Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy w Wigilię Luiza znajduje na cmentarzu zegarek, jej życie diametralnie się zmienia. Urządzenie zamiast odmierzać mijające godziny, przenosi dziewczynę w czasie.
Dwudziestopięciolatka wędruje między epokami i krajami, a za towarzysza tych niezwykłych podróży ma czarującego mężczyznę.
Antoni również utknął w czasoprzestrzeni, jednak nigdy nie pamięta poprzednich spotkań z dziewczyną, która za każdym razem tak samo go fascynuje.
Bohaterowie wciąż poznają się na nowo. Czy wreszcie uda im się połączyć już na zawsze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 244
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RedaktorMilena Chmielewska
Projektant okładkiSylwia Wyka
KorektorMilena Chmielewska
© Roza Violet Barlow, 2023
© Sylwia Wyka, projekt okładki, 2023
Kiedy w Wigilię Luiza znajduje na cmentarzu zegarek, jej życie diametralnie się zmienia. Urządzenie zamiast odmierzać mijające godziny, przenosi dziewczynę w czasie.
Dwudziestopięciolatka wędruje między epokami i krajami, a za towarzysza tych niezwykłych podróży ma czarującego mężczyznę.
Antoni również utknął w czasoprzestrzeni, jednak nigdy nie pamięta poprzednich spotkań z dziewczyną, która za każdym razem tak samo go fascynuje.
Bohaterowie wciąż poznają się na nowo. Czy wreszcie uda im się połączyć już na zawsze?
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Mojej rodzinie — dziękuję za wszystkie wspólne Święta Bożego Narodzenia.
Szczególne podziękowanie kieruję w stronę autorki Sylwii Wyki — kochana, gdyby nie Ty, tej powieści nikt nie trzymałby w dłoniach.
Powieść ta składa się z dwudziestu czterech rozdziałów, dzięki czemu można traktować ją jak kalendarz adwentowy. Daje to możliwość odliczania dni do Bożego Narodzenia poznając codziennie losy Luizy i Antoniego.
#kalendarzadwentowyzwjo
Poprzedniego wieczoru nie ustawiłam budzika, ponieważ nie zależało mi na wczesnej pobudce. Chciałam uniknąć długiego czekania na najważniejszy punkt dnia, jednak nie sądziłam, że pośpię aż do jedenastej.
Odkładam na szafkę nocną swoją komórkę w etui piernikowego ludzika. Zsuwam nogi z łóżka, a moje stopy trafiają na chłodne panele, ponieważ kapcie, jak zwykle, nie stoją w miejscu, w którym zostawiłam je wieczorem. Klękam na podłodze i zaglądam pod drewniany stelaż. W półświetle dostrzegam pyszczek mojej suni. Przygląda mi się swoimi ciemnymi oczkami i zbliża się do mnie, zabawnie kręcąc dupką. Jej mokry języczek dotyka mojego nosa.
— Buniaaa. — Śmieję się.
Wyciągam rękę, żeby zabrać bambosze, które psina ułożyła w swojej bazie. Bunia jest malutka i ma już trochę lat, więc trudno jest jej wskakiwać na wysokości i zeskakiwać z nich. Ma swoje legowisko, ale woli spać na torbach, które trzymam pod łóżkiem. Dostała moje błogosławieństwo, ponieważ położyłam jej tam niewielki kocyk i starą poduszkę, którą mam jeszcze z dzieciństwa.
— Jakie cieplutkie! — zauważam, wkładając pluszowe renifery na stopy. — Dziękuję, że mi ugrzałaś.
Sunia merda ogonkiem i wysuwa języczek, radośnie dysząc. Podchodzi do drzwi, dając znać, że chce wyjść.
— Idziesz zobaczyć, co się dzieje? Dobrze, Buńcia, idź się przywitać.
Otwieram jej, a ona swoim charakterystycznym, pingwinim krokiem wychodzi na korytarz. Zarzucam na siebie czerwoną podomkę w bałwanki i podchodzę do okna. Rozsuwam ciężkie welwetowe zasłony, żeby sprawdzić, czy utrzymał się zimowy krajobraz, który cieszył nasze oczy od kilku dni. Ku mojej uciesze, okazuje się, że biała warstwa puchu wciąż pokrywa świat.
Zawiązuję pasek szlafroka i opuszczam pokój. Im bliżej jestem kuchni, tym intensywniej czuć apetyczne zapachy przyrządzanych potraw.
— Cześć — odzywam się z szerokim uśmiechem, stając w progu kulinarnego centrum dowodzenia.
— No cześć, cześć — wita się ze mną babcia, która siedzi przy stole i lepi pierogi. — Nałóż sobie bigosiku, bo mama dopiero co odgrzewała Adamowi.
— Już przyjechał? — pytam z ekscytacją.
— Tak, tak, są w jadalni, bo tu by mi tylko przeszkadzali — rzuca bez ogródek.
Rzeczywiście na blacie nie ma wolnego miejsca. Babcia ma już swoje lata, przez co nie jest tak silna i sprawna jak dawniej. Nie krząta się już po całej kuchni, jak to miało miejsce w przeszłości. Teraz okupuje stół i przygotowuje na nim swoje specjały. Ja czasami zostaję dopuszczona do pomocy, ale głównie kończy się na podawaniu składników i narzędzi, po które ona nie zdołałaby sięgnąć.
Nakładam sobie wspomniany bigos i wlewam gorącą wodę do kubka z torebką herbaty. Wychodzę z kuchni, niosąc śniadanie i powoli, żeby nie wylać parującego napoju, kroczę do jadalni.
— Hej! — wołam już od wejścia.
— Lulu!
Adam wstaje z krzesła i rusza w moim kierunku. Odbiera z moich rąk talerzyk, żeby pomóc mi donieść posiłek w jednym kawałku na miejsce. Gdy odstawiamy naczynia na stół, wpadamy sobie w objęcia.
— Ty śpiochu. Ja wstałem o świcie i od samego rana byłem w drodze, żeby się z tobą spotkać. Myślałem, że się nie możesz doczekać i przywitasz mnie z otwartymi ramionami, a tu się okazało, że ty sobie smacznie śpisz. — Śmieje się.
— Nie mówiłeś, że przyjedziesz tak wcześnie! — odpowiadam na swoją obronę, siadając na krześle. — Byłam pewna, że będziesz chwilę przed kolacją.
— Bo to niespodzianka.
— Idę sprawdzić, czy babcia nie potrzebuje pomocy — informuje mama i zostawia nas samych.
Adam to mój kuzyn, chociaż dla mnie to starszy brat. Nie mamy rodzeństwa, więc od zawsze spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Na wszystkich ważnych rodzinnych uroczystościach byliśmy nierozłączni. Tak samo w wakacje. Na co dzień było trudniej, ponieważ ciocia z wujkiem mieszkają dość daleko, więc nie mogliśmy się spotykać tak często, jak byśmy tego chcieli. Adam zawsze obiecywał, że gdy dorośnie, to się przeprowadzi. Owszem, zrobił to, ale zamiast zamieszkać bliżej mniej, przeniósł się w jeszcze dalszy zakątek kraju.
On i jego rodzice co roku spotykają się na święta w połowie drogi, czyli w naszym domu. Moja babcia to także jego babcia, a nasze mamy to siostry.
— Adaś! — odzywa się moja rodzicielka, wchodząc ponownie do pokoju. — Rodzice ci nie mówili, na którą przyjadą?
— Nie, nic nie wspominali, ale pewnie są w drodze.
Kiedy drzwi się zamykają, patrzę na niego i kręcę głową.
— One rozmawiają ze sobą dosłownie codziennie. Jakim cudem nie poruszyły tematu Wigilii?
— Nie mam pojęcia, Lulu.
Gdy się urodziłam, Adam był brzdącem, więc imię Luiza było dla niego zbyt skomplikowane, dlatego przechrzcił mnie na Lulu, co niezwykle dobrze przyjęło się w całej rodzinie. Tym sposobem, przez całe swoje życie, w domu jestem Lulu. Gdybym nie chodziła do szkoły, a później do pracy, chyba zapomniałabym, jak mam naprawdę na imię.
— Jakie plany po śniadaniu?
Przełykam herbatę i wzruszając ramionami, odpowiadam:
— Nie mam pojęcia. Jak się domyślam, tata sam pojechał po choinkę.
— No, nie ma samochodu na podwórku.
Cały dom dekorujemy stosunkowo wcześnie. Ja w swojej sypialni mam prywatną choineczkę, ustrojoną już od miesiąca. Główne drzewko ubieramy jednak dopiero w Wigilię, ponieważ to tradycja taty, której broni jak lew. Nie pozwala nam zdobić jadalni, dopóki nie nadejdzie dwudziesty czwarty grudnia.
Podpieram ręką brodę i zapatruję się w okno.
— Hmm, właściwie to mam do udekorowania pierniczki. Upiekłam w nocy, bo to był jedyny moment, w którym kuchnia była wolna, ale nie miałam już siły ich lukrować.
Co roku przygotowuję pierniki. Nie zdarza się, żebym zjadła więcej niż dwa, ale uwielbiam je robić. Na szczęście każdy lubi się nimi częstować, a największym ich fanem jest tata.
— Babcia powie, że nie ma miejsce na dekorowanie — zauważa z rozbawieniem.
— Wiem, będziemy musieli przyjść tutaj, ale mamy niewiele czasu, bo trzeba będzie nakryć stół, a później zająć się choinką. Do dziadka pójdziemy chyba wieczorem…
Mama i babcia były na cmentarzu już wcześniej, ale ja nie miałam okazji, więc stwierdziłam, że przejdę się zapalić znicz razem z Adamem i jego rodzicami.
— Podejrzewam też, że będziesz chciała się ogarnąć. A może to jest twoja stylówka na dziś?
Parskam śmiechem i przecząco kręcę głową.
— Muszę się wykąpać, ale to później. Dobra, nie mamy czasu do stracenia.
Dokańczam śniadanie i przechodzimy do działania. Ściągam obrus, którego i tak nie będzie na stole tego wieczoru. Przynoszę pierniczki oraz barwne, jadalne dekoracje. Adam włącza na laptopie film świąteczny, który będzie robił nam za tło, bo pewnie cały przegadamy.
Zakasujemy rękawy i zabieramy się do roboty. Ja sięgam po ciastko w kształcie bombki, które pokoloruję na biało-niebiesko, a Adam bierze w dłoń choinkę i zielony pisak.
— Babcia zawsze przygotowuje tyle jedzenia — odzywa się kuzyn, już na wstępie przerywając seans. — Jest pyszne, ale żal mi jej, kiedy siedzi taka wykończona przy wigilijnym stole.
— No wiem, ale tego już nie zmienisz — stwierdzam, wzruszając ramionami. — I ja, i mama przerobiłyśmy ten temat wiele razy. Jeśli jej powiesz, że chcesz pomóc, to cię pogoni, bo ona zrobi lepiej. Poprosisz, żeby przygotowała mniej, to się zasmuci. Chce dobrze.
— No tak. Już takie ma podejście. Ale chciałbym, żeby cieszyła się tymi świętami, a nie przytłaczała obowiązkami, które można by podzielić między nas.
— Cieszy się — zapewniam go z uśmiechem. — Może nie potrafi tego okazać, ale jest najszczęśliwsza na świecie, kiedy ma przy sobie wszystkich. Nas i was. I kiedy widzi, jak wcinamy jej potrawy.
— He, he, pewnie masz rację.
Odkładam pierwsze dzieło i zabieram się za malutki piernikowy domek, który planuję posypać perełkami. Kuzyn kładzie przed sobą wszystkie wypieczone śnieżynki, po czym bierze w dłoń biały pisak. Dekorowanie płatków śniegu to jego specjalność. Ma wieloletnią wprawę w tworzeniu idealnych wzorków.
— Jak wyglądałaby wigilia, gdybyś był głową rodziny? — pytam, przyglądając się z bliska stworzonym przeze mnie dachówkom.
Pochylam się i wytykam język, jakby to pomagało mi w koncentracji i precyzyjności.
— O matko, o wiele gorzej niż ta, którą robi babcia — przyznaje z rozbawieniem Adam. — Byłoby dużo bigosu i mięsa.
— Babcia nigdy nie stawia mięsa na wigilijnym stole — zauważam.
— Taa, wiem, ale w pierwsze i drugie święto na pewno byłoby u mnie dużo mięsa. — Śmieje się. — A w Wigilię jakieś pierogi i ryba bez ości.
— U mnie też. Pierogi i ryba bez ości — powtarzam, ani na moment nie odrywając wzroku od pierniczka.
— No weź, musielibyśmy połączyć siły. Ty przygotowujesz coś innego!
— To sałatka jarzynowa.
— Ooo! Sałatka! Jezu, już się nie mogę doczekać, aż dzisiaj zjem — wypowiada rozmarzonym głosem.
— Ja też!
— Dobra, to ze trzy potrawy byśmy mieli — żartuje Adam.
— Pierogi mogłyby mieć różne smaki, więc wyszłoby więcej.
— Fakt. Wciąż ze trzy razy mniej, niż jest u babci, ale zawsze coś.
*
Ja i Adam kończymy lukrowanie, a tata z zadowoleniem przygląda się efektom swojej pracy. Przyjechał kilkanaście minut temu i ustawił pachnące lasem drzewko na honorowym miejscu. Jak co roku, wybrał stosunkowo wąskie i wysokie, ponieważ mieszkamy w domu parterowym, ale od podłogi do sufitu mamy kilka metrów, więc choinka nie może być zbyt niska. Musi wyglądać okazale w tak wysokim pomieszczeniu. Tak przynajmniej mówią rodzice, a ja właściwie się z nimi zgadzam.
— I co? Może być, nie? — Tata szuka aprobaty.
— Jest idealne — przyznaję.
— Jak się przystroi, to dopiero będzie efekt — stwierdza. — Ale też myślę, że nie jest złe.
— Dobre jest, wuja. Masz oko — chwali go kuzyn.
— Dzięki. — Tata obdarza nas uśmiechem. — Mogę jeszcze jednego? — pyta, wyciągając już rękę w stronę tacki z moimi wypiekami.
Odpowiadam mu skinięciem głowy, szczerząc się od ucha do ucha. Trochę pierniczków zniknęło z naszego stosiku, ponieważ ich największy miłośnik nie mógł się powstrzymać, a żadne z nas nie chciało mu odmówić tej przyjemności.
— Ja posprzątam, a ty możesz iść się ogarnąć — oferuje kuzyn.
Waham się przez moment.
— Aż tak źle wyglądam, że jesteś gotów wszystkim się zająć, bylebym tylko wyglądała jak człowiek?
Parska śmiechem.
— Właśnie tak jest.
Kręcę głową, udając niedowierzanie, ale moją twarz zdobi szeroki uśmiech. Podnoszę się z miejsca i wychodzę z jadalni. Kiedy przechodzę korytarzem, babcia woła za mną, żebym nałożyła sobie pierożki. W Wigilię tak to już u nas wygląda, że w ramach obiadu częstujemy się tym, co akurat wpadnie nam w ręce, żeby się za bardzo nie objadać przed wspólną kolacją.
— Na razie nie jestem głodna, dziękuję! — odkrzykuję i znikam za drzwiami swojej sypialni.
Już trzy dni temu wyjęłam z szafy czerwoną sukienkę w piernikowe ludziki i cukrowe laseczki. Nie mogłam się doczekać, aż wreszcie ją założę. A tymczasem… to już za moment! Przechodzą mnie dreszcze ekscytacji, ale i niedowierzania, że to tak szybko. Jak zwykle.
Kocham święta. Choć z innych powodów niż na przykład babcia. Gdybym powiedziała jej, że aspekt religijny wcale nie jest dla mnie najważniejszy, pewnie dostałabym od niej burę. Jak i od wielu innych osób. Dlatego nie głoszę wszem wobec swojego zdania, ale też niespecjalnie się z nim ukrywam.
Uwielbiam tę całą świąteczną otoczkę. Atmosferę przy stole, która jest nie do podrobienia podczas jakiejkolwiek innej uroczystości. Ciepło i bliskość, jakie czuję od rodziny. Kolorowe światełka, pachnące świece oraz mnóstwo dekoracji. Ubrania i biżuterię, które noszę już od miesiąca. Bombki, pierniki, śnieg, świąteczne playlisty na Spotify i długie, leniwe wieczory pod kocem, z Bunią na kolanach.
Oczekiwanie.
Oczekiwanie jest magiczne. A kiedy nachodzą te dni, jestem wdzięczna i wzruszona. Chciałabym ze wszystkich sił móc zatrzymać czas, bo choć od początku miesiąca się nastrajam, nigdy nie zdążam się nacieszyć. A co, jeśli mamy tylko tu i teraz z bliskimi? Co, jeśli nie spotkamy się w przyszłym roku? To nie może się tak szybko kończyć…
Ze łzami w oczach siadam przy toaletce. Wyciągam buteleczkę z podkładem, tusz i cienie do powiek. Po wklepaniu w twarz bazy, sięgam po pierwszy pędzelek i przechodzę do właściwego działania. Już kilka pierwszych ruchów sprawia, że zaczynam bardziej się sobie podobać.
Brązowe tęczówki jeszcze zyskują na wyrazistości, kiedy okala je złocisty brokat i podkreślone czernią rzęsy. Usta muskam tylko bezbarwną pomadką, a policzki różowią się bez zbędnych dodatków.
Zakładam bieliznę i cieliste rajstopy, a na koniec ostrożnie ubieram się w sukienkę. Nie rozpuściłam jeszcze włosów, a już nie mogę wyjść z podziwu, jak ładnie wyglądam. Nie zawsze wizja, którą mam w głowie przekłada się na rzeczywistość, ale tym razem prezentuję się lepiej, niż oczekiwałam.
Zdejmuję czerwoną gumkę i rozplątuję warkocz, który wzmocnił skręt moich naturalnie falowanych włosów. Spryskuję brązową burzę sprejem, który dodaje blasku. Nad prawym uchem wpinam czerwoną spinkę z dzwoneczkami.
Jestem gotowa.
Jeszcze tylko Bunia.
— Chodź tu do mnie, maluchu.
Podnoszę sunię i kładę ją na łóżku. Lubi, kiedy to robię. Najpierw zawsze musi się wytarzać w pościeli. Czekam, aż się uspokoi, i dopiero wtedy biorę ją na kolana. Unoszę jedną łapkę, a później drugą, żeby włożyć jej świąteczną sukieneczkę, którą zapina się pod brzuchem.
Buńcia nie ma z nią najmniejszego problemu. Jest przyzwyczajona do ubrań. Dawniej często się przeziębiała i nie było mowy, żeby wychodziła bez kubraczka. Na szczęście udało nam się wzmocnić jej odporność i teraz kurteczki nie są już aż tak niezbędne.
— Jaka śliczna! Jak księżniczka! Ale wszyscy będą ci zazdrościć.
Biorę w dłoń komórkę i cykam kilka fotek. Najpierw samej psince, a następnie naszej dwójce. Od razu wrzucam wspólne zdjęcie do internetu, życząc wszystkim znajomym „Wesołych Świąt”. Bunia z pewnością przyciągnie miliony polubień i komentarzy o treści: „wzajemnie”.
Odkładam sunię na podłogę i razem wychodzimy z pokoju. Na korytarzu trafiamy na tatę, który wybucha śmiechem. Kuca i zaczyna głaskać mojego pupilka.
— No nie mogę, Bunia, co ona ci zrobiła? I ty jej na to pozwoliłaś?
— Nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież wygląda pięknie. — Obie pięknie wyglądacie.
— Dziękujemy.
— Idę się położyć — informuje. — Poprosiłem mamę, żeby mnie obudziła na dekorowanie.
— Jasne, wszystkiego dopilnuję i w razie czego sama cię obudzę.
Tata wchodzi do sypialni, a ja ruszam dalej. Moja psinka zawsze wszystkich rozczula, a mnie za każdym razem bawi, że zachowują się, jakby odstrzelona Bunia to była jakaś nowość. To stylowa „dziewczyna” i zawsze wygląda odpowiednio do imprezy.
Babcia prosi mnie i Adama, żebyśmy zajęli się nakrywaniem do stołu, ale właśnie w tym momencie rozlega się dźwięk domofonu. Zerkamy na siebie z podekscytowaniem. Mama pędzi, żeby otworzyć.
— Wchodźcie, wchodźcie! — Rozbrzmiewa donośny głos mamy. — Dalej, wkładajcie laczki. No przecież nie będziecie boso chodzić.
— Daj im te nowe, co kupiłam! — krzyczy babcia.
Mija krótka chwila i z przedsionka wyłaniają się dwie rozradowane osoby. Ciocia i wujek.
— Dzień dobry! — witają się od progu.
Pierwszy ściska się z nimi ich syn. Następnie podchodzę ja. Wtulam się w swoją matkę chrzestną, która jak zwykle pachnie słodkimi perfumami. Ma podobną posturę do mnie, a i tak w jej ramionach czuję się jak mała dziewczynka. Założyła bordową sukienkę z kaszmiru, która dodatkowo umila przytulanie.
— Ale pięknie wyglądasz — komplementuje mnie.
— Ty też!
Bliscy od lat powtarzają, że to po niej odziedziczyłam zamiłowanie do mody. Trudno się z tym nie zgodzić. Choć nie uważam, żeby moi rodzice nie mieli gustu, to raczej nie przykładają większej wagi do tego, jak wyglądają. Najważniejsze dla nich jest, żeby ubrania były czyste i estetyczne, ale nie porywają się na nic ekstrawaganckiego.
— Jejku, a Bunia jaką ma śliczną sukienkę! Mała dama. — Zachwyca się moja chrzestna.
— Cześć, Lulu. — Ściska mnie wujek.
Po przywitaniu z nami przechodzą do kuchni, żeby zobaczyć się z babcią. Ta natychmiast każe im nałożyć sobie jedzenie, a mama już nalewa wodę do czajnika, żeby zaparzyć herbatę, bo na pewno są zmęczeni podróżą.
— Wiecie co, może zjemy, jak wrócimy — odzywa się ciotka. — Chcieliśmy jeszcze się przejechać do taty na grób.
— To teraz, a nie po wigilii? — dopytuje jej siostra.
Małżeństwo zerka po sobie, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Chyba lepiej teraz, co? — mówi wujek.
— To my pojedziemy z wami, bo też jeszcze nie byliśmy u dziadka — zauważa Adam.
— No to jak chcecie — podsumowuje babcia.
Podejmujemy decyzję, że teraz wybierzemy się na cmentarz, a gdy wrócimy, zajmiemy się dekorowaniem stołu oraz świątecznego drzewka. Zabieram z pokoju znicz w kształcie choinki i idę się ubrać. Tata wcześniej powiedział, że jest naprawdę chłodno, dlatego opatulam się szalikiem i wkładam rękawiczki.
Całą czwórką wsiadamy do land rovera, w którym unosi się zapach świerków. Wujek opowiada, że kupił nową zawieszkę i dlatego jeszcze tak mocno ją czuć.
Z głośników wydobywają się świąteczne piosenki, które teraz puszcza każda stacja radiowa. Patrzę przez okno, świat przykryty śniegiem zachwyca mnie swoim urokiem. Trudno mi oderwać wzrok od gałęzi posypanych białym puchem. Najchętniej robiłabym tym wszystkim widokom zdjęcia, ale nie wzięłam komórki, więc tylko ściskam w dłoniach znicz i intensywnie wpatruję się w krajobraz tak, by zapamiętać jak najwięcej, i jeszcze przez jakiś czas nosić ten obraz w głowie.
— Lulu, to będziesz wracała z nami, tak? Przyjeżdżasz do nas na przerwę świąteczną, tak jak się umawiałyśmy? — Ciocia porusza nowy temat.
— Oczywiście.
— A rodzice w końcu przyjadą na tego sylwestra?
— Nie wiem. — Wzruszam ramionami. — A co mama mówiła?
— Wczoraj stwierdziła, że zapyta taty i da mi odpowiedź — wyjaśnia.
— To może dzisiaj coś ustalicie.
— Niech tata nie wymyśla, tylko pakuje się w samochód — śmieje się wujek.
— Namówimy go — obiecuję.
Zerkam w stronę milczącego kuzyna. W zamyśleniu robi to, co jeszcze przed momentem robiłam ja, czyli podziwia zimę za oknem. W takich momentach jestem tak szczerze szczęśliwa i mam wrażenie, że wracam do dzieciństwa. Jako dzieci też zawsze siedzieliśmy razem z tyłu, podczas gdy jego lub moi rodzice nas dokądś wieźli.
Nigdy nie wyobrażałam sobie nas w tym wieku. Nie myślałam, jak będzie wyglądała nasza relacja. I pewnie nie przewidziałabym tego, w jaki sposób potoczą się nasze losy. Spodziewałam się jedynie, że zamieszkamy blisko siebie, ale tak się nie stało. Oczywiście, że wolałabym mieć go na co dzień przy sobie, ale czy na pewno wtedy byłoby lepiej? Tego nigdy nie wiadomo, a teraz jest naprawdę cudownie. Odwiedzamy się, kiedy tylko możemy. Nie spędzamy już wspólnie całych wakacji, bo nie mamy tyle wolnego, ale zawsze udaje nam się zagospodarować dla siebie chociaż kilka letnich dni. Jesteśmy ze sobą tak zżyci, że trudno byłoby to rozerwać. Łączy nas wiele wspomnień, a ciągle pracujemy na nowe. Kocham go całym sercem, i wiem, że on mnie też.
Nagle Adam kieruje twarz w moją stronę i obdarza mnie ciepłym uśmiechem, jakby czytał w moich myślach.
Dojeżdżamy do celu i parkujemy na jednym z wolnych miejsc, których nie ma tak wiele, jak zazwyczaj. Wielu ludzi wybrało się na cmentarz, by odwiedzić bliskich, którzy odeszli.
— Ostrożnie, bo ślisko! — ostrzega wujek po wyjściu z samochodu.
— Weźmiesz znicz? — pyta go żona. — Lulu, ty chodź, bo przetrzymujemy w bagażniku Świętego Mikołaja, którego nie możesz zobaczyć.
Śmieję się i ruszam wraz z ciocią w stronę bramy. Adam i jego tata dołączają do nas po chwili.
Nagrobek dziadka prezentuje się bardzo ładnie, ponieważ już wcześniej zadbali o niego rodzice wraz z babcią, która nie powinna się przemęczać, ale nigdy nie odpuści odwiedzenia męża i dopilnowania, by wszystko było na swoim miejscu.
Świąteczne stroiki zdobią granitową płytę. Tak zwana wieczna lampka miga czerwonym blaskiem, a w trzech innych szkłach huśtają się płomyki. Dostawiamy swoje znicze i zapalamy wkłady.
Adam odgarnia śnieg z krzyża, wujek poprawia gałązki drzewka, które przywiózł, a ciocia zajmuje się miejscem spoczynku swoich dziadków, znajdującym się w następnym rzędzie. W pewnym momencie moją uwagę przykuwa świeży grób przykryty stertą wieńców. Wścibstwo każe mi zrobić kilka kroków w bok. Wtedy, pomiędzy kwiatami, zauważam zdjęcie młodego, przystojnego mężczyzny.
Tego się nie spodziewałam.
Wykrzywiam twarz w grymasie niedowierzania.
Antoni Lange
22.12.1997–20.12.2022
O cholera. Serce przyśpiesza swój rytm i mam wrażenie, że wyskoczy mi z piersi. Ten chłopak był moim rówieśnikiem. I to tak kompletnie. Urodził się tego samego dnia, co ja. Zmarł tuż przed dwudziestymi piątymi urodzinami.
Chryste, jakie to smutne.
W moich oczach pojawiają się łzy. Nie znałam tego człowieka, ale widząc datę jego urodzenia, natychmiast poczułam nić powiązania.
Co się stało? Dlaczego odszedł z tego świata? Czy jego śmierci nie dało się uniknąć?
Jego rodzina będzie miała najsmutniejsze święta w życiu…
To absurdalne, ale trudno mi się pogodzić z tym, co widzę.
Przyglądam się jego lekko uśmiechniętej twarzy. Ciemnym oczom, włosom i krótkiemu zarostowi na mocno zarysowanej szczęce. Nie wierzę, że ten człowiek… jego ciało jest w tej chwili kilka metrów pode mną…
Przełykam ślinę i uciekam wzrokiem, żeby opanować emocje. Przy wiązance złożonej z czerwonych róż dostrzegam złoty łańcuszek. Kucam i podnoszę biżuterię, która okazuje się zegarkiem z kompasem. Obracam go w dłoni i dostrzegam inicjały A.L.
To jego…
Niewiele myśląc, umieszczam znalezisko w kieszeni płaszcza.
— Lulu, idziesz?
Podnoszę wzrok na Adama, który stoi kilka metrów ode mnie.
— Wszystko w porządku?
— Tak — kłamię.
Wstaję i dołączam do rodziny. Kierujemy się do wyjścia, prowadząc luźną rozmowę o tym, jak ładnie ludzie udekorowali nagrobki swoich bliskich. To znaczy ja biorę w niej udział tylko teoretycznie, ponieważ nie potrafię się skupić. Myślami pozostałam przy Antonim.
*
Wchodzimy do domu i tym razem babcia już nie odpuszcza gościom. Przygotowała dla nich miejsce na obleganym przez nią kuchennym stole, a mama zajęła się posiłkiem.
— To co, jak zjecie, to będziemy wszystko przygotowywać? — Upewnia się Adam.
— Tak, tak — odpiera jego mama.
— Adaś, daj rodzicom chwilę odpocząć — strofuje go babcia.
— Jasne, spokojnie. Zobaczę, czy już puszczają Kevina — żartuje. — Idziesz, Lulu?
— Za momencik do ciebie dołączę, tylko pójdę na chwilę do pokoju.
— Okejka.
Przyjmuje moją odpowiedź bez najmniejszych podejrzeń. Cieszę się, że nie docieka. Adam ma właśnie takie podejście. Nie musi znać każdego szczegółu. Czasami przez to zdarza mu się przeoczyć, że dzieje się coś złego, ale on po prostu wie, że powiem mu o wszystkim, jeśli będę czuła taką potrzebę. Nie jest wścibski. W przeciwieństwie do mnie.
Siadam przy biurku i uruchamiam laptopa. Wybieram ikonkę zapisaną na pasku zakładek i natychmiast jestem na swoim profilu. W wyszukiwarkę wpisuję nic innego jak: „Antoni Lange”. Już pierwszy wynik jest tym, którego poszukiwałam. Okazuje się, że mam z nim nawet kilku wspólnych znajomych, ale to osoby, które znam z przeszłości, i już nie utrzymujemy kontaktu.
Jego konto obfituje w mnóstwo informacji, ale nie ma tej, która na ten moment jest dla mnie najbardziej nurtującą kwestią…
Co się stało?
Kilku kumpli wstawiło czarno-białe zdjęcia lub pożegnalne wpisy, ale niewiele mi one mówią. Większość to po prostu znicze, a te z treścią i tak brzmią zbyt enigmatycznie, by móc wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.
Nie wierzę w to, co się stało.
Stary, widzimy się na górze…
Miałeś przed sobą całe życie. ☹
To takie niesprawiedliwe!!!!!!!!
Choroba czy wypadek? Raczej nie morderstwo.
Przeglądam profile osób, które wrzuciły coś na tablicę Antka, ale nie dowiaduję się niczego nowego. Zostały mi Google. Wpisuję różne zdania, próbując zgłębić temat na kilka sposobów.
Antoni Lange śmierć.
Nie żyje Antoni Lange.
Pogrzeb Antoniego Lange.
Antoni Lange wypadekchoroba tragedia
Nic. Kompletnie nic.
Wracam więc na jego profil i wchodzę w zakładkę „Informacje”, żeby dowiedzieć się trochę więcej o moim niespokrewnionym bliźniaku, którego już nigdy nie będzie mi dane poznać.
Chcę się przekonać, czy byłby mi jakkolwiek bliski.
To nieco abstrakcyjne. Jego już nie ma, ale pozostało to konto. Znajomi i rodzina będą mogli je odwiedzać, ilekroć za nim zatęsknią. Zostawił tyle wspomnień… wpisów, zdjęć, nagrań. Zdecydowanie jest to plus dzisiejszych czasów i wrzucania wszystkiego do internetu. Pozostaje po nas niepowtarzalna pamiątka.
Ciekawe, czy nasze profile w końcu znikną, czy przyszłe pokolenia będą mogły poznawać w ten sposób swoich przodków. Ile bym dała za taką możliwość! Dowiedziałabym o moich dziadkach o wiele więcej, niż mogą przenieść słowa podawane latami z ust do ust.
Niestety, nie mam takiej opcji.
Z zaciekawieniem przeglądam to, czym Antek chciał się podzielić ze światem.
Z podanych informacji wynika, że nie był w związku, ale może akurat tego nie chciał głosić publicznie, i właśnie w tym momencie jakaś kobieta w moim mieście ma złamane serce. Jeśli tak, to bardzo jej współczuję…
Widzę, że był obieżyświatem. Odwiedził tak wiele miejsc, że aż trudno mi sobie wyobrazić te wszystkie podróże. Ile bym dała, żeby zobaczyć choć jeden z tych krajów, które zwiedził!
Zrobił tak wiele w ciągu swojego ćwierćwiecza. Zdaje się, że o wiele więcej niż ja. I już go tu nie ma… A ja jestem… Mam czas, by wziąć życie we własne ręce i spróbować doświadczyć chociaż części tego, co on przeżył.
Gdy zaglądam do sekcji zdjęć, nie znajduję tam żadnej kobiety, ani nikogo, kto wyglądałby na jego rodzinę. Na większości fotek jest sam. Chyba był fanem sportów. Jeździł na nartach, nurkował. Musiał też lubić piłkę nożną, ponieważ na kilku fotografiach pozuje z kolegami z piwami w dłoniach i kibicowskimi szalikami na szyjach.
W prawym dolnym rogu pojawia się okienko czatu i na moment zamieram. Przez ułamek sekundy zdaje mi się, że napisał do mnie Antoni.
Ciężko dysząc, wychodzę z jego konta i odczytuję wiadomość, którą w rzeczywistości przysłał kuzyn.
Adam: Idziesz? Śpiewają kolędy w tv.
Luiza: Haha, i co? Mam do nich dołączyć?
Adam: Pewnie, przynieś od razu flet.
Luiza: Ale nie da się jednocześnie na nim grać i śpiewać.:D
Adam: Ja będę grał!
Śmieję się i wyłączam laptopa. Wystarczy tego rozgrzebywania cudzego życia. Powinnam skupić się na świętach i rodzinie, która przyjechała z daleka.
Zgodnie z rozmową, biorę ze sobą flet. Nauczyłam się grać na nim niektóre kolędy jeszcze w szkole podstawowej, i po dziś dzień akompaniuję babci przy kilku utworach. Tylko przy kilku, bo jestem jednak większą fanką wyśpiewywania słów niż wygrywania melodii.
Wchodzę do salonu i rzucam się na kanapę obok Adama. W telewizji rzeczywiście emitują koncert wigilijny. Babcia swoim wolnym krokiem wkracza do pokoju.
— Wyłączcie mi to wycie!
— Dlaczego, babciu? — droczy się Adam. — Przecież tak ładnie śpiewają.
— Ładnie?! — Oburzona wyciąga z barku swoje krwistoczerwone korale. — Oni bezczeszczą piękne kolędy! Do niczego to niepodobne! O, a tej — wskazuje palcem na ekran — to tak nie lubię!
Zerkamy na siebie z kuzynem i powstrzymujemy śmiech. Muszę się jednak zgodzić z babcią, ponieważ też wolę stare wersje świątecznych utworów. Nie znoszę przesadnego koloryzowania i przeciągania. Mam wrażenie, że niektórzy na siłę próbują zmienić coś, co jest dobre.
— Czekaj, zagram im, to na pewno będą lepiej brzmieli — stwierdza Adam.
Zaczyna się wygłupiać i przygrywać na flecie. Brzmi to koszmarnie, bo kompletnie nie wie, co robi. Babcia tylko kręci głową i śmiejąc się pod nosem, wychodzi z salonu.
— Daj, ja ci pokażę. — Wyciągam instrument z jego rąk. — Patrz na moje palce.
Wpatruje się uważnie w moje ruchy i po chwili próbuje je odtworzyć. Nadal nie brzmi to najlepiej, ale przynajmniej zaczyna przypominać kolędę.
Do pokoju zagląda wujek i przerywa nasz koncert.
— Idziemy dekorować?
— Pewnie — odpieramy radośnie.
Przechodzimy do jadalni, gdzie zebrała się reszta rodziny poza jedną osobą.
— Mamo, obudziłaś tatę?
— Nie. Zmęczony był, to niech sobie odeśpi.
— Ale prosił, żeby go obudzić na dekorowanie.
— Aj tam. — Macha ręką, żeby mnie zbyć.
Wiem, że po niego nie pójdzie, dlatego biorę to na siebie. Mama chce dobrze, ale to, co w jej odczuciu jest lepsze, nie zawsze jest zgodne z jego zdaniem. Byłoby mu przykro, gdyby ominęło go ubieranie choinki.
Pukam do drzwi jego sypialni.
— Tato, idziesz?! — wołam głośno.
Czekam chwilę, a ponieważ odpowiedź nie nadchodzi, uchylam drzwi.
— Tato, będziemy przygotowywać jadalnię.
— Co? A! Już — odzywa się zdezorientowany.
Zostaję na korytarzu, żeby mieć pewność, że nie zasnął ponownie. Słyszę, że krząta się po pokoju i już po kilku sekundach opuszcza go z uśmiechem na twarzy.
— Wyspałeś się?
— Trochę. Co, mama nie chciała mnie obudzić? — Śmieje się.
Potakuję.
— Wiedziałem, że tak będzie. Dobrze, że ci dałem znać.
Obejmuje mnie ramieniem i wchodzimy razem do jadalni. Trochę dokucza mamie, że nie dotrzymała umowy, ale nie robi z tego wielkiego dramatu. Urywa temat, żeby przywitać się z gośćmi, po czym zabieramy się do pracy.
Tata i wujek rozsuwają stół, żeby zmieściło się więcej osób, a mama przynosi biały obrus, który wyprasowany czekał w pokoju babci.