Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pewnego dnia spotkasz złodzieja, który zrobi wszystko, by skraść twoje serce…
Kiedy jesteś studentką trzeciego roku prawa, ostatnim, czego pragniesz, jest wplątanie się w przestępczy świat. Właśnie taką niespodziankę szykuje los dla Audrey, której marzy się wielka kariera w kancelarii. Po długim dniu spędzonym w rodzinnym domu dziewczyna postanawia przed snem wziąć gorącą kąpiel. Gdy zmęczona zasypia w wannie, niewiele brakuje, by doszło do nieszczęścia. Ratuje ją nieznajomy mężczyzna, który w tajemniczy sposób dostał się do mieszkania. Kim jest i jakie ma wobec niej zamiary? Do czego doprowadzi to zaskakujące spotkanie?
Biorę ostatni głęboki oddech, nakładam kominiarkę i ruszam. Grunt to wybrać odpowiedni dom. Na początku miałem z tym kłopot. Nie może być zbyt bogaty, żeby nie było problemów z monitoringiem i innymi cholernymi zabezpieczeniami antywłamaniowymi. Nie może jednak też być zbyt biedny, bo przecież przychodzę kraść, a nie zwiedzać. Klasa średnia. Włamanie wymaga dobrego obeznania, sprawdzenia terenu, no i przede wszystkim obserwacji rodziny, by wiedzieć, kiedy i na jak długo można wejść.
Kiedy Audrey powiedziała, że to dobrze, że poznała mnie od najgorszej strony, skręciło mnie w żołądku. Owszem, wie, że kradnę, ale nie wie, że to swego rodzaju… No nie wiem, gang, mafia?
Roza Violet Barlow
Autorka pisząca pod pseudonimem, studentka, nauczycielka, mężatka, pasjonatka języków obcych. Od dzieciństwa pisze do szuflady, a od Światowego Dnia Książki 2019 udostępnia swoje powieści szerszemu gronu odbiorców. Przez lata była związana z harcerstwem. Jako nastolatka działała w grupach teatralnych – była m.in. laureatką nagrody dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej, a także wyróżnień grupowych za najlepsze spektakle. Zadebiutowała opowiadaniem Nowy kierunek w antologii Płonąca rzeka. Jej pseudonim powstał z połączeniach trzech wampirzych bohaterek książek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 447
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WSZYSTKIM DOBRYM LUDZIOM, KTÓRYCH LOS ZMUSIŁ DO PODJĘCIA ZŁYCH DECYZJI.
W moich rezolutnych czasach prawnego bezprawia lubiłam zadawać pytania drogiemu ojcu. Jego miłość do ojczyzny uniemożliwiała mu częste pobyty w domu, dlatego kiedy już nasze ścieżki się przecinały, zawsze zasypywałam go mnóstwem pytań. Byłam jedną z nielicznych pociech, których ciekawość sięgała znacznie wyższego poziomu aniżeli: „Dlaczego?”. A to za sprawą taty, który powiedział, że pytanie to bardzo mu się nie podoba i nie potrafi na nie odpowiadać. Twierdził, że „jeśli tak jest, to tak być musi, dlatego”. Słysząc te słowa, wspinałam się na prawdziwe wyżyny, niejednokrotnie szukając pomocy u mamy, która jednak nigdy nie zdecydowała się mi podpowiedzieć. Oglądałam zatem programy dla znacznie starszych dzieci, przeglądałam podręczniki rodzicielki, która już przed moim poczęciem była protokolantką w sądzie, wyszukiwałam hasła w encyklopediach i przygotowywałam zestawy pytań. Bardzo często brzmiały one: „A wiesz, że…?”, jednak bywały i takie, które naprawdę stanowiły dla mnie twardy orzech do zgryzienia i potrzebowałam odpowiedzi ojca. Z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że nieobce mu były wszystkie „a wiesz”, a moje skomplikowane pytania stanowiły dla niego błahostkę. Nigdy nie zapomnę jednak dumy, z jaką na mnie patrzył, gdy podczas każdej wizyty zaskakiwałam go odkrytymi nowinkami. Chwalił mnie i nagradzał, lecz dla mnie zawsze największe znaczenie miało to, że po prostu był…
Myślę, że mój głód wiedzy w połączeniu z tym, jak szybko ją chłonęłam, zaprowadziły mnie na drogę, na której dziś jestem.
Podczas ostatniego spotkania z tatą – choć wtedy nie wiedzieliśmy, że już się nie zobaczymy – zadałam mu pytania, na które nie potrafił odpowiedzieć.
Czy można niesłyszącemu wyszeptać miłość?
Czy można niememu wytłumaczyć uczucie towarzyszące krzykowi?
Czy można ślepcowi opisać niebo?
Dziś sama odpowiedziałabym na nie: „Można, ale czy ma to jakikolwiek sens?”. Jest jednak pytanie, którego w tamtych latach nie mogłam przewidzieć, a dziś chciałabym je zadać bardziej niż wszystkie inne. Nie mam pewności, czy ojciec znałby odpowiedź, ale sam fakt, że mogłabym go zapytać, byłby dla mnie najważniejszy.
Stoję teraz nad grobem, w jednej dłoni trzymam szklaną kulę, a drugą to zdejmuję, to znów zakładam kapturek od znicza. Uśmiechnięty mężczyzna w mundurze patrzy na mnie z tą samą dumą w błękitnych oczach, jaką widziałam przez całe moje dzieciństwo. Ile bym dała, by wiedzieć, czy dziś biłoby z nich to samo uczucie…
Spoglądam w niebo, które powoli zasnuwa mrok, i szepcząc, wypowiadam to ostatnie pytanie.
Czy można sprawić, by ostatnim łupem złodzieja było serce?
Nieśmiałe promienie pierwszego jesiennego słońca przebijają się przez żółknące liście i łaskoczą mój policzek. Opuszczam brązowe szkiełka okularów, a rozgadane tornado nadciąga z południowego wschodu i uderza mnie w ramię.
– Zrobiłam mały research i okazało się, że ten gość ma brata-bliźniaka! Dlatego najpierw mnie podrywał, a później widziałam go z inną w kawiarni. To znaczy nie było tak, bo to nie był on! – emocjonuje się Connie.
Moja Constance. Chodziłyśmy do jednej klasy w liceum, a teraz łączą nas studia. Choć ja pilnie zagłębiam się w kwestie prawne, a ona dziennikarskie, to na szczęście dzielimy ze sobą pokój. Czasami zastanawiam się, czy powinnam nazywać ją przyjaciółką, bo przecież jest wiele tematów, których nie poruszamy, choć chciałabym się kiedyś przed nią całkowicie otworzyć; z drugiej strony nie mam tutaj bliższej osoby. Spędzamy ze sobą wszystkie dni i noce, wspólnie wychodzimy na imprezy, oglądamy filmy i się uczymy. Nie możemy narzekać na brak podobieństw w naszych charakterach, a różnice pozwalają nam się wzajemnie uzupełniać.
W liceum Connie miała swoją Hannah, z którą trzy lata siedziała w jednej ławce na niemal wszystkich przedmiotach i której nie odstępowała ani na krok; chyba że dla chłopaków – Connie od zawsze ich lubiła! Ja byłam na uboczu, rozmawiałam z każdym, jednak z nikim nie trzymałam bardziej. Z Constance zwykle mijałyśmy się na korytarzu czy w klasie, witając zwykłym: „Cześć”, dopiero przygotowania do szkolnego balu kończącego naszą naukę pozwoliły nam się poznać.
Pamiętam jak dziś tamten wieczór. Asher, nasz znajomy, organizował domówkę, a ja, choć nie byłam duszą towarzystwa, nie omijałam żadnej imprezy. Connie podobnie. Wtedy nie miało być inaczej. Niestety pozostali również zadeklarowali, że pójdą do Asha, zamiast pomóc w dekorowaniu sali gimnastycznej. Nie chcąc, by bal okazał się klapą, zdecydowałam wziąć to na siebie. Kilka innych osób poszło w moje ślady, a wśród nich była Constance. Bez Hannah. Ich relacja psuła się od dłuższego czasu, ponieważ im bliżej końca nauki, tym bardziej różniły się kursy, które chciały obrać. Kłótnia o imprezę Ashera była gwoździem do trumny. Być może ja byłam wiekiem, choć nie było to celowe działanie z mojej strony...
Zawieszając na drabinkach kurtynę srebrnych i błękitnych foliowych pasków, miałyśmy wiele czasu na rozmowę. Szybko okazało się, że nasze spojrzenie na świat jest bardzo podobne, a poczucie humoru niemal identyczne.
– Myślałam, że spotykasz się z Asherem – wyznałam, ponieważ w ostatnich miesiącach nauki częściej widywałam ją z nim niż z Hannah.
– Też tak myślałam, dopóki nie okazało się, że mnie zdradza – powiedziała poważnie, a po chwili dodała: – Z własnym odbiciem!
Prychnęłam śmiechem. Ash zawsze lubił przeglądać się w lustrze, poprawiać lwią grzywę, strzepywać z marynarki – a przeważnie ciasno opiętej koszulki – pyłki, które tylko on potrafił dostrzec, jakby miał super moc związaną z lepszym widzeniem.
– Jeśli Ash jest w stanie kogoś kochać, to niestety tylko siebie – kontynuowała, a w jej głosie nie było słychać żalu, a jedynie rozbawienie.
– Szkoda, bo wydawało się, że fajny z niego gość – stwierdziłam.
– Jest fajny! Tylko, no wiesz… – Chwila zawahania. – Samowystarczalny.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie porozumiewawczo, nie przerywając pracy. Ten jeden wieczór zmienił wiele w życiu nas obu. To właśnie wtedy, gdy zawieszałyśmy wspólnie napis – literka po literce – okazało się, że będziemy kontynuowały naukę na tej samej uczelni. Od razu zaplanowałyśmy, że zamieszkamy w jednym pokoju, żeby nie męczyć się z kimś obcym, choć same w tamtym czasie nie wiedziałyśmy o sobie zbyt wiele.
Kończąc przygotowywanie miejsca, gdzie zamówiony fotograf miał robić pamiątkowe zdjęcia każdej chętnej osobie, Connie powiedziała:
– Żałuję, że nigdy wcześniej nie porozmawiałyśmy ze sobą tak jak dziś. Ale koniec szkoły to nie koniec świata, najlepsze przygody przed nami!
Miała rację, dwa lata studiów przyniosły nam całe tony wspólnych wspomnień. Teraz zaczynamy trzeci rok i jestem pewna, że będzie pełen przygód. Uwielbiamy się razem bawić i tylko szkoda, że nigdy nie dzielimy ze sobą smutków. Czasami mam ich w sobie tak wiele, ale nie jestem w stanie ich z siebie wyrzucić.
Teraz Constance jest na etapie stalkowania pierwszoroczniaków. Na jedną z ofiar wybrała Harry’ego, o którym wiem tyle, ile ona mi powie.
– Ten drugi to Larry. Jest i-d-e-n-t-y-c-z-n-y! – literuje. To jeden z jej nawyków. Ma w tym taką wprawę, że żaden wyraz nie jest w stanie sprawić jej problemu. Przeliteruje każde słowo, nawet się nie zastanawiając. W dodatku zrobi to szybciej, niż ja wypowiem cały wyraz normalnie!
– Trochę się jednak różnią – stwierdzam, pokonując drogę do akademika z brązową torbą obijającą się o moją lewą nogę.
– Czym? – dziwi się.
– Bardziej mi się podoba imię Larry.
– To jedna literka! J-e-d-n-a, Audie, no przestań!
Wzruszam ramionami. Wiem, że jedna, ale tak wiele potrafi zmienić! Niby kropla w morzu, a zmienia bieg rzeki.
– Słuchaj, jak wolisz Larry’ego, to... Jest ich dwóch, my jesteśmy dwie – mówi w ten swój charakterystyczny, nagle powolny sposób i wiem już, co knuje. – To może podwójna randka?
Pozwalam okularom opaść niżej na nos i patrzę na nią zza opuszczonych szkiełek. Jej pomysł zupełnie mnie nie dziwi. Ile to już razy przerabiałyśmy ten temat. Connie wprost uwielbia organizować randki dla czterech osób.
*
Pieprzone słońce razi mnie prosto w oczy, kiedy próbuję dojechać do domu rozpadającym się rzęchem. Pomarańczowa lampka check engine świeci już od tygodnia, przypominając, że powinienem zajrzeć do mechanika, ale to ostatnie, na co miałbym teraz pieniądze. I tak muszę pozbyć się tego gówna w ciągu najbliższych dni, bo termin przeglądu i spłaty kolejnej raty ubezpieczenia majaczy już na horyzoncie.
Wysiadam z samochodu, a przed przesiadką do firmowego wchodzę szybko do domu, by sprawdzić, czy mamie niczego nie potrzeba.
– Nie, Vince, dziękuję, ale przydałoby się kupić płyn do naczyń i proszek do prania.
– Jasne, puść mi SMS-em listę zakupów, bo muszę już spadać – mówię i znikam za drzwiami.
Mama wie, że jest źle, bo nie jest głupia. Nie wie jednak, jak bardzo. Muszę robić rzeczy, przez które brzydzę się sobą, ale to jedyne, do czego się nadaję, a cholernie potrzebuję pieniędzy.
A wszystko „dzięki” ojcu… Narobił długów, za które zginął, a które ja dzisiaj muszę spłacać. Nie zapominajmy też o skurwielu, który osiem lat temu spowodował wypadek. W jego wyniku moja matka wylądowała na wózku. Wtedy to już kompletnie się posypało. Wcześniej nie myślałem, że może być gorzej. Jako dziecko łapałem się prac dorywczych, bo dość szybko przekonałem się na własnej skórze, co to znaczy zdychać z głodu, ale po wypadku mamy to, co robiłem, okazało się niewystarczające, bo kasa zaczęła być potrzebna dosłownie na wszystko… Długi, rachunki, leki, rehabilitacje…
Dziś utrzymuję nas z marnej wypłaty dostawcy. Brat też dokłada swoją cegiełkę. Pewnie, mógłbym zrezygnować z fizjoterapeuty, który rehabilituje mamę, lecz nie wyobrażam sobie, co miałbym zrobić dalej. Może i w portfelu byłoby więcej grosza, ale co z nią? Teraz przynajmniej daje radę normalnie funkcjonować. Potrafi sama o siebie zadbać i załatwić najbardziej podstawowe sprawy; sama się wykąpie, ubierze, nawet posprząta w domu! Gdyby nie ciągła praca nad sobą i terapia, na pewno byłoby o wiele gorzej.
Nie, nie ma szans, by kiedykolwiek było lepiej. Nie wstanie z wózka, to pewne. Ale mogło być gorzej…
Matka naprawdę się stara. Już dawno stwierdziła, że przecież ma zdrową głowę i dwie ręce, więc może załapać się do jakiejś pracy, ale dobry, sprawiedliwy świat, który jest otwarty na wszystkich, to tylko bajki. Mamie wprost powiedziano, że nikt nie potrzebuje kaleki. Próbowała swoich sił w tylu miejscach, sam rozsyłałem i rozwoziłem jej CV, ale wszędzie spotykała się z odmową. Nie poddała się jednak, do dziś próbuje, ale wszystkie jej starania nie przynoszą kompletnie nic. Przez pewien czas kleiła papierowe torby, dopóki nie okazało się, że ta praca to najzwyczajniejsze wykorzystywanie człowieka, i to na czarno. Próbowała też łapać oferty promowane w social mediach, ale te były tylko jeszcze większym oszustwem i wyłudzaniem danych osobowych. Jej najnowszym pomysłem jest dzierganie zabawek, a następnie sprzedawanie ich. Nie odwodzę jej od tego pomysłu, lecz nie jestem zbyt optymistycznie nastawiony...
Podjeżdżam dostawczakiem pod tylne wejście, otwieram drzwi, a tam czekają już na mnie białe skrzynki wypełnione wypiekami, które muszę dostarczyć na miejsce jubileuszowego przyjęcia. Rzadko zdarza się, bym pracował o tej porze. Zwykle zaczynam nad ranem i rozwożę wypieki po cukierniach, piekarniach i marketach. Takie wyjazdy jak dziś odbywam na specjalne życzenia klientów. To taka jakby dodatkowa fucha, na którą zdecydowanie nie narzekam.
Ładuję ciasta oraz tort do furgonetki i już po chwili jestem gotowy do jazdy.
*
– Mów, co chcesz, ale to nie moja wina, że stacje paliw to teraz takie małe restauracje! – tłumaczy Connie, odpowiadając na moje zdziwienie spowodowane nietypowym wyborem miejsca naszego spotkania z bliźniakami.
Podchodzimy do wąskiego stolika, przy którym siedzi Harry i jego kopia, czyli Larry, a jakby tego było mało, ich wizerunki odbijają się w szybie, za którą zmierzcha. Chłopcy ledwo dostrzegają nasze przyjście, ponieważ oglądają filmik na telefonie jednego z nich, chichocząc przy tym jak małe dzieci.
Czekam, aż Constance przesunie się pod okno, a mój towarzysz mówi:
– Skoro już stoisz, to idź zamówić cztery hot dogi.
Obracam głowę w lewo i w prawo, jakbym się za kimś rozglądała, po czym wskazuję na siebie ręką i rzucam spojrzenie w stylu: „mówiłeś do mnie”?
– To znaczy, proszę – poprawia się pierwszak.
Wzdycham i kieruję się w stronę kasy. Świetny początek. Liczyłam na coś więcej niż dwóch chłopaczków, chichrających się jak nastolatki, którzy nic sobie nie robią z naszego przyjścia, a kiedy już jeden się odzywa, wydaje mi polecenia.
Zapowiada się niezbyt udane spotkanie, ale czego się nie robi dla najlepszej znajomej. Jakoś przeboleję ten wieczór, a następnym razem to ja wybiorę nam towarzystwo, i to takie, żeby cyferki rocznika się zgadzały… A przynajmniej iloraz inteligencji.
Podchodzę do lady i podpieram się rękoma, by przechylić się w poszukiwaniu sprzedawcy. Młody chłopak kuca, szukając czegoś na jednej z półek.
– Cześć. Pomóc ci? – pytam.
Ciemnowłosy mężczyzna odwraca się w moją stronę, a jego twarz wyraża zdziwienie – zupełnie tak, jak się spodziewałam. Nie zakładałam jednak, że oblicze, które ujrzę, będzie miało tak idealne rysy. Może jestem trochę próżna, ale nie umiem zwalczyć tego, że wygląd to pierwsze, na co zwracam uwagę.
Sprzedawca uśmiecha się skromnie i zbliża do mnie. Opuszczam się z powrotem na pięty, ponieważ wcześniej stałam na palcach.
– Nie, dzięki. Co podać?
– Cztery hot dogi, ale nie musisz się spieszyć, bo mam nie za ciekawe towarzystwo – informuję nowego znajomego, opierając się plecami o blat i patrząc w kierunku Connie, która wygląda na zajętą rozmową z bliźniakami, mimo że jeden z nich wciąż trzyma w dłoniach komórkę.
Jak na obsługę przystało, brunet pyta mnie o rodzaj kiełbasek, bułek i sosów, ale ja każę mu samemu dopasować smaki dla każdego z nas. Choć może powinnam pokusić się o zaserwowanie bliźniakom czegoś pikantnego, żeby zapewnić im niezapomniany wieczór.
Spoglądam na plakietkę przyczepioną do czerwonej bluzy i, wskakując na blat, pytam:
– Anthony, nie będziesz miał problemów, jeśli sobie tutaj usiądę?
– Jeśli nie dojdzie do kradzieży, to raczej nikt nie będzie przeglądać nagrania z monitoringu, więc śmiało – odpowiada z uśmiechem.
– A nie macie przypadkiem ochrony?
– Mamy. Ja jestem ochroną, sprzedawcą, kucharzem – mówi ze śmiechem. – Jaki jest twój ulubiony batonik?
– No nie wiem, twix?
Nie potrafię zdecydować się na jeden, ale ten jako pierwszy przychodzi mi do głowy. Tony podaje mi wspomniany przeze mnie smakołyk w złotym opakowaniu, które od razu rozdzieram. Wyciągam jeden kawałek, a drugi proponuję uprzejmemu sprzedawcy. Ten przyjmuje go, patrząc mi prosto w oczy. Rzucam mu spojrzenie numer pięć, a on stwierdza:
– Kokietka z ciebie.
– Ze mnie?! Daj spokój. Powiedz lepiej, czy dużo płacą, jak się wykonuje pięć prac na jednym etacie. – Nie daję mu czasu na odpowiedź, bo w mojej głowie rodzi się już kolejne pytanie. – Czy to w ogóle jest legalne? Studiuję prawo, więc jak coś, to uderzaj do mnie w przyszłości! – proponuję, zajadając się chrupiącymi kaloriami o smaku toffi i czekolady.
– Obawiam się, że to legalne.
Wzruszam ramionami, a do budynku wchodzi starsza pani chcąca zapłacić za paliwo. Ma na sobie szary płaszczyk i sporo zmarszczek. Patrzy się na mnie zniesmaczonym wzrokiem, a ja sięgam po opakowanie gum do żucia, stojące po mojej lewej. Studiuję uważnie opis, na który składa się kilkaset niewielkich literek; robię przy tym tak poważną minę, jakbym przeglądała akty prawne.
Kiedy kobieta odchodzi od kasy, Tony podaje mi tackę z czterema hot dogami, a ja proszę, by przygotował jeszcze herbaty.
– Mogłaś powiedzieć wcześniej, teraz parówki zrobią się zimne.
– Dlatego potrzebujemy herbat, żeby popić czymś ciepłym.
– Gdybyście zjedli od razu, nie potrzebowalibyście niczego ciepłego.
Przewracam oczyma, słuchając jego logicznych wyjaśnień, i przykładam sobie palec do ust, szepcząc:
– Ciii…
Dziwi mnie, że do Anthonego jeszcze nie dotarło, że nie chcę spędzać czasu z ludźmi, z którymi tutaj przyszłam, mimo że powiedziałam mu to wprost.
Zeskakuję z lady, a moje stopy odziane w czarne kozaczki dotykają ziemi. Pochylam się, kładę łokcie na blacie i opieram twarz na dłoni.
– Do której tu zostajesz?
– Do rana.
– Świetnie się składa, bo ja też – mówię, mrugając okiem.
Tony patrzy na mnie jak na wariatkę, gdy zabieram tackę z hot dogami i herbatami, po czym kieruję się w stronę Connie siedzącej z Harrym i Larrym.
*
I znowu nadchodzi noc, której nie spędzę we własnym łóżku. Matka myśli, że się ustatkowałem, mam dziewczynę, tylko wstydzę się przyprowadzić ją do domu, dlatego jeszcze jej do siebie nie zaprosiłem i czasami śpię u niej. To bzdura, bo nigdy nie umawiałbym się z kimś, przed kim musiałbym czuć skrępowanie z powodu tego, kim jestem i jak gówniane życie mi się trafiło.
Nie mam jednak zamiaru wyprowadzać rodzicielki z błędu, bo dzięki wersji, którą postanowiła się karmić, ma przynajmniej spokojny sen, a ja nie muszę wymyślać coraz to nowszych wymówek, jak to robiłem przed laty.
Nigdy nie potwierdziłem jej słów, jakobym się z kimś spotykał, lecz daleko mi było do zaprzeczenia im. Uśmiechnąłem się, co mogło zasugerować, że ma rację.
To jednak nie był uśmiech przyznania racji… To był żal, tęsknota za czymś, czego nigdy nie miałem. Ile bym dał, żeby faktycznie tak było. Spokojne noce u boku ukochanej osoby. Szkoda, że nie jest mi to dane.
Zamiast zdejmować ubranie partnerki, zakładam kominiarkę i rękawiczki. Zamiast włączać nastrojową muzykę, uruchamiam stare radio w jeszcze starszym volkswagenie. Zamiast otulać nagie ciało ciepłym kocem, wychodzę na chłód nocy. Zamiast zamykać drzwi własnej sypialni, otwieram zamki cudzych domów.
Czy lubię to, co robię? Nienawidzę. Czy można do tego przywyknąć? Nigdy…
Przestępstwo, powiedzą wszyscy. Moje życie, powiem ja.
*
Nie myślałam, że spacer przy wschodzącym słońcu z nowo poznanym chłopakiem może mieć w sobie tyle magii. Choć oczy nie skleiły mi się jeszcze tylko dzięki gorącemu napojowi rozgrzewającemu właśnie moje dłonie, to zdecydowanie nie żałuję, że spędziłam na stacji całą noc. Mina Connie, gdy ogłaszałam, że zostaję, była bezcenna. Szybko zmierzyła spojrzeniem Tony’ego i wzrokiem dała mi do zrozumienia, że jest niczego sobie, mimo że nie potrzebowałam jej aprobaty.
To były dosyć szalone godziny. Z jadłam kolejnego hot doga, a także zapiekankę, popijając herbatą tak ciepłą, że aż poparzyłam sobie język. Razem zakupiliśmy parę kinder niespodzianek, by następnie zabawić się w dubbingowanie małych, plastikowych stworków. Wypiłam też kilka desperadosów, przez co dość często biegałam do toalety, która na moje szczęście była darmowa. Oprócz tego tańczyłam, śpiewałam, sprzątałam na półkach, a przede wszystkim rozmawiałam z Tonym.
Okazał się naprawdę miłym gościem, ewidentnie zaskoczonym moim zachowaniem, ale miłym. I tyle. Nie trafiła mnie żadna strzała amora. Anthony wydaje się świetnym materiałem na dobrego kumpla, ale nie sądzę, żeby udało nam się stworzyć coś głębszego, ponieważ nasze spojrzenia na świat są chyba zbyt odmienne. Różnie to jednak bywa…
Pokonujemy ostatnie kilka kroków dzielących nas od oszklonej budki, a krajobrazy wokół nie przestają się zmieniać. Niebo jaśnieje połączeniem fioletu i żółci. Czuję, że policzki mi zmarzły i zapewne są teraz intensywnie różowe.
– Czyli jesteś raczej negatywnie nastawiony do życia? – Słuchając jego opowieści, doszłam do takich wniosków.
– Bo ono mnie poniekąd do tego zmusza – odpowiada dwudziestodwuletni chłopak.
Uśmiecham się, próbując dodać mu otuchy. Pierwszy tego dnia autobus majaczy w oddali, więc oddaję Tony’emu bluzę, którą się otulałam, jednak on każe mi ją zostawić i obiecuje przyjść po nią do mojego akademika. Tak, zdążyliśmy podzielić się kilkoma faktami na temat naszych codziennych zajęć.
– Ale pusto – wzdycha, rozglądając się dookoła po niewybudzonym jeszcze świecie.
– O tej ludzie ludzie śpią – mówię, a po chwili wybucham śmiechem, uświadamiając sobie, że się przejęzyczyłam. Anthony również wydaje się rozbawiony.
– Ty też powinnaś spać, ludziu – stwierdza. – Może lepiej pojadę z tobą, żebyś nie zasnęła w autobusie?
– Nie, dam sobie radę – odpowiadam, a niebieska puszka zajeżdża właśnie na przystanek.
Żegnam się machnięciem dłonią i znikam w nieco cieplejszym wnętrzu.
*
Krótki sen w samochodzie, taki, byle tylko jakoś udało się przeżyć kolejny dzień. Zmiana auta i jestem, jadę z kolejną dostawą świeżych bułek, chlebów, pączków i innych pierdół, na które coraz częściej nie mogę już patrzeć. Dobre chociaż to, że mogę zabierać pieczywo do domu i nie muszę za nie płacić.
Niebo się różowi, pozwalając wstać pierwszym promieniom słońca. Zapowiada się, że będzie dziś równie słonecznie jak wczoraj.
Przekręcam pokrętło głośności radia jeszcze bardziej w prawo, a muzyka donośniej wylewa się z głośników. Co kilka minut dwójka spikerów włącza się ze swoimi przemyśleniami i niby zabawnymi spostrzeżeniami, które jednak nie wywołują nawet drgnienia kącików moich ust.
Kurwa, kiedy to wszystko się wydarzyło? Kiedy stałem się tak cholernie smutnym człowiekiem?
Samochód jest mi potrzebny właściwie tylko w takie dni jak ten – kiedy wracam do rodzinnego domu. Zwykle robię to z uśmiechem na twarzy, bo choć nie da się ukryć, że po śmierci taty mama nie jest taką samą osobą jak wcześniej, to wciąż dobrze się dogadujemy. Dzisiaj jednak z ledwością dociskam pedał gazu, bo wiem, kogo zastanę po przyjeździe… Najbardziej znienawidzonego przeze mnie człowieka. Davida Woodsa we własnej osobie. Mojego zacnego, o sześć lat starszego brata.
Tylko jedno w nim lubię. Tinę.
Martina jest jego żoną i choć nie mam pojęcia, jakim pieprzonym cudem doszło do tego, że ta dwójka zawarła związek małżeński, to cieszę się, że mam taką bratową! Naprawdę, chętnie adoptowałabym ją jako siostrę, a Davida wysłałabym na Kamczatkę. Lub dokądkolwiek, byle najdalej ode mnie.
Niestety droga wreszcie prowadzi mnie do celu, bo chociaż zatrzymałam się w sklepie i piętnaście minut zastanawiałam nad smakiem tic taców, to i tak kiedyś musiałam tutaj dotrzeć.
Wjeżdżam na podwórze i zatrzymuję się za samochodem Tiny i Dave’a. Nie spieszę się z wysiadaniem. Powolnym, nienaturalnym dla mnie ruchem podchodzę do bagażnika i wyciągam z niego podręczną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Wciskam przycisk blokujący zamki i upewniam się, że auto jest zamknięte.
Podchodzę do drzwi, przybieram sztuczny uśmiech, żeby mama znów nie powiedziała, że niepotrzebnie negatywnie się nastawiam, i wchodzę do środka.
Witają mnie znajome zapachy, atakujące moje nozdrza, oraz kot przybłęda, którego mama wykastrowała i zamknęła w domu. Odkładam torbę na brązowe płytki i kucam, by przywitać się z kulką mięciutkiego, siwego futerka.
Mama wystawia głowę zza kuchennej futryny, uśmiechając się do mnie ze wzrokiem pełnym miłości. No i jak ja miałabym odmówić przyjazdu?
– Cześć, kochanie, właśnie nalewamy z Tiną krem z dyni – informuje.
Podchodzę do niej i witam się buziakiem w policzek, gdy miesza sos na patelni. Mój durny brat krzyczy z pokoju naprzeciw:
– No właśnie, rusz się i pomóż!
Spoglądam w jego kierunku. Rozsiadł się w fotelu i czarnym pilotem przeskakuje po kanałach telewizora. Nawet nie uraczy mnie choćby jednym spojrzeniem. Czasami mam wrażenie, że przez te pierwsze sześć lat jego życia, gdy mnie jeszcze nie było na świecie, porwali go kosmici, bo naprawdę trudno mi uwierzyć, że mogła wychowywać nas ta sama dwójka osób!
Powstrzymuję silne pragnienie pokazania mu środkowego palca i wchodzę do kuchni, w której dominują odcienie brązu.
– Cześć! – świergocze Tina, podając mi talerz parującej zupy, z którą idę prosto do jadalni, gdzie na dębowym blacie mama rozstawiła najlepszą zastawę.
Wracam do kuchni po ostatnią porcję i znów robię kurs do przestronnego pomieszczenia z ogromnym stołem w samym centrum – zbyt dużym jak dla naszej małej rodziny.
Wszyscy schodzą się za mną i siadają na tych samych krzesłach co zawsze. Mama zajmuje miejsce obok mnie, a brat z Tiną moszczą się naprzeciwko nas. Na początku niewiele się odzywamy, ponieważ każdy ma buzię pełną jedzenia – na całe szczęście!
Kiedy kończymy posiłek, zbieram i wynoszę talerze, by nie trudziła się tym matka, a mój brat – pan i władca – nawet nie poda mi swojego, tak jak zrobiły to pozostałe osoby. Najchętniej rozbiłabym mu cały komplet na tej pustej głowie.
Przynoszę na stół polędwiczki wieprzowe i żeberka w sosie barbecue. To jedna z moich ulubionych potraw, więc nie dziwi mnie fakt, że Dave krzywi się na widok podawanego dania.
– Co słychać u Connie? – pyta uprzejmie bratowa, a ja dzielę się z nią kilkoma suchymi faktami na temat studiów mojej współlokatorki.
– A u ubogiego geja? – odzywa się durny brat, a Martina szturcha go łokciem w bok.
Jake, znajomy mój i Constance… Na nieszczęście nas obojga, David był świadkiem, jak pożyczałam Jacobowi pieniądze. To prawda, nie przelewa mu się, dlatego żeby dać radę utrzymać się na studiach, w wolnym czasie pracuje w sklepie z antykami u pewnego uprzejmego staruszka, który traktuje go wręcz jak wnuka.
Jacob ma dość sporą rodzinę, starszego brata i trzy młodsze siostry. Kevin dał radę skończyć studia właśnie dzięki temu, że pracował, więc młodszy poszedł w jego ślady. I naprawdę dobrze mu idzie, a tamtego dnia był tuż przed wypłatą i potrzebował dosłownie kilku drobnych. Niestety Dave’owi wystarczyło to, by wyrobić sobie opinię o Jake’u. Dla mnie jego słowa nie mają jednak żadnego znaczenia i nawet gdyby mój przyjaciel był ubogi, nie zmieniłabym o nim zdania.
Ale taki właśnie jest David. Ma się za pana świata. Uważa, że jest lepszy od innych tylko dlatego, że ma mnóstwo pieniędzy i prowadzi własny komis samochodowy. Myśli, że skoro stać go na wybudowanie domu i drogie wakacje, to znaczy więcej niż pozostali. Beznadziejny przypadek. Nigdy się z nim nie dogadam.
– Dziękuję, wszystko dobrze, a u ciebie, durny snobie?
– Audrey! – oburza się mama.
– Hej, jemu wolno obrażać moich znajomych? – wkurzam się, bo Davidowi nie zwróciła uwagi za jego bezczelną odzywkę, a mnie od razu się czepia.
– Audrey, David, czy możemy chociaż raz zjeść obiad w zgodzie? – pyta, a w jej głosie słychać bezsilność.
Nie przeproszę za swoje zachowanie, ponieważ nie zrobiłam nic złego i zbyt dobrze wiem, że Dave nie odwdzięczyłby się tym samym. Nie będę się jednak wykłócać, więc po prostu zamykam buzię. No, otwieram ją tylko po to, by zjeść.
Wszyscy jesteśmy pełni, a przed sobą mamy jeszcze góry jedzenia. Mama jak zwykle przesadziła z ilością i będzie miała teraz obiady na kilka następnych dni. Ewentualnie podzieli się z sąsiadami, z którymi żyje w bardzo dobrych relacjach.
Po posiłku informuję towarzystwo, że będę u siebie, i proszę, by zawołali mnie na deser. David nie próżnuje, tylko korzysta z kolejnej okazji, by mi dogryźć:
– Najlepiej już nie wracaj.
Resztkami silnej woli, jakie mi pozostały, powstrzymuję się przed rzuceniem wulgaryzmów w jego stronę i wbiegam po schodach na piętro.
*
– Obiad! – krzyczy mama, wołając nas na kilka pieczonych ziemniaków z małym kawałkiem mięsa. Lepsze to niż zupa z puszki.
Wchodzę do ciasnej kuchni i zajmuję jedno z dwóch krzeseł. Naprzeciw mnie Młody pochyla się nad swoją porcją. Mama jak zawsze je przy blacie, który jest na tyle niski, że może przygotowywać na nim wszystko, co chce, a także jeść; poza tym to jedyne wolne miejsce.
– Kiedy przedstawisz mi swoją dziewczynę? – pyta matka.
Brat podnosi na mnie przestraszone spojrzenie sarnich oczu. Uśmiecham się do niego, grając, że wszystko jest w porządku.
– Kiedyś na pewno – odpowiadam enigmatycznie.
Wiedząc, że ze mnie więcej nie wyciągnie, zaczyna podsuwać bratu siostrzenicę sąsiadki, która zamieszkała teraz ze swoją ciotką z powodu przeniesienia firmy, w której pracuje, ale Młody nie wykazuje zainteresowania spotykaniem się z nową mieszkanką naszego miasta.
– Taa, może kiedy indziej się z nią spotkam, dzisiaj i tak chciałem wyjść z kumplem – stwierdza.
Wyjście z kumplem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio z kimś się widziałem, nie mówiąc już o wspólnym wypadzie na miasto. Wszystkie szkolne kontakty zerwały się szybciej niż pajęcze nici wiszące na zapomnianym strychu starego domostwa. W „dziennej” pracy trudno poznać mi kogokolwiek, z kim mógłbym zbudować relację, bo przecież głównie siedzę samotnie za kierownicą. W „nocnej” pracy nie wolno mi nikogo poznać. I tym sposobem zostałem samotnym wilkiem, rozbitkiem na bezludnej wyspie, opuszczoną oazą pośród bezkresu pustyni. Tylko czy istnieje osoba na tyle spragniona, by chcieć do mnie przybyć?
Odkrawam przedostatni kawałek mięsa i wpakowuję go do buzi. Kęs później jestem już po obiedzie i trudno powiedzieć, bym był pełen, ale chociaż trochę się najadłem.
Po skończonym posiłku zmywam naczynia i idę zdrzemnąć się w wąskiej klitce zwanej moim pokojem. Rzucam się na niewygodne łóżko i tylko przez chwilę wpatruję w sufit, bo kilka sekund później zasypiam.
*
Leżę na brzuchu na miękkim kocu przykrywającym moje łóżko. Chociaż nie przebywam tutaj zbyt często, mama zawsze dba o to, żeby przewietrzyć to pomieszczenie. Nie pozwala również, by na bibelotach symbolizujących moją przeszłość osiadły zbyt grube warstwy kurzu.
Jestem jej wdzięczna, że mogę przyjść tutaj zawsze, gdy potrzebuję, i czuć się tak samo jak we wcześniejszych latach. Otoczona przedmiotami bliskimi sercu oraz cudownym zapachem, unoszącym się ze szklanego pojemniczka podłączonego do prądu.
Szkoda tylko, że wszystkie przyjemne odczucia związane z rodzinnym domem zwykle muszą zostać zepsute przez Davida. Czatuję właśnie z Connie i Jakiem, żaląc się na to, jak bardzo wolałabym być gdzie indziej, a oni, zamiast mnie wspierać, piszą o imprezie, na którą się wybierają.
Jake: Laska, po deserku powiedz, że musisz spadać.
Łatwo napisać, niestety trudniej zrobić, jednak siedzenie w tym towarzystwie do wieczora, a także widok brata tuż po obudzeniu jutro to ostatnie, na co mam ochotę.
Connie: Właśnie, załatw to szybko, bo wiecznie czekać nie będziemy.
Nie lubię zrywać się wcześniej, zwłaszcza gdy tego nie zapowiadam. Podejmując takie nagłe decyzje, czuję się nie fair w stosunku do mamy, ale czy nie powinnam skupić się na własnym zdrowiu psychicznym, które przez brata może podupaść?
Audie: Okej, spróbuję się wykręcić.
Zsuwam się na podłogę, gotowa do działania, akurat w momencie, gdy mama woła wszystkich na kawę i ciasto. Zeskakuję śmiało po stopniach i po chwili jestem już w jadalni, gdzie na środku stołu wielki tort spływa czekoladą.
– Zamówiłam w tej cukierni, co zwykle – informuje nas.
Cóż mogę powiedzieć… Matka ma pewne skłonności do przesady. Cztery osoby, a tort co najmniej na dwadzieścia kawałków. I to konkretnych rozmiarów.
– U nas w firmie ostatnio zamówili podobny na urodziny prezesowej – mówi Tina. – Był przepyszny.
– Ten na pewno też będzie. To jedyna cukiernia, która ma dobre wypieki – komentuje pan maruda o niebiańskim podniebieniu, któremu podać by gówno, byle drogie i z jego ulubionego miejsca, to zajadałby z apetytem, bo taki z niego znawca. No dobra, może jestem trochę wredna, ale ja go po prostu nienawidzę.
– Po deserze będę się zbierać – oznajmiam, oblizując łyżeczkę po pierwszym gryzie słodkości.
– Jak to? – dziwi się mama. – Myślałam, że zostaniesz na noc.
– Nie bardzo mogę.
– Pewnie znowu będziesz się gdzieś szlajać po mieście – odzywa się nieproszony Dave.
Udaję zdziwioną jego oskarżeniami, choć właściwie nie mam przed kim ukrywać faktu, że często wychodzę na imprezy. Mama doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie rozumiem, po co ten człowiek w ogóle wtrąca się w rozmowę, która nie dotyczy go w żadnym stopniu. Powinien się chyba cieszyć, że nie będzie musiał dłużej oglądać mojej twarzy.
Po ekspresowym wypiciu kawy i wciśnięciu w siebie zbyt dużego kawałka tortu opuszczam dom i obieram akademik za cel podróży. Pewnie wpadnę tam tylko jak burza, żeby się przebrać i jak najszybciej ruszyć się wyszaleć jak prawie co weekend.
*
Skrzypiące drzwi budzą mnie szybciej niż słowa matki, która przyszła z informacją, że zaparzyła nam kawy i upiekła ciasto czekoladowe. Kiedy jest weekend, ona zawsze stara się przygotować jakiś deser, by chociaż trochę osłodzić nam nierozpieszczające nas życie.
Jak widać, Młody nie zdążył jeszcze wrócić, bo na stole są tylko dwa kubki, jednak zupełnie mnie to nie dziwi. Bardzo często nie ma go w domu, ale skoro ma się z kim spotykać, to mnie to cieszy. Nie chciałbym, żeby był tak wyprutym i samotnym człowiekiem jak ja.
– Dzisiaj też wychodzisz? – pyta mama, siorbiąc ciepły napój.
– Tak – odpowiadam krótko, nie tłumacząc, że zamierzam wybrać się do baru, czego nie robiłem od kilku miesięcy.
– Wydziergałam już pierwszego misia, ale nie będę się na razie reklamować. Muszę zwiększyć asortyment.
– Świetnie, mamo – komentuję z uśmiechem. – Jestem z ciebie dumny.
Kładę swoją dłoń na jej dłoni, bo bardzo brakuje mi bliskości. Ona zgina palce, przez co nasz dotyk przeradza się w uścisk. Patrzę na uniesione do góry kąciki ust i wiem, że ta osoba, te czułe oczy, ten uśmiech – to jedyny sens życia, jaki mam.
Jej wypadek był dla wszystkich tak wielkim szokiem. Pamiętam, jak martwiliśmy się z bratem, czy w ogóle z tego wyjdzie, ale jakoś rozważaliśmy jedynie dwie opcje: życie lub śmierć. Nigdy nie przyszło nam do głowy kalectwo, co było chyba dosyć logiczną możliwością, ale w takich emocjach logika często zawodzi.
Miałem osiemnaście lat. Myślałem, że dorosłość kryje dla mnie w zanadrzu dobrą przyszłość, ale nie. Przekraczając próg pełnoletniości, wdepnąłem tylko w większe gówno. Chciałem zabić skurwiela odpowiedzialnego za wypadek, ale kiedy on przyszedł do mnie jak do spowiedzi i wyznał prawdę, ja puściłem go wolno. Nie zrobiłem nic poza tym. Siedziałem osłupiały i pozwoliłem mu odejść. Bo nie chciałem niszczyć mu życia. Kurwa. A co z moim?
*
Czarny materiał sukienki opina moje pośladki, kiedy się pochylam, by zapiąć wysokie kozaki. Przed wyjściem ostatni raz poprawiam biały kołnierzyk i jestem gotowa. Schodzimy z Constance na parter, a niewielkie torebki na paskach obijają się o nasze biodra. Jacob rozsiadł się na kanapie, czekając, aż zejdziemy na dół.
Stajemy przed nim, a on, jak to ma zwyczaju, wybiera miejsce pomiędzy nami, oferując nam pójście „pod rękę”. Patrzy najpierw na mnie. Odpowiadam mu skinieniem głowy. Po chwili to samo robi Connie. Znak, że możemy wychodzić.
Z Jakiem to w ogóle zabawna historia. Podobnie jak moja czarnowłosa lokatorka, Jacob studiuje dziennikarstwo. Poznali się na pierwszym roku, a los sprawił, że usiedli tuż obok siebie. Connie przez dwa tygodnie zachwycała się, jak to świetnie się dogadują, jednak ubolewała nad tym, że nie poczuła żadnej chemii ani przyciągania seksualnego, co w jej mniemaniu przekreślało szansę na związek. Kiedy poznałam Jacoba, również żadne amorki nie ostrzelały mnie strzałami zakończonymi sercami, ale nie mogłam nie zgodzić się z tym, że był dobrym towarzystwem do rozmów.
Ku naszej uciesze okazało się, że Jake i tak woli mężczyzn, więc bardzo szybko stałyśmy się jego numerami jeden, jeśli chodzi o płeć żeńską. Constance znalazła jednak dziurę w całym, stwierdzając, że nie pisała się na tak dużą konkurencję w zdobywaniu mężczyzn. Twierdziła, że już ja jestem zbyt wielkim zagrożeniem dla jej udanych podbojów. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy uświadomiliśmy sobie, że cała nasza trójka ma zupełnie odmienny gust.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmia Jacob, gdy przekraczamy próg dobrze znanego nam klubu, znajdującego się tuż obok akademika.
Nie zwlekamy z Connie, tylko od razu uderzamy na parkiet. Jake po kilku piosenkach pojawia się u naszego boku z drinkami, które zawsze bierzemy na rozgrzewkę. Im dłużej trwa zabawa, na tym lepsze specjały się decydujemy.
*
Zakładam świeżo wyprasowaną czarną koszulę, która ma sprawić, że przynajmniej będę stwarzać jakieś pozory. Sam nawet nie wiem jakie… Nieważne.
Po krótkim spacerze na nocnym chłodzie wchodzę do zatłoczonego baru, w którym z ledwością udaje mi się znaleźć miejsce przy ladzie. Przeglądam kartę z napojami i zwlekam z zamówieniem piwa, bo wiem, że za tę wygórowaną cenę mógłbym kupić tani czteropak. Nie chodzi mi jednak o to, żeby się napić, a o to, żeby wyjść do ludzi. Tyle że chyba dobrze by było, gdybym jeszcze się do nich odzywał, a ja nawet z barmanem ledwo zamieniłem słowo.
Chwilę później trzymam już w dłoniach swój zdecydowanie zbyt drogi napój chmielowy, który zamierzam powoli sączyć, i wpatruję się w bawiących się w tym miejscu ludzi. Tyle ładnych kobiet kręci się tutaj, tańczą na parkiecie, zamawiają drinki, a mnie nie stać nawet na to, by im jednego postawić. Zresztą co tam pieniądze. Nie stać mnie na podejście i zagadanie. Nie stać mnie na poproszenie do tańca. Nie wiem, kiedy tak bardzo wyszedłem z wprawy.
Tłumaczę sobie, że może po prostu nie chcę tego zrobić, bo to lepsze niż przyznać, że nie potrafię.
*
Zawsze to samo. Nadziani goście proponują drinka, myśląc, że zaimponują ci tym, że ich stać. Constance niejednokrotnie przyjmuje od nich alkohol, ale ja zawsze odmawiam. Takie zachowanie za bardzo przypomina mi Davida, a poza tym… No nie. To dla mnie obrzydliwe. „Dzięki, stać mnie, inaczej nie byłoby mnie tutaj albo bym nie piła, a twój hajs nie ma dla mnie żadnego znaczenia”.
Tłumaczyłam Connie wielokrotnie, by tego nie robiła, bo ci mężczyźni pewnie liczą na to, że się odwdzięczy, a poza tym to tak jakby oddawała im władzę nad sobą. Niestety, ona jest z tych, co to jak mogą się napić za czyjeś, to nie protestują. Mnie nazwała feministką i na tym się rozmowa skończyła, bo przecież miała rację z tym ostatnim, więc nie mogłam zaprzeczać.
Niektórzy po prostu lubią tańczyć i dobrze się bawić. Dziwi mnie, że tak wiele osób, szczególnie facetów, ma problem ze zrozumieniem tego. Kluby i bary – dla mnie to jeden pies – to dosłownie takie aplikacje randkowe w rzeczywistym świecie. Niewyrośnięte chłopaczki z prawie wąsem pod nosem czy stare obleśne typy – wszyscy patrzą się na ciebie i nie wiadomo, na co liczą. Proszą do tańca, proponują drinki. Ale ludzie, ja nie szukam tu miłości! Ani żadnych znajomości z korzyściami.
– Laska, ale ciacho widziałam! – krzyczy Connie, która wróciła właśnie z toalety, nie wytarłszy nawet umytych dłoni, co czuję na swoich odkrytych ramionach.
– I co, postawił ci drinka?! – odkrzykuję, nie przestając bujać się w rytm muzyki.
– No właśnie nie! Nie postawił, nie poprosił do tańca. Dziwny. Ale hot!
– O, to chyba ktoś dla mnie – żartuję.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Good boys do bad things
ISBN: 978-83-8219-721-1
© Roza Violet Barlow i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Monika Turała
Korekta: Anna Jakubek
Okładka: Mateusz Rękawek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek