8,49 zł
„Historia nieprawdopodobna” to utwór autorstwa Bolesława Prusa, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej literatury pozytywizmu i współtwórcy realizmu.
“ Ludwik z trudem podniósł się, nalał syropu, potem wody. Wypił. Orzeźwiło go, lecz tylko na chwilę. Znowu opanowały go myśli smutne, atakowały wrażenia coraz przykrzejsze. Bezwładność rąk i nóg wcale się nie zmniejszyła, owszem, wzrosła. Ogarniało go odurzenie i zdawało mu się, że ciężkie drzwi i żelazne ściany pudła, w którem siedział, kładą mu się na piersiach, gniotą, miażdżą...
Zaczęło go ogarniać nowe uczucie. — Dotychczas — opowiadał mi Ludwik — myśl moja była podobna do angielskiej gazety, złożonej z kilku arkuszy, zadrukowanej od góry do dołu, upiększonej ilustracjami, przepełnionej wiadomościami ze wszystkich części świata, ze wszystkich sfer towarzyskich. W tej chwili jednak duch mój stał się podobny do olbrzymiego arkusza papieru, na którym czerniło się zaledwie kilka zdań, wśród przerażającej pustki.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 24
Wydawnictwo Avia Artis
2020
Pan Adam, niewysoki, nieco okrągły mężczyzna, z poczciwym wyrazem twarzy, rozparłszy się na skórzanym fotelu przed biurkiem, ulega w tej chwili ciężkiemu paroksyzmowi zdumienia. Spogląda na sufit, targa wąsy, pociera błyszczącą łysinę i od czasu do czasu powtarza:
— Nadzwyczajne! niebywałe!... Gdybym nie rozmawiał z sędzią, byłbym pewny, że Ludwik albo kłamie, albo oszalał... Niesłychana rzecz!... W przedpokoju słychać dzwonek. — Czy znowu „on?...“ — myśli pan Adam i z szybkością bilardowej kuli, pchniętej ręką mistrza, pędzi do drzwi, które już otworzyła służąca. — Ach, to pan Tomasz? — wykrzykuje Adam. — Witam drogiego pana — odpowiada gość i, po wymianie obowiązkowych uścisków, wchodzi z gospodarzem do jego pracowni. Gość jest szczupły, szpakowaty i niezwykle grzeczny. Z trudnością daje się uprosić, ażeby pierwszy usiadł, zaciera ręce, znowu ściska gospodarza i mówi tonem uprzejmie zakłopotanym: — Zgóry przepraszam pana, że ośmielę się poruszyć pewną drażliwą sprawę... — Oho!... — pomyślał pan Adam. — W tych dniach, jak zapewne szanownemu panu wiadomo, u mojej siostrzenicy ma się odbyć ceremonja chrztu świętego... Ojcem chrzestnym, co dla drogiego pana bez żadnej kwestji nie jest tajemnicą, miał być szanowny siostrzeniec pański, pan Ludwik Pokrywalski... — Kohot-Pokrywalski... — wtrącił pan Adam. — W istocie! — pochwytuje gość — pan Ludwik Kohot-Pokrywalski... Moja siostrzenica, jej mąż i cała nasza rodzina była wprost uszczęśliwiona, że choć tym sposobem zawrze niby pokrewieństwo z tak miłym człowiekiem, jak pan Pokrywalski... — Kohot-Pokrywalski... — Kohot-Pokrywalski — ciągnął gość. — No, ale od tej chwili zaczyna się dla mnie wobec szanownego pana trudna sytuacja... — Proszę... niech pan będzie szczery... — Ponieważ pan rozkazuje, więc będę nim — mówi gość. — Zresztą zapewne i do pańskich uszu doszły niedorzeczne plotki, kursujące od kilku dni... — Ależ niech szanowny pan nic nie ukrywa... — błagał pan Adam. — Skoro zmusza mnie drogi pan, więc powtórzę, co mówią. Otóż opowiadają, ze wszelkiemi detalami, że szanowny pan Ludwik miał jakąś przykrą awanturę w kabarecie... że policja, nie z „ochrany“, ale z wydziału śledczego, robiła u niego rewizję... że nawet aresztowała pana Ludwika... A co najciekawsze, że kochany pan Ludwik, który dość wyraźnie starał się o życzliwość naszej kuzynki, panny Wandy, ma w tych dniach żenić się z jakąś starą i brzydką babą... — Panna Idalja Dusigrosz-Złocińska nie jest brzydką — wtrąca nieśmiało pan Adam. — Zwiędła cera... zapadnięte usta... śpiczasty nos... — odpowiada gość, najuprzejmiej zacierając ręce. — Ale figura! — Nawet kamienna figura pleśnieje po czterdziestu latach... — Panna Idalja nie ma czterdziestu lat! — protestuje gospodarz. — Ma, proszę pana, i to z czubkiem — słodko mówi gość. — Ale jej kamienica o trzech podwórkach i stu trzydziestu lokalach zasłania wiek i niedoskonałości fizyczne, podczas gdy nasza kuzynka Wanda nie ma nic! — dodaje z westchnieniem, podnosząc ręce dogóry. — Ma, panie, ma! Panna Wanda ma najcenniejsze skarby, jakie winna posiadać kobieta! — woła pan Adam, chwytając gościa za obie ręce. — Panna Wanda ma młodość, ma zdrowie, ma piękność i ma wuja... wuja takiego jak pan dobrodziej! — Taki