36,00 zł
Chcesz przeżyć niezapomnianą przygodę? Dołącz do George’a i Annie!
George i jego najlepsza przyjaciółka Annie stają przed życiową szansą. Zostają przyjęci do programu dla astronautów, który przygotowuje młodych ludzi do załogowej misji na Marsa w przyszłości. Spełnia się ich największe marzenie – mogą uczestniczyć w najnowszych odkryciach i poznać nowych przyjaciół zafascynowanych Wszechświatem tak samo jak oni.
Kiedy jednak przybywają na obóz szkoleniowy, szybko orientują się, że zarówno na Ziemi, jak i w przestrzeni kosmicznej dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Dowiadują się o zagadkowych, utajonych misjach kosmicznych, ich trening zaś staje się coraz bardziej przerażający…
George i błękitny księżyc to kolejna część z serii książek dla dzieci napisanych wspólnie przez Stephena Hawkinga i jego córkę Lucy. Dotychczas ukazały się: George i tajny klucz do wszechświata, George i poszukiwanie kosmicznego skarbu, George i Wielki Wybuch oraz George i niezniszczalny kod.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 269
Nie wiem, kim wydaję się światu, ale dla siebie samego jestem małym chłopcem, który bawi się na plaży, bawi się w teraźniejszości, a potem znajduje trochę gładszy kamyk lub ładniejszą niż zazwyczaj muszelkę, podczas gdy przed nim rozpościera się ocean prawdy.
Izaak Newton
Ze specjalnymi podziękowaniami dla Sue Cook,
redaktorki serii książek o George’u, i dla Stuarta Rankina
Różowy postrzępiony koral falował łagodnie w błękitnym oceanie, a w pobliżu krążyła ławica milionów malutkich srebrnych rybek. Płynąc w idealnej harmonii, zmieniły nagle kierunek i wystrzeliły w górę, w stronę turkusowej tafli nad głową George’a, po czym się rozproszyły. Wysoko nad chłopcem przepłynęła statecznie wielka ryba, opancerzona niczym okręt wojenny.
Na dnie oceanu, gdzie rafa koralowa przechodziła w piaszczysty grunt, poruszały się drobne żyjątka i wymachiwały szaleńczo szczypcami, jakby za chwilę miały w nie chwycić jakąś zdobycz. Wokół nich wiły się robaki piaskowe, które tworzyły na piaszczystym podłożu opływowe wzory.
Ziemia — nasza błękitna planeta — jest bardzo wyjątkowa w całym Układzie Słonecznym, bo niemal trzy czwarte jej powierzchni pokrywa woda. Tylko skąd ta woda się wzięła? Co ciekawe, oceany przybyły na Ziemię z kosmosu. Kiedy nasza planeta się formowała, było jeszcze za gorąco, aby na jej powierzchni mogła się skondensować woda. Podobnie jak w wysokich górach, pokrytych zwykle białym puchem ponad tak zwaną linią śniegu, gdzie chłodniejsza w związku z wysokością atmosfera zapobiega roztapianiu się śniegu, tak w tamtym czasie istniał kosmiczny czynnik schładzania powyżej tej linii, w odpowiedniej odległości od potwornie rozgrzanego Słońca.
Temperatury wystarczająco niskie, aby pozwolić na tworzenie się drobinek lodu, występowały wyłącznie w odległych częściach naszego systemu gwiezdnego, w pasie asteroid gdzieś pomiędzy Marsem a Jowiszem. Dlatego ziemskie oceany musiały zostać importowane. Wielu badaczy sądzi, że stało się to dzięki bogatym w wodę meteorytom lub kometom z pasa asteroid, które bombardowały powierzchnię młodej Ziemi.
Owe pozaziemskie cząsteczki wody nigdy nie zostały zniszczone ani powielone! Już 3,8 miliarda lat (pierwsze ślady wody w stanie ciekłym pochodzą z tak starych osadów w południowo-zachodniej Grenlandii) nasze oceany trwają uwięzione na powierzchni Ziemi, gdzie podlegają dwóm cyklom przemian.
Po pierwsze, ciepło generowane przez Słońce w pasie tropików zmienia część wody oceanicznej w parę (taką samą, jaka się wydobywa z czajnika lub silnika parowego) i chmury. Wznoszące się chmury ochładzają się i opadają na ziemię w postaci deszczu, który ścieka do strumieni i rzek, a te niosą go z powrotem do oceanów.
Po drugie, małe ilości wody przenikają do wnętrza Ziemi poprzez rowy głębinowe, czyli zagłębienia w dnie oceanicznym. Woda ta wydostaje się gwałtownie na powierzchnię za sprawą wulkanów lub kominów hydrotermalnych.
Można więc powiedzieć, że te same cząsteczki wody, które płyną z twojego kranu, były świadkami każdej sekundy historii Ziemi, od początków samoodtwarzającego się życia do powstania organizmów wielokomórkowych. Prawdopodobnie w jakimś momencie te molekuły znajdowały się w ciele dinozaura. Być może właśnie popijasz smaczną herbatę zrobioną z wody, którą kiedyś chłeptał spragniony T. Rex!
Tym, co czyni wodę tak niezwykłą substancją, a oceany kluczem do życia, jest jej zdolność do rozpuszczania różnych rzeczy. Jeśli wrzucicie do szklanki z wodą sól albo cukier, ich kryształki znikną, to znaczy się rozpuszczą. Dzieje się tak z powodu lekkiego naładowania, czyli polaryzacji cząsteczek wody, która przyciąga pierwiastki do roztworu.
Woda jeszcze lepiej rozpuszcza, jeśli się ją troszkę zakwasi, na przykład poprzez reakcję z dwutlenkiem węgla; w ten sposób powstaje kwas węglowy. Napij się wody gazowanej (bąbelki w niej to właśnie dwutlenek węgla) i sprawdź, czy wyczuwasz kwasowość. Obaj moi synowie kręcą nosami na wodę z bąbelkami. Wróćmy jednak do tematu. Kiedy woda krąży pomiędzy oceanem a chmurami, opadając jako deszcz i wracając rzekami do oceanu, staje się nieco kwaśna, gdyż reaguje z dwutlenkiem węgla w atmosferze. W rezultacie taka nasycona dwutlenkiem węgla deszczówka rozpuszcza różne pierwiastki zawarte w skorupie ziemskiej (nazywa się to wietrzeniem), zabiera je do rzek, skąd te rozpuszczone związki trafiają do oceanów. Czy widziałeś może kiedyś rzekę w kolorze rdzy? Wyglądała tak, bo była pełna żelaza, które woda wyciągnęła ze skał.
Oceany gromadzą wszystkie pierwiastki wypłukane z lądu (oraz z reakcji dna oceanicznego w kominach hydrotermalnych), ale tylko cząsteczki wody krążą w przyrodzie. Pierwiastki na zawsze pozostają w oceanie. Niektóre z nich są tak skondensowane, że zmieniają się w minerały i osadzają na dnie, na przykład w postaci wapienia (węglanu wapnia) albo czertu (skały krzemionkowej). Jest to proces, który ogranicza koncentrację tych związków w wodzie morskiej.
Sód i chlor — dwa składniki soli kuchennej — w przeciwieństwie do większości pierwiastków krystalizują się z oceanów tylko czasami, w dość wyjątkowych okolicznościach. Na przykład 6 milionów lat temu wyschło całe Morze Śródziemne, pozostawiając ogromne pokłady soli. Sód i chlor nie zmieniają się w minerały, więc woda morska jest zawsze słona.
Proces wietrzenia lądu przez wodę jest główną przyczyną tego, że na Ziemi mogło się pojawić i przetrwać życie. Cykl ten działa jak termostat regulujący temperaturę naszej planety. Szybkość wietrzenia zależy od temperatury Ziemi. Jeśli z jakiegoś powodu ona wzrasta (na przykład w wyniku zwiększonej aktywności Słońca, co już się zdarzało w historii naszej planety) albo jeśli się podnosi poziom dwutlenku węgla w atmosferze (jest to tak zwany gaz cieplarniany, który ogrzewa Ziemię), wtedy skały rozpuszczają się szybciej. Prowadzi to do intensywniejszego wypłukiwania pierwiastków (w tym dwutlenku węgla) do oceanów i w efekcie do przyspieszonego odkładania się osadów. Dlatego dwutlenek węgla zostaje uwięziony w wapieniu i ostatecznie warunki pogodowe na Ziemi się resetują, powstrzymując proces nadmiernego ogrzewania. Jak sądzisz? W jaki sposób wietrzenie powstrzymuje Ziemię przed całkowitym zamarznięciem?
Choć wiemy, że proces ten pozwolił utrzymać na Ziemi temperatury sprzyjające powstaniu życia, wciąż nie mamy pojęcia (i być może nigdy się to już nie zmieni, ale to doskonałe wyzwanie dla ciebie!), gdzie ono powstało. W jakimś „ciepłym małym jeziorku”, jak sugerował wielki naturalista Karol Darwin, czy może w głębi oceanów? Jakkolwiek było, pewne jest to, że narodziny i ewolucja życia zależały od wody. Na lądzie pierwiastki są bardzo mocno związane w skorupie ziemskiej, za to ocean jest wodnistym koktajlem wszystkich cząsteczek, skalnych i organicznych, które są łatwo dostępne, gotowe do reakcji między sobą i do dyfuzji. To jest właśnie klucz do powstania życia.
Wiemy, że oceany dały bezpieczną kryjówkę pierwszym formom życia. Powierzchnia lądowa młodej Ziemi była wtedy znacznie surowszym środowiskiem, niż jest obecnie. Natomiast do głębin oceanicznych nie docierało szkodliwe promieniowanie, a woda chroniła rozwijające się życie przed ekstremalnymi temperaturami, deszczami meteorytów i intensywnymi wybuchami wulkanicznymi.
Życie na Ziemi mogło się pojawić około 2,7 miliarda lat temu. Naukowcy wierzą, że przez pierwsze 2 miliardy lat jego występowanie było ograniczone do oceanów. Dopiero nieuniknione sprzężenie zwrotne sprawiło, że organizmy żywe zaczęły się coraz bardziej komplikować. Wzrastająca liczba mikroorganizmów doprowadziła do tego, że powstawało coraz więcej chemicznych produktów przemiany materii (zwłaszcza tlenu w atmosferze), które na początku były mocno toksyczne. Aby zyskać lepszą i większą kontrolę nad wewnętrznymi przemianami chemicznymi, proste komórki stały się komórkami podzielonymi na sekcje (taki rodzaj komórek określamy jako eukariotyczne) i ostatecznie się zróżnicowały.
Pojawienie się wielokomórkowców zbiegło się w czasie z najbardziej spektakularnym wynalazkiem życia — szkieletem. W czasie tak zwanej eksplozji kambryjskiej, nieco ponad pół miliarda lat temu, pojawiły się rekordowe ilości różnorakich złożonych organizmów. Wątłe, niejednoznaczne ślady życia nagle zmieniły się w solidne, a przy tym bardzo misterne skamienieliny muszli, niewątpliwie wytworzone przez skomplikowane istoty (nawet Darwin przez pomyłkę uznał eksplozję kambryjską za narodziny życia).
Skoro ocean jest roztworem różnych minerałów ziemskich, wytworzenie twardych części ciała, takich jak muszla, było stosunkowo proste. Podobnie jak rogate dinozaury zaczęły wykształcać coraz bardziej skomplikowane rodzaje poroża w odpowiedzi na wzrastającą krwiożerczość tyranozaurów, tak te „biominerały” dały pierwszym organizmom solidną ochronę przeciwko sile fizycznej, truciznom i, co najważniejsze, drapieżnikom.
Tak więc szkielety — muszle i kości — zapewniły zwierzętom twarde rusztowanie, które pomogło im wyjść na ląd!
W historii Ziemi naturalny termostat, czyli proces wietrzenia, utrzymywał równowagę między kwasowością (stężeniem dwutlenku węgla) a zasadowością (stężeniem jonów rozpuszczonych w oceanie). Lądy można by porównać do leku na niestrawność lub raczej na zgagę. Oceany są od zawsze lekko zasadowe i dzięki temu stanowią doskonałe środowisko dla budowy szkieletów.
My jednak — i przyszłe pokolenia Ziemian — stoimy w obliczu coraz poważniejszego problemu. Ewolucja człowieka i nasz głód paliw kopalnych sprawiają, że w oceanach gwałtownie wzrasta ilość dwutlenku węgla, a więc kwasowość. Za jakiś milion lat wietrzenie kontynentów przyspieszy na tyle, że zneutralizuje cały ten dwutlenek węgla. Niestety, proces wietrzenia jest z natury powolny, dlatego teraz ziemskie masy wód stają się nieco mniej alkaliczne i mniej nasycone. Proces ten nazywa się zakwaszaniem, choć dokładniejszym określeniem (ale może nie tak przyciągającym uwagę) byłoby „nieznaczne zmniejszenie alkalizacji”.
Wrażliwe organizmy, takie jak rafy koralowe, będą miały coraz większe problemy z wytwarzaniem szkieletu, co będzie się wiązało z bardzo poważnymi konsekwencjami dla całego morskiego ekosystemu — chyba że wodne stworzenia szybko przystosują się do zmian!
Niektórzy naukowcy uważają, że powinniśmy interweniować i zapobiegać ocieplaniu się klimatu i zakwaszaniu poprzez usuwanie dwutlenku węgla metodami geoinżynierii. Mogłoby to obejmować sterowanie procesem wietrzenia, aby uwolnić więcej zasadowych pierwiastków do oceanów.
Czy powinniśmy jednak rozpoczynać kolejny globalny eksperyment z naszą planetą? Co o tym sądzisz?
Ros
Kolejna ławica przepłynęła tak blisko nosa George’a, że mógłby wyciągnąć rękę i jej dotknąć! Ryby były jaskrawo ubarwione, w czerwone, niebieskie i żółte pasy. Sprawiały wrażenie małego orszaku karnawałowego. W pewnej odległości przed sobą George zobaczył żółwia morskiego z wielkimi płetwami. Zwierzak odwrócił się i spojrzał na niego starymi, niemrugającymi, ciemnymi oczami. Otworzył paszczę i ku zdumieniu chłopca chyba do niego przemówił! Wydawał się znać jego imię!
— George — zawołał żółw. — George!
Co dziwniejsze, wyciągnął rękę i potrząsnął jego ramieniem.
Rękę? Jakim cudem żółw mógłby mieć rękę? Zanurzony w podwodnej idylli chłopiec zaczął się zastanawiać nad tym dziwnym zjawiskiem, gdy nagle...
— George! — Jego najlepsza przyjaciółka Annie stała przed nim, trzymając zestaw do rzeczywistości wirtualnej, czyli VR, który jeszcze przed chwilą znajdował się na jego głowie.
Chłopiec zamrugał, gdy jego wzrok już się przystosowywał do słonecznego letniego popołudnia w Foxbridge, w odróżnieniu od mętnego błękitu głębin Morza Koralowego u brzegu Australii. Czuł się kompletnie zdezorientowany. Dopiero co unosił się w oceanie, w pobliżu Wielkiej Rafy Koralowej, a teraz znów był w domku na drzewie, w ogrodzie na tyłach domu. Nie było tu żadnego gadającego żółwia, tylko jego przyjaciółka Annie, która mieszkała w sąsiedztwie i teraz najwyraźniej miała dużo do powiedzenia.
— Zabieram z powrotem swój zestaw VR! — oznajmiła naburmuszona. — W ogóle nie powinnam ci go pożyczać. Cały czas spędzasz pod wodą, a ja chcę, żebyś popatrzył na to! — Pomachała mu przed nosem tabletem, a potem przycisnęła guzik i ekran urządzenia ożył. George spojrzał na niego, lecz wciąż wirowały mu przed oczami rozmazane błękitne rybopodobne kształty, więc skupienie się zajęło mu kilka minut. W porównaniu z cudami rafy koralowej to, co pokazała mu Annie, wyglądało naprawdę nijako.
— Wyciągnęłaś mnie z rzeczywistości wirtualnej, żebym oglądał jakiś formularz? — spytał z niedowierzaniem. — Taki, jaki się wypełnia, żeby kupić bilet miesięczny na pociąg?
— Nie, głuptasie — odparła z naciskiem Annie. — Przyjrzyj się temu uważnie.
George wpatrywał się w ekran.
— Och! — Zrozumienie rozjaśniło mu umysł, niczym wschód słońca na planecie krążącej wokół bliźniaczych gwiazd.
— Widzisz, co tu jest napisane?
— Szukamy astronautów! — przeczytał chłopiec. — Szukamy astronautów! — powtórzył. — O rany, ale super! Masz to, czego potrzeba, aby opuścić Ziemię i wybrać się w podróż dalej, niż kiedykolwiek dotarł Człowiek? Byłbyś w stanie założyć pierwszą ludzką osadę na Czerwonej Planecie? Chciałbyś ocalić ludzką rasę, pomagając nam osiedlić się w kosmosie i skolonizować całą nową planetę? Masz umiejętności, które mogą nas poprowadzić ku nowej epoce załogowych lotów kosmicznych? — czytał coraz szybciej. — Jeśli tak, wypełnij ten formularz... Zaraz — dodał podejrzliwie. — Jeśli chcą astronautów, to chyba dorosłych, nie uważasz?
— Nie! — wykrzyknęła Annie triumfalnie. — To jest ogłoszenie dla młodych astronautów! Napisali, że w wieku od jedenastu do piętnastu lat.
— Trochę to dziwne, nie sądzisz? — zauważył George. — Dlaczego ktoś chciałby wysłać na Marsa bandę dzieciaków?
— Phi! Misja na Marsa nie będzie gotowa jeszcze przez wiele lat. Kiedy wystartuje, my nie będziemy już dziećmi. Pewnie chcą zacząć szkolenie już teraz, żeby mieć czas na wybranie najlepszych kandydatów... Wypełnisz je? — Podała mu tablet.
— Oba? — spytał George.
— Jeden dla ciebie, drugi dla mnie.
— Dlaczego to ja mam...? — zaczął.
— Nie można tu zmienić niczego, co już się napisało. — Annie coraz łatwiej przychodziło przyznawanie się do dysleksji. — No i nie ma funkcji autokorekty. Formularz przesyłany jest automatycznie, jak tylko coś napiszesz. Dlatego lepiej, żebyś ty to zrobił.
— Czy literówki naprawdę będą miały znaczenie na Marsie? Kosmiczni podróżnicy mają dużo poważniejsze problemy.
— Nie — odparła Annie zdecydowanie. — Ale mogę tam w ogóle nie dotrzeć, jeśli przez pomyłkę nazwę Marsa „Ramsem”.
— To dość długi formularz — powiedział chłopiec, przeglądając witrynę.
— Oczywiście! — prychnęła Annie. — Chyba nie sądzisz, że pozwolą komukolwiek polecieć na Marsa tak po prostu?
— Albo na Ramsa — dodał George z łobuzerskim uśmiechem.
— Tak, Rams, nowa ojczyzna ludzi! — wykrzyknęła Annie. — No dobra, a teraz na poważnie. Jaki jest pierwszy punkt?
— Hmm... Wyjaśnij własnymi słowami, dlaczego uważasz, że byłbyś/byłabyś świetnym kandydatem do próbnego programu szkoleniowego dla młodych astronautów przed wyprawą na Marsa w 2025 roku.
— To proste! — zawołała Annie. — Jestem bardzo inteligentna, świetnie sobie radzę z rozwiązywaniem różnych problemów, mam spore doświadczenie z podróżowaniem w kosmosie...
— Raczej nie możemy o tym napisać — przerwał jej George. Choć rzeczywiście Annie i on mieli za sobą kilka wycieczek w przestrzeń, to ich przygody nie z tego świata miały pozostać tajemnicą. — Kiedy zaczyna się szkolenie? — spytał. — Zaraz, chwila. To już niedługo! Jak mamy się dostać do programu? Może już wybrali kandydatów?
— Hej, spokojnie. Napisali, że zwolniło się kilka miejsc — odparła Annie. — Nie mogę uwierzyć, że nie zauważyliśmy tego ogłoszenia wcześniej. Poza tym obóz ma się rozpocząć w wakacje.
— To już za kilka dni!
W tym momencie ekran tabletu rozświetlił się, pokazując przychodzącą wiadomość.
— Nie czytaj tego! — wykrzyknęła Annie.
George spojrzał na nią zaskoczony, z palcem zawieszonym nad ekranem. Ze zdziwieniem dostrzegł, że jego przyjaciółka zbladła.
— Daj spokój, ja... ja... przecież nie przeczytałbym twoich prywatnych wiadomości! — powiedział.
— I dobrze! Po prostu... zapomnij. Wróć do ogłoszenia...
Ale tablet piknął znowu. I jeszcze raz, i jeszcze, a na ekranie wyświetliła się cała lista wiadomości, wszystkich z tego samego numeru.
— No dobra. Mars — powiedziała Annie, udając, że nic się nie dzieje. Odgarnęła długą grzywkę z oczu, najwyraźniej gotowa zignorować wiadomości, które mnożyły się na ekranie z minuty na minutę. — Zostawmy już Ziemię za sobą. Nie chcę dłużej tutaj być, z tymi wszystkimi okropnymi ludźmi.
— Jakimi okropnymi ludźmi? — spytał George powoli. — Annie, co się dzieje?
— NIC! Dlaczego miałoby się coś dziać. NIC SIĘ NIE DZIEJE. Poza tym, że zamierzam opuścić Ziemię na zawsze, stać się superbohaterką i patrzeć z góry na te wszystkie ziemskie, ludzkie robaki.
Chłopiec w milczeniu wyświetlił jedną z wiadomości:
JESTEŚ GŁUPIA, ZŁA I NIKT CIĘ NIE LUBI.
— O rany! — Odsunął się od ekranu. — To wstrętne! Odpiszę im...
Zanim przyjaciółka zdołała wyrwać mu tablet z ręki, wystukał pytanie:
KIM JESTEŚ?
DOBRZE WIESZ — odpowiedź nadeszła kilka sekund później. — DOBRZE WIESZ I BOISZ SIĘ NAS, BO JESTEŚ SŁABA I GŁUPIA. NIENAWIDZIMY CIĘ.
MOŻE ZAMKNIESZ SWOJĄ PASKUDNĄ GĘBĘ? — napisał rozgniewany chłopiec.
PASKUDNĄ, HA, HA! TO TY JESTEŚ NAJBARDZIEJ ODRAŻAJĄCĄ ISTOTĄ NA ŚWIECIE.
— Dosyć! — wykrzyknęła Annie. — Wdawanie się w rozmowę tylko pogorszy sprawę.
— Mówiłaś o tym swoim rodzicom? — spytał George.
— Absolutnie nie! Uznają, że to moja wina!
— Dlaczego mieliby tak uznać? — George był tak zdegustowany przychodzącymi wiadomościami, że odsunął się od ekranu, jakby ten nagle rozgrzał się do białości. — Nie rozumiem.
— Ja też nie — odparła Annie ze smutkiem. — Myślałam, że żyję ze wszystkimi w zgodzie. — Na początku najwyraźniej trudno jej było o tym mówić, ale potem słowa same zaczęły się z niej wylewać. — Kilka dziewczyn nagle zaczęło mnie obgadywać. Jak tylko pojawiałam się w klasie, wszystkie coś mamrotały, zasłaniając usta rękami, a pytane, o co chodzi, tylko śmiały mi się w twarz i mówiły, że wcale nie rozmawiają o mnie i muszę być strasznie zarozumiała, skoro uważam, że je w ogóle interesuję. Ale gdy tylko wychodziłam z klasy, przestawały szeptać...
— Powiedziałaś o tym nauczycielce?
— Tak. Obiecała się temu przyjrzeć. Byłoby jej łatwiej, gdybym zidentyfikowała główną prowodyrkę, ale nie mogę tego zrobić. Powiedziała, że trzeba się zachowywać dojrzale i nie reagować. Jeśli będę ignorowała swoich prześladowców, to się w końcu odczepią. A jeśli zacznę z nimi dyskutować, dalej się będą na mnie wyżywać. Uznałam więc, że to moja wina, bo zwracam uwagę na te dziewczyny.
— To głupie! — powiedział George. — Prześladowcy nie przestają tylko dlatego, że się ich ignoruje!
— Potem poczułam się od wszystkiego odsunięta — ciągnęła Annie. — No wiesz, cała reszta chodziła gdzieś w porze lunchu albo po szkole i tylko mnie nigdzie nie zapraszano. Jeśli siadałam obok kogoś w klasie, to ta osoba zaraz zmieniała miejsce, a wszyscy inni się śmiali.
— Ale dlaczego? — George kompletnie tego nie pojmował. — Nie rozumiem.
W końcu Annie była najfajniejszą osobą, jaką znał, i nie potrafił sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby uważać inaczej.
— Ja też nie rozumiem — odparła dziewczynka.
— To takie dziwne i bez sensu.
— A teraz po szkole krążą dziwaczne historie o mnie. — Annie wyglądała na zrozpaczoną. — Słyszałam, jak jakieś dziewczyny mówiły, że tak naprawdę to jestem tępa, ale mój tata odrabia za mnie wszystkie lekcje i dlatego wychodzę na najlepszą w klasie.
— Przecież to kłamstwo! — wykrzyknął George. — One po prostu ci zazdroszczą. Wiesz, kto wysyła te wiadomości?
— To musi być jedna z nich. Ale nie mam pojęcia która. — Objęła rękami kolana i schowała głowę. Nad trzęsącymi się ramionami George widział jedynie czubek głowy z jasnymi włosami. — Mam tylko jednego lub dwoje przyjaciół na całym świecie i teraz nawet oni nie chcą mieć ze mną nic wspólnego.
— Ach, to dlatego ostatnio nie miałaś ochoty nic robić! — zdał sobie sprawę George. Za każdym razem, kiedy próbował wybrać się z Annie do skate parku albo do kina, wymawiała się, podając bardzo błahe usprawiedliwienia. — Na wypadek gdyby tam były te dziewczyny?
— Uhm — mruknęła Annie. — Wtedy byłoby jeszcze gorzej. — Chyba płakała. — Nie chcę nic robić ani nigdzie chodzić. — Przełknęła ślinę. — Z wyjątkiem kosmosu. Tam naprawdę chcę się wybrać.
— No dobrze, dosyć tego — powiedział rozeźlony George. Wstał i zamknął tablet. — Chodź ze mną.
Z urządzeniem pod pachą szybko zsunął się po drabinie. Ciągłe czuł wibrowanie przychodzących wiadomości. Annie zeszła za nim, krzycząc:
— Dokąd idziesz?
George przeszedł przez dziurę w płocie oddzielającym sąsiadujące ogrody, które należały do jego rodziny i do rodziny Annie, a potem pobiegł zarośniętą ścieżką ku tylnemu wejściu do domu przyjaciółki.
— Panie Ericu! — wrzasnął.
Tata Annie rozmawiał właśnie przez telefon.
— Wiem, Riko — rzucił z irytacją. — Nie byłbym naukowcem, gdybym nie wiedział, jak się prowadzi eksperymenty. Po prostu nie sądzę, żeby twój pomysł pomógł uzyskać wyniki, których potrzebujemy.
Dzieci usłyszały gniewne popiskiwanie dochodzące z głośnika słuchawki.
— Jeśli pozwolisz, żebym wprowadził małe zmiany w twoim planie misji kosmicznej... — zaczął Eric. — Riko? Riko! Jesteś tam?
Odłożył słuchawkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki