Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fascynujący portret młodego Frycka Chopina i epoki, w której żył Ola z Erykiem jadą do dziadków na święta. Oprócz przygotowań i prezentów czeka tam na nich gabinet wciągających książek. W tym niezwykłym pomieszczeniu zebrano prawdziwie magiczne tomy. Wystarczy je otworzyć, aby przenieść się w czasie i przestrzeni. W ten sposób dzieciaki poznają losy Frycka Chopina. Towarzyszą mu od pierwszych dni nauki gry na fortepianie. Obserwują jego wzloty i upadki, młodzieńczą miłość oraz wyjazd do Wiednia i sukcesy w Paryżu. Ta niesamowita podróż przez dawne czasy umożliwia dzieciakom zrozumienie, jak żyło się kiedyś i jakie wyzwania towarzyszą spełnianiu marzeń. A każde z nich ma także swoje kłopoty. Ola śni o karierze piosenkarki, a Eryk niedawno nieszczęśliwie się zakochał. W tej opowieści najważniejsze wydarzenia z biografii Fryderyka Chopina w piękny sposób łączą się z życiem współczesnej rodziny. Może nie zawsze jest ona najbardziej zgodna, ale z pewnością pełna miłości, dzięki której stara się przezwyciężyć własne problemy. W końcu są święta, czas bliskości, ciepła i spokoju.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Łańcuchy światełek oplatały wysokie sosny, które rosły wokół domu dziadków. Na drzwiach wejściowych wisiał ogromny wieniec z kokardą. Brakowało jedynie śniegu, lecz atmosferę zbliżających się świąt Bożego Narodzenia i tak dało się wyczuć w powietrzu.
— Jesteeeeeeem! — Ola rzuciła się w ramiona babci.
Ostatni raz widziały się przed kilkoma tygodniami, ale obie miały wrażenie, jakby od tego czasu minęły całe wieki.
— Wiesz, że pan profesor pochwalił mój śpiew? — Dziewczynce zaświeciły się oczy. — Powiedział, że szybko się uczę, mam talent i niezły słuch.
— Cudownie! — ucieszyła się babcia.
— Pomyślałam, że skoro robię takie postępy, mogłabym chodzić na jeszcze jedną lekcję w tygodniu — kontynuowała podekscytowana Ola. — Napisałam nawet w tej sprawie list do Świętego Mikołaja.
— A ty wierzysz w Świętego Mikołaja? — spytał dziadek, schodząc po schodach, żeby przywitać gości.
Zdążył narzucić na siebie marynarkę, ale jego koszula wydawała się dziwnie pomięta i przybrudzona, a włosy miał w nieładzie. Musiał chyba dopiero przed chwilą wyjść z gabinetu…
— Nigdy go nie spotkałam… — Ola na moment zamarła bez ruchu. — Ale jeśli ma mi załatwić dodatkową godzinę śpiewu, warto spróbować! — dodała.
— Powinnaś jeszcze napisać po angielsku, fińsku oraz chińsku — odparł z przekąsem Eryk, jej starszy o dwa lata brat. — Tak na wypadek, gdyby Mikołaj nie zrozumiał, o co ci chodzi.
Chłopak nie tylko urósł od ostatniej wizyty w domu dziadków, ale przede wszystkim zrobił się strasznie blady.
— Co tam? — Dziadek uśmiechnął się do niego.
Wyciągnął rękę, aby przybić mu piątkę, lecz chłopak tylko westchnął i przeszedł obok. Dziadek podniósł brwi ze zdziwienia i spojrzał pytająco na swojego syna. Ten jedynie wzruszył ramionami, bo nie miał pojęcia, o co może chodzić Erykowi.
— Bardzo dobrze was widzieć — powiedziała głośno mama, która weszła ostatnia. Wszyscy byli w komplecie.
Niedługo później cała szóstka siedziała już w kuchni. Na małym ogniu smażyła się kapusta z grzybami. Pokrojona w kostkę marchewka do sałatki jarzynowej leżała na tacce na blacie. W powietrzu unosił się zapach pierniczków i pomarańczy z goździkami. Jednak niczego nie wolno było podjadać. Zamiast tych cudowności na kolację dostali kanapki z serem i ketchupem. Normalnie pochłanialiby je z radością, ale teraz jakoś brakowało im apetytu. Ola wyciągnęła rękę po kawałek placka drożdżowego, który leżał przykryty szmatką, lecz babcia złapała ją na gorącym uczynku i przecząco pokręciła głową. Eryk natomiast smętnie siedział na krześle i patrzył w stół.
— Mam nadzieję, że spędzimy ten czas razem i nikt nie da się wciągnąć w jakieś tarapaty — powiedział głośno tata. — Na przykład nie zniknie na Syberii albo nie weźmie udziału w I wojnie światowej.
— Przestań! — Mama szturchnęła go w ramię, śmiejąc się przy tym głośno.
Była pewna, że tata żartuje. Jednak nie zdawała sobie sprawy, że w domu dziadków jest sekretne pomieszczenie zwane gabinetem wciągających książek. Tam, na wysokich półkach, stały niezwykłe tomy. Wystarczyło przeczytać kilka zdań albo przyłożyć palec do ilustracji, żeby przenieść się do światów opisanych na ich kartach. Problem polegał na tym, że wszystko, co działo się w tej książkowej rzeczywistości, miało dokładnie takie same konsekwencje jak w prawdziwym życiu. Dlatego, gdy dzieciaki razem z dziadkiem śledziły losy Adasia Mickiewicza i przez pomyłkę trafiły na Syberię, prawie zamieniły się w sople lodu. A Ola podczas poznawania historii Mani Skłodowskiej została przysypana przez odłamki wybuchu!
— Syberię sobie odpuścimy, zwłaszcza że nic nie zapowiada śniegu w tym roku. — Dziadek mrugnął okiem do swoich wnuków. — Ale może odwiedzimy Wiedeń albo Paryż? Oczywiście z pomocą książki. Przeczytałbym dzieciakom coś na głos…
— Chyba nie potrzebujemy takich przygód. — Tata starał się zachować spokój, ale jego głos zdradzał, że kategorycznie sobie tego nie życzy.
Relacje dziadka i ojca nie zawsze układały się najlepiej. Co więcej, przez wiele lat w ogóle nie mieli ze sobą kontaktu. Gdy pojawiły się wnuki, panowie postanowili się pogodzić, ale umowa była taka, że dziadek ma spędzać czas z dzieciakami, a nie chować się w gabinecie. Trzeba przyznać, że nie zawsze wywiązywał się z tej obietnicy. Dopiero gdy wnuki podrosły i odkryły wciągające książki, dziadek stał się dla nich wspierającym przewodnikiem.
— Mamy tyle przygotowań przed świętami, że na więcej pewnie nie wystarczy czasu… — odezwała się babcia, próbując załagodzić atmosferę. — Powiedzcie lepiej, co u was?!
Mama wspomniała o barokowych rzeźbach, które ostatnio odnawiała. Pracowała w końcu jako konserwatorka i dbała o to, żeby zabytki służyły następnym pokoleniom. Tata natomiast pisał artykuł naukowy i musiał wysłać go do recenzji zaraz po świętach. Eryk dalej nic nie mówił i bez przekonania żuł kanapkę, a Ola posmutniała. Lubiła wciągające książki i fakt, że dzięki nim brała udział w balach, jeździła konno albo obserwowała eksperymenty chemiczne. Wyciągnęła telefon i przerzuciła kciukiem kilka filmików. Dziewczyny, czasem niewiele starsze od niej, śpiewały i dostawały miliony serduszek oraz pozytywnych komentarzy. Ola jeszcze nie miała na tyle odwagi, żeby publikować swoje wykonania, ale była pewna, że już niedługo świat o niej usłyszy. Zacznie nagrywać. Zyska mnóstwo obserwujących, będzie jeździć z koncertami i występować przed publicznością. Na początku pewnie w mniejszych salach, a potem na ogromnych stadionach!
— Ziemia do Oli! Halo! — Tata pomachał jej dłonią tuż przed oczyma. — Jak nie chcesz jeść, to przynajmniej odłóż talerz do szafki.
Dziewczynka zdała sobie sprawę, że zamiast na wielkim koncercie jest w kuchni u dziadków, a zamiast huraganowych oklasków słyszy szczęk sztućców wkładanych do zmywarki. Szybko porwała ostatnią kanapkę, która została na stole. Wiedziała, że łatwiej marzyć o wielkiej karierze, gdy nie słyszy się burczenia w brzuchu.
W pokoju dzieciaków było ciemno i cicho. Tylko na sufit padało światło z migających światełek rozłożonych na sosnach. Ola spała, oddychając miarowo i bezgłośnie. Eryk natomiast nie mógł zmrużyć oczu. Czuł przeciągłe kłucie w sercu, jakby rozpadło się na tysiąc drobnych kawałeczków, które nie są w stanie się posklejać i połączyć w całość. Miał wrażenie, że jest sam. Całkiem sam. Pusty w środku, wydrążony. Spojrzał na ekran komórki. Żadnej wiadomości. Zajrzał do zdjęć. Była na nich roześmiana dziewczyna. Wtedy się jeszcze uśmiechała, a on stał obok. Ten widok, zamiast poprawić Erykowi samopoczucie, sprawił, że chłopak poczuł się jeszcze gorzej. Jego palce same znalazły drogę do starych konwersacji. „Głupku, nie mów tak, zawsze będziemy razem” — odczytał. A trochę niżej znalazł: „Nigdy cię nie opuszczę”.
Wtedy zrozumiał, że już nie da rady tłumić smutku. Jego oczy zaszkliły się od łez, a twarz wykrzywiła z bólu. Szlochał, ale tak, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku i nie obudzić Oli. Nie mógł pokazać, jak bardzo mu trudno.
W tym momencie klamka delikatnie drgnęła. Drzwi uchyliły się nieco, a do środka wsunęła się głowa z białymi włosami zaczesanymi do tyłu. Dziadek zmrużył oczy, ale niewiele widział, dlatego wszedł do środka. Podnosił wysoko prawe kolano, potem wysuwał stopę i opierał na niej cały ciężar ciała, a następnie to samo robił z lewą nogą. Przypominał czaplę, która idzie przez głębokie błoto.
— Myślisz, że cię nie widzę? — spytał Eryk, ocierając szybko twarz dłonią i uśmiechając się na ten dziwny widok.
— Ale z pewnością nie słyszysz! — odparł dumnie dziadek.
Rzeczywiście jego sposób chodzenia wyglądał komicznie, lecz dzięki niemu podłoga, która zazwyczaj przeraźliwie skrzypiała, nie wydała żadnego dźwięku. Dziadek przysiadł ostrożnie na łóżku chłopaka.
— Nie możesz spać? — spytał cicho.
Eryk nic nie odpowiedział.
— Widzę, że coś ci jest — kontynuował dziadek. — Chodzi o rodziców?
Chłopak pokręcił przecząco głową.
— Szkołę? Kolegów? Dziewczynę? — Gdy wymienił to ostatnie, poczuł, jak Eryk poruszył się nerwowo na łóżku.
Dziadek westchnął na znak, że rozumie, o co chodzi. Przeczesał włosy, by dać sobie chwilę na zebranie myśli, po czym położył swoją ciepłą, dużą dłoń na dłoni chłopaka.
— Mam książkę, która mogłaby ci się spodobać — stwierdził.
W tym momencie Ola usiadła na łóżku. Ziewnęła, potarła oczy i spytała:
— Knujecie coś?
Dziadek uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na Eryka.
— Wydawało mi się, że nie… Jest późno, jutro musimy pomóc w przygotowaniach… — powiedział. — Ale co powiecie na wizytę w gabinecie?
Ledwo skończył, a Ola poderwała się na równe nogi. Już miała odbić się od materaca i krzyknąć z radości, gdy dziadek rzucił się w jej stronę. Złapał ją i zatkał jej usta, lecz pęd był tak duży, że razem spadli na łóżko, stoczyli się po nim i gruchnęli o podłogę.
Huk poniósł się po domu.
Cała trójka zamarła i zaczęła nasłuchiwać. Czy ktoś wstanie? Otworzy drzwi? Sprawdzi, co się stało? Na szczęście na korytarzu panowała głucha cisza.
— Dobra. — Dziadek pierwszy podniósł się z ziemi i zaczął rozcierać obolały kręgosłup. — Ale już bez takich akcji, zrozumiano?
Ola pokiwała głową. Nawet w ciemności było widać, że z jednej strony jej głupio, a z drugiej — bardzo się cieszy, że zaraz znajdą się w gabinecie. Eryk natomiast ciągle zachowywał spokój.
— Sformować oddział, odliczyć do dwóch i ruszać po cichu do gabinetu w odstępach co trzydzieści sekund — polecił dziadek.
Pierwsza pod drzwiami ustawiła się Ola.
— Raz — powiedziała, po czym na palcach wyszła na korytarz.
Szła powolutku, w delikatnej łunie, którą rzucały migające w ogrodzie światełka. Czuła, jak wali jej serce. Bała się, że zaraz tata otworzy drzwi i przyłapie ją na gorącym uczynku. Ale dotarła do schodów. Zamiast po nich wchodzić, uwiesiła się balustrady niczym leniwiec gałęzi i wciągnęła na górę.
Dziadek, który przyglądał się wszystkiemu z pokoju dzieciaków, pokiwał głową z uznaniem.
— Dwa! — wyszeptał Eryk.
On przyjął inną technikę i szedł po parkiecie niczym pająk, rozkładając równomiernie ciężar na ręce oraz nogi. Pokonał korytarz, ruszył po schodach i zniknął za załomem.
Dziadek rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Wiedział, że jeżeli ta nocna wyprawa się wyda, to jego syn będzie wściekły, a babcia zmyje mu głowę. Ale co miał robić? Słowo się rzekło, dlatego ruszył krokiem czapli w stronę poddasza.
Dzieciaki były już w gabinecie. Ola poczuła przyjemny, głęboki zapach książek, które stały w równych rzędach na białych regałach. Za każdym razem, gdy wchodziła do tego pomieszczenia, przeszywały ją dreszcze. Tak było i tym razem. Zwłaszcza że po kilku krokach usłyszała:
— Nieproszony gość numer jeden — wypowiedziane cyfrowym głosem systemu operacyjnego.
— Widzisz mnie? — zdziwiła się dziewczynka.
Ostatnim razem, gdy zakradła się do gabinetu pod nieobecność dziadka, system też się odezwał, ale nie był w stanie jej rozpoznać. Od razu odwróciła się do brata, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
— Coś się zmieniło — ostrzegła go.
Było już jednak za późno.
— Nieproszony gość numer dwa — powiedział cyfrowy głos. — Rozpoczynam obronę pomieszczenia.
Otworzyło się tajne przejście ukryte między książkami. Ze środka zaczęły dobiegać odgłosy ciężkich kroków. Słychać było szczęk metalicznej konstrukcji pocierającej o siebie. Dzieciaki dostrzegły robota ze światełkami na pancerzu. Był większy niż drzwi i musiał się pochylić, żeby w ogóle wydostać się na zewnątrz. Ola zaczęła się cofać, aż zatrzymała się na piersi brata. Ten wiedział, że powinien jej bronić, lecz nie był w stanie się ruszyć, bo nogi miał jak z betonu.
— Dobra, koniec tych żartów — rzucił dziadek na progu gabinetu. — Pobudzisz wszystkich na dole.
Robot zniknął. W gabinecie zapaliło się delikatne światło. Drzwi do dalszej części biblioteki wciąż były otwarte, ale dzieciaki widziały, że są tam tylko książki. Na ekranie komputera stojącego na biurku pojawiła się emotikonka z uśmiechniętymi ustami i kroplą spływającą po czole. Mimo to Eryk dalej stał jak zamurowany, a Oli drżała szczęka. Wskazała ręką w stronę tajnego przejścia, jakby chciała zapytać, co tu się wydarzyło.
— Dodałem trochę elektroniki, żeby lepiej zabezpieczyć zbiory — wyjaśnił dziadek. — Ale spokojnie, nie ukryłem tam żadnego robota, to jej sprawka.
— Jej? — wypluł z siebie Eryk.
— Sztucznej inteligencji — wyjaśnił dziadek. — Przecież ona ciągle się uczy. Chyba odkrywa coś, co można nazwać poczuciem humoru…
— Albo po prostu chce przejąć władzę nad światem — stwierdziła Ola.
— Przebierajcie się i zaraz dajemy się porwać lekturze — rzucił dziadek i sam przeszedł ukrytym korytarzykiem do pomieszczenia obok.
To właśnie w tej części gabinetu znikał na całe godziny, gdy naprawiał stare tomy. Ale teraz wszedł tam tylko po to, żeby założyć surdut. Gdy wrócił do gabinetu, nie było w nim już chłopaka i dziewczynki. Stała raczej młoda dama w długiej sukni i kawaler we fraku. Może trochę przykrótkim w rękawach, lecz za to bardzo wytwornym.
— To gdzie się przenosimy? — spytała Ola.
Dziadek podszedł do biblioteki i wyciągnął książkę z czwartego rzędu od góry. Przetarł z czułością okładkę, na której znajdował się chłopak zapisujący nuty.
— Już za chwilę poznacie prawdziwego geniusza — powiedział.
Eryk pierwszy zbliżył się do wciągającej książki. Przesunął opuszkami palców po grubszym niż zazwyczaj papierze i zaczął czytać. Litery łączyły się w wyrazy, wyrazy — w zdania. Świat dookoła tracił swoje kontury. Chłopak poczuł, jak jego stopy stają na drewnianym parkiecie. Zrobił dwa kroki w stronę drzwi, zza których do jego uszu dochodziła niewyraźna rozmowa.
— Przesuń się trochę! — Jego siostra wyciągnęła szyję, bo też chciała zobaczyć, co dzieje się w pomieszczeniu.
W salonie, przy fortepianie, stała kobieta o niebieskich oczach, ostrym nosie i drobnych ustach. Obok niej na stołku siedziała siedmioletnia dziewczynka, która patrzyła na matkę badawczym wzrokiem.
— Powtórz te pasaże — poleciła pani Justyna.
Ludwika miała drobne dłonie, ale bez problemu przebiegła palcami po klawiaturze. Instrument wydał z siebie kolejne dźwięki.
— Teraz drugą ręką — dodała mama.
Pod fortepianem drobny chłopczyk bawił się klockami. Gdy usłyszał znów te same dźwięki wydobywające się z pudła rezonansowego, odwrócił głowę. Młoteczki w instrumencie uderzały o struny, wprawiając je w drżenie. Malec miał cztery lata, dlatego jeszcze w pełni nie rozumiał tego mechanizmu, ale jego efekty niebywale mu się podobały.
— Poćwicz jeszcze kilka razy prawą i lewą ręką — zaleciła mama. — Pamiętaj, żeby trzymać nadgarstki wyżej — dodała i wyszła z pomieszczenia.
Ludwika zaczęła sumiennie ćwiczyć, a im dłużej powtarzała kolejne pasaże, tym chłopiec coraz bardziej się niecierpliwił. Zaczął wyciągać ręce i wspinać się na taboret, bo też chciał uderzać palcami w białe i czarne klawisze.
— Teraz ja, teraz ja — powtarzał z uporem.
W końcu Ludwika zrobiła mu miejsce. Chłopiec wgramolił się na górę, odwrócił do klawiatury i uderzył w nią obiema rękoma. Instrument wydał kilka zgrzytliwych tonów, a malec zaśmiał się, jakby zrobił niezły psikus.
— Frycek, nie tak! — upomniała go od razu siostra.
Wzięła jego lewą dłoń.
— Mały palec połóż tutaj, na Ce — zaczęła tłumaczyć, a następnie ułożyła kolejne palce, aż do kciuka, na białych klawiszach.
Chłopiec zagrał pierwsze dźwięki. Może nie tak równo jak siostra, ale i tak sprawiło mu ogromną radość, że ten dziwny, duży instrument jest posłuszny jego rozkazom.
— Gdy dojdziesz do kciuka, wtedy zaraz za nim postaw środkowy palec — tłumaczyła dalej siostra ze znawstwem wieloletniej nauczycielki.
Frycek po raz pierwszy dotarł do końca ośmiostopniowej skali.
— Dobrze, teraz jeszcze raz, razem i płynnie — poleciła siostra.
Frycek przygryzł język, wbił wzrok w klawiaturę. Pierwszy palec, drugi, trzeci, czwarty, piąty, przełożenie i dalej środkowy, wskazujący oraz kciuk. Udało się! Na twarzy chłopca pojawił się uśmiech. Ola kiwnęła głową z uznaniem, a Eryk przewrócił oczyma i spojrzał na dziadka. Spodziewał się czegoś porywającego, a obserwował jakiegoś szkraba, który uczy się grać na starym rzęchu.
— Spokojnie — powiedział dziadek z przekonaniem. — Losy Frycka nauczą cię wiele o życiu i miłości.
Chłopiec ćwiczył dalej, kolejne rwane dźwięki wypływały spod jego palców.
— Pamiętaj, żeby trzymać nadgarstek wyżej! — upomniała go siostra.
Ola zaśmiała się cicho, bo przecież to samo przed chwilą powiedziała mama dziewczynki! Dziadek natomiast zamknął drzwi i wyciągnął pęk kluczy oraz wytrychów, który trzymał w kieszeni. Wystarczyło je przekręcić w zamku, żeby otworzyć przejście do kolejnego rozdziału. Gdy je ponownie uchylił, Frycek dalej siedział przy instrumencie. Włosy miał tak samo jasne, był nieco większy, a co do grania — potrafił sunąć po klawiaturze lewą ręką, prawą, osobno i jednocześnie, wydobywając z instrumentu po kolei nawet kilkanaście dźwięków. Ciągle na twarzy miał ten sam wyraz radości i zaangażowania.
Oli zrzedła mina, a Eryk nieco bardziej się zainteresował. Gdy dziadek po raz kolejny zamknął i otworzył przejście, Frycek miał już siedem lat. Grał skoczną, rytmiczną melodię, swobodnie sunąc palcami po całej klawiaturze.
— O ja cię… — Dziewczynka otworzyła szeroko usta.
— Czuję się staro — jęknął chłopak, który miał przecież pięć lat więcej od Frycka.
— A będzie tylko gorzej, gdy powiem, że Frycek sam skomponował ten utwór.
Dzieciaki zaczęły słuchać z uwagą. Frycek z początku grał stanowczo i zdecydowanie, żeby po chwili zacząć stukać w klawisze tak delikatnie, jak tylko potrafił. Oli ten utwór kojarzył się ze skradaniem przez ogród. Eryk miał natomiast przed oczyma letni dzień i latające motyle.
Po salonie, w pobliżu fortepianu, przechadzał się mężczyzna w wysokiej, pożółkłej peruce, która już dawno wyszła z mody. Miał czerwony nos, który otarł równie czerwoną, kraciastą chusteczką, nie przejmując się, że wszędzie wokół rozsypuje tabakę. Nazywał się Wojciech Żywny. Gdy chłopiec skończył grać, miał sine usta, wyraźnie odcinające się na tle bladej skóry. Widać było, że denerwuje się i czeka, co powie profesor.
— Młody człowieku — zaczął mężczyzna z miękkim, cudzoziemskim akcentem. — Dobre, bardzo dobre, ale żeś to wymyślił! — pochwalił Frycka, a ten wyraźnie się rozpromienił.
Dziadek po raz ostatni zamknął drzwi.
— Jak widzicie, Frycek od najmłodszych lat miał w sobie coś niezwykłego — stwierdził, po czym ponownie otworzył przejście.
Po drugiej stronie nie było już salonu z instrumentem, lecz rozległy plac.
— Wskakujcie! — polecił dziadek.
Przeskoczyli przez próg, żeby znaleźć się na środku brukowanego placu. Ich kroki niosły się echem i łączyły z odgłosami kroków innych ludzi, którzy przechodzili obok, zajęci swoimi sprawami. Ola odwracała głowę na prawo i lewo. Tu kroczył młody mężczyzna w czerwonej kamizelce z diamentami. Tam jechali konno żołnierze w rosyjskich mundurach. W oddali przemykały kobiety, które kryły twarze pod szerokimi kapeluszami.
Dziewczynka patrzyła na to wszystko z zachwytem. Świat dookoła wydawał się tak realny, choć wcale nie przypominał tego, który znała na co dzień. Nigdzie nie było samochodów ani świecących neonów, nie mówiąc już o tym, że nikt nie trzymał w ręku telefonu.
— Kim był ten mężczyzna z chusteczką? — zapytał Eryk.
— Pierwszym i jedynym nauczycielem gry na fortepianie Frycka — wyjaśnił dziadek.
— A gdzie jesteśmy teraz? — Chłopak kontynuował, jakby prowadził przesłuchanie.
— W Warszawie przed Pałacem Saskim. — Dziadek pokazał kciukiem za plecy.
Chłopak odwrócił się i zobaczył piętrowy gmach z czerwonym dachem, drobnymi wieżyczkami i równo rozłożonymi oknami, który ciągnął się wzdłuż placu. Był tak szeroki, że nie dało się go objąć wzrokiem.
— Chyba żyje tu jakiś król — stwierdził Eryk.
— Kiedyś tak było — potwierdził dziadek. — Ale teraz w jego północnym skrzydle znajduje się Liceum Warszawskie, w którym pan Mikołaj, ojciec Fryderyka, jest nauczycielem francuskiego. Dlatego mieszka tam razem z rodziną.
Ola dalej rozglądała się na boki. Postanowiła policzyć konie, które znajdowały się w zasięgu jej wzroku. Jeden ciągnął wóz wyładowany paczkami, drugi wóz pocztowy, dwa kolejne — zdobiony powóz. Te ostatnie miały śliczne grzywy, wyczesane ogony i parskały obłokami białej pary.
— Trochę tu chłodno — westchnęła dziewczyna, pocierając zgrabiałe dłonie.
— Może ten spacer to nie jest najlepszy pomysł? — Dziadek podrapał się po głowie. — Mamy w końcu styczeń. Styczeń 1818 roku.
Ale po chwili ukryli się przed mrozem w księgarni, która zapachem przypominała nieco gabinet wciągających książek. Regały były tu jednak ciemne, bo wykonane z drewna bukowego. Tak samo jak kontuar, o który opierał się sprzedawca. Co dziwne, nie można było przeglądać żadnych tytułów, bo wszystkie stały równo pod ścianą, daleko od rąk ciekawskich.
— Poproszę Polonez g-moll Chopina i najnowsze wydanie „Pamiętnika Warszawskiego” — powiedział dziadek.
Sprzedawca ukłonił się z szacunkiem, po czym podał oba zamówione tytuły. Eryka zdziwiła ta nadmierna grzeczność. Z początku pomyślał, że mężczyzna musiał pomylić dziadka z kimś niesamowicie ważnym, ale po chwili zobaczył, że drugi sprzedawca z równym szacunkiem traktuje innych gości.
— Zobaczcie! — Dziadek pokazał dzieciakom okładkę zeszytu z nutami.
Litery były ozdobione takimi zawijasami, że aż trudno je było rozszyfrować. Ale na górze dało się odczytać, że to polonez, a na dole znajdowało się imię i nazwisko autora — Fryderyk Chopin. Na kolejnych stronach znajdowały się pięciolinie, a na nich drobne nuty niczym stada mrówek.
— Frycek to zapisał? — zdziwiła się Ola. — Skąd wiedział, jak to zrobić?
Mimo tego, że uczyła się śpiewać, nie potrafiła jeszcze czytać nut, czyli łączyć tego, co zapisane na pięciolinii, z konkretnymi dźwiękami.
— Na początku nie wiedział — odparł dziadek. — Pomagał mu ojciec, który słuchał tego, co grał Frycek, a potem notował. Ale chłopak szybko się uczył.
Dziadek, nie przerywając tłumaczenia, zaczął wertować drugi tytuł. Zawierał zapis wszystkich dzieł muzycznych, które zostały wydrukowane w poprzednim roku.
Eryk kątem oka dostrzegł, że sprzedawca, do tej pory tak kulturalny, dziwnie im się przygląda. Nie wiedział, czy przyszli kupować, czy może chcą go okraść.
Dziadek jednak nic sobie z tego nie robił.
— O! Tutaj! — powiedział ucieszony, bo w końcu znalazł odpowiedni fragment. — To o Frycku, posłuchajcie!
„Prawdziwy geniusz muzyczny. Nie tylko z największą łatwością wygrywa sztuki najtrudniejsze na fortepianie, ale jest kompozytorem kilku tańców i wariacji, nad którymi znawcy muzyki dziwić się nie przestają. Gdyby młodzieniec ten urodził się w Niemczech lub we Francji, ściągnąłby już zapewne na siebie uwagę wszelkich społeczeństw”.
Dziadek odłożył „Pamiętnik Warszawski” na kontuar.
— Język nieco staroświecki, ale rozumiecie, o co chodzi… —zaczął.
— Dziadku! — przerwał mu Eryk, odwracając głowę w drugą stronę niczym szpieg. — Ten sprzedawca coś od nas chce…
— Niedobrze! — Przyznał z rozbrajającą szczerością dziadek. — Nie mam mu jak zapłacić! Uciekamy!
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Ola patrzyła przerażona, nie rozumiejąc, co się dzieje. Na szczęście Eryk chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą.
— Proszę pana! — Sprzedawca ruszył w ich stronę. — Pan kupuje?!
Dziadek dopadł do drzwi i otworzył je na oścież. Ola przeskoczyła przez próg, ciągle oglądając się za siebie. Sprzedawca wymachiwał otwartym egzemplarzem nut, zły, że je pomięli i zostawili. Wykrzykiwał przy tym, że gdyby wszyscy czytali i nie chcieli zapłacić, to by zbankrutował i umarł z głodu. Ale jego głos przytłumił dźwięk orkiestry, która przygotowywała się do gry. Dziadek zamknął drzwi i już było po kłopocie. Cała trójka znalazła się w sali koncertowej, pomiędzy rzędami krzeseł.
— Siadajcie tutaj! — zaproponował dziadek, wskazując ostatnie wolne miejsca. — Będziemy dobrze widzieć.
Po chwili rozpoczął się koncert. Byli artyści z Polski i zagranicy. Niektórzy grali, inni śpiewali, a wszystko miało na celu zebranie pieniędzy dla Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Eryk coraz częściej, zamiast na scenę, spoglądał na dziadka. Wiedział, że uwielbia on muzykę poważną i koncerty, dlatego z podenerwowania zaczął przebierać nogami.
— Ale nie zabrałeś nas tutaj, żeby nas torturować? — spytał chłopak.
Dziadek pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie rozumiał, jak tak interesujący koncert można nazwać torturą. Zwłaszcza że właśnie wchodził Frycek. Miał osiem lat, wydawał się bardzo mały, w porównaniu zarówno do innych muzyków, jak i samego instrumentu, ale nie było widać po nim żadnej tremy. Szedł z uśmiechem, w pięknym śnieżnobiałym kołnierzyku. Ola zastanawiała się, czy naprawdę w ogóle się nie denerwuje. Ona miała czasami problem, żeby zaśpiewać przed swoim nauczycielem. Frycek wyglądał, jak gdyby nic sobie z tego nie robił, ale gdy usiadł przed fortepianem, nagle zamarł bez ruchu, jakby zapomniał, jak grać. Eryk przełknął ślinę, przeczuwając zbliżającą się katastrofę. W końcu wszyscy wbijali we Frycka wzrok! Ale chłopak zagrał w końcu pierwsze dźwięki, a reszta już sama wypłynęła spod jego palców. Dziadek przymknął oczy. Może gra młodego pianisty była daleka od doskonałości. Może jeszcze nie panował nad instrumentem w pełni. Nie miało to jednak znaczenia, bo dziadek w tej chwili sam sobie zazdrościł. W końcu mało kto miał okazuję posłuchać na żywo gry młodego Frycka.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki