Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejny fenomenalny romans autorki Szpilek z Wall Street!
Erin Haines pracuje w firmie architektonicznej swojego ojca. Kobieta otrzymuje propozycję zaprojektowania drapacza chmur w samym sercu Chicago. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że inwestor postanawia powierzyć zadanie jeszcze jednemu architektowi.
Hudson Walters to trzydziestoośmiolatek, z którym Erin miała już do czynienia w przeszłości. Jeszcze podczas studiów odbyła u niego dwuletni staż, a ten okres mogłaby określić dwoma słowami: „totalna katastrofa”. Mężczyzna zachowywał się wobec niej opryskliwie. Zdarzyło się też, że nie podał jej ważnych informacji, przez co jej projekt wylądował w koszu.
Teraz ta dwójka będzie pracowała razem jak równy z równym, ale czy na pewno? Drobne uszczypliwości oraz utarczki słowne podsycają napięcie, które niespodziewanie pojawia się między Erin a Hudsonem. Co z tego wyniknie i kto tak naprawdę zasłużył na miano diabła?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 402
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024
Iga Daniszewska
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Agata Bogusławska
Katarzyna Olchowy
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
ISBN 978-83-8362-288-0
– Darmowy pączek dla pani – powiedział uśmiechnięty mężczyzna za ladą, podając mi kawę, którą zamówiłam, oraz papierową torebkę, której się nie spodziewałam. – Na dobry początek tygodnia.
– Dziękuję! – Odwzajemniłam uśmiech, po czym zabrałam od niego swoje zamówienie. – Na pewno taki będzie!
Barista skinął mi głową, a ja ruszyłam ku wyjściu. Bywałam w tej kawiarni praktycznie każdego dnia od ośmiu lat, więc co jakiś czas dostawałam darmowe słodkości do zamawianej kawy.
Wsiadłam do samochodu, po czym umieściłam styropianowy kubek na przeznaczonym do tego miejscu, a torebkę z pączkiem oraz własną torbę rzuciłam na siedzenie pasażera.
Uwielbiałam poniedziałki, a szczególnie takie jak ten. Dzisiaj tata miał mi przedstawić nowy projekt, którym miałam się zająć. Byłam dwudziestosiedmiolatką, całkiem niedawno skończyłam studia i już dzisiaj miałam dostać w pełni swój projekt. Do tej pory, gdy otrzymywałam jakieś zlecenia, tata chciał, abym korzystała z pomocy zatrudnianych przez niego doświadczonych architektów. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, ale naprawdę cieszyłam się, że w końcu dostanę coś, co będzie tylko moje.
Dwadzieścia minut później weszłam do budynku należącego do mojej rodziny.
Haines Design założył mój dziadek. Gdy przeszedł na emeryturę, przekazał firmę swojemu jedynemu synowi, a już za kilka lat miała się ona znaleźć w moich rękach. Co prawda nie byłam jedynaczką, miałam starszego brata oraz młodszą siostrę, ale żadne z nich nie przejawiało chęci, aby zostać architektem. Mia była dwudziestolatką i przygotowywała się do studiowania w szkole prawniczej, natomiast Harvey miał na karku trzydziestkę i pracował jako lekarz.
Moja pasja do projektowania budynków objawiała się już od najmłodszych lat. Spędzałam długie godziny, bazgrząc coś na ogromnym biurku należącym do taty, a gdy on mnie na tym przyłapywał, przez wiele minut opowiadałam mu, jak będzie wyglądać to, co starałam się narysować.
– Cześć, Poppy – rzuciłam filigranowej blondynce siedzącej na recepcji. – Tata już jest?
– Hej, Erin – odpowiedziała. – Tak, prosił, żebyś do niego przyszła, gdy tylko dotrzesz na miejsce.
– Dziękuję! – wykrzyknęłam może odrobinę zbyt głośno, ale nic nie mogłam poradzić na to, że byłam cholernie podekscytowana.
Musiałam wytężyć całą siłę woli, żeby nie pobiec do windy, ale naprawdę nie chciałam wyjść na jakąś głupiutką małolatę. Kiedy dotarłam na czwarte piętro, szybko ruszyłam w kierunku swojego biura, gdzie zostawiłam wszystkie graty, które ze sobą przyniosłam. Następnie chwyciłam kubek z kawą i ponownie wyszłam na korytarz, kierując się do windy, aby pojechać do gabinetu ojca znajdującego się dwa piętra wyżej. Niestety, ktoś już zdążył ją wezwać, więc przestępowałam z nogi na nogę w oczekiwaniu na jej ponowne pojawienie się. Już miałam ruszyć do klatki schodowej, gdy obok mnie wyrósł wysoki brunet, na którego twarzy błąkał się lekko zadziorny uśmiech.
– Wielki dzień? – zapytał.
Plotki o tym, że dostanę w końcu własny projekt, krążyły już od jakiegoś czasu, a ja ani ich nie dementowałam, ani ich nie podkręcałam. Jednak Benjamin, z którym współpracowałam kilkanaście razy w ciągu ostatnich trzech lat, najwyraźniej perfekcyjnie odczytał moje podekscytowanie.
– Zaraz się przekonam – oznajmiłam, uśmiechając się przyjaźnie.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. – Mrugnął porozumiewawczo. – Ale jestem pewien, że sama świetnie sobie poradzisz. Od dawna nadajesz się do samodzielnej pracy.
– Dziękuję – rzuciłam, czując, że moje policzki lekko się czerwienią.
Uznanie od osoby mającej na swoim koncie dużą liczbę wielkich projektów było w pewnym sensie peszące. Benjamin należał do grupy najstarszych pracowników taty. Zbliżał się do sześćdziesiątki, a mimo to potrafił projektować budynki świetnie wpisujące się w dzisiejsze czasy. Nie bał się nowych technologii i nie uważał, że nowoczesne budowle tracą „duszę” przez to, że zwykle są ze szkła oraz stali.
Krótki sygnał poinformował nas, że winda w końcu się pojawiła.
Gdy weszliśmy do środka, Ben ponownie się odezwał:
– Szóste, jak się domyślam? – zapytał, ale nawet nie czekając na moją odpowiedź, nacisnął guzik z szóstką, a dopiero później z siódemką, dokąd zapewne się wybierał.
– Dziękuję – odpowiedziałam.
Zwykle usta mi się nie zamykały, ale tym razem miałam w głowie całkowitą pustkę. Myśl o projekcie, który miałam dostać, najwyraźniej upośledziła moją umiejętność gadki o niczym, więc trwaliśmy w niezręcznej ciszy.
Poczułam ulgę, gdy winda dotarła na szóste piętro.
– Jeszcze raz dziękuję – rzuciłam do Benjamina, ponieważ nie miałam pojęcia, co powinnam powiedzieć.
– Powodzenia – oznajmił, uśmiechając się pobłażliwie.
Na pewno zauważył, że zupełnie nie jestem sobą, ale na szczęście postanowił tego nie komentować.
Gdy ruszyłam w prawo, czułam, że z każdym zrobionym przeze mnie krokiem żołądek zaciska mi się coraz bardziej. Sama nie miałam pojęcia, czy bardziej mam ochotę zwymiotować z nerwów, czy krzyczeć z ekscytacji.
W końcu stanęłam przed podwójnymi drzwiami, przed którymi znajdowało się biurko sekretarki, jednak w tym momencie było ono puste. Lepiej dla mnie, już zdążyłam się przekonać, że nie umiem się bawić w pogawędki, kiedy moje myśli zaprząta tak ważna sprawa.
Zapukałam do drzwi, a sekundę później usłyszałam donośny głos taty:
– Wejdź.
Dopiero gdy sięgnęłam do klamki, zauważyłam, jak bardzo drżą mi dłonie. Miałam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy w ten sposób reaguję na jakikolwiek projekt. W innym wypadku będzie mnie czekało leczenie nerwicy.
– Cześć – przywitałam się z siwiejącym mężczyzną siedzącym za biurkiem. – Chciałeś mnie widzieć.
– Witaj, Erin, usiądź. – Wskazał na krzesło przed biurkiem, a ja natychmiast do niego podeszłam, zajęłam miejsce i postawiłam swoją kawę na blacie.
Gabinet taty w ogóle nie przypominał miejsca, w którym urzęduje właściciel firmy. Jego biurko było zawalone papierami do tego stopnia, że nie miałam pojęcia, w jaki sposób jest w stanie cokolwiek na nim odnaleźć. Segregatory poustawiano na rozklekotanym regale, a pod oknem mieścił się wielki stół kreślarski, bo chociaż tata zajmował się projektami na komputerze, stojącym po przeciwnej stronie, to bardzo lubił bazgrać po wydruku.
Bałaganiarstwo ojca w zderzeniu z pedantyzmem mojej mamy doprowadzało do wiecznych spięć w domu, ale mimo że kłócili się częściej niż jakakolwiek statystyczna para, to zawsze wiedziałam, że kochają się na zabój.
– Mam dla ciebie nie lada wyzwanie – zaczął, a ja zacisnęłam dłonie pod blatem, żeby ukryć to, jak bardzo drżą. – Będziesz reprezentować naszą firmę w jednym z największych projektów ostatnich lat.
– Jesteś pewien, że się do tego nadaję? – upewniłam się, jednocześnie się modląc, żeby nie zmienił zdania.
– Tak. – Skinął głową z pewnością. – Uważam, że świetnie sobie poradzisz. Dostaliśmy zlecenie na budowę osiemdziesięciopiętrowego budynku w północnej części miasta. Będzie on wchodził w panoramę Chicago. Na dwóch pierwszych piętrach znajdzie się centrum handlowe, wyżej zaplanowano przestrzenie biurowe, od dziesiątego do czterdziestego piętra hotel, a od czterdziestego pierwszego do samego końca mają zostać umieszczone apartamenty. Jeden projekt i tyle możliwości.
– O Boże – jęknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Miałam właśnie spełnić mokry sen każdego architekta.
– Inwestor postanowił jednak, że nie chce tak dużego przedsięwzięcia powierzać tylko jednej firmie architektonicznej – oznajmił, a ja poczułam, jak coś nieprzyjemnie kłuje mnie w brzuchu.
Zmarszczyłam brwi.
– Chce, aby projekt był tak dobry, jak to tylko możliwe, więc postanowił, że odda go w ręce dwóch biur.
– Czyli tak naprawdę to nie będzie mój projekt. – Westchnęłam, czując przytłaczające rozczarowanie.
– Będziesz wpisana jako architekt, ty oraz jedna osoba z tej drugiej firmy – poprawił mnie. – Będzie to wasz wspólny projekt, ale chyba nie muszę ci tłumaczyć, że najczęściej właśnie tak się dzieje w przypadku tak skomplikowanych budowli?
Nie musiał. Zwykle największe budynki miały kilku projektantów, co nie zmieniało faktu, że chyba wolałabym dostać coś mniejszego, ale za to, żeby było to tylko moje. A może jednak nie? Przecież posiadanie w dorobku drapacza chmur to naprawdę prestiżowe osiągnięcie, tym bardziej jeśli w papierach miało się znaleźć moje imię i nazwisko, a nie tylko nazwa biura, w którym pracowałam. Poczułam nowy przypływ ekscytacji. Cholera, mój budynek będzie częścią panoramy Chicago. Znajdzie się na pocztówkach, zdjęciach i wielu innych rzeczach. Jakie to miało znaczenie, że obok mnie pojawi się również inne nazwisko?
– Z kim będę pracować? – zapytałam, gdy na moich ustach ponownie pojawił się szeroki uśmiech.
– Z Hudsonem Waltersem – oznajmił.
I chuj, po całej ekscytacji!Poczułam, jak do głowy uderza mi gorąca fala złości.
– Chyba sobie ze mnie jaja robisz – warknęłam.
– Erin, jesteś dorosła, poradzisz sobie – powiedział z niezachwianym spokojem, co tylko wzburzyło mnie jeszcze bardziej.
– Walters jest osobą, która zamieniła dwa pieprzone lata mojego życia w jakiś koszmar! – wykrzyknęłam, zrywając się z krzesła. – Przez niego prawie znienawidziłam zawód, który podobał mi się od dziecka! On nie pozwoli mi postawić choćby kreski na całym planie budynku!
– Pozwoli – westchnął. – Uważnie sprawdziłem umowę, będziecie mieć dokładnie takie same prawa.
– Nienawidzę go! – wykrzyknęłam. – Mam ochotę skopać mu dupę, kiedy tylko słyszę to cholerne nazwisko! Jak niby mam z nim współpracować?
– Erin, jesteś dorosła, w ciągu ostatnich lat dorobiłaś się kilku naprawdę dobrych projektów, Hudson nie ma powodu, aby traktować cię jak uczennicę – oznajmił.
– Jeśli zamiast skończyć projekt, skończę w więzieniu za morderstwo, to pamiętaj, że to będzie twoja wina – wycedziłam. – Otruję go przy pierwszej nadarzającej się okazji, a później kopnę go w jaja.
– Dla lepszego efektu polecam na odwrót. – Zaśmiał się, zupełnie nic sobie nie robiąc z tego, że od prawdziwego wybuchu dzieliło mnie jakieś pół sekundy.
Albo właściwie nie dzieliło mnie już nic, bo chyba znalazłam się w samym epicentrum ataku szału, tylko trudno było mi to obiektywnie ocenić.
– Nie mogę uwierzyć, że mi to robisz – jęknęłam, opadając bezwładnie na krzesło.
Musiałam się uspokoić. Choć miałam ochotę podpalić całe to cholerne biuro, albo najlepiej biuro głupiego Waltersa. Powinnam się zachować jak dwudziestosiedmiolatka, a nie napędzana hormonami nastolatka.
– To jest największa szansa, jaką możesz dostać – powiedział, tym razem już zupełnie poważnie. – Nie każdego dnia udaje się zdobyć takie zlecenie. Nawet Benjamin nie ma na swoim koncie wieżowca wchodzącego w panoramę Chicago. Jest to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek mogłem ci zaoferować.
Poczucie winy przytłoczyło mnie z całą mocą.
Tata miał rację. Oddał mi najlepsze zlecenie, jakie w życiu dostał, a ja nie okazałam ani odrobiny wdzięczności, jednak… na tę chwilę naprawdę nie mogłam tego zrobić. Dokładnie wiedziałam, co mnie czeka w najbliższych miesiącach i jak wiele nerwów oraz siwych włosów będzie mnie to kosztować.
Hudson pierdolony Walters był pomiotem Szatana. Albo nie! To był pieprzony Lucyfer we własnej osobie! Tuż po tym, jak zaczęłam szkołę mającą mi zapewnić akredytację NAAB, poszukałam sobie pracy. Nie chciałam tak od razu włazić do firmy ojca z dwóch powodów. Pierwszy: bałam się, że przez to, że jestem córką właściciela, pracownicy będą się obawiać zwracać mi uwagę, gdybym nawaliła. A drugim było to, że chciałam popracować z kimś obcym. Wiedziałam, jak działa mój tata, wiedziałam, co mu się podoba, a czego nie lubi. Chciałam zderzyć swoje przyzwyczajenia z przyzwyczajeniami innych, niezwiązanych ze mną osób. Nie mogłam trafić gorzej. Walters przez pierwsze trzy miesiące zdegradował mnie do roli sekretarki, która przynosiła mu kawę, a dopiero po tym czasie „awansowałam” i mogłam mu przynosić również ciastka. Od piątego miesiąca „pracy” plułam mu do kawy. Serio, bez najmniejszych wyrzutów sumienia doprawiałam mu jego pieprzone potrójne espresso własną śliną i wypowiadałam magiczne słowa: „żeby cię chuj strzelił, głupi bucu”. Prawie każdego dnia pytałam, czy mogę zrobić coś związanego z architekturą. Zwykle odsyłał mnie do segregowania dokumentów, a raz, gdy odpadł z walki o jakiś projekt, kazał mi zatemperować wszystkie swoje ołówki. Sześćdziesiąt siedem sztuk! Miałam pęcherze na dłoniach przez kolejny miesiąc, a ten kretyn nawet nie używał tych ołówków, bo projektował na komputerze. W dziewiątym miesiącu mojej „pracy” pozwolił mi wykonać pierwszy projekt… Garażu. Cholernego garażu na trzy samochody. Zajęło mi to dokładnie dwie godziny, po czym uznał, że mój projekt do niczego się nie nadaje, ponieważ budynek ten miał być połączony z domem i rozstawienie okien na bocznej ścianie zaburzało symetrię domu. Oczywiście wcześniej nie poinformował mnie o tym fakcie. Byłam pewna, że projektuję wolnostojący garaż i każdy będzie miał w dupie to, jak rozstawione są okna.
Po tym wydarzeniu kupiłam środek przeczyszczający z zamiarem użycia go, gdy tylko usłyszę ponownie: „Erin, kawa!”, ale oczywiście nigdy więcej nie kazał mi przynieść espresso. Jednak kilka tygodni później udało mi się zemścić. Hudson kazał mi odebrać swój garnitur z pralni i chyba w ogóle tego nie przemyślał. Gdy tylko w moich rękach znalazł się hugo boss, szyty na specjalne zamówienie za kilka ładnych tysiaków, bardzo zadbałam o to, żeby – oczywiście zupełnym przypadkiem – kilka nitek w spodniach „pękło”. Jeśli mam być szczera, to po prostu nacięłam nitki w kroku nożykiem do tapet (prawie ucinając sobie przy tym palec). Efekt był taki, że Walters nie mógł nic mi zarzucić, bo na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Wiedziałam, że dziura wyleci dopiero wtedy, gdy założy je na tę swoją głupią dupę, i choć nie mam pojęcia, kiedy się kapnął, że jego smutne jaja są na wierzchu, to lubiłam sobie wyobrażać, że stało się to podczas jakiegoś ważnego spotkania. Byłam pewna, że się domyślił, że to ja coś przy nich zrobiłam, ponieważ nigdy więcej nie wysłał mnie do pralni.
Wytrzymałam dwa lata. Przez ten czas zrobiłam zaledwie sześć projektów, łącznie z tym cholernym garażem, i wszystkie sześć trafiło do kosza. Hudson Walters uważał, że są beznadziejne. Nie omieszkał mnie również poinformować, że zupełnie się do tego nie nadaję i lepiej bym zrobiła, jakbym zajęła się temperowaniem ołówków na pełen etat, bo to akurat wychodziło mi całkiem nieźle. Podobno rysiki miały odpowiednią ostrość.
Gdy rzuciłam mu wypowiedzenie na biurko, odezwałam się tylko jednym zdaniem:
– Jeszcze o mnie usłyszysz, baranie.
A teraz miałam z nim współpracować. Bezpośrednio. Czy ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości, że nic dobrego z tego nie wyniknie?
– Okej – zwróciłam się do taty zrezygnowanym tonem. – Na pewno kiedyś ci za to podziękuję, ale na ten moment muszę uspokoić swoją wyobraźnię, bo właśnie w tej chwili zrzuca ona Waltersa z osiemdziesiątego piętra budynku, który zaprojektujemy.
– Ochłoń. – Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Na pewno niedługo spojrzysz na to wszystko inaczej.
– Na pewno – przytaknęłam ironicznie, pełna najgorszych przeczuć.
Wszedłem do baru i rozejrzałem się dookoła, żeby odnaleźć znajomą twarz. W końcu moje spojrzenie trafiło na uśmiechniętą gębę Nicholasa. Natychmiast ruszyłem w tamtym kierunku. Przez cały dzień czekałem właśnie na ten moment. Ten tydzień nie zaczął się dobrze, a choć przyjaciel wydawał się zaskoczony, że już we wtorek chcę wyskoczyć na szklaneczkę whisky, to oczywiście mi nie odmówił.
Spotykaliśmy się w tym miejscu kilka razy w miesiącu, choć zwykle bliżej weekendu, a nie na samym początku nowego tygodnia. To naprawdę stary bar, właściwie nawet nie potrafiłem sobie przypomnieć, co znajdowało się tu przed nim. Chyba nic, był tak stary, jak to miasto. Chodziłem tu z kumplami, gdy jeszcze studiowałem i nie mogłem legalnie kupić alkoholu. Nasze fałszywe dowody były tak kiepskie, że każdy, kto rzucił na nie okiem, musiał się domyślić, że strasznie kłamiemy, jeśli chodzi o wiek, a mimo to nigdy nie zostaliśmy stąd wyrzuceni. Teraz lubiłem tu wracać, choć piwo smakowało podle, a wnętrzu przydałby się remont albo chociaż porządne czyszczenie. Nie zwracałem na to jednak większej uwagi, bo dobrze wracać do miejsca, do którego chodziłem, gdy nie miałem na głowie większych problemów niż egzaminy. Tutaj świat w pewien sposób stawał się łatwiejszy do zniesienia.
– Widzę, że wręcz emanujesz radością – rzucił sarkastycznie zamiast powitania, kiedy zobaczył moją grobową minę.
– Cieszę się, że to dostrzegasz – odburknąłem.
Nicholas zaśmiał się krótko, po czym przesunął w moim kierunku jedną z dwóch stojących przed nim szklanek. Zająłem wolny stołek i od razu sięgnąłem po alkohol, a następnie upiłem solidny łyk. Whisky paliło mnie w gardło, a ja miałem nadzieję, że niedługo rozluźni moje spięte mięśnie.
Siedzieliśmy w milczeniu do czasu, aż opróżniliśmy szklaneczki, a gdy barman podał nam drugą kolejkę, przyjaciel wziął głęboki wdech, potem zrobił wydech i w końcu rzucił:
– To opowiadaj, co cię gryzie w dupę już na początku tygodnia.
Przetarłem twarz dłonią, zastanawiając się, od czego zacząć, bo tak naprawdę w tej chwili wkurzało mnie praktycznie wszystko.
– Elena chce się przeprowadzić do Montany. – Postanowiłem na początku powiedzieć o najważniejszej sprawie. Może dzięki temu mi ulży i te inne, mniej ważne, przestaną mnie w końcu uwierać jak drobny kamyczek w bucie.
– Nie może! – wykrzyknął oburzony Nicholas. – Masz takie same prawa do opieki nad Theo jak ona. Nie może go wywieźć bez twojej zgody.
– Tak. – Skinąłem głową. – Ona o tym wie, więc chyba postanowiła utrudnić mi życie. Najwyraźniej ma nadzieję, że sam każę jej się wynosić i dzięki temu będzie mogła go zabrać, dokąd tylko zechce.
– Co zrobiła? – zainteresował się natychmiast przyjaciel.
– Uznała, że nie może dłużej wozić go na treningi koszykówki, więc to ja muszę się tym zająć, choć przez ostatnie osiem lat nie miała z tym problemu. – Westchnąłem. – Wiesz, ile zajmuje droga z biura do mieszkania Eleny, później na halę, następnie ponownie do biura i znowu na halę w godzinach szczytu? Łącznie jakieś dwie i pół godziny. Nie mogę się zrywać z pracy trzy razy w tygodniu.
– Co wymyśliłeś? – zapytał, doskonale wiedząc, że takie zagranie mojej eksżony na pewno wkurwiło mnie do nieprzytomności, ale nie powstrzymało przed spełnianiem marzeń syna.
– Wysyłam Jasmine, to ona go wozi – przyznałem. – Ale to moja sekretarka, do cholery, a nie niańka Theo. Nie mogę jej ciągle o to prosić. A młody jeszcze nie dostał pozwolenia na wyrobienie prawa jazdy, nie wspominając o tym, że kilka miesięcy minie, zanim wyjeździ wszystkie godziny.
– Znajdź kogoś, kto będzie to robił na stałe – podpowiedział.
– Oddałbyś swojego piętnastoletniego syna w ręce kogoś poznanego przez internet? – spytałem retorycznie.
Nicholas zamyślił się przez chwilę, po czym zmrużył oczy. Oczywiście, że by nie oddał, nie był na tyle głupi. Świat był pełen psycholi i jeśli ktoś ryzykował życiem własnego dziecka tylko po to, żeby zaoszczędzić parę dolarów, okazywał się zwykłym idiotą. Jedyne, co mógłbym zrobić, to znaleźć opiekunkę przez agencję, ale doskonale wiedziałem, że to bardzo trudne. Nikt nie chce pracować w robocie, która zajmuje kilka godzin tygodniowo. To się po prostu nie opłacało.
– Nie mogę ci niczego obiecać – zaczął powoli – ale córka mojej sąsiadki dorabiała sobie jako opiekunka do dzieci przez całe liceum. Na pewno będzie mogła ci przedstawić referencje. Teraz studiuje, więc nie bardzo ma czas na taką pracę, ale może jej grafik zgra się z treningami młodego, a ona na pewno chętnie sobie coś zarobi. Ode mnie na halę jest tylko piętnaście minut, a do Eleny drugie tyle, więc to na pewno lepsza trasa niż z twojego biura. Zapytam ją jeszcze dzisiaj.
– Dzięki. – Skinąłem głową, ale nie przejawiałem zbyt wielkiego entuzjazmu.
Szanse, że dziewczyna będzie wolna przez trzy popołudnia w tygodniu, oceniałem na raczej marne.
– A w ogóle, co odjebało Elenie? – spytał. – Co ma zamiar robić w Montanie?
Prychnąłem.
– Nie mam zielonego pojęcia – westchnąłem. – Pieprzyła coś o tym, że tam koszty życia są niższe.
– To może wcale nie chce się wyprowadzać, tylko chce od ciebie wyłudzić więcej pieniędzy? – podsunął.
– W pierwszej chwili też tak pomyślałem, ale do tej pory nie wykazywała żadnych oporów, żeby żądać forsy wprost. – Wzruszyłem ramionami, bo tym razem naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, co chodzi mojej eks po głowie.
Nicholas napił się alkoholu, po czym zmienił temat:
– Co jeszcze cię gryzie?
Tym razem przewróciłem oczami, bo jeśli chodziło o tę sprawę, to nie miałem pojęcia, czy powinienem się śmiać, czy płakać. Prawdopodobnie obie te rzeczy jednocześnie. Doskonale wiedziałem, co mnie czeka, a właściwie to sądziłem, że będzie gorzej, niż się spodziewałem, jednak sam sobie zgotowałem ten los. Parę lat temu byłem trochę mało zaangażowanym szefem pewnej stażystki, która miała nie po kolei w głowie. Głównie ją ignorowałem i wiedziałem, że teraz przyjdzie mi zapłacić za wszystko, co zrobiłem, albo właściwie czego nie zrobiłem w przeszłości.
– Dostałem projekt nowego wieżowca w centrum – powiedziałem powoli, wciąż zastanawiając się nad tym, do czego zdolna mogła się okazać moja przyszła współpracownica.
– To chyba świetnie – bąknął zbity z tropu.
– Ale dostała go również inna firma – dopowiedziałem, w końcu przenosząc na niego spojrzenie, które do tej pory wbijałem w wyblakłe logo Chicago Cubs, powieszone nad barem.
– Okej, czyli będziesz musiał współpracować z innym architektem – domyślił się. – Wiem, że wolisz samodzielną pracę, ale z drugiej strony to nie pierwszy raz, kiedy będziesz musiał to robić.
– Tym drugim biurem jest Haines Desing, a plotki głoszą, że Jerry oddeleguje do tego swoją córkę – wyznałem. – Podobno przygotowuje się do emerytury i chce jej wyrobić renomę, żeby mógł w spokoju oddać jej firmę. Wiesz, żeby ludzie nie pomyśleli, że dostała ją tylko ze względu na pokrewieństwo. Jeśli będzie mieć w dorobku jeszcze przed trzydziestką wieżowiec wchodzący w panoramę miasta, nikt jej nie zarzuci, że doszła do czegoś tylko dzięki tatusiowi.
– Poczekaj. – Uniósł dłoń. – Czy to nie jest ta sama dziewczyna, która pracowała u ciebie, kiedy jeszcze była na studiach?
Do Nicholasa najwyraźniej zaczęło docierać, czemu ta współpraca w ogóle mnie nie cieszyła. Parę lat temu prawie każdego dnia opowiadałem mu o tym, co tym razem odpierdoliła Erin Haines.
– Dokładnie ta sama – potwierdziłem.
Przyjaciel wybuchnął głośnym śmiechem, a i mnie, zupełnie mimowolnie, lekko wykrzywiły się usta. Ta gówniara zjadła mi więcej nerwów niż ktokolwiek na tym świecie, a przecież miałem dorastającego syna, który niejednokrotnie odwalał takie numery, że trudno przychodziło mi w to uwierzyć. Jednak nawet zbuntowany nastolatek nie przebijał szaleństwa panny Haines.
– W takim razie chyba ci nie zazdroszczę – parsknął. – Wtedy byłeś jej przełożonym, więc mogłeś próbować ją temperować, ale teraz będziesz ją musiał traktować jak równego sobie partnera.
– No i właśnie o to chodzi – przyznałem. – Była cwaniarą, kiedy mi podlegała, wiesz, jak będzie się zachowywać teraz?
– Wytrzymałeś z Eleną dwanaście lat, z czego przez trzy jako małżeństwo, dasz radę i z młodą Haines.
Uniosłem szklankę, żeby napić się whisky. Nie miałem ochoty komentować jego ostatnich słów. Między Eleną a córką Jerry’ego była znacząca różnica. Elena to kobieta, która uważała, że służę wyłącznie do tego, żeby zapewnić jej wygodne życie. Chciała mieć pieniądze na zakupy i wyjścia z przyjaciółkami, jednocześnie nie przemęczając się przy tym za bardzo. Uważała, że mąż jest od tego, by utrzymywać jej leniwe dupsko, a jednocześnie ona niczego od siebie nie dawała. Wciąż tylko przedstawiała kolejną listę żądań. Pękłem, gdy zaproponowała, abyśmy zatrudnili kucharkę, sprzątaczkę oraz opiekunkę do dziecka. Chciała być królową w pełnym wymiarze godzin. Gdy kategorycznie odmówiłem, moje małżeństwo zaczęło się sypać, aż w końcu żona pomachała mi przed oczami papierami rozwodowymi. Najprawdopodobniej sądziła, że albo się przestraszę, albo że uda jej się wyłudzić ode mnie na tyle duże alimenty, że będzie mogła spełnić swoje marzenie o służbie na pełen etat. Gdy się zorientowała, że tak się nie stanie, próbowała do mnie wrócić, ale posłałem ją do diabła.
Erin Haines była zupełnie inna. Ta kobieta tak bardzo skupiała się na swojej karierze, że przez dwa lata każdego dnia stawała w moim biurze, pytając, czy może zająć się jakimś projektem. Na moje oko już wtedy, gdy u mnie pracowała, miała początki pracoholizmu i byłem pewien, że do tego czasu jedynie się to rozwinęło. A ja nie należałem do tej samej grupy co ona. Pracowałem, żeby żyć, a nie żyłem, aby pracować.
– Pewnie tak – przyznałem w końcu, gdy niezręczna cisza się przeciągała. – Ale to będzie koszmarnie męczące. Ona jest męcząca.
Nicholas parsknął śmiechem, po czym przyjrzał się swojej szklance, jakby chciał ocenić, czy zakończymy na dwóch kolejkach, czy jednak przyda nam się jeszcze jedna.
– Przesadzasz – westchnął. – Na pewno jest profesjonalistką, inaczej ojciec nie chciałby oddać jej firmy.
Skinąłem głową tylko po to, żeby już zakończyć ten temat. Nie miałem żadnych wątpliwości, że Erin da z siebie wszystko, choćby tylko po to, żeby mi udowodnić, że nie miałem racji w jej ocenie, którą jej przedstawiłem, gdy odchodziła. To nie zmieniało jednak faktu, że dziewczyna miała cholernie złośliwy charakterek i żywiłem przekonanie, że to się akurat nie zmieniło i pewnie nigdy się nie zmieni. Utknąłem przy naprawdę dużym projekcie z kobietą, która na pewno ma do mnie żal, i mogłem się założyć, że zrobi wszystko, abym na długo zapamiętał tę współpracę. To nie będą łatwe miesiące, chyba powinienem zainwestować w środki uspokajające albo przynajmniej jakieś olejki CBD.
– Theo, proszę pospiesz się – rzuciłem do syna, który stawiał krok za krokiem w takim tempie, jakby dopiero uczył się chodzić. – Za godzinę mam spotkanie po drugiej stronie miasta.
– Przecież idę – sapnął z oburzeniem.
Podszedłem do chłopaka, a następnie wziąłem od niego sportową torbę i wrzuciłem ją na tylne siedzenie samochodu. W tym czasie nastolatek zdążył dotrzeć do fotela pasażera i zająć miejsce.
– Mama powiedziała, że niedługo załatwimy zezwolenie na prawko – poinformował. – Pojeździsz ze mną? – zapytał, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi.
Zerknąłem na syna, a później na deskę rozdzielczą. Moje BMW 760i miało pięćset trzydzieści sześć koni i w ogóle nie uważałem, żeby nadawało się na naukę jazdy dla piętnastolatka. Czy do weekendu uda mi się kupić jakąś hondę?
– Zobaczymy – oznajmiłem neutralnie. – Ten samochód nie nadaje się do nauki.
Wycofałem spod domu Eleny i ruszyłem w kierunku hali. Na szczęście stąd nie było daleko, to do niej miałem ponad czterdzieści minut jazdy, a później musiałem wrócić do ścisłego centrum Chicago, żeby spotkać się z panną Haines. Nie chciałem się spóźnić, bo wiedziałem, że to wykorzysta.
Niestety, moja sekretarka Jasmine nie mogła go dzisiaj podrzucić na koszykówkę. Jak zwykle wszystko musiało się posypać w naprawdę ważnym dniu.
– Ale tatooo – zaczął jęczeć młody.
– Theo, chcesz się nauczyć jeździć, a nie zabić, zanim zdążysz to zrobić – westchnąłem. – Postaram się załatwić jakiegoś rupiecia.
– Świetnie – burknął i założył ręce na piersi.
– Wytrzymasz do szesnastych urodzin – przypomniałem mu. – Obiecałem, że dostaniesz ode mnie samochód, więc go dostaniesz.
– Challengera? – zapytał z błyskiem w oczach.
– Trzystukonną wersję – zaznaczyłem. – Nie osiemsetkę.
– Buuu – zabuczał, ale widziałem, że wcale nie jest rozczarowany.
Kwestie samochodu omówiliśmy już jakieś pięć lat temu, kiedy Theo zaproponował, że zacznie odkładać na wymarzone auto. Już wtedy zastrzegłem, że to ja wybiorę wersję, którą kupi, jeśli ma zamiar wyłudzić ode mnie dopłatę. Oczywiście nie miałem zamiaru brać od niego tych pieniędzy, które zaczął odkładać jako dziesięciolatek, ale nie zamierzałem go o tym informować aż do jego szesnastych urodzin. Uznałem, że nauka oszczędzania dobrze mu zrobi, a choć na początku spodziewałem się, że uda mu się odłożyć może ze dwa tysiące, to kiedy pół roku temu poinformował mnie, że ma na koncie ponad piętnaście, specjalnie na swój wymarzony samochód, tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że dobrze zrobiłem, rzucając mu to wyzwanie. Najwyraźniej naprawdę zależało mu na tym aucie.
Piętnaście minut później byliśmy już pod halą sportową. W tym czasie syn zdążył opowiedzieć mi o wszystkich wydarzeniach z ostatnich trzech dni, w czasie których się nie widzieliśmy, a ja odniosłem wrażenie, że za chwilę eksploduje mi mózg, bo jedyne imiona, jakie mogłem przypisać do konkretnych twarzy, to Kevin oraz Robin, najbliżsi przyjaciele Theo. Reszta, o której mówił, była dla mnie zupełnie nieznana.
– Młody, najprawdopodobniej Nicholas odbierze cię po treningu – poinformowałem syna, zanim zdążył wysiąść. – Mam spotkanie w centrum, a raczej nie wyrobię się z nim w piętnaście minut, żeby móc cię później odebrać.
– Spoko. – Uniósł rękę w geście pożegnania, a następnie otworzył tylne drzwi, żeby wyjąć torbę. – Poszukam wieczorem ogłoszeń z jakimiś samochodami i ci podeślę.
– Okej, tylko, Theo, nie dam więcej niż trzy tysiące za samochód, którym masz wyjeździć pięćdziesiąt godzin – rzuciłem, bo wiedziałem, że wieczorem mogłyby do mnie zacząć spływać ogłoszenia z prawie nowymi modelami.
Sapnął, ale skinął głową, po czym zatrzasnął za sobą drzwi.
Wycofałem z parkingu i skierowałem się ponownie do centrum. Miałem czterdzieści minut, więc powinienem zdążyć na spotkanie z młodą Haines.
– Niech to chuj! – Uderzyłem rękami w kierownicę.
Od dziesięciu minut jechałem w pieprzonym korku. Nie spodziewałem się go o tej porze. Nie na tym pasie. Było po szesnastej, większość ludzi wyjeżdżała z centrum miasta, a nie do niego wjeżdżała, ale oczywiście to mnie musiał wypierdolić się cały plan. W dodatku nie miałem numeru telefonu do Erin, więc nie mogłem jej ostrzec. Już byłem spóźniony, a miałem jeszcze prawie dziesięć minut drogi i to tylko wtedy, gdyby korek magicznie zniknął w tej chwili.
Sięgnąłem po komórkę, po czym wpisałem „Haines Design” w wyszukiwarkę. Nie miałem pojęcia, czy o tej godzinie jeszcze ktokolwiek pracuje w tym biurze, ale musiałem chociaż spróbować się dodzwonić. Zanim zdążyłem nacisnąć „zadzwoń”, usłyszałem głośne wycie, więc natychmiast zerknąłem w lusterko, żeby sprawdzić, czy powinienem ustąpić miejsca, ale wtedy…
– O kurwa, to są chyba jakieś żarty – warknąłem, widząc radiowóz tuż za swoim samochodem.
Ja pierdolę, serio?Zatrzymają mnie za używanie telefonu podczas jazdy, kiedy korek sprawia, że praktycznie stoję w miejscu?
Zjechałem na pobocze i się zatrzymałem. W głowie wciąż zaklinałem gliniarza, który się do mnie zbliżał, aby się pospieszył.
– Dzień dobry, oficer Henderson – rzucił facet, patrząc na mnie uważnie.
– Dzień dobry – burknąłem.
– Zdaje sobie pan sprawę, że nie można używać telefonu w trakcie jazdy? – zapytał kretyńsko.
– Tak – odpowiedziałem. – Spieszę się na spotkanie i nie spodziewałem się tego korka. Chciałem zadzwonić do osoby, która na mnie czeka, że się spóźnię.
– Powinien pan użyć zestawu głośnomówiącego – oznajmił, jakbym o tym nie wiedział.
– To nowy klient, nie mam go zrzuconego na szybkie wybieranie – powiedziałem, żeby nie musieć opowiadać o współpracy i wszystkich innych pierdołach, które nie miały w tej chwili znaczenia.
– Poproszę prawo jazdy i ubezpieczenie – oznajmił, a ja wyjąłem portfel i podałem mu dokumenty. – Za chwilę wrócę.
Gdy odszedł do radiowozu, żeby wypisać mi mandat, szybko nacisnąłem „zadzwoń”, a następnie się rozłączyłem. Teraz przynajmniej miałem ten przeklęty numer w historii połączeń i kiedy gliniarz mnie puści, będę mógł użyć cholernego zestawu głośnomówiącego.
Pięć minut później policjant ponownie stanął przy moim samochodzie, oddał mi dokumenty i wręczył mandat.
– Jeśli się pan spieszy, to proponuję wybrać inną drogę, ten korek ciągnie się przez kolejne osiem kilometrów – oznajmił. – Do widzenia.
– Do widzenia – pożegnałem się, a później zerknąłem na mandat.
Siedemdziesiąt pięć dolarów. Świetnie, jakby nie mógł mi dać upomnienia. Rzuciłem świstek na siedzenie pasażera, a następnie praktycznie na chama wcisnąłem się z powrotem w korek, a później powtórzyłem podobny manewr jeszcze dwa razy, aby znaleźć się na skrajnie lewym pasie. Jeśli faktycznie ulica była załadowana przez kolejne kilometry, musiałem z niej jak najszybciej zjechać.
Dwadzieścia minut później wszedłem do restauracji, w której umówiłem się z Erin Haines. Nie przepadałem za spotkaniami biznesowymi w takich miejscach, ale rozumiałem, dlaczego ta kobieta zażądała neutralnego gruntu. Trochę uprzykrzyłem jej życie, kiedy u mnie pracowała, i pewnie nie chciała spotykać się w żadnym z biur, żeby przy pierwszym spotkaniu ktoś nie odniósł wrażenia, że jest ważniejszy.
Rozejrzałem się po wnętrzu i natrafiłem spojrzeniem na brunetkę, która popijała coś z filiżanki i ze znudzeniem stukała w ekran telefonu. Oczywiście nie udało mi się dodzwonić do jej biura, więc właściwie byłem zaskoczony, że jeszcze tu siedziała. Nie czekając dłużej, ruszyłem w jej kierunku.
– Cześć, przepraszam za spóźnienie – powiedziałem od razu. – Straszne korki na mieście.
– Cześć – odpowiedziała, nie patrząc na mnie. – Właśnie miałam wychodzić.
Zająłem miejsce naprzeciwko, nie komentując jej stwierdzenia. Miała pełne prawo wyjść, i to już pół godziny temu.
– Wybacz, naprawdę utknąłem na Lake Shore Drive – oznajmiłem. – Nie mam do ciebie numeru telefonu i nie miałem jak cię o tym poinformować, a w twoim biurze nikt już nie odbierał.
Erin w końcu odłożyła komórkę i spojrzała na mnie przeszywającym wzrokiem.
– Nie zmieniłam numeru od czasu, gdy u ciebie pracowałam – odparła. – Ale mniejsza o to, nie mam czasu na twoje wymówki. Chcę, żebyśmy omówili zasady współpracy, bo za piętnaście minut muszę stąd wyjść. W przeciwieństwie do ciebie nie wystawiam ludzi, z którymi się umawiam.
Zacisnąłem zęby, żeby nie warknąć. Ta gówniara chyba naprawdę sądziła, że spóźniłem się celowo, a ja przestałem mieć ochotę na tłumaczenie się.
– Dobrze. W jaki sposób widzisz naszą współpracę?
– W ogóle jej nie widzę – bąknęła, po czym wzięła głęboki wdech. – Może więc zaznaczę na samym wstępie, że nie mam zamiaru pozwolić na to, żebyś traktował mnie tak, jak wtedy, gdy dla ciebie pracowałam. W tym projekcie jesteśmy wspólnikami i im wcześniej to do ciebie dotrze, tym lepiej. Żeby nie było, mnie też się to nie podoba, ale nic na to nie możemy poradzić. Chcę zrobić ten projekt, tylko idiota by z niego zrezygnował.
Przewróciłem oczami, bo dziewczyna właśnie spełniła wszystkie moje wyobrażenia na temat tej współpracy. Wiedziałem, że lekko nie będzie, odkąd tylko się dowiedziałem, że prawdopodobnie to z nią będę musiał pracować.
– Zdaję sobie z tego sprawę – przyznałem niechętnie. – Kiedy chcesz pojechać w miejsce, gdzie ma powstać ten budynek?
– Jestem wolna jutro w południe – oznajmiła łaskawie. – Uważam, że po zrobieniu pomiarów powinniśmy wykonać kilka wstępnych projektów budynku i dopiero później się spotkać i je omówić.
– Gdzie chcesz się spotykać? – zapytałem.
Jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby omawiać projekty w restauracjach. Pomijając już czysto techniczne sprawy, takie jak brak wystarczającej ilości miejsca, to zwyczajnie obawiałem się tego, że obsługa wyrzuci nas po dziesięciu minutach dyskusji o projekcie. Nie miałem wątpliwości, że te rozmowy będą bardzo burzliwe, a Erin nie zamierza przebierać w słowach. Ja potrafiłem być opanowany, ale również miałem swoje granice, które panna Haines na pewno niejednokrotnie z łatwością przekroczy.
– Możemy tymczasowo wynająć jakieś biuro – zaproponowała. – Parę przecznic stąd jest kilka miejsc do wynajęcia.
– A dlaczego nie możemy tego robić w którymś z biur, gdzie pracujemy? – zapytałem retorycznie. – Możemy spotykać się raz u ciebie, a raz u mnie.
– Wolałabym wydłubać sobie oczy, niż ponownie zobaczyć cię za tym lakierowanym biurkiem, kiedy zgrywasz pana i władcę wszechświata – warknęła. – Uważam, że neutralne miejsce będzie najlepsze, a ty nic na tym nie tracisz, ponieważ wynajęcie wspólnego miejsca pracy można wrzucić w koszty projektu. Inwestor liczy się z tym, że pracujemy w dwóch różnych firmach.
– Dobra. – Poddałem się, bo właściwie nie miałem ochoty wprowadzać jej ponownie do swojej firmy. Ostatnim razem zdążyłem się przekonać, że Erin Haines to same kłopoty. Jednocześnie nie miałem czasu na zabawę w szukanie nowego miejsca do pracy na własną rękę, więc całkiem odpowiadało mi to, że ona miała już jakiś pomysł. – Wyślij mi wiadomość z adresem tego miejsca.
– Daj mi swój numer telefonu – odpowiedziała.
– Nie zmieniłem go od czasu, gdy u mnie pracowałaś – poinformowałem ją podobnymi słowami, które rzuciła w moim kierunku parę minut wcześniej.
– Usunęłam twój numer, gdy tylko opuściłam budynek – syknęła. – W życiu bym nie pomyślała, że kiedyś ponownie na siebie trafimy.
– Zawsze możesz powiedzieć tacie, że nie jesteś w stanie wykonać tego projektu – burknąłem. – Może wyśle na twoje miejsce kogoś bardziej kompetentnego, kto nie zawdzięcza swojej posadki tylko temu, że jest dzieckiem właściciela firmy.
Erin poczerwieniała na twarzy. Jej jasna skóra wyraźnie się zaróżowiła, a pełne wargi zacisnęły się w wąską linię.
– Jeśli sądzisz, że uda ci się mnie zniechęcić, to się grubo mylisz, Lucjanie – warknęła. – Nie pozwolę, żebyś odebrał mi radość z tego projektu.
– Mam na imię Hudson – przypomniałem, unosząc brwi. Nie sądziłem, żeby o tym zapomniała, więc dlaczego nazwała mnie Lucjanem?
– Wiem – prychnęła. – Po prostu zwracam się do ciebie twoim prawdziwym imieniem. Lucjan to ziemski odpowiednik dla imienia „Lucyfer”, prawda?
– Mia, bardzo mi przykro, ale naprawdę nie mogę zostać dłużej – westchnęłam do młodszej siostry.
Był poniedziałek i dzisiaj czekał mnie pierwszy dzień pracy z Hudsonem, podczas którego mieliśmy przedstawić nasze projekty. Po naszym ostatnim spotkaniu prawie trzy tygodnie wcześniej odbyliśmy krótką wizytę w miejscu, gdzie miał stanąć nowy wieżowiec, a później skupiliśmy się na zaprojektowaniu kilku propozycji. W międzyczasie załatwiłam biuro, w którym mieliśmy wspólnie pracować, ale poza wysłaniem mężczyźnie wiadomości z adresem nie miałam z nim kontaktu.
Byłam cholernie zdenerwowana dzisiejszym spotkaniem i nie miałam ochoty wychodzić z domu wcześniej, niż to konieczne, ale nie mogłam odmówić mamie, która zaprosiła mnie na obiad. Mia, moja młodsza siostra, wracała dzisiaj do Nowego Jorku na studia i chciała spędzić ze mną więcej czasu, chociaż w weekend zaliczyłyśmy wyjście do klubu i wspólnie przenocowałyśmy w moim mieszkaniu.
– Jeśli się spóźnię, to dam temu kretynowi powód, żeby się mnie czepiał – jęknęłam.
– Nie może być taki zły. – Zachichotała siostra. – Widziałam jego zdjęcia w necie, wygląda jak dziesięć na dziesięć.
– Pewnie dlatego ma taki chujowy charakter – oznajmiłam.
– Erin, wyrażaj się – przerwała mi mama.
Przewróciłam oczami, ale puściłam oko do siostry. Mama nienawidziła przekleństw, ale powinna się już przyzwyczaić, że nie umiem zachować spokoju, jeśli chodziło o Hudsona. Kiedy u niego pracowałam, mieszkałam jeszcze w domu rodzinnym. Wiązanki, jakie puszczałam pod jego adresem, były tak barwne, że określenie „chujowy charakter” brzmiało przy nich naprawdę łagodnie.
Jednak musiałam przyznać siostrze rację. Walters był wysokim, ładnie zbudowanym trzydziestoośmiolatkiem. Miał ciemne włosy, lekko przyprószone siwizną na skroniach, na kwadratowej szczęce nosił kilkudniowy zarost, a garnitury w które się ubierał, jeszcze bardziej podkreślały jego przystojną twarz. Uważałam, że gdyby był brzydszy, to wcale by mu nie zaszkodziło, a już na pewno pomogłoby wszystkim biednym ludziom, którzy musieli z nim pracować. Ale oczywiście, jak na Władcę Piekieł przystało, nie mógł on przybrać formy przeciętnego mężczyzny. Musiał sięgnąć do pokładów swoich najczarniejszych diabelskich mocy i pojawić się na świecie jako przystojny buc. Doskonale wiedziałam, dlaczego to zrobił. Przyjemna aparycja pozwalała mu wabić niczego niepodejrzewające ofiary w swoje sidła.
– Muszę lecieć – powtórzyłam, wstałam zza stołu i podeszłam do siostry, żeby się z nią pożegnać. – Daj znać, kiedy tylko dotrzesz na miejsce.
Uścisnęłam ją, a następnie pocałowałam mamę w policzek. Tata już od rana był w firmie, w której przez ostatnie tygodnie pokazałam się zaledwie kilka razy. Na czas pracy nad projektem wykonywanym z Waltersem nie miałam innych zajęć. Tata chciał, żebym w stu procentach skupiła się na tym jednym wieżowcu, więc nie musiałam każdego dnia pojawiać się w biurze, ponieważ równie dobrze mogłam pracować z domu, co też robiłam.
Pół godziny później zaparkowałam przy krawężniku obok wynajmowanego lokalu. Nigdzie nie namierzyłam pieprzonego czarnego BMW, więc miałam pewność, że dotarłam jako pierwsza, co bardzo mnie cieszyło.
Otwarłam drzwi, a następnie weszłam do środka. Widziałam to pomieszczenie już wcześniej. Było niewielkie, posiadało kilka biurek, na których mogliśmy rozłożyć swoje komputery, małą przestrzeń, gdzie stały lodówka, mikrofalówka oraz ekspres do kawy, oraz jeszcze mniejszą łazienkę. Nie miałam jednak zamiaru narzekać, sama chciałam pracować na neutralnym gruncie i nie mogłam mieć pretensji, że biura do wynajęcia na kilka miesięcy nie są większe.
Położyłam na jednym z biurek laptop ze zgraną wizualizacją, a następnie wróciłam do samochodu, żeby zabrać z niego reklamówkę, w której miałam zapas kawy i kilka przekąsek. Na kilka najbliższych miesięcy musiałam się pożegnać z moją ulubioną kawiarnią, ponieważ znajdowała się w zupełnie innej części miasta. Ułożyłam wszystko w jednej z szafek, a następnie zabrałam się za napełnianie wodą ekspresu. Musiałam dostarczyć sobie kofeiny, ponieważ po wczesnym obiedzie zaserwowanym przez mamę miałam wrażenie, że za chwilę zapadnę w śpiączkę z przejedzenia.
Kilka minut później wzięłam pękaty kubek do ręki i zajęłam miejsce przy biurku. Rzuciłam okiem na zegarek. Hudson miał jeszcze dwie minuty, aby pojawić się tu o czasie. Jeśli zamierzał się spóźnić, tak jak ostatnio, to naprawdę nie ręczę za siebie. Włączyłam laptop, a następnie odnalazłam pliki z wizualizacją, a później spojrzałam przez okno, zastanawiając się, czy Hudson zdąży się pojawić, zanim się naprawdę wkurzę.
Pięć minut później, tuż za moją toyotą, zaparkowało czarne BMW, a po chwili wysiadł z niego Lucyfer we własnej osobie. Obszedł samochód, po czym wyjął komputer z bagażnika i ruszył w moim kierunku. Wszedł do środka, rozejrzał się dookoła, a gdy jego wzrok padł na mnie, zmarszczył lekko brwi.
– Naprawdę chcesz tu pracować? – zapytał, nie zawracając sobie głowy powitaniem.
– A dlaczego nie? – zapytałam, mrużąc oczy.
– W swoim biurze mam większą łazienkę niż całe to pomieszczenie – oznajmił.
– Przepraszam, że nie wybudowałam ci tutaj tronu z ludzkich kości – warknęłam. – Ale skoro z jakiegoś powodu postanowiłeś przez chwilę pobyć na Ziemi, to może wystarczy ci zwykłe ludzkie biuro. Zawsze możesz wrócić do pieczary, z której wylazłeś, założę się, że tam masz dokładnie takie warunki, jakie ci odpowiadają. A swoją drogą, nie przeszkadza ci zapach siarki?
– Nie – burknął. – Jest lepszy niż to słodkie coś, co wylewasz na siebie w takich ilościach, że aż oczy łzawią, i to tylko po przekroczeniu progu pomieszczenia, w którym się znajdujesz.
– To chyba czas zainwestować w jakieś krople – prychnęłam. – Dużo pracy przed nami i przez wiele miesięcy będziesz musiał znosić coś, co nie pachnie piekłem.
Hudson uniósł kącik ust, po czy podszedł do biurka stojącego obok mojego.
– Możesz mi zrobić kawę w czasie, gdy się będę rozpakowywał? – zapytał, a ja poczułam, że sztywnieją mi mięśnie.
– Nie będziemy zaczynać tego gówna od nowa – oświadczyłam, wbijając paznokcie w skórę dłoni, żeby powstrzymać się przed wszczęciem regularnej awantury. – Nie będę robić ci kawy i podawać ciasteczek. Jestem tu na dokładnie takich samych warunkach jak ty, więc ogarnij się i przestań mnie traktować jak swoją służącą.
Westchnął, a następnie uruchomił laptop, po czym skierował się do ekspresu. Przyjrzał się dokładnie kawie, którą kupiłam, a następnie pokręcił głową.
– Obejdę się bez – skomentował. – Jak w ogóle możesz to pić?
Zamknęłam oczy, po czym policzyłam do dziesięciu, żeby się uspokoić. Nie chciałam wyjść na rozhisteryzowaną gówniarę, a już wystarczająco dałam się ponieść, kiedy skomentował wynajęte przeze mnie biuro. Warto zaznaczyć, że on nie kiwnął nawet palcem, aby zapewnić nam jakieś miejsce do pracy, nie miał więc prawa narzekać na to, co udało mi się zorganizować.
– Przykro mi, że nie odpowiada ci moja kawa – oznajmiłam tak spokojnym tonem, na jaki tylko było mnie stać, choć moja cierpliwość wisiała właśnie na bardzo cienkim, farbowanym włosku. – Możemy wziąć się do pracy?
Hudson ostatni raz spojrzał na ekspres, po czym podszedł do biurka, na którym zostawił komputer.
– Sprawdźmy więc, co tam mamy – oznajmił.
***
– Ludzie chcą mieć balkon w mieszkaniu – powiedziałam, szczypiąc się w udo, aby nie dać się ponieść. – Naprawdę już nikt nie chce mieszkać w klatce pozbawionej możliwości wyjścia na zewnątrz.
– Fanaberia – prychnął, ale na razie jeszcze nie powiedział, że nie mam racji.
Po przejrzeniu naszych projektów musieliśmy przepracować to, że okazały się one zupełnie inne. Nie mogłam powiedzieć, że wieżowce Waltersa są starodawne, bo nie były. Chciał szkła oraz stali, a to bardzo wpisywało się w panoramę miasta, ale najwyraźniej zupełnie olał fakt, że praktycznie połowa budynku to lokale mieszkalne. Mają tam zamieszkać ludzie na dłużej niż tylko na kilka dni jak w hotelu znajdującym się poniżej.