarowany.
– Widzę, że dobrze się przygotowali – wyburczał. – Może nawet w tym celu zorganizowali szkolenie?
– Nie przesadzaj. – Uśmiechnęła się. – Szkolenie zaplanowano pół roku temu, a ten trup to świeżak. Sprawa wygląda na beznadziejną. Facet ma zmasakrowaną twarz, bo wpadł nią do smoły. Praktycznie nie do rozpoznania. Nie wiadomo, czy to samobójstwo, wypadek, czy może inscenizacja. Śledczy na tym etapie nie są w stanie wykluczyć, czy poszkodowany po prostu nie ukrywał się w starej wędzarni. W każdym razie on, albo ktoś, kto pomógł mu odejść z tego świata, liczył z pewnością, że robót na tym terenie nie będzie bardzo długo. Musisz wiedzieć, że to słynne siedlisko Harpulów. Kiedyś tętniło życiem. Były tam stajnie, kemping i pole namiotowe z infrastrukturą. Teren jest ogromny. Pamiętam, bo za dzieciaka jeździłam na kolonie do Łeby.
– Wiesz, ile spraw mam na biegu? – mruknął niezadowolony Hubert. – Poza tym na dziś planowałem całkiem co innego. Odpocząć, zjeść coś dobrego i wyspać się, a jutro rano z impetem zabrać się do najpilniejszych zadań.
– Zrobisz, jak uważasz. – Alina wzruszyła ramionami. – Ale wygląda mi to na ciekawostkę w sam raz dla ciebie. Pytanie, jak skończył ten człowiek, jest kluczowe. W grę wchodzą dokładnie trzy możliwości: wypadek, samobójstwo i zabójstwo. Co ci zależy się przyjrzeć? Przed chwilą tym ludziom obiecywałeś wszelką pomoc.
– W sprawach seryjnych sprawców! – zaperzył się psycholog. – Trudnych, niemożliwych do wykrycia, w których normalne środki śledcze nie dają rady. Poza tym, jak wjedziemy z tym kwitem z pieczątką prokuratora okręgowego, prowadzący dochodzenie natychmiast zacznie piętrzyć trudności. Znasz temat. Nikt nie lubi, kiedy ktoś z Głównej szarogęsi się na jego terenie. Nie będę się łasił. Mam co robić. To nie te czasy, kiedy szukałem wrażeń i na siłę wsadzałem kij w mrowisko. Już prędzej wezmę urlop, do którego zmusza mnie szefowa.
– Nikt nie będzie stwarzał trudności, a kij tym razem jest niepotrzebny. Możesz mi wierzyć – zapewniła z naciskiem. – Przed chwilą mówiłam z prowadzącym. Komisarz Mączka był na twoim porannym szkoleniu i jest zachwycony możliwościami psychologii behawioralnej. Niestety wrócił już do swojej komendy, bo po południu zaczyna dyżur, ale nie może się doczekać, aż będzie miał szansę z tobą pracować. Obiecał, że gdybyśmy ruszyli teraz, zdążymy na rybę w Hono Tu. Streści ci wstępnie sprawę, a jutro możesz zabłysnąć wiedzą. Ludzie z Lęborka i Łeby liczą na ciebie. – Uśmiechnęła się promiennie. – Jak myślisz? Może pod tym pretekstem przedłużymy sobie delegację i kopniemy się nad morze? Marzę wprost o miętusie z frytkami.
– Pojechałabyś ze mną? – zdziwił się Hubert. – Chcesz pomagać przy tej sprawie? Jako kto?
– No chyba nie jako osoba towarzysząca! – zawołała urażona. – Skoro robota cię wzywa, pomyślałam, że ci pomogę. Mnie ucieszyłby dodatkowy dzień poza biurem. Choćby i w listopadzie. Poza tym zdawało mi się, że dojrzałeś w końcu do tego, żeby zaproponować mi randkę… – Umilkła i spojrzała na niego niepewnie.
W Meyerze jakiś czas kusząca perspektywa kolacji z Aliną walczyła ze świadomością, co by zrobił, gdyby jej tutaj nie było.
– Więc jak? – dopytała z uśmiechem triumfatorki. – Dojrzałeś czy mam czekać na kolejną okazję?
– Gdzie te zwłoki są teraz? – mruknął. – Nie ma sensu jechać do Łeby i oglądać miejsca zdarzenia, skoro ciało przewieźli na badania.
– Idealnie się składa – odrzekła z animuszem. – Bo są tutaj, w Gdańsku.
– Dlaczego nie w Słupsku albo i Lęborku? – Hubert się skrzywił.
– A bo ja wiem? Chcesz, zawołam Boziłowa? Jak go znam, ma ze sobą przepustkę i stanie na głowie, żebyście mogli obejrzeć ciało jeszcze dzisiaj. To niepowtarzalna okazja, że Mario jest na miejscu.
Hubert westchnął ciężko.
– Sama chciałaś. Wiedz jednak, że nie tak planowałem dzisiejszy wieczór. Wątpię, żebym chciał cokolwiek jeść po tym, co zobaczę. Leć do hotelu, odśwież się, odpocznij. Odezwę się, jak skończymy wstępne oględziny.
* * *
koniec darmowego fragmentu zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz