Greckie wakacje - Klaudia Paź - ebook + audiobook + książka

Greckie wakacje ebook

Paź Klaudia

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Izę z dnia na dzień zostawia chłopak, który miał być miłością jej życia. Na zaplanowany jakiś czas temu wyjazd do Grecji dziewczyna zabiera swoją długo niewidzianą przyjaciółkę... Bo jeśli cierpieć, to chociaż na gorącej plaży z drinkiem w ręku. W Grecji czekają na nie piękne krajobrazy, wspaniała kuchnia i intrygujące znajomości.

Choć każda pragnie czego innego, wszystko rozbija się o miłość. Czy dziewczyny spełnią swoje marzenia? Czy ułożą sobie życie już po powrocie do Polski, a może wszystko zagmatwa się jeszcze bardziej?

Pełna humoru i dająca wiele do myślenia komedia romantyczna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 254

Oceny
4,0 (71 ocen)
28
20
18
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pingos
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Super :) akcja w samolocie genialna :D
10
UrszulaLila
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka. Świetna lektorka. Polecam
10
Polina33

Nie oderwiesz się od lektury

Nie przepadam za audiobookami ale ten jest świetny! Uwielbiam jak lektor postaciuje role. Super! Mogłam się wczuć we wszystko. No i cała fabuła mega wciągająca
10
Doowa555

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka wbrew temu co sama autorka mówi na początku, więcej wiary
00
Karolina3089

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała polecam ❤
00

Popularność




Pierwszy lipca

❤ Pierw­szy lipca ❤

Obu­dził mnie zapach desz­czu. Drobne kro­ple, niczym posie­kane, spa­dały ryt­micz­nie na moją twarz. Która godzina…? Otwo­rzy­łam oczy, a przed nimi uka­zało się niebo tak szare, że nie potra­fi­łam okre­ślić pory dnia. Prze­wró­ci­łam się na bok. Boże, jak zimno. Unio­słam się na kolana, by zamknąć okno. Wczo­raj­sze wino zaszu­miało mi w gło­wie i z powro­tem opa­dłam na łóżko. Chwilę leża­łam nie­ru­chomo, a ból prze­szy­wał mnie od pra­wej skroni do zębów i zda­wał się stop­niowo zaj­mo­wać całe moje ciało. Pozo­sta­jąc nie­mal nie­ru­chomo, sta­ra­łam się zlo­ka­li­zo­wać tele­fon. Nie­stety w zasięgu ręki go nie było. Naj­wol­niej jak to moż­liwe, unio­słam się i się­gnę­łam pod łóżko. Jest. Odblo­ko­wa­łam ekran, który zaświe­cił mi pro­sto w twarz galak­tyczną tapetą i godziną 8.07. Równo dzie­więć godzin i sie­dem minut temu zosta­łam porzu­cona. Niebo pła­cze ze mną. Przy­ci­snę­łam dło­nie do oczu, bo znów zbie­rało mi się na łzy. Wspo­mnie­nie wczo­raj­szego wie­czoru nie chciało wyblak­nąć – wręcz prze­ciw­nie, z każdą godziną zda­wało się coraz wyraź­niej­sze, jak­bym w nim utknęła i musiała prze­ży­wać je coraz głę­biej i głę­biej, by wresz­cie zro­zu­mieć…

– Ale, kurwa! Paweł! Ja cię kocham!

– Tylko że ja nie kocham cie­bie.

Odbi­jało mi się echem w ska­co­wa­nej gło­wie.

– Zobacz… ty jesteś niska, ja wysoki, ty lubisz Not­ting Hill, ja Park juraj­ski… i jesz­cze te twoje bio­dra…

– Lubię Park juraj­ski…

– To niczego nie zmie­nia.

– Pozna­łeś kogoś?

– No. Cie­bie. Po dwóch latach dobrze cię pozna­łem i nie chcę… – Nie dokoń­czył zda­nia. Pokrę­cił głową i wes­tchnął. Patrzył na mnie jak na krnąbrne dziecko, które nie umie uznać racji doro­słego.

– Czego nie chcesz?

– Cie­bie, Izka, nie chcę!

– Ale… dla­czego?

– Nie podo­basz mi się, po pro­stu.

– To dwa lata ci się podo­ba­łam, a teraz nie…?

– Wiesz, Izka, w sumie to ty mi się chyba ni­gdy nie podo­ba­łaś.

– Nie podo­ba­łam ci się… – Zawie­si­łam drżący głos. Nie podo­ba­łam się ni­gdy? Nie podo­ba­łam się… O Boże. To, co poczu­łam, nie było łatwe do okre­śle­nia. Było to połą­cze­nie smutku i wstydu, i zło­ści. No i zasko­cze­nia, bo naprawdę niczego nie prze­czu­wa­łam. Czu­łam się upo­ko­rzona, ale nie aż tak, by prze­stać drą­żyć. Brzydka dziew­czyna pro­sząca o miłość to ja.

– Ale mówi­łeś, że mnie kochasz.

– Może kie­dyś tak było.

– To wczo­raj jesz­cze tak było… – Nie mogłam uwie­rzyć, że on naprawdę ze mną zrywa. – Wczo­raj mówi­łeś, że mnie kochasz.

– Nie, Izka, nie mówi­łem. Zapy­ta­łaś, czy cię kocham. Co mia­łem na to odpo­wie­dzieć? To było kur­tu­azyjne „kocham cię”.

– Kur­tu­azyjne „kocham cię”… Jest coś takiego?

Wzru­szył ramio­nami. Nie było mu przy­kro, nie było mu mnie żal, nie czuł się głu­pio… Był… ziry­to­wany… Tak, to była iry­ta­cja: lekko unie­siona brew, prze­wra­ca­nie oczami, wes­tchnie­nia, ręce nie­cier­pli­wie krą­żące po szyi i pod­bródku. Ja go iry­to­wa­łam. Wku­rzało go, że nie mógł szybko zerwać.

– Wczo­raj­szy seks też był kur­tu­azyjny? – Nie potra­fi­łam odpu­ścić. Tak się nie robi! Nie zrywa się, mówiąc wcze­śniej, że się kocha. A jak się zrywa… to na pewno nie tak po cham­sku. Nie tak… upo­ka­rza­jąco. – Po pro­stu trzeba było iść do łóżka na odchodne. Uzna­łeś za sto­sowne, aby upra­wiać seks z dziew­czyną, któ­rej nie kochasz, która ci się nie podoba i którą jutro zosta­wisz! No, kurwa, logiczne!

Mil­czał, a to mil­cze­nie spra­wiało, że mój wybuch tra­cił na mocy i sta­wał się głupi, ude­rza­jący jedy­nie we mnie. Na nim nie robiło to wra­że­nia, stał i cze­kał, aż skoń­czę krzy­czeć.

– Nic nie powiesz?

– Ale co mam powie­dzieć, Izka? Już powie­dzia­łem, co chcia­łem.

– To może powiesz coś, czego nie chcesz, ale sto­sow­nie byłoby powie­dzieć, kur­tu­azyj­nie! Na przy­kład, że ci przy­kro, bo wiele nas łączyło, że może zróbmy sobie prze­rwę, że prze­myślmy, że w sumie to ci się podo­ba­łam… cho­ciaż kie­dyś… – Przy ostat­nim zadrżał mi głos i prze­sta­łam mówić. Dziwne, ale w tym momen­cie bar­dziej niż to, że jestem nie­ko­chana, bolało mnie to, że jestem nie­chciana i nie­atrak­cyjna.

Czu­łam się poni­żona. Byłam poni­żona. A on wciąż patrzył na mnie zupeł­nie bez skru­chy, skrę­po­wa­nia, bez poczu­cia winy. Przy­naj­mniej tak mi się zda­wało. Patrzył na mnie obo­jęt­nym wzro­kiem. Wyglą­dał jak Paweł, któ­rego kocha­łam, ale już nim nie był. Był nie­czu­łym obcym. W końcu, gdy cisza trwała już za długo, zro­zu­mia­łam, że to naprawdę koniec. Nie ma nic do doda­nia. Odwró­ci­łam się i poszłam. Po chwili jed­nak zatrzy­ma­łam się i spoj­rza­łam za sie­bie. Stał w tym samym miej­scu. Zawró­ci­łam do niego.

– Co? – zapy­tał znie­cier­pli­wiony.

– Ni­gdy wię­cej nie mów do mnie „Izka”!

Głu­pie to chyba było, ale chcia­łam coś powie­dzieć, a nie wyjść na dziew­czynkę, którą można ot tak porzu­cić. Nie­stety żadna dobra ripo­sta nie przy­cho­dziła mi do głowy i zamiast cze­goś moc­nego i zadzior­nego rzu­ci­łam wła­śnie ten bez­barwny tekst. Niby kiedy miałby jesz­cze mówić do mnie „Izka”? Prze­cież wła­śnie mnie zosta­wił, więc raczej nie będziemy się spo­ty­kać na coty­go­dniowe ploty.

Ode­szłam i już nie wró­ci­łam. Pozwo­li­łam uwol­nić się łzom. Szłam i pła­ka­łam. Bez­wied­nie skie­ro­wa­łam swe kroki do sklepu noc­nego, bo nie­stety nie jestem ory­gi­nalna w radze­niu sobie z trud­no­ściami. Dwie butelki wina i paczka nie­bie­skich papie­ro­sów. Od pół­tora roku nie pali­łam. Dla niego. Dla niego też zerwa­łam kon­takt z naj­lep­szą przy­ja­ciółką i teraz nie mia­łam nawet do kogo zadzwo­nić.

Obu­dzi­łam się w swoim łóżku. Tyle dobrego. Prze­le­ża­łam kolejną godzinę, gapiąc się na kro­ple spły­wa­jące po szy­bie. Musia­łam wstać. Na szczę­ście ist­nieje powód, by wciąż pod­no­sić się z łóżka – siku. Wsta­łam powoli i chwiej­nym kro­kiem zato­czy­łam się do łazienki. Po dro­dze spoj­rza­łam w lustro. Szybko odwró­ci­łam wzrok. Też bym się zosta­wiła.

Wró­ci­łam do pokoju, przy­kry­łam się kocem, sku­li­łam ciało w kłę­bek i gdy już zasy­pia­łam, i gdy udało mi się uspo­koić myśli, usły­sza­łam dźwięk SMS-a. Paweł.

Izka!

Prze­pra­szam. Nie sądzi­łem, że tak Cię to ruszy. Chcę, żeby było mię­dzy nami dobrze, mimo że nie jeste­śmy już razem. Zawsze będziesz mi bli­ska.

PS Zacho­waj bilety na nasz wyjazd do Gre­cji. Są dla Cie­bie.

Dzięki, kurwa. Sama za nie zapła­ci­łam, to dla kogo mają być?

Zamknę­łam oczy, które znów wez­brały łzami. Mój wybuch roz­pa­czy prze­rwał kolejny SMS.

Iza, nie Izka. Wybacz, siła przy­zwy­cza­je­nia.

Już mi się nawet ode­chciało pła­kać. W gło­wie mia­łam wciąż te same pyta­nia, które nie dawały mi spo­koju, jak­bym naprawdę w końcu mogła zna­leźć na nie odpo­wie­dzi: Dla­czego on ze mną był, skoro mu się ni­gdy nie podo­ba­łam? Skoro mnie nie kochał? I czemu to odrzu­ce­nie tak bar­dzo boli? Jak to moż­liwe, że niczego nie widzia­łam, nie czu­łam? Prze­cież zna­li­śmy się tak dobrze. Dla­czego po dwóch latach zerwał ze mną w tak okrutny spo­sób? Wiem, nie ma dobrego spo­sobu na zerwa­nie, ale ten, który wybrał, był jed­nym z gor­szych. Paso­wał do pary, która jest ze sobą tydzień, a nie dwa lata! I co z moimi bio­drami? Park juraj­ski? Lubię tylko pierw­szą część. Może to była praw­dziwa przy­czyna? Ta absur­dalna wizja pochło­nęła mnie… Sie­dzimy na kana­pie, oglą­damy bez­na­dziejny sequel Parku juraj­skiego, Paweł ukrad­kiem na mnie patrzy i widzi, jak zie­wam, jak prze­glą­dam coś na tele­fo­nie, jak mało mnie obcho­dzi to kalec­two kine­ma­to­gra­fii, i wtedy decy­duje: „Nie mogę z nią dłu­żej być”. Ten zabawny sce­na­riusz nie­stety powoli prze­ra­dzał się w inne myśli… realne. Zaczę­łam grze­bać w naszych wspo­mnie­niach i przy­wo­ły­wać obrazy wspól­nego szczę­ścia i mimo całej zło­ści i żalu zaczę­łam za nim tęsk­nić. A gdyby tak popro­sić o spo­tka­nie i jesz­cze raz prze­ga­dać wszystko? Może dałoby się nas poskle­jać. Może to, co mówił, wyni­kało ze zło­ści, a złość ze złej inter­pre­ta­cji mojego zacho­wa­nia? Gdy­bym tylko do niego zadzwo­niła… Z potoku absur­dal­nych myśli wyrwał mnie mój żołą­dek. Pogna­łam do łazienki, by zwró­cić jego zawar­tość razem z tęsk­notą za tym, któ­remu się po pro­stu ni­gdy nie podo­ba­łam.

Drugi lipca

❤ Drugi lipca ❤

– Upar­cie pra­gnę­łam z tobą być. Upar­cie na­dal chcia­ła­bym z tobą być. Może to i głu­pie, ale, Boże, jak można tak z dnia na dzień, z godziny na godzinę… już… że to już koniec, że nie ma „nas”, że nawet nie ma „mnie”, bo to, czym byłam, to, kim byłam, to… Izą, dziew­czyną Pawła. Izą, którą kocha Paweł. Izą, którą roz­ba­wia Paweł. Izą, któ­rej wiecz­nie zimne stopy grzeją się pod udami Pawła, a jemu to nie prze­szka­dza. Defi­nio­wa­łam się tobą. I było mi z tym dobrze. Czy mnie dener­wo­wa­łeś? Czę­sto, ale w drob­nost­kach. Robi­łeś fatalną jajecz­nicę, w ogóle jej nie ści­na­łeś. Mówi­łeś mi mało kom­ple­men­tów, rzadko dawa­łeś kwiaty, a jeśli, to takie z mar­ketu, wyci­sza­łeś tele­wi­zor na rekla­mach, a ja wola­łam, jak wciąż coś szu­miało. No i ni­gdy nie zosta­wa­łeś dłu­żej niż trzy dni z rzędu. – Zga­si­łam papie­rosa na ostat­nim zda­niu. Paweł, do któ­rego mówi­łam, nagle znikł i teraz sły­sza­łam już tylko I Have Nothing otwie­ra­jące nocny blok w radiu.

Dla­czego teraz wszyst­kie pio­senki są jakby o nas? Pie­przone radio. Pie­przony Paweł. Pie­przony ojciec. Czemu znowu go w to mie­szam? Nie wiem. Bo też jestem popie­przona. Nie­na­wi­dzę być porzu­coną, brzydką dziew­czyną. To naprawdę okropne uczu­cie.

W takich chwi­lach, choć nie tylko, bo w zwy­czaj­nych też… W chwi­lach, gdy czuję chaos, gdy myśli mnie zadrę­czają, nawet te pozy­tywne… spi­suję je. Muszę wypunk­to­wać sobie to, co we mnie sie­dzi, by zoba­czyć jakąś regułę w tym bała­ga­nie i zła­pać dystans. To, co w gło­wie rośnie do roz­mia­rów roz­sa­dza­ją­cych ją, na papie­rze traci tro­chę swo­jej mocy, staje się cią­giem zna­ków pod­le­głych nume­ra­cji. Mam nad tym kon­trolę. Decy­duję, co zapi­szę i w jakiej kolej­no­ści, co skre­ślę, co wyróż­nię zakre­śla­czem. Spi­sane myśli, nawet jeśli są jedy­nie w pozor­nym porządku, już tak nie drę­czą. Na kartkę mogę popa­trzeć z góry, z boku, na ukos. Nie­raz po spi­sa­niu cze­goś zauwa­ża­łam, że to śmieszne i głu­pie, i w sumie nie ma się czego bać ani czym przej­mo­wać. Teraz tak nie było, bo cho­ler­nie się przej­mo­wa­łam, ale może po jakimś cza­sie to też okaże się o tyle nie­istotne, że bez­re­flek­syj­nie zapi­szę listę zaku­pów na dru­giej stro­nie.

PIO­SENKI, KTÓRE KOJA­RZĄ MI SIĘ Z PAW­ŁEM

1. I Have Nothing Whit­ney Houston – tego nie trzeba chyba tłu­ma­czyć. Poza tym oglą­da­li­śmy razem Body­gu­arda w zeszłym roku na walen­tynki. Co prawda ja pła­ka­łam, a on pod­śmie­wał się z Kevina Cost­nera, ale i tak było roman­tycz­nie.

2. Wydłu­bany miś Czarno-Czarni – w naszym przy­padku to on wydłu­bał to pie­przone sianko.

3. I’d Rather Go Blind Etta James – I would rather go blind, boy, than to see you walk away from me, child…1 i reszta tek­stu, która mnie teraz dobija.

4. Dziew­czyna z klubu disco Akcent – naprawdę. Wiem, jak to wygląda, ale naprawdę. Ta pio­senka już na zawsze będzie mi się z nim koja­rzyć. Boże… ale się wtedy śmia­łam, łzy mi cie­kły po policz­kach, gdy tań­cząc w samych gaciach, śpie­wał dla mnie, żebym się roz­we­se­liła. Mia­łam fatalny dzień, okres i wszystko było do dupy. Tego wie­czoru noco­wał u mnie, a ja nawrzesz­cza­łam na niego za jakąś pier­dołę i weszłam pod koc. Wyszedł z miesz­ka­nia, myśla­łam, że się obra­ził, ale on postał parę minut na klatce, po czym otwo­rzył drzwi wraz z pierw­szymi dźwię­kami tej pio­senki. Śpie­wał, tań­czył i roz­bie­rał się, by na finał zostać w samych gaciach i wsko­czyć do mnie pod koc. Patrzy­łam na niego i myśla­łam: „Kocham cię, jak ja cię kocham”.

5. Lovers Rock TV Girl – lubi­li­śmy ją, była jedną z „naszych pio­se­nek”.

Włą­czy­łam sobie każdą z nich. Nie wiem czemu, ale zapę­tli­łam Dziew­czynę z klubu disco. Koń­czyła się i zaczy­nała na nowo przez godzinę. Jej muzyka i tekst zda­wały mi się teraz naj­smut­niej­sze ze wszyst­kich pio­se­nek koja­rzą­cych mi się z Paw­łem. Leża­łam na łóżku, pła­ka­łam i cicho śpie­wa­łam: „Odda­ła­bym chyba wszystko, byś był w mych ramio­nach…”2.

Trzeci lipca

❤ Trzeci lipca ❤

Sta­nę­łam przed lustrem w kostiu­mie kupio­nym spe­cjal­nie na wyjazd do Gre­cji. Jaskrawe palmy na nie­bie­skim tle.

Oto ja: chyba krót­kie, szczu­płe nogi oraz spore bio­dra – zawsze myśla­łam, że kobiece, ale Paweł dosad­nie wypro­wa­dził mnie z błędu. Lekko umię­śniony brzuch, który zawdzię­czam jemu – zmu­sił mnie, żebym cho­dziła na siłow­nię. Nie! Zaraz, nic mu nie zawdzię­czam. To ja ćwi­czy­łam i to moje ciało. Miseczka spore B, pie­przyk na pra­wym ramie­niu, wiel­kie ciemne oczy i ciemne włosy: obec­nie w tłu­stym koku, ale w nor­mal­nych warun­kach lekko za ramiona. Ciemna kar­na­cja – nie wia­domo po kim, bo matka biała jak ściana, a ojciec był podobno mie­dziany. Podobno mój dzia­dek był Romem. Wszystko „podobno”, bo nie pozna­łam ani taty, ani dziadka. Mama nie lubi tego tematu i w sumie to tylko w kłót­niach z bab­cią padają jakieś enig­ma­tyczne zwroty na temat jed­nego i dru­giego. Cho­ciaż z kar­na­cji aku­rat się cie­szę.

Punkt ósma mój budzik zadźwię­czał. Za godzinę mam być w pracy. Do wyjazdu parę dni, a ja muszę oddać pro­jekt i nikogo nie obcho­dzi, że z dnia na dzień sta­łam się nie­atrak­cyjną porzu­coną kobietą. Wczo­raj spę­dzi­łam dłu­gie godziny przy kom­pu­te­rze na wpro­wa­dza­niu ostat­nich popra­wek. To i tak było lep­sze niż po raz setny oglą­dać wspólne zdję­cia. Potem szybka wizyta w dru­karni i gotowy. Zdję­łam kostium i wło­ży­łam naj­mniej wygnie­cioną czarną sukienkę i czarne bale­riny. W ramach higieny umy­łam zęby, ale na włosy już nie mia­łam siły. Zja­dłam wczo­raj­szą zimną pizzę i ruszy­łam.

W biu­rze byłam za pięć.

– Masz? – Szef zaata­ko­wał mnie już na wej­ściu.

– Mam. Pro­jekt i zała­ma­nie ner­wowe. Rzu­cił mnie chło­pak. Paweł, pozna­łeś go.

– To przy­kre. W takim razie nie potrze­bu­jesz tego offa od siód­mego lipca?

– Serio?

– No serio. Chyba nie jedziesz do tej Gre­cji? No bo z kim?

I w tym momen­cie już wie­dzia­łam. Moje wszyst­kie wąt­pli­wo­ści co do wyjazdu zostały roz­wiane. Już wie­dzia­łam… jadę. Nawet jeśli sama.

– Pro­szę. – Wrę­czy­łam mu wielką teczkę z pro­jek­tem. – I dla jasno­ści: potrze­buję offa.

Pokrę­cił znie­sma­czony głową i trza­snął drzwiami swo­jego gabi­netu.

Usia­dłam przy moim mikro­biu­reczku, na któ­rym w zło­tej ramce uwiecz­nione były chwile mojego szczę­śli­wego związku. Jed­nym ruchem wrzu­ci­łam zdję­cie do śmiet­nika pod biur­kiem. Czu­łam na sobie spoj­rze­nia całej firmy. Jedni patrzyli z lito­ścią, inni z kpiną. To nie­moż­liwe, bo prze­cież nikt nie wie­dział o naszym roz­sta­niu, ale tak czu­łam… Może wystar­czyło na mnie chwilę popa­trzeć, by wie­dzieć, że zosta­łam porzu­cona. Odpa­li­łam lap­top. Dwie wia­do­mo­ści.

Iza,

przy­nieś w końcu fak­tury za ostatni wyjazd!

Księ­go­wość

Znów zapo­mnia­łam.

Druga wia­do­mość:

Sza­nowna Pani Iza­belo,

w spra­wie jubi­le­uszo­wej okładki: Chcę coś z pazu­rem. Okładka ma poka­zać, że jeste­śmy bez­kon­ku­ren­cyjni, a nasze tematy są MOCNE. Liczę na Pani kre­atyw­ność i szyb­kość. Ter­miny gonią.

Łączę pozdro­wie­nia,

Redak­tor Naczelny

Michał Żubro­wicz

Nic nie mam. Świet­nie. Szybko odpi­sa­łam:

Panie Michale,

okładka będzie wyjąt­kowa. Brak mi jedy­nie pomy­słu…

Iza­bela Bie­lecka

Jeśli nie wiesz, co powie­dzieć, powiedz prawdę. Głowa opa­dła mi na biurko. Dźwięk wia­do­mo­ści. Redak­tor odpi­sał po minu­cie.

Sza­nowna Pani Iza­belo,

brak Pani pomy­słu… Czy da Pani wiarę, że w ubie­głym mie­siącu jakaś sza­lona kobieta, roz­pacz­li­wie pró­bu­jąc u nas publi­ko­wać, zła­mała nos mojej sekre­tarce?

Co za deter­mi­na­cja, co za obłęd.

Inspi­ra­cji pro­szę szu­kać w oto­cze­niu!

Łączę pozdro­wie­nia,

Redak­tor Naczelny

Michał Żubro­wicz

– Iza­bela, pozwól… – Darek poja­wił się w swo­ich drzwiach i ski­nął na mnie.

Weszłam, by sta­nąć przed biur­kiem, na któ­rym usiadł, popra­wia­jąc swoje siwie­jące włosy.

Chwilę patrzył na mój pro­jekt, po czym zdjął oku­lary i spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– Iza, przy­po­mnij… Jakich per­fum robisz reklamę?

– Je t’aime.

– A co to zna­czy?

Nie chcia­łam tego tłu­ma­czyć. Nie chcia­łam nawet w myślach wypo­wia­dać tych słów.

– Coś tam o miło­ści.

– Iza…

– Kocham­cię – wymam­ro­ta­łam naj­szyb­ciej jak umia­łam.

– I według cie­bie tak wygląda kobieta, która kocha? – Odwró­cił plan­szę w moją stronę.

– Może rze­czy­wi­ście tro­chę mnie ponio­sło.

– Iza­bela! Prze­cież to jest jakaś wście­kła BABA! Ści­ska ten fla­kon, jakby chciała go zgnieść! Zaci­śnięte usta… i ten bic!

– Dam do tego hasło: „Tak pach­nie siła”.

– Chyba: „Tak pach­nie wście­kła baba”.

– Za cztery dni wyjeż­dżam. Popra­wię. Zdążę!

– „Popra­wię”? Iza. Tu jest do zmiany wszystko. Począw­szy od krwi­stego tła, koń­cząc na roz­sze­rzo­nych noz­drzach tej… kobiety.

Broda zaczęła mi drżeć. Darek wciąż mówił, ale ja już nic nie sły­sza­łam. Patrzy­łam przez niego, daleko. Na okno, na to, co za oknem, na chmury, wie­żowce i dalej, na to, co za nimi. Byłam na łące kwiet­nej. Leża­łam. A nade mną krą­żyły sępy…

– Iza­bela.

Krą­żyły, a ja cze­ka­łam, aż zaczną mnie roz­szar­py­wać.

– Iza!

Ock­nę­łam się.

– Gdzie jesteś?

– Daleko stąd, sze­fie.

Pod­szedł do mnie i zła­pał za ramiona. Potrzą­snął mną deli­kat­nie.

– Spójrz na mnie.

Pod­nio­słam wzrok.

– To – wska­zał na pla­kat mojej wście­kłej BABY – powie­simy tu. – Pod­szedł do ściany za swoim fote­lem, zdjął nad­mor­ski pej­zaż i wbił mój pro­jekt w haczyk. – Żeby w końcu mnie się bar­dziej bali.

Uśmiech­nę­łam się, wycie­ra­jąc oczy.

– A ty – mówił dalej – jedź do tej Gre­cji. Odpocz­nij. Per­fumy zrobi Agnieszka. Tylko ją wpro­wadź. Wró­cisz i dam ci naj­lep­sze pro­jekty. Halo? Kiw­nij głową.

Kiw­nę­łam, bo naprawdę nie mia­łam siły robić tych cho­ler­nych per­fum. Aga była moją kon­ku­ren­cją, ale trudno, tym razem nie dałam rady.

– Ale Żubro­wi­cza nie oddam.

– Dobrze. Nie oddasz. Mogę coś jesz­cze dla cie­bie zro­bić?

Chwilę zasta­na­wia­łam się, czy wypada o to pro­sić, jed­nak poczu­cie bez­na­dziei wzięło górę i zapy­ta­łam:

– Przy­tu­lisz mnie, sze­fie?

Pod­szedł do mnie. Roz­ło­żył sze­roko ramiona, a ja się w nie wtu­li­łam i roz­pła­ka­łam. Sil­nie trzy­mał moje ciało, które dygo­tało. Ide­al­nie wykroch­ma­lona koszula obcie­rała mój poli­czek, gdy wycie­ra­łam w nią łzy. Tak mi było dobrze w jego ramio­nach. Zawsze bra­ko­wało mi ojcow­skich ramion, a w takich sytu­acjach naj­bar­dziej.

Czwarty lipca

❤ Czwarty lipca ❤

Dosta­łam wolne już od dzi­siaj. Za trzy dni moje waka­cje. Juhu. Obu­dzi­łam się po dzie­sią­tej. Nim wygrze­ba­łam się z łóżka, rozej­rza­łam się po moim malut­kim miesz­ka­niu. Nie­wielki stół, a na nim brudne szklanki i tale­rze. Dwa małe krze­sła z podusz­kami. Aneks kuchenny, malutka łazienka, minia­tu­rowy bal­kon, jed­no­oso­bowe łóżko. Zawsze nam tu było cia­sno razem… Nie­duży tele­wi­zor i wielka szafa. Jedyna duża rzecz w tym miesz­ka­niu to czte­ro­drzwiowa szafa. Jak tu cicho… Paweł bywał u mnie pra­wie codzien­nie. W zasa­dzie to rzadko sie­dzia­łam tu sama. Nie lubi­łam tego, bo nacho­dziły mnie smętne myśli, nic mi się nie chciało, a tak pro­za­iczne czyn­no­ści jak zro­bie­nie obiadu czy pra­so­wa­nie ubrań wyda­wały mi się bez sensu. A teraz wizja „bycia samą” zda­wała się wieczna… Z roz­my­ślań wyrwał mnie tele­fon.

– Tak, mamo?

– Cześć, Izuś, jak tam?

– Dobrze – odpo­wie­dzia­łam bez zasta­no­wie­nia, tak jak zawsze odpo­wiada się na pyta­nia z serii: jak tam, co tam, jak jest, co u cie­bie.

– Spa­ko­wana?

– No wła­śnie się pakuję.

– A Pawe­łek?

– Halo? Mama? Halo? Chyba znów nie masz zasięgu na tej wsi…

– Iza. Iza?

– Halo? Nic nie sły­szę.

Roz­łą­czy­łam się. Per­fidne, ale nie chcę o nim gadać. Zwłasz­cza z nią. Jej histe­ria jest mi teraz naj­mniej potrzebna. Jak ja go nie­na­wi­dzę. Dobra, to nie­prawda. Chcia­ła­bym go nie­na­wi­dzić i rzu­cać tek­sty w stylu: „Nie wie, co stra­cił”, „Fra­jer”, „Jesz­cze wróci na kola­nach”, ale tak naprawdę tęsk­nię i nie wie­rzę, że wróci. Wcale nie uwa­żam, że jest fra­je­rem, i myślę, że to ja stra­ciłam. On nie.

PAWEŁ – ZA CZYM TĘSK­NIĘ NAJ­BAR­DZIEJ

1. Za tym, żeby go przy­tu­lić, wtu­lić się w niego, poczuć jego zapach, skórę na mojej skó­rze.

2. Za śmie­chem. Uwiel­biam jego poczu­cie humoru. Roz­śmie­szał mnie śred­nio dwa razy dzien­nie. Celowo i nie. Cza­sem śmia­łam się po pro­stu z jego wyrazu twa­rzy, komen­ta­rzy na fil­mie, ze spo­sobu, w jaki pró­bo­wał kroić chleb, albo z nie­po­rad­no­ści tech­no­lo­gicz­nej.

3. Za jedze­niem pizzy w nocy. To był nasz rytuał. Raz w mie­siącu musie­li­śmy zjeść pizzę w nocy. Zama­wia­li­śmy tuż przed zamknię­ciem restau­ra­cji, szybko się kocha­li­śmy, a potem jedli­śmy pizzę i oglą­da­li­śmy głu­poty w tele­wi­zji. Raz dostawca przy­je­chał, gdy byli­śmy w trak­cie. Czę­sto to potem wspo­mi­na­li­śmy.

4. Za jego: „Izka, nie wku­rzaj mnie!”.

5. Za nim całym!

Koniec. Muszę się spa­ko­wać. Wsta­łam i sen­nym kro­kiem poszłam po sto­łek. Wspię­łam się na nim jesz­cze na palce, by otwo­rzyć paw­lacz. Owiały mnie kłęby kurzu. Zlo­ka­li­zo­wać walizkę… Jest. Chwy­ci­łam za rączkę, a ona ani drgnie. Coś ją musiało przy­gnieść. Szarp­nę­łam mocno. Nic. I jesz­cze raz! Wresz­cie puściło, a ja tym samym stra­ci­łam rów­no­wagę i spa­dłam ze stołka. Walizka na mnie. Dosta­łam w głowę jej naj­tward­szą czę­ścią. Leżąc na pod­ło­dze, dotknę­łam czoła, które potwor­nie bolało. Będzie guz. Zepchnę­łam z sie­bie walizę, roz­ma­so­wa­łam żebra. Oprócz walizki spa­dło coś jesz­cze – drew­niane pudełko śred­nich roz­mia­rów. To musiało mnie wal­nąć w ten głupi łeb. Dobrze wie­dzia­łam, co to jest… „Pudełko wspo­mnień”. Zało­ży­ły­śmy je z Angelą jesz­cze w pod­sta­wówce. Tra­fiły tam wszyst­kie ważne papierki po cukier­kach, liściki pisane na lek­cjach, usu­szone kwiatki, zdję­cia, bilety do kina… Wszystko, co nam przy­po­mi­nało o czymś, o czym nie chcia­ły­śmy ni­gdy zapo­mnieć.

Otwo­rzy­łam wieczko. Dotarł do mnie zapach lawendy i wosku, a z pudełka wyle­ciały powoli białe pyłki. Coś tu musiało zakwit­nąć i prze­kwit­nąć. I rze­czy­wi­ście zapach lawendy nie był przy­pad­kowy – wzię­łam do ręki usu­szony i zwią­zany kokardką bukie­cik. Pamię­tam ten dzień, ogród jej babci… Zaj­rza­łam do pudełka. Moją uwagę przy­kuła czer­wona koperta. Wzię­łam ją do ręki. Była wygnie­ciona i prze­tarta w wielu miej­scach. W środku kartka pocz­towa, wypi­sana dzie­cię­cym pismem.

Kochana Izu­niu,

Nad możem jest super. Kom­piemy się i jemy lody.

Jemy też dużo fry­tek. Kupi­łam ci kał­czuka.

Pozdrów mamę od mojej mamy.

Ange­lika

Ale byłam głu­pia… Tyle lat przy­jaźni zmar­no­wane dla faceta, który mnie zosta­wił… Już od roku nie mia­łam kon­taktu z Angelą. Raz przy­pad­kiem widzia­łam ją na przy­stanku, ale szybko zawró­ci­łam, żeby­śmy na sie­bie nie wpa­dły. Paweł jej nie lubił. Od początku. Pew­nie dla­tego, że i ona nie lubiła jego. Powta­rzała: „On mi się nie podoba. Nie jest szczery, Izu­nia. Cwa­niak. Typowy cwa­niak”. Nie potra­fiła wyja­śnić, dla­czego niby Paweł to typowy cwa­niak ani co w nim nie­szcze­rego, czym bar­dzo mnie draż­niła. Po pro­stu tak czuła od pierw­szego spo­tka­nia z nim. Jakoś jed­nak to wszystko łączy­łam, sta­ra­łam się ich godzić. Aran­żo­wa­łam wspólne imprezy, wyj­ścia do kina, pubu i zda­wało mi się, że cza­sem jest nawet faj­nie. Minął rok. Pew­nego wie­czoru przy­szła do mnie bez zapo­wie­dzi. Gdy tylko zoba­czy­łam ją w drzwiach, wie­dzia­łam, że coś się stało.

– Iza… – zaczęła. To musiało być poważne. Bar­dzo rzadko mówiła do mnie „Iza”. – Coś się wyda­rzyło. Paweł…

– Co z nim?! – Serce mi sta­nęło, a w gło­wie już mia­łam obrazy jego zma­sa­kro­wa­nego ciała. Zawsze się bałam, że ktoś mi zgi­nie, że coś się sta­nie, że stracę bli­skich. Nie­znane numery odbie­ra­łam z myślą, że po dru­giej stro­nie usły­szę, że Paweł, mama, bab­cia, Angela… ule­gli wypad­kowi, że nie żyją. Gdy któ­reś z nich nie odbie­rało dłu­żej niż kwa­drans, w gło­wie two­rzy­łam wizje ich śmierci i mojego życia po niej. Teraz poważny ton Angeli był dla mnie jed­no­znaczny: z Paw­łem jest źle.

– Powiem to wprost i szybko. Paweł cię zdra­dza. Przy­się­gam. Widzia­łam go z jakąś dziew­czyną.

Zamar­łam. Poczu­łam, jakby ktoś z całej siły kop­nął mnie w brzuch. Angela minęła mnie, weszła do miesz­ka­nia, wzięła szklankę z szafki i nalała sobie wody z kranu. Łap­czy­wie wypiła całość. Teraz zauwa­ży­łam, że ciężko oddy­cha i jest spo­cona. Chyba tu bie­gła. Spoj­rzała na mnie.

– Na Zba­wi­ciela, przy­się­gam. Widział mnie, więc wie, musi wie­dzieć, że ci powiem. Nie wiem, kim ona była. Pierw­szy raz ją widzia­łam, nikim od nas. Powin­nam podejść, ale spa­ni­ko­wa­łam i ucie­kłam. To była typowa suka z cycami na wierz­chu! Ale to nie­istotne. Nie możesz z nim być! Iza! – Pode­szła do mnie, roz­kła­da­jąc ręce. Odsu­nę­łam ją.

– Iza… Co ty?

– A ty?

– Nie wie­rzysz mi? – spy­tała. Nagle miała łzy w oczach. – Osza­la­łaś? Po co mia­ła­bym kła­mać? Nie cier­pię go, ale bez jaj… wiesz, że nie wymy­śli­ła­bym cze­goś takiego, nie rani­ła­bym cię dla wła­snego kaprysu. Iza!

„Czy ja jej wie­rzę?” Zasta­na­wia­łam się. Angela ni­gdy go nie lubiła i wciąż na niego gadała, ale z dru­giej strony… Nie, nie ma dru­giej strony. Paweł by tego nie zro­bił! Nie on. Nie wie­dzia­łam, czy jej wie­rzy­łam. Na pewno nie chcia­łam. Nim zdą­ży­łam odpo­wie­dzieć sama przed sobą, czy wie­rzę, do miesz­ka­nia wpadł Paweł.

– Co tu robisz?! – rzu­cił wście­kły do Angeli. – Wynoś się! – Szarp­nął ją za ramię.

– Zostaw mnie! – krzyk­nęła. – Pie­przony świ­niak! Sam się wynoś! Nikt cię tu nie chce! Ja od zawsze, a ona od teraz.

– Izka! Ona chce nas skłó­cić. – Pod­szedł do mnie i chwy­cił mocno za twarz. – Ona chce nas skłó­cić od początku. Wiesz, co dziś zro­biła?! Chciała mnie uwieść! Odrzu­ci­łem ją i powie­działa, że poża­łuję. Nie wiem, co ci naopo­wia­dała, ale…

– Żało­sne! Nie­do­brze mi na myśl, że mogła­bym cię cho­ciaż dotknąć. Iza, wiesz, że go nie zno­szę! Jak mogła­bym go uwo­dzić!?

Tak, nie zno­sisz… ale dla­czego? Boże… może wła­śnie z zazdro­ści. Angela była śliczna. Blon­dynka o deli­kat­nych rysach, miała w sobie tyle sek­sa­pilu… Nie cho­dzi o to, że ubie­rała się wyzy­wa­jąco. To po pro­stu w niej było. W jej spoj­rze­niu, ruchach, śmie­chu. Była taką dziew­czyną, która musiała się podo­bać. Może nie mogła znieść, że to ja z nim byłam? Paweł zła­pał mnie za ramiona. Wyrwa­łam mu się i ode­szłam parę kro­ków w tył. Nie wie­dzia­łam, co robić. Może rze­czy­wi­ście Angela chciała go uwieść. Paweł był taki przy­stojny… Wysoki, brą­zowe włosy, błę­kitne oczy, cudny uśmiech. Zakry­łam twarz dłońmi. I zro­bi­łam jedyne, na co było mnie stać – roz­pła­ka­łam się. Paweł wyrzu­cił w tym cza­sie Angelę z miesz­ka­nia, a mnie tulił w ramio­nach i zapew­niał o swej miło­ści. Uwie­rzy­łam mu. Pod­ję­łam decy­zję.

A teraz jestem sama. Mimo że ją zna­łam sie­dem­na­ście lat, a jego rok, to jemu uwie­rzy­łam… Tak bar­dzo pra­gnę­łam męskiej miło­ści.

Odło­ży­łam kartkę do koperty i zamknę­łam pudełko. Poło­ży­łam się na pod­ło­dze. Guz wciąż bolał i pul­so­wał gorąco. Może słusz­nie dosta­łam tym pudeł­kiem w łeb?

• • •

Wsta­łam. Ubra­łam się. Wyszłam. Całą drogę myśla­łam: Czy ona mnie przyj­mie? Czy wysłu­cha, kiedy ja nie potra­fi­łam jej słu­chać? Czy ma już nową przy­ja­ciółkę? A może nawet nie mieszka już na tym osie­dlu? Przez rok mogło się tyle zmie­nić. Może jeste­śmy już sobie obce? W gło­wie pró­bo­wa­łam uło­żyć, co jej powiem. Ale wszystko brzmiało tak bez­na­dziej­nie… Tak infan­tyl­nie, tak nie na miej­scu.

Po pół godzi­nie sta­nę­łam przed jej blo­kiem. Nie mam już nic do stra­ce­nia. Ruszy­łam.

Czwarty lipca (nadal)

❤ Czwarty lipca (na­dal) ❤

Nie. Nie wejdę. To bez sensu. Zawró­ci­łam na przy­sta­nek i usia­dłam na ławce. Pod­je­chał mój tram­waj, ale nie wsia­dłam. Kurde, co ja robię! Prze­cież pod­ję­łam decy­zję, że tam idę, i nawet jak mnie odrzuci, to trudno, przy­naj­mniej spró­buję. Wró­ci­łam na jej osie­dle. Prze­szłam przez alejkę pełną drzew i znów zna­la­złam się pod blo­kiem. Klatka numer cztery. I co? Prze­cież nie wci­snę 55 i nie powiem: „No cześć. To ja”. Może powin­nam zadzwo­nić jako listo­nosz? Dobra, praw­do­po­dob­nie to wcale jej nie ma w domu. Stoję pod klatką i robię z sie­bie idiotkę. Pocze­kam.

Minęło pierw­sze pięć minut i nic się nie zadziało… Czy nikt nie wycho­dzi na spa­cer, do sklepu, do pracy? No, ludzie! Minęło dzie­sięć i w końcu pięt­na­ście minut, gdy wresz­cie jakaś sta­ruszka wyszła z wózecz­kiem na zakupy. Dobra, kolejny etap za mną. Weszłam do środka. Teraz na ósme pię­tro. Już żołą­dek mi się ści­snął, a dło­nie oblał pot. Serce waliło jak przed maturą. Winda. Drżącą ręką wci­skam ósemkę. Stare drzwi skrzy­pią i ruszam do góry, a w gło­wie kołuje mi się z ner­wów. Czego się boję? Odrzu­ce­nia. Tak, boję się, że znów mnie odrzuci ktoś bli­ski. Stoję przed nume­rem 55.

Nie dam rady. To nie­wy­ko­nalne.

Nie­do­brze mi, chyba zwy­mio­tuję. Nie pójdę dalej. Nie ma szans. To było wszystko, na co mnie stać. Przy­szłam pod jej drzwi, ale wię­cej nie dam rady. Weszłam do windy i już mia­łam wci­snąć „par­ter”, lecz palec zatrzy­mał się przed przy­ci­skiem. Cof­nął się i z resztą dłoni zaci­snął w pięść. Poczu­łam złość. Znów myśla­łam o Pawle. Zabrał mi war­tość, atrak­cyj­ność, sens, radość. Tak jak zabrał Angelę. Chcę to wszystko z powro­tem. Wró­ci­łam pod jej drzwi i zapu­ka­łam.

I… nic.

Nie ma jej. Tro­chę mi ulżyło. Uspo­ko­iłam się. Tyle pod­cho­dów, a jej po pro­stu nie ma. Zeszło ze mnie napię­cie. Mogę wra­cać, spró­bo­wa­łam i to się liczy. Zawró­ci­łam do windy.

– Iza…?

Usły­sza­łam za swo­imi ple­cami cichy, nie­do­wie­rza­jący głos Angeli. Po ple­cach prze­biegł mi dreszcz. Mię­śnie ści­snęły się i nie chciały puścić, żebym odwró­ciła się w jej stronę.

– Iza. – Teraz nie pytała, była pewna.

W końcu odwró­ci­łam się powoli ze spusz­czoną głową. Widzia­łam jej różowe kap­cie w progu miesz­ka­nia. Było mi strasz­nie wstyd, ale z wiel­kim wysił­kiem pod­nio­słam głowę. Spoj­rza­łam na nią. Na moją przy­ja­ciółkę.

– O Boże… – wypo­wie­dzia­łam w jej stronę pierw­sze od roku słowa – jesteś ruda… – Pierw­sze zda­nie od roku brzmiało: „Jesteś ruda”. Czy mogłam powie­dzieć coś bar­dziej bez­na­dziej­nego? Wybu­chłam pła­czem, twarz zasło­ni­łam dłońmi. Bła­ga­łam w myślach, by pode­szła do mnie, przy­tu­liła albo po pro­stu mnie wyko­pała. Nie chcia­łam jej obo­jęt­no­ści i tej ciszy. Te włosy, to głu­pie, ale uświa­do­miły mi w jed­nej chwili, jak wiele mnie omi­nęło, jak bar­dzo mnie przy niej nie było, ile czasu zmar­no­wa­ły­śmy i że to moja wina.

Minuty mijały, a ona dalej nic nie mówiła. Było dokład­nie jak rok temu, tylko że teraz to ja pro­si­łam o wysłu­cha­nie, a ona nie wie­działa, co robić.

Uspo­ko­iłam się, wytar­łam oczy i nos. Znów na nią spoj­rza­łam. Stała wciąż w progu swo­ich drzwi. Nic się nie zmie­niła poza tym, że zre­zy­gno­wała z blondu. Patrzyła na mnie zszo­ko­wana, jakby oglą­dała przed­sta­wie­nie. Sta­łam przed nią, cze­ka­jąc na osąd. W końcu wes­tchnęła gło­śno i otarła oczy. Teraz zoba­czy­łam, że i ona pła­kała. Pode­szła do mnie nie­pew­nym kro­kiem.

– Dobrze, że już wró­ci­łaś. Zbyt długo cię nie było – powie­działa, a ja rzu­ci­łam się na nią. Przy­tu­la­łam ją z całych sił i znów pła­ka­łam. Obie pła­ka­ły­śmy. Gdy w końcu odle­pi­ły­śmy się od sie­bie, spoj­rza­łam na nią i zaczę­łam:

– Chcę ci powie­dzieć… tyle chcę ci powie­dzieć… Nie wiem, jak zacząć.

– Zacznijmy od dobrego wina. – Wzięła mnie za rękę i weszły­śmy do miesz­ka­nia.

Nic się w nim nie zmie­niło. Wszę­dzie pełno różo­wia­stych ozdó­bek i kwia­tów. I tak jak przed rokiem kolaż naszych zdjęć nad biur­kiem.

– Nie zdję­łaś ich… – Wska­za­łam na tablicę nad biur­kiem.

– A czemu mia­łam zdjąć? – spy­tała zadzior­nie.

– No bo…

– Iza, prze­cież ja na cie­bie cze­ka­łam.

Uśmiech­nęła się, a ja pomy­śla­łam, że naprawdę ją kocham. Wciąż czu­łam się nie­zręcz­nie, jed­nak z każdą minutą coraz lepiej, coraz swo­bod­niej, coraz bar­dziej „po naszemu”.

– Ale…

– Widocz­nie tak miało być. Widocz­nie to było potrzebne.

Patrzy­ły­śmy chwilę na sie­bie. Sta­ra­łam się odgad­nąć, co o mnie myśli i dla­czego tak szybko mi wyba­czyła, nie kazała się sta­rać, odbu­do­wy­wać zaufa­nia. Dla­czego przy­jęła mnie bez­wa­run­kowo. W końcu uśmiech­nęła się lekko, odwró­ciła wzrok i poszła do szafki, by wyjąć kie­liszki, a ja usia­dłam przy stole. Zebra­łam się w sobie i powie­dzia­łam wprost:

– Zosta­wił mnie.

Zatrzy­mała się na chwilę w swo­jej krzą­ta­ni­nie po kuchni.

– Domy­śli­łam się… I jak ty z tym?

– Okrop­nie mi wstyd i okrop­nie tęsk­nię.

– Tęsk­nisz za tok­sycz­nym typem. – Pocią­gnęła za kor­ko­ciąg i otwo­rzyła wino.

– Tylko że ja tęsk­nię za tym, co było dobre. Za tym, jak mnie roz­śmie­szał, za pizzą w nocy, za jego przy­tu­le­niem, za jego cia­łem, za wspól­nymi pla­nami…

– Wiem. – Chłodno odpo­wie­działa, poda­jąc mi kie­li­szek wina.

Chwilę mil­cza­ły­śmy. Czu­łam mur, jaki zaczął wyra­stać mię­dzy nami. Jesz­cze za wcze­śnie, żeby wysłu­chi­wała o Pawle. Nie prze­pro­si­łam jej nawet za tamto.

– Angela, bar­dzo cię prze­pra­szam. Tak naprawdę, z całego serca cię prze­pra­szam. Nie uwie­rzy­łam ci. Musia­łaś czuć się strasz­nie…

– Przyj­muję prze­pro­siny. Nie wra­cajmy do tego – ucięła szybko. – Prze­szłość to prze­szłość. Poga­dajmy o czymś przy­jem­nym.

Chcia­łam to wyja­śnić, czu­łam, że musimy to prze­ga­dać, że nie może to pozo­stać zamknięte w szu­fla­dzie pod tytu­łem „było, minęło”. To była jedna z tych spraw, które miną tylko wtedy, gdy się je prze­gada, szcze­rze prze­prosi i szcze­rze wyba­czy. Zamknięte zaczy­nają gnić i aż strach potem otwo­rzyć tę szu­fladę. Widzia­łam jed­nak zacięty wyraz twa­rzy Angeli. Zro­bi­łam to, o co pro­siła, a w duchu posta­no­wi­łam, że musimy wró­cić do tej roz­mowy.

– To powiedz, dla­czego jesteś ruda.

– To aku­rat bar­dzo przy­jemny temat. – Roz­luź­niła się. – Jestem poma­rań­czowa. Poma­rań­czowy to kolor celu, a ja mam usta­no­wiony cel.

– Cel?

– Tak. Zna­leźć męża.

– Męża?

– Co cię dziwi? Mam dwa­dzie­ścia sie­dem lat i tra­dy­cyjne podej­ście do życia, wiesz o tym. Może mało to dziś modne, ale moje. Za dwa lata o tej porze chcę pro­wa­dzić różowy wózek przez park, lewą dło­nią. Prawą, na któ­rej poły­skuje obrączka, chcę trzy­mać dłoń mojego męża.

– To dość… spre­cy­zo­wany cel.

– Oczy­wi­ście. Cel nie może być roz­myty. Ty masz jakiś cel?

– Sta­nąć na nogi?

– Roz­myte. Nic nie zna­czy, nic w tym nie ma. Daj kon­kret.

Upi­łam łyk wina.

– Być z kimś, kto mnie kocha?

– Jesteś w tym bez­na­dziejna. Co to za ogól­niki!

– Okej. Za dwa lata… Za dwa lata… Leżę obok ciem­no­wło­sego faceta. Mojego faceta.

– Dobrze. Gdzie jeste­ście?

Zamknę­łam oczy, by wyobra­zić sobie, gdzie mogę być z tym moim ciem­no­wło­sym face­tem.

– Jeste­śmy nad jakimś morzem. Sły­szę szum fal. On całuje mnie w kark. Jego zimne usta na roz­grza­nej słoń­cem skó­rze. Szep­cze, że mnie kocha. Odwra­cam się do niego, obej­muję go ramio­nami.

– A dzieci? Widzisz dzieci?

– Nie! Nie widzę żad­nych dzieci. Jeste­śmy we dwoje.

– Okej. Bez dzieci. Może być. To twój cel. Bru­net szep­czący do ucha.

Otwo­rzy­łam oczy.

– Dobra, a co w ogóle się jesz­cze zmie­niło oprócz tego poma­rań­czo­wego? Masz jakąś… bli­ską kole­żankę?

Zaśmiała się. Gło­śno, szcze­rze, tak jak lubi­łam naj­bar­dziej.

– No co?

– Zapy­ta­łaś… jak bab­cia, która pod­py­tuje, czy jesteś les­bijką. „Masz bli­ską kole­żankę”?

Rze­czy­wi­ście tak to zabrzmiało. Teraz i ja się zaśmia­łam.

– Nikt cię nie zastą­pił, jeśli o to pytasz.

– Tak, o to pyta­łam. – Uśmiech­nę­łam się do niej i wie­dzia­łam, że pod­ję­łam dziś naj­lep­szą decy­zję, by do niej przyjść.

Śmia­ły­śmy się, roz­ma­wia­ły­śmy, były­śmy razem. Z każdą chwilą, z każ­dym kolej­nym kie­lisz­kiem wina, z każdą nad­ro­bioną histo­rią odzy­ski­wa­ły­śmy naszą przy­jaźń, wyjąt­kową więź, jaką mia­ły­śmy ze sobą od dziecka. Zaczy­na­łam zda­nie, a ona je koń­czyła, ona chciała coś powie­dzieć, ja już się śmia­łam, bo zna­łam finał opo­wie­ści. Gdy były­śmy już po dru­giej butelce wina, pod­nio­słam się.

– Wra­cam. Nie skoń­czy­łam się pako­wać. – Musia­łam przy­trzy­mać się ściany, by nie upaść.

– Gdzie pako­wać?

– Wła­śnie! Poje­dziesz ze mną? Pole­cisz? Bła­gam cię!

– Co?

– Siód­mego. Za trzy dni. Mam wolny bilet. Miał być dla niego… Sama rozu­miesz. – Chwia­łam się na nogach i ciężko było mi zacho­wać skład­nię.

– Co? – Zaczęła się śmiać.

– No do Gre­cji. To było naj­tań­sze. Pole­cisz ze mną?

– Prze­cież ja pra­cuję.

– Wciąż w tej samej fir­mie?

Poki­wała głową. To utrud­niało sprawę. Angela pra­co­wała dla wiel­kiej kor­po­ra­cji, sama o sobie mówiła, że jest „panią z HR-ów” i śmiała się z tego. Uwiel­biała prze­pro­wa­dzać roz­mowy rekru­ta­cyjne i mię­dzy pyta­niami o język pro­gra­mo­wa­nia i doświad­cze­nie zada­wać ludziom pyta­nia o sko­ja­rze­nia do wła­snego imie­nia, a także o to, czy wie­rzą w horo­skopy i co myślą o Incep­cji. Tak, nie była zbyt pro­fe­sjo­nalna na pierw­szy rzut oka, ale miała naj­lep­sze wyniki. Zre­kru­to­wani przez nią pra­cow­nicy wpa­so­wy­wali się w zespół momen­tal­nie, atmos­fera była świetna, a słupki z zyskami rosły. Nie­mniej nie mogła z dnia na dzień wziąć urlopu.

– No, ale kiedy będziesz miała taką oka­zję?

– Dobra – powie­działa i opa­dła na łóżko. – Prze­ko­na­łaś mnie. W końcu czy nie mi w tej rela­cji przy­pada rola świr­nię­tej przy­ja­ció­łeczki, która ma cią­gle czas, nie ma życia pry­wat­nego i zja­wia się zawsze, gdy trzeba, by główna boha­terka, Izu­nia, wypła­kała się w jej rękaw? Uwiel­biam grać tę rolę! Tak! Lecę! Wezmę L cztery i mam to gdzieś.

– No to cześć. Wyślij mi dane z dowodu, zajmę się zmianą biletu!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.I would… (ang.) – Wola­ła­bym oślep­nąć, chłop­cze, niż widzieć, jak odcho­dzisz ode mnie, dziecko. [wróć]

2. Zmo­dy­fi­ko­wany frag­ment utworu zespołu Akcent, cyt. za: Dziew­czyna z klubu disco, słowa Zenon Mar­ty­niuk, 2001. [wróć]