Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzinne porachunki jeszcze nigdy nie były tak niebezpieczne. Lorenzo Moretti może poszczycić się nie tylko kilkoma milionami schowanymi w ogródku i kolejką pięknych kobiet czekających na każde jego skinienie. Jego największą dumą jest nazwisko. Moretti oznacza życie lub śmierć – w zależności od tego czy jest się z nim, czy przeciwko niemu. Tymczasem na jego ojca, bossa włoskiej mafii, który zwykle był o krok przed wszystkimi, ktoś śmiał podnieść rękę. Lorenzo musi rozwikłać zagadkę nasilających się ataków na głowę rodziny, bo inaczej słono za to zapłaci. Niespodziewanie na jego drodze pojawia się długonoga blondynka. Nad zniewalającym pożądaniem tych dwoje nie da się zapanować. Jest tylko jeden problem. Romans z tą kobietą zaprzepaści jego wszelkie nadzieje na bycie Donem. Czy dla miłości warto ryzykować?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala
Redaktor prowadzący: Marta Burzyńska
Redakcja: Barbara Wrona
Korekta językowa: Katarzyna Mróz-Jaskuła
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Konwersja do wydania elektronicznego: P.U. OPCJA
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WARSZAWA 2022
Wydanie I
ISBN: 978-83-66-521-78-0
Rodzina.
Nasza sprawa.
Tak właśnie można by przetłumaczyć włoskie słowa La Cosa Nostra. Można by, ale nikt tego nie robi, bo byłoby to kolosalne niedopowiedzenie.
Rodzina dla Włochów znaczyła więcej niż tylko żona, mąż i dzieci.
Nasza sprawa nie toczyła się wyłącznie wokół domowników czy najbliższych z rodziny. Bo do niej mógł przynależeć każdy Włoch, jeśli wykazał szczerą chęć i szacunek dla najwyżej postawionego w rodzinie.
Musiał być przyjacielem bossa i zawsze w ramach przyjaźni stawić się na jego polecenie. W zamian mógł prosić, o co tylko chciał, a on – Don, był w stanie to spełnić. Nikt nie pytał jak, bo nie mógł liczyć na odpowiedź. Don miał swoje metody i koneksje, nie takie proste i publiczne, by zwykły szaraczek mógł o nich wiedzieć.
Nasza sprawa natomiast oznaczała całe przedsięwzięcie, na którego czele stał Don – Cesare Moretti.
To on był głową wcześniej wspomnianej rodziny. To on wydawał rozkazy, a inni bez zająknięcia je wykonywali, gdyż nie chcieli, by spadł na nich jego gniew.
Prowadził legalne interesy, ale tych nielegalnych było zdecydowanie więcej i były one bardziej dochodowe. Owocowały nie tylko pieniędzmi, ale przede wszystkim szacunkiem i strachem. Wszyscy doskonale wiedzieli, że gniewu Dona trzeba było się bać najbardziej, bo niósł za sobą piorunujące wydarzenia.
Tak pokrótce wyglądał świat, w którym wychowywało się trzech jego synów i jedna córka.
Fabio.
Edmondo.
Lorenzo.
Camilla.
Wszyscy z pokolenia Morettich.
I każdy z nich był dumny z noszenia tego nazwiska, no może poza Camillą.
Był piątek. Młody Fabio wyobrażał sobie, że inaczej spędzi ten dzień. Jednak siedział razem z braćmi i ojcem w zamkniętej piwnicy. W rękach trzymał ulubionego gnata i obracał go co jakiś czas wokół palca. GSz-18, kaliber dziewięć milimetrów, wyprodukowany w Rosji. Nie rozstawał się z nim. Był poręczny i mógł go schować prawie wszędzie. Teraz nie potrzebował niczego większego.
Facet, który wisiał pod sufitem głową w dół, wydawał mu się niegroźny. Może nawet był pomyłką. Nie wyglądał na płatnego zabójcę, ale Edmondo uparł się, że to ten, a przewrażliwiony ojciec chciał pozbyć się człowieka, który czyha na jego życie.
– Gadaj, kto cię nasłał – mówił do niego Lorenzo, bawiąc się ogniem przy skórze winnego. Podpalał różne miejsca, a smród spalenizny unosił się w powietrzu. Przywykli już do jego metod, a Fabio nie miał odruchów wymiotnych, jak za pierwszym razem.
Mężczyzna jęczał, krzyczał, ale wciąż nie powiedział tego, na co czekał Don. Nie przyznał się.
– To wciąż za mało – odezwał się, wstając z wygodnego fotela, sprowadzonego tu specjalnie dla niego. I w takich paskudnych warunkach on miał kawałek swojego majestatycznego życia. Nawet jeśli był to tylko fotel niczym z królewskiego dworu.
– Ja chciałem mu odciąć stopę, ale wygrał pomysł Lorenzo – powiedział Edmondo niezadowolony z bezczynności. Stał tak jak i Fabio, czekając na rozkaz. Dochodziła już trzecia godzina przesłuchań i jak do tej pory ofiara straciła kawałek skóry i zyskała liczne oparzenia, wciąż nie zdradzając, kto kazał szpiegować Dona.
– Bo podpalanie jest najefektywniejsze. – Najstarszy z braci wzruszył ramionami. Zazwyczaj ofiary nie wytrzymywały takiego bólu i za którymś razem mówiły wyłącznie prawdę. Nikt nie chciał doznać oparzeń na całym ciele, a Lorenzo był gotów im to zagwarantować, jeśliby milczeli.
Lo odszedł na bok, kiedy Cesare wziął pistolet do ręki.
Każdy z nich miał swój fetysz w takich sytuacjach. Don lubił pociągać za spust. To było najczystsze rozwiązanie, no może czasami ubrudził swój szyty na miarę garnitur, ale nie cuchnął przy tym jak Lo, który po nocy spędzonej z ofiarą pachniał jak opiekany kurczak.
– Nie lubię, kiedy się do mnie strzela. Jakoś w ogóle nie przepadam za ludźmi, którzy próbują mnie zabić, a to już trzeci napad na mnie w tym miesiącu. Kto jest za to odpowiedzialny? – zapytał, a kiedy odpowiedziała mu cisza, strzelił facetowi w stopę.
– Ja nic nie wiem. Kazano mi stać w tamtym miejscu i dano mi za to pieniądze. Nawet nie wiem, kto to był. Potrzebny mi był hajs – łkał.
Edmondo widział go już kilka razy podczas napadów na Dona. Do tej pory nie udało się go schwytać, bo pojawiał się dosłownie na kilka chwil i znikał. Teraz było inaczej.
– To robi się już nudne – powiedział Fabio. – Przecież ten facet zlał się w majtki! Jeszcze trochę i będzie tu płakał. To nie on. Ktoś go podstawił.
Cesare spojrzał na syna, który zakłócił mu przebieg przesłuchania. Był najmłodszy i lubił dużo gadać. Zwłaszcza wtedy, kiedy Don oczekiwał od niego ciszy.
– Pozbądźcie się go – zarządził i wyszedł.
Fabio nie miał zamiaru spędzać tu kolejnych godzin przy braciach, którzy z chęcią użyliby jeszcze swoich metod na tym biedaku. Zanim Lo złapał nową zapalniczkę, a Edmondo tępy nóż, strzelił mężczyźnie w głowę. Śmierć przyszła od razu.
– Może by jeszcze coś powiedział. – Edmondo rzucił nóż na stół.
– Wątpię. Po prostu chciałeś się nad nim poznęcać.
Lo wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego. Fabio podejrzewał, że fetysz związany z podpalaniem ludzi wziął się właśnie z tego, że lubił zapalić i zawsze miał przy sobie ogień.
– Zajmijcie się ciałem, ja na dziś mam już dość – powiedział do starszych braci i ruszył przez drzwi do ciemnego i długiego korytarza. Prowadził on do betonowych schodów, które wychodziły na zewnątrz. Fabio otworzył klapę usytuowaną w ziemi i spojrzał na świecący jasno księżyc. O tej porze każda impreza dobiegała już końca. Postanowił więc wrócić do domu i odpocząć po dzisiejszym, pełnym pościgów dniu. Może uda mu się przespać kilka godzin, zanim ojciec czy też któryś z braci wytropią kolejnego potencjalnego podejrzanego.
* * *
Była sobota. Noce takie jak ta, bezchmurne i oświetlone blaskiem księżyca, włoska młodzież spędzała w swoim towarzystwie. Potańcówki u Włochów były równie znane, co włoska pizza i makaron. Dla każdego, starego czy młodego, sobota oznaczała taniec, wino i śpiew. Tutaj nie było to dziwne ani niespotykane, że sześćdziesięcioletnia kobieta, którą można by nazywać babcią, o ile jeszcze mogła, była sprawna fizycznie, tańczyła. Co tydzień spotykała się z podobnymi sobie wiekowo i pląsała w rytm muzyki, tak jak umiała, mając przy tym niezłą frajdę.
Dochodziła już trzecia w nocy, a Camilla Moretti wracała z szalonej imprezy, którą urządziła jedna z jej dawnych szkolnych koleżanek. Nie miała z nimi takiego kontaktu, bo wszystkie poszły na studia. Jedynie ona została w domu, mając za zadanie udowodnić ojcu, że jest na tyle odpowiedzialna i dorosła, by móc wyjechać. Dostała na to rok, ale jej natura nie pozwalała długo być grzeczną. Czasami miała wrażenie, że siedzenie w czterech ścianach potrafiłoby ją zabić, a już na pewno przyprawić o niezły ból głowy.
Bardzo chciała wyrwać się z rodzinnego domu na studia. Nie wątpiła, że z pewnością dostałaby ochroniarza i to może nawet nie jednego. Ojciec nie puściłby jej samej nawet do sąsiadującego miasta, ale jej to nie przeszkadzało. Umiała wykiwać całą rodzinę, więc ochrona nie byłaby zmartwieniem. Czasami zastanawiała się, czy rzeczywiście była obdarzona aż takim sprytem, miała dobrego anioła stróża, czy może to ojciec nie pilnował jej tak pieczołowicie.
Chłopak idący obok niej uparł się, że chociaż odprowadzi ją pod dom. Nie chciała tego, ale wypity alkohol podpowiadał jej, że może być fajnie. Może poczuć się jak zwykła dziewczyna, jak na tych filmach – nie jak córka Dona. Może mieć chłopaka, pokazać go w domu i wybrać sobie męża – tego, którego by kochała. Wszystko to było wielkim marzeniem.
Byli coraz bliżej i zastanawiała się, jak spławić typka, by przejść sekretnym przejściem. Może odstawiłaby teatrzyk, że jej zazdrosny chłopak narobi mu kłopotu i miałaby go z głowy, ale ochroniarze Cesara byli szybsi. Tym razem nie przeszła niezauważona, a paplanina chłopaka przykuła uwagę ludzi Cesara.
– Zostaw ją – ostrzegł facet z pistoletem w ręce. Wyskoczył nie wiadomo skąd, ale nie przestraszyła się go, nie to co jej towarzysz. Była wychowana w takim świecie. To było dla niej normalne. Westchnęła i odeszła na bok od faceta, który niemal się trząsł i to nie z zimna.
– Powiedziałeś już ojcu? – zapytała zła. Czasami wkurzająca była ta nadgorliwość ochroniarzy Dona.
– Czemu moja córka włóczy się po nocy z jakimś obcym facetem? – dobiegł głos Cesara. Był ubrany jak zwykle w elegancki garnitur, a w ręce trzymał gnata. Nie wyglądał jakby był środek nocy i przed chwilą zwlókł się z łóżka. Pewnie załatwiał swoje interesy, a noc była do tego odpowiednią przykrywką.
– Tylko mnie odprowadzał. – Próbowała załagodzić sprawę, ale wiedziała, co nastąpi. Podszedł do nich lekkim krokiem, będąc nadzwyczaj pewny siebie.
– To twoja dziewczyna? – zapytał chłopaka, który bał się oddychać, widząc pistolet. Ciężko było zgadnąć, która odpowiedź byłaby przychylniejsza. Może powinien potwierdzić… albo i nie…
– Nie. Tylko mnie odprowadzał. Nie znam go – powiedziała Cam, mając nadzieję, że to go uratuje.
– Tym lepiej. – Cesare podniósł spluwę i posłał chłopakowi kulę w głowę. Krew rozbryzgała się na jego koszulę i sukienkę Cam. Dziewczyna strzepnęła jej krople, brudząc materiał. Będzie musiała wyrzuć tę sukienkę, a była to przecież Prada. Ojciec będzie musiał znowu dać jej kartę kredytową, by zrobiła zakupy.
– Nie musiałeś tego robić – jęknęła.
– Gdybyś nie uciekła, nic by się nie stało. Trzeba tu posprzątać. – Kopnął ciało, dając do zrozumienia swojemu ochroniarzowi, co ma robić. Za kilkanaście minut zwłoki miały znaleźć się na dnie rzeki.
– Ale ty mi na nic nie pozwalasz – mamrotała, wiedząc, że jej studia oddalały się bezpowrotnie. Będzie gniła w tym domu, dopóki nie zostanie żoną mafiosa. To był dla niej najgorszy z możliwych scenariuszy.
– Co by było, gdybym na coś pozwolił? Jesteś zaręczona, a prowadzasz się z jakimś obleśnym typem. Nie pozwolę, by moje dziecko szwendało się o tej godzinie po ulicach. Czy wy…
– Nie. Żyję jak przykładna zakonnica. Ty do tego doprowadziłeś – przerwała mu zdenerwowana i ruszyła do domu.
Cesare szedł za nią, mówiąc coś pod nosem o nieposłusznych córkach.
Żałowała, że nie zwinęła ojcu auta. Wtedy może ominąłby ją widok śmierci, bo nie zabrałaby ze sobą nikogo.
Zamknęła się w pokoju i przebrała. Musiała odetchnąć. Zaczęła przywykać do zabójstw, ale tym razem nie spodziewała się, że ktoś ją nakryje na wyjściu z domu. I że chłopak, którego nawet dobrze nie znała, umrze, bo nie umiała mu się dobrze postawić i go spławić. Że też zachciało jej się udawać zwykłą dziewczynę!
Zastanawiała się, jak wpłynie na ojca wiadomość o jej kłamstwie, kiedy już będzie musiała wypełnić obowiązek małżeński z mężczyzną, którego jej wybrał. Pewnie się wścieknie i to byłby jego pierwszy raz w życiu. Jeszcze nigdy nie widziała, by ojciec był zdenerwowany, a teraz sama mogła do tego doprowadzić.
Gdyby nie ten romans sprzed ponad roku, nie martwiłaby się. Teraz jej ukochany nie żył, bo przedawkował narkotyki. Camilla czuła się winna, bo powiedziała mu, kim jest jej ojciec. Wyznała, czym się zajmuje, jak zarabia na życie. Głównie zabijaniem. Nie mógł tego znieść i sam się zabił, zanim ich romans odkrył Cesare.
* * *
Niedzielne obiady spędzane we wspólnym gronie były dla Morettich więcej niż świętością. Pielęgnowali tę tradycję z dziada pradziada, bo nic nie spaja tak jak wspólny posiłek w ten nadzwyczajny dzień.
Cesare Moretti jako człowiek wierzący dobrze wiedział, że za swoje czyny raczej nie będzie mu dane oglądać nieba. Dziwiło go to, że on jako człowiek wielu występków wierzył w nie mocniej, niż zwykły obywatel mający większe szanse tam się dostać. Jednak może przez to, ile śmierci widział, brał ją całkiem na poważnie. Nie planował pokutować za swoje czyny, bo nie starczyłoby mu życia. Jedną rzeczą, którą mógł zrobić, by trochę bardziej podobać się Bogu, była rodzina, którą należycie pielęgnował.
Zawsze miał czas dla swoich synów i jedynej córki, choć krnąbrnej i pyskatej.
Uczył ich, że tylko razem coś znaczą, że niedzielne, wspólne posiłki to nie jest wyłącznie tradycja – to obowiązek, mający trzymać ich w zgodzie. A nic tak nie mogło zburzyć rodziny jak niezgoda, której Moretti zawzięcie unikał.
Nigdy nie krzyczał przy wspólnym stole i nie poruszał interesów. Nie złamał tej zasady i teraz też zamierzał się jej trzymać. Nawet jeśli jego córka tak zawzięcie próbowała wytrącić go z równowagi.
– Wychodzę za mąż – oświadczyła z nadzwyczajną wesołością. Udało jej się zwrócić uwagę rodziny, tak jak zamierzała.
Wszyscy popatrzyli na nią niczym na wariatkę, a najmłodszy z braci, Fabio, wybuchł śmiechem. Cesaro skarcił go surowym spojrzeniem. Zazwyczaj nie musiał używać zbędnych słów, dzieci słuchały się go aż nazbyt, oczywiście poza Camillą, do której miał niepoprawną słabość. Pozwalał jej na zbyt wiele i był tego świadomy.
– Usiądź i nie pleć bzdur – poleciła matka.
– Jestem poważna jak jeszcze nigdy wcześniej. Wychodzę za mąż. Jeszcze nie wiem kiedy, ale chciałam wam o tym powiedzieć. I to nie za tego podlotka, którego dla mnie szykujecie.
Mimo swojej zawziętości dziewczyna usiadła, tak jak jej kazała matka. Wiedziała, że z kim jak z kim, ale z Anną lepiej nie zadzierać. Była to bowiem kobieta dość mściwa i jak na żonę potężnego bossa przystało, umiała zaleźć człowiekowi za skórę. Wychowywała się w rodzinie, gdzie władania bronią uczyli się razem z tabliczką mnożenia.
– Biagio to bardzo dobra partia – odezwał się ojciec.
Dziewczyna wcale temu nie przeczyła. Wybrany dla niej facet pochodził z pobliskiej rodziny mafijnej, z którą Cesare pragnął wejść w dość dochodowy biznes, a to małżeństwo byłoby przypieczętowaniem interesu. Byłoby czymś, dzięki czemu rodziny mogłyby sobie w pełni ufać. Co nie znaczyło, że Cesare do tej pory nie prowadził z nikim interesów, bo nie ożenił swoich dzieci. Tylko teraz ten układ miał być o wiele większy. Nie chodziło o miliony, a o miliardy zielonych. Taką cenę trzeba było czymś przypieczętować, najlepiej małżeństwem.
– Ale nie dla mnie – oznajmiła, próbując załagodzić swoje zdenerwowanie.
– Jest niedziela, siedzimy przy stole, czy mogę prosić o należytą kulturę, którą powinniście teraz wykazać? – dopytywała coraz to bardziej zezłoszczona matka.
– Właśnie o takich tematach powinniśmy rozmawiać całą rodziną – mówiła Camilla. – W końcu kiedy miałabym wam to powiedzieć? Nie chcę wychodzić za Biagio.
– Może on też nie jest tobą zachwycony, ale przyjmuje to jako obowiązek – odpowiedział siostrze Edmondo. Z całej ich czwórki był najbardziej powściągliwy w słowach, więc tym zdaniem zwrócił na siebie uwagę innych.
– Obowiązek? – zapytała, podnosząc głos. – Żadna inna dziewczyna nie chciałaby na niego spojrzeć, gdyby nie te jego pieniądze. Ja zresztą nawet z nimi nie chcę.
– Dość już tego – powiedział srogo Cesare. – Zjedzmy obiad.
Camilla zamilkła, bo nic by nie ugrała ze zdenerwowanym ojcem. Jego trzeba było wziąć sprytem, którego Cam miała aż nadto.
Rodzina jadła dalej w ciszy, co jakiś czas wymieniając drobne uprzejmości. Ten dzień zapowiadał się leniwie, tak jak i poprzednie niedziele. Jednak Cesare nie przewidział jednej rzeczy. Tuż po skończonym obiedzie do ich domu wpadł roztrzęsiony Francesco, znakomity prawnik i doradca Dona. Dość młody jak na swoją posadę, ale na prawie znał się najlepiej w tej części kraju. Don wiele się natrudził, by go zatrudnić, jeśli można tak określić łapówkę w wysokości półtora miliona. To przekonało Francesca, by odszedł ze swojej starej kancelarii, w której zaczynał karierę. Czasami pieniądze potrafiły dużo zdziałać.
– Przyjacielu – powitał go Cesare. – Usiądź z nami, moja żona znajdzie dla ciebie miejsce.
Koniec wersji demonstracyjnej.