Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nigdy nie myślałem, że zostanę gwiazdą rocka. Będąc w college’u, planowałem grać w futbol, następnie dostać się do drużyny ligi zawodowej i poślubić ukochaną z liceum, z którą wiódłbym długie i szczęśliwe życie.
Informacją o wyjeździe złamałem serce nie tylko jej, ale i sobie. Byłem młody. Podjąłem tę decyzję, mając na względzie swoje a nie nasze dobro. Mimo że oddałem duszę muzyce, nie zapomniałem o zapachu czy uśmiechu tej dziewczyny.
Po dekadzie wracam pełen nadziei, że uda mi się to wszystko wyprostować. Wciąż pragnę, aby była moja na zawsze.
O Autorce
Heidi McLaughlin jest autorką bestsellerowych serii: „Beaumont”, „The Boys of Summer” i „The Archers”. Jej powieści trafiają na listy bestsellerów „New York Timesa”, „Wall Street Journal” i „USA Today”. Pochodzi z północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Obecnie mieszka z mężem, dwiema córkami i trzema psami w malowniczym Vermont.
W 2012 roku Heidi swoje zamiłowanie do czytania przekształciła w pełnoprawną karierę pisarską. Spod jej pióra wyszło ponad dwadzieścia powieści, w tym zdobywająca duże uznanie Forever My Girl. W chwilach wolnych od pisania Heidi można spotkać na trybunach boisk do koszykówki, z których kibicuje córkom.
Pierwsza książka pisarki Forever My Girl doczekała się ekranizacji stworzonej przy współpracy z LD Entertainment i Roadside Attractions. Premiera filmu odbyła się 19 stycznia 2018 roku, a w rolę głównych bohaterów wcielili się Alex Roe i Jessica Rothe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nigdy nie myślałem, że zostanę gwiazdą rocka. Będąc w college’u, planowałem grać w futbol, następnie dostać się do drużyny ligi zawodowej i poślubić ukochaną z liceum, z którą wiódłbym długie i szczęśliwe życie.
Informacją o wyjeździe złamałem serce nie tylko jej, ale i sobie. Byłem młody. Podjąłem tę decyzję, mając na względzie swoje a nie nasze dobro. Mimo że oddałem duszę muzyce, nie zapomniałem o zapachu czy uśmiechu tej dziewczyny.
Po dekadzie wracam pełen nadziei, że uda mi się to wszystko wyprostować. Wciąż pragnę, aby była moja na zawsze.
Tytuł oryginału
Forever My Girl
Copyright © 2012 by Heidi McLaughlin
All rights reserved
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2018
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Marta Zbrzeźniak
Korekta:
Barbara Marszałek
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-860-3
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
DLA
MADISON
I
KASSIDY
LIAM
Ciche chrapanie przypomina mi, że mam towarzystwo, a ciężar leżącej na mnie osoby natychmiast wybudza ze snu. W powietrzu unosi się zapach zwietrzałych perfum, który utrzymuje się również na pościeli.
Zasłony przy ogromnym oknie, zapewniającym dobry widok, są rozsunięte, dzięki czemu promienie słoneczne przenikają do hotelowego pokoju.
Kiedy obracam się na bok, widzę twarz osoby, której imienia nie pamiętam. Nie przypominam też sobie naszego spotkania ani tego, jak znalazła się w moim pokoju, a już w szczególności w moim łóżku.
To ostatnie mogę sobie jednak łatwo wyobrazić.
Jasne włosy wskazują, że nawet nie wysiliłem się, by zapytać o jej imię czy ulubionego drinka, zapewniają natomiast, że komunikowaliśmy się wyłącznie za pomocą naszych ciał. Tylko jeden kolor włosów sprawia, że serce bije mi szybciej – nie jest to jednak blond.
Ani rudy.
To samo dotyczy oczu.
Nigdy nie wybieram niebieskookich.
Zawsze pociągały mnie dziewczyny o brązowych lub zielonych tęczówkach.
Nie przechodzę załamania nerwowego ani nie działałem pod wpływem narkotyków, ponieważ nie sięgam po ten rodzaj używek i nie zamierzam tego robić. Czasami za dużo wypiję, ale tylko, kiedy zdarza się ku temu szczególna okazja, taka jak wczoraj. Alkohol pozwala zapomnieć o błędach i porażkach. Na scenie odnoszę sukcesy, ale w środku nocy doskwiera mi samotność.
Przeraża mnie myśl o umieraniu w samotności.
Chcę sprawdzić w telefonie godzinę, ale zamiast tego otwieram folder ze zdjęciami. Znajduję w nim fotografię innej dziewczyny, z którą spotkam się, gdy wrócę do domu, choć na razie nie wiem, co jej powiem. Dotykam kciukiem twarz ze zdjęcia. Wiem, że ona mnie nienawidzi.
Sam siebie nienawidzę.
Nagrała mi się na pocztę – powiedziała, że zniszczyłem jej życie. Od dziesięciu lat nie usunąłem tej wiadomości. Przenosiłem ją z komórki na komórkę, żeby tylko móc usłyszeć jej głos, gdy życie najbardziej dawało mi w kość. Potrafię przywołać z pamięci każde nienawistne słowo, jakie skierowała pod moim adresem, kiedy byłem zbyt zajęty, aby odebrać od niej telefon, i tak się złożyło, że nigdy nie udało mi się oddzwonić.
Nigdy nie znalazłem też chwili, by zadzwonić i wyjaśnić, dlaczego zniszczyłem nasz związek. Chociaż była moją najlepszą przyjaciółką, nie chciałem utrzymywać z nią kontaktu, ponieważ obawiałem się nieuniknionego – że zerwie ze mną, a ja będę przez to cierpiał.
Miałem także marzenia.
Jawiła mi się inna wizja przyszłości niż tej dziewczynie – w mojej wspólnie dążyliśmy do osiągnięcia wyznaczonych sobie celów. Jednak moje życie nie przypominało stereotypowego amerykańskiego snu, którego pragnęła. Żyłem po swojemu.
Jedną decyzją zniszczyłem wszystko.
Bezimienna towarzyszka głaszcze mnie po ramieniu. Pospiesznie się od niej odsuwam. Wytrzeźwiałem, więc nieznajoma w ogóle przestała mnie interesować.
– Liam – mówi uwodzicielsko dziecinnym głosem, od którego aż jeżą mi się włoski.
Czy kobiety nie rozumieją, że taki ton brzmi niedorzecznie?
Owijam się w pasie prześcieradłem, siadam i spuszczam nogi na podłogę. Odsuwam się od dziewczyny, która co chwilę próbuje mnie dotknąć. Spinam się, gdy przesuwa się na materacu. Wstaję, mocniej się opatulając, żeby choć częściowo pozostać okrytym. Nie powinienem się tym przejmować. Mimo że kobieta widziała mnie nago w nocy, to nie dam jej kolejnej szansy, aby na mnie spojrzała, czy też zrobiła następne zdjęcie.
– Jestem zajęty – oznajmiam monotonnym, dobrze wyćwiczonym głosem. – Jorge, portier, zamówi ci taksówkę.
Zasypiam odwrócony w stronę łazienki, aby po przebudzeniu nie patrzeć na kobiety, które odprawiam. Tak jest łatwiej, nie angażuję się wtedy emocjonalnie. Unikam zerkania na ich twarze, by nie widzieć odpływającej z nich nadziei. Każda dziewczyna łudzi się, że to właśnie jej uda się mnie poskromić i stworzyć ze mną związek.
Od kiedy zacząłem pracować branży muzycznej, unikałem zaangażowania i żadna jednonocna przygoda tego nie zmieni. Te dziewczyny nic dla mnie nie znaczą i tak ma pozostać. Mógłbym się zmienić i znaleźć wybrankę, ożenić się.
Spłodzić dzieci.
Ale po co?
Rodzinna sielanka spodobałaby się mojej menadżerce, Sam, zwłaszcza gdybym to właśnie z nią się ożenił. Tylko z Sam regularnie sypiałem. Pierwszy raz był błędem, podjąłem złą decyzję podczas samotnej nocy w trasie. Sam pragnie teraz czegoś więcej, ale nie mogę jej tego dać.
Kiedy poinformowała mnie, że zaszła w ciążę, niemal postradałem zmysły. Nie chciałem mieć z nią dzieci. W roli matki moich maluchów wyobrażam sobie wysoką brunetkę o smukłym ciele, wyrzeźbionym przez lata cheerleadingu i codzienne bieganie na ośmiokilometrowym dystansie. Jednak przede wszystkim nie jest żądną władzy kobietą, piastującą kierownicze stanowisko w branży muzycznej, planującą zatrudnienie opiekunki do dziecka jeszcze przed wizytą u lekarza, który potwierdziłby ciążę.
Sam wspominała o małżeństwie, ale spanikowałem i zwiałem do Australii uczyć się surfingu.
Poroniła w drugim miesiącu ciąży. Obiecałem sobie wtedy, że nasze kontakty ograniczą się wyłącznie do relacji zawodowej. Właśnie w tym czasie rozpocząłem tradycję jednonocnych przygód. Sam jednak nadal mnie kocha i czeka, aż zmienię zdanie.
– Wiesz – zaczyna bywalczyni barów, którą wczoraj poderwałem. Szura nogami i sapie, gdy się ubiera. – Słyszałam, że jesteś dupkiem, ale w to nie wierzyłam. Myślałam, że połączyło nas coś wyjątkowego.
Śmieję się i kręcę głową. Stara śpiewka. Przeżywają ze mną najbardziej niesamowitą noc w ich życiu, po czym każdej wydaje się, że połączyło nas coś wyjątkowego.
– Nie wybrałem cię ze względu na twój intelekt.
Wchodzę do łazienki, dla lepszego efektu zamykam drzwi, a następnie uderzam w nie głową. Za każdym razem wmawiam sobie, że to ostatni raz. Później jednak coś sprawia, iż znów pragnę się zatracić i zbaczam z obranej ścieżki. Sfrustrowany, ocieram twarz.
Nie cieszy mnie perspektywa powrotu do domu. Zostałem do tego zmuszony, gdy w leżącej na blacie gazecie przeczytałem długi artykuł. Dotyczył faceta, którego uważałem kiedyś za najlepszego przyjaciela. Biorę do ręki magazyn i czytam słowa, które zdążyły już wyryć mi się w pamięci.
Mason Powell zginął w wypadku samochodowym. W tył jego pojazdu wjechała osiemnastokołowa ciężarówka. Osierocił dwoje dzieci.
Zginął.
Odszedł.
A mnie przy nim nie było.
Czuję się jak tchórz, ponieważ nawet się nie pożegnałem.
Dawno temu zmieniłem numer telefonu, bo nie przestawała dzwonić. Odciąłem się od starego życia, a Mason był jego częścią. Ona i Katelyn – żona Masona – przyjaźniły się, więc ta pierwsza dowiedziałaby się, co robię i gdzie mnie znaleźć. Tak było lepiej.
Planowałem wyjechać tylko na rok. Obiecałem sobie, że po dwunastu miesiącach wrócę, wszystko naprawię i pokażę jej, iż nie jestem tym mężczyzną, w którym się zakochała. Byłaby mi za to wdzięczna, kiedy w końcu zrozumiałaby, jaka jest prawda, i nie miałaby oporów, by korzystać z życia. Wyszłaby za biznesmena, który tuż po przebudzeniu, w ich idealnym domku, wkładałby wykrochmaloną koszulę i uprzednio wyprasowane przez nią w kant spodnie od garnituru.
Gniotę gazetę, myśląc o tym, co mnie ominęło. Nie żałuję. Nie stać mnie na żal. Zadbałem o siebie w jedyny znany mi sposób, choć nie wiedziałem, że strata wszystkich ważnych chwil okaże się tak bardzo bolesna.
Ominął mnie dzień, w którym Mason poprosił Katelyn o rękę, czego spodziewaliśmy się, odkąd skończyliśmy szesnaście lat.
Ominął mnie ich ślub, a także narodziny bliźniaczek. Mason był ojcem i mężem. Polegała na nim jego rodzina, która właśnie go straciła. Los odebrał mu możliwość obserwowania dorastania dzieci i ich wybryków, podobnych do numerów, jakie wywijaliśmy w ich wieku. Nie zobaczy też wspólnych szaleństw naszych pociech.
Ominęło mnie to wszystko, ponieważ musiałem sobie coś udowodnić. Zrezygnowałem z marzeń i życia, które wspólnie planowaliśmy.
Teraz wracam wypić piwo, którego sobie nawarzyłem.
JOSIE
Trzymam kartkę z zamówieniem, na której widnieje imię przyjaciela. Im dłużej patrzę na słowa, tym więcej łez spływa na papier, a płaczę nieustannie, odkąd odebrałam tamten telefon. Trumnę przyozdobi wiązanka w barwach naszej szkoły – czerwieni i złota. Natomiast wieniec pogrzebowy, zgodnie z życzeniem Katelyn, ma być przygotowany z kwiatów w kolorach naszego uniwersytetu – zieleni i bieli, które przeważały w dekoracjach na ich ślubie.
Za kilka dni moja przyjaciółka pochowa męża, a mimo to zachowała na tyle przytomności umysłu, by podjąć decyzję dotyczącą kwiatów.
Ja nie potrafię nawet przeczytać tego zamówienia.
Kiedy zadzwoniła i poprosiła, żebym przygotowała wieńce, chciałam odmówić, ale zmusiłam się do przyjęcia zlecenia. Nie chcę tego robić. Nie chcę nawet wierzyć, że Mason nie żyje. Poznałam go w pierwszej klasie, a teraz go nie ma. Nie wstąpi w poniedziałek po bukiet. Katelyn nie otrzyma tuzina róż, który dostawała co tydzień od męża. To była ich długoletnia tradycja, zapoczątkowana zaręczynami, kiedy oboje byli siedemnastolatkami.
Szczęściarze – już w liceum wyznaczyli sobie cele, które udało im się osiągnąć. Ja również myślałam, że miałam farta, ale na pierwszym semestrze studiów spotkało mnie niemiłe zaskoczenie. Kilka słów i trząśnięcie drzwiami kompletnie wywróciło mój świat, rozdzielając mnie z miłością mojego życia.
Zanim podchodzę na miękkich nogach do drzwi, by przewrócić plakietkę na „Otwarte”, ocieram łzy. Nie chcę dziś pracować, ale niestety muszę. W ciągu kilku następnych dni czeka mnie przygotowywanie ozdób na wesele, bal licealny i pogrzeb Masona.
Dodaję kartkę z zamówieniem Katelyn do tych już przypiętych do tablicy. Muszę traktować przyjaciółkę, jakby była zwykłą klientką.
Oddychaj, powtarzam sobie, biorąc się do roboty. Mam przygotować dziś po czterdzieści bukiecików i butonierek, choć wolałabym zgnieść i wyrzucić te róże do kosza.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk zawieszonego nad drzwiami dzwonka. Czas przybrać radosną minę. Wchodzi Jenna, w ręce trzyma kubek kawy. Wycieram dłonie w zielony fartuch i witam ją przy kontuarze.
– Dziękuję – mówię, po czym upijam łyk gorącego napoju. Można mnie kupić karmelowym latte.
– Wiedziałam, że będziesz potrzebowała kofeiny. Stojąc w kolejce, wyczułam twoje nieodparte pragnienie.
Jenna pracuje dla mnie na pół etatu, ale przyjaciółką jest pełnoetatową. Kiedy trzy lata temu uciekła od agresywnego męża, zawędrowała do Beaumont i natychmiast zaprzyjaźniła się mną oraz Katelyn.
– Jak się trzymasz? – pyta.
Wzruszam ramionami, bo nie bardzo chcę o tym teraz rozmawiać. Muszę jakoś przetrwać ten dzień. Kiedy wieść się rozniesie, do miasta zaczną wracać dawni koledzy ze szkoły, i choć zabrzmi to próżnie, wolałabym wyglądać przyzwoicie. Nie chcę prezentować się, jakbym została porzucona, ponieważ właśnie tak zapamiętała mnie większość z nich.
– Mason pojawia się w każdym moim wspomnieniu. – Zakrywam oczy dłonią. – Nie wiem, co się stanie, gdy otworzę w poniedziałek kwiaciarnię, a on nie przyjdzie po kwiaty dla Katelyn. Kupował je przez ponad dekadę.
– Ogromnie mi przykro, Josie. Żałuję, że nie mogę wam jakoś pomóc.
– Wystarczy, że wspierasz Katelyn. Dam sobie radę.
Kiedy Jenna wchodzi za ladę, przytula mnie, a następnie zakłada fartuch. Jestem jej dziś szczególnie wdzięczna za pomoc. Chcę ją namówić, aby przygotowała wiązanki na pogrzeb, a ja skupię się na realizacji pozostałych zamówień.
A może nie.
Przez okno zagląda zagubiony pan Powell.
– Zaraz wracam – informuję Jennę, po czym wychodzę.
Dziś jest wietrznie i rześko, bardzo nietypowo jak na tutejszą jesień.
– Panie Powell – zaczynam, dotykając jego ramienia. Jego żona w zeszłym roku przegrała walkę z rakiem, a teraz stracił syna. Nie potrafię sobie wyobrazić, przez co przechodzi.
– Josephine. – Głos mu się łamie. Oczy ma przekrwione, spojrzenie puste. – Właśnie przechodziłem obok, popatrzyłem w okno i przypomniałem sobie, kiedy pierwszy raz przyprowadziłem tu Masona, żeby kupił Katie kwiaty. Wybierali się na jakąś potańcówkę, miałem ich zawieźć. – Kręci głową, jakby nie był pewien, czy chce ożywić wspomnienie, czy może woli zapomnieć.
– To było dawno temu, panie Powell. Może zechciałby pan wstąpić? Zadzwonię do Katelyn, dobrze? Może przyjedzie po pana.
Kręci głową.
– Nie chcę kłopotać Katie. Ma za dużo na głowie, żeby jeszcze niańczyć teścia. – Nagle milknie, oczy zachodzą mu mgłą. Rozglądam się, chcąc zobaczyć, co go rozproszyło. – Nadal jestem jej teściem?
Zakrywam usta, ale nie potrafię stłumić szlochu.
– Oczywiście – szepczę. – To pana Katie, tylko pan może tak się do niej zwracać. Kocha pana jak własnego ojca.
Zanim pan Powell odchodzi, długo mi się przygląda i kiwa głową. Poszłabym za nim, aby upewnić się, że bezpiecznie dotrze do domu czy tam, gdzie się wybiera. Nie wykonuję jednak żadnego ruchu, obserwuję, jak się oddala.
Mason nigdy nie dowie się, jak wpłynął na mieszkańców Beaumont.
Kiedy wracam do kwiaciarni, Jenna wyciąga róże, z których przygotuje wieńce pogrzebowe. Wzdycham z ulgą, bo nie muszę jej o to prosić. Po prostu wiedziała, że chcę, by mnie wyręczyła. Staję za jej plecami i tulę ją, dziękując w ten sposób za wsparcie.
Dostajemy dużo zamówień, większość kwiatów ma być dostarczona Katelyn albo na uroczystość pogrzebową. Nasz dostawca ma pełne ręce roboty, a kiedy wraca, uśmiecha się szeroko. Nie wiem, co go tak cieszy. Ludzie przeważnie nie dają napiwku, gdy otrzymują wiązankę pogrzebową, wyjątek stanowi oczywiście pani Bishop, sztuczna i nadęta mama Katelyn, która zawsze zachowuje się „stosownie”.
Pracujemy z Jenną ramię w ramię. Próbuję nie zwracać uwagi, ale co chwilę zerkam w jej stronę. Wieńce są piękne. Myślę, że spodobałyby się Masonowi.
– Kiedy powiesz Nickowi „tak”?
Udaję, że grożę Jennie sekatorem.
– Znów mnie poprosił – wyznaję, przycinając gipsówkę.
– Który to już raz?
Wzruszam ramionami.
– Straciłam rachubę.
Odkłada sekator i kładzie dłonie na biodrach.
– Na co ty, do cholery, czekasz? Ma dobrą pracę, kocha cię i opiekuje się Noahem. Niewielu facetów potrafi troszczyć się o cudze dziecko.
Staram się nie uśmiechnąć, ale szturcha mnie w ramię.
– Zgodziłaś się?
Przytakuję, a Jenna podskakuje z radości. Ciągnie mnie za rękę, ale marszczy brwi, nie widząc pierścionka.
– Czekamy, aż wszystko się uspokoi. Nie czas teraz na świętowanie, wiesz? Oboje straciliśmy przyjaciela i mimo że jesteśmy szczęśliwi i zakochani, to Katelyn i dzieciaki są dla nas ważniejsi niż dzielenie się tą nowiną.
Jenna mocno mnie tuli.
– Będziesz z nim szczęśliwa, Josie.
– Już jestem – odpieram, gdy przyjaciółka się odsuwa.
Widzę, że się nad czymś zastanawia, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, iż dobrze zrobiłam, proponując Nickowi, żebyśmy potajemnie wzięli ślub.
Odwraca się i ponownie zajmuje pracą.
– Myślisz, że Nick zaadoptuje Noaha?
Upuszczam nożyce ogrodowe, które lądują tuż przy mojej stopie. Odchrząkuję.
– Nie… nie jestem pewna.
– Dlaczego? Wychowuje go, od kiedy mały miał trzy lata, tak?
Zagryzam wargę i kiwam głową.
– Nie poruszaliśmy tego tematu, a w tej chwili naprawdę nie chcę rozmawiać o ojcu Noaha.
Patrzy na mnie z uśmiechem.
– W porządku – mówi, ale i tak wiem, że kiedyś znów zapyta o kwestię adopcji.
Od lat nie myślałam o ojcu mojego syna. Nie, to nieprawda. Raczej od kilku godzin, a od wypadku Masona coraz częściej pojawia się w moich myślach. Nie wiem, czy słyszał, co przytrafiło się naszemu przyjacielowi, ani czy się tym przejął. Mam tylko nadzieję, że nie pojawi się w miasteczku.
LIAM
Wyjechałem w nocy, żeby nie ruszyli za mną paparazzi. Spałem w dzień, aż w końcu po długiej podróży dotarłem do domu.
Dom.
Cóż to za dziwne słowo. Od dawna pomieszkuję w hotelach. Panuje w nich spokój, zapewniają profesjonalną ochronę. Nie muszę wychodzić, jeśli tego nie chcę. Ktoś przynosi mi zakupy, ktoś inny robi za mnie pranie. Kiedy coś się psuje, znajdzie się osoba, która to naprawi, a wizyty wszystkich gości są kontrolowane przez hotelową obsługę.
W mieście jest chłodniej niż zapamiętałem. Mam więc nadzieję, że gosposia spakowała mi odpowiednie ubrania. Sam wyśle mi nowy garnitur do motelu. Chciała przyjechać, proponowała wsparcie, ale podziękowałem jej. Nie chcę i nie potrzebuję jej tutaj. Choć powiedziałem, że będzie to krótka wizyta, wyjechałem kilka dni wcześniej, ponieważ potrzebuję czasu, żeby ją zobaczyć, choćby tylko z drugiej strony ulicy.
Potrzebuję także czasu, aby przypomnieć sobie, dlaczego zrezygnowałem ze studiów i zaprzepaściłem jej marzenia, na rzecz ciągnących się w nieskończoność dni w kiepskim studiu oraz bezsennych nocy spędzonych w autokarze podczas trasy koncertowej. Muszę ją zobaczyć i przekonać się, że podejmując lata temu tamtą decyzję, miałem na uwadze własne dobro i że nie powinienem dłużej zadręczać się myślą, iż skrzywdziłem swoją byłą dziewczynę.
Muszę się przekonać, że żyje pełnią życia. Chcę wiedzieć, ile ma dzieci i czym zajmuje się jej mąż. Mam nadzieję, iż traktuje ją lepiej niż ja, okazując należny jej szacunek.
Kiedy zatrzymuję się przed Holiday Inn tuż za Beaumont, gaszę silnik motocykla, nim menadżer zdąży podejść i powiedzieć, że zakłócam spokój tego miejsca. Opuszczam stopkę, zdejmuję kask i zastępuję go okularami z zerowymi szkłami. Zakładam też czapkę i naciągam ją na czoło. Wiem, że gdy tylko pojawię się w Beaumont, wieść szybko się rozniesie, ale wolałbym przez parę dni pozostać anonimowy. Narzucam na ramię wodoodporny futerał na gitarę i odwiązuję torbę umieszczoną z tyłu motocykla.
Spacer do lobby niemiłosiernie mi się dłuży. Motel znajduje się w pobliżu autostrady, co sprawia, że nieustannie słychać hałas, ale właśnie z tego powodu go wybrałem. Nikt nie spodziewałby się mnie w nim zastać. Kiedy poprosiłem Sam, by zarezerwowała mi pokój w tej niezbyt eleganckiej lokalizacji, myślałem, że na wspomnienie trzygwiazdkowego miejsca o wątpliwej reputacji zejdzie z tego świata. Ale oto wchodzę do holu dla przeciętniaków, w którym huczy telewizor, a dzban stęchłej kawy stoi obok pączków z porannej dostawy.
– W czym mogę pomóc? – pyta recepcjonistka, zanim zdążę przejść przez drzwi.
Ma wysoki, irytujący głos, który kojarzy mi się z odgłosem kredy na tablicy. Włosy dziewczyny są spięte tak mocno, że naciągają jej mięśnie, zmuszając do uśmiechu. Usta pomalowała szminką w odcieniu hollywoodzkiej czerwieni. Podałbym jej chusteczkę i powiedział, że facetów w Hollywood nie kręci taki makijaż, bo zostawia ślady. Powstrzymuję się jednak.
Nie witam się, ani nie uśmiecham. Marzę jedynie, by dostać się do swojego pokoju i trochę zdrzemnąć.
– Chcę się zameldować.
Podaję dziewczynie prawo jazdy i czekam. Stukam palcami o kontuar, gdy wpisuje moje dane do komputera. Za każdym razem, kiedy unosi wzrok i się uśmiecha, mam ochotę się cofnąć. Ktoś powinien jej uświadomić, że nakłada za dużo makijażu i że wyłysieje, jeśli jeszcze ciaśniej zwiąże włosy.
– Czy profesor Westbury to pana tata? Chodzę na jego wykłady z nauk politycznych. – W jej oczach lśni nadzieja.
Kręcę głową, choć zapewne odpowiedź powinna być twierdząca. Nie wiem, co robi ojciec, bo nie odezwał się do mnie, odkąd zrezygnowałem ze studiów.
– O, szkoda. Świetny z niego wykładowca.
– Szczęściara – odpowiadam obojętnie.
Mina jej rzednie, ponieważ nie angażuję się w rozmowę.
– Proszę dać znać, gdyby czegoś pan potrzebował – informuje, znów tym wysokim, irytującym i dziecinnym głosem.
Kiedy kładzie na kontuarze kartę do drzwi, prosi mnie, bym wypełnił formularz parkingowy. Uzupełniam tylko niezbędne pola, omijam markę motocykla. Nie potrzebują tej informacji.
Idę do windy. Spoglądam w niej na kartę do drzwi i wzdycham. Mam pokój na piątym, najwyższym piętrze, choć dla mnie nie jest to dość wysoko. Musi jednak wystarczyć na ten krótki pobyt. Przyjechałem tylko pożegnać się z Masonem i popatrzeć na nią, nim wrócę do swojego życia.
Kiedy wysiadam z windy, najpierw uderza mnie roztaczający się po korytarzu smród. Nie znoszę odoru dymu papierosowego. Następnie razi mnie w oczy obrzydliwy dywan. Docieram do pokoju, rzucam torbę na jedno z dwóch niezbyt dużych łóżek. Podchodzę do drzwi tarasowych, rozsuwam grube, ciemne zasłony i patrzę na światła Beaumont. Otwieram zasuwkę, po czym wychodzę na balkon, gdzie owiewa mnie chłodne powietrze.
Zerkam w lewo, gdy słyszę brzęk tłuczonego szkła. Od razu żałuję, że spojrzałem, ponieważ w oddali jawi się wieża ciśnień, na którą po meczach wchodziliśmy z Masonem i chłopakami. Ciągnęliśmy ze sobą skrzynkę piwa, dziewczyny zostawały na dole, a my próbowaliśmy trafić pustymi butelkami w pakę mojego pick-upa.
– Wygląda na to, że tradycja nie zaginęła – mówię do siebie.
– Zejdź, Mase, smutno mi bez ciebie – krzyczy Katelyn.
Wybuchy śmiechu, raz nasze, raz dziewczyn z dołu, sprawiają, że ciągle słychać jakiś dźwięk.
– Kocham cię, maleńka – odkrzykuje Mason, przykładając do ust ręce złożone w tubkę. – Poślubię tę dziewczynę i będę miał z nią śliczne dzieci.
Śmiejemy się, choć wiem, że to prawda. Mason uważa swoją dziewczynę za cud boski. Czuję to samo w stosunku do mojej ukochanej. Zerkam w dół i dostrzegam jej postać przy samochodzie. Jestem zazdrosny o drużynową kurtkę, ponieważ to ona, a nie ja, ją otula.
– Wiem, stary – mówię, klepiąc go po plecach.
– Podwójny ślub – woła.
Parskam.
– Jesteś facetem, koleś. Nie powinieneś gadać o ślubie – oznajmia Jerad, po czym wypija duszkiem piwo.
Mason wzrusza ramionami.
– Kiedy kogoś kochasz, po prostu to wiesz.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło, choć nasze marzenia mogły się ziścić. Mason nie powinien był zginąć. Jeśli już, to śmierć powinna była przyjść po mnie. To przeze mnie nasza teraźniejszość wygląda inaczej, niż ją planowaliśmy.
Kiedy wracam do pokoju, zamykam drzwi i zaciągam zasłony. Łóżko ze mnie drwi, daje znać, że mnie nie chce. Ja również nim gardzę.
Nie mogę tu zostać, uduszę się. Chwytam kurtkę i kask. Może jazda rozjaśni mi w głowie. A może nie. Ostatnim razem, gdy wybrałem się na nieplanowaną przejażdżkę, podjąłem decyzję, która odmieniła moje życie.
Czerwony znak wskazujący wyjście, zawieszony klatce schodowej zachęca mnie bardziej niż winda. Uderzam ramieniem w drzwi, następnie pędzę na dół i, jak dawniej, zjeżdżam po barierkach. Dawno nie pozwoliłem sobie na taką beztroskę.
Nakładam kask jeszcze przed wejściem do holu. Nie chcę, żeby rozpoznała mnie siedząca w recepcji paniusia. Znając moje szczęście, wlazłaby do mojego pokoju, położyła się na wypełnionym insektami materacu i czekała, aż się nią zajmę.
Spasuję.
– Czy ktoś ma zadzwonić, by pana obudzić? – pyta, gdy szybko przemierzam lobby.
Ona tak poważnie? Sprawdzam czas na komórce, jest po północy. Kręcę głową.
– Nie trzeba.
Wychodzę i pospiesznie zmierzam w stronę motocykla. Nic nie dorówna pomrukowi silnika. Już same drgania maszyny działają na mnie uspokajająco. Obracam manetkę, wrzucam bieg i wyjeżdżam z parkingu. Czuję, że dziewczyna na mnie patrzy, założę się, iż w tej chwili z podekscytowania zwilża językiem wargi.
Nie wyznaczyłem sobie konkretnego celu przejażdżki, trzymam się bocznych dróg. Im mniejszy ruch, tym lepiej. Choć na razie jestem sam na jezdni, słońce wzejdzie za kilka godzin i ludzkość znów rozpocznie kolejny gówniany dzień.
Myślałem, że gdy przekroczę granicę miasteczka, przeżyję wstrząs. Tak się jednak nie dzieje. Odkąd dowiedziałem się o śmierci Masona, myślałem o tej mieścinie. Beaumont o tej porze jest ciche. Latarnie oświetlają ulice.
Nic się nie zmieniło.
Skręcam w lewo, następnie w prawo, aż wjeżdżam na ulicę, w której się wychowałem. Zatrzymuję się przed rodzinnym domem, w którym pali się jedno światło w środku i jedno na zewnątrz. Tata nie śpi.
Nic się nie zmieniło.
Piętrowy biały dom z czerwonym dachem pozostał taki sam. Auta nie stoją na podjeździe, trawnik jest idealnie skoszony. W moim pokoju panuje ciemność i zastanawiam się, co z nim zrobili. Czy moje zdjęcia nadal wiszą na korytarzu, czy zostały zdjęte, gdy dopuściłem się najgorszej zdrady? Co powiedzieliby rodzice, gdyby nieposłuszny syn zapukałby do drzwi i zapytał, czy może zostać na kolację?
Jadę dwie przecznice dalej, skręcam i zatrzymuję się przed domem Prestonów. Nie jestem na tyle głupi, by łudzić się, że ona wciąż tam mieszka, wiem jednak, iż nie przyjechałaby na pogrzeb tylko wtedy, gdyby nie przyjaźniła się już z Katelyn.
Nagle włącza się światło na werandzie i otwierają się drzwi. Wychodzi pan Preston – mężczyzna, który miał zostać moim teściem. Wiem, że mnie nie rozpozna, ale pewnie zastanawia się, kim jest człowiek w kasku z przyciemnianą szybką.
Stoi w miejscu i obserwujemy się nawzajem. Postarzał się. Zakładam, że czas odcisnął piętno również na moim ojcu. Kiedy mężczyzna schodzi na trawnik, jest to znak, bym ruszył. Dodaję gazu i odjeżdżam, pozostawiając za sobą pogrążonego w myślach pana Prestona.
JOSIE
Wjeżdżam na podjazd przed skromnym domem w stylu ranczerskim, należącym do Katelyn i Masona. Na trawniku stoją dwa identyczne, różowe trzykołowe rowerki. Nie mam siły wysiąść z samochodu, bo musiałabym w końcu zaakceptować prawdę. Wiem, że nic nie przywróci Masonowi życia ani nie zmieni tego, co się wydarzyło, ale może choć przez krótką chwilę zdołam udawać, że jest inaczej.
– Co robisz, ciociu? – Podskakuję, gdy słyszę osóbkę, która zakradła się do mnie i odezwała cichym głosikiem. Peyton stoi przy drzwiach po stronie pasażera, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Ciemne kręcone włosy ma splecione w warkocze związane wstążkami. Rozjaśnia mój dzień szczerbatym uśmiechem.
– Nic, cukiereczku. Myślę – odpowiadam.
Wysiadam i podchodzę do dziewczynki ubranej w dres oraz bluzę futbolówkę, którą wkłada zawsze w niedzielę. Pod pachą trzyma piłkę. Wypisz, wymaluj Mason.
– Gdzie Noah? – pyta.
– W szkole.
Mina jej rzednie i wbija wzrok w ziemię. Macha obutą w trampek stópką.
– Mama powiedziała, że możemy wrócić do szkoły dopiero po… – urywa.
Staram się powstrzymać cisnące się do oczu łzy, serce mi pęka z powodu Peyton i jej siostry. Spędziły z tatą zaledwie pięć lat, z czego zapamiętają zaledwie rok, i to tylko jeśli będą miały dobrą pamięć. Przykucam i ocieram jej mokry policzek.
– Noah może przyjść po szkole, zanim pójdzie na trening, co ty na to?
Kiwa głową, a ja przytulam ją, niosąc do ich niegdyś pełnego śmiechu domu.
Pierwszy raz od tragedii odwiedzam domostwo Powellów. Pilnowałam dziewczynek, gdy Katelyn pojechała do szpitala, w którym ważył się los Masona. Chodziłam tam i z powrotem po tej samej podłodze, po której krążyli moi przyjaciele, kiedy nie spali całą noc, ponieważ któraś z pociech przeziębiła się albo złapała grypę.
To ta sama podłoga, na którą Mason upuścił talerz z kurczakiem, ponieważ potknął się o torbę ze sprzętem futbolowym, bo zapomniał schować ją po treningu. Pękałyśmy z Katelyn ze śmiechu. Kiedy się podniósł, twarz miał całą w tłuszczu. Jedno posłane żonie spojrzenie wystarczyło, aby wiedziała, że ją później dorwie.
Stawiam Peyton na podłogę. Całuję ją w czoło. Nie wiem, jak pocieszyć bliźniaczki, nie wspominając o ich mamie.
– Gdzie twoja siostra?
Peyton wzrusza ramionami.
– Chyba z mamą. Ciociu, kto teraz będzie oglądał ze mną mecze? – Głosik jej się łamie, gdy zadaje to pytanie.
Przeważnie na wszystko mam gotową odpowiedź, ale gdy patrzę jej teraz w oczy, nie wiem, co powiedzieć. Odpowiednie słowa nie istnieją. Pewnie co tydzień będziemy zmieniać się w tej roli z panem Powellem. Już nigdy jednak nie będzie jej towarzyszył Mason. Był jej kumplem od futbolu, a ona jego koleżanką.
– Jestem pewna, że Nick z chęcią obejrzy z tobą mecz, Noah też. Może dziadek zacznie odwiedzać was w każdą niedzielę.
– To co innego – szepcze.
Odchodzi ode mnie, więc wspominam uchwycone przez obiektyw życia niepowtarzalne chwile. To jednak nie wystarcza. W każdym nowym wspomnieniu zabraknie przecież Masona.
– Cześć.
Kiedy się obracam, widzę Katelyn, która upięła włosy w luźny kok. Przyjaciółka ma na sobie koszulkę Masona. Dławię się łzami, bo nie mogę ich dłużej powstrzymać i podchodzę szybko, żeby ją przytulić. Płacze, wtulona we mnie, a jej szloch sprawia, że tracę nad sobą panowanie.
– Tak mi przykro – szepczę.
Ściska moją koszulkę, próbując się opanować. Wspierała mnie, gdy rozpadł się mój świat, więc zamierzam być jej opoką w tych trudnych chwilach, nawet jeśli mnie samej jest ciężko.
Kiedy się odsuwa, ocieram jej łzy, tak samo jak osuszyłam twarz jej córeczki.
– Wydawało mi się, że wczoraj sobie radziłaś – przypominam jej o kilku dobrych chwilach.
– Wczoraj musiałam wybrać tylko kolor kwiatów. Dziś muszę zdecydować, jaką wybrać trumnę i… – Robi głęboki wdech, zakrywa twarz dłońmi, a przy tym ruchu błyszczy brylant w jej pierścionku zaręczynowym – …nawet nie wiem, w czym chciałby zostać pochowany, a przecież trzeba coś wybrać.
Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie wiedziałabym, co zrobić. Kiedy moje życie zostało zrujnowane, chciałam umrzeć, ale Katelyn i Mason pomogli mi się pozbierać, byli trzymającym mnie w całości spoiwem. Mój ukochany nie umarł, po prostu zdecydował, że dłużej mnie nie potrzebuje. Nie musiałam go pochować ani zabrać jego rzeczy z pracy. Gdy zatrzasnął drzwi, złamał mi tylko serce.
– Może zapytaj dziewczynek, niech ci pomogą, bo też będą musiały jakoś się z tym zmierzyć. Peyton martwi się, kto będzie z nią oglądał mecze.
– Wiem. – Wzdycha ciężko. – Elle pytała, kto ją będzie usypiał, bo najlepiej robił to tata.
Znów ją obejmuję. Nie istnieją słowa, które pomogą jej uporać się z tą sytuacją. Rany uleczy tylko czas, który paradoksalnie również przysparza bólu.
Katelyn postępuje zgodnie z moją radą – prosi dziewczynki, aby pomogły wybrać tacie jego ostatni strój. Po powrocie cała trójka trzyma niepasujące do siebie ubrania. Przyjaciółka pokazuje mi ciemne spodnie. Peyton unosi koszulkę trenera, a Elle buty: jeden z pary korków, drugi tenisówek. Zmuszam się do uśmiechu, przez co wszystkie się śmieją.
Wybrały idealny, pasujący do Masona zestaw.
Droga do zakładu pogrzebowego upływa nam w ciszy. Katelyn bawi się pierścionkiem, tak jak robiła to tuż po zaręczynach. Patrzę na swoje nagie palce i zastanawiam się, kiedy Nick wsunie coś na jeden z nich. Nie musimy tego ogłaszać, ludzie od dawna spodziewają się zaręczyn. Jesteśmy parą od sześciu lat, więc nadszedł już czas, aby podjąć decyzję. Mężczyźni pokroju Nicka nie czekają w nieskończoność. Wszyscy słusznie twierdzą, że jest dobrą partią, bo jako jeden z niewielu spośród nas pracuje w wyuczonym zawodzie. Wykazałabym się głupotą, gdybym nie wyszła za miejscowego pediatrę.
Wybór trumny okazuje się trudniejszy, niż można by przypuszczać. Istnieją różne kolory, rodzaje drewna czy okuć. Sprawę dodatkowo utrudnia przebywanie w pomieszczeniu, w którym unosi się fetor martwych ciał.
Katelyn musi również zadecydować, kto poniesie trumnę. Patrzę na zapisywane przez nią nazwiska. Nie uzupełnia szóstego pola.
– Brakuje jednej osoby – mówię.
Kręci głową.
– Zostawiam puste, tak na wszelki wypadek – wyjaśnia. Nie musi rozwijać wypowiedzi, wiem, o kogo chodzi, ale… nie chcę o nim myśleć.
Po odwiezieniu przyjaciółki do domu jadę do siebie. Noah powinien już wrócić ze szkoły. Marzę, by tulić go tak długo, aż zyskam pewność, że nigdy mnie nie opuści.
– Noah? – wołam, wchodząc do domu. Docierają do mnie odgłosy z telewizora. Syn leży na kanapie. Ogląda stare nagranie meczu, w którym Mason i Nick grali w liceum. Z telewizora pada znajome imię, więc patrzę na Noaha, przeczesując palcami jego włosy.
– Co tam, koleżko?
– Oglądam – oznajmia, tuląc się do mojej dłoni.
Zajmuję miejsce przy nim, sadzam go sobie na kolanach i obejmuję. Cieszę się, że gdy tego potrzebuję, nadal jest moim małym synkiem.
– Śmiesznie wyglądałaś, mamo. – Chichocze.
Ciągnę go za włosy i delikatnie szczypię w ucho, by nie przestał się śmiać.
– Poczekaj, aż będziesz w moim wieku, wtedy obejrzymy twoje nagrania.
– Jest ktoś w domu?
– Tutaj – krzyczę, gdy wchodzi Nick.
Zerka przelotnie na telewizor i siada za mną, a następnie obejmuje.
– Dlaczego to oglądamy? – szepcze mi do ucha.
Wzruszam ramionami i wskazuję Noaha. Nick wie, że nigdy nie włączyłabym tego nagrania, bo rozdrapuje ono jedynie stare rany.
Syn śmieje się z tego, jak wyglądaliśmy z Nickiem w liceum. Za każdym razem przypominam mu, że mam zdjęcia, na których jest gołym niemowlakiem i pokażę je każdej jego dziewczynie.
Drużyna z Beaumont zwycięża, co oznacza, że pora wyłączyć film. Ogarnia mnie panika, zaczynam szukać pilota. Nie chcę, żeby syn zobaczył końcówkę.
– Z kim się całujesz, mamo?
Kiedy zerkam na ekran, widzę na nim chłopaka, który nawiedza mnie na jawie i w snach. Obejmuje mnie, odwraca się i patrzy w kamerę. Przygryzam wargę, widząc jego niebieskie oczy. Od śmierci Masona coraz częściej o nim myślę, zastanawiając się, czy jest teraz szczęśliwy. Wstaję, aby wyłączyć telewizor. Nie mogę dłużej patrzyć na tę twarz.
– Z nikim, kochanie – odpowiadam, wychodząc z pokoju.
LIAM
Wczoraj popełniłem błąd, wybierając się na przejażdżkę po mieście, a jeszcze większą pomyłką było zatrzymanie się przed domem Prestonów. Zaskoczyło mnie, że pan Preston jeszcze nie spał i że wyszedł na dwór, żeby popatrzeć na ubranego na czarno nieznajomego motocyklistę.
Czuję się w pokoju motelowym jak w klatce. Powinienem był zatrzymać się dalej od miasta, w jakimś hotelu, w którym wynająłbym przyzwoitych rozmiarów apartament, aby po nim krążyć. Muszę chodzić, żeby myśleć i opracować plan spotkania z nią. Chcę tylko na nią spojrzeć, przekonać się, że dobrze się ma, jest szczęśliwa i korzysta z życia, a ja jestem dla niej niczym więcej, jak tylko odległym wspomnieniem.
Może kupuje moje płyty i chwali się, że kiedyś mnie znała? Wielokrotnie wyobrażałem sobie, jak stoi w kolejce do kasy w sklepie spożywczym i trzyma w rękach czasopismo „People” albo „Rolling Stone” z moją twarzą na okładce. Chcę wierzyć, że przeczytała wywiady i wiedziała, iż mówiłem o niej, choć ani razu nie wspomniałem jej imienia. Chcę mieć pewność, że na iPodzie ma listę z piosenkami, które napisałem, myśląc o niej i wie, iż nigdy nie przestałem jej kochać.
Uderzam się pięściami w głowę. Jesteś głupcem, Liam. Ma na ciebie wyrąbane. Porzuciłeś ją i zmieniłeś numer, abyś nie musiał słuchać płaczliwych wiadomości, jakie nagrywała ci na poczcie.
Muszę się wyrwać z motelu, bo przebywanie w nim przypomina mi o niej i o nocy, podczas której pierwszy raz się kochaliśmy. Doprowadza mnie to do szału.
Przed wejściem do lobby nakładam kask, po czym wybiegam przez drzwi, unikając recepcjonistki, która zastąpiła pracującą w nocy koleżankę. Ta jest odrobinę bardziej atrakcyjna, ale nie różni się znacznie od poprzedniczki. Nie istnieje nic gorszego od kobiety, która za bardzo się stara.
Gnam bocznymi drogami, wchodzę w zakręty z większą prędkością niż to wskazane, wyprzedzam jadące zbyt wolno samochody i pełen dzieci autobus szkolny. Kilkoro kierowców trąbi na mnie, niektórzy opuszczają nawet szyby, pokazując niecenzuralne gesty. Nie wysilam się, by zerkać w lusterko i zobaczyć ich środkowe palce. Robiłem tak samo, gdy jakiś dupek zachowywał się, jakby droga należała tylko do niego.
Jako nastolatkowie też byliśmy z Masonem nieokrzesani i, jak przystało na ten wiek, durni. Jeździliśmy za szybko, piliśmy za dużo, nie wspominając już o skrzynkowym bejsbolu – grze, w której jedna osoba prowadziła, a druga, siedząca na miejscu pasażera, wychylała się przez okno i demolowała kijem skrzynki na listy. Cholera, potrafiłem nawet obściskiwać się ze swoją dziewczyną, odwożąc ją do domu, bo tak byłem spragniony jej ciała.
Przypominam sobie ciepłe letnie noce, podczas których siedzieliśmy na pace mojego pick-upa i patrzyliśmy w gwiazdy. Zajmowała miejsce między moimi nogami, obejmowałem ją i przyrzekałem, że zawsze będę ją kochać. Pierwszy wyznałem jej miłość i obiecałem, iż nigdy jej nie opuszczę.
Zwalniam gwałtownie i wjeżdżam na parking. Muszę się uspokoić. Idiotyczna brawurowa jazda niczego tu nie rozwiąże. Nie chcę, by z powodu bezmyślności pisano o mnie w gazetach. Ciężko pracowałem na swoje dobre imię. Nie popełnię już więcej błędów.
Kiedy unoszę wzrok, dostrzegam przed sobą poświęcone licealnym sportom Muzeum Allenville. Zsiadam z motocykla, wchodzę, płacąc przy wejściu pięć dolców. Wnętrze przypomina miejsce kultu. Moje zdjęcie wisi pod sufitem, wypisano pod nim ustanowione przeze mnie rekordy. Jest też fotka, na której uwieczniono mnie z Masonem. Planowaliśmy zdobywać rekordy na Uniwersytecie w Teksasie, ale przyjaciel wolał pozostać bliżej Katelyn i zdecydował się na miejscową uczelnię. Spośród nas dwóch to on był tym mądrym.
Centralny punkt pomieszczenia stanowi ogromne zdjęcie Masona. Jego krawędzie przewiązano czarną tasiemką. Obok znajduje się stolik, na którym ustawiono kilka jego fotografii. Na niektórych pojawiam się również ja oraz inni kumple z liceum. W strojach drużyny futbolowej wyglądamy bardzo młodo, unosimy palce wskazujące, by oznajmić światu, że jesteśmy faworytami. Niczym się nie przejmowaliśmy, pragnęliśmy tylko wygrać. Na podstawce umieszczono jedną z naszych piłek z meczu o mistrzowski tytuł. Chcę jej dotknąć, poczuć pod palcami świńską skórę, ale nie wyciągam ręki. Te dni już minęły. Opuściłem dawne życie, gdy spakowałem się, wyniosłem z Teksasu i porzuciłem wszystko na rzecz jasnych świateł wielkiego miasta.
– Słyszysz okrzyki publiczności? – krzyczy Mason, zanim wychodzimy z tunelu. To nasz ostatni mecz w liceum i jesteśmy niepokonani. Zmiażdżyliśmy konkurencję. Masonowi niewiele brakuje, by ustanowić nowy rekord stanowy w grze dołem. Rekord w grze górą należy do mnie, zdobyłem go wcześniej w tym sezonie. Obydwaj dziś rano zapisaliśmy się na Uniwersytet w Teksasie.
Teraz będziemy grać o czwarte z rzędu mistrzostwo stanu.
– Tak, stary, słyszę. Szaleństwo, co?
– Na pewno przyszło więcej kibiców niż w zeszłym roku.
Jasne, że tak. Jesteśmy najlepsi.
Obok przebiega moja dziewczyna. Klepię ją w tyłek, gdy pod wpływem ruchu unosi się jej biało-złoto-czerwona spódniczka cheerleaderki. Odwraca się i podchodzi do mnie, patrząc w znany mi sposób. Zdaję sobie sprawę, czego oczekuje, więc nie mogę jej zawieść.
– Wiesz, że wyglądasz seksownie, gdy przygryzasz wargę? Masz to znaczące spojrzenie, Liamie. Planujesz coś na później? – szepcze mi do ucha.
Zapominam o grze, skupiam się wyłącznie na niej, gdy wsuwa dłoń pod moją koszulkę. Nie ma na świecie lepszego uczucia niż dotyk jej palców.
– Przystopujcie – radzi Mason, po czym przykłada mi w potylicę. – Jeśli przez ciebie będzie mu stał podczas meczu, to jakiś obrońca złamie mu fujarę.
Wybuchamy śmiechem. Ona całuje mnie na pożegnanie i mówi, żebym dał czadu. Nigdy nie życzy mi powodzenia, zawsze powtarza, abym dał czadu.
Zakładam kask i wybiegam na boisko. Mijamy cheerleaderki i innych uczniów. Muzyka huczy, gdy nas zapowiadają. Rodzice i kibicie podrywają się na trybunach, głośno wiwatując.
Przechodzimy z Masonem za linię boczną i się rozgrzewamy – jak zawsze razem. Wypracowaliśmy rutynę, której się trzymamy.
Kiedy rozlega się gwizdek, zajmuję centralną pozycję, Mason staje po mojej lewej stronie. To on ma być gwiazdą dzisiejszego meczu. Musi przebiec jeszcze tylko sto jardów, by ustanowić nowy rekord, a ja zamierzam dopilnować, żeby tak się stało. Moim pierwszym ruchem jest rozegranie do przyjaciela, który przedziera się przez pierwszą linię ataku przeciwnika na trzydziestu jardach.
Nieustannie zagrywamy do niego, aż jego tata unosi tabliczkę z liczbą odpowiadającą wymaganej odległości i wtedy już wiem. Wręczam Masonowi piłkę. Patrzę, jak podbiega do taty. Przytulają się, a fani szaleją. Mason Powell ustanowił właśnie nowy rekord stanowy w grze dołem, przy przebiegniętym dystansie dziewięciu tysięcy pięciuset dwóch jardów.
Pamiętam tamten mecz, jakby to było wczoraj, a przebywanie w otoczeniu pamiątek tylko potęguje to wrażenie. Prawie czuję dobiegający ze stadionowego sklepiku zapach hot dogów i popcornu. Niemal słyszę wiwaty kibiców i czuję wibracje, dochodzące z trybun.
Ciągle mogę przywołać z pamięci wyraz twarzy pana Powella, gdy jego syn ustanowił nowy rekord. Chciałem, aby mój tata też tak na mnie spojrzał.
Kiedy przechadzam się po muzeum, wracają wspomnienia. Dostrzegam pamiątki zdobytych czterech mistrzostw w futbolu i dwóch w bejsbolu. Ze zdjęcia spogląda na mnie Nick Ashford. Cwaniacko się uśmiecha, gdy trzyma nagrodę dla najlepszego gracza. Chciał być mną. Kiedy przeprowadził się do Beaumont, wszędzie za mną łaził. Zawsze spędzał z nami czas, jakbyśmy przyjaźnili się przez całe życie, a tak naprawdę czyhał na moją dziewczynę.
Spośród kumpli z klasy z liceum znam tylko dzieje Masona. Nie utrzymywałem z nikim kontaktu, ponieważ nie miałem nic do powiedzenia i nie chciałem słuchać, jakim to okazałem się rozczarowaniem, bo zrezygnowałem ze studiów. Podjąłem decyzję, mając na uwadze swoje dobro – musiałem to zrobić, mimo że skrzywdziłem każdego, kogo kochałem, a najmocniej zraniłem ją.
Kiedy wchodzi grupa dzieci, czmycham do toalety. Nie spodziewałbym się, że mnie rozpoznają, prędzej mogliby to zrobić nauczyciele, ale perspektywa rozdawania autografów i pozowania do zdjęć nie wydaje się kusząca. Chociaż przez chwilę chcę być po prostu sobą.
Kiedy wychodzę z toalety, przy umywalkach stoi chłopiec, dłonie trzyma pod kranem. Patrzę na niego w lustrze. Płacze, mimo że próbuje zmyć ślady łez, ochlapując twarz chłodną wodą.
Jest dość niski, jak na dzieciaka w jego wieku ma trochę za długie włosy. Może ktoś mu dokuczał i dlatego się schował. Nienawidzę znęcania się nad słabszymi. Nigdy nie przystawaliśmy na to z Masonem. W liceum pilnowaliśmy, by nikogo nie gnębiono.
– Nic ci nie jest, koleżko? – pytam, mimo że nie powinienem. Nie chcę poznać odpowiedzi, bo nie zamierzam się z nikim konfrontować, ale nie potrafię stać bezczynnie, gdy płacze przy mnie dziecko.
Malec kiwa głową, a następnie zakrywa twarz.
– Nie powinienem rozmawiać z obcymi – mówi.
Bystrzak.
– Słusznie. Chcę tylko wiedzieć, czy mam zawołać nauczyciela, czy kogoś innego.
– Nie, nic mi nie jest.
– Dobra ściema. – Myję ręce i nadal zerkam w lustro na chłopca, który przygląda się każdemu mojemu ruchowi, a także tatuażom na przedramionach. Mały zapewne zastanawia się, czy zostanie ukarany za odezwanie się do nieznajomego.
– Ej, ja pana znam.
Wycieram dłonie papierowym ręcznikiem i nie zdradzając za wiele, dopytuję:
– Ach tak? – Nie nawiązuję kontaktu wzrokowego.
– Noo. To pan całował moją mamę na filmie.
Wracam pamięcią do wielu teledysków, które nakręciłem, ale nie przypominam sobie, bym w którymś kogoś całował.
– Widziałeś go w kablówce?
– Nie. Był pan ubrany w strój futbolowy.
Zamieram. W tych ciuchach całowałem tylko jedną dziewczynę. Tym razem uważnie przyglądam się chłopcu, jego ciemnym włosom, podłużnemu podbródkowi i przeszywającym niebieskim oczom. Niemożliwe.
Nie ma mowy.
– A jak się nazywa twoja mama? – Nie daję nic po sobie poznać.
– Josie Preston.
– Doprawdy? – Ledwie wypowiadam to słowo.
Przytakuje i szeroko się uśmiecha, ukazując przerwę między przednimi zębami.
– Dużo całował się pan z moją mamą?
Nie wiem, jak mu odpowiedzieć.
– Tak, twoja mama była piękna. Założę się, że nadal jest.
Kiwa głową.
Przez długi czas byłem przekonany, że to moja mama była najpiękniejszą kobietą na świecie, ale później nie potrafiłem już na nią patrzeć ani znieść chwil, gdy zachowywała się jak robot.
– Muszę iść. Do zobaczenia. – Żegna się.
Wychodzi, zanim mam szansę mu odpowiedzieć.
Wybiegam z łazienki, a następnie z muzeum, najszybciej, jak potrafię. Potrzebuję odpowiedzi. Zamierzam poznać prawdę, bez względu na to, czy jestem na nią gotowy.
Przestaję jechać jak szaleniec, dopiero gdy wjeżdżam na główną ulicę miasta. Nie mogę sobie pozwolić na podejrzliwie spojrzenia albo zatrzymanie przez policyjny patrol. Przystaję po przeciwnej stronie kwiaciarni i przez chwilę obserwuję drzwi. Wiem o jej interesie już od kilku lat. Kiedyś, w dzień naszej rocznicy, zatęskniłem za domem, więc jak jakiś szalony stalker wpisałem jej imię do przeglądarki i dowiedziałem się, że prowadzi własną działalność. Nigdzie natomiast nie znalazłem wzmianki o dziecku.
Jeżdżę po okolicy, póki nie zapada zmrok, czekając na zamknięcie kwiaciarni. Dopiero wtedy wracam, gdyż nie potrzebuję świadków. Zatrzymuję się, gdy wychodzi z niewysoką rudowłosą kobietą. Ściska ją na pożegnanie, po czym patrzy na mnie. Jej twarz ma delikatny wyraz, nie obawia się nieznajomego, ubranego na czarno motocyklisty. Nie rozpoznaje mnie, jest po prostu przyjazna.
Nie mam planu, kiedy przyglądam się, jak wraca do środka. Obraca tabliczkę na „Zamknięte”. Jeśli naprawdę mam to zrobić, to muszę działać teraz, zanim przekręci klucz. Nie zdejmując kasku, wchodzę do kwiaciarni, czemu towarzyszy brzęk dzwonka.
– Zamykamy. – Słyszę jej głos.