Good Boys Go To Heaven - C.S. Riley - ebook + audiobook + książka

Good Boys Go To Heaven ebook

C.S. Riley

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Oto opowieść o miłości, która maluje świat kolorowymi farbami!

Z barwnego lekkoducha, jakim była Leah Preston, niewiele pozostało. Nikt ze znajomych jej nie poznaje. Jest pełna chłodnego dystansu. Wyprana z uczuć. Zamknięta na ludzi, otwarta jedynie na sztukę. Po czterech latach nieobecności wraca do Kalifornii - do demonów, o których sądziła, że dawno zniknęły. Do tego jednego jedynego chłopaka, któremu kiedyś oddała serce.

Isaac Cloney był jej pierwszą miłością. Tą, która ją złamała. Dawna Leah, słodka i naiwna, kochała Isaaca całą sobą, dziś czuje jedynie nienawiść i pragnie wymazać go z pamięci... Tyle że to nie jest proste, jeśli się chodzi do tego samego liceum i widuje niemal codziennie.

Poznajcie nową powieść C.S. Riley, autorki doskonale przyjętego debiutu Bad Boys Bring Heaven - prawdziwej specjalistki od trudnych uczuć!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 642

Oceny
4,5 (32 oceny)
23
5
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olapie

Nie oderwiesz się od lektury

Trzeba przeczytać! Fantastyczna, pięknie napisana, poranieni przez dirislych, mlodzi ludzie, którzy walczą o przetrwanie i własne ,dobre życie. Wzruszajaca historua. .
10
1969-Beata-1969

Dobrze spędzony czas

historia piękna ale tak rozwleczona, że musiałam przeskoczyć kilka rozdziałów
10
agatha1234

Całkiem niezła

nic szczegolnego ale calkiem fajna
10
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Super historia. Polecam serdecznie ❤️
10
Justynakoz1

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna
10

Popularność




C.S. Riley

Good Boys Go To Heaven

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:

https://editio.pl/user/opinie/goodbo_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-283-9273-1

Copyright © C.S. Riley 2022

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Prolog

Był moim azylem — bezpiecznym miejscem pośród chłodu domu. Zagubiłam się w tych uczuciach, one przejmowały kontrolę nad osobą, którą myślałam, że jestem. Nad dziewczynką, którą znałam. Obserwowaliśmy, jak nasze młode serca usychają, złamane przez młodzieńcze zauroczenie, ponieważ nigdy nie rozumieliśmy nieuchwytności tego, co mieliśmy.

Przyszłość wyślizgnęła nam się z rąk. Złapana w ciszę jak ja, zagubiona w przestrzeni. Byliśmy zbyt uparci, by walczyć o to, co do siebie czuliśmy, bo w głębi duszy pozostawaliśmy samotnymi dziećmi.

Stworzyły nas demony strachu i to one nas unicestwią. Bo właśnie tym dla siebie byliśmy — destrukcją.

Rozdział 1.

Wpatrywałam się w boleśnie znajomy widok za oknem: kolorowe wzgórza, wysokie palmy, przepych miasta. Ulice Los Angeles powinny były nasycać mnie poczuciem przynależności. Uczuciem bycia w domu.

Więc dlaczego czułam pustkę?

Kiedyś to — powrót tutaj, nawet jeśli rzeczywistość spowijała mgła — było wszystkim, czego pragnęłam. Bo człowiek, którego tu zostawiłam, wydawał się tego wart. Zbyt dużo czasu zmarnowałam na nastoletnie rozterki, za późno zorientowałam się, że w niektóre miejsca zwyczajnie nie da się wpasować. Nasza natura na to nie pozwalała. Nie potrafiliśmy ujarzmić samych siebie. Przez lata dusiłam się pod kloszem i ciągle właśnie tam wracałam: do tej złotej klatki.

— Leah, słuchasz mnie? — rozbrzmiał głos mojego brata.

Zamrugałam zdezorientowana.

Leo przewrócił oczami, gdy zauważył, że myślami byłam daleko.

— Pytałem, co chcesz dziś robić.

— Nic? — Uniosłam brew.

— Po tak długim czasie wróciłaś na stałe do Kalifornii i to jest twój plan? — Zaśmiał się, nim włączył kierunkowskaz.

Byliśmy coraz bliżej. Gorąco, które nie miało nic wspólnego z temperaturą za oknem, oblewało moją skórę. Jakaś iskra we mnie miotała się w poszukiwaniu ucieczki. Tylko ona została. Ogień już dawno zgaszono, ale ta iskra tliła się, ponieważ ja wciąż się nie poddawałam.

— Tak, Leo. — Westchnęłam, zakładając włosy za ucho. — Chcę po prostu, no nie wiem… Przyzwyczaić się do tego wszystkiego?

— Do czego? — zapytał, co oznaczało, że naprawdę nie ma pojęcia, o co chodzi. — To twój dom.

Nie. To nie był mój dom. Nawet nie był temu bliski.

— Zwyczajnie muszę się przespać — mruknęłam. Z trudem powstrzymałam się przed przyjęciem obronnego tonu. Chciałam, żeby Leo mnie rozumiał. Żebym nie musiała ukrywać przed nim swoich demonów. — Przeprowadzka i lot dały mi w kość.

Mimowolnie zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę, gdy samochód zwolnił. Patrzyłam na dwupiętrowy dom, na te kamienne ściany z dodatkami drewna, i o mało nie straciłam panowania nad sobą. Nic się w nim nie zmieniło. Budynek z mojego dzieciństwa wpisany w obrazek idealnej rodziny, do której nie pasowałam. Sięgając do klamki drzwi auta, zauważyłam na wewnętrznej stronie dłoni czerwone półksiężyce. Były jedyną widoczną oznaką paniki, która mnie ogarniała.

Gdy tylko wysiadłam, zaatakowało mnie ostre kalifornijskie słońce. Temperatura w Kanadzie o tej porze roku znacznie różniła się od tej, z jaką miałam do czynienia tutaj — zamiast dwudziestu kilku stopni tam było minus dziesięć. Przyjemny wiaterek nie mroził mi policzków, tylko szarpał moimi włosami, podczas gdy starałam się zapanować nad dziwnym uciskiem w klatce piersiowej.

Leo wyjął z bagażnika moje walizki i podał mi klucz, mówiąc — o ironio! — żebym przywitała się z domem. Zupełnie nie miał pojęcia, że właśnie na nowo przeżywałam swój koszmar. Weszłam do budynku jak człowiek idący na ścięcie: powoli i ostrożnie. Coraz trudniej mi się oddychało. Szybko uświadomiłam sobie, że mam atak paniki. Znów wkraczałam w świat, w którym urządzano szopki. Świat sztucznych uśmiechów i usilnych starań, by wpasować się w towarzystwo. A byłam tutaj nie dlatego, że chciałam, ale po to, by spełnić oczekiwania innych.

Ściany napierały na mnie z każdej ze stron. Odnosiłam wrażenie, że przebywam w izolatce. Instynktownie ruszyłam na piętro, gdzie niezgrabnie uchyliłam drzwi do swojej sypialni. Nie zmieniło się tu nic i jednocześnie zmieniło się wszystko. Szare ściany, białe meble i znajdujące się na środku pomieszczenia duże łóżko — zero zdjęć, rysunków czy czegokolwiek, co przypominałoby o mojej przynależności do tego miejsca. Nogi zaczęły mi ciążyć. Nie mogłam nabrać powietrza.

Ominęłam puchowy dywan i wypadłam na balkon z widokiem na basen w ogrodzie. Chwyciłam się barierki jak koła ratunkowego. Bezskutecznie szukałam drogi powrotnej z szalejącego we mnie chaosu. Znalazłam jedynie labirynt poplątanych nici. Z paniką wodziłam wzrokiem po idealnie przystrzyżonych krzewach, póki nie dostrzegłam wyrwy w płocie. Wtedy przeszłość powróciła do mnie w krótkich klatkach filmowych. Przypomniałam sobie, jak wymykaliśmy się razem przez dziurę, którą wygryzł pies sąsiadów. Uciekaliśmy tak przez kilka lat, aż w końcu staliśmy się na to zwyczajnie za duzi.

Napełniłam płuca tlenem, co okazało się bolesne. O mało nie upadłam z powodu ulgi, która mnie ogarnęła. Spuściłam głowę, oparłam jej ciężar na ramionach i wzięłam się w garść w chwili, gdy w sypialni pojawił się mój brat.

— Możemy zamówić jakieś jedzenie, co ty na to? — odezwał się, kładąc moje bagaże na podłodze. — Rodzice nie wrócą z delegacji do przyszłego tygodnia, tak że jesteśmy skazani na siebie.

Posłał mi łagodny uśmiech, przez co poczułam lekkie wyrzuty sumienia. Choć nasza relacja była ciepła, przez lata czułam do niego cichy żal. A może to była zazdrość?

Leo był idealnym synem, przyjacielem, futbolistą oraz uczniem: spełnieniem marzeń rodziców. Z kolei ja łaknęłam adrenaliny, niebezpieczeństwa i tych szarych oczu, które zostały mi skradzione. Byłam problemem.

— Okej, meksykańskie — zgodziłam się po chwili świadoma, na co będzie miał ochotę.

Wspólne jedzenie żarcia na wynos było naszym zwyczajem.

Udałam się pod prysznic, gdy Leo telefonicznie składał zamówienie.

W łazience panowała sterylna czystość. Widząc spore zapasy płynów i soli do kąpieli oraz mydeł, domyśliłam się, że gosposia miała w tym swój udział. Moja matka nie kłopotałaby się takimi sprawami. Para zawisła w powietrzu, kiedy gorąca woda obmywała moje ciało. Bez przerwy przekręcałam kurek, zwiększając temperaturę, aż moja skóra poczerwieniała i zaczęła piec.

Obwiązana puszystym ręcznikiem przetarłam papierem lustro. Nie przypominałam trzynastoletniej dziewczynki, którą zostawiłam w tym domu — już nią nie byłam.

Sądziłam, że mój powrót będzie się równał z natychmiastowym wznieceniem wewnętrznego buntu. A odnalazłam w sobie jedynie popłoch i strach przed tym, co nadejdzie. Bałam się, że ona całkowicie mnie zniszczy — to, co mnie definiuje.

Wpatrywałam się przez chwilę w swoje odbicie. Niegdyś długie włosy zafarbowałam i skróciłam pod wpływem chwili; teraz kończyły się tuż nad ramionami. Oczy w kolorze whisky pasowały do mojej jasnej karnacji — kanadyjski klimat sprawił, że straciłam zwyczajową opaleniznę. Spojrzałam na lśniące kółko w moim nosie i na drobne tatuaże na rękach, wcześniej skryte pod długim rękawem bluzki. Świadomość, że jej się nie spodobają, przekonała mnie do tego, by je zrobić. To był mój osobisty protest przeciwko kanonowi piękna uznawanemu przez moją matkę.

Nie byłam idealna i nigdy taka się nie stanę.

Boso zeszłam po schodach, gdy Leo akurat płacił dostawcy. Naciągnęłam rozkloszowane rękawy, upewniając się, że zasłaniają tatuaże; może nie były liczne ani duże, ale z pewnością zauważalne. Na razie nie miałam ochoty mierzyć się z żadnymi pytaniami. Chociaż wątpliwe było, że nadejdą ze strony brata — nigdy mnie nie oceniał.

Niepewnie usiadłam na skórzanej sofie w salonie, po czym chwyciłam pilota od telewizora. Westchnienie opuściło moje usta. Czułam się cholernie obco w domu, w którym mieszkałam przez blisko czternaście lat. Póki nie zostałam odesłana. Zacisnęłam zęby na samo wspomnienie tej gorzkiej prawdy.

Leo zajął miejsce tuż obok mnie i podał mi pudełko.

— Jesteś dziwnie milcząca — powiedział, kiedy zajmowałam się odpakowywaniem jedzenia. — To nie pasuje do wiecznie nabuzowanej energią Leah.

Parsknęłam lekko rozbawiona.

— Tamta Leah miała niespełna czternaście lat — mruknęłam, a potem włożyłam do ust pierwszy kęs ostrego kurczaka. — Trochę się zmieniło w ciągu tych czterech lat, braciszku.

Wszystko uległo zmianie.

Przez kolejne kilka minut pomieszczenie wypełniały szczęk sztućców i odgłosy dobiegające z telewizora. To było surrealistyczne: siedzenie w pokoju z Leo, którego wcześniej widywałam jedynie w święta.

— Cieszę się, że wróciłaś. — Uśmiechnął się chwilę później.

Prawie żałowałam, że nie mogę powiedzieć tego samego. Z zakłopotaniem odwzajemniłam uśmiech i wstałam, żeby wyrzucić puste opakowanie po jedzeniu. Pchnęłam wahadłowe drzwi prowadzące do kuchni. Tam pozbyłam się śmieci i wsparłam się o ścianę, czując słabość mięśni.

— Idę się zdrzemnąć — oznajmiłam głośno, nim ruszyłam na piętro. — Wyjdź ze znajomymi czy coś. Nie przejmuj się mną, bo dziś i tak nie jestem duszą towarzystwa.

Weszłam do swojej sypialni i zamknęłam drzwi, a potem się o nie oparłam. Wszędzie walały się kartony; dotarły tu kilka dni wcześniej. Walizka z ubraniami leżała otwarta. Z torby służącej mi za bagaż podręczny wystawały szkicowniki. Przeczesałam włosy palcami, po czym zabrałam się za układanie rzeczy, byle odgonić jakoś natrętne myśli. Szkoda, że równie łatwo nie mogłam uporządkować bałaganu, jakim było moje życie.

Parę następnych godzin spędziłam, rozpakowując się, mimo że pragnęłam uciec jak najdalej stąd. Skończyłam dopiero wtedy, gdy niebo spowiła ciemność.

So open your eyes and see

The way our horizons meet

And all of the lights will lead

Into the night with me

Przy akompaniamencie płynącej z telefonu piosenki Eda Sheerana wyszłam na balkon.

Nie byłam pewna, co konkretnie czuję. Żal już dawno zamienił się we wściekłość. Zniknęła młodzieńcza naiwność. Momentami ogarniało mnie nienaturalne otępienie i wydawało mi się, że jestem cholernie wyprana z emocji. Ale były też chwile, gdy nie potrafiłam ogarnąć chaosu uczuć, które miałam w sobie. Mimo że stłumiłam będącą niegdyś zapalnikiem złość, ona wciąż chowała się gdzieś głęboko we mnie. Czekała na odpowiedni moment, by wybuchnąć.

Złapałam za wystający fragment dachu i postawiłam stopę na kamiennej balustradzie. Dzięki podparciu łatwiej mi było podciągnąć się w górę prosto na gładkie dachówki. Z tej perspektywy wszystko wydawało się odległe. Prawie uwierzyłam, że znajduję się w kompletnie innym miejscu. Właśnie tak robiłam przez całe dzieciństwo: udawałam, że mnie tu nie ma, i wypatrywałam na gwieździstym niebie konstelacji. Póki moje powieki nie robiły się ciężkie, a panujący w głowie chaos się nie uspokajał. Wsparłam łokcie na kolanach i mimowolnie potarłam tatuaż na karku — trójkątny rysunek przedstawiający gwiazdy i księżyc.

Ryk silnika przerwał moje rozmyślania. Z łatwością podciągnęłam się wyżej, żeby sprawdzić, co się dzieje po drugiej stronie podwórka.

Moment później wiedziałam, że oddałabym wszystko, by tego nie zrobić. Cofnęłabym czas, byleby nie zobaczyć zsiadającego z motocykla chłopaka. Nawet po czterech latach, w słabym świetle latarni, nie miałam wątpliwości, w kogo się wpatruję.

W człowieka, który zostawił mnie z niczym, mimo że sama poświęciłam dla niego wszystko.

And I know these scars will bleed

But both of our hearts believe

All of these stars will guide us home

Zbliżenie się do niego nie było błędem, ale założenie, że też jestem dla niego ważna, już tak. Młode serce ostatecznie zrozumiało, że oddanie

było zgubne. Kiedyś sprawiał, że czułam się wyjątkowa. Teraz zmienił się w widmo przeszłości, które siało spustoszenie w mojej głowie. Nauczyłam się z tym żyć i myślenie o nim nie wywoływało już we mnie obezwładniającego bólu.

W końcu zrozumiałam, że Isaac Cloney jest dla mnie nikim.

Rozdział 2.

Pokonywałam długość basenu raz za razem, aż ramiona zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Ból promieniował wzdłuż moich pleców, gdy wynurzyłam się na powierzchnię i rzuciłam na kafelki okulary do pływania. Palenie w płucach stopniowo ustawało.

Z westchnieniem odgarnęłam mokre włosy, nim wyszłam z wody. Moje ciało ogarnął chłód wywołany gwałtowną zmianą temperatury, przez co przeszły mnie ciarki. Pospiesznie owinęłam się ręcznikiem i czym prędzej schowałam w domu.

— Najwyraźniej naprawdę wiele się zmieniło — mruknął Leo, zbiegając po schodach. — Kto by pomyślał, że Leah Preston jest rannym ptaszkiem.

Kątem oka obserwowałam brata trzymającego sportową torbę. Moment później sięgnęłam po butelkę soku.

— Bezsenność — wymamrotałam bez zastanowienia, co sprawiło, że Leo skoncentrował na mnie spojrzenie.

— Jak wielka?

— Nic, z czym nie mogłabym sobie poradzić — skłamałam szybko.

Brałam leki z nielegalnego źródła, bo psychiatra był ostatnią osobą, którą chciałam widzieć. Bez nich brak snu potrafił mi doskwierać przez wiele dni, aż w końcu w jednej chwili odpływałam i spałam nieprzerwanie. Mimo to starałam się ograniczać pigułki i sięgać po nie tylko w wyjątkowych sytuacjach.

— Muszę iść na trening, ale myślałem, żeby sprowadzić wieczorem kilku znajomych — poinformował Leo, przez co zacisnęłam palce na butelce. — Poznałabyś niektórych, nim przyjdziesz do szkoły w kolejny poniedziałek.

— Jasne — potaknęłam, choć miałam ochotę przeklinać wniebogłosy.

Nie chciałam nikogo poznawać. A przede wszystkim nie chciałam widzieć jego.

Życie w mroźnej Kanadzie przyzwyczaiło mnie do zimna. Temperatura w Kalifornii wydawała mi się o wiele wyższa niż w rzeczywistości. Bez przerwy było mi gorąco.

Złożyłam na nowo rozmontowaną sztalugę, zanim niechętnie otwarłam na oścież drzwi balkonowe, wpuszczając do pokoju skwar z zewnątrz. Zapach farb był dla mnie jak afrodyzjak. Niestety nie każdy podzielał tę miłość — dotyczyło to szczególnie pani tego domu. Stąd zapobiegawczo wietrzyłam pomieszczenie. Poplamionym prześcieradłem zabezpieczyłam podłogi, by ostatecznie skupić się na białym płótnie. To była najtrudniejsza część — rozpoczęcie czegoś nieopisanego.

Melancholijny głos Billie Eilish rozbrzmiewał w moich słuchawkach, kiedy po prostu wpatrywałam się w biel. Poszukiwałam tej iskry, która popchnie mnie do działania, i znalazłam ją w najgorszym z możliwych miejsc — w przeszłości. Zapętliłam piosenkę świadoma, że dzisiaj to ona będzie moim motorem napędowym.

Quiet when I’m coming home and I’m on my own

I could lie, say I like it like that, like it like that

Automatycznie zebrałam dłonią włosy, by spiąć je w niedbały koczek. Moje ruchy były mechaniczne — wpadłam w znajomy malarski trans. Niewypowiedziane żale zaczęły we mnie wzbierać, gdy zmoczyłam jeden z pędzli w czarnej farbie.

Call me friend, but keep me closer

Pierwsze pociągnięcie było niczym otworzenie ledwo zagojonych ran, jakbym wbiła paznokcie w niezabliźnioną skórę, rozrywając ją na nowo. W którymś momencie odgarnęłam zbłąkany kosmyk z twarzy, przez co przypadkowo rozsmarowałam farbę na policzku.

But nothing is better sometimes

Once we’ve both said our goodbyes

Zagłębiłam się w tych uśpionych we mnie emocjach. Żal, smutek i gorycz, które udawało mi się tłumić, gdy byłam daleko stąd, teraz mieszały się ze sobą, wychodziły na wierzch. Na te kilka godzin pozwoliłam im przejąć nade mną kontrolę, póki znów nie otoczę się murem. Obserwowałam, jak puste płótno pokrywało się kolejnymi smugami farby: czerń przeplatała się z bielą, przechodząc w odcienie szarości. Byłam coraz bardziej umazana, a obraz zaczynał przybierać końcową formę.

Poruszenie za sztalugą wyrwało mnie z letargu. Pospiesznie wyjęłam słuchawki z uszu i skupiłam się na bracie.

— Nie próżnujesz. — Gwizdnął. — Mogę? — Wskazał płótno, na co potaknęłam.

Razem z nim wpatrywałam się w dłoń zaciskającą się na wręcz nienaturalnie prawdziwym sercu. Nie był to łagodny obraz. Preferowałam realizm i wszystko, co się z nim wiązało: ból, cierpienie, wściekłość, brutalność. Z tym łatwo było się obchodzić.

— Już zapomniałem, jak wielki masz talent — oznajmił sekundę później Leo, przyglądając się mojej pracy z nieodgadnioną miną.

— Cóż, nic dziwnego — burknęłam z przekąsem. — Nie miałam tu zbyt wielu okazji, by ją realizować.

Odpowiedzią mojego brata było ponure milczenie.

Zaczęłam sprzątać powstały bałagan i zanosić pobrudzone rzeczy do łazienki.

— Będą tu za chwilę — powiedział Leo, kiedy składałam podniesiony z podłogi materiał. — Zejdziesz?

— A mam jakiś wybór? — Uniosłam kącik ust. — I tak będę musiała ich poznać.

Żadne z nas nie wypowiedziało jego imienia. Nie zapytałam, czy się pojawi, a Leo nie zainteresował się, czy jego obecność nie będzie mi przeszkadzała. Po prostu daliśmy tym niewypowiedzianym słowom zawisnąć między nami.

Nim zdążyłam ogarnąć bałagan powstały z pędzli, tubek i palet, na dole rozbrzmiał raban wywołany zapewne przyjściem znajomych mojego brata. Rzuciłam okiem na swoją wciąż upapraną twarz i opuściłam pokój.

Nie miałam zamiaru nikomu imponować, a wolałam poznać tych ludzi, zanim na dobre rozsiądą się w salonie. Zdjęłam z włosów gumkę, rozplątując je, gdy niespiesznie schodziłam na parter. Korytarz wypełniał gwar przywitań i rozmów. Nieznajome osoby przemykały dookoła, a jedyne, co dostrzegałam, to mięśnie. Mnóstwo potężnych mężczyzn, jakby wyciągniętych z sesji zdjęciowych.

Powinnam się jakoś wewnętrznie przygotować na jego widok — przemknęło mi przez myśl. Szybko przypomniałam sobie jednak, że ten chłopak mnie nie obchodził — zamknęłam tamte drzwi, za którymi czaiły się stare emocje, kiedy odłożyłam pędzel. Isaac pozostawał wyłącznie odległym wspomnieniem.

Nie było go.

Jego nieobecność nie wywołała we mnie ani poczucia ulgi, ani zawodu. Chyba powinnam była coś czuć, ale znalazłam się na pustyni emocjonalnej.

Pierwszy zauważył mnie jeden z dwóch prawie identycznie wyglądających blondynów. Po uśmieszku na jego twarzy wnioskowałam, że jest tym gorszym. Tym sprawiającym więcej kłopotów. A ja trzymałam się od nich z daleka.

— Jasny gwint. — Zagwizdał, bezwstydnie taksując moje ciało, jakby obok nie stał mój brat. — Nie dziwię się Leo, że ukrywał przed nami taką ślicznotkę.

Uniosłam brew, patrząc, jak wędruje po mnie wzrokiem. Powstrzymywałam chęć zdzielenia go w łeb.

— Ta ślicznotka ma oczy tutaj. — Wskazałam obszar z dala od moich cycków.

Nie żebym ułatwiała mu skupienie się na czymś innym, paradując w staniku sportowym.

— Zaklepuję ją — szepnął przez ramię do swojego brata, jak gdybym nie stała trzy metry dalej.

Palant.

— Żebym ja ciebie nie klepnął — ostrzegł go Leo z grobową miną, unosząc pięść na wysokość obojczyka.

— Ta, ta. — Machnął dłonią nieznajomy. Nie wyglądał na przestraszonego. — Przedyskutujemy to później — rzucił mimochodem, nim ponownie na mnie spojrzał. — Jestem Nathaniel. Twój przyszły chłopak.

Dobiegło mnie parsknięcie.

— Niezły tekst, bracie.

— A ja jestem niezainteresowana. — Posłałam blondynowi przesłodzony i jakże ironiczny uśmiech.

Do akcji prędko wkroczył czaruś o kręconych włosach, postawnej sylwetce i z zawadiacką miną. Innymi słowy: następny pies na baby.

— Evan — przedstawił się, rzuciwszy przyjacielowi zwycięskie spojrzenie. Jakby moja niechęć tyczyła się wyłącznie Nathaniela.

— A ty? — zapytałam brata przygłupa, który jako jedyny nie próbował się do mnie przystawiać.

— Matthew.

— Miło mi. — Nie była to prawda, ale również nie całkowite kłamstwo. Czułam coś pomiędzy obojętnością a znudzeniem. — Na początek kilka prostych reguł. Najwyraźniej życie to nie książka i nie wyznajecie zasad moralnych typu: „młodsza siostra przyjaciela jest zakazana”. — Zerknęłam na dwójkę pseudoplayboyów. — No cóż, w takim razie ogłaszam, że jestem niedostępna. Najlepiej ignorujcie mnie w szkole, bo ja dla własnego dobra mam zamiar ignorować was. Oznaczacie kłopoty, a ja przez kolejne pół roku planuję trzymać się od nich z daleka.

Zapadła cisza, gdy obecni wpatrywali się we mnie z zainteresowaniem. Leo wydawał się zaskoczony moją chłodną postawą, ale się nie odezwał.

— Tak, trafiła nam się kolejna Hope Ciredman — podsumował Matthew z wyjątkowym zadowoleniem.

Zupełnie nie rozumiałam tego porównania. Nie miałam pojęcia, o kim mówił.

— Jesteś młodsza od Leo? — odezwał się Evan.

Oczywiście, że usłyszał tylko tyle.

— O rok — mruknęłam niechętnie. — Poszłam do szkoły w wieku sześciu lat, więc jesteśmy w jednej klasie.

Jessica Preston postanowiła, że jej dzieci wspólnie będą uczęszczały do placówki edukacyjnej, co ułatwi jej zajmowanie się nimi. Nie żeby przejawiała wiele ciepłych uczuć w stosunku do mnie.

— Czyli od nas o dwa lata — stwierdził Nathaniel. — Chodzimy na studia.

— Tym lepiej. — Wzruszyłam ramionami. — Jestem dla ciebie za młoda.

— Zakazana miłość. — Chłopak zamyślił się. — Kręci mnie ten dreszczyk emocji.

A mnie wręcz przeciwnie. Już nie.

— Upuścili go po porodzie czy coś? — zapytałam ironicznie jego bliźniaka, na co ten parsknął.

— Zastanawiam się nad tym od prawie dwudziestu lat — westchnął.

W odpowiedzi brat pokazał mu środkowy palec.

— Dalej nie zdradziłaś nam, jak masz na imię — zauważył Evan, który przyglądał mi się z niesłabnącym zainteresowaniem.

Moja postawa nie wydawała się nikogo zrażać. Wręcz przeciwnie: zebrani obserwowali mnie jeszcze uważniej. Z większą fascynacją. Pod ostrzałem spojrzeń nie usłyszałam, że ktoś właśnie wchodził do środka. Ta osoba najwidoczniej czuła się jak u siebie w domu i nie przejmowała się czymś takim jak dzwonek.

Przez te lata, które spędziłam w Kanadzie, przygotowywałam się na to spotkanie. Na jego widok. Ćwiczyłam w myślach przemowy, w których wygarniałam mu wszystko. Widziałam siebie płaczącą i krzyczącą, osądzającą go.

Ale w tej chwili nic takiego się nie stało. Bo tego już nie było — te emocje zniknęły, a zastąpiło je odrętwienie. Mój mur nawet się nie zachwiał, kiedy go dostrzegłam.

Planujemy w głowie swoje zachowania, ale ostatecznie nic nie idzie po naszej myśli, bo uczucia przejmują kontrolę nad rozumem. Okazuje się, że cierpienie jest w nas zakorzenione głębiej, niż myśleliśmy, i dajemy mu się ponieść. Teraz było inaczej. Mimo że kiedyś byłam gotowa na pełną emocji awanturę, w tym momencie udało mi się zachować spokój. Byłam całkowicie opanowana, ponieważ to, co było pomiędzy mną a Isaakiem, rozmyło się już dawno temu. Pogodziłam się z tym i przestałam sobie wmawiać, że może w innym świecie on również wybrałby mnie.

Na twarzy Isaaca przez chwilę widziałam szok, który jednak prędko minął i zastąpił go chłód. Zmienił się. Tatuaże pokrywały sporą część jego przedramion i nawet fragment szyi — miał ich więcej niż reszta chłopaków. Niegdyś opadające na oczy włosy zastąpiła modna fryzura z wygolonymi bokami i dłuższymi kosmykami na górze. Miał kolczyk w brwi. W żadnym stopniu nie przypominał dziecka, jakie zapamiętałam. Analizowałam każdy element jego wyglądu i dotarło do mnie jedno: cztery lata temu oddałam dla tego człowieka wszystko, ale naprawdę z tym skończyłam.

— Leah — szepnął Isaac, nawiązując do wypowiedzi przyjaciela. — Ma na imię Leah.

Rozdział 3.

Od spotkania z Isaakiem minęły dwa dni. Czterdzieści osiem godzin temu zostawiłam w zmieszaniu każdego, ot tak wychodząc z pomieszczenia, gdy tylko pojawił się on. Wszystkich prócz brata będącego przyczyną tego chaosu. Tyle cholernego czasu, gdy jedyne, na czym się skupiałam, to płótno i basen.

Konfrontacja z Leo, który poszedł za mną, jak tylko opuściłam jego przyjaciół, odbyła się bez emocji z mojej strony. A mój brat spodziewał się chyba właśnie zaciekłej kłótni — tak zachowałaby się wybuchowa Leah sprzed czterech lat. Ale tej dziewczyny już nie było.

— Nie powiedziałeś mu o moim powrocie — stwierdziłam chłodno, wpatrując się w nocne niebo.

— Chciałem. — Leo przeczesał włosy palcami. Niemal wyczuwałam jego poczucie winy. — Ale nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Czego się po was spodziewać. Sądziłem, że w tej sytuacji zaskoczenie będzie najlepszym rozwiązaniem.

Dzień wyjazdu do Kanady przemknął mi przed oczami wraz ze wspomnieniem paniki, jaka mnie wtedy ogarniała.

Nie byłam przygotowana na wyprowadzkę; żadne z nas nie było na nią gotowe.

— Uwierz mi, zaskoczenie nigdy nie jest dobre — odparłam.

Okręciłam na palcu kluczyki do samochodu, po czym założyłam okulary przeciwsłoneczne.

Naprawdę byłam wdzięczna Leo, że ponad rok temu podczas jednej z przerw świątecznych namówił mnie na zrobienie prawa jazdy, bo teraz nie musiałam się męczyć z jego wyrabianiem. Jako że nie miałam swojego auta, byłam skazana na łaskę brata, niemniej dzięki temu, że na treningi futbolu jeździł wspólnie z kumplami, w tym czasie mogłam bez przeszkód korzystać z jego samochodu. Ten dzień nie był wyjątkiem.

Przemierzałam ulice Los Angeles, jak co dzień przeklinając pod nosem temperaturę. Nawet bawełniane szorty i top do kompletu nie ratowały mnie przed upałem. Włączyłam kierunkowskaz i skręciłam tuż przed centrum handlowym. Nawigacja w telefonie wskazywała, że jestem blisko punktu docelowego, czyli małego sklepu malarskiego. I owszem, trzy minuty później stanęłam tuż przy niewielkiej wystawie, na której widziałam wszystko, czego potrzebowałam.

Dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych oznajmił moje przybycie.

— Dzień dobry, czy mogę w czymś pomóc? — przywitała się ze mną szczupła kobieta za ladą.

Mogła mieć nie więcej niż sześćdziesiąt pięć lat, przy czym wciąż wyglądała pięknie, dostojnie i na swój sposób elegancko. Po prostu było coś w samej jej postawie: wyprostowane ramiona, uniesiona broda.

— Potrzebuję dwóch tubek białej farby olejnej — powiedziałam, opierając się biodrem o szklany kontuar.

Potaknęła z delikatnym uśmiechem i ruszyła w stronę drewnianych półek przy oknie. W tym czasie przyjrzałam się regałom zapełnionym dziesiątkami kolorów; gama odcieni była tak bogata, że aż przytłaczała. W swoich pracach ograniczałam się jednak do szarości i czerni.

— Coś jeszcze? — odezwała się sprzedawczyni, gdy wróciła z farbami.

Zaprzeczyłam, sięgnęłam po portfel i rzuciwszy ostatnie spojrzenie życzliwie uśmiechniętej nieznajomej, opuściłam sklep.

To były moje ostatnie godziny pseudowolności, która miała skończyć się po powrocie matki.

Ruszyłam w kierunku Venice — zostawiłam auto na parkingu zlokalizowanym na wzniesieniu, by móc swobodnie spoglądać na bezkresne wody. Przyzwyczaiłam się do chłodu Kanady, ale brakowało mi właśnie tej panoramy. Tego punktu widokowego, którym się zachwycano i który niegdyś miałam pod nosem na co dzień. Promenady, na której zawsze można było spotkać stałych bywalców — malarzy i innych artystów. To było bogate źródło inspiracji.

Oparłam się o maskę samochodu, krzyżując nogi w kostkach, podczas gdy ludzie biegali w nieznanych mi kierunkach — zajęci sobą, pochłonięci pędem życia. A pośród tego wszystkiego tkwiłam ja: dziewczyna wychowana w złotej klatce. W tej chwili fizycznie czułam, jak jej drzwi znów się zamykają…

Odeszłam od auta, przeszłam przez parking, przy którym znajdowały się kawiarnie oraz butiki, i zeszłam ścieżką prosto na rozgrzany piach. Z każdym krokiem zapadałam się w piasku, póki nie doszłam do mokrego brzegu. Wzdrygnęłam się na nagłą zmianę temperatury pod stopami, kiedy woda oblała moje kostki i stopniowo sięgała wyżej. Jak dziecko po raz pierwszy widzące ocean zanurzyłam w nim dłonie. Wzburzone fale prawie zalały mi ubranie.

Wycofałam się i zaczęłam brnąć przez rozmokły piasek, gdy go dostrzegłam. Widok Isaaca nie powinien mnie zaskoczyć, ale wydało mi się to czymś kompletnie odrealnionym. Nie widziałam go przez cztery lata i nagle patrzyłam na niego po raz kolejny. Tyle że to przestało mieć dla mnie znaczenie.

Spoglądaliśmy na siebie, szukaliśmy resztek czegoś, co powiedziałoby nam, że nie jesteśmy sobie obcy. Zauważyłam w sobie nieznane mi uczucie. To nie był mój Isaac. Już dawno nie należał do mnie.

— Niepotrzebnie wracałaś — wypowiedział te dwa słowa beznamiętnym tonem.

Powinno boleć. Gdzieś w moim wnętrzu powinno nastąpić jakieś rwanie. W sekundzie, w której dowiedziałam się, że będę musiała przylecieć do Los Angeles, świadomość, że mogę coś poczuć, okazała się moim najgorszym koszmarem. Obawiałam się, że zastygła bryła emocji stopi się bez mojego pozwolenia i wszystko ożyje na nowo.

Teraz spoglądałam w jego szare tęczówki i utwierdzałam się w przekonaniu, że przestałam się przejmować. Naprawdę skończyłam z zastanawianiem się, co robił i gdzie był Isaac. Nie rozmyślałam już nad tym, czy za mną tęsknił ani czy wciąż jesteśmy dla siebie ważni. Po prostu te kwestie już mnie nie obchodziły. I to było wyzwalające.

— Gdybym miała coś do powiedzenia, nigdy bym tu nie wróciła — odparłam, mijając wytatuowanego chłopaka.

Kiedy odchodziłam, czułam na sobie wzrok Isaaca — zupełnie jakbym cofnęła się w czasie do tamtego dnia, gdy widzieliśmy się po raz ostatni przed moim wyjazdem. Tylko że wtedy żadne z nas nie było świadome jednego: nadchodzącego nieubłaganie końca.

Zeszłam po schodach z zawieszonym na ramieniu skórzanym plecakiem pasującym do lnianej koszuli. Na parterze unosił się zapach świeżo parzonej kawy, która obecnie była moim zakazanym owocem. Poprzedniego wieczoru wzięłam tabletkę nasenną, a to nie pozwalało mi dziś sięgnąć po żadne napoje energetyczne.

— Możesz kupić sobie coś w szkole? — zapytał Leo, wybiegając z kuchni z kubkiem w dłoni. — Właśnie dowiedziałem się o obowiązkowym spotkaniu z trenerem.

Wzruszyłam ramionami i chwyciłam jabłko, które miało posłużyć mi za śniadanie.

— Nie ma problemu — mruknęłam.

— Zdążyłem zaparzyć ci kawę — powiedział. Podał mi kubek termiczny, gdy wsuwałam stopy w mokasyny.

— Ograniczam kofeinę.

Fakt, że odkąd tu przybyłam, popijałam kawę każdego poranka po nieprzespanej nocy, nie działał na moją korzyść.

Brat zmarszczył w skupieniu brwi, ale nie skomentował mojego oświadczenia. Stwierdził tylko, że sam skorzysta. Ramię w ramię opuściliśmy dom i skierowaliśmy się do stojącego na podjeździe samochodu. Wnętrze było nagrzane od słońca i szybko zaczęłam żałować, że pojazd nie stał w garażu. Gdy tylko Leo odpalił silnik, opuściłam szyby, pozwalając, by przez resztę drogi do szkoły wiatr rozwiewał mi włosy.

Chyba nie potrafiłam niczego nam ułatwić, a mój brat wydawał się za wszelką cenę robić to za mnie. Był dobrym człowiekiem — miałam tego pełną świadomość. Nawet w dzieciństwie, kiedy rodzeństwa zwykle kłóciły się o każdą drobnostkę, on chciał dla mnie jak najlepiej. Nie byłam jego irytującą siostrą, której się wstydził. Zależało mu, żebym zaprzyjaźniła się z jego lalusiowatymi przyjaciółmi, podczas gdy ja wolałam spędzać czas z kimś innym. Nie odbierałam jego starań jako prób ustawienia mnie do pionu. Zwyczajnie chciał, bym była blisko niego. Taki był Leo Preston: dobroduszny od zawsze, chociaż we wnętrzu naszego domu rodzinnego szalała zaraza sztuczności.

— Cholera, miałem ci pomóc z całym tym papierkowym syfem — mruknął po tym, jak zmienił bieg, gdy zapaliło się zielone światło.

Przewróciłam oczami.

Było mi obojętne, czy zmierzę się z tym sama, czy z nim. Nie czułam podekscytowania ani zdenerwowania na myśl, że ponownie będę tą nową. Chciałam po prostu wtopić się w tłum i nie wychylać.

— Jestem dużą dziewczynką, bracie. — Parsknęłam, wpatrując się beznamiętnie w stojący przede mną budynek. — Poradzę sobie.

Jak zawsze.

Wysiadłam z samochodu i pożegnałam się z Leo, który kazał do siebie pisać, gdybym miała jakieś problemy.

Pięć minut później opuściłam sekretariat z rozpiską zajęć i ruszyłam korytarzem w poszukiwaniu swojej szafki. Co jakiś czas czułam na sobie oceniające spojrzenia osób, które zauważały, że nie pasowałam do zwyczajowej rzeczywistości szkolnej. Każdą z nich konsekwentnie lekceważyłam, aż dotarłam do celu. Zabrałam kilka książek, które Leo polecił, argumentując, że na pewno będą mi potrzebne, niezależnie od wymagań nauczyciela. Zgodnie z planem teraz miałam matematykę z profesorem Fibre’em. Wskazówki mojego braciszka były gówno warte w obliczu chaosu i ogromu tej placówki, ale jakimś cudem trafiłam pod odpowiednią klasę spóźniona tylko o niecałe dwie minuty.

Z serii „jak pozostać anonimową”: wejdź do zapełnionej sali i skup na sobie spojrzenia wszystkich obecnych.

— Następna spóźnialska do kolekcji. — Nawet nie zdążyłam się przywitać, gdy nauczyciel odezwał się burkliwym głosem. Wskazał palcem na krzesło przy oknie, w stronę którego powoli ruszyłam. — Mam nadzieję, że nazwisko zobowiązuje i nie jesteś kolejną kopią Ciredman.

Podążyłam za jego wzrokiem, który spoczął na długowłosej blondynce; dziewczyna posłała mężczyźnie prowokujący uśmieszek. Zapewne to o niej wspominał kumpel Leo.

— Uwielbiam pana komplementy — mruknęła kpiąco tuż po tym, jak zajęłam krzesło dokładnie rząd za nią.

Tatuaże pokrywały większą część jej skóry — róże ciągnące się od ramion po obojczyki przyciągnęły moją uwagę, gdy tylko weszłam do klasy. Swoją postawą pokazywała zdrową pewność siebie — nie wyglądała na złośliwą dręczycielkę. Bił od niej chłód, który idealnie pasował do aury chłopaka siedzącego w ławce obok niej. Kolejny ładny wytatuowany i umięśniony zły chłopiec do kolekcji? Cóż za ironia! Nieznajomy siedział zwrócony w stronę znanego mi osobnika. Isaaca.

Świadomość, że przez najbliższe pół roku praktycznie każdego dnia będę musiała oglądać jego twarz, sprawiała, ze ogarniało mnie uczucie, którego nie potrafiłam nazwać. Coś w całej tej mojej obojętności się nie zgadzało — jakby obecność Isaaca stanowiła przypomnienie tego prawie między nami; tej przyszłości, która nie nadeszła.

Równo z dzwonkiem chwyciłam swoje rzeczy, chcąc jak najszybciej opuścić salę. Po prostu im krócej będę widywała Isaaca, tym lepiej. Dla nas obojga.

Przez kolejne godziny trwałam w zawieszeniu dzięki słuchawkom i kartkom szkicownika. Ludzie zaczęli mi się przyglądać, zapewne dlatego, że plotka o moim pokrewieństwie z Leo docierała do coraz szerszej publiki.

Obserwowanie wszystkiego z pewnej odległości — bez znajomości, stereotypów, wiedzy na temat podziałów społecznych — było ciekawym doświadczeniem. Nie zajęło mi dużo czasu zorientowanie się, że szkolna hierarchia zaczyna się i kończy na wytatuowanym duecie, który widziałam na matematyce. Byli kimś w rodzaju złotej pary w krzywym zwierciadle — zdystansowani, ale na swój sposób podobni. Wyglądali na osoby przyciągające kłopoty. Aby to stwierdzić, nie trzeba było rozległej wiedzy czy znajomości zbędnych faktów. Takie rzeczy po prostu się czuje. Chyba że jest się ślepym idiotą.

— W końcu cię znalazłem. — Znajoma postać pojawiła się przede mną w sekundzie, gdy odwróciłam się od metalowych drzwiczek szafki. — Pierwsza przerwa na lunch oznacza zamieszanie, więc przybyłem z odsieczą.

Przewróciłam oczami.

— Która jest zbędna, braciszku. — Westchnęłam. — To, co powiedziałam podczas spotkania z twoimi przyjaciółmi, było dokładnie tym, co miałam na myśli. Niepotrzebne mi zamieszanie wywoływane przez waszą grupkę.

— Dramatyzujesz — skwitował i wskazał na kogoś za moim ramieniem. — Ona jest kwintesencją zamętu.

Podążyłam za jego wzrokiem i napotkałam otoczone grubymi rzęsami oczy. Hope z bliska wydawała się nie tylko jeszcze ładniejsza, ale też chłodniejsza, jakby swoją postawą chciała trzymać ludzi z daleka. Nasze oczy spotkały się i uderzył mnie kontrast kolorów — niebieska głębia zderzyła się z brązową. Dziewczyna wpatrywała się we mnie, wyraźnie czekając, aż odwrócę wzrok.

Niedoczekanie.

— Już rozumiem, co mieli na myśli. — Uniosła brew, mrucząc pod nosem.

Na chwilę obojętność zastąpiło na jej twarzy pewnego rodzaju zadowolenie.

— Leah, poznaj słynną — podkreślił Leo — Hope Ciredman. — Głos mojego brata był przesiąknięty ironią.

Dziewczyna posłała mu krzywy uśmieszek, by ostatecznie spojrzeć na mnie.

— Witaj w pieprzonym świecie pełnym kłopotów. — Gdyby diabeł mógł tkwić w czyimś uśmiechu, z pewnością znalazłby się w jej. — Uwierz mi, trzymanie się z dala od problemów jest niemożliwe. Próbowałam. Niewykonalne w otoczeniu przyjaciół twojego braciszka. — Z tymi słowami prześmiewczo zasalutowała, nim ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły.

— Hope też lubi dramatyzować — skwitował Leo, wzruszając ramieniem. — Macie ze sobą coś wspólnego.

Półtorej godziny później, z dala od zgrai przyjaciół brata, nareszcie mogłam zakończyć ten dziwny dzień. Dzięki temu, że Leo pojechał na trening, dostałam kluczyki do samochodu na wyłączność. Zadowolona z rozwoju wydarzeń szłam przez parking z okularami nisko osadzonymi na nosie.

Zajęłam miejsce kierowcy, dopasowałam fotel do swojego wzrostu i dopiero przy ustawianiu lusterek zwróciłam uwagę na odbijającą się w nich trójkę nastolatków. Hope siedziała na masce wiśniowego auta ze stopami opartymi o oponę, śmiejąc się z czegoś, co powiedział wytatuowany brunet — łatwo rozgryzłam, że Asa McLean to idol uczennic Loyola High School. Usłyszenie jego imienia jakieś dziewiętnaście razy wystarczyło. Tuż obok niego znajdował się chłopak, którego twarz zdobił półuśmiech. Nawet z odległości mogłam wychwycić ten drobny fakt. Obaj trzymali papierosy, jakby nie znajdowali się na środku szkolnego parkingu.

Ta, życie na krawędzi.

Jakimś cudem, gdy tuż po odpaleniu silnika byłam bliska ucieczki, oczy Isaaca powędrowały w moją stronę. I może spotkałyby się z moimi. Gdybym tylko nie docisnęła gazu i nie opuściła piekła, w którym zostałam uwięziona jedynie po to, by trafić do jeszcze gorszej otchłani. Swojego domu.

— Co ty najlepszego zrobiłaś ze swoją twarzą?!

Takie przywitanie po miesiącach nieobecności było możliwe wyłącznie u Prestonów. I nie, to pytanie nie było wyrazem szoku. Wyczułam w nim obrzydzenie i wściekłość.

— Witaj, matko — powiedziałam z wyważoną nonszalancją.

Gdybym jednym słowem mogła określić Jessicę Preston, byłoby to: jędza. Gardziłam własną matką i nie czułam z tego powodu ani krzty wyrzutów sumienia, bo ta kobieta była dwulicową diablicą — najgorszym, co spotkało mnie w życiu. Odebrała mi wszystko, twierdząc, że zrobiła to przez moje wybryki. Jednakże sedno problemu tkwiło zupełnie gdzie indziej: w jej spaczonym umyśle.

To nie było gadanie rozpieszczonej smarkuli, która nie dostała najnowszego modelu iPhone’a, więc mściła się na rodzicielce. Były to wyrzuty dziecka, tego cienia sprzed lat, które nie zaznało ze strony matki choćby iskry czułości.

Niestety prawda przeszłości wyglądała dużo gorzej, a gdy ją odkryłam, już nic nie było takie samo.

Rozdział 4.

Żywienie nienawiści do matki wiąże się z krzywymi spojrzeniami ludzi. Jakby więzy krwi szły w parze z wiecznym oddaniem i niespłacalnym długiem — z wdzięcznością, że mogło się przyjść na świat.

Właśnie tego wydawała się oczekiwać Jessica Preston — przykładna i pokorna kobieta, idealna żona i matka, a w rzeczywistości obłudna manipulatorka — że będę ją wielbić bez względu na jej zachowanie. Była fałszywa do szpiku kości. Prawdziwe oblicze chowała za maską uśmiechu i pozornie bezinteresownych pomocnych gestów. Nie liczył się fakt, że była zimną, bezuczuciową kobietą. Po prostu należał jej się szacunek, bo była moją matką. Męczennicą, która trzymała mnie przez dziewięć miesięcy we własnym brzuchu.

— Jak ty chcesz się pokazać naszym znajomym z tym czymś? — Wskazała dłonią na tkwiący w moim nosie kolczyk. Skrzywiona mina nie pasowała do wizerunku cukierkowej damy pokazywanego sąsiadom.

— Cześć, skarbie.

Mężczyzna, który pojawił się w przedpokoju, wyglądał, jakby miał o dziesięć lat więcej niż w rzeczywistości. Jorge Preston, czterdziestopięciolatek o gęstych, oprószonych siwizną włosach, wciąż mógłby być przystojny, gdyby nie zmęczona twarz i oczy, które utraciły dawny blask. Kiedyś miałam wrażenie, że jest tym Prestonem, któremu zależy — na swoich dzieciach, rodzinie. Niestety z czasem zmienił się z rodzica, który ukradkiem mnie rozpieszczał, w marionetkę żony.

— Tato. — Uśmiechnęłam się lekko, zmierzając ku jego rozłożonym ramionom.

Objął mnie tak, jakby nie zamierzał puścić. Mocno i zarazem czule. Jak gdybym była kimś cennym.

Pachniał jak dom. Na kilka sekund pozwoliłam sobie zatopić się w jego cieple i chłonąć namiastkę bezpieczeństwa, którą mi ofiarował. Zanim wszystko przeminie. Nim uraza przejmie nade mną władzę. Tata powinien był o mnie walczyć, ale tego nie zrobił. Zupełnie jak on.

Nagle usłyszeliśmy ostrzegawcze chrząknięcie. Matka nie zdobyła się na nic więcej. Przy mężu zawsze hamowała się na tyle, na ile pozwalała jej popieprzona osobowość. Byłam świadoma, że ojciec dostrzegał jej wady. Nie dało się ich nie zauważyć. Nie wiedziałam tylko, dlaczego wciąż przy niej trwał. Najwyraźniej w cieniu Jessiki Preston zmienił się w płytkiego mężczyznę, dla którego najważniejszy był wizerunek. Nie był okrutny ani bezuczuciowy, ale zupełnie zobojętniał na działania żony.

Przeniosłam na matkę znudzony wzrok i dostrzegłam jej hardą minę — ta kobieta za dzieciaka musiała połknąć kij, który do teraz tkwił w jej dupie. Idealny asymetryczny sięgający do ramion bob, staranny makijaż i — dzięki rozmaitym zabiegom — brak zmarszczek: szkoda, że zewnętrzne piękno nie równało się wewnętrznemu. Ludzie nie widzieli pełni zła, które się w niej kryło.

Okręciłam się na pięcie i po prostu ruszyłam na piętro, do swojego pokoju, nie zważając na to, że ostrym tonem wypowiedziała moje imię. Choć serce biło mi równo, umysłem zawładnął strach. Złota klatka została zatrzaśnięta i nie byłam pewna, czy ponownie znajdę do niej klucz.

Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, oddychając głęboko: zabawne, jak bardzo uodporniłam się na trudne emocje, jakie budziła we mnie matka. Albo raczej nauczyłam się ich po sobie nie pokazywać, gdy była obok… ale sam jej widok straszył tę małą dziewczynkę we mnie. Sięgnęłam po leżące na komodzie słuchawki i ruszyłam do pufa w rogu sypialni. Siadłam na nim ze szkicownikiem. Nerwowo obracałam ołówek między palcami i starałam się nie popaść w ciemną otchłań w moim wnętrzu. Na szczęście gdy grafit dotknął kartki, wszystkie myśli uleciały z mojej głowy.

Dopiero dwie godziny później opuściłam własną oazę spokoju. Niechętnie, ale pchana głodem ruszyłam na parter. Weszłam do kuchni akurat w chwili, w której pojawił się tam Leo.

— Cześć, siostra. — Skinął mi głową, podchodząc do lodówki.

Odpowiedziałam tym samym gestem, ale się nie odezwałam. Zajęłam się przygotowywaniem jedzenia. Mój brat nie potrafił jednak długo wytrwać w ciszy.

— Więc jak oceniasz pierwszy dzień w Loyola High School? — zapytał.

Oparł się o blat kuchenny, przy którym dodawałam do jogurtu świeże maliny.

— Czy ta twarz wygląda, jakbym znalazła się właśnie w krainie szczęśliwości, braciszku? — Popatrzyłam na niego spod uniesionych brwi. — Im szybciej minie najbliższe pół roku, tym lepiej.

— Naprawdę nie chciałaś tu wracać — skwitował posępnie.

Westchnęłam, prostując się nieznacznie.

Cholera. Zachowywałam się jak zołza i królowa dramatu w jednym.

— Nie chciałam — przyznałam, odkładając łyżeczkę. — Ale nie w tym rzecz. Wyjeżdżając stąd, niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, by tu zostać. Ale teraz? Nic mnie tutaj nie trzyma.

— Myślałem, że zależało ci na tym, żeby wyrwać się z tego miejsca… — Zmarszczył brwi.

Nim zdołałam odpowiedzieć, w kuchni rozległo się znaczące chrząknięcie.

Diabeł zawsze wie, kiedy się pojawić.

Obejrzałam się i dostrzegłam uśmiechającą się fałszywie matkę.

— Tata czeka na ciebie w gabinecie — odezwała się do Leo.

Brat zerknął na mnie, po czym ruszył we wskazane miejsce, a ona obserwowała, jak idzie nieświadomy powagi sytuacji, i dopiero po jego wyjściu pokonała dzielącą nas odległość.

— Ostrzegałam cię, Leah. Nikt nie może poznać prawdy — oświadczyła.

Zacisnęłam zęby, gdy poczułam na ramieniu stanowczy uścisk, który z każdą sekundą się wzmacniał. Aż paznokcie matki o pozornie nieszkodliwej długości naruszyły moją skórę.

— Radzę ci mnie puścić — wysyczałam, łapiąc ją za przegub. Mocno. — Może udałoby ci się nastraszyć dziecko sprzed lat, ale nie osobę, którą jestem teraz. — Pod wpływem mojego ruchu jej chwyt zelżał. — Powiem ci, co się stanie: będziesz trzymać się ode mnie z daleka, bo w innym razie pokażę każdemu, jaka naprawdę jesteś, mamo — oznajmiłam, wypowiadając ostatnie słowo w kpiący sposób.

Przeszłam obok, trącając ją w ramię, ze świadomością, że właśnie wypowiedziałam wojnę — ta manipulująca baba z pewnością łatwo się nie podda. A skoro ja byłam jej córką, otrzymałam cząstkę jej gównianej osobowości.

Krótko mówiąc: zabawę czas zacząć.

— Piekło właśnie zamarzło — powiedział dzień później Leo, zamykając samochód na szkolnym parkingu.

Podążyłam za jego spojrzeniem, odnajdując parę opierającą się o żółte camaro. Blondynka była przyciśnięta do drzwi samochodu przez Asę, który uwięził ją w swoich ramionach. Przyglądał się im każdy w promieniu dziesięciu metrów — ludzie szeptali między sobą i unosili w ich stronę telefony komórkowe.

Tym dwojgu towarzyszyła aura sensacji. Hope nie należała do grzecznych dziewczyn, a Asa był niegrzecznym chłopcem. Wystarczył jeden dzień, bym to dostrzegła. To, jak na siebie patrzyli, a raczej nie widzieli nikogo poza sobą. Kiedyś, gdy będę gotowa, chciałabym znaleźć kogoś, kto będzie patrzył na mnie tak, jak Asa patrzył na Hope.

Bez słowa ruszyłam przed siebie, mijając go po drodze. Nasze spojrzenia mimowolnie się spotkały, tylko że nie było w tym niczego przyjemnego. W oczach Isaaca zobaczyłam gniew i niechęć. Weszłam do szkoły i szybkim krokiem przemierzyłam korytarz pełen spieszących się na lekcje uczniów, aż dotarłam pod odpowiednie pomieszczenie. W samą porę.

— Witam wszystkich w nowym semestrze. Te zajęcia zostaną poświęcone literaturze pięknej — powiedziała na wstępie nauczycielka, gdy tylko przekroczyła próg sali. Wysokie obcasy i obcisła garsonka sprawiały, że wyglądała surowo i poważnie. — Większość z was dobrowolnie wybrała te zajęcia, choć niektórzy zapewne zostali wepchnięci tu na siłę. — Zerknęła na przysypiających w tylnych rzędach sportowców. — Na wasze nieszczęście każdy musi wziąć czynny udział w moich lekcjach.

Dalszą przemowę przerwał odgłos otwierających się drzwi. Na progu stanął nie kto inny jak diabeł z mojej przeszłości.

— W samą porę, panie Cloney — zauważyła z przekąsem kobieta, kiedy chłopak ruszył do jedynej wolnej ławki, o zgrozo, za mną. — Kontynuując, przynajmniej na jednej lekcji w ciągu kolejnych miesięcy każde z was zabierze głos na forum. Przedstawicie pracę semestralną, która będzie polegała na napisaniu wiersza czy innego typu tekstu odzwierciedlającego wasze uczucia, myśli albo spojrzenie na świat.

W klasie rozbrzmiały zbiorowe jęki. Sama na chwilę skamieniałam, bo byłam tu nie z własnej woli. Spośród dostępnych do wyboru zajęć wolne miejsca były jeszcze tylko na literaturze pięknej — lekcje plastyczne okazały się w pełni zajęte, więc nie pozostało mi nic innego, jak przyjść tutaj.

Kobieta wskazała na podnoszącego rękę chłopaka.

— Czy każdy musi podjąć się tego typu atrakcji? — Ostatnie słowo było wypowiedziane z niepewnością i nutą ironii.

— Jeśli chce zaliczyć rok — nauczycielka posłała nam pobłażliwy uśmiech — to owszem, Calebie. Każdy. Bez wyjątku.

— Fantastycznie — wymamrotał chłopak, odchylając się na krześle.

Słysząc dzwonek oznajmiający zakończenie lekcji, niespiesznie zebrałam swoje rzeczy i wyszłam na korytarz, gdzie od razu rzucił mi się w oczy chłopak z literatury, Caleb.

— Chloe, siostro! — zawołał do idącej z naprzeciwka blondynki. — Ułożyłem dla ciebie wierszyk: „Róże są czerwone, fiołki niebieskie, mam pięć palców i jeden dla ciebie”. — Wykonał w jej stronę wulgarny gest.

Dziewczyna go odwzajemniła i przewróciła oczami. Kilka osób znajdujących się najbliżej tego teatrzyku rzuciło tej dwójce rozbawione spojrzenia.

— To jak na nich standard. — Zerknęłam w bok na brunetkę o koreańskich rysach, która kiwnęła głową w kierunku rodzeństwa. — Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale gdy się rozkręcą, dzieje się właśnie coś takiego.

Wytrzeszczyłam oczy, bo, cholera, nie znałam jej, a gadała ze mną, jakbyśmy były starymi znajomymi.

— Yyy… — wypuściłam z siebie przeciągły i niepodobny do mnie dźwięk. Zostałam zbita z tropu.

— Kira Yen. — Wyciągnęła drobną dłoń, którą z rezerwą uścisnęłam.

— Leah Preston.

— Wiem — odparła pewnym tonem, jakby mówiła: ech, to oczywiste.

— Kira, nikt nie lubi dręczycieli. — Obok nas pojawiła się wgapiona w ekran telefonu Hope.

Zdezorientowana czarnowłosa zmarszczyła brwi.

— Już prędzej ciebie można nazywać dręczycielem — odburknęła, na co Ciredman uśmiechnęła się przebiegle.

— Słuszna uwaga. — Potaknęła w ogóle niezrażona obelgą. — Jednak twoje zachowanie również jest bliskie takiej postawy.

— Myślałam, że związek z McLeanem oznacza także twoją wewnętrzną przemianę — wymamrotała pod nosem Kira.

— No popatrz — zakpiła Hope, choć przez sekundę wydała mi się dziwnie zmieszana… a może przestraszona? — Wszyscy kiedyś się mylimy.

Jeśli ta konwersacja nie sprawiała, że moje postanowienie o pozostaniu niewidzialną szło w zapomnienie, to pojawienie się Asy z pewnością do tego doprowadziło. A to wszystko jeszcze przed drugą lekcją. Wszyscy uczniowie na korytarzu skupili spojrzenia na nim i jego dziewczynie, a jako że byłam obok, to patrzyli i na mnie.

Nigdy nie wierzyłam w piękno autodestrukcji. Wtedy zobaczyłam ich z bliska — razem. Oczy Asy i Hope opowiadały historie z niebezpiecznymi początkami i zgubionymi zakończeniami.

Tak, oni byli piękni w swoim chłodzie, który ustępował, gdy byli razem.

Powrót do domu oznaczał, że będę zmuszona oddychać tym samym powietrzem co moja jędzowata matka, dlatego wybrałam bezpieczniejszą opcję: udałam się na plażę do Venice.

Opierałam się o murek, zagłębiając stopy w ciepłym piasku, a wiatr rozwiewał mi włosy. Niestety różowe szkła okularów tkwiących na moim nosie nie sprawiły, że świat nagle stał się przychylniejszy. Wbrew temu, co głosiło słynne hasło, nie zobaczyłam przez nie życia w innych barwach. Wychowałam się w fałszywym świecie. Wyrwałam się z niego — choć nie ja o tym zdecydowałam — ale nie na długo. A przynajmniej nie na tyle, bym zrozumiała, że ten wyjazd mógł być moim zbawieniem. Początkowo był koszmarem — przez blisko dwa lata trwałam w zawieszeniu obezwładniona nieświadomością. Z naiwną wiarą, że on się ode mnie nie odwrócił.

Dźwięk oznajmiający nadejście wiadomości przerwał moje rozmyślania.

Leo: Rodzinny obiad.

Treść SMS-a była zwięzła, co nie wróżyło niczego dobrego. W tygodniu w naszym domu nie istniało coś takiego jak wspólny posiłek. Nie było na to czasu, bo ojciec żył biznesem, a matka żałosną rolą organizatorki spotkań snobek. Jej funkcja w rodzinnej firmie ograniczała się do urządzania wystawnych kolacji, bankietów i przyjęć albo pozowania do zdjęć prasowych u boku męża.

Niechętnie usiadłam na miejscu kierowcy, odpaliłam silnik i powoli wycofałam się z parkingu. Teren blisko plaży zawsze był usiany turystami, dlatego w tym miejscu ostrożność była najważniejsza. Ale nawet ona nie chroniła przed debilami wbiegającymi przed maski samochodów.

Wcisnęłam gwałtownie hamulec, przez co szarpnęło mną do tyłu, a pas wbił mi się dotkliwie w skórę. Nagle zobaczyłam przed sobą przystojną, wyrażającą dezaprobatę twarz, mimo że wina nie leżała po mojej stronie. Wiązanka przekleństw opuściła moje usta, bo chłopak nie zważał na fakt, że o mało nie doprowadził do wypadku.

— Ty pieprzony idioto! — wrzasnęłam za oddalającymi się plecami.

Palant dotarł spokojnie na drugą stronę jezdni i zniknął pośród tłumu. Na jego nieszczęście miałam fotograficzną pamięć. Choć dostrzegłam zaledwie twarz, blond włosy i tatuaż rekina na bicepsie, byłam pewna, że jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, to go przejadę.

Wyprowadzona z równowagi zaistniałą sytuacją dojechałam pod dom pełna gryzącego niepokoju. Podczas drogi nawet nie skupiałam się na tym, że jadę na gówniany teatrzyk zatytułowany: „Idealna rodzina”.

Gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam zapach kurczaka. Pozytywne wrażenie wywołane smakowitą wonią psuł jednak widok zirytowanej Jessiki Preston. A to niespodzianka.

— Miło, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością — powiedziała zgryźliwie matka, zaciskając usta w niezadowoleniu. — Odśwież się i przyjdź na obiad.

Minęłam ją bez słowa nieskora do kłótni. Szkoda mi było marnować na nią nerwy.

Seria głębokich wdechów w łazience nie pomogła mi pozbyć się napięcia, więc ostatecznie wkroczyłam do przestronnej jadalni z posępnym wyrazem twarzy. Stół na co najmniej dwanaście osób zastawiono zaledwie dla czterech, a bukiet lilii tkwił pośrodku, wypełniając pomieszczenie uciążliwym zapachem. Tata zajął krzesło u szczytu stołu, zanim wlepił wzrok w telefon, ale moje przyjście sprawiło, że od razu odłożył komórkę. Doskonale pamiętałam wspólne obiady sprzed lat — w trakcie jedzenia urządzenia elektroniczne były zakazane. Leo siedział zaraz obok wyraźnie znudzony. Zlekceważyłam zgryźliwy wzrok kobiety naprzeciwko, po czym opadłam na krzesło obok brata.

W niewygodnej ciszy wszyscy zaczęliśmy nakładać jedzenie na talerze. Dopiero gdy każdy miał czym zapełnić żołądek, nastąpiła pierwsza próba nawiązania kontaktu.

— Jak było w szkole? — zapytał ojciec, na co mój brat wzruszył ramionami.

— W porządku — odparł, a potem odchrząknął, krojąc mięso. — Dzielę czas między naukę i futbol, ale nie narzekam. Drużyna ostro przygotowuje się do półfinałów, przez lokalne gazety sportowe zostaliśmy wytypowani na zwycięzców.

— Gratuluję, synu. — Ojciec uśmiechnął się zadowolony, zanim przeniósł wzrok na mnie. — A co z tobą, Leah? Zaaklimatyzowałaś się w nowej szkole?

— Szkoła jak szkoła, tato — mruknęłam. — Mogło być gorzej.

— Tradycyjnie pełna entuzjazmu i wdzięczności — skomentowała moja urocza rodzicielka. — Musieliśmy się namęczyć, by przyjęli cię do ostatniej klasy na zaledwie semestr.

— Tak, bo wyłożenie kasy to naprawdę wielki wysiłek. — Prychnęłam, a w odpowiedzi otrzymałam mroczne spojrzenie matki.

Nim jędza ponownie zdążyła się odezwać, do akcji wkroczył ojciec, chrząkając znacząco, aby zwrócić uwagę moją i Leo.

— Ten obiad miał na celu raczej poinformowanie was o pewnym wydarzeniu, a nie rozpętanie kłótni — powiedział spokojnie i odłożył serwetkę po tym, jak otarł nią usta. — Mianowicie: nasza firma urządza bankiet charytatywny. Razem z waszą mamą chcielibyśmy, żebyście oboje się stawili.

Może mój tata był lepszym człowiekiem od swojej żony, ale ostatecznie cechowała go próżność.

— To będzie również twoje oficjalne wystąpienie w rodzinnym gronie po powrocie — dodała matka, zwracając się do mnie. — Dlatego nie przynieś nam wstydu jakimś wybrykiem.

I oto sedno myślenia tej rodziny. Nasz, a przynajmniej mój, udział w bankiecie nie wynikał z chęci rodziców, byśmy im towarzyszyli, tylko z obawy przed tym, jak to będzie wyglądać, jeśli się na nim nie pojawimy. Bo w ich świecie opinia publiczna była jedyną, która się liczyła.

Rozdział 5.

Sny były pełne niewiadomych. Powstawały z pozornie nieznaczących, widzianych kątem oka obrazów, a niektóre ich elementy składały się ze skrawków wspomnień. Te najgorsze koszmary wydobywały się z krzyku, który w nas narastał.

— Przykro mi, Leah — odezwała się opiekunka naszego skrzydła. — Nie mam dla ciebie żadnych listów.

Zacisnęłam powieki, starając się odgonić łzy; kiedyś w końcu przestaną płynąć. Nadzieja, że dostanę od niego odpowiedź, nikła z każdym mijającym tygodniem.

Chciałam tylko wiedzieć, że to rozumie — wyjechałam dla niego.

Pobudka nadeszła gwałtownie wraz z głośnym dźwiękiem stojącego na szafce nocnej budzika. Przez chwilę po prostu leżałam i spoglądałam w biały sufit, gdy mój oddech się normował, a serce jeszcze biło nierówno podburzone wspomnieniem snu.

Poranna toaleta zajęła mi zaskakująco niewiele czasu, bo postawiłam na naturalność — nie nałożyłam makijażu ani nie zrobiłam niczego specjalnego z prostymi włosami. Jedynie przerzuciłam grzywkę na jedną stronę i wpięłam w kosmyki trzy wsuwki. Później ruszyłam na parter.

— Hej — mruknęłam na powitanie Leo, który jadł płatki z mlekiem przy blacie kuchennym.

— W nocy zawitała do kogoś wróżka. — Skinął brodą w kierunku krańca granitowego blatu.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, i podeszłam do wskazanego miejsca. Okazało się, że leży tam fiszka z napisaną odręcznie przez ojca notatką: „Na dobry powrót”. Pod kartką zauważyłam kluczyki do mercedesa.

Nie umiałam ocenić, czy ten gest był szczery. Istniały dwie opcje: tata dbał o wizerunek idealnej rodziny albo wręczył mi niewinny podarek. Naprawdę żałowałam, że za każdym razem muszę podawać w wątpliwość motywy stojące za ofiarowaniem mi przez rodziców prezentu. Moją pierwszą myślą nie było: „tata rozpieszcza ukochaną córkę”. To nie mogła być prawda, bo on był zbyt słaby. Czy odrzuciłam prezent?

Do diabła, nie.

Byłam hipokrytką?

Może tak, ale nigdy nie uważałam się za anioła.

Chwyciłam pospiesznie jabłko, pożegnałam się z Leo i wyszłam przed dom, gdzie czekał na mnie samochód prosto z salonu, na widok którego szybciej zabiło mi serce. Zapach nowości i skórzanego obicia foteli były pierwszymi, jakie uderzyły we mnie po otwarciu drzwi. Usiadłam za kierownicą, z rosnącym podekscytowaniem włożyłam kluczyki do stacyjki i odpaliłam silnik. Docisnęłam gaz, z uwielbieniem wsłuchując się w warkot silnika. Niestety moja radość szybko wyparowała, gdy wjechałam na teren Loyola High School. Bańka prysła i prawie dorobiłam się wgniecenia na masce nowego auta.

— Co, do kur…! — wrzasnęłam, naciskając hamulec.

Jakiś imbecyl zajechał mi drogę, bo znajdował się po nieodpowiedniej stronie. Nawet się nie zastanowiłam, co robię — automatycznie otworzyłam drzwi i wychyliłam się z pojazdu.

— Czy ciebie do reszty pogięło?! — Mój krzyk rozniósł się po dziedzińcu i słychać go było chyba wszędzie mimo panującego wokół dużego hałasu.

Przystojna buźka, zawadiacki uśmiech i zmierzwione blond włosy: pakiet playboya rodem z filmów dla podnieconych nastolatek.

Chłopak wsparł ramię o otwarte drzwi swojego samochodu, eksponując zdobiący jego skórę tatuaż rekina.

— Dwa razy w ciągu niecałych dwudziestu czterech godzin? — odezwał się wręcz śpiewnym tonem. — Jeszcze pomyślę, że chcesz mnie skrzywdzić.

— Nawet nie kuś — warknęłam. — Masz klapki na oczach czy szukasz śmierci? Patrz przed siebie, durniu.

Rozbrzmiewające za mną klaksony zmusiły mnie do ponownego usadowienia się na fotelu kierowcy. Wyminęłam blondyna, który już dwukrotnie prawie doprowadził do wypadku, i zaparkowałam kawałek dalej.

— Przechodząca koło nosa anonimowość to suka. — Spojrzałam na prawo, gdzie stała Hope z beznamiętną miną. — Chyba nie potrzeba ci przyjaciół braciszka, żeby narobić zamieszania.

Z tymi słowami ruszyła przed siebie, blokując własny pojazd za pomocą pilota.

Większość lekcji przesiedziałam w ostatnich ławkach, gdzie bez ustanku rysowałam w szkicowniku. Materiał, który przerabiano na zajęciach, zdołałam zaliczyć w Kanadzie, dlatego mogłam nie przywiązywać zbytniej wagi do tego, co mówią nauczyciele. Z kolei na przedostatniej godzinie wypadło mi okienko, które musiałam jakoś wykorzystać. Nie byłam przyzwyczajona do takich przerw, bo w szkole prywatnej ich nie miałam. Ale nie zamierzałam narzekać. Ruszyłam ku bibliotece, w której mogłabym zająć się dalszym rysowaniem. Niestety okazała się zamknięta, przez co zostałam zmuszona do bezcelowego tułania się po Loyola High School. Puste korytarze były przyjemną odmianą — bez krzyków i przepychających się ludzi.

Szkoła dzieliła się na trzy skrzydła: jadalne połączone z lekcyjnym oraz osobną strefę sportową, do której zaliczała się hala i ogromne boisko do futbolu będące chyba największą chlubą tutejszego liceum, zważywszy na liczne sukcesy drużyny. Lekkoatleci zresztą nie byli daleko w tyle. Nie musiałam być uczniem od dawna, by wiedzieć, że Hope była zawodniczką na miarę światową — każdy o tym gadał. Nie gorsza od reszty grupa pływacka miała do dyspozycji nowoczesny pawilon, gdzie obecnie się znajdowałam. Zapach chloru był dla mnie prawie jak woń farb. Lubiłam pływać, ale nie interesowałam się tym zawodowo, traktowałam pływanie raczej jako odskocznię od problemów. Nie przeceniałam swoich umiejętności, bo do stopnia konkursowego dużo mi brakowało. Wolałam pozostać przy brudzeniu się podczas malowania, niż codziennie marszczyć się jak suszona śliwka.

— Przyzwyczaiłem się do fanek, ale nie brałem młodszej siostry Prestona za stalkerkę. — Tuż za moimi plecami rozbrzmiał męski głos.

Przeniosłam wzrok z niebieskiej powierzchni basenu wprost na roznegliżowaną klatę.

— Ty. — Zmrużyłam powieki, patrząc na intruza.

— Damon. — Wyciągnął dłoń w niemal pojednawczym geście.

Obrzuciłam go taksującym spojrzeniem sugerującym, że doskonale pamiętam o jego występkach. Nie speszył się moim ociąganiem się, jedynie wyczekująco uniósł brew.

— Powiedz jeszcze, że Salvatore. — Przewróciłam oczami, gdy uścisnęłam jego dłoń.

— Niestety, Rogers — powiedział, przyjmując moją kpinę z uśmiechem, który zapewne sprawiał, że laski zrzucały majtki.

— Leah Preston — odparłam, choć pewnie miał tego świadomość, skoro wiedział, kim jest mój brat. — Jeśli ponownie zajedziesz albo zajdziesz mi drogę, nie wcisnę hamulca.

— Sprawiedliwie, mała Preston. — Kiwnął głową. — Powiedzmy, że nie należę do najostrożniejszych osób stąpających po tej planecie.

— W to nie wątpię — mruknęłam ironicznie. — Byłam tego świadkiem.

— Czy ty ze mną flirtujesz? — zapytał niskim głosem.

— Gdyby tak było, moje palce niby przypadkowo dotknęłyby twojej skóry — oznajmiłam, jednocześnie przesuwając opuszkiem od łokcia do nadgarstka Damona. — Robiąc ten ruch, zbliżyłabym się trochę do ciebie. — Miałam jego pełną uwagę. — Ale tak nie jest. — Uszczypnęłam go, na co odskoczył gwałtownie. — Nie schlebiaj sobie, zarozumiały draniu.

Zaskoczona mina chłopaka sekundę później ustąpiła miejsca rozbawieniu, które przekształciło się w wybuch śmiechu.

— Oficjalnie ogłaszam, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi, mała Preston.

— Trzymam się z dala od kłopotów, Rogers.

Skrzyżowałam ręce na piersi, a on zamilkł w niemym skupieniu. Po chwili wyminęłam go zdecydowana zakończyć tę krajoznawczą wycieczkę po szkole. Wtedy też dotarło do mnie jego wołanie.

— Nie każde kłopoty są złe!

Ruszyłam na korytarz zdeterminowana, żeby zapomnieć o słowach Damona, ale to nie było łatwe. Prawda nigdy nie jest łatwa do przełknięcia.

Chciałabym powiedzieć, że nie miał racji. Tylko że wtedy przekreśliłabym całe moje dzieciństwo. U boku Isaaca co rusz wpadałam w kłopoty. Zbyt ciekawa świata, by tkwić w zamknięciu. Więc chwyciłam się chłopca, który uwierzył we mnie, nim sama się tego nauczyłam.

Cztery lata później stałam na opustoszałym korytarzu przed drzwiami sali muzycznej, wpatrując się przez szybę w wytatuowanego chłopaka i bezskutecznie doszukując się w nim podobieństwa do tamtego dziecka. Cały czas próbowałam znaleźć cień chłopca, którego znałam. Isaaca, który uratował mnie przede mną samą. Z tym że jego już nie było. Nie miałam pojęcia, co się stało z moim Isaakiem, bo nieświadomy obecności widowni nastolatek siedzący przy bębnach nie należał do mnie. Tak naprawdę Isaac chyba nigdy nie był mój. Zastanawiałam się, skąd wzięła się tkwiąca w nim wściekłość, którą ukazywał przy każdym uderzeniu pałeczek o talerz. Klawisze fortepianu zastąpił głośną perkusją — ona lepiej pasowała do jego nowej osobowości.

Odwróciłam wzrok od Isaaca. Byłam przerażona tym, jak ścisnęło się moje serce, gdy odchodziłam od sali muzycznej. To, co zostało zamknięte na dnie mojej duszy, pchało się ku powierzchni.

Niedzielny poranek rozpoczęłam dosłownie pod wodą. Tutaj też zastał mnie Leo, który stanął przy brzegu basenu.

Wynurzyłam się, przetarłam oczy dłonią i dostrzegłam zniecierpliwioną minę brata.

— Zbieraj się — powiedział Leo. — Najwyższy czas, żebyś ruszyła tyłek poza granicę szkoły i domu.

W obliczu jego determinacji na nic zdały się moje protesty. Nawet fakt, że nakłaniał mnie do wyjścia przez ponad trzydzieści minut, nie zepsuł mu humoru. Za wszelką cenę chciał, bym przekonała się do jego przyjaciół — moja izolacja ewidentnie go niepokoiła. Może dla mnie też byłaby problemem, gdybym nie poznała konsekwencji własnych czynów. Tych, z którymi musiałam się mierzyć przez jednego z nich. W świecie Prestonów niezależność miała swoją cenę, a ja nie czułam się na siłach, by ponownie ją zapłacić.

Był jeszcze nieodłączny element mojej przeszłości. Nie czerpałam żadnej przyjemności ze spędzania czasu z Isaakiem Cloneyem, który teraz najwyraźniej był częścią paczki Leo. Mój brat zdawał sobie sprawę, że dawniej byliśmy blisko, ale nie miał pojęcia, co mnie zmieniło. Wiedział jedynie, że Isaac jest zakazanym tematem. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek się zaprzyjaźnią, ale też nigdy nie chciałam, aby moje przeżycia oddziaływały na jego osądy. Od lat nie przynależałam do Los Angeles — nie miałam prawa wpływać na kontakty mojego brata. Momentami pragnęłam mu o wszystkim powiedzieć. Cholera, pragnęłam wykrzyczeć, jak bardzo Isaac mnie zniszczył. Wrzeszczeć, by uświadomić wszystkim, jak toksyczna jest moja matka. A potrafiłam wyłącznie przywołać na usta sztuczny uśmiech.

Godzinę później stałam wbrew sobie w hałaśliwym parku rozrywki zwanym Disneylandem. Moja początkowa niechęć zmalała, gdy poczułam w sobie podekscytowaną dziewczynkę i zarazem poszukującą wszędzie inspiracji artystkę. Może przyjście tutaj nie było takim złym pomysłem. Obserwowałam rzeźbę z brązu przedstawiającą Walta Disneya trzymającego za rękę swoją największą kreację: Myszkę Miki.

Udawałam, że nie widzę stojącego kilka metrów dalej Isaaca. Choć obok mnie znajdowali się Leo, bracia White, Witcher i Charlie razem z Alex, którym zostałam mimochodem przedstawiona w szkole, jedyną osobą, na której potrafiłam się skupić, był on. Evan, który zdawał się najbardziej zafascynowany tym miejscem spośród całej grupy, kłócił się z Nathanielem. Wszystko z powodu punktu, od którego mieliśmy zacząć trasę. Gdy zebrani powoli dochodzili do porozumienia, gdzie najlepiej rozpocząć wycieczkę, Asa z Hope ulotnili się do kawiarni nieopodal.

— Dzielimy się na dwa obozy — podsumował dramatycznie Evan — na zdrajców oraz tych, którzy pójdą za mną.

Słuchałam jego paplaniny jednym uchem, skupiając uwagę na otaczających mnie budynkach. Każdy z nich odzwierciedlał inny świat. Miałam na myśli nie tylko atrakcje, które mogłam dostrzec z oddali, ale również szczegóły poszczególnych sklepów. Cały wygląd Disneylandu był bajkowy — pobudzał wyobraźnię, docierając do wewnętrznego dziecka ukrytego w każdym z nas.

— Leah?

Spojrzałam na Nate’a, który wyraźnie czekał na moją odpowiedź.

— Z kim idziesz?

— Nie zawiedź mnie, ulubienico numer dwa — powiedział poważnie Witcher, na co uniosłam brew.

Rozejrzałam się po formujących się grupach i dostrzegłam, że Isaac stoi bliżej White’a. W tym momencie podjęłam decyzję. Chciałam być jak najdalej od niego.

— A istnieje szansa, że jak cię wybiorę, to się przymkniesz? — mruknęłam w kierunku Evana, który uśmiechnął się wręcz triumfalnie, świadomy, jakiego dokonałam wyboru.

A prawdą było, że podchodziłam do tego obojętnie — jedynie jego obecność pozwoliła mi wybrać.

Swoją podróż po parku rozrywki rozpoczęliśmy od świata kosmitów — Tomorrowland stanowił kwintesencję szaleństwa. Z kolei Buzz Lightyear Astro Blasters był idealnym miejscem dla maniaków