Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szukały miłości. Znalazły śmierć.
Miał hipnotyzujące oczy i ujmującą aparycję. Wysoki, barczysty, zawsze dobrze ubrany. Życie z nim było niekończącą się bajką. Miał apetyt na wszystko i rozbuchane ambicje. Kochały go młode dziewczyny i ich dojrzałe matki, nieszczęśliwe mężatki i poważne urzędniczki. Mężczyzna idealny. Spełnienie marzeń.
Randka z diabłem.
Gdy Wanda Rudecka poznała Adama Szulca, nie szukała miłości, a wspólnika. To miał być pewny interes, który pozwoli stanąć na nogi. Szybko jednak uległa komplementom i plany biznesowe zamieniła na planowanie ślubu. Wspólną przyszłość z nadmorskim casanovą projektowały w tym czasie również Justyna Świeczka, Zofia Miłkowska, Olga Basicz, Katarzyna Iwanowska i Dominika Woźniak. Niektóre z nich za tę miłość zapłaciły życiem.
Powieść kryminalna na kanwie prawdziwych wydarzeń.
Jednocześnie potrafił prowadzić kilkanaście romansów. Większość z nich trwała latami. Przynajmniej trzy z kobiet, z którymi sypiał, zginęły. Zabijał z zimną krwią chwilę po tym, jak wcześniej czule całował. Mordował bez hamulców i poczucia winy. I choć 14 czerwca 2023 roku pierwowzór Adama Szulca został skazany na dożywocie, sprawa „Krwawego Tulipana” wciąż kryje w sobie wiele tajemnic.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 407
Ilustracja na okładce: Andrzej Pągowski
Opracowanie graficzne: Magdalena Błażków Kreacja Pro
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Irma Iwaszko
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Justyna Techmańska
© by Katarzyna Bonda
All rights reserved
© for this edition by MUZA SA and Wielka Litera Sp. z o.o. Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3026-7
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wielka Litera Sp. z o.o.
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Człek szlachetny rozumie prawość,
człek małostkowy rozumie zysk.
Konfucjusz, Dialogi, Warszawa 2008, rozdz. IV, wiersz 16
Każda miłość ma w sobie nasiona nienawiści. Jeśli z przywiązania uczynimy władcę ludzkiego życia, nasiona zakiełkują. Miłość stanie się bogiem, a wtedy stanie się demonem.
C.S. Lewis, Cztery miłości, Warszawa 2010
Dla Doroty Wandy Osińskiej,z okazji zapominanych imienin
TruskolasLato 2014
Krew spływała po dłoni mężczyzny gęstą strugą, ale nie puścił ciężkiego pakunku, nawet nie pisnął. Nie chciał, by jego kompan miał go za mięczaka.
Szli równo w milczeniu, a jedynym akompaniamentem ich marszu był plusk wody pod stopami. W okolicy bagna zraniony sapał już głośno z wysiłku, a nie zaliczał się do mikrusów i nie pomagało, że był trzeźwy jak niemowlę. Drugi mężczyzna, o pół głowy wyższy i jeszcze lepiej zbudowany – prawdziwy olbrzym, zacisnął mocniej szczęki i zwolnił, żeby słabszy kolega mógł odzyskać dech. Ich stopy brodziły już po kostki w błocie. Mężczyźni spojrzeli na siebie, rozbujali swój ładunek i cisnęli go do czarnej brei. Patrzyli, jak powoli się zanurza, a wreszcie znika w gęstej toni. W oddali słychać było krzyki rybitw. Wiatr się wzmagał.
– Idzie burza – mruknął ten wyższy, potężniejszy. Kiedy mówił, z jego ust wydobywał się zapach nieprzetrawionej wódki. – Pośpieszmy się. Trzeba posprzątać resztki trefnego mercedesa, zanim się ściemni.
Spojrzał na ranę na przedramieniu kolegi.
– Ela cię opatrzy, jak skończymy – dodał łagodniej. – Zostaniesz na kolację? Napijemy się, pogadamy.
– Tobie już chyba wystarczy – wyburczał rozeźlony kumpel. – Obiecywałeś w kościele, że to rzucisz. Jak mamy robić razem biznes, skoro każdego dnia chlejesz?
– Nie teraz – warknął olbrzym. – Najpierw to ma zniknąć. Potem będziesz mi mędził.
Ruszyli w drogę powrotną do dostawczaka. Na pace leżała skrzynia biegów zawinięta w brezent i kilka drobniejszych kawałków blachy. Olbrzym rozwijał je metodycznie i kładł na ziemi. Na koniec podarł dokumenty, podpalił i rzucił na kłębowisko złomu.
– Tym razem uważaj – pouczył kompana, który chwycił jeden z mniejszych kawałków blachy. – Weź lepiej to. – Wskazał skrzynię biegów, a po chwili namysłu rzucił mu jakąś szmatę. – Owiń rękę ciasno i zaczekaj, aż jucha przestanie sikać. Resztę sam zaniosę.
Ranny wykonał polecenie. Patrzył, jak silniejszy kolega nosi ciężary i wrzuca je do bagna w różnych miejscach, wraca, zabiera kolejne. Kiedy na ziemi została tylko skrzynia biegów, którą on sam miał się zająć, wstał. Dźwignął złom zbyt gwałtownie. Zabolało go w krzyżu, aż jęknął.
– Co znowu? – Olbrzym stał już obok. – Francuski, kurwa, piesek. Inżynierek pokaleczył się na prostej robocie. Siedź, nie ruszaj się. Za dużo zostawisz śladów.
Podał mu plastikową butelkę z płynem w kolorze moczu.
– Wzmocnij się. Sam pędziłem.
– Nie. – Tamten się skrzywił. – Będę prowadził. Nie zamierzam stracić prawka jak ty.
– Do mojego domu mamy osiemset metrów – zaśmiał się olbrzym. – Ale nie chcesz, to nie. Więcej gorzały dla mnie.
Wyjął z kieszeni papierosy. Zapalił jednego, zaciągnął się. Podniósł butelkę do ust i wziął kilka dużych łyków. Wydmuchał powietrze, a potem uśmiechnął się zadowolony.
– Wiesz, że gdyby cokolwiek, kiedykolwiek, też ci pomogę. Takich rzeczy się nie zapomina, Tuptusiu.
– Mam na imię Adam – syknął ranny. – Nie jesteśmy w podstawówce.
– Racja, sorry. Zmężniałeś… Chyba trochę pakujesz? – Dotknął bicepsa Adama. – Nie muszę cię już bronić przed gnojami z wyższych klas. – Olbrzym umilkł na chwilę. Zapatrzył się w niebo. – Ruchy, Adasiu, bo zaraz lunie – rzucił i dodał ciszej: – Teraz ty wyciągasz mnie z kłopotów. Śmieszne, nie?
Ranny markotnie kiwał głową. Patrzył na swoje przedramię owinięte brudną ścierką i zastanawiał się, gdzie o tej godzinie zrobi szczepienie przeciwtężcowe.
– Mam nadzieję, że to, co teraz robimy, uchroni cię przed kolejnymi kłopotami – mruknął.
– Uchroni jak skurwysyn – zapewnił kumpel z szerokim jak banan uśmiechem.
– Więc dobrze. – Adam zgodził się skwapliwie. – Musisz z tym skończyć. Jak gliny znajdą twoją dziuplę, ojciec ci tego nie daruje. Ela wie?
Olbrzym wykonał nieokreślony ruch głową. To mogło znaczyć równie dobrze „tak”, jak i „nie”.
– Może i się domyśla. Kto ją tam wie? – Zapalił kolejnego papierosa od poprzedniego. – Ale pary z gęby nie puści. To sprawdzona kobita. Wszystko między nami okay, gdy jestem przy forsie, ale wiesz, jak jest… Chciałaby, żebym więcej zarabiał. Dużo więcej. Jak i z kim to robię, nie ma znaczenia. W każdym razie nie pyta.
– A twój tato?
– Podoba mu się pomysł, żeby z naszej dziupli zrobić warsztat. Nie wierzy tylko, że masz na to hajs.
– Zdobędę – obiecał Adam. Rozwinął prowizoryczny opatrunek. Rana wciąż krwawiła. Zacisnął mocniej, aż stracił czucie w palcach. – Tym się nie martw. Ważne, żebyś posprzątał teren, pozbył się trefnych części i jak najszybciej rozpoczął remont.
Sięgnął po swój plecak. Rozpiął najmniejszą przegrodę. Osiłek dostrzegł zwitek banknotów. Adam wyjął pieniądze, podał je koledze.
– Za tego saaba, którego mi ostatnio załatwiłeś.
– Uważaj z nim. Nie jest oclony. – Wielki wcale nie patrzył na kumpla. Przerzucił od niechcenia banknoty i ukrył je w kieszeni, jakby się bał, że Adam zmieni zdanie.
– W razie kłopotów się go spali. W Norwegii. – Wreszcie Adam się uśmiechnął. – Weźmiemy za to kupę szmalcu, a ty załatwisz mi następny wóz. Mam na oku jednego kelnera, którego ojciec był grawerem. Zrobi mi tę pieczątkę ósemki do przebicia numerów.
– Dobra.
– Ale umowę musimy spisać – zastrzegł Adam. – Dzisiaj.
Olbrzym podniósł brew, poczochrał się po ostrzyżonej na rekruta głowie.
– No nie wiem. Mam oddać ojcowy plac za te marne grosze? – Poklepał się po kieszeni, gdzie schował pieniądze. – Tam jest ze trzy koła, nie więcej. Skąd masz pewność, że ten warsztat będzie miał klientów? Choćbym kochał cię jak brata, to za mało szmalcu. Ale pomyślę jeszcze… – dorzucił szybko.
– Trzy i pół – obruszył się Adam. – A kwita mieć musimy. Inaczej nie załatwiam forsy i nie ruszymy z remontem. O klientów się nie martw. Szukaj lepiej mechaników, którzy nie są pijakami. Fuszerki nie będziemy robić. Inaczej nici z naszego biznesu.
– Ojcu nie podoba się, że ma oddać dzierżawę na dziesięć lat. To jakbyś dostał plac za darmo. Cytuję.
– Mówiłeś, że pomysł mu się podoba.
– Chcesz dziesięć lat rozkręcać biznes? Kiedy zaczniemy zarabiać? Ja mam rodzinę, matka znów w ośrodku, a moja starsza córa chce ode mnie alimentów. Muszę mieć szmalec na życie teraz. Nie kiedyś.
– Jak zrobimy warsztat, nigdy już nie będziesz tyrał na norweskich budowach. Koniec z rozkładaniem kradzionych bryk i utylizacją części. W ogóle ile ci za to płacą? Wiesz na pewno, że to któregoś dnia nie wypłynie?
– Nie wypłynie.
– Ile tam tego skitrałeś?
– Sporo – przyznał olbrzym. – Nie wypłynie, bo częściowo to jest nasz teren. Jeszcze dziadkowy spadek. Stąd aż po tamtą polanę z miejscem na ognisko. – Zatoczył ramieniem okrąg. – Nikt o niej nie wie. Grzybiarze nie zapuszczają się na bagna. Łosia czasem spotkasz, ale żadnych gapiów.
– Mam nadzieję…
– Wszystko razem warte jest ponad milion, ale nie proś, żebym wziął na to kredyt. Ojciec nigdy się nie zgodzi.
– Bo jest głupi – żachnął się Adam. – Załatwilibyśmy grunt, sprzedali jakiejś firmie i od razu mieli kapitał na działalność. Złoty strzał, tyle ci powiem, Mareczku.
– Nie zgodzi się – mruknął zniechęcony Marek. – Jak tylko o tym zaczynam, wkurwia się, że wióry lecą. Ale jest za warsztatem. To może się udać.
– No i fajnie. Chociaż to głupie. Wiesz o tym?
Marek niechętnie przytaknął. Przez jakiś czas milczeli.
– Serio, jesteś dobrym kumplem. Najlepszym, jakiego miałem – ciągnął rozochocony Marek. – Za dzieciaka ci pomagałem, a teraz sam życie ci zawdzięczam. Z pudła mnie wyciągnąłeś. To było kurewsko dobre! Tak się cieszę, że spotkaliście się z Elą na morsowaniu. Już jak byłeś smarkaczem, wiedziałem, że do czegoś dojdziesz. Pan prezes, ja cię pierdziu….
– Gdybyś nie jeździł ciężarówką bez prawka, wcale byś do pierdla nie trafił. – Adam zmarszczył czoło. – Mam znajomą w prokuraturze. Załatwiła odpowiednią ekspertyzę i wszystko było dogadane, żeby biegłego opłacić. Mówiłem Eli, żeby cię pilnowała. A ty nie dosyć, że wziąłeś zlecenie, to jeszcze się naprułeś. Jak debil.
Marek zamiast się oburzyć, zaśmiał się gromko.
– Ta prokuratorka to jakaś nowa lala?
– Znajoma – uciął Adam.
– Jak wszystkie twoje kochanki. Skąd ty je bierzesz?
– Z kątowni – odpowiedź padła błyskawicznie. – Do kobiet trzeba być podejściowym. Dzień dobry, przepraszam, proszę. Miłe słówka, prezenciki. No i słuchać ich. One same mówią, czego by chciały. Spełniasz wpierw ich zachcianki, a potem, jak się zakochają, robią, co im każesz. Proste.
Wstał. Chwycił skrzynię biegów. Ranne przedramię zabolało, ale starał się nie dać tego po sobie poznać.
– I jedna ważna zasada: abstynencja – ciągnął. – Sam nie bierzesz gorzały do ust, za to upijasz laski. Są łatwiejsze, chętne, a ty panujesz nad sytuacją.
– Teraz rozumiem, czemu ja całe życie tylko z czterema babami. – Olbrzym zarechotał. – W tym jedna to moja własna matka. Szkoda tylko, że ona tankuje więcej niż ja. Krzyż pański z nią mam. Forsa na jej leczenie potrzebna mi na cito.
Zabrał ciężar z rąk ranionego i wrzucił go do bagna, jakby to była piłka. Kiedy wrócił, paka furgonetki była wysprzątana, a Adam kończył obmywać swoją ranę i sadowił się za kierownicą.
– A ty ile miałeś kobiet?
– Bo ja wiem? – Adam wzruszył ramionami. – Nie liczyłem.
– Z pół tysiąca?
– Chory jesteś?!
– Trzysta?
– Przesadzasz – żachnął się Adam, ale już nie zaprzeczał. Uśmiechał się zadowolony. – To tylko znajome.
– Borys mówił, że jak wracasz z morza, przyprowadzasz do Mewki po trzy, cztery dziennie. Jurnyś jak byczek Fernando. Legendy na mieście o tobie opowiadają. Ela widziała na morsowaniu, że nie możesz się od nich opędzić. Masz chociaż jedną znajomą, której nie ruchałeś?
– Tu nie chodzi o seks, stary.
– A o co? Miłość? – zadrwił Marek.
Tym razem Adam głośno się roześmiał. Uruchomił silnik, zaczął nawracać.
– O forsę. Zawsze i wszędzie chodzi o forsę. Zapamiętaj to sobie. Kobiety lubią władczych gości, a pieniądz to władza. Mam dość biedowania i pływania pod pokładem u podłych armatorów. Chcę być bogaty. I przysięgam ci, że dopnę swego. Kiedy mój plan wypali, będę deweloperem. Ty zaś moim wspólnikiem. Będziemy jeździć złotymi jaguarami, powystawiamy sobie chaty z basenem, a gliny będą mogły nas cmoknąć, bo założymy w Międzyzdrojach mafię. Uwierz, jak jesteś boss, nic nikomu do tego, ile bab masz na liczniku. I tego ci życzę, Mareczku, chociaż do twojej kobiety nic nie mam.
– Juhu! – Olbrzym wychylił głowę przez okno i zawył jak kojot. – Chociaż wiesz co, moja Ela w zupełności mi wystarczy.
– Kiedyś i ja znajdę swoją panią. – Adam się zamyślił. – Szukam, szukam i żadna nie taka. Z byle kim drugi raz ślubu nie wezmę. Masz moje słowo. – Urwał. – Jesteś pewien, że ten trefny towar jest bezpieczny w waszym bagnie?
– Zwłoki mógłbyś tu chować. Nigdy ich nie znajdą.
Adam spojrzał na kolegę zaciekawiony.
– Szkoda, że wcześniej nie wiedziałem.
Obaj się zaśmieli.
Świnoujście13 lutego 2019 (środa)
Wanda przymknęła powieki, żeby nie dostać oczopląsu. Kawiarnia Fanaberia, którą Sylwia wybrała na ich spotkanie, była obwieszona walentynkowymi serduszkami i balonikami. Z sufitu zwisały różowe serpentyny, a wszystkie świeczki miały napis I love you. Migające nad barem lampki układały się w słowo „Kocham cię” w różnych językach. Wanda czuła się rozżalona, bo chociaż jej sklep z rękodziełem, mydełkami i lampionami zapachowymi był tuż obok, właścicielka Fanaberii nie kupiła u niej ani jednej tego typu ozdoby. Praktycznie cały towar trzeba będzie zmagazynować i ewentualnie wystawić za rok. Jeśli interes dalej tak będzie szedł, czeka ją bankructwo, co w żadnym razie nie groziło właścicielce tej kawiarni. Stolik rezerwowało się kilka dni wcześniej, a i tak codziennie przed wejściem ustawiała się kolejka chętnych na rzemieślnicze lody i domową bezę z morelami. Odkąd w Fanaberii nakręcili kilka odcinków znanego serialu, ludzie przyjeżdżali także z innych miast.
Wanda zupełnie nie rozumiała fenomenu tej knajpy i gdyby to ona miała wybierać miejsce spotkania, piłyby dziś z Sylwią kawę gdzieś indziej. Do tego te wszystkie serduszka boleśnie przypominały jej, że od rozwodu jest sama. Nikt jej nie kocha, nie potrzebuje, nie dzieli z nią łóżka. Myślała, że kiedy po osiemnastu latach uwolni się od toksycznego męża, poczuje ulgę i rychło zacznie nowe życie. Tymczasem mijał drugi rok, a ona nie była nawet na jednej randce. Tylko praca, opieka nad synem, sen i znów praca. Tak w kółko. Czuła się jak zamrożona. Spojrzała na zegarek i w jednej chwili otrząsnęła się z ponurego nastroju. Sylwia nie powinna zobaczyć jej zdołowanej. Potrzebowała dyrektorki tutejszego banku do swojego planu. Wyprostowała się na niewygodnym designerskim krześle, które wpijało się jej w krzyż, i przybrała wyniosły wyraz twarzy. Jestem wyjątkowa, piękna, bogata i zasługuję na szczęście – zaczęła się afirmować w myślach. Zaraz jednak przeklęła szpetnie, bo na wyświetlaczu zobaczyła wiadomość od Sylwii, która informowała, że spóźni się kolejny kwadrans, i nawet nie przepraszała.
„To będzie razem pół godziny. Lekceważysz mnie?” – napisała Wanda, ale szybko skasowała wiadomość.
„Spoko – wysłała nową wersję. – Jest miło, przyjemnie. Zamówię sobie ciacho i pójdę zapalić. Jedź ostrożnie”.
W tym momencie drzwi knajpki się otwarły i wraz z chłodem oraz prószącym śniegiem do lokalu wbiegła uradowana Sylwia. W dłoniach trzymała dwie torebki z serduszkami i wielki bukiet kwiatów.
– Niespodzianka! – krzyknęła i nie bacząc, że w tym momencie wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę, zaczęła przepychać się w kierunku stolika, który zajęła koleżanka. – Ale cię nabrałam!
W przeciwieństwie do Wandy Sylwia była w szampańskim humorze. Wystrojona w dopasowany płaszczyk z futrem na kołnierzu i kozaki na cieniusieńkich szpilkach. Wanda głowiła się, jak na tym lodowisku koleżanka zdołała w nich tutaj dojść. Na głowie Sylwia nosiła ogromny toczek z lisa. Jedwabna apaszka, którą miała na szyi, z pewnością nie chroniła przed mrozem. Za to była markowa i niewątpliwie horrendalnie droga.
– Boże, jak ty szałowo wyglądasz! – wyszeptała Wanda i tak gwałtownie podniosła się z krzesła, że aż upadło. – W życiu bym cię nie poznała!
– Ach, dziękuję. U mnie wszystko świetnie – szczebiotała Sylwia, rozbierając się, a Wandzie aż zaschło w ustach na widok jej sukienki.
– Idziesz na randkę czy z niej wracasz?
Sylwia niezobowiązująco pokręciła głową.
– Jeszcze nie zdecydowałam – zamruczała niczym kotka. – Zobaczymy, co przyniesie los. Zastanawiam się, czy nie przełożyć tego spotkania na jutro. W końcu są walentynki, facet będzie miał szansę się popisać.
– Kto to jest? – Wanda wskazała monstrualny bukiet.
– E tam, nieważne. – Sylwia machnęła ręką i zawołała w kierunku baru, by przyniesiono wazon, a potem odwróciła się do Wandy. – Mów lepiej, co jest takie pilne, że nie mogło czekać do weekendu. Mam zamknięcie roku i audytora na karku. W pracy istny kocioł. Ledwie się wyrwałam o tej godzinie.
Gadała jeszcze chwilę, ile ma zadań, a pomiędzy wierszami Wanda pojęła, że Sylwia po Nowym Roku dostała awans.
– Więc jesteś teraz szefem regionu? – wydukała, czując, że to nie poprawia jej kart. Przyjaciółka mogła nie chcieć ryzykować biznesu na boku.
– Noo – zapiszczała uradowana finansistka. – A z tej okazji mam dla ciebie prezent!
Sięgnęła po kolorowe torebki, które przyniosła ze sobą. Jedną z nich podała Wandzie, drugą przycisnęła do piersi.
– Sobie też kupiłam – chichotała. – A co!
Wanda zajrzała do swojego podarunku i już miała położyć pudełko na stole, ale zaraz je schowała.
– Zwariowałaś?!
– Nie wierzę, że jesteś taka pruderyjna! – zaśmiała się Sylwia i wcale nie zniżyła głosu. Kontynuowała: – Wibrator to najlepszy przyjaciel kobiety po czterdziestce! Kupiłam ci różowy, bo jesteś romantyczna, a sobie patrz jaki!
Bez skrępowania zaprezentowała całej sali kobaltowe urządzenie.
Wanda otworzyła szerzej oczy i nie była w stanie wydusić z gardła ani słowa. Patrzyła na gości kawiarni ciasno zgromadzonych przy stolikach. Niektórzy zerkali na nie w przelocie, ale reszta zajmowała się sobą. Chwilę potem nikt nie zwracał na nie uwagi.
– Jesteś szalona. – Wanda się uśmiechnęła. – Nie wiem, co powiedzieć.
– Może dziękuję? – Sylwia przekrzywiła głowę jak kot. – Wystarczy.
Wanda podniosła się i uściskała koleżankę. Była od Sylwii dużo większa, w pełnym tego słowa znaczeniu. Właściwie były jak rewers samych siebie. Wanda dorodna, z wielkim biustem i jasnymi bujnymi włosami, a Sylwia chuda jak patyk, o wąskich biodrach i krótko ostrzyżonych czarnych włosach. Usta miała pociągnięte szminką w kolorze strażackiej czerwieni, a zarówno tipsy, jak i pasek do sukienki nosiła w tym samym odcieniu. Wanda zdecydowała się na kremową biel. Patrzyła na wypindrzoną koleżankę i żałowała, że też nie odstawiła się jak do opery. Wyjściowy sweter z moheru i plisowana spódnica do kostek wydały się jej teraz niestosowne.
– Mów wreszcie, co słychać. Tysiąc lat się nie widziałyśmy! – trajkotała Sylwia. – O tym, jak używać nowego przyjaciela, opowiem ci, jak stąd wyjdziemy.
– Dzięki za to, łaskawa kobieto – wymruczała wciąż zawstydzona Wanda. – A nic, flauta. Jeśli chodzi o facetów, to nie mam nikogo, niestety. Za to biznes chcę z tobą robić. Forsy się nachapać. W banku nie będziesz pracowała do śmierci, co nie? – Uśmiechnęła się zadziornie. – Mam zajebisty pomysł. Spodoba ci się, chociaż jest trochę ryzykowny.
Na krótką chwilę twarz Sylwii stężała. To było jedynie kilka sekund, dosłownie mgnienie oka, ale Wanda poczuła, że nic dobrego nie wróży. Zganiła się w myślach, że zaczęła zbyt otwarcie. Sylwia zaraz doszła do siebie i znów się uśmiechała, chociaż Wandzie wydawało się, że pod przymusem.
– Coś nielegalnego? – Przykryła konfuzję śmiechem.
– Nie, ale jest jakby luka w prawie. – Wanda wzruszyła ramionami. – Za kratki w każdym razie za to nie pójdziemy. Chodzi o sprowadzanie na części aut po leasingu spoza Unii. Mam jeden kontakt w Anglii i trochę kapitału. Potrzebuję solidnej wspólniczki, żeby ruszyć z kopyta. Ty znasz biegle angielski, dobrze pamiętam?
Przyjaciółka skinęła głową, a potem odwróciła się i zawołała kelnerkę. Wanda była przekonana, że to gra na zwłokę i bankierka zastanawia się, co odpowiedzieć.
– Gabi, przynieś mi mojej kawki i tę waszą bezę dla nas obydwóch. – Sylwia zwróciła się do ślicznej szatynki w fartuszku. Gdyby nie spora nadwaga, mogłaby uchodzić za sobowtóra Scarlett Johannson. – Tylko wybierz największe ciacha. Świętujemy mój awans, wiesz?
– Gratuluję, pani Jędrzejewska. – Kelnerka nieomal dygnęła. – Postaram się zdobyć dla pani dyrektor najlepszy egzemplarz.
Sylwia zaśmiała się perliście, a potem w ramach podziękowania złożyła dłonie jak do modlitwy. Dopiero potem odwróciła się do Wandy.
– Biedne dziecko – szeptała konfidencjonalnie. – Myślała, że jak założy własną firmę, to biznes sam będzie się kręcił. Splajtowała i znów musi nosić fartuszek. Wspólnik puścił ją kantem. Jak mawiała moja babcia: ćwierkały jaskółki, że do dupy są spółki. – Mrugnęła porozumiewawczo do Wandy, a ta aż się zatrzęsła ze złości.
– Czyżby to była aluzja? – warknęła.
– Jesteś przewrażliwiona. – Sylwia nie przestawała się uśmiechać. Kontynuowała: – Daj Bóg, żeby Gabi szybko długi oddała, inaczej pójdzie siedzieć… Ale ogólnie to łebska panienka. Kiedy jej uruchamiałam linię kredytową, wierzyłam w te lizaki bardziej niż ona sama. Gdybyś kogoś szukała do pracy, polecam ci ją z czystym sumieniem. Robotna i do cna uczciwa. Może dlatego zaliczyła wtopę z tym KarmeLove. Swoją drogą świetna nazwa dla rzemieślniczej fabryki cukierków. Ale do biznesu nie wystarczy kreatywność. Trzeba być chytrym.
Wandzie aż zimny prąd poszedł wzdłuż kręgosłupa. Nie miała ochoty wyjaśniać Sylwii, że swój sklep prowadzi sama. Sama układa towar na półkach, stoi za ladą, robi wysyłki internetowe, księgowość, wozi towar i sprząta, bo nie stać jej na zatrudnienie drugiej osoby. Kiedy zachoruje albo potrzebuje załatwić sprawy urzędowe, prosi o pomoc siostrzenicę i nic jej nie płaci. Czasem, od wielkiego dzwonu, podaruje jej kilka mydełek.
– Mam ponad milion w ziemi i nieruchomościach – oświadczyła stanowczym głosem.
– Wcześniej mówiłaś, że to współwłasność z byłym mężem i siostrą – zauważyła sceptycznie Sylwia.
– Ale oni się zgadzają – odparowała Wanda. – Gdybyś przychylnie na to spojrzała, wzięłabym w twoim banku drugie tyle kredytu. Mogłybyśmy zarobić na tym z pięć baniek brutto. Zwrot inwestycji gwarantowany w ciągu trzech lat. Wszystko policzyłam, razem z łapówkami.
Sięgnęła do swojej wyświechtanej torby i położyła na stoliku teczkę pełną papierów. W tym momencie podeszła kelnerka z ich zamówieniem. Wanda podniosła głowę i spotkała się spojrzeniem z Gabi. Zarumieniła się, chociaż wcale tego nie chciała. Wiedziała, że tamta usłyszała ostatnie zdanie.
– Dziękuje ci, kochana – sytuację uratowała Sylwia. – To bardzo ciekawe.
Szybko przełożyła teczkę na krzesło, robiąc miejsce ciastkom wielkim jak hamburgery.
– Najpierw osłodzimy sobie życie. – Przyklejony uśmiech nie schodził z jej trójkątnej twarzy.
Gabriela pośpiesznie ustawiła kawy i odeszła, kręcąc wielką pupą.
– Powinna trochę zrzucić, nie? – zaśmiała się złośliwie Sylwia, co wybitnie dotknęło Wandę, bo biodra miała o wiele szersze niż Gabi, a biust tylko trochę mniejszy niż u kelnerki. Rudecka pół życia spędziła na próbach jego zamaskowania. Nosiła obszerne swetry, a w młodości się bandażowała.
– O takich rzeczach nie gada się w knajpach. – Sylwia zniżyła głos do szeptu. – Tutaj przychodzi pół miasta. Jeszcze Gabi komuś doniesie?! Tobie może wszystko jedno, ale ja muszę mieć nieposzlakowaną opinię.
Chwyciła widelczyk i przez minutę, która Wandzie wydawała się wiecznością, zajmowała się swoim ciastkiem.
– Jesteś zainteresowana? – nie wytrzymała Wanda. – To pewny zysk. Mój człowiek z Londynu zrobi ten interes z nami albo z kimś innym. Decyzję trzeba podjąć choćby zaraz. Do lipca mają zmienić się przepisy podatkowe.
– Interes, w którym trzeba gnać na złamanie karku, pachnie kryminałem – odparła z pełnymi ustami bankierka. – Ale nie dlatego w to nie wejdę. Sorry, nie to, że ci nie ufam, bo wiesz, że jesteśmy przyjaciółkami… Po prostu za dużo mam do stracenia. Dopiero co awansowałam na szefa regionu, a wciąż jeszcze jestem dyrektorem tutejszego oddziału. Za to obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś ten kredyt dostała. Pod warunkiem oczywiście, że faktycznie macie zdolność – zastrzegła. – Bo każę to dokładnie sprawdzić analitykom.
– Mamy – zapewniła markotnie Wanda. – To dom po rodzicach, mój dom z byłym mężem i kawałek ziemi w dobrej lokalizacji. Gdyby nie był tak mały, dawno byśmy opchnęli go deweloperom. Idealne miejsce na pensjonat. Jak kiedyś zarobię trochę grosza, sama go zbuduję. – Zawahała się, a potem spojrzała na Sylwię z wyższością. – Powtarzam ci raz jeszcze, że cała moja rodzina zamierza w to wejść.
– Nie za dużo osób do podziału? – Sylwia podniosła brew. – I ostatnio mówiłaś, że chcesz uwolnić się od byłego męża. Biorąc kredyt na trzydzieści lat, zwiążesz się z nim na dłużej, niż trwało wasze małżeństwo.
– Spłacę go, jak interes wypali. Zakładam, że już po kilku miesiącach.
– To szybko! – Sylwia uśmiechnęła się drwiąco. – A jeśli nie wypali? Będziecie mieli z czego spłacać tak wysoką ratę? Już teraz ledwie ciągniesz.
– To pewny deal – powtórzyła z uporem Wanda.
Spuściła wzrok i zaczęła dłubać w ciastku. Miała na nie wielką ochotę, ale wiedziała, że pójdzie jej w biodra, a ćwiczyć nienawidziła.
Sylwia przyglądała się koleżance chwilę, a potem nagle się rozpromieniła.
– Ale wiesz, znam kogoś, kto mógłby być zainteresowany.
– Ma kapitał?
– Sama musisz spytać.
W oczach Wandy był sceptycyzm. Czuła się pokonana.
– Nie chcę brać do spółki nikogo obcego – rzekła. – Ciebie znam. Wiem, że jesteś solidna firma. Razem mogłybyśmy wiele dokonać.
Sylwia nie słuchała.
– Ten facet, o którym mówię, jest trochę taki jak ty – przerwała Wandzie. – Głodny sukcesu. Chciałby szybko się dorobić. Inżynier po studiach morskich, obyty w świecie, a do tego angielski perfekt i ma stałą robotę w morzu. Jak go znam, zachomikował jakąś forsę, która tylko czeka na zainwestowanie. O niczym innym nie mówi, tylko o tym, żeby przestać pływać.
– Marynarz? – skrzywiła się Wanda. – Nie, dzięki. To nie brzmi wiarygodnie.
– Nie zwykły majtek! – zaoponowała Sylwia, jakby Wanda ją osobiście uraziła. – Jest naukowcem, prezesem Klubu Morsów w Międzyzdrojach, ale cały czas robi różne interesy. Co ci zależy z nim pogadać?
– Ma konto u ciebie w banku? – Wanda zmrużyła oczy. – Mogłabyś sprawdzić, czy to nie gołodupiec? Jeszcze pomysł podkradnie i przejmie mój kontakt w Londynie. Wolałabym wiedzieć, czy gość ma płynność. Przecież dla ciebie to tylko dwa kliknięcia.
Sylwia wzruszyła ramionami.
– Wolałabym w tym nie pośredniczyć – ucięła.
Sięgnęła po telefon i pokazała profil mężczyzny na platformie branżowej. Wanda pochyliła się, przyjrzała twarzy polecanego człowieka, ale widziała tylko wielkie niebieskie oczy, kwadratową szczękę i wydatne usta jak u kobiety.
– Przystojny brzydal – mruknęła. – Pewnie jakiś lowelas.
– I to pierwszej wody! – podchwyciła Sylwia. – Ale cały czas gada o tym, że chciałby uniezależnić się od armatora. Myślę, że to dobra partia dla twojej spółki. Tylko się nie zakochaj! Adaś to miłośnik kobiet. Zmienia je jak rękawiczki.
– Ja chcę wspólnika – obruszyła się Wanda. – Nie interesują mnie amory! Może za jakiś czas, jak stanę na nogi… – Urwała, bo nie chciała podejmować z Sylwią wątku, że od kilku miesięcy ledwie ciągnie na chwilówkach. – Chcę robić forsę, na koncie mieć kupę hajsu! Jeździć na wakacje, obwieszać się złotem i jeść w najlepszych restauracjach, nie patrząc na rachunki. Taki mam plan!
– Jakbym Adasia słyszała. – Sylwia przyjrzała się jej rozbawiona. – I wiesz co, całkiem niedawno przyszedł do mnie z prośbą o udzielenie kredytu. Z tym że on chyba sam jeszcze nie wie, na jaki interes, więc zwlekam z odmową… Zadzwoń, pogadajcie. Może połączycie siły? To fajny facet. Rycerski, opiekuńczy, schludny. Wręcz pedant. Nie pije, nie pali. No i świetny kochanek.
– Spałaś z nim? – Wanda była zszokowana, że koleżanka mówi o tym tak otwarcie.
– Kilka lat temu zaliczyliśmy przelotny romans. On się zakochał, ale ja miałam wtedy męża. To nie miało szans się udać.
– Już nie masz – zauważyła Wanda. – Może się za niego weźmiesz?
– Gdyby miał lepszy PIT… – roześmiała się Sylwia. – Kto wie, kto wie? Jakbyście zrobili ten interes, nie wykluczam, że bym go rozważyła całkiem serio. Adaś ma swoje zalety – zachichotała lubieżnie. – Tak jak ci obiecałam, jeśli chcesz obciążyć rodzinną schedę hipoteką, załatwię dobre warunki. To co? Dzwonić w twojej sprawie do Adasia?
***
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wielka Litera Sp. z o.o.
ul. Wiertnicza 36
02-952 Warszawa
www.wielkalitera.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz