Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młodość, przyjaźń, tajemnica i... zbrodnia
Lori Abbott ma siedemnaście lat i właśnie przeżyła najwspanialszy dzień swojego życia - fantastyczne urodziny świętowane z czwórką najlepszych przyjaciół. Lori, Josh, Alex, Nathan i Luke tworzą zgraną paczkę od wielu lat, a teraz chłopcy przygotowali koleżance cudowne przyjęcie niespodziankę. W dodatku Josh nareszcie zdecydował się na wyznanie, na które Lori czekała od dawna... choć straciła już nadzieję, że to kiedyś nastąpi.
Cóż, szczęście nie trwa wiecznie, a tym razem nie trwało nawet doby. Dzień po urodzinach cała czwórka przyjaciół Lori znika. Chłopcy przestają odbierać telefony, znikają też ich rodziny. Domy, do których dziewczyna zagląda, stoją opuszczone, puste...
Gdzie się podziali Josh, Alex, Nathan, Luke i ich bliscy? Co się kryje za tym niespodziewanym zniknięciem? Czy przyjaciele Lori kiedyś wrócą, a jeśli tak - to jakie jeszcze niespodzianki sprawi im los? O tym przeczytacie w sensacyjnym debiucie Sylwii Kubali, który na Wattpadzie uzyskał ponad milion odsłon!
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sylwia Kubala
He's dangerous
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książkina nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Barbara Lepionka
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://beya.pl/user/opinie/hesdan_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://beya.pl
ISBN: 978-83-283-9608-1
Copyright © Sylwia Kubala 2022
Filadelfia, 23 lipca 2009
Dziewczynka siedziała na ławce. Pociągała nosem i wycierała łzy rękawem bluzy. Przed chwilą starsi od niej chłopcy zabrali jej lalkę, a następnie zaczęli rzucać nią między sobą. Szatynka przez cały czas próbowała im ją odebrać, niestety bezskutecznie. Szmaciana zabawka skończyła w kałuży, cała przemoknięta i podarta, a małej nie pozostało nic innego, jak płakać nad losem zabawkowej przyjaciółki.
Przez ciągłe zmiany miejsca zamieszkania i przeprowadzki, które organizowali jej rodzice, nie była w stanie znaleźć sobie prawdziwych przyjaciół. Nigdzie nie zostawała na długo, dlatego, choć bardzo tego chciała, nie zdołała nawiązać z nikim w swoim wieku przyjacielskiej relacji. Jej jedynym kompanem był starszy brat Tony, ale on rzadko kiedy chciał się z nią bawić jej zabawkami.
Nawet teraz, gdy powinien się nią zajmować, bo obiecał to ich matce, poszedł nie wiadomo dokąd, zostawiając siedmiolatkę samą na placu zabaw.
— Cześć.
Dziewczynka zesztywniała, słysząc dziecięcy głosik obok siebie. Podniosła głowę, a gdy to zrobiła, ujrzała przed sobą chłopca niewiele starszego od niej, ubranego w dresowe spodenki i kolorową koszulkę.
— Dlaczego siedzisz tu sama i płaczesz? — spytał, przekręcając głowę w bok. Gdy nie uzyskał odpowiedzi, uśmiechnął się i wyciągnął w jej stronę małą dłoń. — Jestem Josh.
Dziewczynka zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, po co chłopiec do niej podszedł. Też chciał się z niej ponaśmiewać? Już kiedyś zrobiła tak jedna dziewczyna — najpierw była dla niej miła, a potem zaczęła ją ciągnąć za włosy i śmiać się z jej ubrania. Dlatego teraz milczała, patrząc nieufnie na dłoń chłopca.
— A ty masz jakieś imię? Umiesz w ogóle mówić? — Dziewczynka pociągnęła nosem i kiwnęła głową. — Super. A umiesz grać w piłkę? Brakuje nam jednego gracza. — Chłopiec wskazał na boisko w pobliżu, gdzie stało już paru chłopców i jedna dziewczyna. Wszyscy patrzyli w ich kierunku, co lekko ją speszyło.
— Hmmm… Nie wiem… Chyba nie… — wydukała cicho, spoglądając niepewnie na dzieci.
— A tam, to nic trudnego! Musisz kopać piłkę w kierunku bramki przeciwnika i starać się strzelić. Chodź, nauczymy cię! — Nim szatynka zdążyła zareagować, chłopiec chwycił ją za dłoń i zaczął ciągnąć w kierunku boiska. — To jak masz na imię? — spytał, gdy byli w połowie drogi.
Dziewczynka spojrzała jeszcze raz na szmacianą lalkę, która wciąż leżała na ławce. Chciała powiedzieć chłopcu, żeby się zatrzymał, aby mogła po nią wrócić, ale czy miało to sens? Pewnie mama i tak każe ją wyrzucić, jak wszystkie zepsute zabawki…
Westchnęła, rezygnując z tego pomysłu, a następnie wyszeptała:
— Lori.
* * *
1 września 2013
Pierwszy dzień w nowej szkole był dla Lori wyjątkowo stresujący. Nie lubiła poznawać ludzi, zdecydowanie bardziej komfortowo czuła się w zaufanym gronie, na przykład jej czworga przyjaciół, z którymi miała wieczorem oglądać film. Nie było łatwo przekonać jej rodziców, aby mogła już pierwszego dnia szkoły nocować u Aleksa i Josha w domu. Zadecydowało zapewnienie ich ojca, że osobiście dopilnuje, aby cała piątka poszła spać przed dwudziestą drugą.
Lori lubiła przebywać w dużym domu państwa Claytonów, który był zdecydowanie wystawniejszy od jej rodzinnego. Chłopcy mieli ogromne pokoje, a w salonie duży telewizor, na którym filmy oglądało się prawie jak w kinie. Oczywiście kochała swój rodzinny, skromny domek, ale przebywanie w willi jej przyjaciół miało w sobie coś ekscytującego.
— Tylko pamiętaj, żeby czekać na mnie po szkole. Przyjadę po ciebie — przypomniała jej mama, gdy Lori stała przy drzwiach wejściowych, czekając, aż tata Josha i Aleksa po nią przyjedzie.
— Wiesz, że mogę wrócić sama autobusem. To nie jest daleko — stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami. Nie była już dzieckiem, żeby rodzice musieli ją codziennie zawozić do szkoły i odwozić do domu. Jednak jej matka była innego zdania.
— Wykluczone. Masz na mnie czekać — powiedziała stanowczym głosem, marszcząc gniewnie brwi. — Niech ci nawet do głowy nie przyjdzie wracać pieszo albo autobusem.
Lori przewróciła oczami. Ta nadopiekuńczość matki zaczynała ją coraz bardziej irytować. Nie było mowy o wyjazdach do innego miasta czy kraju ani nawet o samotnym włóczeniu się po mieście. Dziewczyna miała wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, to jej matka zamknie ją w czterech ścianach i nawet załatwi jej nauczanie indywidualne, żeby nie musiała wychodzić do szkoły.
Nie rozumiała tylko, dlaczego jest tak nadopiekuńcza w stosunku do niej, a wobec jej starszego brata Tony’ego już nie. Czy to dlatego, że była dziewczyną? Małą bezbronną córeczką, którą ktoś może porwać i zamordować? Było to chyba jedyne wytłumaczenie dziwnego zachowania jej matki i czasem również ojca, choć wydawało się jej wręcz absurdalne. Musiała koniecznie niebawem porozmawiać o tym z rodzicami.
Pół godziny później siedziała już pod kocem, obok Aleksa, obserwując, jak Luke i Nathan wykłócają się o to, jaki film dziś obejrzą.
— Ale ty wybierałeś ostatnim razem! — stwierdził Nathan, szatyn z loczkami na głowie, machając opakowaniem z płytą przed twarzą przyjaciela. — Więc teraz moja kolej.
Luke zmarszczył brwi, spojrzał na tytuł i prychnął:
— Chyba nie sądzisz, że się zgodzę, abyśmy oglądali ten denny film?
Lori uniosła brwi. No tak, jeszcze przez dłuższy czas chłopaki nie dojdą do kompromisu. Westchnęła, opatulając się szczelniej kocem, co zwróciło uwagę Aleksa.
— Weź się tak nie zawijaj, naleśniczku, bo się nam roztopisz — rzucił z uśmiechem, obejmując ją ramieniem. — Jak ci minął pierwszy dzień?
— Nie roztopię się, bo jestem ciepłolubna — stwierdziła Lori, poprawiając się na kanapie. — Stresująco.
— Ktoś cię zaczepiał? — spytał, a ta pokręciła głową.
— Nie, po prostu nowe otoczenie, nowi ludzie… To odrobinę stresujące. — Zagryzła dolną wargę, wypatrując przez chwilę znajomej sylwetki u wejścia do salonu. — A gdzie Josh? — spytała jego brata, mając nadzieję, że brunet po prostu gdzieś się zapodział czy siedzi w toalecie.
— Nie wiem. Czy ja wyglądam jak jego opiekunka?
— Nie, ale jesteś jego bratem i mieszkacie w jednym domu, więc chyba ty powinieneś być najlepiej poinformowany, gdzie może być — powiedziała, przewracając oczami. Brakowało jej towarzystwa starszego z braci, bo odkąd poszedł do liceum, coraz rzadziej się widywali.
— Fakt — przyznał jej rację Alex. — Serio, nie wiem, gdzie jest. Ale pewnie zaraz przyjdzie.
Lori pokiwała głową, jednak poczuła lekki zawód, że Josha nie było z nimi. Zawsze i wszędzie razem, w piątkę, a teraz… Przecież nawet Luke, który był w tym samym wieku co Josh i chodził z nim do szkoły, miał dla nich więcej czasu niż on.
Po krótkiej kłótni Nathan i Luke doszli do porozumienia i włączyli wspólnie wybrany film. Minęło kolejnych dwadzieścia kolejnych minut, zanim Josh pojawił się w pomieszczeniu i zajął miejsce obok Lori, co sprawiło, że dziewczyna poczuła motylki w brzuchu.
— Co mnie ominęło? — szepnął jej na ucho, a ona z uśmiechem streściła mu szybko fabułę filmu.
* * *
21 lipca 2019
Lori wstała z samego rana w doskonałym nastroju. Poprzedniego dnia skończyła siedemnaście lat i spędziła najwspanialsze urodziny w życiu, i to tylko dzięki swoim przyjaciołom. Nathan, Luke, Alex i Josh przygotowali dla niej piknik pod gołym niebem z filmem wyświetlonym z rzutnika. Dostała swoje ulubione ciasto, trochę niezdrowego jedzenia i prezent od całej czwórki w postaci biletów na koncert jej ulubionego zespołu. Do tego od Josha dostała wyjątkowy prezent, na wspomnienie którego dziewczynie zaczęło szybciej bić serce. Dotknęła palcem srebrnej bransoletki i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Sięgnęła po telefon i wystukała szybko wiadomość do chłopaka.
Do: Josh
Jeszcze raz dziękuję za wczorajszy dzień i wieczór… Myślę, że powinniśmy porozmawiać o tym, co się stało. Przyjedziesz dziś?
Napisała jeszcze szybkie podziękowania do pozostałej trójki chłopców i przez pięć minut wpatrywała się w telefon, czekając na szybką odpowiedź. Gdy ta jednak nie nadchodziła, westchnęła i wstała, aby się ubrać. Wiedziała, że chłopaki pewnie jeszcze śpią, bo dla nich dzień, zwłaszcza w wakacje i weekendy, zaczynał się po dziesiątej, a była dopiero ósma.
Lori wzięła prysznic, cały czas rozmyślając o tym, jak zakończył się miniony wieczór. Niby nic wielkiego, zwykły pocałunek, ale za to z kim! Nigdy nie sądziła, że Josh odwzajemnia jej uczucia. Zawsze wydawało się jej, że traktuje ją jak młodszą siostrę, a wczoraj, gdy odwiózł ją do domu, nie tylko wyznał jej, że jest w niej od dawna zadurzony, ale i pocałował! Do tej pory miała przed oczami jego twarz, która powoli zbliżała się do jej twarzy, aby w końcu musnąć delikatnie jej usta.
— Auć — syknęła Lori, gdy przez to śnienie na jawie lekko włożyła sobie maskarę do oka. Uśmiechnęła się jednak do siebie, bo mimo wszystko nic nie było w stanie popsuć jej dzisiejszego humoru.
Gdy zeszła na dół, jej mama i ojciec jedli śniadanie, jak co niedzielę, na werandzie za domem. Dosiadła się do nich i przy miłej rozmowie zjadła kanapkę. Po jakimś czasie nawet jej starszy brat, Tony, zszedł do nich, marudząc, że jak zwykle coś go obudziło przed południem i się nie wyspał.
Lori co jakiś czas sprawdzała telefon, ale ani od Josha, ani od reszty chłopców nie dostała odpowiedzi.
* * *
Humor dziewczyny z każdą godziną stawał się coraz gorszy. Zdążyła już napisać kilka kolejnych wiadomości do przyjaciół, a nawet wykonać parę telefonów. Niestety, z całą czwórką nie miała kontaktu, co zaczynało ją martwić. Jasne, mogli być zajęci, ale zazwyczaj odpisywali chociaż, że zadzwonią później. A teraz? Kompletny brak odzewu.
Zacisnęła usta w wąską linie, przeglądając wiadomości, które wysłała dziś Joshowi. To brak odpowiedzi od niego najbardziej dołował dziewczynę. Myślała, że jemu także będzie zależeć na porozmawianiu z nią o tym, jak dalej ma wyglądać ich relacja.
Cały dzień czuwała przy telefonie. Zaczynała się coraz bardziej niepokoić, do tego stopnia, że poprosiła swojego brata o zawiezienie jej pod dom Claytonów, czyli rodzinnego domu Josha i Aleksa. Całą drogę wierciła się na siedzeniu, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Zastanawiała się, co Josh i Alex powiedzą, gdy ją zobaczą. Właściwie to interesowało ją głównie, jak starszy z braci się wytłumaczy. Powie jej, że ten pocałunek to pomyłka? Błąd? Że tylko się z niej nabijał? Nie spodziewała się po nim takiego zachowania, ale brak kontaktu z chłopakiem powodował, że zaczęła snuć różne teorie.
Ale nic nie mogło przygotować jej na to, co zastała pod ich willą. A właściwie, czego nie zastała. Brama była otwarta, alarm wyłączony, a dom pusty. Dosłownie. Nie było w nim żadnego domownika ani mebli.
Dom Aleksa i Josha był całkowicie pusty. Tak samo jak domy Nathana i Luke’a.
Chłopców i ich rodzin nigdzie nie było.
Zupełnie jakby się rozpłynęli.
Zniknęli.
Wyjechali.
Zostawili ją.
Rok później…
Lori, pośpiesz się!
Dziewczyna przewróciła oczami, wiążąc włosy w wysokiego kucyka.
— Pięć minut, mamo! — odkrzyknęła, a następnie wyszła z łazienki i skierowała się do swojego pokoju.
— Tony już czeka na ciebie w samochodzie! — dopowiedziała jeszcze jej matka, co dziewczyna kompletnie zignorowała. Jej brat nie spieszył się ani na zajęcia, ani do żadnej pracy, więc mógł na nią chwilę poczekać.
Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu swojej ulubionej szarej bluzy i uśmiechnęła się, gdy dostrzegła ją pod stertą ubrań na krześle. Gdy miała ją już w dłoni, otworzyła szkatułkę z biżuterią i sięgnęła po kolczyki. Jej wzrok mimowolnie padł na bransoletkę, którą dostała od Josha. Zacisnęła usta w wąską linię, zastanawiając się przez chwilę, czemu ją zatrzymała. Pokręciła jednak głową i zatrzasnęła pojemniczek z biżuterią. Zeszła na dół po schodach, zakładając w drodze kolczyki.
— Nareszcie, dziecko. Pośpiesz się, bo Tony odjedzie bez ciebie — powiedziała matka, co Lori skomentowała jedynie westchnięciem.
— No nareszcie! — Lori mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc, że jej brat przywitał ją takimi samymi słowami jak matka. — Dłużej się nie dało?
— Dało, ale mama stwierdziła, że odjedziesz beze mnie. — Uśmiechnęła się do niego. — Poza tym mamy dużo czasu.
— Jak wjedziemy w korki, to na pierwszą lekcję na pewno nie zdążysz.
— Wierzę w twoje umiejętności kierowcy.
Tony przewrócił oczami na słowa siostry i pokręcił głową.
— Czasami zastanawiam się, czemu ja się jeszcze nie wyprowadziłem. Przynajmniej nie musiałbym wozić twojej wkurwiającej dupy.
— Też nad tym myślałam i stwierdziłam, że jesteś po prostu tak leniwy, że nie chce ci się samemu gotować, sprzątać i inne takie. — Wzruszyła ramionami rozbawiona, widząc kątem oka, jak Tony zaczyna się powoli denerwować.
— Nie jestem leniwy, tylko humanitarny. Oszczędzam energię na stare lata.
Zaśmiała się na jego słowa.
— Z jednej strony jest to jakieś wytłumaczenie. Ale z drugiej strony, skoro siedzisz w domu całe dnie, to może chociaż byś się nauczył gotować?
— Wiesz, jak to się skończyło ostatnio.
No tak, pomyślała dziewczyna, więcej było wtedy sprzątania niż pożytku z tego jego gotowania.
Jej brat był już po studiach, jednak nie mógł od kilku miesięcy znaleźć pracy. Mimo że był na kilku rozmowach, nigdzie nie zagościł na dłużej. Dorabiał sobie weekendami jako kelner w jednej z restauracji w centrum, jednak nie była to praca, o jakiej marzył. Lori widziała, że jej brata strasznie irytowało to, że nadal musi korzystać z pomocy rodziców, więc radził sobie z tą całą sytuacją żartami.
Przez resztę drogi milczeli, a humor szatynki zdążył się pogorszyć. Zaczynała ostatni rok szkolny, potem miała zamiar iść na studia i zacząć kształtować swoją przyszłość. Jednak nigdy nie sądziła, że będzie musiała to robić bez wsparcia czterech osób, które jeszcze rok temu były jednymi z najważniejszych w jej życiu…
— Wszystko okej? — Brat spojrzał na Lori, a ona przytaknęła, wymuszając uśmiech. — Widzę przecież, że nie. — Zatrzymał samochód pod szkołą siostry i uśmiechnął się do niej ciepło. — Będzie dobrze. Wszystko się ułoży.
Mówisz tak od roku, pomyślała gorzko, jednak nie skomentowała tego na głos.
— Miłego dnia, młoda.
Dziewczyna podziękowała cicho, a następnie wysiadła z samochodu. Spojrzała na budynek przed sobą i westchnęła, poprawiając torbę na ramieniu. Nie chciała tam wracać, ale kto chciał? Odetchnęła głęboko i weszła w tłum uczniów.
* * *
Dzień minął jej zwyczajnie. Nudziła się. Starała się uważnie słuchać nauczycieli i wszystko notować, zajmując swoje myśli czymś, co przynajmniej nie sprawiało, że było jej przykro.
Gdy usłyszała ostatni dzwonek tego dnia, poczuła ulgę. Nie mogła się doczekać, aż wróci do domu i zakopie się w łóżku z jakąś fajną książką w dłoni. Lubiła spędzać w ten sposób wieczory, a odkąd jej jedyni przyjaciele zniknęli, nie miała innych opcji.
Jasne, miała znajomych, którzy wielokrotnie zapraszali ją na jakieś wyjścia czy imprezy. Lori po prostu nie miała na nic takiego ochoty. Nie chciała także wchodzić w jakieś głębsze relacje w obawie, że znowu zostanie porzucona. Po co się angażować emocjonalnie w jakąkolwiek znajomość, skoro ludzie mogą tak łatwo przekreślić parę lat przyjaźni?
Wyjęła telefon, aby zadzwonić do brata. Miała nadzieję, że będzie mógł po nią przyjechać, ale niestety chłopak nie odbierał telefonu. Nie pozostało jej nic innego, jak pomaszerować na przystanek autobusowy.
Całą drogę do domu Lori miała dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Tłumaczyła to jednak swoim przewrażliwieniem i uzależnieniem od kryminałów, które pochłaniała jeden za drugim. Wiedziała, że tylko jej się wydaje, więc starała się zepchnąć dziwne przeczucie na bok i skupić się na czymś innym. Kilka razy oglądnęła się jednak za siebie, ale za każdym razem nie zauważyła nikogo podejrzanego.
Gdy była już przy swojej ulicy, odetchnęła z ulgą i przyśpieszyła kroku. Widząc swój dom, uśmiechnęła się, a następnie zaczęła szukać kluczyków w torbie. Gdy weszła do środka, poczuła się od razu dużo bezpieczniej.
— Tony?! — krzyknęła, jednak jej brat jej nie odpowiadał. Wzruszyła ramionami, uznając, że pewnie wyszedł na kolejną rozmowę o pracę albo na spotkanie ze znajomymi. Poszła do kuchni, by odgrzać sobie obiad.
* * *
Gdy wybiła godzina dwudziesta, a brata Lori ani jej rodziców nie było jeszcze w domu, dziewczyna zaczęła się martwić. Co gorsza, cała trójka ignorowała jej telefony. Nie bardzo wiedziała, co robić, więc po odrobieniu lekcji zalęgła na kanapie przed telewizorem, czekając, aż jej wesoła rodzinka wróci do domu.
Oglądała właśnie jakiś film komediowy, gdy jej telefon zabrzęczał. Lori była pewna, że to ktoś z jej bliskich. Zmarszczyła brwi, widząc wiadomość z nieznanego numeru.
Od: Nieznany
Witaj.
Dziewczyna pokręciła głową, zawiedziona, że nikt nadal do niej nie oddzwonił. Szybko odpisała, że to pomyłka.
Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko.
Od: Nieznany
Nie wydaje mi się, Lori.
Szatynkę przebiegł dreszcz strachu. Spięła wszystkie mięśnie i ścisnęła mocniej telefon w dłoni. Zaraz jednak odetchnęła, starając się uspokoić. To na pewno jakiś głupi żart znajomych z jej szkoły, którzy wysyłali jej te wiadomości z nieznanego numeru.
Do: Nieznany
Głupi ten żart. Wymyślcie co innego.
Odłożyła telefon na kanapę obok siebie i znowu starała skupić się na filmie, jednak nie była w stanie. Podskakiwała na każdy dźwięk, jaki usłyszała w głębi domu lub na zewnątrz. Zaczynała naprawdę odczuwać strach.
Niemal pisnęła, gdy ktoś otworzył drzwi wejściowe. Jednak usłyszawszy głos swojego ojca, przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. Czuła, jak szybko bije jej serce.
— Wszystko będzie dobrze…
Nie słyszała, co dokładnie mówił jej tata, bo po chwili zniknął na piętrze domu. Dziewczyna wychyliła się lekko zza kanapy, żeby widzieć korytarz, ale nie było tam ani jej mamy, ani brata.
Wzruszyła ramionami i wbiła znowu wzrok w ekran telewizora. Po kilku minutach obok niej usiadł jej ojciec, Richard Abbott.
— Gdzie mama? — spytała, zerkając na siwego mężczyznę. Zmarszczyła brwi, widząc wyraz jego twarzy. — Coś się stało?
Richard skrzywił się i przetarł twarz dłońmi. Po chwili spojrzał na córkę i wymusił uśmiech, nie chcąc, aby zaczęła się niepotrzebnie martwić. Wyglądał na bardzo zmęczonego i przygnębionego, a zmarszczki wokół jego oczu były widoczne bardziej niż zwykle.
— Mama położyła się w sypialni. Mieliśmy obydwoje ciężki dzień. Potrzebuje teraz snu i spokoju. Ale wszystko w porządku, nie musisz się o nic martwić, córeczko. — Objął ją ramieniem i przytulił, zamykając na chwilę oczy. To był naprawdę straszny dzień dla niego i jego żony. Niestety nie zapowiadało się, aby następne były lepsze.
— A wiesz, gdzie jest Tony?
Richard uniósł brwi, patrząc na córkę.
— Nie wrócił jeszcze?
Lori pokręciła głową.
— No cóż, jest dorosły, więc teoretycznie nie musi się nam spowiadać z tego, co robi. Nie martw się, ma klucze, więc wejdzie do domu, nawet jak wróci o trzeciej nad ranem. A jak jutro zaśpi, to ja cię podwiozę do szkoły.
— Nie trzeba, pojadę autobusem.
Richardowi nie spodobał się ten pomysł. Zacisnął szczękę i zmrużył oczy, kręcąc głową.
— Zawiozę cię. Nie chcę, żebyś sama szła do szkoły albo wracała do domu. Tylu wariatów się kręci po mieście…
Dziewczyna uniosła brwi na te słowa. Jej brat był dorosły i mógł wrócić o trzeciej nad ranem, ale ona nie mogła sama jechać autobusem do szkoły? Ciekawe. Ale przyzwyczaiła się już do zbyt dużej troski rodziców o nią, więc nie zdziwiły ją słowa ojca. Może tylko trochę uraziły i wkurzyły. Jednak nie miała teraz zamiaru się kłócić, bo widziała, że Richard był nie tylko zmęczony, ale i zdenerwowany.
Po chwili Lori stwierdziła, że pójdzie już do swojego pokoju. Pożegnała się z tatą, który albo był bardzo zafascynowany filmem, albo po prostu odpłynął gdzieś daleko myślami. Skierowała się na schody, a następnie do swojego pokoju. Postanowiła wziąć prysznic i przebrać się w piżamę, a potem poczytać książkę przed snem.
Kiedy już leżała w łóżku, odpisała na kilka wiadomości od znajomych ze szkoły. W momencie gdy miała sięgać po książkę, jej telefon zawibrował.
Od: Nieznany
Śpij dobrze. Niedługo nie będzie ci to dane.
* * *
Kilka godzin później po drugiej stronie ulicy młody mężczyzna opierał się o czarny samochód. Obserwował dom Lori, patrząc wprost na okno jej pokoju. Westchnął, mając nadzieję, że niedługo będzie mógł przestać się ukrywać, czego miał już serdecznie dosyć.
Zgasił papierosa, przypominając sobie, jak dziewczyna zawsze się krzywiła, gdy ktoś obok niej palił. On również nie przepadał nawet za samym zapachem tytoniu, ale tylko palenie ostatnio sprawiało, że w miarę możliwości był spokojny. Stres, w jakim żył od paru dni, nie pozwalał mu spać ani jeść i sprawiał, że potrafił wypalać paczkę papierosów dziennie. Nie podobało mu się to i za każdym razem powtarzał, że to będzie ostatni raz. Niestety potem przychodziły kolejne i kolejne…
Mężczyzna usłyszał pikanie swojego telefonu, a po chwili niedaleko jego samochodu zaparkował inny, znajomy mu wóz. Westchnął i spojrzał jeszcze raz na okno sypialni dziewczyny, a następnie machnął ręką w stronę drugiego auta i wsiadł do swojego. Nie miał ochoty stąd odjeżdżać, chciał chociaż poczekać do rana, aby móc ją wreszcie zobaczyć na żywo. Niestety, musiał trzymać się planu.
Jego warta czuwania pod domem Lori się skończyła.
Lori znowu miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Jednak tym razem nie była na ulicy, a na lekcji matematyki w szkole, więc to uczucie wydało jej się jeszcze bardziej dziwne. Dyskretnie rozejrzała się po klasie, ale nie zauważyła, żeby ktoś się w nią nachalnie wpatrywał. Pokręciła głową, zwalając to ponownie na zbyt dużą liczbę kryminałów i zagadkowe wiadomości, jakie wczoraj dostała.
Nadal nie do końca wiedziała, jak ma je rozumieć. Z jednej strony to mógł być głupi żart i Lori była prawie pewna, że tak było, ale z drugiej strony… A jeśli uwziął się na nią jakiś psychol, jak w tych wszystkich książkach?
Aż przebiegł ją zimny dreszcz. Ale nie, nie mogła w ten sposób myśleć i się niepotrzebnie nakręcać. Musiała się uspokoić.
— Do zobaczenia jutro.
Z jej wewnętrznych rozmyślań wyrwał ją głos jej matematyczki, czyli miłej pani po czterdziestce. Dopiero teraz zorientowała się, że wszyscy zaczynają się zbierać do wyjścia, co oznaczało, że nie usłyszała nawet dzwonka.
Spakowała wszystkie książki do torby i również skierowała się do wyjścia. Postanowiła od razu udać się pod klasę, gdzie miała mieć następną, ostatnią tego dnia lekcję.
— Ej, Lori! — Słysząc swoje imię, odwróciła się, a widząc, że w jej kierunku zmierza czarnowłosa dziewczyna, przystanęła.
— Cześć, Audrey. — Lori uniosła delikatnie kąciki ust, na co dziewczyna odpowiedziała jej szerokim i mega szczerym uśmiechem.
— Organizuję imprezę w weekend. Wpadniesz?
Lori chciała odmówić jak zawsze. Jednak ile czasu można było ukrywać się w domu przed ludźmi? Musiała znowu zacząć żyć, zawierać nowe znajomości, cieszyć się młodością.
— Jasne, myślę, że dam radę.
Dziewczyna było bardzo zdziwiona jej odpowiedzią, ale po chwili zaskoczenia na jej twarz znowu wrócił szeroki uśmiech.
— To super! Prześlę ci wieczorem szczegóły!
Lori kiwnęła głową, a potem obserwowała, jak brunetka podchodzi do paru innych osób, prawdopodobnie również chcąc zaprosić ich do siebie. Szatynka była dumna z tego, że przyjęła to zaproszenie. Może wreszcie, po roku smutku, zacznie żyć własnym życiem?
* * *
Gdy skończyła lekcje, rozejrzała się po parkingu w poszukiwaniu auta brata. Nie widząc go jednak, wybrała jego numer i napisała wiadomość.
Do: Tony
Gdzie jesteś?
Od: Tony
Utknąłem w korku. Zaczekaj na mnie.
Lori zirytowała się, czytając drugie zdanie esemesa. Rano, gdy miała nadzieję wytłumaczyć ojcu, że nie ma pięciu lat i potrafi sama wrócić ze szkoły do domu, po stronie ojca stanęła nie tylko matka, ale i Tony. Cała trójka kategorycznie zakazała jej dokądkolwiek chodzić samej, bo podobno w okolicy grasuje jakiś psychopata, który zabija nastolatki. Nie do końca w to wierzyła, bo nie słyszała o takiej sprawie, a raczej media w takich sytuacjach trąbią o tym na okrągło.
Nie chciało jej się czekać na brata, więc napisała mu krótką wiadomość, żeby wracał, a ona pójdzie na autobus. Czuła wibracje telefonu, gdy opuszczała dziedziniec szkoły, ale nie miała ochoty zerkać, co Tony jej odpisał. Zresztą domyślała się, że nic dobrego.
Po pięciu minutach marszu zmarszczyła brwi. Czuła się znowu obserwowana. Odwróciła się, a widząc za sobą młodego mężczyznę, poczuła, jak krew w jej żyłach zaczyna buzować. Przyśpieszyła kroku, nie wiedząc za bardzo, co robić.
Spanikowała. Uczucie paniki definitywnie zaczęło przejmować kontrolę nad jej ciałem. Coraz szybciej oddychała i nie wiedziała, jak ma się zachować. Czy to był mężczyzna, który wysyłał jej te wiadomości? Czy jej rodzice mieli rację, mówiąc, że w okolicy grasuje morderca? Czy za chwilę zginie?
Uspokój się, przekonywała siebie w myślach, zrób głęboki wdech i wydech. Nic ci nie grozi…
Odważyła się odwrócić raz jeszcze za siebie. Stanęła w miejscu, widząc, że mężczyzny już za nią nie ma. Musiał gdzieś skręcić.
Lori przymknęła oczy, domyślając się, jak wielką idiotkę z siebie zrobiła. Jakiś mężczyzna spokojnie szedł sobie chodnikiem, a ona wzięła go za mordercę! Chyba zaczynało jej odbijać…
Pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w swoją głupotę, a następnie, już całkiem spokojna, spacerkiem skierowała się na przystanek autobusowy.
* * *
Gdy wróciła do domu, jej brat siedział w salonie. Natychmiast wstał i podszedł do niej ze wściekłym wyrazem twarzy. Lori wiedziała, że czekało ją kazanie.
— Daj spokój, przecież żyję. Naprawdę zaczyna wam odbijać. Tobie i rodzicom — stwierdziła, ale widziała, że Tony nadal aż kipi ze złości. — Przecież to jest śmieszne! Chyba nie będziecie ze mną wszędzie jeździć? Nie mam pięciu lat.
— Nie, ale tak się zachowujesz — warknął, na co Lori lekko się wzdrygnęła. Rzadko kiedy miała okazję widzieć swojego brata złego. Zazwyczaj był pogodnym i wesołym blondynem, który nie marnował energii na złość. — O jedno tylko cię prosiliśmy, żebyś nie chodziła przez kilka dni nigdzie sama, bo martwimy się o twoje bezpieczeństwo, a ty nawet tego nie potrafisz zrobić?
Dziewczynę nagle dopadły wyrzuty sumienia. Z jednej strony korona by jej z głowy nie spadła, gdyby poczekała na brata i pozwoliła, by przez kilka dni woził ją po mieście. Jeśli to miałoby sprawić, że jej najbliżsi byliby spokojniejsi, to co jej szkodziło?
Jednak z drugiej strony to nie było kilka dni, a niemal całe jej życie! Ile można dać się trzymać pod kloszem? O ile nie przeszkadzało jej to tak bardzo, gdy była młodsza, o tyle teraz niesamowicie ją to irytowało.
— Przepraszam. Naprawdę nie sądziłam, że to jest tak wielki problem…
— Właśnie widzę — burknął, a następnie odwrócił się i wszedł po schodach. Po chwili trzasnął drzwiami do swojego pokoju.
Lori westchnęła. Dobra, zrobiła źle, zrozumiała to, ale czy to był powód do tego, aby zachowywać się jak obrażona nastolatka?
Przypomniała sobie, że dostała jakąś wiadomość w drodze do domu. Była pewna, że to Tony do niej pisał, więc odblokowała telefon, aby odczytać, jak bardzo zły w tamtym momencie był jej brat.
Od: Nieznany
Niebezpiecznie jest tak się włóczyć samemu po mieście…
Lori zamarła, czytając tę wiadomość. Zaczęła szybciej oddychać i przez chwilę miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Oparła się dłonią o ścianę, gdy pomieszczenie zaczęło przed nią wirować. Zsunęła się na ziemię, starając się jakoś uspokoić szybko walące serce. Sięgnęła do torby po wodę i upiła kilka łyków, a następnie zaczęła zmuszać się do spokojnych wdechów i wydechów. Skupiła na tym całą swoją uwagę, aż wreszcie zaczęła odzyskiwać spokój.
Pokręciła głową. Tego było za wiele. Jeśli ktoś faktycznie robił sobie z niej żarty, to zdecydowanie zaczynał przesadzać.
Po krótkim namyśle Lori wstała i skierowała się do pokoju brata. Zapukała, a gdy Tony nie odpowiedział, zacisnęła usta w wąską linię. Obrażalska diwa.
— Tony? Możemy pogadać? — spytała, znowu pukając do drzwi. — Proszę, to naprawdę ważne.
Kilka sekund minęło, zanim chłopak wstał z łóżka i przekręcił klucz w zamku. Otworzył siostrze drzwi i spojrzał na nią z góry, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
— Słucham? — mruknął, unosząc brwi do góry. Lori już miała serdecznie dość jego zachowania.
— Przestań się dąsać i przeczytaj to.
Podała mu swój telefon z wiadomościami od nieznanego numeru. Tony zerknął na siostrę, zanim zdecydował się odebrać od niej urządzenie. Czytał uważnie każdą wiadomość, zaciskając coraz bardziej szczękę.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wczoraj?
Może dlatego, że nie było cię w domu? — przeszło jej przez myśl.
— Bo nie sądziłam, że to coś poważnego. Zresztą nadal mam wrażenie, że ktoś sobie robi ze mnie żarty, ale zaczynam się po prostu czuć zagrożona — wyznała, oplatając się rękami.
Może niepotrzebnie mu o tym powiedziała, może faktycznie to niegroźny żart. A może ktoś ją naprawdę śledził? To wszystko, co działo się od wczoraj, było jak jakaś abstrakcja. Absolutnie nie wiedziała, jak się zachować. Była spięta, zdenerwowana i wystraszona. No i kompletnie nie wiedziała, jaki cel ktokolwiek miałby mieć w prześladowaniu jej. Zresztą, czy te kilka wiadomości można już nazwać prześladowaniem?
Tony odetchnął i odliczył w głowie do dziesięciu, żeby się uspokoić. Gdy już jakoś mu się to udało, spojrzał na siostrę i posłał jej tak ciepły uśmiech, na jaki tylko był w stanie się zdobyć.
— Tak, masz rację. To na pewno jakiś głupi żart. Zablokuj po prostu ten numer i będzie z głowy. — Lori pokiwała głową. I tak miała zamiar to zrobić. — Ale spiszę go sobie na wszelki wypadek — poinformował, po czym zapisał go na swoim telefonie. Oddał siostrze jej własność i jeszcze raz spojrzał na nią karcąco. — To jednak nie zmienia faktu, że nadal jestem zły — zapewnił ją. — Ale nie będę cię dręczył moim fochem, bo jestem pewien, że rodzice urządzą ci burę stulecia.
Posłał jej szeroki uśmiech, a następnie zamknął za sobą drzwi. Lori pokręciła głową i również się uśmiechnęła. Cóż, Tony pewnie miał rację. Rodzice będą na nią wściekli i nie udobrucha ich za łatwo. Ale przecież nic się jej nie stało, a to powinno być najważniejsze.
Następnego dnia po powrocie ze szkoły Lori znowu siedziała sama w domu. Oczywiście brat ją przywiózł, a następnie gdzieś pojechał, zakazując jej wychodzić. Lori miała dosyć całej tej sytuacji. Poprzedniego wieczora dostała taką burę od rodziców, że odechciało jej się z nimi dyskutować. Dla świętego spokoju stwierdziła, że lepiej jeszcze przez parę dni robić tak, jak oni chcą. Zresztą i tak po tej całej akcji z esemesami nie chciała nigdzie sama wychodzić. Co prawda zablokowała tamten numer, ale czy to znaczy, że problem zniknął? Zastanawiała się także, czy Tony powiedział o tej sytuacji rodzicom, jednak żadne z nich nie wspomniało nic na ten temat. Sama chciała to zrobić, ale jak dotąd nie znalazła odpowiedniego momentu.
Znudziło jej się oglądanie serialu, więc postanowiła porobić porządki w laptopie. Miała tam masę esejów z zeszłego roku, których już nie potrzebowała, czy innych dokumentów, o których istnieniu już zapomniała.
Przeglądając dysk, natrafiła na folder, którego od dawna już nie otwierała. Przyjaciele, bo tak się nazywał, był pełen zdjęć jej z Joshem, Aleksem, Nathanem i Lukiem. Lori nie była pewna, czy jest gotowa, aby wrócić do wspomnień, które jakiś czas temu uznałaby za miłe. Teraz były tylko bolesne.
Wpatrując się w ekran komputera, wiedziała, że musi w końcu zamknąć ten rozdział. A nie zrobi tego, jeśli wciąż będzie unikać wszelkich wspomnień związanych z chłopakami.
W końcu najechała kursorem myszki na ikonkę folderu i kliknęła na nią. Cały ekran komputera w sekundę zalała sterta zdjęć. Lori odetchnęła głęboko i przymknęła oczy, odchylając głowę do tyłu. Po chwili wzięła się w garść i spojrzała na ikonki, pod którymi kryły się cudowne wspomnienia.
Lori uśmiechnęła się, klikając na miniaturkę ciasta, jakie upiekła kilka lat temu. Nie wyglądało ono dokładnie tak, jak w książce kucharskiej, ale Lori miała zdecydowanie dużo zabawy podczas przygotowywania tego wypieku…
Dziewczynka czytała przepis z książki kucharskiej, którą pożyczyła jej mama Josha i Aleksa, kiwając co chwilę głową. Miała dziesięć lat i pierwszy raz w życiu zabierała się sama za robienie ciasta. Choć nie do końca była sama, bo Josh, starszy od niej o trzy lata, który miał dużo mniejsze doświadczenie wkuchni od niej, zobowiązał się jej pomóc.
Rodzice Lori niedługo mieli obchodzić rocznicę ślubu, a ona wymyśliła sobie, że z tej okazji upiecze ich ulubione ciasto. Nie było ono co prawda najprostsze, ale czego się nie robi, aby zobaczyć uśmiech na twarzach mamy i taty, prawda?
—Dodaj teraz trzy jajka — rozkazała swojemu starszemu przyjacielowi, z którym znała się już prawie cztery lata.
—Zrobione — oznajmił chłopak, a dziewczynka automatycznie zerknęła na miskę z pomieszanymi składnikami. Momentalnie uderzyła się dłonią wczoło, nie wierząc w to, co zobaczyła.
—Josh, co ty zrobiłeś? — spytała, cudem powstrzymując się od śmiechu na widok zdziwionej miny przyjaciela.
—No dodałem jajka, tak jak prosiłaś — wyjaśnił, nadal zdziwiony reakcją dziewczyny.
—Tak? A jak masz zamiar to teraz wymieszać? — Brunet wzruszył ramionami. — Najpierw trzeba było je rozbić i usunąć skorupki! — oznajmiła, a następnie, nie mogąc się już powstrzymać, wybuchnęła śmiechem.
—I z czego się śmiejesz? Nie powiedziałaś, że mam rozbić!
—Bo myślałam, że to oczywiste! Nie przypuszczałam, że jesteś na tyle nierozgarnięty, aby włożyć całe jajka do miski! Miałam cię za mądrego!
Lori nadal śmiała się w najlepsze, gdy Josh zmrużył groźnie oczy, a następnie sięgnął dłonią do słoika z mąką. Wziął w garść trochę białego proszku irzucił nią prosto w dziewczynę. Nim zdążyła zareagować, wziął cały słoik iwysypał na nią niemal całą jego zawartość.
Szatynka stała chwilę w szoku, nie za bardzo rozumiejąc, co się stało.
—Nie zrobiłeś tego! — powiedziała, nadal nie wierząc, że jej przyjaciel wykonał tak dziecinny czyn.
—Zrobiłem i jestem z tego dumny!
Lori zacisnęła usta w wąską linię, a następnie chwyciła dwa jajka i robiła jedno na koszulce chłopaka, a drugie na czubku jego głowy, do którego dosięgała dzięki temu, że stała na krześle.
—Oż ty mała… — odwrócił się, by sięgnąć po kolejny składnik, którym mógłby pobrudzić dziewczynę, która w tym czasie zeskoczyła z krzesła i z piskiem wybiegła z pomieszczenia.
Dzieciaki pobrudziły podłogę w kuchni i w salonie oraz kawałek kanapy, nim wróciły do robienia ciasta, oczywiście wcześniej myjąc się po małej wojnie. Matka Josha nie była zachwycona stanem domu, jaki zastała po powrocie zpracy, ale obiecała, że nie wyciągnie żadnych konsekwencji, jeśli dzieciaki same posprzątają zrobiony przez siebie bałagan.
W ten oto sposób powstał tort rocznicowy rodziców Lori, którego przygotowanie było większą frajdą, niż dziewczynka mogła przypuszczać.
Sprzątanie tego bałaganu zajęło im pół dnia, bo oczywiście Josh zaczął się wygłupiać. Lori czasami zastanawiała się, czy to aby na pewno w tej dwójce to on był starszy.
Westchnęła i pociągnęła nosem, czując, że zaczyna się rozklejać. Jednak zamiast wyłączyć laptopa i zająć myśli czymś innym, zaczęła przewijać dalej zdjęcia, rozczulając się przy niektórych.
Gdy zobaczyła zdjęcie śpiącego Nathana, które zresztą sama zrobiła, parsknęła śmiechem. Doskonale pamiętała ten dzień, gdy było jej dane uchwycić bruneta w takiej pozie…
Lori nie mogła uwierzyć w głupotę swoich przyjaciół, którzy nie dość, że urządzili imprezę pod nieobecność swoich rodziców, to uczynili z domu istne pobojowisko. Szatynka stała pośrodku salonu, zastanawiając się, co tu się musiało dziać, że teraz pomieszczenie wyglądało właśnie tak.
Jakby tego było mało, drzwi wejściowe były otwarte, a ochroniarze, którzy zazwyczaj pilnowali domu, zniknęli.
—Kim jesteś?
Zmarszczyła brwi i odwróciła się, a gdy to zrobiła, przy wejściu do salonu zobaczyła rudowłosą dziewczynę ubraną tylko w męską koszulę, która wydawała jej się bardzo znajoma — kupiła ją Joshowi na jego ostatnie urodziny.
Poczuła ucisk w sercu, choć powinna już się pogodzić z myślą, że między nią a jej przyjacielem nic się nie wydarzy. A jednak zabolało ją coś na widok dziewczyny, z którą, jak przypuszczała, Josh spędził noc.
—Hmmm… A ty? — wydukała, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. Nie mogła przestać gapić się na jej koszulę, albo raczej na koszulę Josha na niej.
—Natalie. — Nieznajoma uniosła brew, przyglądając się uważnie sylwetce nastolatki. — Nie widziałam cię wczoraj na imprezie. I raczej jesteś za młoda, aby chodzić na takie wydarzenia, dzieciaku — prychnęła, przez co Lori poczuła się głupio, bo dziewczyna wydawała się tylko trochę starsza od niej. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, za rudowłosą pojawił się Alex.
—Lori? Co ty tu robisz tak wcześnie?— mruknął, przecierając dłonią oczy. Wyglądał dokładnie tak, jakby wczorajszej nocy imprezował.— I kim ty jesteś?— spytał, wskazując na rudowłosą, a gdy zerknął na salon, uniósł brwi.— I co tu się wczoraj działo?!
—Nie pamiętasz? — Natalie uśmiechnęła się zalotnie do bruneta i położyła mu dłoń na klatce piersiowej. — Wspaniale się wczoraj bawiliśmy.
—Mam kaca i dziurę we wspomnieniach, więc nie, nie pamiętam — stwierdził, zdejmując jej dłoń ze swojego ciała. Następnie cofnął się o krok iodchrząknął. — Słuchaj, nie chcę być niemiły… Ale jak ty masz w ogóle na imię?
—Natalie — burknęła dziewczyna, marszcząc gniewnie brwi i zaplatając ręce na klatce piersiowej.
—Natalie — powtórzył Alex. — Słuchaj, na pewno było nam bardzo miło, ale umieram, a w domu jest burdel, który musi zniknąć do wieczora, tak że byłoby miło, jakbyś już sobie poszła. Oczywiście zadzwonię.
—Nie masz mojego numeru.
—Racja.
—Prawdziwy dupek z ciebie, wiesz? — warknęła, zaciskając dłonie wpięści. — Pójdę po swoje ubrania.
Lori przyglądała się tej wymianie zdań z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła się, że to nie z Joshem Natalie spędziła noc, a z drugiej było jej przykro, jak potraktował tę dziewczynę jej przyjaciel. Co jednak mogła zrobić? Już wiele razy tłumaczyła Aleksowi, jakim dupkiem jest dla niektórych dziewczyn, ale on miał swoje własne zdanie na ten temat. Oboje mieli po szesnaście lat, a dziewczynie wydawało się, jakby brunet zatrzymał się w rozwoju jakieś trzy lata wstecz.
—Gdzie Josh? — spytała Aleksa, gdy rudowłosa opuściła willę. Chłopak westchnął i usiadł na kanapie.
—Pewnie u siebie. Byłabyś tak dobra i poszła go obudzić? Czas zacząć ogarniać ten syf.
Lori pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć, że ci nieodpowiedzialni kretyni są naprawdę od niej starsi, a w przypadku Aleksa w jej wieku. Ale co mogła zrobić? Poszła obudzić Josha, Nathana i Luke’a, a następnie spędzili cały dzień na sprzątaniu po imprezie. W końcu od czego ma się przyjaciół, prawda?
Gdy poszła obudzić chłopaków, zastała Nathana śpiącego z głową zwisającą z łóżka. Jedną stopę miał ułożoną na stosie z kołdry i poduszek, a druga leżała spokojnie po drugiej stronie mebla. Do tego chłopak miał otwartą buzię, z której ciekła mu ślina. Był to bardzo zabawny i na swój sposób uroczy widok, dlatego Lori zdecydowała się uwiecznić tę chwilę na zdjęciu.
Kolejna fotografia przedstawiała całą ich piątkę na wyjeździe w góry. Ten weekend spędzili pierwszy raz sami, bez nadzoru dorosłych, w prywatnym domku rodziców Josha i Aleksa. Lori pamiętała, jak trudno było przekonać jej matkę i ojca, aby puścili ją na te krótkie wakacje. Długo się opierali i tak naprawdę tylko dzięki Thomasowi i Kate, czyli rodzicom braci Claytonów, którzy porozmawiali z jej bliskimi, udało się pojechać.
Dobrze się wtedy bawili, choć nie wychodzili z domku, bo złapała ich straszna burza. Ale dla Lori było to i tak wielkie przeżycie — taki pierwszy wyjazd bez nadopiekuńczości rodziców.
Na kolejnym zdjęciu byli ona i Nathan podczas budowania domku z kart, nad którym spędzili jakieś dwie godziny. Zaśmiała się na wspomnienie tego, jak bardzo chłopak był zły, gdy otworzenie drzwi do pokoju przez Aleksa zburzyło efekty ich pracy.
Na innym zdjęciu widać było Luke’a, który robił naleśniki. On, w przeciwieństwie do Lori, od najmłodszych lat przejawiał talent kucharski. Chciał nawet iść do szkoły gastronomicznej, ale z jakiegoś powodu nic nie wyszło z jego planów.
Szatynka otarła łzę, która spłynęła po jej policzku. Nie powinna dalej zagłębiać się we wspomnienia, ale nie mogła się powstrzymać przed obejrzeniem kolejnych zdjęć.
Pół godziny później siedziała zapłakana, trzymając w dłoni prezent od Josha, bransoletkę, którą przez cały ten czas trzymała schowaną w szkatułce. Podobnie jak swoje wspomnienia…
Nie była w stanie opisać, jak bardzo brakowało jej chłopaków. Spędziła z nimi większość swojego życia, właściwie wychowała się z nimi, a oni tak po prostu przekreślili tę znajomość, jakby nic dla nich nie znaczyła.
Chciała wierzyć w to, że nie zrobili tego celowo, ale co mogłoby ich tłumaczyć? Zdaniem Lori nic, ale co ona mogła wiedzieć… Marzyła jedynie, aby któregoś dnia los znowu postawił ich na jej drodze, aby mogli jej wyjaśnić, czemu zniknęli bez słowa…
W sobotę rano Lori obudził huk dobiegający z kuchni. Westchnęła, przewracając się na drugi bok. Chciała jeszcze pospać choć chwilkę, ale najwidoczniej ktoś z jej rodziny postanowił pokrzyżować jej plany. Odwróciła się na plecy i wpatrywała się w sufit. Dzisiaj miała odbyć się impreza Audrey, na którą Lori zgodziła się iść. Jednak teraz nie była do końca pewna, czy miała na to ochotę.
Gdy dziewczyna wreszcie postanowiła wstać, zegar wskazywał godzinę dziewiątą. Zeszła na dół, gdzie w kuchni urzędowała jej mama. Na widok córki uśmiechnęła się.
— Dzień dobry, skarbie.
Lori odwzajemniła uśmiech, wstawiając sobie wodę na herbatę.
Jej matka, Marta, była piękną kobietą, po której kompletnie nie było widać, że niedługo skończy pięćdziesiąt lat. Już od kilku lat farbowała włosy na czarno i pilnowała, aby nie były dłuższe niż za ramiona. Lori nie bardzo rozumiała, czemu jej aż tak na tym zależało, ale nie czuła potrzeby, aby jakoś zagłębiać ten temat. Kobieta trzymała formę i chodziła przynajmniej dwa razy w tygodniu na siłownię, chyba że miała luźniejszy tydzień, wtedy częściej. Lori czasami miała wrażenie, że jej matka wyglądała lepiej od niej, co bywało dołujące.
— Cześć, mamo. Gdzie tata i Tony?
Miała wrażenie, że Marta spięła się na to pytanie, ale jeśli nawet, to trwało to tylko sekundę. Zaraz na jej twarz powrócił radosny i spokojny wyraz twarzy.
— Mieli coś do załatwienia na mieście. Wrócą pewnie wieczorem — stwierdziła, mieszając zupę w garnku. — Czyli mamy dzień dla siebie. Co byś powiedziała na jakiś film albo serial? Dawno nie spędzałyśmy tak po prostu czasu razem.
Lori zalała sobie herbatę i spojrzała na matkę.
— Byłoby super, ale wychodzę o szesnastej.
Marta zmarszczyła brwi. Pojawiła się między nimi głęboka zmarszczka. Zacisnęła usta w wąską linię i pokręciła głową.
— Dokąd?
— Koleżanka zaprosiła mnie na imprezę — uśmiechnęła się.
Szczerze powiedziawszy, teraz zaczynała czuć podekscytowanie. Tak dawno nie była na żadnej imprezie… Nie żeby wcześniej jakoś często na nie chodziła, ale zdecydowanie nie siedziała też cały czas w domu. Wyjście do ludzi dobrze jej zrobi.
— I masz zamiar iść?
Lori zdziwił pretensjonalny ton w pytaniu matki.
— No tak. Dawno nigdzie nie wychodziłam. — Wzruszyła ramionami, sięgając po cukier.
— Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł.
Szatynka spojrzała zdziwiona na matkę i uniosła brwi. Jeszcze do niedawna Marta sama namawiała ją, aby gdzieś wyszła, a teraz powiedziała jej, że impreza to zły pomysł? Parsknęła, uważając to za żart, ale spostrzegła, że jej matka ma do bólu poważną minę, więc również spoważniała.
— Chyba nie rozumiem.
— Posłuchaj… Mówiliśmy ci o tym niebezpiecznym mężczyźnie, prawda? Podobno skrzywdził kolejną dziewczynę, która wracała sama do domu. A na takich imprezach różne osoby mogą się pojawić i ktoś może chcieć zrobić ci krzywdę…
Lori uniosła dłoń, przerywając matce.
— Dość. Myślę, że przesadzasz. — Uniosła brwi. — Poza tym nie słyszałam o tym facecie, a w internecie też o nim nic nie piszą. Skąd o nim wiesz?
Jej matka widocznie się speszyła, ale nie miała zamiaru dać za wygraną.
— Widocznie źle szukałaś.
— Mamo, po prostu powiedz, o co chodzi. Ostatnio ty, tata i Tony zachowujecie się dziwnie i jesteście do porzygania nadopiekuńczy. Znaczy jeszcze bardziej niż zwykle. Zaczyna mnie to wkurzać.
Marta nie wiedziała, co powiedzieć swojej córce. Z jednej strony nie chciała ukrywać przed nią pewnych faktów, które Lori powinna poznać, ale z drugiej strony nie wiedziała, jak zacząć rozmowę na ten temat. Bała się także, że jej córka źle zareaguje na pewne informacje… Lepiej dla niej było, że żyła w niewiedzy.
— Wydaje ci się. Po prostu się martwimy. Tyle się słyszy o różnych strasznych rzeczach, jakie przydarzają się ludziom.
Lori przewróciła oczami.
— Nie możecie całe życie mnie trzymać pod kluczem, żeby mnie chronić! Nie mogę się przecież bać życia!
Marcie nie podobało się, w jaką stronę zmierza ta rozmowa. Żałowała, że jej męża nie było w domu. On lepiej poradziłby sobie z przekonaniem Lori, że wyjście na imprezę jest złym pomysłem.
Dlaczego jej córka akurat teraz musiała zacząć wracać do życia wśród ludzi? Przez ostatni rok ciężko było ją gdziekolwiek wyciągnąć, siedziała ciągle w domu, a teraz, gdy przydałoby się, żeby nigdzie nie wychodziła, nagle zapragnęła imprezować!
— Lori, nie chcemy trzymać cię całe życie pod kluczem, ale też nie chcemy, żeby ci się coś stało. — Choć może zamknięcie jej faktycznie byłoby dobrym pomysłem? — Czy możesz zrobić to dla mnie i nie iść dziś nigdzie, żebym się niepotrzebnie martwiła?
Wkurzona Lori zaplotła ręce na klatce piersiowej i prychnęła.
— Mamo, ale to jest aż komiczne.
— Może dla ciebie. Dla mnie, jako matki, nie.
— Ale to nie fair! Tony’ego tak nie ograniczacie!
— Ale Tony nie jest… — przerwała, orientując się, że mogłaby powiedzieć za dużo. — Tony nie jest w twojej sytuacji.
Lori kompletnie nie rozumiała, o czym w tym momencie mówiła jej matka. W jakiej sytuacji? Chodziło o to, że był chłopakiem, a ona dziewczyną? Nie sądziła, że jej rodzice mogą być aż tak staroświeccy, aby traktować ich z tego powodu inaczej. Choć za każdym razem przekonywali ją, że to nie ma nic z tym wspólnego.
— Co to niby ma znaczyć? — Na te słowa córki Marta zasznurowała usta, nie chcąc mówić nic więcej. — Super. A jakoś jak całe dnie włóczyłam się gdzieś z Joshem i resztą, to nie był to dla ciebie problem — palnęła. Rzadko kiedy przywoływała w rozmowie swoich dawnych przyjaciół.
Matka dziewczyny nie wiedziała już, jak wytłumaczyć jej obecną sytuację, nie mówiąc wprost, o co chodzi.
— Ale wtedy wszystko wyglądało… inaczej.
— Wiesz co, mamo? Nieważne. Naprawdę nie mam już siły z tobą rozmawiać — stwierdziła Lori i skierowała się na schody, zostawiając herbatę na blacie.
— A śniadanie?!
— Jakoś straciłam apetyt — burknęła, wbiegając po schodach. Zamknęła za sobą drzwi do pokoju i położyła się na łóżku, nakrywając się kołdrą. W tym momencie nie miała ochoty nawet wychodzić z łóżka. Skoro i tak nie może się spotkać ze znajomymi, to nie wyjdzie spod kołdry do poniedziałku. Ot, taki mały protest.
* * *
Przez resztę weekendu Lori prawie nie rozmawiała z rodzicami i bratem. Gdy ojciec wrócił do domu, zrobił jej awanturę i kategorycznie zabronił dokądkolwiek iść. Lori była wściekła i w ramach buntu przestała się do nich odzywać.
Kompletnie nie rozumiała, co kierowało jej rodzicami i skąd się brało tak bardzo nadopiekuńcze nastawienie. Jasne, zawsze się o nią martwili, ale rozumieli także, że nie może cały czas siedzieć w domu. A teraz? Co się z nimi stało przez ten ostatni tydzień? Wszyscy byli bardziej zestresowani i zachowywali się… dziwnie. Po prostu dziwnie.
* * *
W poniedziałek odwołano Lori ostatnie zajęcia, z czego bardzo się ucieszyła. Napisała wiadomość do brata, który, oczywiście, miał ją odebrać. Gdy odpisał, że będzie dopiero za godzinę, dziewczyna postanowiła poczekać na niego w kawiarni niedaleko szkoły.
Zajęła miejsce przy oknie i zamówiła herbatę. Nie miała ochoty na nic słodkiego, co akurat w jej przypadku było dosyć niecodzienne. Może to przez brak humoru? Nie poszła na imprezę w sobotę, jej życie towarzyskie było w zawieszeniu przez rok, a jej rodzice i brat zachowywali się tak, jakby coś ich opętało.
Westchnęła i spojrzała na bransoletkę, którą miała na nadgarstku. Nie wiedziała, czemu ją dzisiaj założyła. To był impuls, który wziął się prawdopodobnie z sentymentu, zrodził pod wpływem oglądania zdjęć. Wiedziała, że to był zły pomysł. Trzeba było usunąć cały folder, a nie otwierać go niczym puszkę Pandory.
Jednak czy naprawdę chciała usuwać te wszystkie wspomnienia? Może kiedyś będzie w stanie do nich wrócić bez uronienia łzy.
Pokręciła głową, bo była to dla niej bardzo abstrakcyjna myśl.
Zamieszała łyżeczką w herbacie i pochyliła się, aby wyciągnąć książki z plecaka. Nie była do końca pewna, czy ma siłę odrabiać lekcję, ale kiedyś musiała do tego siąść. Może i życie towarzyskie zawaliła, ale ocen i nauki nie. Zależało jej na wysokich wynikach, zależało jej na studiach, więc nie miała zamiaru zaprzepaścić swojej przyszłości przez głupią tęsknotę.
Zacisnęła usta w wąską linię i ściągnęła bransoletkę z nadgarstka. Miała zamiar ją wyrzucić, jak będzie wychodzić. Koniec ze wspominaniem i rozpaczaniem. Czas skupić się na sobie i swojej przyszłości.
Pokiwała głową, chcąc w ten sposób dodać pewności swojemu postanowieniu. Pochyliła się nad zadaniem z matematyki, kątem oka zerkając na ulicę za oknem. Dopiero po chwili jej mózg przetrawił obraz, jaki zobaczył. W jednej sekundzie całą swoją uwagę skupiła na samochodzie, który stał po drugiej stronie ulicy. Albo raczej na osobie, która stała niedaleko niego i rozmawiała przez telefon.
Ten chłopak wyglądał zupełnie jak…Alex.
To niemożliwe.
Lori spakowała szybko swoje rzeczy i, zostawiając nietkniętą herbatę, wybiegła z kawiarni. Zatrzymała się, by przyjrzeć się chłopakowi stojącemu obok auta. Miał na sobie długie dżinsowe spodnie i ciemną bluzkę z jakimś nadrukiem. Ścięte kiedyś na krótko czarne włosy teraz były na tyle długie, że parę kosmyków opadało mu na czoło, co pasowało mu dużo bardziej niż krótka „wojskowa” fryzura.
Lori oblizała suche usta i dopiero teraz poczuła, że zaczęła drżeć z emocji. Serce niemal podeszło jej do gardła i miała wrażenie, że za chwilę wyskoczy na ulicę. To musiał być sen. Albo fatamorgana.
Przeszła przez jezdnię i podeszła do chłopaka, który stał tyłem do niej i rozmawiał z kimś przez telefon.
— No wiem, że mamy mało czasu, ale trzeba wreszcie przejść do działania. — Poczuła, jakby zaczynało brakować jej powietrza. Ten głos… — Josh, do kurwy nędzy…
— Alex? — szepnęła cicho, ale to wystarczyło, aby brunet ją usłyszał. Spiął się cały i przymknął oczy, zastanawiając się, czy jak zostanie w tej pozycji, to Lori go nie zauważy. — Alex, to naprawdę ty?
Rozłączył się, nawet nie tłumacząc nic bratu. Westchnął i odwrócił się w stronę przyjaciółki — jeśli dalej mógł ją tak nazywać.
— Hej, Lori. — Próbował zdobyć się na uśmiech, ale kiepsko mu to wychodziło. — Kopę czasu, nie? — Podrapał się po karku, nie wiedząc, jak odczytać wyraz twarzy szatynki.
Lori była… Właściwie to sama nie wiedziała, co się z nią działo. Z jednej strony czuła ulgę, że zobaczyła przyjaciela całego i zdrowego, a z drugiej… wściekłość.
Była zła.
Bardzo zła.
— Co… ty… — Nie wiedziała, jak dobrać słowa. Zmarszczyła brwi, nie potrafiąc zrozumieć… Chciała wyjaśnień, ale chyba teraz potrzebowała pobyć sama. Pokręciła głową i obdarzyła bruneta spojrzeniem pełnym zawodu, smutku i złości. Chłopak domyślił się, że jest to mieszanka wybuchowa.
— Lori, ja…
Dziewczyna nie słuchała. Nie chciała słuchać. Po prostu się odwróciła i zaczęła iść przed siebie.
— Lori! — krzyknął za nią Alex, który nie wiedział, co robić. Miał za nią jechać? Biec? Dać jej spokój? Musiał dopilnować, żeby trafiła bezpiecznie do domu, ale jak miał to zrobić, skoro prawdopodobnie dziewczyna go w tym momencie nienawidziła i nie chciała widzieć na oczy? — Lori!
Szatynka ignorowała go. Szła ciągle przed siebie. Miała natłok myśli w głowie i nie potrafiła ich poukładać. Nawet nie zauważyła, że zaczęła płakać.
Podskoczyła, słysząc trąbienie. Gdy spojrzała na ulicę, zobaczyła samochód Tony’ego.
— Lori? — spytał blondyn z niepokojem, widząc stan dziewczyny.
— Tony… — Pierwszy raz czuła taką ulgę na widok brata. Spojrzała jeszcze raz w kierunku Aleksa, który nadal stał w tym samym miejscu i patrzył wprost na nią, po czym wsiadła na miejsce pasażera. — Jedź.
* * *
— Jak mogłeś być taki tępy?! — krzyknął starszy z braci Claytonów, gdy Alex zrelacjonował mu wydarzenie z dzisiejszego popołudnia. — Miałeś tylko dopilnować jej bezpiecznego powrotu do domu! A nie się jej pokazywać!
— Myślisz, że tego nie wiem?! — Alex był równie zdenerwowany, jak jego brat, czego oznaką były dłonie mocno zaciśnięte w pięści. — Skończyła wcześniej lekcje! Nie miałem na tę sytuację wpływu!
— Mogłeś zostać w samochodzie — warknął Josh.
— A ty mogłeś wyjaśnić jej całą sytuację już rok temu, ale tego nie zrobiłeś. To wszystko, co się teraz dzieje, to twoja wina, tak tylko przypominam! — parsknął młodszy brat, czym doprowadził starszego do prawdziwego wkurwienia. — Gdyby nie ty i rodzice, nie musiałbym zostawiać najlepszej przyjaciółki, która pewnie mnie teraz nienawidzi!
— Jak nas wszystkich — dodał Luke, przypominając o swojej obecności. — Może zamiast drzeć koty, pomyślimy wspólnie, co zrobić z tym, że Lori zobaczyła Aleksa i prawdopodobnie chce usłyszeć jakieś wyjaśnienia?
Josh zacisnął usta w wąską linię. Nie podobała mu się ta opcja. Uderzył dłonią w biurko, a następnie przeszedł się po małym pomieszczeniu, które służyło za gabinet jego ojca. Przeczesał dłonią włosy i spróbował się uspokoić.
— Nie możemy…
— Gówno prawda!
— Alex — upomniał go brat, co tamten zignorował.
— Powinniśmy już dawno się z nią skontaktować i wyjaśnić, co się stało. Zasługuje na to.
— Tak? I co jej powiesz?
Alex wzruszył ramionami na pytanie brata. Dla niego sprawa była prosta.
— Prawdę.
Lori grzebała widelcem w talerzu, nie mając kompletnie ochoty na jedzenie. Cały czas myślała o Aleksie… Kompletnie niespodziewane spotkanie sprawiło, że jej postanowienie o pozostawieniu przeszłości za sobą umarło. Czy to nie zabawne, że stało się to dosłownie w jednej chwili? Obiecała sobie iść przed siebie, a w tym samym momencie przeszłość dosłownie stanęła przed nią i mentalnie uderzyła ją w twarz.
— Skarbie, wszystko w porządku? — Podniosła głowę, orientując się, że rodzice i brat wpatrywali się w nią. Westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie za bardzo miała teraz ochotę na rozmowę. — Nic nie zjadłaś — zauważyła jej matka, która szczerze martwiła się o córkę.
— Nie jestem głodna — mruknęła, dalej grzebiąc widelcem w jedzeniu. Po chwili wstała i odsunęła krzesło. — Pójdę już do siebie — oznajmiła i nie czekając na reakcję rodziny, opuściła kuchnię i skierowała się do swojego pokoju.
Marta spojrzała na swojego męża, który również miał zmartwioną twarz. Ostatnie wydarzenia były ciężkie dla całej ich trójki, ale starali się zachować pozory, że wszystko jest dobrze, żeby nie martwić Lori. Tymczasem zaczęli mieć wrażenie, że jej zachowanie zaczęło się zmieniać. Była zła o to, że ograniczyli jej wolność w zasadzie bez podania powodu, ale nie sądzili, że to aż tak źle na nią wpłynie. W końcu przez ostatni rok również nigdzie nie wychodziła, ale wtedy było to uzasadnione innymi wydarzeniami…
— Kiedy macie zamiar jej powiedzieć? — spytał Tony, odkładając widelec na bok. — Bo to zrobicie, prawda? — Spojrzał sceptycznie na rodziców, którzy rzucili wymienili się przerażonymi spojrzeniami.
— Tony… to nie jest takie proste — zaczął Richard, na co jego zirytowany syn przewrócił oczami. — Poza tym sam wiesz, że to nie jest sytuacja, o której łatwo powiedzieć córce.
Może i wiedział, i nawet rozumiał, ale i tak czuł żal do rodziców. Gdyby nie to, że kiedyś podsłuchał ich rozmowę, całkiem przypadkiem oczywiście, sam żyłby w niewiedzy.
— Powiedziałem już wam, że im dłużej z tym zwlekacie, tym gorzej dla niej, a lepiej dla niego. — Uniósł brew, obdarzając rodziców poważnym spojrzeniem. — A jeśli on porozmawia z nią pierwszy?
Marta pokręciła głową i wstała od stołu, aby zacząć zbierać naczynia.
— To niemożliwe. Nie będzie miał jak — stwierdziła pewnie, nerwowo sprzątając po kolacji. Richard spojrzał smutno na swoją żonę, nie wiedząc, jak sprawić, aby zdjąć z jej barków cały ten stres z ostatnich dni. Następnie rzucił poirytowane spojrzenie synowi.
— Wystarczy już tej rozmowy — zarządził, a Tony uniósł jedynie dłonie w geście obronnym. Sam nie miał ochoty dalej poruszać tego tematu, ale nie mógł przeboleć, jakimi egoistami byli jego rodzice. Przecież ich egoizm może odbić się na jego siostrze.
Musiał zacząć działać sam. Po swojemu.
* * *
Lori kręciła się na krześle, nie mogąc skupić się na tym, co mówił nauczyciel. Cały czas miała w głowie spotkanie z Aleksem… Nic nie rozumiała. Nawet już nie starała się niczego sobie tłumaczyć, bo tylko bardziej ją to dołowało. Pozostało jej więc czekać… Tylko na co? Na wytłumaczenie ze strony Aleksa? Albo któregoś z chłopaków? Wątpiła, żeby się tego doczekała. W końcu przez cały rok nie odezwali się do niej słowem, czemu teraz miałoby się to zmienić?
— Panno Abbott! — Spojrzała zaskoczona na nauczyciela, który wyrwał ją z letargu rozmyślań.
— Tak?
— Proszę powtórzyć, co przed chwilą mówiłem — zażądał, krzyżując ręce na klatce piersiowej, a Lori zacisnęła usta w wąską linię. Spojrzała na tablicę, licząc, że znajdzie tam jakąś podpowiedź, a następnie zaczęła wodzić wzrokiem po koleżankach i kolegach, którzy także wyczekująco się w nią wpatrywali.
Westchnęła w duchu, licząc na to, że może zaraz zniknie z tego miejsca i nie będzie musiała odpowiadać.
— Niestety, ale nie wiem.
— Więc proszę się skupić, bo drugi raz powtarzać tego wszystkiego nie będę — warknął, a ona pokiwała szybko głową i przez resztę lekcji starała się ponownie nie podpaść nauczycielowi. Co wcale nie oznaczało, że jej myśli nie krążyły wokół wczorajszych wydarzeń. Po prostu teraz starała się tak bardzo na nich nie skupiać.
Równo z dzwonkiem wyszła z klasy, wcześniej pakując swoje rzeczy do torby. Skierowała się do wyjścia ze szkoły, jednak po drodze zderzyła się z kimś, kto pędził przed siebie w kierunku sekretariatu. Jej torba upadła i kilka książek wylądowało na ziemi, bo z pośpiechu nie zasunęła zamka.
Zaczynała mieć serdecznie dość tego dnia.
— Rany, przepraszam. Nie zauważyłem cię. — Spojrzała na stojącego przed nią blondyna, sprawcę całego zdarzenia, który nieudolnie próbował pozbierać jej książki. Gdy już to zrobił, wstał i podał jej zgubę, uśmiechając się nieśmiało. — Naprawdę przepraszam.
Lori odebrała torbę i posłała mu ledwo widoczny uśmiech, aby go uspokoić.
— Nic nie szkodzi.
— Jestem Drake — przedstawił się, wyciągając w jej stronę rękę, którą ona uścisnęła.
— Lori. Gdzie się tak śpieszyłeś? — zagadnęła, przy okazji lepiej mu się przyglądając. Był mniej więcej jej wzrostu, miał blond włosy i piwne oczy.
Chłopak podrapał się zawstydzony po karku.
— Szukałem sekretariatu. Jestem tu nowy — wyjaśnił, rozglądając się. — Może mogłabyś mnie zaprowadzić?
Lori uśmiechnęła się tak szczerze, jak potrafiła, bo chłopak wzbudził jej sympatię. Miał coś takiego w sobie, że od pierwszego spojrzenia zaczynało się go lubić.
— Jasne.
* * *
Po odprowadzeniu chłopaka do sekretariatu Lori skierowała się wreszcie na parking, gdzie, jakże inaczej, czekał na nią jej brat. Szatynka nawet nie miała już ochoty ani siły kłócić się z nim i rodzicami czy tłumaczyć im, jak bardzo głupie jest to, co robią.
Gdy szła do Tony’ego, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Znowu. Odwróciła się, ale nie zauważyła nikogo, kto przesadnie zwracałby na nią uwagę. Pokręciła głową, zdając sobie sprawę, że znowu ulega jakiejś paranoi.
Wsiadła do auta, kompletnie ignorując pytania brata o to, jak jej minął dzień. W milczeniu spędziła drogę do domu, obserwując mijaną okolicę. Nie chciała za bardzo pogrążać się w swoich myślach, więc skupiła się na muzyce z radia. Nuciła cicho pod nosem jakąś piosenkę, a gdy zdała sobie sprawę z tego, że podjeżdżają pod dom, wyprostowała się na siedzeniu.
— Jesteśmy — mruknął Tony i zerknął na siostrę. Gdy tylko samochód się zatrzymał, wysiadła, trzaskając głośno drzwiami.
Tony pokręcił głową i westchnął, nie wiedząc, co tak nagle pogorszyło humor Lori. Czyżby to, że dostała szlaban? Była taka opcja, ale jeśli tak, to chłopak niewiele mógł z tym faktem zrobić.
Dziewczyna wbiegła po schodach na górę i weszła do swojego pokoju. Ostatnio to było jedyne miejsce w domu, w którym czuła się dobrze. Usiadła na czarnym krześle przy biurku i schowała twarz w dłoniach. Czuła, jakby jej życie, które było niejako w zawieszeniu przez ostatnie miesiące, zaczęło się walić.
Słysząc pikanie telefonu, przewróciła oczami, ale chwyciła za urządzenie i odblokowała, chcąc zobaczyć wiadomość, jaką dostała.
Od: Nieznany
Spotkasz się ze mną, żebyśmy mogli pogadać? To nie jest tak, jak myślisz.
Alex
Do: Nieznany
Nie mam na to ochoty. Daj mi spokój, jakoś przez ostatni rok dobrze ci to szło.
Od: Nieznany
To szkoda, że masz takie podejście, bo stoję pod twoim domem.
Lori zacisnęła usta, nie mogąc uwierzyć, że to prawda. Wstała i wyjrzała przez okno, które wychodziło na ulicę i podjazd pod jej domem. Widząc znajomego bruneta, który patrzył prosto w jej okno i machał jej, głośno przeklęła. Po co tu przyjeżdżał?
Od: Nieznany
To zejdziesz?
Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić. Z jednej strony bardzo chciała porozmawiać z chłopakiem i czuła wewnętrzną potrzebę powrotu do relacji sprzed roku. Ale z drugiej strony jak ma tak po prostu stanąć przed nim i słuchać jego wyjaśnień, dlaczego opuścili ją rok temu?
Poczuła, jak z nerwów zaczęły jej się pocić dłonie. Zerknęła jeszcze raz za okno, po czym podjęła decyzję i wyszła z pokoju. Minęła na schodach Tony’ego, który spojrzał na nią zdziwiony, a gdy zobaczył, że otworzyła drzwi, zbiegł na dół.
— Co ty robisz? — spytał, oddychając tak głośno, jakby przebiegł co najmniej maraton.
— Wychodzę przed dom.
— Ale nie możesz.
Lori uniosła brwi i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
— Słucham? — warknęła, nie mogąc już wytrzymać tej całej sytuacji. — Czy wy aby nie przesadzacie?
— Lori…
— Nie, to jest już chore. Chcę pogadać ze znajomym, a nie iść do klubu. Wyluzuj.
— Jakim znajomym? — Zmarszczył brwi.