Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Izę z dnia na dzień zostawia chłopak, który miał być miłością jej życia. Na zaplanowany jakiś czas temu wyjazd do Grecji dziewczyna zabiera swoją długo niewidzianą przyjaciółkę... Bo jeśli cierpieć, to chociaż na gorącej plaży z drinkiem w ręku. W Grecji czekają na nie piękne krajobrazy, wspaniała kuchnia i intrygujące znajomości.
Choć każda pragnie czego innego, wszystko rozbija się o miłość. Czy dziewczyny spełnią swoje marzenia? Czy ułożą sobie życie już po powrocie do Polski, a może wszystko zagmatwa się jeszcze bardziej?
Pełna humoru i dająca wiele do myślenia komedia romantyczna.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
❤ Pierwszy lipca ❤
Obudził mnie zapach deszczu. Drobne krople, niczym posiekane, spadały rytmicznie na moją twarz. Która godzina…? Otworzyłam oczy, a przed nimi ukazało się niebo tak szare, że nie potrafiłam określić pory dnia. Przewróciłam się na bok. Boże, jak zimno. Uniosłam się na kolana, by zamknąć okno. Wczorajsze wino zaszumiało mi w głowie i z powrotem opadłam na łóżko. Chwilę leżałam nieruchomo, a ból przeszywał mnie od prawej skroni do zębów i zdawał się stopniowo zajmować całe moje ciało. Pozostając niemal nieruchomo, starałam się zlokalizować telefon. Niestety w zasięgu ręki go nie było. Najwolniej jak to możliwe, uniosłam się i sięgnęłam pod łóżko. Jest. Odblokowałam ekran, który zaświecił mi prosto w twarz galaktyczną tapetą i godziną 8.07. Równo dziewięć godzin i siedem minut temu zostałam porzucona. Niebo płacze ze mną. Przycisnęłam dłonie do oczu, bo znów zbierało mi się na łzy. Wspomnienie wczorajszego wieczoru nie chciało wyblaknąć – wręcz przeciwnie, z każdą godziną zdawało się coraz wyraźniejsze, jakbym w nim utknęła i musiała przeżywać je coraz głębiej i głębiej, by wreszcie zrozumieć…
– Ale, kurwa! Paweł! Ja cię kocham!
– Tylko że ja nie kocham ciebie.
Odbijało mi się echem w skacowanej głowie.
– Zobacz… ty jesteś niska, ja wysoki, ty lubisz Notting Hill, ja Park jurajski… i jeszcze te twoje biodra…
– Lubię Park jurajski…
– To niczego nie zmienia.
– Poznałeś kogoś?
– No. Ciebie. Po dwóch latach dobrze cię poznałem i nie chcę… – Nie dokończył zdania. Pokręcił głową i westchnął. Patrzył na mnie jak na krnąbrne dziecko, które nie umie uznać racji dorosłego.
– Czego nie chcesz?
– Ciebie, Izka, nie chcę!
– Ale… dlaczego?
– Nie podobasz mi się, po prostu.
– To dwa lata ci się podobałam, a teraz nie…?
– Wiesz, Izka, w sumie to ty mi się chyba nigdy nie podobałaś.
– Nie podobałam ci się… – Zawiesiłam drżący głos. Nie podobałam się nigdy? Nie podobałam się… O Boże. To, co poczułam, nie było łatwe do określenia. Było to połączenie smutku i wstydu, i złości. No i zaskoczenia, bo naprawdę niczego nie przeczuwałam. Czułam się upokorzona, ale nie aż tak, by przestać drążyć. Brzydka dziewczyna prosząca o miłość to ja.
– Ale mówiłeś, że mnie kochasz.
– Może kiedyś tak było.
– To wczoraj jeszcze tak było… – Nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę ze mną zrywa. – Wczoraj mówiłeś, że mnie kochasz.
– Nie, Izka, nie mówiłem. Zapytałaś, czy cię kocham. Co miałem na to odpowiedzieć? To było kurtuazyjne „kocham cię”.
– Kurtuazyjne „kocham cię”… Jest coś takiego?
Wzruszył ramionami. Nie było mu przykro, nie było mu mnie żal, nie czuł się głupio… Był… zirytowany… Tak, to była irytacja: lekko uniesiona brew, przewracanie oczami, westchnienia, ręce niecierpliwie krążące po szyi i podbródku. Ja go irytowałam. Wkurzało go, że nie mógł szybko zerwać.
– Wczorajszy seks też był kurtuazyjny? – Nie potrafiłam odpuścić. Tak się nie robi! Nie zrywa się, mówiąc wcześniej, że się kocha. A jak się zrywa… to na pewno nie tak po chamsku. Nie tak… upokarzająco. – Po prostu trzeba było iść do łóżka na odchodne. Uznałeś za stosowne, aby uprawiać seks z dziewczyną, której nie kochasz, która ci się nie podoba i którą jutro zostawisz! No, kurwa, logiczne!
Milczał, a to milczenie sprawiało, że mój wybuch tracił na mocy i stawał się głupi, uderzający jedynie we mnie. Na nim nie robiło to wrażenia, stał i czekał, aż skończę krzyczeć.
– Nic nie powiesz?
– Ale co mam powiedzieć, Izka? Już powiedziałem, co chciałem.
– To może powiesz coś, czego nie chcesz, ale stosownie byłoby powiedzieć, kurtuazyjnie! Na przykład, że ci przykro, bo wiele nas łączyło, że może zróbmy sobie przerwę, że przemyślmy, że w sumie to ci się podobałam… chociaż kiedyś… – Przy ostatnim zadrżał mi głos i przestałam mówić. Dziwne, ale w tym momencie bardziej niż to, że jestem niekochana, bolało mnie to, że jestem niechciana i nieatrakcyjna.
Czułam się poniżona. Byłam poniżona. A on wciąż patrzył na mnie zupełnie bez skruchy, skrępowania, bez poczucia winy. Przynajmniej tak mi się zdawało. Patrzył na mnie obojętnym wzrokiem. Wyglądał jak Paweł, którego kochałam, ale już nim nie był. Był nieczułym obcym. W końcu, gdy cisza trwała już za długo, zrozumiałam, że to naprawdę koniec. Nie ma nic do dodania. Odwróciłam się i poszłam. Po chwili jednak zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. Stał w tym samym miejscu. Zawróciłam do niego.
– Co? – zapytał zniecierpliwiony.
– Nigdy więcej nie mów do mnie „Izka”!
Głupie to chyba było, ale chciałam coś powiedzieć, a nie wyjść na dziewczynkę, którą można ot tak porzucić. Niestety żadna dobra riposta nie przychodziła mi do głowy i zamiast czegoś mocnego i zadziornego rzuciłam właśnie ten bezbarwny tekst. Niby kiedy miałby jeszcze mówić do mnie „Izka”? Przecież właśnie mnie zostawił, więc raczej nie będziemy się spotykać na cotygodniowe ploty.
Odeszłam i już nie wróciłam. Pozwoliłam uwolnić się łzom. Szłam i płakałam. Bezwiednie skierowałam swe kroki do sklepu nocnego, bo niestety nie jestem oryginalna w radzeniu sobie z trudnościami. Dwie butelki wina i paczka niebieskich papierosów. Od półtora roku nie paliłam. Dla niego. Dla niego też zerwałam kontakt z najlepszą przyjaciółką i teraz nie miałam nawet do kogo zadzwonić.
Obudziłam się w swoim łóżku. Tyle dobrego. Przeleżałam kolejną godzinę, gapiąc się na krople spływające po szybie. Musiałam wstać. Na szczęście istnieje powód, by wciąż podnosić się z łóżka – siku. Wstałam powoli i chwiejnym krokiem zatoczyłam się do łazienki. Po drodze spojrzałam w lustro. Szybko odwróciłam wzrok. Też bym się zostawiła.
Wróciłam do pokoju, przykryłam się kocem, skuliłam ciało w kłębek i gdy już zasypiałam, i gdy udało mi się uspokoić myśli, usłyszałam dźwięk SMS-a. Paweł.
Izka!
Przepraszam. Nie sądziłem, że tak Cię to ruszy. Chcę, żeby było między nami dobrze, mimo że nie jesteśmy już razem. Zawsze będziesz mi bliska.
PS Zachowaj bilety na nasz wyjazd do Grecji. Są dla Ciebie.
Dzięki, kurwa. Sama za nie zapłaciłam, to dla kogo mają być?
Zamknęłam oczy, które znów wezbrały łzami. Mój wybuch rozpaczy przerwał kolejny SMS.
Iza, nie Izka. Wybacz, siła przyzwyczajenia.
Już mi się nawet odechciało płakać. W głowie miałam wciąż te same pytania, które nie dawały mi spokoju, jakbym naprawdę w końcu mogła znaleźć na nie odpowiedzi: Dlaczego on ze mną był, skoro mu się nigdy nie podobałam? Skoro mnie nie kochał? I czemu to odrzucenie tak bardzo boli? Jak to możliwe, że niczego nie widziałam, nie czułam? Przecież znaliśmy się tak dobrze. Dlaczego po dwóch latach zerwał ze mną w tak okrutny sposób? Wiem, nie ma dobrego sposobu na zerwanie, ale ten, który wybrał, był jednym z gorszych. Pasował do pary, która jest ze sobą tydzień, a nie dwa lata! I co z moimi biodrami? Park jurajski? Lubię tylko pierwszą część. Może to była prawdziwa przyczyna? Ta absurdalna wizja pochłonęła mnie… Siedzimy na kanapie, oglądamy beznadziejny sequel Parku jurajskiego, Paweł ukradkiem na mnie patrzy i widzi, jak ziewam, jak przeglądam coś na telefonie, jak mało mnie obchodzi to kalectwo kinematografii, i wtedy decyduje: „Nie mogę z nią dłużej być”. Ten zabawny scenariusz niestety powoli przeradzał się w inne myśli… realne. Zaczęłam grzebać w naszych wspomnieniach i przywoływać obrazy wspólnego szczęścia i mimo całej złości i żalu zaczęłam za nim tęsknić. A gdyby tak poprosić o spotkanie i jeszcze raz przegadać wszystko? Może dałoby się nas posklejać. Może to, co mówił, wynikało ze złości, a złość ze złej interpretacji mojego zachowania? Gdybym tylko do niego zadzwoniła… Z potoku absurdalnych myśli wyrwał mnie mój żołądek. Pognałam do łazienki, by zwrócić jego zawartość razem z tęsknotą za tym, któremu się po prostu nigdy nie podobałam.
❤ Drugi lipca ❤
– Uparcie pragnęłam z tobą być. Uparcie nadal chciałabym z tobą być. Może to i głupie, ale, Boże, jak można tak z dnia na dzień, z godziny na godzinę… już… że to już koniec, że nie ma „nas”, że nawet nie ma „mnie”, bo to, czym byłam, to, kim byłam, to… Izą, dziewczyną Pawła. Izą, którą kocha Paweł. Izą, którą rozbawia Paweł. Izą, której wiecznie zimne stopy grzeją się pod udami Pawła, a jemu to nie przeszkadza. Definiowałam się tobą. I było mi z tym dobrze. Czy mnie denerwowałeś? Często, ale w drobnostkach. Robiłeś fatalną jajecznicę, w ogóle jej nie ścinałeś. Mówiłeś mi mało komplementów, rzadko dawałeś kwiaty, a jeśli, to takie z marketu, wyciszałeś telewizor na reklamach, a ja wolałam, jak wciąż coś szumiało. No i nigdy nie zostawałeś dłużej niż trzy dni z rzędu. – Zgasiłam papierosa na ostatnim zdaniu. Paweł, do którego mówiłam, nagle znikł i teraz słyszałam już tylko I Have Nothing otwierające nocny blok w radiu.
Dlaczego teraz wszystkie piosenki są jakby o nas? Pieprzone radio. Pieprzony Paweł. Pieprzony ojciec. Czemu znowu go w to mieszam? Nie wiem. Bo też jestem popieprzona. Nienawidzę być porzuconą, brzydką dziewczyną. To naprawdę okropne uczucie.
W takich chwilach, choć nie tylko, bo w zwyczajnych też… W chwilach, gdy czuję chaos, gdy myśli mnie zadręczają, nawet te pozytywne… spisuję je. Muszę wypunktować sobie to, co we mnie siedzi, by zobaczyć jakąś regułę w tym bałaganie i złapać dystans. To, co w głowie rośnie do rozmiarów rozsadzających ją, na papierze traci trochę swojej mocy, staje się ciągiem znaków podległych numeracji. Mam nad tym kontrolę. Decyduję, co zapiszę i w jakiej kolejności, co skreślę, co wyróżnię zakreślaczem. Spisane myśli, nawet jeśli są jedynie w pozornym porządku, już tak nie dręczą. Na kartkę mogę popatrzeć z góry, z boku, na ukos. Nieraz po spisaniu czegoś zauważałam, że to śmieszne i głupie, i w sumie nie ma się czego bać ani czym przejmować. Teraz tak nie było, bo cholernie się przejmowałam, ale może po jakimś czasie to też okaże się o tyle nieistotne, że bezrefleksyjnie zapiszę listę zakupów na drugiej stronie.
PIOSENKI, KTÓRE KOJARZĄ MI SIĘ Z PAWŁEM
1. I Have Nothing Whitney Houston – tego nie trzeba chyba tłumaczyć. Poza tym oglądaliśmy razem Bodyguarda w zeszłym roku na walentynki. Co prawda ja płakałam, a on podśmiewał się z Kevina Costnera, ale i tak było romantycznie.
2. Wydłubany miś Czarno-Czarni – w naszym przypadku to on wydłubał to pieprzone sianko.
3. I’d Rather Go Blind Etta James – I would rather go blind, boy, than to see you walk away from me, child…1 i reszta tekstu, która mnie teraz dobija.
4. Dziewczyna z klubu disco Akcent – naprawdę. Wiem, jak to wygląda, ale naprawdę. Ta piosenka już na zawsze będzie mi się z nim kojarzyć. Boże… ale się wtedy śmiałam, łzy mi ciekły po policzkach, gdy tańcząc w samych gaciach, śpiewał dla mnie, żebym się rozweseliła. Miałam fatalny dzień, okres i wszystko było do dupy. Tego wieczoru nocował u mnie, a ja nawrzeszczałam na niego za jakąś pierdołę i weszłam pod koc. Wyszedł z mieszkania, myślałam, że się obraził, ale on postał parę minut na klatce, po czym otworzył drzwi wraz z pierwszymi dźwiękami tej piosenki. Śpiewał, tańczył i rozbierał się, by na finał zostać w samych gaciach i wskoczyć do mnie pod koc. Patrzyłam na niego i myślałam: „Kocham cię, jak ja cię kocham”.
5. Lovers Rock TV Girl – lubiliśmy ją, była jedną z „naszych piosenek”.
Włączyłam sobie każdą z nich. Nie wiem czemu, ale zapętliłam Dziewczynę z klubu disco. Kończyła się i zaczynała na nowo przez godzinę. Jej muzyka i tekst zdawały mi się teraz najsmutniejsze ze wszystkich piosenek kojarzących mi się z Pawłem. Leżałam na łóżku, płakałam i cicho śpiewałam: „Oddałabym chyba wszystko, byś był w mych ramionach…”2.
❤ Trzeci lipca ❤
Stanęłam przed lustrem w kostiumie kupionym specjalnie na wyjazd do Grecji. Jaskrawe palmy na niebieskim tle.
Oto ja: chyba krótkie, szczupłe nogi oraz spore biodra – zawsze myślałam, że kobiece, ale Paweł dosadnie wyprowadził mnie z błędu. Lekko umięśniony brzuch, który zawdzięczam jemu – zmusił mnie, żebym chodziła na siłownię. Nie! Zaraz, nic mu nie zawdzięczam. To ja ćwiczyłam i to moje ciało. Miseczka spore B, pieprzyk na prawym ramieniu, wielkie ciemne oczy i ciemne włosy: obecnie w tłustym koku, ale w normalnych warunkach lekko za ramiona. Ciemna karnacja – nie wiadomo po kim, bo matka biała jak ściana, a ojciec był podobno miedziany. Podobno mój dziadek był Romem. Wszystko „podobno”, bo nie poznałam ani taty, ani dziadka. Mama nie lubi tego tematu i w sumie to tylko w kłótniach z babcią padają jakieś enigmatyczne zwroty na temat jednego i drugiego. Chociaż z karnacji akurat się cieszę.
Punkt ósma mój budzik zadźwięczał. Za godzinę mam być w pracy. Do wyjazdu parę dni, a ja muszę oddać projekt i nikogo nie obchodzi, że z dnia na dzień stałam się nieatrakcyjną porzuconą kobietą. Wczoraj spędziłam długie godziny przy komputerze na wprowadzaniu ostatnich poprawek. To i tak było lepsze niż po raz setny oglądać wspólne zdjęcia. Potem szybka wizyta w drukarni i gotowy. Zdjęłam kostium i włożyłam najmniej wygniecioną czarną sukienkę i czarne baleriny. W ramach higieny umyłam zęby, ale na włosy już nie miałam siły. Zjadłam wczorajszą zimną pizzę i ruszyłam.
W biurze byłam za pięć.
– Masz? – Szef zaatakował mnie już na wejściu.
– Mam. Projekt i załamanie nerwowe. Rzucił mnie chłopak. Paweł, poznałeś go.
– To przykre. W takim razie nie potrzebujesz tego offa od siódmego lipca?
– Serio?
– No serio. Chyba nie jedziesz do tej Grecji? No bo z kim?
I w tym momencie już wiedziałam. Moje wszystkie wątpliwości co do wyjazdu zostały rozwiane. Już wiedziałam… jadę. Nawet jeśli sama.
– Proszę. – Wręczyłam mu wielką teczkę z projektem. – I dla jasności: potrzebuję offa.
Pokręcił zniesmaczony głową i trzasnął drzwiami swojego gabinetu.
Usiadłam przy moim mikrobiureczku, na którym w złotej ramce uwiecznione były chwile mojego szczęśliwego związku. Jednym ruchem wrzuciłam zdjęcie do śmietnika pod biurkiem. Czułam na sobie spojrzenia całej firmy. Jedni patrzyli z litością, inni z kpiną. To niemożliwe, bo przecież nikt nie wiedział o naszym rozstaniu, ale tak czułam… Może wystarczyło na mnie chwilę popatrzeć, by wiedzieć, że zostałam porzucona. Odpaliłam laptop. Dwie wiadomości.
Iza,
przynieś w końcu faktury za ostatni wyjazd!
Księgowość
Znów zapomniałam.
Druga wiadomość:
Szanowna Pani Izabelo,
w sprawie jubileuszowej okładki: Chcę coś z pazurem. Okładka ma pokazać, że jesteśmy bezkonkurencyjni, a nasze tematy są MOCNE. Liczę na Pani kreatywność i szybkość. Terminy gonią.
Łączę pozdrowienia,
Redaktor Naczelny
Michał Żubrowicz
Nic nie mam. Świetnie. Szybko odpisałam:
Panie Michale,
okładka będzie wyjątkowa. Brak mi jedynie pomysłu…
Izabela Bielecka
Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, powiedz prawdę. Głowa opadła mi na biurko. Dźwięk wiadomości. Redaktor odpisał po minucie.
Szanowna Pani Izabelo,
brak Pani pomysłu… Czy da Pani wiarę, że w ubiegłym miesiącu jakaś szalona kobieta, rozpaczliwie próbując u nas publikować, złamała nos mojej sekretarce?
Co za determinacja, co za obłęd.
Inspiracji proszę szukać w otoczeniu!
Łączę pozdrowienia,
Redaktor Naczelny
Michał Żubrowicz
– Izabela, pozwól… – Darek pojawił się w swoich drzwiach i skinął na mnie.
Weszłam, by stanąć przed biurkiem, na którym usiadł, poprawiając swoje siwiejące włosy.
Chwilę patrzył na mój projekt, po czym zdjął okulary i spojrzał mi prosto w oczy.
– Iza, przypomnij… Jakich perfum robisz reklamę?
– Je t’aime.
– A co to znaczy?
Nie chciałam tego tłumaczyć. Nie chciałam nawet w myślach wypowiadać tych słów.
– Coś tam o miłości.
– Iza…
– Kochamcię – wymamrotałam najszybciej jak umiałam.
– I według ciebie tak wygląda kobieta, która kocha? – Odwrócił planszę w moją stronę.
– Może rzeczywiście trochę mnie poniosło.
– Izabela! Przecież to jest jakaś wściekła BABA! Ściska ten flakon, jakby chciała go zgnieść! Zaciśnięte usta… i ten bic!
– Dam do tego hasło: „Tak pachnie siła”.
– Chyba: „Tak pachnie wściekła baba”.
– Za cztery dni wyjeżdżam. Poprawię. Zdążę!
– „Poprawię”? Iza. Tu jest do zmiany wszystko. Począwszy od krwistego tła, kończąc na rozszerzonych nozdrzach tej… kobiety.
Broda zaczęła mi drżeć. Darek wciąż mówił, ale ja już nic nie słyszałam. Patrzyłam przez niego, daleko. Na okno, na to, co za oknem, na chmury, wieżowce i dalej, na to, co za nimi. Byłam na łące kwietnej. Leżałam. A nade mną krążyły sępy…
– Izabela.
Krążyły, a ja czekałam, aż zaczną mnie rozszarpywać.
– Iza!
Ocknęłam się.
– Gdzie jesteś?
– Daleko stąd, szefie.
Podszedł do mnie i złapał za ramiona. Potrząsnął mną delikatnie.
– Spójrz na mnie.
Podniosłam wzrok.
– To – wskazał na plakat mojej wściekłej BABY – powiesimy tu. – Podszedł do ściany za swoim fotelem, zdjął nadmorski pejzaż i wbił mój projekt w haczyk. – Żeby w końcu mnie się bardziej bali.
Uśmiechnęłam się, wycierając oczy.
– A ty – mówił dalej – jedź do tej Grecji. Odpocznij. Perfumy zrobi Agnieszka. Tylko ją wprowadź. Wrócisz i dam ci najlepsze projekty. Halo? Kiwnij głową.
Kiwnęłam, bo naprawdę nie miałam siły robić tych cholernych perfum. Aga była moją konkurencją, ale trudno, tym razem nie dałam rady.
– Ale Żubrowicza nie oddam.
– Dobrze. Nie oddasz. Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
Chwilę zastanawiałam się, czy wypada o to prosić, jednak poczucie beznadziei wzięło górę i zapytałam:
– Przytulisz mnie, szefie?
Podszedł do mnie. Rozłożył szeroko ramiona, a ja się w nie wtuliłam i rozpłakałam. Silnie trzymał moje ciało, które dygotało. Idealnie wykrochmalona koszula obcierała mój policzek, gdy wycierałam w nią łzy. Tak mi było dobrze w jego ramionach. Zawsze brakowało mi ojcowskich ramion, a w takich sytuacjach najbardziej.
❤ Czwarty lipca ❤
Dostałam wolne już od dzisiaj. Za trzy dni moje wakacje. Juhu. Obudziłam się po dziesiątej. Nim wygrzebałam się z łóżka, rozejrzałam się po moim malutkim mieszkaniu. Niewielki stół, a na nim brudne szklanki i talerze. Dwa małe krzesła z poduszkami. Aneks kuchenny, malutka łazienka, miniaturowy balkon, jednoosobowe łóżko. Zawsze nam tu było ciasno razem… Nieduży telewizor i wielka szafa. Jedyna duża rzecz w tym mieszkaniu to czterodrzwiowa szafa. Jak tu cicho… Paweł bywał u mnie prawie codziennie. W zasadzie to rzadko siedziałam tu sama. Nie lubiłam tego, bo nachodziły mnie smętne myśli, nic mi się nie chciało, a tak prozaiczne czynności jak zrobienie obiadu czy prasowanie ubrań wydawały mi się bez sensu. A teraz wizja „bycia samą” zdawała się wieczna… Z rozmyślań wyrwał mnie telefon.
– Tak, mamo?
– Cześć, Izuś, jak tam?
– Dobrze – odpowiedziałam bez zastanowienia, tak jak zawsze odpowiada się na pytania z serii: jak tam, co tam, jak jest, co u ciebie.
– Spakowana?
– No właśnie się pakuję.
– A Pawełek?
– Halo? Mama? Halo? Chyba znów nie masz zasięgu na tej wsi…
– Iza. Iza?
– Halo? Nic nie słyszę.
Rozłączyłam się. Perfidne, ale nie chcę o nim gadać. Zwłaszcza z nią. Jej histeria jest mi teraz najmniej potrzebna. Jak ja go nienawidzę. Dobra, to nieprawda. Chciałabym go nienawidzić i rzucać teksty w stylu: „Nie wie, co stracił”, „Frajer”, „Jeszcze wróci na kolanach”, ale tak naprawdę tęsknię i nie wierzę, że wróci. Wcale nie uważam, że jest frajerem, i myślę, że to ja straciłam. On nie.
PAWEŁ – ZA CZYM TĘSKNIĘ NAJBARDZIEJ
1. Za tym, żeby go przytulić, wtulić się w niego, poczuć jego zapach, skórę na mojej skórze.
2. Za śmiechem. Uwielbiam jego poczucie humoru. Rozśmieszał mnie średnio dwa razy dziennie. Celowo i nie. Czasem śmiałam się po prostu z jego wyrazu twarzy, komentarzy na filmie, ze sposobu, w jaki próbował kroić chleb, albo z nieporadności technologicznej.
3. Za jedzeniem pizzy w nocy. To był nasz rytuał. Raz w miesiącu musieliśmy zjeść pizzę w nocy. Zamawialiśmy tuż przed zamknięciem restauracji, szybko się kochaliśmy, a potem jedliśmy pizzę i oglądaliśmy głupoty w telewizji. Raz dostawca przyjechał, gdy byliśmy w trakcie. Często to potem wspominaliśmy.
4. Za jego: „Izka, nie wkurzaj mnie!”.
5. Za nim całym!
Koniec. Muszę się spakować. Wstałam i sennym krokiem poszłam po stołek. Wspięłam się na nim jeszcze na palce, by otworzyć pawlacz. Owiały mnie kłęby kurzu. Zlokalizować walizkę… Jest. Chwyciłam za rączkę, a ona ani drgnie. Coś ją musiało przygnieść. Szarpnęłam mocno. Nic. I jeszcze raz! Wreszcie puściło, a ja tym samym straciłam równowagę i spadłam ze stołka. Walizka na mnie. Dostałam w głowę jej najtwardszą częścią. Leżąc na podłodze, dotknęłam czoła, które potwornie bolało. Będzie guz. Zepchnęłam z siebie walizę, rozmasowałam żebra. Oprócz walizki spadło coś jeszcze – drewniane pudełko średnich rozmiarów. To musiało mnie walnąć w ten głupi łeb. Dobrze wiedziałam, co to jest… „Pudełko wspomnień”. Założyłyśmy je z Angelą jeszcze w podstawówce. Trafiły tam wszystkie ważne papierki po cukierkach, liściki pisane na lekcjach, ususzone kwiatki, zdjęcia, bilety do kina… Wszystko, co nam przypominało o czymś, o czym nie chciałyśmy nigdy zapomnieć.
Otworzyłam wieczko. Dotarł do mnie zapach lawendy i wosku, a z pudełka wyleciały powoli białe pyłki. Coś tu musiało zakwitnąć i przekwitnąć. I rzeczywiście zapach lawendy nie był przypadkowy – wzięłam do ręki ususzony i związany kokardką bukiecik. Pamiętam ten dzień, ogród jej babci… Zajrzałam do pudełka. Moją uwagę przykuła czerwona koperta. Wzięłam ją do ręki. Była wygnieciona i przetarta w wielu miejscach. W środku kartka pocztowa, wypisana dziecięcym pismem.
Kochana Izuniu,
Nad możem jest super. Kompiemy się i jemy lody.
Jemy też dużo frytek. Kupiłam ci kałczuka.
Pozdrów mamę od mojej mamy.
Angelika
Ale byłam głupia… Tyle lat przyjaźni zmarnowane dla faceta, który mnie zostawił… Już od roku nie miałam kontaktu z Angelą. Raz przypadkiem widziałam ją na przystanku, ale szybko zawróciłam, żebyśmy na siebie nie wpadły. Paweł jej nie lubił. Od początku. Pewnie dlatego, że i ona nie lubiła jego. Powtarzała: „On mi się nie podoba. Nie jest szczery, Izunia. Cwaniak. Typowy cwaniak”. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego niby Paweł to typowy cwaniak ani co w nim nieszczerego, czym bardzo mnie drażniła. Po prostu tak czuła od pierwszego spotkania z nim. Jakoś jednak to wszystko łączyłam, starałam się ich godzić. Aranżowałam wspólne imprezy, wyjścia do kina, pubu i zdawało mi się, że czasem jest nawet fajnie. Minął rok. Pewnego wieczoru przyszła do mnie bez zapowiedzi. Gdy tylko zobaczyłam ją w drzwiach, wiedziałam, że coś się stało.
– Iza… – zaczęła. To musiało być poważne. Bardzo rzadko mówiła do mnie „Iza”. – Coś się wydarzyło. Paweł…
– Co z nim?! – Serce mi stanęło, a w głowie już miałam obrazy jego zmasakrowanego ciała. Zawsze się bałam, że ktoś mi zginie, że coś się stanie, że stracę bliskich. Nieznane numery odbierałam z myślą, że po drugiej stronie usłyszę, że Paweł, mama, babcia, Angela… ulegli wypadkowi, że nie żyją. Gdy któreś z nich nie odbierało dłużej niż kwadrans, w głowie tworzyłam wizje ich śmierci i mojego życia po niej. Teraz poważny ton Angeli był dla mnie jednoznaczny: z Pawłem jest źle.
– Powiem to wprost i szybko. Paweł cię zdradza. Przysięgam. Widziałam go z jakąś dziewczyną.
Zamarłam. Poczułam, jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch. Angela minęła mnie, weszła do mieszkania, wzięła szklankę z szafki i nalała sobie wody z kranu. Łapczywie wypiła całość. Teraz zauważyłam, że ciężko oddycha i jest spocona. Chyba tu biegła. Spojrzała na mnie.
– Na Zbawiciela, przysięgam. Widział mnie, więc wie, musi wiedzieć, że ci powiem. Nie wiem, kim ona była. Pierwszy raz ją widziałam, nikim od nas. Powinnam podejść, ale spanikowałam i uciekłam. To była typowa suka z cycami na wierzchu! Ale to nieistotne. Nie możesz z nim być! Iza! – Podeszła do mnie, rozkładając ręce. Odsunęłam ją.
– Iza… Co ty?
– A ty?
– Nie wierzysz mi? – spytała. Nagle miała łzy w oczach. – Oszalałaś? Po co miałabym kłamać? Nie cierpię go, ale bez jaj… wiesz, że nie wymyśliłabym czegoś takiego, nie raniłabym cię dla własnego kaprysu. Iza!
„Czy ja jej wierzę?” Zastanawiałam się. Angela nigdy go nie lubiła i wciąż na niego gadała, ale z drugiej strony… Nie, nie ma drugiej strony. Paweł by tego nie zrobił! Nie on. Nie wiedziałam, czy jej wierzyłam. Na pewno nie chciałam. Nim zdążyłam odpowiedzieć sama przed sobą, czy wierzę, do mieszkania wpadł Paweł.
– Co tu robisz?! – rzucił wściekły do Angeli. – Wynoś się! – Szarpnął ją za ramię.
– Zostaw mnie! – krzyknęła. – Pieprzony świniak! Sam się wynoś! Nikt cię tu nie chce! Ja od zawsze, a ona od teraz.
– Izka! Ona chce nas skłócić. – Podszedł do mnie i chwycił mocno za twarz. – Ona chce nas skłócić od początku. Wiesz, co dziś zrobiła?! Chciała mnie uwieść! Odrzuciłem ją i powiedziała, że pożałuję. Nie wiem, co ci naopowiadała, ale…
– Żałosne! Niedobrze mi na myśl, że mogłabym cię chociaż dotknąć. Iza, wiesz, że go nie znoszę! Jak mogłabym go uwodzić!?
Tak, nie znosisz… ale dlaczego? Boże… może właśnie z zazdrości. Angela była śliczna. Blondynka o delikatnych rysach, miała w sobie tyle seksapilu… Nie chodzi o to, że ubierała się wyzywająco. To po prostu w niej było. W jej spojrzeniu, ruchach, śmiechu. Była taką dziewczyną, która musiała się podobać. Może nie mogła znieść, że to ja z nim byłam? Paweł złapał mnie za ramiona. Wyrwałam mu się i odeszłam parę kroków w tył. Nie wiedziałam, co robić. Może rzeczywiście Angela chciała go uwieść. Paweł był taki przystojny… Wysoki, brązowe włosy, błękitne oczy, cudny uśmiech. Zakryłam twarz dłońmi. I zrobiłam jedyne, na co było mnie stać – rozpłakałam się. Paweł wyrzucił w tym czasie Angelę z mieszkania, a mnie tulił w ramionach i zapewniał o swej miłości. Uwierzyłam mu. Podjęłam decyzję.
A teraz jestem sama. Mimo że ją znałam siedemnaście lat, a jego rok, to jemu uwierzyłam… Tak bardzo pragnęłam męskiej miłości.
Odłożyłam kartkę do koperty i zamknęłam pudełko. Położyłam się na podłodze. Guz wciąż bolał i pulsował gorąco. Może słusznie dostałam tym pudełkiem w łeb?
• • •
Wstałam. Ubrałam się. Wyszłam. Całą drogę myślałam: Czy ona mnie przyjmie? Czy wysłucha, kiedy ja nie potrafiłam jej słuchać? Czy ma już nową przyjaciółkę? A może nawet nie mieszka już na tym osiedlu? Przez rok mogło się tyle zmienić. Może jesteśmy już sobie obce? W głowie próbowałam ułożyć, co jej powiem. Ale wszystko brzmiało tak beznadziejnie… Tak infantylnie, tak nie na miejscu.
Po pół godzinie stanęłam przed jej blokiem. Nie mam już nic do stracenia. Ruszyłam.
❤ Czwarty lipca (nadal) ❤
Nie. Nie wejdę. To bez sensu. Zawróciłam na przystanek i usiadłam na ławce. Podjechał mój tramwaj, ale nie wsiadłam. Kurde, co ja robię! Przecież podjęłam decyzję, że tam idę, i nawet jak mnie odrzuci, to trudno, przynajmniej spróbuję. Wróciłam na jej osiedle. Przeszłam przez alejkę pełną drzew i znów znalazłam się pod blokiem. Klatka numer cztery. I co? Przecież nie wcisnę 55 i nie powiem: „No cześć. To ja”. Może powinnam zadzwonić jako listonosz? Dobra, prawdopodobnie to wcale jej nie ma w domu. Stoję pod klatką i robię z siebie idiotkę. Poczekam.
Minęło pierwsze pięć minut i nic się nie zadziało… Czy nikt nie wychodzi na spacer, do sklepu, do pracy? No, ludzie! Minęło dziesięć i w końcu piętnaście minut, gdy wreszcie jakaś staruszka wyszła z wózeczkiem na zakupy. Dobra, kolejny etap za mną. Weszłam do środka. Teraz na ósme piętro. Już żołądek mi się ścisnął, a dłonie oblał pot. Serce waliło jak przed maturą. Winda. Drżącą ręką wciskam ósemkę. Stare drzwi skrzypią i ruszam do góry, a w głowie kołuje mi się z nerwów. Czego się boję? Odrzucenia. Tak, boję się, że znów mnie odrzuci ktoś bliski. Stoję przed numerem 55.
Nie dam rady. To niewykonalne.
Niedobrze mi, chyba zwymiotuję. Nie pójdę dalej. Nie ma szans. To było wszystko, na co mnie stać. Przyszłam pod jej drzwi, ale więcej nie dam rady. Weszłam do windy i już miałam wcisnąć „parter”, lecz palec zatrzymał się przed przyciskiem. Cofnął się i z resztą dłoni zacisnął w pięść. Poczułam złość. Znów myślałam o Pawle. Zabrał mi wartość, atrakcyjność, sens, radość. Tak jak zabrał Angelę. Chcę to wszystko z powrotem. Wróciłam pod jej drzwi i zapukałam.
I… nic.
Nie ma jej. Trochę mi ulżyło. Uspokoiłam się. Tyle podchodów, a jej po prostu nie ma. Zeszło ze mnie napięcie. Mogę wracać, spróbowałam i to się liczy. Zawróciłam do windy.
– Iza…?
Usłyszałam za swoimi plecami cichy, niedowierzający głos Angeli. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Mięśnie ścisnęły się i nie chciały puścić, żebym odwróciła się w jej stronę.
– Iza. – Teraz nie pytała, była pewna.
W końcu odwróciłam się powoli ze spuszczoną głową. Widziałam jej różowe kapcie w progu mieszkania. Było mi strasznie wstyd, ale z wielkim wysiłkiem podniosłam głowę. Spojrzałam na nią. Na moją przyjaciółkę.
– O Boże… – wypowiedziałam w jej stronę pierwsze od roku słowa – jesteś ruda… – Pierwsze zdanie od roku brzmiało: „Jesteś ruda”. Czy mogłam powiedzieć coś bardziej beznadziejnego? Wybuchłam płaczem, twarz zasłoniłam dłońmi. Błagałam w myślach, by podeszła do mnie, przytuliła albo po prostu mnie wykopała. Nie chciałam jej obojętności i tej ciszy. Te włosy, to głupie, ale uświadomiły mi w jednej chwili, jak wiele mnie ominęło, jak bardzo mnie przy niej nie było, ile czasu zmarnowałyśmy i że to moja wina.
Minuty mijały, a ona dalej nic nie mówiła. Było dokładnie jak rok temu, tylko że teraz to ja prosiłam o wysłuchanie, a ona nie wiedziała, co robić.
Uspokoiłam się, wytarłam oczy i nos. Znów na nią spojrzałam. Stała wciąż w progu swoich drzwi. Nic się nie zmieniła poza tym, że zrezygnowała z blondu. Patrzyła na mnie zszokowana, jakby oglądała przedstawienie. Stałam przed nią, czekając na osąd. W końcu westchnęła głośno i otarła oczy. Teraz zobaczyłam, że i ona płakała. Podeszła do mnie niepewnym krokiem.
– Dobrze, że już wróciłaś. Zbyt długo cię nie było – powiedziała, a ja rzuciłam się na nią. Przytulałam ją z całych sił i znów płakałam. Obie płakałyśmy. Gdy w końcu odlepiłyśmy się od siebie, spojrzałam na nią i zaczęłam:
– Chcę ci powiedzieć… tyle chcę ci powiedzieć… Nie wiem, jak zacząć.
– Zacznijmy od dobrego wina. – Wzięła mnie za rękę i weszłyśmy do mieszkania.
Nic się w nim nie zmieniło. Wszędzie pełno różowiastych ozdóbek i kwiatów. I tak jak przed rokiem kolaż naszych zdjęć nad biurkiem.
– Nie zdjęłaś ich… – Wskazałam na tablicę nad biurkiem.
– A czemu miałam zdjąć? – spytała zadziornie.
– No bo…
– Iza, przecież ja na ciebie czekałam.
Uśmiechnęła się, a ja pomyślałam, że naprawdę ją kocham. Wciąż czułam się niezręcznie, jednak z każdą minutą coraz lepiej, coraz swobodniej, coraz bardziej „po naszemu”.
– Ale…
– Widocznie tak miało być. Widocznie to było potrzebne.
Patrzyłyśmy chwilę na siebie. Starałam się odgadnąć, co o mnie myśli i dlaczego tak szybko mi wybaczyła, nie kazała się starać, odbudowywać zaufania. Dlaczego przyjęła mnie bezwarunkowo. W końcu uśmiechnęła się lekko, odwróciła wzrok i poszła do szafki, by wyjąć kieliszki, a ja usiadłam przy stole. Zebrałam się w sobie i powiedziałam wprost:
– Zostawił mnie.
Zatrzymała się na chwilę w swojej krzątaninie po kuchni.
– Domyśliłam się… I jak ty z tym?
– Okropnie mi wstyd i okropnie tęsknię.
– Tęsknisz za toksycznym typem. – Pociągnęła za korkociąg i otworzyła wino.
– Tylko że ja tęsknię za tym, co było dobre. Za tym, jak mnie rozśmieszał, za pizzą w nocy, za jego przytuleniem, za jego ciałem, za wspólnymi planami…
– Wiem. – Chłodno odpowiedziała, podając mi kieliszek wina.
Chwilę milczałyśmy. Czułam mur, jaki zaczął wyrastać między nami. Jeszcze za wcześnie, żeby wysłuchiwała o Pawle. Nie przeprosiłam jej nawet za tamto.
– Angela, bardzo cię przepraszam. Tak naprawdę, z całego serca cię przepraszam. Nie uwierzyłam ci. Musiałaś czuć się strasznie…
– Przyjmuję przeprosiny. Nie wracajmy do tego – ucięła szybko. – Przeszłość to przeszłość. Pogadajmy o czymś przyjemnym.
Chciałam to wyjaśnić, czułam, że musimy to przegadać, że nie może to pozostać zamknięte w szufladzie pod tytułem „było, minęło”. To była jedna z tych spraw, które miną tylko wtedy, gdy się je przegada, szczerze przeprosi i szczerze wybaczy. Zamknięte zaczynają gnić i aż strach potem otworzyć tę szufladę. Widziałam jednak zacięty wyraz twarzy Angeli. Zrobiłam to, o co prosiła, a w duchu postanowiłam, że musimy wrócić do tej rozmowy.
– To powiedz, dlaczego jesteś ruda.
– To akurat bardzo przyjemny temat. – Rozluźniła się. – Jestem pomarańczowa. Pomarańczowy to kolor celu, a ja mam ustanowiony cel.
– Cel?
– Tak. Znaleźć męża.
– Męża?
– Co cię dziwi? Mam dwadzieścia siedem lat i tradycyjne podejście do życia, wiesz o tym. Może mało to dziś modne, ale moje. Za dwa lata o tej porze chcę prowadzić różowy wózek przez park, lewą dłonią. Prawą, na której połyskuje obrączka, chcę trzymać dłoń mojego męża.
– To dość… sprecyzowany cel.
– Oczywiście. Cel nie może być rozmyty. Ty masz jakiś cel?
– Stanąć na nogi?
– Rozmyte. Nic nie znaczy, nic w tym nie ma. Daj konkret.
Upiłam łyk wina.
– Być z kimś, kto mnie kocha?
– Jesteś w tym beznadziejna. Co to za ogólniki!
– Okej. Za dwa lata… Za dwa lata… Leżę obok ciemnowłosego faceta. Mojego faceta.
– Dobrze. Gdzie jesteście?
Zamknęłam oczy, by wyobrazić sobie, gdzie mogę być z tym moim ciemnowłosym facetem.
– Jesteśmy nad jakimś morzem. Słyszę szum fal. On całuje mnie w kark. Jego zimne usta na rozgrzanej słońcem skórze. Szepcze, że mnie kocha. Odwracam się do niego, obejmuję go ramionami.
– A dzieci? Widzisz dzieci?
– Nie! Nie widzę żadnych dzieci. Jesteśmy we dwoje.
– Okej. Bez dzieci. Może być. To twój cel. Brunet szepczący do ucha.
Otworzyłam oczy.
– Dobra, a co w ogóle się jeszcze zmieniło oprócz tego pomarańczowego? Masz jakąś… bliską koleżankę?
Zaśmiała się. Głośno, szczerze, tak jak lubiłam najbardziej.
– No co?
– Zapytałaś… jak babcia, która podpytuje, czy jesteś lesbijką. „Masz bliską koleżankę”?
Rzeczywiście tak to zabrzmiało. Teraz i ja się zaśmiałam.
– Nikt cię nie zastąpił, jeśli o to pytasz.
– Tak, o to pytałam. – Uśmiechnęłam się do niej i wiedziałam, że podjęłam dziś najlepszą decyzję, by do niej przyjść.
Śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, byłyśmy razem. Z każdą chwilą, z każdym kolejnym kieliszkiem wina, z każdą nadrobioną historią odzyskiwałyśmy naszą przyjaźń, wyjątkową więź, jaką miałyśmy ze sobą od dziecka. Zaczynałam zdanie, a ona je kończyła, ona chciała coś powiedzieć, ja już się śmiałam, bo znałam finał opowieści. Gdy byłyśmy już po drugiej butelce wina, podniosłam się.
– Wracam. Nie skończyłam się pakować. – Musiałam przytrzymać się ściany, by nie upaść.
– Gdzie pakować?
– Właśnie! Pojedziesz ze mną? Polecisz? Błagam cię!
– Co?
– Siódmego. Za trzy dni. Mam wolny bilet. Miał być dla niego… Sama rozumiesz. – Chwiałam się na nogach i ciężko było mi zachować składnię.
– Co? – Zaczęła się śmiać.
– No do Grecji. To było najtańsze. Polecisz ze mną?
– Przecież ja pracuję.
– Wciąż w tej samej firmie?
Pokiwała głową. To utrudniało sprawę. Angela pracowała dla wielkiej korporacji, sama o sobie mówiła, że jest „panią z HR-ów” i śmiała się z tego. Uwielbiała przeprowadzać rozmowy rekrutacyjne i między pytaniami o język programowania i doświadczenie zadawać ludziom pytania o skojarzenia do własnego imienia, a także o to, czy wierzą w horoskopy i co myślą o Incepcji. Tak, nie była zbyt profesjonalna na pierwszy rzut oka, ale miała najlepsze wyniki. Zrekrutowani przez nią pracownicy wpasowywali się w zespół momentalnie, atmosfera była świetna, a słupki z zyskami rosły. Niemniej nie mogła z dnia na dzień wziąć urlopu.
– No, ale kiedy będziesz miała taką okazję?
– Dobra – powiedziała i opadła na łóżko. – Przekonałaś mnie. W końcu czy nie mi w tej relacji przypada rola świrniętej przyjaciółeczki, która ma ciągle czas, nie ma życia prywatnego i zjawia się zawsze, gdy trzeba, by główna bohaterka, Izunia, wypłakała się w jej rękaw? Uwielbiam grać tę rolę! Tak! Lecę! Wezmę L cztery i mam to gdzieś.
– No to cześć. Wyślij mi dane z dowodu, zajmę się zmianą biletu!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.I would… (ang.) – Wolałabym oślepnąć, chłopcze, niż widzieć, jak odchodzisz ode mnie, dziecko. [wróć]
2. Zmodyfikowany fragment utworu zespołu Akcent, cyt. za: Dziewczyna z klubu disco, słowa Zenon Martyniuk, 2001. [wróć]