Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
27 osób interesuje się tą książką
Czy nienawiść to jedyne, co ich łączy?
Rosalie i Liam od dziecka byli przyjaciółmi. Oboje nie mieli łatwej sytuacji w domu i stali się dla siebie nawzajem schronieniem przed rodzinnymi problemami. Przez lata ich relacja znacznie się pogłębiła. Myśleli, że nic ich nie rozdzieli. Tymczasem wystarczyła jedna kłótnia i kilka słów rzuconych w gniewie, aby w dwóch złamanych sercach pozostała tylko nienawiść. Rosalie uciekła z miasta i obiecała sobie, że na zawsze skończyła z Liamem.
Dwa lata później choroba ojca zmusza dziewczynę do powrotu do rodzinnego miasteczka. Co się stanie, gdy na jej drodze znów stanie Liam? Czy uda im się naprawić to, co z taką łatwością zniszczyli?
Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Zuzanna Żółtowska
Korekta: Paulina Kawka
Projekt okładki: Marta Lisowska
Zdjęcia na okładce: © Fotostockerspb; © ManowHwan;
© Oksana Smyshliaeva / Stock.Adobe.com
Copyright © 2024 by Anna Smol
Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece
Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-128-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Dla J., mojej Głupiej Mądrali
ROSALIE WSTRZYMAŁA ODDECH, gdy taksówka minęła znak Eatonville. Jej oczom ukazały się znajome domki, szerokie podjazdy, przystrzyżone trawniki. Mimo że nie było jej tutaj od dwóch lat, to wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Jakby w trakcie jej nieobecności czas stanął w miejscu.
Padał deszcz, w powietrzu unosiła się delikatna mgła. Typowa pogoda w Eatonville. Taksówka zatrzymała się na podjeździe, tuż za radiowozem ojca. Rosalie zapłaciła kierowcy i zbierając w sobie całą odwagę, wysiadła z auta. Od razu uderzył w nią znajomy zapach lasu i mokrej trawy. Zapach, który jeszcze dwa lata temu kojarzył jej się z bezpieczeństwem, teraz jednie przywoływał niechciane wspomnienia.
Przez chwilę stała nieruchomo. Dopiero gdy deszcz przybrał na sile, złapała rączkę walizki i wciągnęła ją po kilku schodach na werandę. Zapukała do drzwi. Usłyszała szuranie i przekręcanie zamka, a po chwili w progu pojawił się jej ojciec, Tony.
– Rose? Miałaś być za tydzień.
– Nie mogłam tak długo czekać – odparła, wchodząc do środka. – Musiałam przyjechać.
Przyjrzała mu się w słabym świetle korytarza. Był przeraźliwie chudy. Jego skóra miała niezdrowy, ziemisty odcień i zwisała luźno na wychudzonych policzkach. Najgorsze były jednak jego oczy. I nie chodziło o otaczające je liczne zmarszczki czy wielkie sińce pod nimi. Nie, to jego przepełnione rezygnacją spojrzenie doprowadziło do tego, że Rosalie na moment przestała oddychać.
Przeczuwała, że ojciec był poważnie chory. Nie zadzwoniłby do niej, gdyby miał zwykłą grypę. Mimo to nie była przygotowana na to, w jak złym był stanie. Wyglądał jak cień samego siebie.
– To coś poważnego, prawda? – spytała, ledwo wypowiadając słowa przez ściśnięte gardło.
Przełknął ślinę i nie spuszczając z niej wzroku, skinął twierdząco głową.
– Rak płuc.
– Ale… ale przecież nie palisz papierosów… nigdy nie paliłeś… To na pewno jakaś pomyłka.
– Nie tylko palacze chorują na raka płuc, Rose. Lekarze nie dają mi więcej niż roku życia.
– Rok życia? – Pokręciła głową. – Nie, to niemożliwe! Musi być jakiś sposób. Jakieś leczenie. A co z chemią? Radioterapią?
– Przedłużyłyby moje życie o może kilka miesięcy, ale…
– Musimy spróbować! – weszła mu w słowo. – Nie możesz się poddać. Ja… ja nie mogę cię stracić. Nie poradzę sobie bez ciebie.
W jego oczach pojawiły się łzy.
– Leczenie może i przedłuży moje życie, ale przedłuży też cierpienie. To będą dodatkowe miesiące spędzone w bólu. Nie chcę tego. Chcę przeżyć ten rok jak najnormalniej.
Drżała, nie mogąc przyjąć do wiadomości, że tak szybko się poddał. Chciała coś powiedzieć, namówić go na spróbowanie alternatywnych metod leczenia, ale wyczytała w jego oczach, że już podjął decyzję.
– Idź się przebrać w coś suchego, a ja zamówię pizzę – oznajmił. – Porozmawiamy po obiedzie. Musisz być zmęczona po podróży.
Sięgnęła po walizkę, ale ojciec ją ubiegł.
– Nie możesz dźwigać – zaprotestowała, zamierzając mu wyrwać torbę.
– Nie rób ze mnie kaleki – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jestem tylko osłabiony.
Minął ją i zaczął wspinać się po schodach. Podążyła tuż za nim, nadal bojąc się, że to za duży dla niego wysiłek.
– Pepperoni? – spytał, stając w progu jej starego pokoju.
– Tak, z podwójnym serem.
Uśmiechnął się, po czym zniknął za drzwiami.
Rosalie stała, wpatrując się niewidzącym wzrokiem przed siebie. Nagle jej ciałem wstrząsnął szloch. Osunęła się na podłogę i objęła ramionami kolana. Płakała, kołysząc się w przód i w tył.
Nie mogła uwierzyć, że to prawda. Że został jej tylko jeden rok życia z ojcem.
Maksymalnie jeden rok życia.
Jej zawodzenie przybrało na sile, gdy uderzyła ją ta myśl. Zakryła dłonią usta. Nie chciała, aby Tony ją usłyszał w tym stanie.
Jej ciałem wstrząsnęły jednocześnie różne emocje. Smutek, że ojca, spotkało coś tak strasznego. Złość i poczucie niesprawiedliwości, że w tak okrutny sposób straci najważniejszą osobę w życiu. Poczucie winy, że przez swoją dumę nie odwiedziła go ani razu przez ostatnie dwa lata. Ale dominował w niej strach. Strach, że się załamie, obserwując, jak najbliższa osoba niknie w jej oczach, a ona nie jest w stanie nic zrobić, aby temu zapobiec.
Nie wiedziała, jak długo trwała w tej pozycji. Dopiero dzwonek do drzwi sprawił, że zerwała się na równe nogi. Wyciągnęła ubranie z walizki i zniknęła w łazience. Sapnęła, kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Przekrwione oczy, rozmazany tusz oraz splątane, mokre od deszczu i łez włosy. Wzięła szybki prysznic i nałożyła delikatny makijaż, starając się, jak najlepiej zatuszować opuchniętą od płaczu twarz.
Znalazła ojca w salonie. Siedział w swoim ulubionym skórzanym fotelu naprzeciwko telewizora i oglądał mecz bejsbolu. Ścisnęło ją w gardle na ten widok. Jakby wszystko magicznie wróciło do normalności. Czar prysł, gdy Tony popatrzył na nią tym zrezygnowanym wzrokiem.
„Musisz być silna”, upomniała samą siebie.
Zajęła miejsce na kanapie i sięgnęła po pizzę. Ugryzła kawałek, ale nie czuła smaku. Równie dobrze mogłaby jeść tekturę.
Milczeli, oboje pogrążeni we własnych myślach. Dopiero gdy mecz się skończył, Tony wyłączył telewizor i odwrócił się w jej stronę.
– Zostajesz na cały weekend? – spytał z nadzieją w głosie.
– Zostaję do… końca.
– A co ze szkołą? I co z Lisą? Przecież wiesz, że ci na to nie pozwoli.
– Nie zostawię cię samego – oznajmiła stanowczo. – Mamą się nie przejmuj. Wszystko z nią załatwiłam. To samo ze szkołą. Rok szkolny dopiero się zaczął, więc nie powinnam mieć problemów z przeniesieniem.
– Nie mogę się na to zgodzić. – Przełknął ślinę. – Od lat marzyłem, abyś ze mną zamieszkała, ale nie wyobrażałem sobie tego w ten sposób. Nie chcę, żebyś oglądała mnie w takim stanie. Nie mogę obarczać cię taką odpowiedzialnością.
– Nie wrócę do Glendale! – krzyknęła, zrywając się na nogi. – A jeżeli myślisz, że mnie zmusisz do powrotu do matki, to naprawdę mnie nie znasz. Wytrzymałam z nią tylko dlatego, że ci to obiecałam. Przez swoją głupotę straciłam dwa lata i nie pozwolę, abyś odebrał mi ostat… – Urwała, niezdolna dokończyć.
Tony również wstał i przytulił ją do siebie.
– Po prostu boję się, że to będzie dla ciebie za dużo. Musisz się skupić na nauce i studiach, a nie zajmować się mną.
– Nie zostawię cię z tym samego – powtórzyła drżącym głosem.
– Możesz zostać, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, żadnego cmokania i użalania się nade mną. Mam zamiar normalnie funkcjonować, a nie siedzieć i czekać na śmierć.
Wzdrygnęła się, słysząc to słowo.
– Po drugie, ty też masz normalnie żyć. Spotykać się ze znajomymi, chodzić na randki, imprezować. Wykorzystać w pełni ostatni rok liceum. Zrozumiałaś?
Przytaknęła, chociaż wątpiła, że jej się to uda. Jak miała imprezować i się bawić z myślą, że jej ojciec umiera?
– To dobrze – odparł, uśmiechając się lekko. – Chociaż przesadziłem z tym chodzeniem na randki. Możesz się z kimś umówić dopiero po uzyskaniu mojej aprobaty.
Parsknęła śmiechem na dźwięk jego groźnego tonu, który od dawna przestał robić na niej wrażenie.
Resztę wieczoru spędzili, rozmawiając i nadrabiając zaległości. Po paru godzinach zauważyła zmęczenie na twarzy ojca i to, jak bardzo nie chciał, by je dostrzegła. Ziewnęła, udając, że jest śpiąca, i zniknęła w swoim pokoju.
Oparła się plecami o drzwi, jej wzrok padł na okno. Podeszła do niego i zerknęła na dom sąsiadów. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że wszystkie żaluzje są zasłonięte. Sytuacja z ojcem sprawiła, że na chwilę zapomniała o innym dręczącym ją problemie. Ale teraz była zbyt zmęczona, aby o tym myśleć.
Zasłoniła okno i rozejrzała się po pokoju. Wyglądał tak, jak go zostawiła dwa lata temu. Ściany pokryte licznymi plakatami z One Direction. Fioletowa narzuta na łóżku i stojący w rogu bujany fotel, który dorwała w sklepie ze starociami.
Podeszła do tablicy korkowej, a jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu Liama. Ścisnęło ją w piersi, gdy wpatrywała się w jego błyszczące piwne tęczówki i łobuzerski uśmiech. Tak różny od grymasu, który boleśnie wrył się w jej pamięci po ich ostatnim spotkaniu. Przymknęła powieki i bez trudu przywołała obraz z tamtego dnia. Jego wykrzywiona gniewem twarz, pełne bólu spojrzenie i dotkliwe słowa rzucone w jej stronę.
Słowa, które prześladowały ją do dzisiaj.
Zerwała zdjęcie z tablicy i wrzuciła je do szuflady biurka. Poczuła, że opuszcza ją resztka sił. Zerknęła na nierozpakowaną walizkę i postanowiła, że zajmie się nią rano. Przebrała się w piżamę i wsunęła pod kołdrę, ale mimo ogromnego zmęczenia sen nie przychodził. Rzucała się z boku na bok, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Czarne myśli zalewały jej głowę, nie pozwalając na choćby chwilę wytchnienia.
Wreszcie się poddała i po cichu zeszła po schodach. Wyszła na werandę, zaciągając się znajomym zapachem, unoszącym się w powietrzu. Myślami wróciła do swojego pierwszego tygodnia w Eatonville.
Krzyki przybrały na sile. Rosalie nie mogła ich znieść. Minęła kłócących się rodziców i wybiegła z domu. Zatrzymała się na werandzie, zastanawiając się, co dalej. Gdzie się ukryć, aby przeczekać ich wrzaski? Nie wiedziała. Gdyby byli w Glendale, nie miałaby tego problemu. Schroniłaby się jak zwykle w domku na drzewie, który zbudował dla niej tatuś. Albo poszła do Lucy. Tęskniła za Lucy. W tym głupim mieście nie znała nikogo. No, prawie nikogo. Wczoraj poznała tego chudego chłopczyka z domu obok. Ale on był jakiś dziwny. I na dodatek wyśmiał jej imię. Powiedział, że jest głupie. Że nie może się nazywać tak samo jak kwiatki. Dopiero jego mama wyjaśniła mu, że każde imię ma swoje znaczenie. Że przecież jego siostra nazywa się Hope*, a Liam oznacza „silny i opiekuńczy”. Rosalie parsknęła. Ten wychudzony chłopczyk miałby być silny? To już ona była silniejsza od niego.
Krzyki stały się głośniejsze.
Zbiegła po schodach i ruszyła w stronę ogrodu. Mokra trawa moczyła nogawki jej spodni, ale przynajmniej nie padało. Dlaczego tutaj ciągle padało? Czy tatuś nie mógł znaleźć pracy w innym mieście? Podobnym do Glendale? Gdzie byłoby ciepło i świeciło słońce. Gdzie mogłaby chodzić w sukienkach. I gdzie nie pachniałoby tak dziwnie jak tutaj. Ziemią i deszczem.
– Aaaa jaa!
To znów ten dziwny chłopiec. Stał w ogrodzie sąsiadów, ubrany w biały szlafrok. Wymachiwał rękami i nogami, jakby z kimś walczył.
– Aaaa jaa! – krzyknął, kopiąc niewidzialnego przeciwnika. – Aa! Jaaaaa! Haa!
Podeszła bliżej. Liam złapał leżący na ziemi kij i okręcił się, machając nim w różne strony.
– Aaaa jaa!
Podskoczył wysoko, wyrzucając lewą nogę i rękę do przodu. Powtórzył ten ruch kilka razy, nim zahaczył kijem o dom i upadł z hukiem na plecy.
– Aua!
– Co robisz? – spytała, patrząc z góry na leżącego na ziemi chłopaka.
– Ćwiczę judo.
– Judo?
– No wiesz, sztukę walki. Chcę być jak Jackie Chan!
– Co?
Zmarszczyła brwi. Naprawdę był dziwny. Nie tylko dziwnie się zachowywał i ubierał, ale i mówił dziwnie. Jakby w innym języku.
– Nie co, tylko kto – burknął, podnosząc się z ziemi. – Nie wiesz, kim jest Jackie Chan? – Pokręciła głową. – Aktor? Kaskma… kaskmader… kas...
– Kaskmader?
– No wiesz, taki człowiek, co robi różne niebezpieczne rzeczy.
– Nie chodzi ci o policjanta? – dopytała, przechylając głowę. – Mój tatuś jest szeryfem i ściga przestępców. – Urwała, przyglądając się jego poplamionemu trawą szlafrokowi – ale on nie ubiera się w takie głupie stroje jak ty. Ma mundur.
Popatrzył na nią jak na jakąś kosmitkę.
– To judoga – wyjaśnił.
– Mi to wygląda na szlafrok.
– Bo to jest szlafrok – mruknął, poprawiając pasek. – Pożyczyłem go od mamy. Czekam, aż mi kupią prawdziwe judogi.
– Dziwny jesteś – powiedziała, kręcąc głową.
– A ty głupia!
– Wcale nie!
– Wcale tak!
– Wcale tak? Przecież to nie jest poprawne.
– Jest!
– Nie jest!
– Jest!
– Naprawdę jesteś dziwny.
– A ty jesteś głupią mądralą! – burknął, zmierzając w stronę domu.
– To głupią czy mądralą? – spytała, bo nie była pewna, czy powinna się obrazić.
Przystanął i odwrócił się do niej powoli. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
– Jesteś jedynym na świecie przypadkiem Głupiej Mądrali! – krzyknął, po czym pobiegł do domu.
Rosalie przestąpiła z nogi na nogę, zastanawiając się nad słowami chłopaka. Wreszcie wzruszyła ramionami, uznawszy, że tak, powinna się obrazić.
Dźwięk zamykanych drzwi w domu obok wybudził ją z transu. Z mocno bijącym sercem popatrzyła w tamtym kierunku i zamarła. Mimo że padał deszcz, a światło latarni nie docierało tak daleko, nie miała problemów w rozpoznaniu osoby stojącej na werandzie. Liam.
Czuła na sobie jego wzrok, chociaż wiedziała, że i on nie widział nic więcej poza jej konturem. Wstrzymała oddech, nie wiedząc, co zrobić. Chciała się odezwać, wyjaśnić wreszcie to, co między nimi zaszło, lecz nim zdążyła otworzyć usta, chłopak wrócił do domu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Stała nieruchomo.
Nadal nie mogła uwierzyć, że jedno rzucone w złości zdanie zepsuło ich relację bezpowrotnie. Jak szybko najbliższa osoba stała się dla niej obcym człowiekiem.
OBUDZIŁ JĄ DŹWIĘK ZAMYKANYCH DRZWI. Podniosła się gwałtownie i zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Dopiero po chwili przypomniała sobie, gdzie jest, a gorzkie wspomnienia z poprzedniego dnia przygniotły ją swoim ciężarem. Opadła z powrotem na poduszkę, jej wzrok padł na uśmiechniętego Harry’ego Stylesa. Zapomniała, że powiesiła ten plakat na suficie. I chociaż jej fascynacja One Direction znacząco przygasła, to jego widok trochę poprawił jej humor.
Sprawdziła telefon. Nie było jeszcze szóstej, ale mimo niewyspania wiedziała, że nie uda jej się ponownie zasnąć. Wstała, rozsunęła zasłony i zerknęła na dom sąsiadów. Wszystkie rolety nadal były opuszczone. Wpatrywała się w okno pokoju Liama, czekając, aż chłopak je otworzy, ziewnie kilka razy i krzyknie zaspanym głosem: „Muszę się odlać!”.
Stała tak kilka minut, lecz nic się nie wydarzyło. Rolety nadal były opuszczone, przez co dom wyglądał przygnębiająco.
Odwróciła się i zbiegła do kuchni. Uśmiechnęła się, dostrzegając karteczkę zapisaną koślawym pismem ojca. Tony nigdy nie pisał całych zdań, a jedynie kilka kluczowych wyrazów, sprawiając, że musiała mocno się skupić, aby cokolwiek z tego zrozumieć. Nie inaczej było tym razem. Dłuższą chwilę wpatrywała się w te pięć słów: „rano, zmiana, dom5, pieniądze, obiad”, starając się pojąć, co miał na myśli. Wreszcie przyjęła, że pojechał do pracy na poranną zmianę, wróci o piątej i zostawił jej pieniądze na obiad.
Zadowolona nastawiła wodę na kawę i ponownie przeczytała karteczkę. Poczuła się, jakby wszystko było jak dawniej. Jakby ojciec nie był chory, a przez drzwi w każdej chwili mógł wejść Liam. Niestety, bolesna rzeczywistość szybko dała jej o sobie znać, gdy w jednej z szuflad odkryła kilkanaście pomarańczowych buteleczek pełnych lekarstw. Wyciągnęła pierwsze opakowanie i wpisała w wyszukiwarkę jego nazwę. Był to silny lek przeciwbólowy, przepisywany jedynie w najcięższych przypadkach. Drżącymi dłońmi zatrzasnęła szufladę i wzięła kilka głębokich oddechów.
„Musisz być silna”.
Nie mogła znieść myśli, że ojciec, który nigdy nie brał nawet tylenolu, teraz miał swoją własną miniaptekę.
Dusiła się. Podeszła do tylnych drzwi i wyszła na podwórko. Od razu uderzyło w nią rześkie powietrze, pozwalając jej wreszcie złapać oddech. Zerknęła na rozciągający się przed nią las. Na wysokie drzewa, tak gęste, że ledwo przebijały się przez nie promienie słoneczne. Na szeleszczące liście z widocznymi na nich kroplami deszczu. Na grube pnie, częściowo ukryte pod cienką warstwą mgły.
Nim zorientowała się, co robi, zamknęła drzwi i ruszyła w stronę lasu. Zatrzymała się dopiero na jego skraju, w miejscu, gdzie dotychczas była wydeptana ścieżka. Obróciła pierścionek na palcu i z głośnym westchnieniem ruszyła przed siebie. Jej klapki zapadły się w miękkie podłoże, brudząc skarpetki i spodnie mieszanką błota i zwiędłych liści. Szła dalej. Musiała się przekonać, czy domek nadal istniał, czy i jego zniszczył czas.
Nie potrzebowała ścieżki. Znała tę trasę tak dobrze, że mogłaby dotrzeć na miejsce z zamkniętymi oczami. Szybko parła naprzód, zachwycając się otaczającą ją zielenią i cichym śpiewem ptaków. Wreszcie dotarła na polanę, na środku której stała mała, wiekowa chatka. Na zniszczonym dachu poniewierały się zwiędłe liście, werandę podtrzymywały grube drewniane pale. Niegdyś ciemnobrązowe drewno wyblakło, szyby w oknach zmatowiały.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Domek Liama.
Ich domek.
Na jego widok poczuła taką ulgę, że aż ugięły się pod nią kolana. Podeszła do chatki i zerknęła przez brudne okna do środka. Niewiele widziała, lecz to, co dostrzegła, wskazywało, że wszystko było na swoim miejscu. Dwa stare fotele, sfatygowana kanapa, drewniany stolik, kominek i mała komoda.
Oparła czoło o szybę, a jej wzrok jeszcze raz przesunął się po podniszczonych meblach. To z tym miejscem wiązały się wszystkie jej najszczęśliwsze wspomnienia. To tutaj zaczęła się ich przyjaźń, to tutaj spędzali całe dnie, zwierzając się sobie nawzajem, to tutaj ją pocałował i to tutaj przeżyli swój pierwszy raz.
– Co tutaj robisz?
Pisnęła. Opanowała się, widząc, że to Liam, lecz jej spokój nie trwał długo. Serce na nowo zaczęło jej walić w piersi, ciało pokryła gęsia skórka.
– Przestraszyłeś mnie – powiedziała.
– Co tutaj robisz?
Milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wiele razy wyobrażała sobie, jak będzie wyglądał ten moment, ale nigdy nie sądziła, że spotkają się akurat w tym miejscu. Miejscu, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło.
– Wróciłaś, żeby zniszczyć kolejną rodzinę? – spytał, gdy nie odpowiedziała.
Sapnęła, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. Wraz z jego okrutnymi słowami wyparowała jej resztka nadziei na to, że uda im się dogadać.
Zrobił krok w jej stronę. Odsunęła się i oparła plecami o ścianę. Uśmiechnął się, obserwując jej reakcję.
– Naprawdę nic nie powiesz? – zapytał. – Po co wróciłaś?
Jego głos był niższy, niż zapamiętała. Nie powinna być zaskoczona. Stojący przed nią Liam w ogóle nie przypominał tamtego kościstego chłopaka, w którym się zakochała. Nie spodziewała się, że będzie wyglądał identycznie, ale nie przewidywała, że aż tak się zmieni. Wydoroślał i chociaż nie sądziła, że to możliwe, stał się jeszcze przystojniejszy niż wcześniej. Mocna szczęka, wystające kości policzkowe i idealna cera, bez ani jednej niedoskonałości. Jakby ominął ten wstydliwy etap dojrzewania i przeskoczył od razu w dorosłość.
Zbliżył się, sprawiając, że znów się spięła. Była zaskoczona tym, co czuła – strachem. Bała się go. Był jedyną osobą, która znała ją tak dobrze. Wiedział, w które miejsce uderzyć, aby zabolało ją najbardziej, i wykorzystał tę wiedzę dwa lata temu. Lecz teraz była zbyt słaba, aby się bronić. Zbyt podatna na zranienie, aby wyjść z walki cało. Dlatego zdecydowała się na ucieczkę.
Zrobiła krok w bok, aby go wyminąć, lecz złapał ją za ramię, zatrzymując w miejscu. Zadrżała, czując ciepło jego dłoni, przebijające się przez cienki materiał bluzki.
– Typowa Rose – powiedział. – Uciekasz, ilekroć zaczyna się robić nieprzyjemnie. Tak jak ostatnio. Zniszczyłaś moją rodzinę po czym zniknęłaś, jak prawdziwy tchórz.
Wyrwała rękę z jego uścisku i odskoczyła do tyłu.
– Widzę, że nie próżnowałeś przez te dwa lata – powiedziała, siląc się na pewny siebie ton.
Spojrzał na nią pytająco, więc dodała:
– Wydoroślałeś. Wyglądasz tak… – urwała, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa – dorośle.
Chciała się zapaść pod ziemię przez swoją głupotę. Zamiast tego wyprostowała się i uniosła wysoko głowę.
– Czego nie można powiedzieć o tobie – odparł, a jego spojrzenie wbite było w jej klatkę piersiową. – Najwyraźniej dojrzewanie jeszcze cię czeka.
Celnie uderzył w najczulsze miejsce. Ledwo powstrzymała się przed skrzyżowaniem ramion, aby choć trochę ukryć przed nim swój dekolt.
– Wróciłaś pooglądać swoje dzieło? Jak wielką szkodę wyrządziłaś, bo nie potrafiłaś utrzymać języka za zębami? – spytał, gdy nie odpowiedziała na jego zaczepkę.
– Niczego nikomu nie wygadałam.
Prychnął i zbliżył się do niej, onieśmielając ją swoim wzrostem. Poczuła jego zapach. Znajome połączenie mydła i dezodorantu.
– I naprawdę myślisz, że w to uwierzę? Nikt więcej o tym nie wiedział. Tylko ty i ja. Więc jakim cudem kilka dni po tym, jak ci to wyznałem, dowiedziała się o tym moja matka?
– Nie wiem – odparła. – Nie potrafię tego wyjaśnić. Mogę ci jedynie dać słowo, że nic niko…
– Dać słowo? – przerwał jej z niedowierzaniem. – A co mi po nim? Co mi po słowie takiej tchórzliwej kłamczuchy jak ty?
– Możesz spytać twojej mamy, ona po…
– Mojej mamy? Naprawdę jesteś bezczelna. Dobrze wiesz, że jej nie spytam. Nie chcę, aby znów przez to wszystko przechodziła. Minęły dwa lata, a ona nadal nie pogodziła się z tym, co się stało.
Zrobił kolejny krok, zamykając jej drogę ucieczki. Jego bliskość sprawiła, że znów zadrżała. Nienawidziła tego, jak jej ciało na niego reagowało. Wystarczyły jego zapach, dotyk, a ona nie mogła się skupić. Traciła nad sobą kontrolę.
– Po co wróciłaś? I dlaczego teraz? – spytał coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Wróciłam dla taty – odpowiedziała, a głos jej się załamał. – Jest poważnie chory i chcę spędzić z nim tę resztę…
Nie była w stanie dokończyć. Gorzki smak przybrał na sile, sprawiając, że zrobiło jej się niedobrze. Liam milczał.
– Czy możemy zapomnieć o tym, co się stało? – spytała. – Spróbować jakoś się znosić, skoro i tak jesteśmy na siebie skazani przez najbliższe miesiące?
– Zapomnieć? – Zaśmiał się ponuro. – Zapomnieć? Naprawdę myślisz, że to takie proste? Zniszczyłaś moją rodzinę, zniknęłaś na dwa lata i teraz chcesz, abym zapomniał o tym, co zrobiłaś?
– Nie zniszczyłam twojej rodziny. Twój ojciec to zrobił, więc przestań winić o to mnie.
Oczy chłopaka pociemniały, oddech przyspieszył. Był wściekły, a Rosalie z każdą chwilą bała się go coraz bardziej.
– Po co miałabym to robić? Dlaczego miałabym chcieć zniszczyć waszą rodzinę? Co bym z tego miała?
– Nie wiem. Może z zazdrości? Ile razy mi powtarzałaś, że chciałabyś, by moja mama związała się z twoim ojcem? Abyśmy wszyscy byli jedną szczęśliwą rodziną.
– Miałam osiem lat, gdy to powiedziałam! – krzyknęła. Nie mogła uwierzyć, że użył tego jako argumentu.
– I co z tego? Pewnie nadal o tym marzysz. Zwłaszcza że twoja matka jest k…
– Ta rozmowa prowadzi donikąd – przerwała mu, nie chcąc, aby skończył to zdanie. – Puść mnie, chcę wrócić do domu.
Nawet się nie poruszył.
– Jeżeli nie możesz zapomnieć o tym, co się stało, to po prostu mnie ignoruj. Jakby mnie w ogóle nie było – powiedziała. – Chcę jedynie spokojnie przeżyć te kilka miesięcy i spędzić jak najwięcej czasu z ojcem. To wszystko. Jak tylko…
Długo wstrzymywane łzy spłynęły jej po policzkach, nie zrobiła nic, aby je otrzeć.
– Zniknę z miasta, jak tylko będzie po wszystkim – dokończyła.
Wzrokiem szukała drogi ucieczki. To nie był Liam, którego znała i kochała. Nie, to była jakaś jego zimna, pozbawiona emocji wersja.
Wreszcie odsunął się na tyle, że przeszła obok niego i biegiem – na ile pozwalały jej na to klapki – ruszyła w stronę lasu.
Nie była przygotowana na to spotkanie. Na tę nienawiść w oczach Liama.
Nienawiść skierowaną w jej stronę.
ROSALIE WBIEGŁA DO DOMU, zatrzasnęła za sobą drzwi i osunęła się na podłogę. Drżała. Ich rozmowa, a raczej konfrontacja trwała zaledwie kilka minut, ale dziewczynie wydawało się, że minęły godziny, nim zdołała od niego uciec.
Nie mogła uwierzyć, że mimo upływu czasu Liam nadal tak na nią działał. Nie istniał dla niej nikt, gdy on znajdował się w pobliżu. Od zawsze tak było.
– Dlaczego beczysz?
Podniosła głowę i otarła mokrą od łez twarz. Przed nią stał Liam. Tym razem ubrany w normalne ubrania.
– Nie beczę – powiedziała drżącym głosem.
Popatrzył na nią, jakby miała trzy głowy.
– Przecież widzę, że beczysz.
– Nie beczę. – Pociągnęła nosem. – Tylko wpadło mi coś do oka.
– Taaa, bo na pewno ci uwierzę.
– Wierz sobie, w co chcesz. – Odwróciła się w bok. – A tak w ogóle to jestem na ciebie obrażona.
– Za co?
– Powiedziałeś, że jestem głupia.
– Taaa, ale nazwałem cię też mądralą, więc się wyrównuje.
– To tak nie działa.
– Dlaczego nie?
– Bo nie.
– Ty nazwałaś mnie dziwakiem. Też powinienem się obrazić.
Pokręciła głową.
– Nie możesz.
– Dlaczego nie?
– Bo to prawda. Jesteś dziwny. To tak, jakbyś się obraził o to, że nazwałam cię brunetem.
Zmrużył oczy.
– Nie jestem dziwny.
– Jesteś.
– Skoro tak. A ty jesteś głupia. Też nie możesz się obrażać, bo to prawda.
– Nie je…
Przerwał jej huk dochodzący z wnętrza domu, a później krzyk matki. Zapomniała, co chciała powiedzieć. Świeże łzy spłynęły jej po policzkach.
Liam zapatrzył się na wejście do jej domu, na jego twarzy pojawił się grymas.
– Chodź – polecił, wyciągając do niej rękę. – Pokażę ci coś fajnego.
Popatrzyła na niego niepewnie. Od czasu ich ostatniego spotkania obserwowała go przez okno. Był naprawdę dziwny. Jednego dnia biegał w szlafroku, wydając z siebie dziwne dźwięki. Następnego zachowywał się całkiem normalnie, aby kolejnego znów ganiać w jakimś dziwnym przebraniu, tym razem z mieczem. Ale najdziwniejsze było to, że prawie codziennie wchodził do lasu i znikał w nim na kilka godzin. Była ciekawa, co tam robił. Chciała go śledzić, ale bała się, że się zgubi, a tatuś i bez tego miał sporo na głowie.
– Idziesz czy nie? – spytał zniecierpliwiony.
– Idę – odparła, łapiąc jego dłoń.
Pociągnął ją w stronę lasu. Dotarli do wydeptanej w krzakach ścieżki. Zawahała się i spojrzała w stronę domu. Naprawdę nie chciała, aby tatuś się o nią martwił. A co, jeżeli Liam zrobi jej krzywdę? Popatrzyła na jego szczupłą sylwetkę. Nie, na pewno sobie z nim poradzi. Tatuś jej mówił, że jest silną dziewczynką. A tatuś nigdy nie kłamał.
Szli przez las. Nie odzywali się do siebie. Popatrzyła na chłopaka. Wyglądał, jakby wiedział, gdzie idą, chociaż ona już dawno się pogubiła. Ścisnęła mocniej jego dłoń, przeskakując przez kolejny pień. Wreszcie, gdy jej buty były całe przemoczone, dotarli do niewielkiej polanki. Liam przyspieszył, ciągnąc ją do stojącego na środku drewnianego domku. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Przystanęła w progu i rozejrzała się niepewnie.
– Wchodzisz? – spytał.
– Jesteś pewien, że możemy? Nikt nie będzie na nas zły?
– To mój domek – odparł, puszczając jej dłoń.
Weszła do środka. Liam zamknął drzwi i opadł na starą kanapę stojącą przy ścianie. Zrobiła to samo.
– To naprawdę twój domek?
– Moich rodziców – wyjaśnił. – To ich las, więc i domek należy do nich.
Uspokoiła się i rozejrzała dookoła. Domek był mały. Składał się z tylko jednego pomieszczenia pełnego starych mebli i różnych zabawek rozrzuconych na podłodze. Rozpoznała wśród nich miecz Liama, z którym biegał kilka dni temu.
– To tutaj przychodzisz, gdy znikasz w lesie?
– Śledzisz mnie?
Zarumieniła się, odwracając twarz w drugą stronę.
– Nie – odparła. – Akurat stałam przy oknie.
Prychnął tylko i przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedział. Popatrzyła na niego. Miał zaciśnięte usta, wzrok wbity w swoje dłonie. Wyglądał na złego.
– Przepraszam – powiedziała.
– Za co?
– Za to, że jesteś na mnie zły.
– Nie jestem na ciebie zły.
Zamilkł, bawiąc się zamkiem bluzy. Przyglądała mu się uważnie. Znów go nie rozumiała. Przecież widziała, że był zły. Nie mógł jej tego po prostu powiedzieć? Tak robiły z Lucy. Kłóciły się, obrażały, przepraszały i wracały do bycia najlepszymi przyjaciółkami na świecie. Tęskniła za Lucy. Z nią wszystko było łatwiejsze.
– Przychodzę tutaj, gdy moi rodzice się kłócą – wyszeptał wreszcie.
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
– Twoi rodzice też się kłócą?
Skinął głową, nadal wpatrzony w zamek bluzy. Miała tyle pytań, które chciała mu zadać, ale coś jej mówiło, że nie powinna. Zamiast tego przysunęła się bliżej chłopaka i złapała go za dłoń. Żadne z nich więcej się nie odezwało. Dopiero później, gdy wracali przez las, Liam zatrzymał ją i popatrzył na nią z poważną miną.
– Możesz przychodzić tu, kiedy chcesz. To teraz też twój domek, Głupia Mądralo.
Wróciła myślami do rzeczywistości. Wzięła głęboki wdech i podniosła głowę. Rozejrzała się po znajomym wnętrzu, rozświetlonym wczesnymi promieniami słońca wpadającymi przez okna.
„Musisz być silna”.
Lecz jak mogła być silna, gdy straciła jedną z najważniejszych osób w jej życiu, a za chwilę straci kolejną?
Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Wreszcie uspokoiła się na tyle, aby znów logicznie myśleć. Zerknęła na zegarek. Nie było jeszcze siódmej, a ona najchętniej zakończyłaby już ten dzień. Zarwana noc, spędzona na czytaniu informacji o nowotworach, oraz spotkanie z Liamem mocno dały jej w kość.
Na szczęście miała do załatwienia sporo rzeczy, które chociaż na chwilę pozwolą jej zapomnieć o problemach.
Podniosła się z podłogi i westchnęła, widząc swoje pokryte błotem skarpetki i spodnie. Najpierw się ogarnie, a dopiero później będzie myśleć o reszcie. Wzięła długi prysznic. Czuła, jakby wraz z brudem zmywała z siebie ostre słowa Liama. Owinięta ręcznikiem przyjrzała się swojemu odbiciu w zaparowanym lustrze. Prezentowała się lepiej niż poprzedniego dnia, ale nadal miała przekrwione oczy i opuchniętą od płaczu twarz.
Westchnęła, wyciągając kosmetyki. Dwadzieścia minut później była gotowa. Kreski na powiekach oraz krwistoczerwone usta sprawiły, że od razu poczuła się lepiej.
Wróciła do kuchni i zrobiła sobie ogromny kubek kawy. Nie było szans, aby przetrwała ten dzień bez kofeiny. Zerknęła na telefon i zamarła, widząc, że ma nieodebrane połączenie od matki. Bawiła się pierścionkiem, zastanawiając się, czy do niej oddzwonić. Bała się, że Lisa zmieniła zdanie i każe jej wrócić do Glendale.
Po chwili wahania zdecydowała, że bezpieczniej będzie nie oddzwaniać. Wolała nie ryzykować i poczekać do czasu, aż załatwi wszystkie formalności związane ze szkołą. W taki sposób zyska kolejny argument, aby pozostać w Eatonville.
Dopiła resztę kawy, spakowała dokumenty i ruszyła w stronę drzwi. Wyjrzała przez okno i rozejrzała się po okolicy. Poza jednym starszym mężczyzną nie widziała nikogo. Odetchnęła z ulgą. Nie była gotowa na kolejne spotkanie z Liamem. Tak naprawdę nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie w sobie dość siły, by znów z nim porozmawiać.
Wyszła na zewnątrz. Ręce jej drżały, serce dudniło w piersi, gdy szybkim krokiem pokonywała dzielącą ją od chodnika odległość. Rozluźniła się, dopiero gdy przeszła przez ulicę, a dom Liama zniknął jej z oczu.
Po kilkunastu minutach dotarła na przystanek. Miała jeszcze trochę czasu, nim przyjedzie autobus, więc wyciągnęła telefon i zaczęła robić listę zakupów. Nienawidziła gotować. Z ojcem zazwyczaj stołowali się na mieście lub zadowalali się gotowcami, ale nie mogli tak dalej funkcjonować. Nie po tym, jak przeczytała, jak ważne jest zdrowe odżywianie w walce z chorobą.
– Rosie!
Zamarła, słysząc znajomy głos. Podniosła głowę, przeklinając pod nosem swojego pecha. Tuż przy chodniku zatrzymał się mały, czerwony samochód, z którego wychylała się w jej stronę ciemnowłosa dziewczyna.
– Cześć, Hope – odpowiedziała, podchodząc do niej.
– Rosie! To naprawdę ty. Nie mogę uwierzyć. Mama mi mówiła, że cię widziała, ale musiałam sama się przekonać. – Hope szybko wyrzucała z siebie słowa. – Jak się cieszę, że jesteś. Odkąd wyjechałaś, Liam zachowuje się jak skończony dupek. Chodzi naburmuszony i obwinia każdego o to, co się stało. Ale teraz, gdy przyjechałaś, wszystko wróci do normy.
Spięła się, słysząc nadzieję w jej głosie. Hope była szczerze przekonana, że powrót Rosalie magicznie sprawi, że znów będzie jak dawniej. Gdyby tylko to było takie proste.
– Nie obraź się, ale nie mam czasu teraz rozmawiać. Mój autobus zaraz przyjedzie – ucięła rozmowę, nie mogąc znieść radości widocznej w oczach dziewczyny.
Identycznych jak jej brata.
– Jedziesz do miasta? Jak tak, to ja też. Możesz się ze mną zabrać.
Zawahała się. Z chęcią skorzystałaby z podwózki, ale potrzebowała ciszy i spokoju, a Hope była tego totalnym przeciwieństwem. Nie znała większej gaduły. Odkąd siostra Liama nauczyła się mówić, jej usta wręcz się nie zamykały.
Nim zdążyła podziękować za propozycję, rozpadał się deszcz. Zerknęła w lewo, a gdy nie zauważyła nadjeżdżającego autobusu, podeszła do samochodu i usiadła na miejscu pasażera. Wolała gadulstwo dziewczyny niż czekanie w ulewie.
Hope przytuliła ją mocno.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – powiedziała, gwałtownie odjeżdżając z przystanku. – Marzyłam o tym, abyś wróciła, ale nie sądziłam, że to się spełni.
– Fajny samochód – odparła Rosalie, chcąc zmienić temat.
– Co nie? Dostałam go od taty w prezencie za zdanie prawa jazdy. Liamowi też kupił. Mama była zła, że się zgodziliśmy. Uważa, że ojciec robi to, aby nas przekupić, ale nie umiałam odmówić. Skoro i tak się rozwiedli, to mogę z tego skorzystać, prawda?
Rosalie nic nie odpowiedziała, lecz Hope najwyraźniej nie oczekiwała, że to zrobi, bo kontynuowała:
– Tato mieszka teraz w Seattle i zmienił pracę na lepiej płatną, więc stać go, aby kupować nam drogie prezenty. Poza tym… Jak jeździsz, dupku?! – krzyknęła, hamując ostro.
Rosalie poleciała do przodu, zaskoczona nagłym manewrem. Dobrze, że zapięła pasy, bo właśnie zaliczyłaby bliskie spotkanie z przednią szybą.
– Palant – mruknęła Hope, ponownie włączając się do ruchu. – Co ja mówiłam? A tak, o rodzicach. Poza tym jestem pewna, że mamie nie przeszkadza to, że dostaliśmy samochody, tylko to, że ojciec ma nową dziewczynę. Zwłaszcza że Sylvie jest od niej prawie dwadzieścia lat młodsza.
Rosalie popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Jeżeli Sylvie rzeczywiście była dwadzieścia lat młodsza od Susan, to musiała być niewiele starsza od niej i Liama. Wzdrygnęła się na samą myśl, że jej ojciec miałby dwudziestoletnią dziewczynę. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, przez co przechodził Liam; Hope nie wyglądała na zbyt przejętą.
– Dobra, bo mogę tak gadać i gadać – ciągnęła Hope. – Opowiadaj, co u ciebie. Napisałam ci kilka wiadomości na Facebooku, ale na żadną nie odpowiedziałaś. I tak, wiem, że to przez Liama wyjechałaś tak nagle i bez pożegnania. Że ten głu… Jak jedziesz, idioto?! Nie widzisz, że mam pierwszeństwo?!
Znów zahamowała gwałtownie, ale tym razem Rosalie była na to przygotowana. W porę złapała się uchwytu na drzwiach, dociskając ciężar ciała do siedzenia. Nie miała odwagi powiedzieć dziewczynie, że to ona wymusiła pierwszeństwo, a nie biedny staruszek, któremu właśnie pokazywała środkowy palec.
– Byłoby lepiej, gdyby zabrali mu prawo jazdy. W tym wieku nie powinien już prowadzić – powiedziała Hope, przejeżdżając przez skrzyżowanie. – O czym ja mówiłam? A tak, o Liamie. Wiem, że się pokłóciliście, i to poważnie, ale skoro wróciłaś, to na pewno się pogodzicie. Zwłaszcza że Liam ciężko przeżył twój wyjazd. Zamknął się w pokoju i do końca wakacji prawie go nie opuszczał. A teraz… – westchnęła smutno. – Zmienił się, i to bardzo. Sama go nie poznaję. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz widziałam go z aparatem. Chyba w ogóle przestał robić zdjęcia. Jedyne, co mu teraz w głowie, to futbol i dziewczyny.
Rosalie się spięła. Spodziewała się, że Liam się z kimś spotyka, lecz nie była przygotowana na to, jak mocno zaboli ją ta informacja. Przełknęła ślinę i popatrzyła za okno, na spowite deszczem Eatonville.
– Do tego jest kapitanem – ciągnęła Hope, niezrażona brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony Rosalie – więc te laski robią wszystko, byleby tylko zwrócić na siebie jego uwagę. Są na tyle bezczelne, że próbują się ze mną zaprzyjaźnić, aby się do niego zbliżyć. Mają mnie chyba za idiotkę, skoro myślą, że się na to nabiorę. Wyczuwam ich fałsz na kilometr.
Prychnęła, po czym nacisnęła klakson, wyzywając pieszego, który przechodził po pasach.
– Poza tym co one w nim widzą? – spytała Hope, dociskając mocno pedał gazu, przez co auto wyrwało do przodu. – Rozumiem, że jest przystojny, nawet jako siostra potrafię to zauważyć… Ale to dupek. Skończony egoistyczny dupek. I tak, wiem, wiem. – Machnęła dłonią, jakby chciała uciszyć Rosalie. – Też byłaś w nim zakochana, ale to były inne czasy. No dobra, wtedy też był wrzodem na dupie, to chyba cecha wszystkich starszych braci… albo mężczyzn w ogóle… Ale teraz nic a nic go nie poznaję.
„To tak jak ja”, pomyślała Rosale.
– Najgorsze jest to jego obwinianie wszystkich o to, co się stało. Jest zły na mamę, że zażądała rozwodu, zamiast dać ojcu szansę. Wierzy, że gdyby mu wybaczyła, to nie przeniósłby się do Seattle i nie zamieszkał z Sylvie. Próbowałam z nim rozmawiać, wytłumaczyć mu, że niektórzy ludzie po prostu do siebie nie pasują. Zwłaszcza gdy związują się ze sobą w tak młodym wieku. Ale nic do niego nie dociera. Prawie nie rozmawia z mamą, a jak już, to głównie krzyczy.
Hope zatrzymała się na czerwonym świetle i odwróciła w stronę Rosalie.
– Zajebiście wyglądasz – oznajmiła, przyglądając się jej. – Pasują ci te kocie kreski i czerwone usta. Z twoimi ciemnymi lokami wyglądasz jak bad girl. Na długo zostajesz?
Czuła, że zaczyna ją boleć głowa od paplaniny dziewczyny. Nim zdążyła odpowiedzieć, rozległ się głośny dźwięk klaksonu.
– Spadaj, palancie! – krzyknęła Hope, po czym szybko odwróciła głowę do tyłu, pokazała środkowy palec zniecierpliwionemu kierowcy i rzucając wiązankę przekleństw, nacisnęła pedał gazu. – Co z tymi ludźmi dzisiaj? Dokąd im się tak spieszy? Ledwo się zmieniło światło, a on już na mnie trąbi. Palant.
Zatrzymały się na kolejnych światłach.
– Co ja mówiłam? A tak, o tobie. Na jak długo zostajesz?
– Zielone – powiedziała Rose.
– Co?
– Zielone światło.
– Ano tak. Dzięki.
Znów zbyt mocno nacisnęła pedał gazu, sprawiając, że samochód gwałtownie ruszył do przodu. Rosalie złapała za uchwyt. Nie mogła uwierzyć, że Hope zdała prawo jazdy.
– To na jak długo zostajesz? – ponowiła pytanie.
– Do końca… liceum.
Hope pisnęła. Rosalie odruchowo chwyciła się drzwi, czekając na kolejne szarpnięcie samochodu, które jednak nie nadeszło.
– Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Zapisujesz się do Eatonville High School? Po co ja pytam? Na pewno. Przecież w okolicy nie ma innego liceum. Ale fajnie, będziemy chodzić do tej samej szkoły. O! Przedstawię cię moim znajomym. Są super. Polubicie się.
Rosalie miała dość. Na szczęście wjechały właśnie do centrum, więc postanowiła, że mimo deszczu pokona resztę drogi na piechotę.
– Możesz mnie tutaj wysadzić? – spytała, wskazując na parking pod restauracją.
Nie ufała Hope na tyle, aby poprosić ją o zatrzymanie się przy chodniku.
– Jasne.
Skręciła gwałtownie w prawo, po czym zaparkowała, zajmując trzy miejsca postojowe. Rosalie szybko wysiadła z samochodu, dziękując dziewczynie za podwiezienie.
– Nie ma sprawy – odparła Hope. – Jak coś, to powinnam wracać za jakieś dwie godziny i mogę cię zabrać z powrotem.
– Dzięki, ale umówiłam się z tatą – skłamała.
– O! Pozdrów ode mnie Szeryfa i przekaż, że już lepiej parkuję.
Rosalie nie zdążyła przejść nawet kilku metrów, gdy usłyszała dźwięk klaksonu. Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, kto zatrąbił.
Rozbolała ją głowa. Nie miała pojęcia, czy to od słowotoku Hope, czy od jej stylu jazdy. Za to jednego była pewna: nigdy więcej z własnej woli nie wsiądzie z nią do samochodu. Wolała zmoknąć, zmarznąć, być pogryzioną przez psa pani Morris (o ile on nadal żył, i ona…), niż znów przeżyć podobnie szaloną podróż.
Mimowolnie się uśmiechnęła. Ucieszyła ją myśl, że chociaż Hope się nie zmieniła i nadal była tą zwariowaną, trajkoczącą dziewczyną.
ROSALIE NIE SPAŁA, GDY ROZDZWONIŁ SIĘ BUDZIK. Leżała, wpatrując się w uśmiechnięte oczy Harry’ego – nadal nie ściągnęła plakatu z sufitu. Słyszała krzątającego się po domu ojca i wiedziała, że zaraz przyjdzie ją obudzić. Przymknęła na chwilę oczy, zbierając w sobie odwagę, aby jakoś przeżyć ten dzień.
Pierwszy dzień w nowej szkole.
Weekend minął jej błyskawicznie. Spędziła go, rozpakowując swoje rzeczy, nadrabiając zaległości z ojcem i trzymając się z daleka od Liama. Nie mogła dalej go unikać. Nie, gdy chodzili do tego samego liceum, którego – jeżeli wierzyć słowom Hope – Liam był królem.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Już wstaję! – krzyknęła, zrzucając z siebie kołdrę.
Przetarła dłońmi zmęczoną twarz i ruszyła do łazienki. Każda kolejna warstwa makijażu sprawiała, że czuła się coraz pewniej. Wreszcie była gotowa. Po raz ostatni przyjrzała się swojemu odbiciu, wytarła szminkę z kącika ust i wzruszyła ramionami.
„Cokolwiek dzisiaj się wydarzy i tak nie będzie gorzej niż w poprzedniej szkole”, pomyślała, chcąc podnieść się na duchu.
Weszła do kuchni. W powietrzu unosił się zapach smażonego bekonu i jajek – jedynej potrawy, którą ojciec potrafił przygotować.
– Nadal nie przepadasz za śniadaniami? – spytał, gdy nalewała sobie kawy.
Pokręciła głową i usiadła przy stole.
– Za porannym wstawaniem też nie? – dopytał, uśmiechając się.
Rzuciła mu swoje najbardziej pogardliwe spojrzenie. W przeciwieństwie do ojca nie była rannym ptaszkiem i nie funkcjonowała dobrze bez sporej dawki kofeiny.
Tony zajął miejsce obok niej i posmarował grzankę grubą warstwą masła. Ledwo powstrzymała się od komentarza, lecz jej wzrok mówił wszystko.
– Znowu chcesz mi zrobić wykład na temat zdrowego odżywiania? – spytał, unosząc brwi.
– Po co? I tak nic z tego do ciebie nie dotarło. Proszę bardzo, zajadaj się tym swoim glutenem i tłuszczami nasyconymi.
– Taki mam plan – powiedział, odgryzając spory kawałek bekonu, lecz widząc minę córki, dodał: – Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, ale nie mam zamiaru spędzić reszty życia, jedząc tekturę. I nie obrażaj się, ale marna z ciebie kucharka. Ten kurczak z soboty był okropny. Sama ledwo go zjadłaś.
Nie zaprzeczyła. Nie mogła. Ojciec miał rację i oboje dobrze o tym wiedzieli. Na samo wspomnienie tego obiadu robiło jej się niedobrze. Gotowanie nie było jej mocną stroną, ale nie należała do osób, które łatwo się poddają.
– Mogę spróbować innych przepisów. Znalazłam wczoraj jeden na pieczonego dorsza, który…
– Nie.
– Przecież lubisz ryby.
– Tak, ale smażone w grubej panierce z frytkami.
Westchnęła zrezygnowana, lecz nie kontynuowała tematu. Był tak samo uparty jak ona i była mała szansa, że uda jej się go do czegokolwiek przekonać.
Dopiła resztkę kawy i zerknęła na zegarek. Musiała się zbierać, jeżeli nie chciała się spóźnić w swój pierwszy dzień szkoły.
– O której masz autobus? – spytał.
– Za piętnaście minut.
– Mogę cię zawieźć, jeżeli chcesz. – Popatrzył za okno. – Zwłaszcza że zbiera się na deszcz.
Odłożyła kubek do zlewu i rzuciła ojcu przerażone spojrzenie.
– Nie, dzięki. Nie chcę zwracać na siebie więcej uwagi, niż to konieczne. Przyjechanie pod szkolę radiowozem zdecydowanie mi w tym nie pomoże.
– Jak wolisz, ale to Eatonville; wszyscy się tu znają, więc wątpię, aby twój plan się powiódł. Już wczoraj kilka osób zaczepiło mnie z pytaniem, czy to prawda, że wróciłaś i zostajesz do końca szkoły.
Pokręciła głową, ucałowała ojca w policzek i wyszła na zewnątrz. Szybkim krokiem przeszła przez podjazd, nie patrząc w stronę domu sąsiadów. Powietrze było rześkie, pachnące lasem. Nie padało, ale ciemne chmury gromadzące się na niebie nieuchronnie wskazywały na zbliżający się deszcz.
Zapięła kurtkę i przyspieszyła kroku. Serce biło jej jak szalone, dłonie zwilgotniały od potu. Nie chciała tego pokazać ojcu, ale była zestresowana. Od małego marzyła, aby na stałe zamieszkać w Eatonville i uczęszczać tutaj do szkoły, ale w swoich wyobrażeniach nie była sama, tak jak teraz. Towarzyszył jej w nich kościsty chłopczyk z łobuzerskim uśmiechem, który sprawiał, że zapominała o wszystkich obawach.
Przed snem postanowiła, że najlepszym sposobem na przetrwanie kolejnych miesięcy będzie trzymanie się na uboczu, unikanie Liama i ignorowanie jego zaczepek. Chciała się skupić na ojcu i pisaniu, a marnowanie energii na przepychanki nie było dobre…
– Aaaa! – wrzasnęła, gdy chlusnęła w nią lodowata woda, mocząc jej ubranie i włosy.
Odwróciła się gwałtownie, rozglądając się za źródłem ataku, i sapnęła, widząc odjeżdżające już ciemnozielone sportowe auto. Wpatrywała się w nie z szeroko otwartymi ustami do czasu, aż zniknęło za zakrętem. Długą chwilę zajęło jej zrozumienie, co się właśnie wydarzyło. Jakiś dupek wjechał w wielką kałużę obok chodnika i ochlapał Rosalie wodą.
Zerknęła w lewo, w stronę, skąd nadjechało auto. Nie było szans, aby kierowca jej nie widział. Musiał to zrobić z premedytacją. Jak na potwierdzenie przejechał obok niej inny samochód, omijając kałużę szerokim łukiem. Zrezygnowana popatrzyła na swoje przemoczone ubranie i wodę skapującą z włosów. Nie mogła w takim stanie pojechać do szkoły.
Weszła do domu, trzaskając drzwiami i mrucząc pod nosem najgorsze obelgi, jakie przyszły jej do głowy.
– Co ci się stało? – spytał Tony, wychodząc z kuchni.
– Jakiś kretyn wjechał w kałużę i mnie ochlapał.
Widziała, że ojciec walczy ze sobą, aby się nie roześmiać. Odwróciła się na pięcie i tupiąc mocno stopami, wbiegła po schodach.
– Poczekam na ciebie w samochodzie.
Złość buzowała jej w żyłach, gdy przebierała się w suche ubranie. Zerknęła na swoje wilgotne, splątane włosy, ale nie miała czasu, aby coś z nimi zrobić. Już i bez tego była spóźniona. Nie mogła uwierzyć w swojego pecha. Jakby i bez tego miała za mało na głowie.
Wsiadła do radiowozu, a ojciec bez słowa wycofał z podjazdu. Widział, że nie była w nastroju na pogawędki. Wyjechali zza zakrętu, a oczom Rosalie ukazała się ta nieszczęsna kałuża. Jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że nie było szansy, aby ten dupek jej nie zauważył. Ale po co miałby ją ochlapywać? Co mu to dało?
Oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy. Była zmęczona. Całą noc przewracała się z boku na bok, na zmianę myśląc o ojcu i Liamie. Gdy wreszcie udało jej się zasnąć, przyśnił jej się pogrzeb i znikająca w grobie trumna. Obudziła się zapłakana i przerażona. Uspokoiła się, dopiero gdy sprawdziła, że ojciec śpi w pokoju obok. Przez resztę nocy nie zmrużyła oka.
– Możesz mnie tutaj wysadzić? – spytała, gdy skręcili w ulicę prowadzącą do szkoły.
Tony skinął głową i zatrzymał się na poboczu. Rosalie poprawiła szminkę, uniosła dumnie głowę i wysiadła z auta. Lekcje zaczęły się dziesięć minut temu, więc na placu przed szkołą nie było żywej duszy. Ruszyła w stronę wejścia, gdy jej wzrok zatrzymał się na ciemnozielonym sportowym samochodzie. Tym samym, który minął ją niecałe pół godziny wcześniej.
Niewiele myśląc, podeszła do auta i zaczęła rysować wielkiego kutasa na jego zabłoconym bagażniku. Już prawie kończyła, gdy za jej plecami rozległ się męski głos.
– Nie w porząsiu tak niszczyć czyjeś mienie.
Serce podeszło jej do gardła, ręka zadrżała, przez co lewe jądro wyszło bardziej koślawe niż prawe. Przełknęła ślinę i powoli się odwróciła.
– Nie niszczę, tylko przyozdabiam – wyjaśniła.
Przyjrzała się stojącemu przed nią chłopakowi i aż zamrugała, aby upewnić się, że dobrze widzi. Był wysoki, szczupły, z burzą blond loków, które wpadały mu do oczu. Lecz tym, co najbardziej zwróciło jej uwagę, był jego ubiór. Miał na sobie koszulę z krótkim rękawem w kolorowe kwiaty, spodenki i klapki. Gdyby nie grube skarpety na stopach, wyglądałby, jakby właśnie wybierał się na plażę.
– Ach, ty jesteś tą nową dziewczyną, o której wszyscy mówią – powiedział, uśmiechając się leniwie. – I już wagarujesz? Nawet ja tego nie robię w pierwszy dzień szkoły. Podobasz mi się. Będą z ciebie ludzie.
Wytarła brudne dłonie o kurtkę i obrzuciła chłopaka zaciekawionym spojrzeniem.
– Nie jest ci zimno? Jest jakieś pięćdziesiąt stopni** – spytała.
– Czym jest temperatura, Nowa Dziewczyno? To tylko konstrukt społeczny, wymyślony po to, aby nas kontrolować. Ci na górze dobrze wiedzą, co robią. Trzymają krótko sznurki władzy i ruszają nami niczym marionetkami, a my głupio robimy, co nam każą. Musisz myśleć szeroko. Nie dać się stłamsić, zamknąć w pudełku. Rozumiesz?
Przytaknęła, choć kompletnie nic z tego nie rozumiała. Ten dzień stawał się coraz dziwniejszy.
Chłopak odgarnął włosy z twarzy, odsłaniając swoje rozszerzone źrenice i zaczerwienione oczy. Teraz jego ubiór i gadka nabrały więcej sensu. Był zjarany, i to mocno.
– Dylan – przedstawił się, wyciągając rękę.
– Rosalie.
– Nie pasuje ci to imię. Jest zbyt słodkie. Nie harmonizuje z twoją buntowniczą naturą – powiedział szczerze zniesmaczony. – Zostanę przy Nowej Dziewczynie.
Czuła jak jej kąciki ust mimowolnie się unoszą. Z miejsca polubiła tego dziwnego chłopaka.
– Powiesz mi, dlaczego narysowałaś kutasa na samochodzie Evansa?
– Evansa? Liama? – dopytała.
– Taaaa, znasz go?
Milczała, starając się zapanować nad gniewem. Co za dupek. Złość buzowała jej w żyłach, gdy wyobraźnia podpowiadała jej najróżniejsze pomysły na zemstę. Ręce świerzbiły ją, aby narysować kolejnego kutasa na jego samochodzie, tym razem nie palcem, ale kluczykami. Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła w stronę szkoły.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej