Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
286 osób interesuje się tą książką
Historia dwóch zabłąkanych owieczek, które próbują zacząć życie na nowo, zostawiając za sobą demony przeszłości. Czy uda im się odnaleźć spokój w małej wsi, jaką jest Kobylewo?
Daria
Wróciłam do rodzinnego domu po ośmiu latach nieobecności. Miała być niespodzianka, a skończyło się poważnym złamaniem nogi mamy. Mój pobyt z planowanych kilku dni przedłużył się do prawie dwóch miesięcy, ponieważ obiecałam sprzątać za mamę kościół oraz plebanię. Nic trudnego, prawda? Też tak myślałam, dopóki nie poznałam… organisty!
Mateusz
Co zrobić w sytuacji, gdy perfidnie okłamałem nowo poznaną dziewczynę? Nie przyznałem jej się, kim jestem, i wyszło z tego niezłe zamieszanie. Wszystko przez to, że gdy ją zobaczyłem, coś mnie napadło i nie było już odwrotu – musiałem dokończyć tę grę. Od tego nieszczęsnego spotkania los co rusz nas na siebie nasyłał, co, przyznaję, szybko zaczęło mi się podobać… Dokąd nas ta znajomość zaprowadzi? Jeszcze tego nie wiem, ale zapowiada się zima, jakiej dawno nie było…
Pełna humoru, rozwijająca się przy akompaniamencie fug Bacha, niestroniąca od trudnych tematów opowieść – o tym, że liczy się tylko dziś. Dwadzieścia cztery godziny, nic więcej.
Kategoria wiekowa 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 349
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Fuga dwojga serc copyright by ©A.B. Obarska 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, All rights reserved
Wydanie pierwsze, Kruszwica 2024
ISBN: 978-83-970001-2-4
Redakcja: Beata Stefaniak-Maślanka
Korekta: Dominika Kamyszek
Projekt okładki: Patrycja Kubas
Grafiki do okładki pochodzą z shutterstock.com oraz vecteezy.com
Skład: Patrycja Kubas
Konwersja elektroniczna: Patrycja Kubas
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody autorki.
Zbieżność imion, nazwisk, miejsc i wydarzeń jest przypadkowa.
Kobylewo jest fikcyjną wioską.
Książka została wydrukowana w drukarni TOTEM.COM.PL.
www.abobarska.pl
Facebook: A.B. Obarska - strona autorska
Instagram: @ a.b.obarska_autorka
TikTok: @ a.b.obarska_autorka
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Mojemu mężowi Łukaszowi
oraz wszystkim tym, którzy po latach bycia posłusznymi
odważyli się mieć wreszcie swoje zdanie.
Daria
Wracam do domu.
Sama nie wierzyłam w to, że za chwilę znajdę się w miejscu, z którego tak bardzo chciałam się wyrwać. Za którym niezbyt tęskniłam… W którym…
Minęłam mały ryneczek i zjechałam w wąską uliczkę prowadzącą do mojego rodzinnego domu. Zaparkowałam na podwórku swoje wysłużone renault scenic i jeszcze przez moment głęboko oddychałam, zastanawiając się nad tym, czy dobrze robię. W końcu zebrałam się w sobie i stanęłam na progu. Dzwonek nie działał od lat i wątpiłam, by coś w tym temacie się zmieniło. Zapukałam więc trzykrotnie i z duszą na ramieniu czekałam, aż któreś z rodziców otworzy mi drzwi.
– Kogo, cholera jasna, niesie o tej porze? – Moich uszu dobiegł męski głos.
To ojciec zbliżał się do mnie, szurając kapciami po starym parkiecie. Serce mocniej mi zabiło, w końcu nawet nie poinformowałam rodziców, że tu dziś przyjadę… Nagle pomysł zrobienia im niespodzianki wydał mi się irracjonalny, a nawet idiotyczny. Już miałam odwrócić się na pięcie i uciec, gdy drzwi się uchyliły.
– Daria? – Ojciec miał minę, jakby co najmniej zobaczył ducha. Stał oparty o futrynę i gapił się na mnie.
– Niespodzianka… – odparłam bez entuzjazmu. Wyobrażałam to sobie jako wielkie wow, tymczasem wyszło kiepsko. Sztuczny uśmiech na mojej twarzy zgasł, gdy surowe spojrzenie ojca prześlizgnęło się po mnie od góry do dołu.
– Jadźka, chodźże no tu, bo ja chyba mam zwidy! – krzyknął, nadal przyglądając mi się badawczo. – Halucynacje jakieś, cholera jasna – mruknął do siebie pod nosem.
– Co się stało? – Mama wychyliła się zza pleców męża i aż zaniemówiła.
– Cześć, mamo, przyjechałam w odwiedziny. Mogę wejść? –spytałam nieśmiało.
Miałam z nią od zawsze dużo lepsze relacje niż z ojcem, więc liczyłam na jej dobre serce. Podskórnie przeczuwałam, że ona jedna ucieszy się z mojego przyjazdu.
– Jezus Maria! Toż to cud! Franek, nasza Darunia wróciła! – Mama wyskoczyła przed zszokowanego ojca i od razu mnie wyściskała. – Tak się cieszę, córuś, tak bardzo się cieszę! – powtarzała ze szczerą euforią.
Ojciec zdawał się nie podzielać jej radości, machnął ręką i wszedł do domu.
– Nie przejmuj się tatą, aleś nas zaskoczyła! – Mama próbowała go usprawiedliwić, jak zawsze zresztą.
Po chwili już siedziałam w kuchni, a ona wstawiła wodę na herbatę i podgrzewała na starym piecyku obiad, żebym zjadła ciepły posiłek.
– Coś mizernie wyglądasz, jesteś zmęczona podróżą? Nie martw się, kochanieńka, już ja tu o ciebie zadbam! – Uśmiechała się i krzątała zupełnie tak samo, jak zapamiętałam z dziecięcych lat.
Wiedziałam, że mama nie chciała mnie urazić swoją uwagą. Była prostą kobietą, zupełnie inną niż ja.
– Czego chcesz, żeś nagle przyjechała?
Franciszek Chojnowski nigdy nie należał do subtelnych ludzi, więc spodziewałam się, że wypali z grubej rury.
– A to muszę czegoś chcieć, żeby was odwiedzić? – Próbowałam się uśmiechnąć, ale dystans, który bił od niego, mi to utrudniał.
– Osiem lat cię nie było, więc co się dziwisz, żem podejrzliwy. Matka po nocach ryczała, zamartwiała się, co ty tam w tej Holandii robisz, a tyś nawet nie dała znaku życia.
– Franuś, dajże jej spokój. Ciesz się, że jesteśmy tu razem w komplecie! – zganiła go mama, zamachnąwszy się ścierką w powietrzu. – Córuś, powiedz no, do kiedy posiedzisz?
– Wróciłam na stałe do Polski, ale jeszcze nie wiem, co będę robić.
– Chrystusie Nazareński! Franek, słyszysz? – Szturchnęła ojca w ramię. – Nasza Darunia tu zostanie!
– Hej, mamo, spokojnie. Tego nie powiedziałam. Jestem dorosła i nie zamierzam siedzieć wam na głowie – wytłumaczyłam zgodnie z prawdą. Kompletnie nie wyobrażałam sobie życia w tej zapyziałej wiosce, w dodatku z rodzicami. Planowałam tylko przeczekać tutaj chwilowy kryzys.
– Ależ dziecko, jakie siedzenie na głowie? Tyle czasu się nie widzieliśmy, to będziemy się cieszyć, jak trochę zostaniesz.
Wpatrywała się we mnie tym spojrzeniem, które skruszyłoby nawet najgrubszy mur wokół serca największego gbura na świecie. Mama od zawsze miała w sobie tyle empatii i dobroci… Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego wyszła za ojca – oschłego, wyniosłego, upartego osła.
– Zobaczymy. Na razie cieszmy się chwilą, mamo. – Upiłam łyk herbaty, która rozgrzała moje zmarznięte ciało.
Nie minęło pół godziny i znalazłam się w swoim starym pokoju na poddaszu. Nic się tu nie zmieniło od dnia, w którym wyjechałam. Na ścianach wisiały te same zdjęcia w ramkach, na biurku panował bałagan, jakbym jeszcze wczoraj przy nim siedziała, a łóżko było przykryte moim ulubionym fioletowym kocem. Nie zdążyłam pomyśleć o zmianie pościeli, a mama już przyniosła świeży komplet ze swojej szafy. We dwie sprawnie oblekłyśmy kołdrę i poduszkę. Wróciłam do samochodu po niewielką torbę, w której aktualnie mieścił się cały mój dobytek. Ścisnęło mnie w dołku na myśl o tym, jak wiele kiedyś miałam, a jak niewiele mi zostało… To okropnie przygnębiające poczucie straty znów chciało zawładnąć moim umysłem, jednak szybko odsunęłam złe myśli na bok.
– Daruś, powiedz no mi, dziecko, dlaczego się nie odzywałaś? Tak bardzo się martwiłam… Mamy ino ciebie, a ty… a ty… a ty nas opuściłaś na tak długo. – Po policzkach mamy spływały łzy, a mnie zabrakło słów.
– Przepraszam, mamo. Po prostu przepraszam… – Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc wtuliłam się w jej miękki wełniany sweter, który zapewne sama zrobiła na drutach. Targały mną poczucie winy i wyrzuty sumienia, ale nie chciałam jej mówić, co się ze mną działo. Lepiej, by nigdy nie poznała tragicznej historii mojej emigracji…
Daria
O poranku obudził mnie kogut. Przez lata odwykłam od tego wiejskiego budzika, który kiedyś niemiłosiernie mnie irytował. Jednak tym razem zupełnie mi nie przeszkadzał. Nawet poczułam się bezpiecznie i zrobiło mi się ciepło na sercu. Byłam w domu. W wieku dwudziestu dziewięciu lat przyjechałam z powrotem do Kobylewa. Gdy stąd wyjeżdżałam, zarzekałam się, że nigdy nie wrócę do tej dziury, a tym bardziej do tego tyrana. Los bywa przewrotny i oto byłam tu znów. W tej chwili zastanawiałam się, co dalej zrobić ze swoim życiem i co powiedzieć rodzicom, gdy w końcu zapytają, co się działo przez tyle lat u ich jedynej córki. Byłam bardzo późnym dzieckiem, mama miała czterdziestkę, gdy mnie urodziła, a ojciec nieco więcej. Od zawsze trudno nam było się dogadać, chociażby ze względów pokoleniowych.
– Daruś, śniadanie czeka! – Moje rozmyślania przerwał głos mamy.
Wciągnęłam na siebie spodnie od dresu, zmieniłam koszulkę i zeszłam na dół. Dom, choć zadbany, zdecydowanie nadawał się do remontu, ale rodzice mieli skromne emerytury z KRUS-u, więc nie było nawet mowy o tym, by coś remontować.
– Dzień dobry – przywitałam się niepewnie.
Ojciec siedział z marsową miną i łypał wzrokiem znad talerza z kanapkami.
– Jak się spało? – zaszczebiotała do mnie słodko Jadwiga. – Nadal nie wierzę, córuś, żeś przyjechała.
Czyli nastrój ich obojga się nie zmienił. Ojciec wiecznie naburmuszony, a mama cieszyła się dziecięcą radością.
– W porządku – odparłam, nadal przytłoczona tym, że naprawdę tu jestem.
– Kiedy wyjeżdżasz? – Ojciec nawet nie drgnął, gdy zadał to pytanie. Ledwie ruszył gałkami, by na mnie zerknąć.
– Franek! Przecież dopiero przyjechała! Nie bądźże znów niegrzeczny! – Mama zmarszczyła czoło, co oznaczało, że się zdenerwowała. A wcale nie było łatwo ją rozgniewać!
– Chyba mam prawo wiedzieć, ile będzie tu przesiadywać! To mój dom! – Ojciec walnął pięścią w stół, a ja aż podskoczyłam.
Instynkt nakazywał mi zabierać się stąd i szukać szczęścia gdzie indziej. Nie miałam, co prawda, gdzie się podziać, ale liczyłam, że resztki oszczędności na koncie pozwolą mi na przetrwanie kilku tygodni. Wstałam więc gwałtownie od stołu i czmychnęłam na górę.
Na szczęście nie zdążyłam się rozpakować, więc po chwili schodziłam po schodach z torbą na ramieniu. Na dole mama zagrodziła mi drogę.
– Daruniu, wiesz, jaki jest tata! On cię nie wygania! Po prostu jest nieokrzesany, nie pamiętasz już?
Niestety pamiętam aż za dobrze…
– Mamo, to był zły pomysł tu wracać… Ja… Ja… – zaczęłam się jąkać. Wiedziałam, że jeszcze chwila i pęknę, a wtedy puści tama i zaleją mnie uczucia związane z przeszłością.
– Córuś, to też mój dom i ja chcę, cobyś została! – Mama szybkim ruchem przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła.
Nie było mnie tu lata, jednak w tej chwili czułam, że to moje miejsce. Że tego teraz potrzebuję – mamy…
– A idźże, skądś przylazła! – wtrącił się ojciec, jawnie mnie wyganiając. – Ludzie dopiero niedawno przestali o niej gadać. Ino wstydu nam narobi, Jadźka, słuchajże starszego.
– Starszy, a głupszy! – odpyskowała mu mama, a mnie mimowolnie podniósł się prawy kącik ust.
Mimo to zdecydowałam, że jednak muszę stąd uciec, i to jak najszybciej.
Gdy już znalazłam się przy aucie, mama zorientowała się, że wyszłam, i wybiegła za mną. To, co wydarzyło się sekundę później, widziałam w zwolnionym tempie, zupełnie jak w filmach. Poślizgnęła się na pierwszym stopniu przed domem i runęła jak długa. Od razu do niej podbiegłam.
– Mamo! Mamo, słyszysz mnie?! – zawołałam zrozpaczona.
Miała zamknięte oczy, a z jej łuku brwiowego krew leciała mocnym strumieniem. Ojciec stał z otwartą buzią jak ostatnie ciele, zastygł w przerażeniu. Na szczęście Jadwiga uchyliła w końcu powieki i wybełkotała coś po cichu. Spojrzałam na jej nogę – to, jak nienaturalnie była wygięta, zwiastowało poważny problem. Chwyciłam za telefon i wystukałam numer alarmowy. Dyspozytorka mówiła, co mam robić, aż do przyjazdu karetki, co sprawiło, że się nie rozsypałam i zachowałam zimną krew.
Ratownicy przyjechali po około piętnastu minutach.
Kwadrans, który zdawał się trwać wieczność.
Tyle razy się uczyłam pierwszej pomocy, ale jak przyszło co do czego, miałam pustkę w głowie.
– Mogę jechać z mamą? – spytałam drżącym głosem.
– Niestety, w karetce nie ma miejsca. Zabieramy ją do szpitala
powiatowego.
– Dobrze, pojadę za wami – odparłam i od razu ruszyłam w stronę swojego renault.
Kiedy chciałam wsiąść do auta, poczułam mocny uścisk na ramieniu.
– Widzisz, coś narobiła? – syknął wściekły ojciec.
Zupełnie nie zwracałam na niego uwagi, całkowicie o nim zapomniałam.
– Nie wiem, po coś tu przyjechała, ale się dowiem i będziesz wypieprzać stąd w podskokach!
Zmroziło mnie w reakcji na jego słowa i ten gniewny wyraz twarzy. Znów poczułam się skarcona i zastraszona, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Nie miałam jednak czasu na przepychanki z ojcem, więc wyszarpnęłam się z jego mocnego uścisku i czym prędzej odjechałam.
Daria
Siedziałam przy szpitalnym łóżku dobrych kilka godzin. Obserwowałam przestraszoną mamę i trzymałam ją za rękę.
– Daruniu, co ja teraz zrobię? Ale ze mnie niezdara… – Jadwiga powtarzała w kółko te zdania, a w jej oczach szkliły się łzy.
– Mamusiu, nic złego nie zrobiłaś. Jest dopiero początek listopada, jeszcze nie codziennie zdarzają się przymrozki. Skąd mogłaś wiedzieć, że będzie lód na schodach… – Próbowałam ją pocieszyć, ale jej zbolała mina i poczucie winy malujące się na twarzy utwierdzały mnie w przekonaniu, że miernie mi to wychodzi. – Zresztą jeśli ktoś ponosi winę, to tylko ja… Niepotrzebnie przyjechałam… – dodałam pod nosem, ale mama to usłyszała.
– Nawet nie wiesz, córuś, jak się cieszę, żeś do nas wróciła. Serce mnie bolało, jak wyjechałaś.
– Przepraszam, że przysporzyłam ci cierpienia. Nie tak miało wyglądać moje życie…
– To już wszystko nieważne. – Uśmiechnęła się do mnie szczerze. – Jesteś tu i chyba mnie teraz nie zostawisz? – Jej błyszczące od łez oczy były pełne nadziei, czekała na moją odpowiedź, ale ja nie wiedziałam, co zrobić.
Mama w wyniku upadku doznała złamania kości udowej z przemieszczeniem, miała skomplikowaną operację, podczas której chirurdzy zamontowali jej gwóźdź śródszpikowy w kości, od kolana po samo biodro. Na szczęście dzięki takiemu zespoleniu obyło się bez gipsu, ale wiedziałyśmy już, że mama będzie uziemiona i zdana na czyjąś pomoc przez najbliższe tygodnie, a może i miesiące. Wszystko zależało od tego, jak przebiegnie rehabilitacja… A kto będzie z nią jeździł na zabiegi, skoro ojciec nie ma auta?Wogóle na myśl otym, jak on będzie sięniąopiekował – lub raczej: że nie będzie sięniąopiekowałwcale – ścierpła mi skóra… Byłam w potrzasku.
– Oczywiście, że cię nie zostawię. Pomogę ci stanąć na nogi – odpowiedziałam w końcu po dłuższym milczeniu.Nie miałam wyjścia. Porzucenie mamy na pastwę tego gbura, jakim był ojciec, stanowiłoby gwóźdź do trumny. Lekarz wyraźnie powiedział mi dziś rano, że mama nie ma najlepszego zdrowia, do tego jej otyłość nie pomagała przy takim schorzeniu.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Nadrobimy ten czas, cośmy straciły. – Mama od razu doznała przypływu siły i humor jej się poprawił. – I święta spędzimy razem! – wypaliła, a ja poczułam ścisk w klatce piersiowej.Święta w rodzinnym domu powinny być czymś przyjemnym, jednak u nas to zawsze była katastrofa. Głównie przez ojca, który nic nie pomagał, a za to ciągle wymagał, wybrzydzał i zrzędził. Sam do kościoła nie chodził, ale mnie zmuszał, bo „co ludzie powiedzą”. Najpierw spowiedź, później msze i koniecznie komunia. Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że mogę, a wręcz mam prawo wybrać inaczej i spędzić ten czas tak jak on, w ciepłym domku, objadając się smakołykami. Z perspektywy czasu wiedziałam, że on robił to, by mnie gnębić. Każda okazja była dobra… Ale postanowiłam zostać na te święta. Zacisnąć zęby i wytrzymać. Zrobię to dla mamy, ponieważ ją kocham. Chcę, żeby była szczęśliwa. W końcu to tylko niecałe dwa miesiące…
– A ty, dziecko, jedźże już do chałupy, ojcu trzeba zrobić obiad… Jezus Maria, zupełnie o nim zapomniałam! – Mama wyrwała mnie ze świątecznego zamyślenia.
– Słucham? – Uniosłam brwi. – Mam jechać do domu tylko po to, by ojca oporządzić? Przecież on nie jest krową w zagrodzie! Ma ręce, ma nogi, niczego mu nie brakuje, żeby sobie sam ugotował! – Moje oburzenie wymknęło się nieco spod kontroli, co uświadomił mi wyraz twarzy mamy. Nie zamierzałam się jednak hamować: – Poza tym wywalił mnie wczoraj z domu, zapomniałaś? Później, gdy zabrała cię karetka, obwiniał mnie o twój wypadek i wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie jestem u niego mile widziana. Jak sobie wyobrażasz, że po czymś takim pojadę tam i ugotuję mu obiad? Może jeszcze nałożę na talerz i podsunę pod nos? – Prychnęłam z irytacją. Byłam na siebie zła, że tak wybuchnęłam, ale nie mogłam tego przemilczeć.
Cisza, jaka nastała, była wyczerpująca. Po chwili zdecydowałam się wyjść, ale mama chwyciła mnie za przedramię.
– Daruś, wiem, że tata nigdy nie był dla ciebie łaskawy, ale bacz na to, że on już stary, schorowany… ma siedemdziesiąt lat. Jest nauczony, że co dzień je ciepły obiad.
Rozumiałam mamę i wiedziałam, że tak okazuje tacie miłość i oddanie. Nigdy mu się nie sprzeciwiała, zawsze była „dobrą żoną”. Gdy byłam młodsza, podziwiałam ją za to, jednak z biegiem lat ten podziw zniknął, a pojawiło się współczucie, że była niczym jego służąca.
– Mogę coś ugotować, ale po swojemu. Sama też muszę jeść, to po prostu zrobię więcej. Jak mu nie będzie smakować, jego problem – powiedziałam już spokojniej. – I na pewno nie będę jadła z nim.
To był mój kompromis. Ostatnie, czego chciałam, to żeby mama w szpitalu martwiła się o ojcowy obiad. Na inne warunki nie byłam w stanie przystać ze względu na to, jak trudny charakter miał Franciszek Chojnowski.
– Dobrze, córuś. Może tak być. – Głos mamy nie brzmiał pewnie, ale nieco się uspokoiła.
Cmoknęłam ją w policzek, pożegnałam się z jej towarzyszką na sali i wyszłam. Nie wiedziałam, co rodzice mieli w domu, wybrałam się więc do marketu na zakupy. W Kobylewie był zaledwie jeden sklep wielobranżowy, w którym oprócz załatwienia sprawunków człowiek mógł poznać wszystkie plotki z całej wioski, a nawet i z okolic. Nie chciałam się tam pokazywać, bo wzbudziłabym sensację. Już słyszałam te ściszone głosy, że córka marnotrawna wróciła. Nie potrzebowałam tego w tym momencie. Liczyłam, że zostanę parę dni u rodziców i wyjadę, a tu proszę. Wyszło zupełnie inaczej. Czekało mnie kilka tygodni tutaj.
Stopniowo zacznę wychodzić do ludzi, ale jeszcze nie teraz…