Szanowny Panie… - Paź Klaudia - ebook

Szanowny Panie… ebook

Paź Klaudia

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Laura, na pozór naiwna i infantylna, ma dwa wielkie marzenia: zostać poczytną pisarką i spotkać miłość życia. Swoje myśli i szeroko zakrojone plany powierza pamiętnikowi, dzięki któremu czytelnik zagłębia się w jej historię – grafomanki, która głęboko wierzy w swój talent i tą wiarą przenosi góry.
„Przyjdzie dzień, gdy stanę w blasku chwały, a oni wszyscy, którzy mają mnie teraz za nic, staną w kolejce po autograf. Ach, marzę, marzę o tym dniu. Pławię się w jego rozkosznym zapachu, smaku, w atmosferze splendoru. I gdy tak zamykam oczy, widzę jeszcze kogoś. Stoi za mną, gdy rozdaję autografy. Wysoki brunet, przystojny, wpatrzony we mnie. Tak… Czekam niecierpliwie na ten dzień. Muszę zrobić jakiś plan. Czy powinnam zacząć od szukania bruneta, czy od wydania mojej książki? Może książka najpierw, albo zobaczę, jak to się ułoży. Jedno jest pewne: uda się”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 397

Oceny
4,9 (7 ocen)
6
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annas76

Nie oderwiesz się od lektury

zabawna i poprawiająca nastrój
00

Popularność




Dla Ciebie

Czwarty czerwca

Uparłam się. No zaparłam się rękami i nogami i nie mam zamiaru odpuścić. Może robię głupio, ale postanowiłam sobie i już. Mam w głowie przekonanie ogromne, od wczesnych lat mego dzieciństwa, że oto ja będę pisać. Od siódmych urodzin mam zamiar zostać poczytną pisarką, zarabiać w ten sposób na życie i koniec. I nikt mnie od tego nie odwiedzie. Od siódmych urodzin, gdy dostałam mój pierwszy pamiętnik i odkryłam, co znaczy przelewać uczucia na papier.

Wkurza się ojciec, że nie pracuję, ale przecież ja godzinami siedzę i piszę, i staram się wydać, to, co piszę. I wkurza się matka, że „nie mam co do garnka włożyć”, ale przecież lodówka pełna słoików, które mi zwozi. I wkurza się Hanka, że nie sprzątam w naszym mieszkaniu, ale ja przecież nie mam czasu, bo piszę. Napotykam ogromne niezrozumienie… Ale ja sobie to odbiję, oczywiście… Przyjdzie dzień, gdy stanę w blasku chwały, a oni wszyscy, którzy mają mnie teraz za nic, staną w kolejce po autograf. Ach, marzę, marzę o tym dniu. Pławię się w jego rozkosznym zapachu, smaku, w atmosferze splendoru. I gdy tak zamykam oczy, widzę jeszcze kogoś. Stoi za mną, gdy rozdaję autografy. Wysoki brunet, przystojny, wpatrzony we mnie. Tak… Czekam niecierpliwie na ten dzień. Muszę zrobić jakiś plan. Czy powinnam zacząć od szukania bruneta, czy od wydania mojej książki? Może książka najpierw, albo zobaczę, jak to się ułoży. Jedno jest pewne: uda się.

Dziś wysłałam kolejny list do redakcji cenionej gazety, żeby przyjęli mnie jako felietonistkę:

Droga Redakcjo,

pisze do Was Laura Coletti. Zastanawiacie się nad dziwnym nazwiskiem? To po moim dziadku, był Włochem. Mam po nim nie tylko nazwisko, ale i temperament.

Piszę do Was w celu nawiązania współpracy, która – zapewniam – będzie owocna. Jestem bowiem pisarką wielkiej klasy, mimo że nieodkrytą jeszcze.

O mnie w skrócie: 27-letnia szatynka średniego wzrostu, szczupła, elegancka. Duże brązowe oczy. Studiowałam filologię polską, niestety, nie udało mi się jej ukończyć. Trzeba jednak podkreślić, że wiedzę wyniosłam z tych studiów ogromną. Brakuje tylko zbędnego papierka. W załączniku przesyłam teksty mojego autorstwa. Liczę, że znajdzie się dla nich miejsce. Pierwszy jest o dziewczynie, która zakochała się w swoim szefie, drugi o dziewczynie, która zakochała się w sąsiedzie, a trzeci o dziewczynie, która zakochała się w gwieździe rocka. Piękne opowiadania dla kobiet. Pełne pasji i namiętności. Zachwycą Was!

Czekam na odpowiedź.

Z wyrazami szacunku

Laura Coletti

I czekam. Odpiszą mi, będę pracować w gazecie. Witaj, wielki świecie!

Szósty czerwca

Hanka mnie wkurzyła. Prosiłam ją, żeby wyniosła mi ze swojej roboty ryzę papieru. Nie wiem, czy tak bardzo nie chciała tego robić, czy rzeczywiście tak się złożyło, że większość czasu ma pracować teraz z domu, bo tak zwane „home office”, i nie ma możliwości za bardzo… Jasne. Po prostu jest uczciwym tchórzem. A może to lojalność? Ale ma być lojalna wobec firmy, która jej nie szanuje? Ja tego nie rozumiem. Haruje u nich kolejny rok, jest na każde ich zawołanie i naprawdę mogą liczyć na nią o każdej porze, a mimo to nie jest traktowana poważnie. Ja rozumiem, że to wielka, zagraniczna firma eventowa i taką Hanię to najlepiej dać do segregowania dokumentów i odpisywania na skargi, ale dziewczyna ma talent i jestem pewna, że gdyby tylko dali jej szansę, stanęłaby na tych swoich krótkich rzęskach, żeby zrobić wydarzenie na najwyższym poziomie. Mogłabym jej pomóc na początek. Jesteśmy świetnym duetem na każdym polu! Poznałyśmy się w liceum, do którego dojeżdżałyśmy ponad godzinę – znajdowało się dokładnie pośrodku, między moją a jej. Po maturze wyjechałyśmy na studia i zamieszkałyśmy razem, i tak trwamy do dziś… Czy umiemy w ogóle żyć bez siebie? Nie wyobrażam sobie tego. Przyszłość zdaje się dziwna, jeśli Hanki nie będzie obok. Zawsze możemy kupić dom bliźniak… Tylko żeby nasi mężowie się lubili… Ale co ja gadam! Przecież jestem na nią wściekła o ten papier!

Siódmy czerwca

Mija już trzeci dzień, a oni nie odpisują. Podłączyłam laptopa do prądu i otworzyłam na poczcie, którą sumiennie co chwilę odświeżam. Muszą odpisać. Ja bym odpisała. Czy tak ciężko przeczytać maila, napisać: „Bierzemy Cię!” i kliknąć ENTER?

Hanka wyciągnęła mnie na zakupy, chociaż nie mam kompletnie pieniędzy. (Mamo, kocham Cię, za te pięć stów, które potajemnie wysyłasz mi co miesiąc). Ledwie zapłaciłam swoją część za mieszkanie, ale rzeczywiście trzeba było iść. W tym miesiącu Wianki! Muszę wyglądać sza-ło-wo, rzucając swój wianek na wody Wisły. Może po drugiej stronie mostu wyłowi go On… Byle tylko nie okazało się, że ON to jakiś ryży kurdupel. Jeśli tak, to nie przyznam się, że to mój wianek. To musi być wysoki brunet. Błagam! Wysyłam w kosmos całą swą energię, nakierowaną na znalezienie ukochanego. Dobry losie, ześlij mi ślicznego chłopca!

No więc zakupy. Musiałam ruszyć odłożone na czarną godzinę pieniądze. Ale jeśli mam tam spotkać bruneta, to czy miłość nie jest ważniejsza od pieniędzy? Ja kieruję się sercem.

Po powrocie w mojej skrzynce wciąż nie znalazłam od nich odpowiedzi. Dla odwrócenia uwagi usiadłam do pisania książki. Mam na razie trzy rozdziały, a zaplanowałam dziesięć. Poprosiłam Hanię o mocną kawę, włożyłam moją opaskę natchnienia, by odgarnąć włosy i złapać owo natchnienie. Zaczęłam pisać:

Angelika siedziała wpatrzona w dal, lawirując wzrokiem wśród herbacianych róż, kwitnących w jej ogrodzie, które przenosiły ją we wspomnieniach do minionego lata.

Czuła zapach tamtego miejsca. Ile czasu minęło od jej ostatniego spotkania z Brianem? Rok. Dokładnie rok temu ostatni raz Brian złożył pocałunek na jej rozgrzanych namiętnością ustach. Nie wiedziała wtedy, nieszczęsna, że to pocałunek pożegnania. Zasnęła tamtego wieczoru w jego ramionach, nieświadoma zbliżającego się nieszczęścia. Gdy obudziła się rano, jego już nie było. Na posłaniu leżały jedynie krótki list i herbaciana róża. Treść listu: „Wybacz, kochanie”. Co się stało? To pytanie wciąż ją zadręczało. Nie dawało jej spokoju. Tysiąc pomysłów na minutę. Może był chory? Może umierała mu matka? Może potraktował ją tylko jako wakacyjną przygodę, a ona się w nim zakochała? Nie znała odpowiedzi, ale wciąż jej szukała w meandrach wspomnień. Czy coś wtedy zapowiadało koniec tej sielanki? Nie…

Dźwięk przychodzącego maila przerwał mi w momencie największej weny. Rozproszył mnie. Drżącymi dłońmi szybko otworzyłam zminimalizowane okno. Odpowiedź! Tak, tak, tak! Wreszcie!

Pani Lauro,

Pani teksty są wspaniałe, niestety, nie znajdą miejsca w naszej gazecie. Bardzo nam przykro. Życzymy wszystkiego dobrego.

Redakcja

CO?

Oczy zaszły mi łzami. Dlaczego? Co za chamstwo! Och, Lauro, w zasadzie nie przeklinasz, ale przeklnij teraz, bo takie traktowanie to niepodobieństwo. Och, zawistnicy! Przeklnę sobie, choć to nie w moim stylu.

No kurwa.

Dziesiąty czerwca

Nie będę się załamywać. Parę dni przeleżałam zapłakana, to prawda, ale nie pierwszy raz spotykam się z takim chamstwem. Dam sobie z tym radę. Wstałam o dwunastej. Cała napuchnięta, z tłustymi włosami i rozmazanymi oczami. Deadline – tego mi trzeba. Więc dam sobie czas dwóch miesięcy. Dokładnie dziesiątego sierpnia chcę stanąć w blasku chwały u boku mężczyzny mojego życia. Nie tylko chcę, ale stanę w tym blasku! Tak będzie.

Ale oznacza to, że muszę przyspieszyć z moją książką, która ma niecałe cztery rozdziały. Bez śniadania, mycia zębów, bez kawy, założyłam opaskę natchnienia i zaczęłam pisać:

Angelika postanowiła przestać myśleć o Brianie i zgodziła się na spacer z Aleksem. Od dawna zabiegał o jej względy, lecz ona była wobec niego zimna jak lód. A od kiedy Brian zamieszkał w jej sercu, nie było tam w zupełności miejsca dla innego mężczyzny. Ale teraz była pełna goryczy… Postanowiła, że musi o nim zapomnieć, jeśli ma normalnie żyć. Wszak nie ma już osiemnastu lat, czas znaleźć męża… Dlatego zgodziła się, z rozsądku, na spacer z Aleksem.

Nic jednak nie czuła. On wciąż mówił i mówił, a ona myślami była wśród herbacianych róż. Aleks przyniósł jej bukiet lilii. Musiała udawać zachwyt. Gardziła nim, doprawdy w środku serca, do głębi gardziła tym człowiekiem, choć powinna go szanować… Tyle lat wiernie ją adoruje. Może rzeczywiście to dobry materiał na męża?… Ale żyć w takiej nudzie do końca? Nigdy już nie poczuć żaru namiętności? Czy była na to gotowa? Wymazać obraz Briana i zastąpić go obrazem rozsądnego, opanowanego, nudnego do bólu, ale pewnego swoich uczuć Aleksa? Och, jak ciężko żyć romantyczkom na świecie. Nie wychodzą nigdy na plus z tym swoim romantyzmem, ale cóż począć, gdy serce swoje wie…

Po powrocie ze spaceru Angelika postanowiła, że da ostatnią szansę miłości i wyśle telegram do Briana. To poniżające tak błagać, skomleć o miłość, ale stała przed wyborem: staropanieństwo lub małżeństwo z Aleksem. Trzecią, wymarzną opcją był Brian. Nie mogła więc nie walczyć o swoje marzenie.

Wysłała: BRIAN, ODEZWIJ SIĘ. SPRAWA ŻYCIA I ŚMIERCI. WCIĄŻ CIĘ KOCHAM. ANGELIKA

I pełna nadziei, zaczęła czekać na cud.

Skończyłam pisać przed pierwszą w nocy. Miałam w sobie tyle weny! Ale rozsądek kazał mi spać. Jutro impreza urodzinowa Malwiny. Będzie całe moje towarzystwo, łącznie z Sabiną, której nie cierpię… Och, jakoś zniosę jej obecność. Muszę iść! A! I jeszcze Janek, do którego nic absolutnie nie czuję, ale skoro wiem, że mu się podobam, to nie mogę się pokazać jak popychadło.

Nie potrafiłam jednak usnąć, wijąc się w pościeli… Moje myśli kołowały wciąż od wymarzonej pracy do wymarzonego bruneta. Nie mogąc jednak wymyślić nic sensownego, zajęłam się obmyślaniem stroju na jutro. Loki… Tak, zakręcę loki! Czerwone szpilki i ta lekko turkusowa sukienka podkreślająca kształty… Czerwona wstążka w pasie. I czerwone kolczyki. Nie mogę się doczekać! A może oprócz Janka będzie tam ktoś jeszcze, ktoś nowy? Intrygujący? Trzeba iść. Wyjść naprzeciw marzeniom, sięgnąć po nie. Ja w to głęboko wierzę, równie mocno, jak w miłość. A prawdziwa wiara jest kluczem do spełnienia marzeń. Uda mi się!

Och, Lauro, urodziłaś się chyba pod szczęśliwą gwiazdą!

Jedenasty czerwca

Dzień imprezy. Tak dawno nie byłam wśród ludzi, wciąż tylko pracuję przy komputerze. Dziś jednak od rana przygotowuję się, nastrajam psychicznie. Wstałam wcześnie i zrobiłam sobie maseczkę. O siedemnastej, zaraz po obiedzie, zacznę się szykować. Impreza zaczyna się o dwudziestej pierwszej, więc muszę tam być około dwudziestej drugiej, więc cztery godziny to w sam raz! Zabiorę ze sobą Hankę, bo jej życie towarzyskie to już kompletna porażka. Ile można żyć pracą? W sumie dobrze, że większość robi z domu. Mogę jej poprzeszkadzać. Nie wiem, jak ta dziewczyna prosperuje bez faceta… Ja też go nie mam, ale ja szukam. Wciąż szukam, a ona nawet boi się spojrzeć w oczy mężczyźnie, którego mija na ulicy. Ma trzy koleżanki, nie wychodzi kompletnie do ludzi, jedynie kino i spacer. Ile mentalnych lat ma ta dziewczyna i kto jej dał przyzwolenie na zachowanie starej baby? Tak nie może być! To moja przyjaciółka, pomogę jej.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Malwina jasno zaznaczyła, że ją też zaprasza, a mimo to Hanka i tak stawiała wielki opór. W końcu udało mi się ją umalować, wyprostować jej sianowate włosy i ubrać w jedną z moich sukienek. Przyznam, że wyglądała świetnie, a nawet mogłabym użyć słowa: szałowo. Sama się sobie podobała, widziałam to, ale dla zachowania pozorów udawała obrażoną za całe to szykowanie.

Potem ja, no cóż… w kolejce po urodę stałam chyba pierwsza. Nie lubię fałszywej skromności, dlatego muszę stwierdzić: Lauro, ślicznotka z Ciebie!

Zauroczona sobą, traktując to jako dobry znak, postanowiłam znów wysłać list do redakcji, jednak w nieco innej formie. I tym razem na celownik wzięłam mniej nadętą gazetę, o pięknej nazwie: „Kultura Pisma”…

Droga Redakcjo,

piszę w sprawie nawiązania współpracy. Jestem pisarką, ale obecnie mam ochotę na pracę w gazecie. Chętnie zgodzę się pisać dla Was felietony o tematyce miłosnej.

Przybliżę Wam moją osobę w paru zdaniach: 27-letnia szatynka, wzrost średni, elegancka. Piszę o kobietach romantycznych i dla kobiet romantycznych. Studiowałam filologię polską. Moja wieloletnia praktyka owocuje pięknymi opowieściami, które tworzę z pasją. W załączniku wysyłam trzy teksty mojego autorstwa. Wszystkie o zakochanych dziewczynach. Wspaniała lektura!

Czekam na odpowiedź.

Wasza, mam nadzieję, przyszła felietonistka

Laura Coletti

Wysłałam i poszłyśmy. Ku mojej nieskrywanej radości okazało się, że Sabina jest chora i się nie zjawi. Ani ona, ani jej facet, Łukasz. Cudownie rozpoczęta impreza! Hanka oczywiście trzymała się wciąż przy mnie, ale po paru drinkach zaczęła rozmawiać i to nawet z chłopakami, śmiejąc się jak opętana. Ja natomiast tańczyłam, piłam, rozmawiałam ze wszystkimi, ale cały czas wypatrywałam w tłumie kogoś wyjątkowego. A mnie wypatrywał Janek. Co chwilę podchodził, gadał coś głupiego, zanudzał mnie, ale muszę przyznać, że niekiedy było to miłe, że jednak ktoś tam się mną interesuje. Zdenerwowała mnie tylko Malwina, która oburzyła się prezentem ode mnie. Cóż złego, że wykupiłam jej karnet na siłownię? Przecież aż się prosi, żeby czasem tam zajrzała!

Nie przejmuję się wcale tym jej oburzeniem, ludzie są tacy bezkrytyczni wobec siebie. Nie mogę tego pojąć.

Po trzeciej w nocy Janek odwiózł nas do domu, mało pił. Oczywiście liczył na coś, ale ładnie podziękowałam i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Potem wypisywał, jak to wspaniale wyglądałam. Och, jakie to denerwujące, gdy czeka się na kogoś innego!

Oczywiście, mimo wszystko, musiałam sprawdzić pocztę. Nie odpisali. To nic, daję im czas. Odpiszą, czuję to. Tym razem się uda!

Czternasty czerwca

Szanowna Pani,

nie widzę możliwości współpracy z Panią. Nie wyobrażam sobie, aby mogła Pani być naszą przyszłą felietonistką. Będę szczery, Pani teksty są infantylne. Mówię to w trosce o Panią. Proszę uniknąć ośmieszenia i darować sobie bycie pisarką.

Łączę wyrazy szacunku za odwagę

Redaktor naczelny

Michał Żubrowicz

Co za fiut.

Ja się tam przejdę. Ja się do tego Żubrowicza przejdę!

Żałosna imitacja mężczyzny. Pewnie impotent i wyżywa się, gdy tylko wyczuje silną, wartościową kobietę!

Och, Lauro, nie możesz mu tego darować! W przeciwnym razie nie nazywasz się Coletti!

Pójdę, oczywiście, i to jutro. Tylko trzeba to rozplanować, zaplanować dobrze, żeby mnie przypadkiem bardziej nie upokorzył. Idiota. No to już ewidentnie jest złośliwość. Co jak co, ale infantylność? O nie, tego nie można zarzucić mojej twórczości. Pewnie nawet nie przeczytał. Bydlak.

Nawet mi nie jest przykro. Jestem oburzona i nie zostawię tak tego! W co powinnam się ubrać? Jeszcze nie wiem, ale wiem, że zemsta nadejdzie szybciej, niż on się spodziewa, najlepiej jutro, a tymczasem wykorzystam moją złość i przeleję ją na papier. Jak na prawdziwą pisarkę przystało! Włożyłam więc opaskę natchnienia.

Już od pięciu dni czekała na odpowiedź od Briana. Co za bezczelność i tchórzostwo. Brak mu odwagi, by chociażby odpisać. Nienawidziła, w tej chwili nienawidziła go równie mocno, co kochała. I przeklinała w myślach każde ciepłe uczucie do niego, chcąc siebie samą przekonać, że to nic niewarty drań.

Dziś znów odwiedził ją Aleks, ale nie dała się nigdzie zaprosić. Ostatkiem sił jednak wciąż czekała na telegram od Briana… A Aleks… Och, Aleks to marna kopia mężczyzny, a mimo to ową marną kopią interesuje się Claudia. Cóż za bezguście, Angelika nigdy nie zwracała na nią uwagi, bo niby czemu? Była zwykłą dziewczyną, której los pozwolił urodzić się w bogatej rodzinie. Nic w niej nie mogło imponować Angelice, chociaż wyczuła już dawno, że ta głupia dziewczyna uzurpuje sobie prawo do rywalizacji z nią. Niech sobie bierze tego Aleksa i to z pocałowaniem ręki – myślała wzburzona Angelika, ale w głębi serca bała się, że Claudia zabierze jej ostatnią deskę ratunku przed staropanieństwem…

Nie, no nie mogę. Odpiszę mu. Chociaż lepiej chyba iść i zmierzyć się z nim osobiście. Ale co, jeśli sparaliżuje mnie strach? Co, jeśli pozwolę, by jeszcze bardziej ze mnie zakpił? Czy jestem gotowa na taką rozmowę? Na obronę siebie? Niewiele myśląc, zaczęłam pisać:

Drogi Panie Michale,

niech się Pan lepiej zatroszczy o siebie. Troska o mnie jest zbyteczna, wiem, co robię i co sobą reprezentuję. Pańska odmowa oznacza jedynie, że nie jest Pan gotowy na moją twórczość. I że czeka mnie coś lepszego niż współpraca z Panem.

Łączę wyrazy szacunku za nieopisaną arogancję

Bardzo urażona

Laura Coletti

<WYŚLIJ>

Piętnasty czerwca

Wstałam o ósmej, równo z budzikiem. Nie ociągałam się jak zawsze, nie łaziłam rozespana po mieszkaniu, nie wyciągałam Hanki na wspólne śniadanie. Nie. Pobiegłam do jej pokoju, obudziłam ją i błagałam o kawę. Na szczęście za bardzo się nie wkurzyła, chyba nawet mi współczuje. Dałam jej wczoraj przeczytać, co mi ten dziennikarzyna wysłał.

Więc wstałam, a raczej zerwałam się z łóżka pełna woli walki. Wskoczyłam pod prysznic, szybko umyłam włosy, wymodelowałam je, związałam w kucyk, by wyglądać bardziej bojowo. Oczy podkreśliłam ciemną kreską. Czerwona szminka, czerwone szpilki, marynarka i obcisłe spodnie. Wielka torba, która w zeszłym sezonie kosztowała mnie 400 złotych. Wiedziałam, że nadarzy się okazja, by jej użyć.

Hania zrobiła mi małą czarną z odrobiną odtłuszczonej śmietanki. Nie mogłam nic przełknąć, ale wmusiła we mnie chleb z masłem i solą. To dobra przyjaciółka. Ruszyłam. Droga zajęła mi pół godziny. Spędziłam ją na nieudanych próbach znalezienia jakiegokolwiek zdjęcia Michała Żubrowicza. Nic w mediach społecznościowych, a strona jego gazety dysponuje jedynie opisem: „Redaktor Naczelny, Michał Żubrowicz. Proszę nie zapraszać mnie na żadne eventy. Zajmuję się pisaniem i czytaniem, a nie bywaniem”. Co za gość. Gdy wysiadłam z autobusu, stanęłam przed wysokim, ciągnącym się w górę szklanym gmachem.

Och, Lauro, to tylko tynk, szkło, cement. Niech ta sztuczna wielkość cię nie przestraszy.

Ruszyłam pewnym krokiem. Serce waliło mi w piersiach, a dłonie zaczynały się pocić.

Wchodzę. Wielka przestrzeń, pięć bramek, osiem wind, dziesiątki ludzi przechodzących przez te bramki. Recepcja! Dobra, ale co ja powiem tej blondynie za ladą? Nie wpuści mnie. Ktoś mi musi pomóc. Rozejrzałam się. Trzeba mi teraz mężczyzny, któremu się spodobam. Dobra, mam. Siedzi w kawiarni zaraz przy wejściu i spojrzał na mnie już dwa razy. Bez chwili zastanowienia podeszłam do niego. Chciałam wymyślić coś sprytnego, ale w głowie miałam pustkę. Powiedziałam więc prawdę.

Niebieski garnitur, ciemne włosy, cwany uśmiech, pił kawę.

– Cześć.

– Cześć? – powiedział, zastanawiając się chyba, czy już się poznaliśmy.

– Laura Coletti. – Podałam mu rękę, stosując uśmiech zakłopotanej dziewczyny.

– Marcin Dobrowolski.

– Marcin, czy może zechciałbyś mi pomóc?

– Słucham?

– Pytam, Marcinie, czy zechciałbyś mi pomóc.

– No pewnie, że bym zechciał. A w jaki sposób?

– Widzisz, ja… no powiem wprost. Mówi ci coś nazwisko Żubrowicz?

Pokiwał głową, przymrużając oczy.

– Redaktor Żubrowicz?

– Znasz go?!

– Powiedziałaś to tak, że nawet gdybym go znał, nie przyznałbym się.

– Czyli go znasz.

– Ze słyszenia. Ma redakcję na górze.

– A ty…?

– Moja firma jest tam. – Wskazał na szklane drzwi po lewej stronie. – No nie patrz tak. Nie znam gościa, nie pracuję z nim, nie chodzę na piwo. Rzucił cię?

– No wiesz! Obraził mnie! Przyszłam postawić go do pionu, żeby sobie nie myślał, że ma prawo traktować ludzi obcesowo. Mnie tak na pewno nie będzie traktował nikt, nawet redaktor Żubrowicz! Przepraszam, ta sprawa wciąż wzbudza we mnie niesamowite emocje. Ale ten człowiek potraktował mnie paskudnie. Więc, Marcinie, czy zechciałbyś mi pomóc dostać się do jego gabinetu, żebym mogła z nim porozmawiać w cztery oczy?

– A co on takiego zrobił? – spytał, lekko się uśmiechając.

– Teraz nie czas i miejsce na to, ale jeśli mi pomożesz, wszystko ci opowiem. – Puściłam do niego oczko, co było dziwne, ale podziałało.

– Daj mi chwilę.

Szybkim krokiem podszedł do recepcji. Blondyna za ladą zaśmiała się, kręcąc głową, i dała mu jakąś kartę. Wrócił dumny z siebie. Widziałam, że czeka, aż wyrażę zachwyt.

– Gdyby to nie było nasze pierwsze spotkanie, rzuciłabym ci się na szyję, Marcinie…

Przegięłam? Bo chwilę przetwarzał moje słowa, zanim się odezwał.

– Chodźmy! – Wziął mnie za rękę i pociągnął do bocznych drzwi. – Po wszystkim idziemy na kawę, a ty opowiadasz ze szczegółami.

– Oczywiście!

Schodami przeciwpożarowymi wprowadził mnie na piąte piętro, gdzie dał mi jakąś przepustkę, która otwierała drzwi na wyższych kondygnacjach. Potem wjechał ze mną windą na szesnaste.

– Dobrze, Lauro, posłuchaj. Tu masz mój numer. – Wręczył mi wizytówkę. – Zadzwoń, jak wyjdziesz, i umów się ze mną na tę kawę. Ja też powiem wprost: jesteś zjawiskową kobietą. Podobasz mi się. Ja teraz idę w prawo, ty w lewo. Cały czas prosto. Na końcu są drzwi do jego gabinetu, a wcześniejsze do poszczególnych działów redakcji. Wyżej jakieś firmy, a pod nami wszystko i nic. Jeśli będziesz potrzebowała kłamstwa, zmyśl nazwę jakiejś firmy i powiedz, że „z dołu”. Nie wiem, co prawda, jak przejdziesz selekcję jego sekretarki, ale dasz radę. Powodzenia! – Puścił do mnie oczko, jeszcze dziwniejsze niż to, które ja puściłam…

– Dziękuję ci bardzo…

Ruszyłam.

Och, Lauro, jak dobrze, że masz jeszcze czym zachwycić mężczyznę!

Wdech, pierś do przodu, jeszcze tylko szybkie spojrzenie w lusterko.

Och, Lauro, szałowo. Tak, wyglądasz szałowo!

I od tej chwili świat przyspieszył.

Nie ma co się oszukiwać, boję się, serce łomocze i wszystko, co ułożyłam sobie w głowie, teraz uleciało. Już nic nie pamiętam, idę na żywioł, zobaczymy, jak będzie. Znaczy nie, będzie dobrze, ale jak bardzo, to się dopiero okaże.

Więc idę, szpilki stukają na posadzce, a ja kręcę zamaszyście biodrami.

Rzeczywiście, na końcu korytarza są wielkie drzwi z parszywym napisem:

Redaktor Naczelny

Michał Żubrowicz

Wchodzę bez pukania. No i oczywiście sekretarka – rudowłosa piękność, usta zaciśnięte, oczy zwężone, bluzka zapięta pod szyję. Podchodzę pewnym krokiem.

– Dzień dobry, przepraszam panią najmocniej, takie korki! Michał już się pewnie niecierpliwi?

– Była pani umówiona? – pyta, przeglądając nerwowo kalendarz.

– No tak, byłam z nim umówiona!

– A pani godność?

– Przecież z nim się umówiłam, nie z panią!

– Ale ja tu nic nie mam…

Za późno na jej urzędnicze tłumaczenia, ja już pędzę, odwracam się do niej tyłem i biegnę do drugich drzwi, za którymi czai się mój wróg.

– Proszę zaczekać! Pani nie może być umówiona, pana redaktora nie ma! – I podbiega do mnie, szarpie za łokieć, ciągnie pasek mojej torby.

– Nie ma?! Nie kpij ze mnie, dziewczyno. Puszczaj! Ta torba jest warta więcej niż wszystko, co masz na sobie! – Zamachnęłam się ze złości, wyrywając jej torebkę, i łokciem uderzyłam ją, zupełnie niechcący, w nos. Chwila zawahania i akcja. Bo mnie nic nie zraża! Dalej wyciągam rękę do klamki, a ta ruda zaczyna się drzeć. Pojawia się dwóch rosłych facetów, ale ja już otwieram zamaszyście drzwi i wbiegam do środka z furią, choć też z wielką radością, że przezwyciężyłam wszelkie przeciwności losu i oto jestem już u celu… A jego rzeczywiście nie ma. Pusto. Pusty fotel, rozglądam się w szale dookoła, jego nie ma! Nie ma! Nie, to niemożliwie. Nie ma go! Zanim udaje mi się cokolwiek wymyślić, dopadają mnie ci dwaj i wyprowadzają za ramiona. Już prawie za drzwiami zauważam jeszcze rudą z rozwalonym nosem i udaje mi się krzyknąć: „Przepraszam! Rzeczywiście go nie było!”.

Świat znów wraca do swego rytmu, równocześnie z tym, jak uspokaja się mój puls.

Wyprowadzili mnie za drzwi, wywalili w zasadzie. Dlaczego nie wezwali policji? Nie wiem, może w gruncie rzeczy było im mnie szkoda, może myśleli, że jestem jego kochanką, i nie chcieli, żeby żona się dowiedziała? Nie wiem, ale wyszłam z siniakami na ramionach. Gdy mnie wyprowadzali, chyba wszyscy się na mnie gapili.

Och, Lauro, fatalny zbieg okoliczności…

Do domu wróciłam na bosaka. Stopy bolały mnie strasznie i już nie miałam nawet siły zastanawiać się, czy dobrze wyglądam.

W domu opowiedziałam wszystko Hance i wtedy puściło. Poryczałam się. No nic mi nie wychodzi. Dlaczego? Przecież ja się tak staram i wysyłam energię w kosmos, by otrzymać ją na powrót w formie sukcesu, a tu nic… Z kolejnej batalii literackiej wyszłam poturbowana, z jednym trofeum: wizytówką mężczyzny, którego twarzy teraz nawet nie pamiętam. Szkoda słów. Jak się dowie, a na pewno wieść o idiotce, która zmasakrowała nos sekretarki Żubrowicza, się rozniesie, to nie umówi się na tę pieprzoną kawę.

Przytłoczyło mnie to z całą mocą. Nawet nie miałam ochoty pisać dalej książki. Weszłam jedynie na pocztę z przyzwyczajenia i okazało się, że to nie koniec upokorzeń.

Szanowna Pani Lauro,

doszły mnie słuchy o Pani dzisiejszych odwiedzinach. Żałuję, że akurat tego dnia byłem na konferencji w Monachium. Człowiek szuka nowinek za granicą, a tu proszę, taki teatr w samym centrum mojego życia. Gdybym był mściwym człowiekiem, pociągnąłbym Panią do odpowiedzialności karnej. Na Pani szczęście, nie jestem taki.

Zastanawia mnie jedno. Proszę, niech mi Pani odpowie, co by Pani zrobiła, gdyby zastała mnie w gabinecie? To pytanie nurtuje mnie niezwykle.

Czy aż tak bardzo Panią uraziłem, że musiała Pani wtargnąć pełna furii do redakcji i złamać nos mojej sekretarce? Jeśli moje słowa na temat Pani twórczości dotknęły Panią, przepraszam.

Jednak pozwolę sobie na jeszcze jeden osąd, a może raczej na kolejne pytanie:

Czy Pani, Pani Lauro, jest obłąkana, czy jedynie tak bardzo zdeterminowana?

Łączę wyrazy szacunku za niespotykaną brawurę

Redaktor naczelny

Michał Żubrowicz

Siedemnasty czerwca

Co ja zrobię? Bo poza tym, że przeleżałam zapłakana cały dzień, to nie zrobiłam nic innego. Trzeba wziąć się w garść. Życie nie kończy się na opinii jednego kretyna. Ani na opinii całej reszty kretynów współpracujących z kretynem numer jeden.

Och, Lauro, gwiazdy ułożyły się w nie najlepszej konfiguracji dla Ciebie.

Dobrze, zaplanujmy coś: odpiszę mu, skończę rozdział piąty, umyję się, ogarnę całkowicie i posprzątam, a potem… to już tylko sława i „łatka” NAJLEPSZEJ, POCZYTNEJ PISARKI. Tak.

Szanowny,

bo zdałam sobie sprawę, że nie jest mi Pan „drogi” w żadnej materii, więc…

Szanowny Panie Michale,

przeklinam dzień, w którym otworzyłam się przed Panem z moją twórczością. Niestety, nie mam mocy, by cofnąć czas i nie popełnić tego kardynalnego błędu. Stało się. Chcę jednak, by Pan wiedział, że żałuję tego.

Pan nie jest mściwym człowiekiem? Może w czynach, ale nie w słowach. Pańskie słowa są przepełnione zemstą od samego początku naszej korespondencji. Zastanawiam się tylko, na kim się Pan mści, bo wątpię, że na „infantylnej pisarce” z samego faktu jej istnienia.

Jeśli ma Pan życzenie, proszę mnie pozwać. Nie chcę być Panu nic dłużna.

Jest mi bardzo przykro, że złamałam nos tej kobiecie, nie czuję się jednak winna. Było to jedno z ogniw tego ciągu przyczynowo-skutkowego, który rozpoczął się w chwili, gdy odpisał mi Pan na mój pierwszy list, zalewając mnie pogardą.

Pańskie przeprosiny, rzucone mimochodem, nic dla mnie nie znaczą. Dołączam je tylko do Pańskiej teczki jako kolejny dowód na arogancję, jaka z Pana bije.

Odpowiadając na Pańskie pytania:

1. Gdybym zastała Pana w gabinecie, stanęłabym z Panem oko w oko i powiedziała, że mi przykro. Spytałabym też, dlaczego mnie Pan tak obcesowo potraktował. Pan by się wykłócał zapewne i sprawiał mi kolejne przykrości, a ja patrzyłabym długo w Pańskie oczy i bardzo chciała w nich zobaczyć, że nie jest Pan jednak takim fiutem.

2. Zawsze myślałam, że zdeterminowana. Dziś obawiam się, że może rzeczywiście obłąkana.

Łączę wyrazy szacunku, za piękne biuro i piękną sekretarkę.

Bardzo smutna

Laura Coletti

PS Proszę nie gniewać się za „fiuta”.

Wysłałam. Cóż więcej mogę stracić w tej kwestii?

Włożyłam opaskę natchnienia i zaczęłam pisać:

Angelika siedziała w sypialni, wyszywając herbaciane róże na kieszonkowej chusteczce, gdy zobaczyła w oddali smukłą, ciemną postać z wielką torbą. Doręczyciel!

Rzuciła robótkę i zerwała się na równe nogi. Nie włożyła nawet butów. Była wczesna pora, więc Angelika nie zdążyła się ubrać, jak damie przystało. Ale nie myślała teraz o tym. W cienkiej halce, boso, z warkoczem, który splotła do snu jeszcze, zerwała się z łóżka i wybiegła przed dom na spotkanie doręczyciela. Zaczęła biec kamienistą drogą, a trzeba przyznać, że był to chłodny poranek, jeden z tych, które zapowiadają koniec lata. Dopadła mężczyzny, gdy przekraczał bramę jej posiadłości.

– Czy mam pan coś dla mnie? Panie Curbe?!

Nie odpowiedział. Spojrzał na nią spode łba i pokręcił zniesmaczony głową. Wręczył jej trzy koperty.

– Och, dziękuję panu bardzo!

Pobiegła do środka. Wspięła się po schodach, zaryglowała drzwi sypialni i z łomoczącym sercem usiadła przy oknie, drżącymi dłońmi rozrywając koperty.

Pierwsza: List od Aleksa. Nawet nie będzie teraz tego czytać.

Druga: Notka od… Claudii! No to już przesada. Angelika przebiegła wzrokiem po niekształtnych literach:

Droga Angeliko,

Zapraszam Cię na herbatę w przyszły czwartek.

Claudia

Żałosne. Tego jeszcze brakuje, żeby Angelika piła z nią herbatę.

I trzecia: Koperta szara, w środku jeden świstek. Gorączkowo rozerwała papier, modląc się w duchu, by była to odpowiedź od Briana.

Zaczęła czytać. Po chwili w całym domu rozległ się krzyk i głuchy stuk: Angelika zemdlała, przeczytawszy treść kartki:

NIC, CO ŁĄCZY CIEBIE I BRIANA NIE MOŻE BYĆ SPRAWĄ ŻYCIA LUB ŚMIERCI. DAJ MU SPOKÓJ. ON CIĘ NIE KOCHA. MAMY DZIECKO. KOBIETA, KTÓRA DAŁA MU SYNA – MARITA CORTEZ.

Dziewiętnasty czerwca

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Fot. Ewa Świerk

KLAUDIA PAŹ – dramatopisarka, absolwentka scenariopisarstwa w szkole filmowej AMA FILM ACADEMY w Krakowie oraz półfinalistka Mazowieckiego Konkursu Scenariuszowego 2019 Script Wars. Na teatralnych deskach zadebiutowała komediodramatem Jak się kochamy w domu?.

Szanowny Panie… to jej pierwsza powieść. Mówi o niej tak: „Napisałam tę książkę, żeby się pośmiać, żeby było lekko, żeby przypomnieć sobie czas, gdy wszystko zdawało się możliwe, a miarą możliwości były tylko chęci… i w tym przypomnieniu zostać”.

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Czwarty czerwca
Szósty czerwca
Siódmy czerwca
Dziesiąty czerwca
Jedenasty czerwca
Czternasty czerwca
Piętnasty czerwca
Siedemnasty czerwca
Dziewiętnasty czerwca
Dwudziesty czerwca
Dwudziesty pierwszy czerwca
Dwudziesty drugi czerwca
Dwudziesty drugi czerwca (nadal)
Dwudziesty trzeci czerwca
Dwudziesty czwarty czerwca
Dwudziesty piąty czerwca
Dwudziesty piąty czerwca (nadal)
Dwudziesty szósty czerwca
Dwudziesty ósmy czerwca
Dwudziesty dziewiąty czerwca
Dwudziesty dziewiąty czerwca (nadal)
Trzydziesty czerwca
Trzydziesty czerwca (nadal)
Pierwszy lipca
Drugi lipca
Drugi lipca (nadal)
Trzeci lipca
Trzeci lipca (nadal)
Czwarty lipca
Czwarty lipca (nadal)
Piąty lipca
Piąty lipca (nadal)
Szósty lipca
Szósty lipca (nadal)
Siódmy lipca
Ósmy lipca
Dziewiąty lipca
Dziewiąty lipca (nadal)
Dziesiąty lipca
Dziesiąty lipca (nadal)
Jedenasty lipca
Dwunasty lipca
Dwunasty lipca (nadal)
Trzynasty lipca
Trzynasty lipca (nadal)
Czternasty lipca
Piętnasty lipca
Piętnasty lipca (nadal)
Szesnasty lipca
Siedemnasty lipca
Dziewiętnasty lipca
Dwudziesty lipca
Dwudziesty lipca (nadal)
Dwudziesty pierwszy lipca
Dwudziesty drugi lipca
Dwudziesty trzeci lipca
Dwudziesty trzeci lipca (nadal)
Dwudziesty czwarty lipca
Dwudziesty siódmy lipca
Trzydziesty lipca
Drugi sierpnia
Trzeci sierpnia
Piąty sierpnia
Szósty sierpnia
Ósmy sierpnia
Czternasty sierpnia
Szesnasty sierpnia
Siedemnasty sierpnia
Osiemnasty sierpnia
Dziewiętnasty sierpnia
Dwudziesty pierwszy sierpnia
Dwudziesty ósmy sierpnia
Dwudziesty ósmy sierpnia (nadal)
Trzydziesty pierwszy sierpnia
Pierwszy września
Pierwszy września (nadal)
Drugi września
Czwarty września
Szósty września
Dziewiąty września
Dziesiąty września
Dwunasty września
Szesnasty września
Siedemnasty września
Dwudziesty pierwszy września
Dwudziesty piąty września
Dwudziesty dziewiąty września
Trzydziesty września
Pierwszy października

Opracowanie graficzne okładki: Karolina Michałowska

Ilustracja na okładce: Ahmed Carter/Unsplash

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redaktor prowadzący: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Elżbieta Derelkowska

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech

© 2022 by Klaudia Paź

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,

Warszawa 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

ISBN 978-83-276-7488-3

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink