Odnaleźć przeszłość - Iga Daniszewska - ebook
NOWOŚĆ

Odnaleźć przeszłość ebook

Iga Daniszewska

4,6

1063 osoby interesują się tą książką

Opis

Trzydziestodwuletnia Hazel Smith od roku jest bezdomna. Kobieta nie pamięta, jak wyglądało jej życie, zanim trafiła na ulicę. Pewnego dnia poznaje Willow Holt, która zaskakuje Hazel, oferując jej pracę w kawiarni. 

Kiedy Willow dowiaduje się o tym, że jej nowa pracownica jest bezdomna, proponuje jej także dach nad głową. Życie Hazel diametralnie się zmienia. Przybiera zupełnie inny obrót także wtedy, kiedy kobieta poznaje Eliana Nelsona, przyjaciela swojej wybawicielki. 

Elian wydaje się mężczyzną, z którym Hazel mogłaby się związać, jednak on coś przed nią ukrywa, a to sprawia, że między tą dwójką pojawia się napięcie i niepewność.

Wkrótce Hazel zaczyna rozumieć, że nic nie jest takie, jak jej się wydawało, a tak realna nadzieja na szczęście może okazać się krucha. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.             Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (81 ocen)
58
14
6
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agusia1969

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita polecam
10
Kleosiaok

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka. Trudna historia Amnezja kobieta którą od roku ucieka nie wie przed czym ale czuję że spotkał ją koszmar. Mąż który przeżył horror szukając żony i teraz musi pogodzić się z nową sytuacją. Will anioł. Ogromną przyjaźń I wsparcie. Czasem lepiej nie poznawać przes,liści i żyć tym co tu i teraz
10
sylwus_333

Nie oderwiesz się od lektury

To jest dobra książka! Polecam
10
Wiolka0870

Nie oderwiesz się od lektury

Zaczęłam czytać tą książkę na wattpadzie i w pewnym momencie została zatrzymana ze względów wydawniczych, chyba na żadną książkę tak nie czekałam jak na tą aż zostanie wydana, bar­dzo emocjonująca trzymająca w niepewności do samego końca. Polecam czytajcie nie zawiedziecie się.
10
rmalw1

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, super pomysł na fabułę 😊
10

Popularność




Copyright © for the text by Iga Daniszewska

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Karina Przybylik, Daria Raczkowiak, Monika Fabiszak

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-616-1 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Rozdział 1

Hazel

Wrzesień

Odstawiłam grabie do szopy na narzędzia, po czym spojrzałam na swoje dłonie. W całości pokrywały je pęcherze i odciski. Przez ostatnie dni odgarnęłam liście z podwórek wszystkich moich „klientów”. Potrzebowałam pieniędzy. Musiałam stąd jak najszybciej odejść, a dokładnie wiedziałam, co się stanie, gdy opuszczę swoją „bezpieczną przystań”. Uchronię się przed mrozem, który nieubłaganie zbliżał się do Chicago, ale tym samym stracę cały swój dochód. Więc choć bilet na autobus do Tampy na Florydzie kosztował niecałe dwieście dolarów, to potrzebowałam o wiele więcej, aby mieć za co przeżyć, zanim znajdę nowych klientów.

Zatrzasnęłam drzwiczki do szopy i upewniłam się, że je zaryglowałam. Podeszłam do wielkich, czarnych dębowych drzwi i zapukałam, a następnie oparłam się o ścianę. Byłam zmęczona, a przede wszystkim naprawdę mocno spóźniona. Wiedziałam, że najprawdopodobniej zaliczę dzisiaj całkowicie bezsenną noc, ale nic nie mogłam na to poradzić, musiałam zdobyć te pieniądze.

– Skończyłaś? – zapytała starsza pani, uśmiechając się szeroko. – Nie mam pojęcia, jakbym sobie bez ciebie poradziła.

– Nie ma sprawy. – Skinęłam głową.

– Wrócisz za dwa tygodnie? – zapytała z nadzieją w głosie.

Mogłabym ją okłamać, tak samo jak okłamywałam swoich innych zleceniodawców, ale nie miałam do tego serca. Nancy to jedna z pierwszych osób, które pozwoliły mi zaopiekować się swoimi ogrodami, w dodatku zawsze była miła. Często zapraszała mnie na obiad, gdy robiłam sobie przerwę, i niejednokrotnie dorzucała mi napiwek. Nie miałam pojęcia, czy podejrzewa, w jakiej sytuacji się znajduję, ale nigdy nie pytała mnie o rodzinę, mogłam więc założyć, że zdawała sobie sprawę z tego, że coś jest ze mną nie tak. Tym bardziej czułam wdzięczność za to, że mnie nie wypytuje.

– Nie. – Pokręciłam głową, uśmiechając się przepraszająco. – Przeprowadzam się.

– Och nie! – westchnęła, a na jej twarzy pojawił się prawdziwy smutek. – Zaczekaj sekundę.

Weszła do środka, ale nie zamknęła mi drzwi przed nosem, co bardzo doceniałam. Naprawdę nie było zbyt wielu aż tak ufnych ludzi, ale to wcale nie wydawało mi się dobre, szczególnie dla niej. Ja nie stanowiłam zagrożenia, jednak zdążyłam się już przekonać, że najłatwiej zdobyć zaufanie starszych i samotnych osób, które paradoksalnie powinny najbardziej uważać. Nancy sprawiała wrażenie, jakby nie wierzyła, że może spotkać ją coś złego. A mogło. Była samotną, schorowaną starszą panią, a przy tym mieszkała w pięknym, wiekowym domu w jednej z lepszych dzielnic w mieście. W skrócie: idealny cel dla wszelkiego rodzaju przestępców.

Kobieta pojawiła się w progu po niespełna minucie, po czym wcisnęła mi w dłonie zwitek banknotów.

– To napiwek ode mnie na dobry początek – poinformowała, zaciskając dłoń na moich palcach. – Odwiedź mnie, jeśli kiedyś wrócisz w te strony.

– Nancy, naprawdę nie trzeba – zaprotestowałam słabo, bo wbrew temu, co mówiłam, potrzebowałam każdego dodatkowego dolara, którego mogła mi zaoferować.

– Nie. – Pokręciła stanowczo głową. – Chcę, żebyś o mnie pamiętała.

– Na pewno o tobie nie zapomnę – obiecałam. – Ale muszę już iść.

– Uważaj na siebie – pożegnała się, po czym mi pomachała.

Zeszłam z trzech małych stopni i dopiero wtedy usłyszałam, że zamyka za mną drzwi. Zwolniłam, żeby móc się upewnić, że przekręci zamek, a gdy rozległ się zgrzyt, ruszyłam w końcu w normalnym tempie do dużego starego drzewa, pod którym zostawiłam swój plecak. Właśnie wtedy sprawdziłam banknoty, które zostały mi wciśnięte w dłoń. Trzysta dolarów. Poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Nancy zafundowała mi podróż na Florydę i dodatkowe sto dolarów na pranie ubrań i kupno jedzenia, zanim znajdę kolejnych klientów. Doliczając do tego pieniądze zarobione u innych ludzi, moja przyszłość, po raz pierwszy od bardzo dawna, wyglądała całkiem nieźle. Zamknęłam na chwilę oczy, aby się uspokoić. Nie chciałam się teraz rozkleić. Musiałam pokonać całkiem spory odcinek drogi, a nie miałam ochoty zwracać na siebie uwagi zapłakaną twarzą.

Resztkami sił uniosłam plecak i zarzuciłam go sobie na plecy. Wydał mi się wyjątkowo ciężki, choć wcale nie miałam w nim więcej niż zazwyczaj. Kilka sztuk bielizny, dwa komplety ubrań na zmianę, mały, cienki śpiwór, którego na szczęście rzadko musiałam używać, dwie butelki wody i pewnie jakiś batonik proteinowy. Byłam po prostu koszmarnie zmęczona po ostatnich kilku dniach, a gdy pomyślałam o bezsennej nocy, jeszcze bardziej zachciało mi się płakać. Ale musiałam odejść. Nie miałam więcej czasu na zbieranie pieniędzy. Już nie tylko noce były chłodne, ale dni również. Za kilka tygodni może spaść pierwszy śnieg, a ja naprawdę nie wyobrażałam sobie, jakby miało wyglądać moje życie, gdybym każdego dnia musiała brodzić w półmetrowych zaspach.

Ruszyłam w kierunku schroniska dla bezdomnych, gdzie spałam przez ostatnie dwa miesiące. Nie miałam zbyt wielkich nadziei na to, że znajdzie się jeszcze wolne miejsce. Dochodziła dziewiętnasta, a zazwyczaj przybytek zapełniał się przed osiemnastą, kiedy to podawano kolację. Tym bardziej w trakcie chłodnych miesięcy.

Na początku rzadko jadałam w takich miejscach, to się zmieniło dopiero wtedy, gdy uznałam, że nie mogę mieszkać w stanach, w których panują ostre zimy, więc potrzebuję pieniędzy, żeby dostać się na Florydę. Wcześniej nie czułam się w porządku w stosunku do innych bezdomnych. Ja umiałam znaleźć sobie pracę i choć zwykle nie zarabiałam zbyt wiele, bo ile może zapłacić starsza, samotna osoba za to, że przystrzygę jej trawę czy też zgrabię liście, ale stać mnie było na posiłek, pralnię oraz ciuchy z lumpeksu, jeśli akurat ich potrzebowałam. Dlatego zwykle jedyne, o co prosiłam, to nocleg. Panicznie bałam się spać na ulicy, w ciągu ostatniego roku zdarzyło się to zaledwie kilka razy. Działo się tak zwykle, gdy pojawiałam się w nowym miejscu i nie miałam pojęcia, gdzie znajdę jakieś schronisko dla bezdomnych.

Na początku wstydziłam się pytać, teraz wciąż miałam niewielkie opory, ale już zdecydowanie mniejsze. Poznałam również sposób na to, jak uniknąć zdegustowanych, krzywych spojrzeń, kiedy przyznawałam się na głos do tego, że nie mam domu. Wystarczyło pytać policjantów. Nawet jeśli akurat trudno było znaleźć jakiegoś na pieszym patrolu, to pytanie: „Przepraszam, gdzie znajdę najbliższy komisariat policji?”, odbierano znacznie lepiej, niż gdy pytałam o przytułek. Na szczęście policjanci okazywali się zdecydowanie bardziej wyrozumiali niż przypadkowi ludzie. Często nawet proponowali, że mogą mnie podwieźć, aby pokazać, gdzie znajduje się takie miejsce.

Po czterdziestu minutach znalazłam się w końcu przy wejściu do przytułku. Długi budynek z czerwonej cegły nie zachęcał jakoś szczególnie, ale był dobrym miejscem. Jednym z lepszych, na jakie udało mi się trafić. Personel był odpowiedzialny i pomocny. Nikt nie próbował mnie tu okraść, choć pieniądze i tak przezornie ukrywałam w rozprutym dnie plecaka.

Zadzwoniłam dzwonkiem, ponieważ drzwi zostały już zamknięte na noc, i modliłam się w duchu, żeby okazało się, że dostanę dzisiaj miejsce. Na tę chwilę było to moje największe marzenie, co sprawiało chyba, że powinnam się zaniepokoić i przemyśleć swoje decyzje.

– Hazel? – Mary otwarła drzwi, patrząc na mnie z zaskoczeniem.

Samo to, że się nie odsunęła, aby wpuścić mnie do środka, wiele mi mówiło.

– Masz jeszcze jakieś wolne łóżko? – zapytałam, dokładnie wiedząc, jaką odpowiedź usłyszę.

– Niestety, nie. – Pokręciła głową, patrząc na mnie smutno. – Mogę spróbować zadzwonić do innego schroniska…

– Nie, nie trzeba – zaoponowałam natychmiast. – Poradzę sobie.

– Jest zimno – westchnęła. – Może chcesz chociaż zjeść kolację?

– Nie jestem głodna. – Uśmiechnęłam się smutno. Naprawdę nie czułam głodu. Zjadłam burrito, które zamówiła dla mnie Nancy, gdy zrobiłam sobie przerwę. – Wrócę jutro.

To kłamstwo, ale nie chciałam jej dodatkowo martwić. Wiedziałam, że nikt nie popierał pomysłu, aby jeździć od stanu do stanu, a ja zaliczyłam już Teksas, Oklahomę, Missouri i w końcu Illinois. Dopiero gdy sierpień chylił się ku końcowi, dotarło do mnie, że nie mogę spędzić tu zimy. Może i byłam twarda, a na pewno twardsza, niż kiedykolwiek przypuszczałam, że mogę się stać, ale nie chciałam polegać jedynie na wolontariuszach ze schronisk, a w zimie naprawdę trudno byłoby mi znaleźć sobie pracę. Nawet odśnieżanie podjazdów to żadna opcja, bo przecież śnieg nie padał codziennie. Właściwie to czasem nie sypał przez wiele tygodni, za to mróz… On nie miał aż tyle litości.

Skinęłam głową do Mary. Chciałam już stąd odejść, aby nie musieć oglądać litości na jej twarzy. Nienawidziłam tego.

– Uważaj na siebie – przestrzegła.

Ruszyłam na północ, gdzie znajdowała się stacja metra. Zamierzałam spędzić noc na którejś z ławek, a jeśli mi się poszczęści, to może uda mi się zakraść do budynku i dzięki temu nie zmarznę. Czasem ochrona była w porządku i pozwalała mi spędzić noc w takich miejscach, jeśli akurat spóźniłam się do schroniska. Zapewne miało to związek z tym, że nie wyglądałam na bezdomną. Na biedną, być może, ale miałam czyste ubrania, umyte włosy i jedynie niewielki plecak ze sobą. Mogłam sprawiać wrażenie kogoś, kto spóźnił się na pociąg. Zawsze też byłam trzeźwa, co stanowiło w moim przypadku pewnego rodzaju przekleństwo. Problem polegał na tym, że gdy każdego dnia, pojawiasz się w jakimś schronisku dla bezdomnych zupełnie trzeźwa i nienaćpana, a w dodatku widać po tobie, że radzisz sobie całkiem nieźle mimo fatalnej sytuacji, zawsze znajdzie się jakaś dobra dusza, która zechce ci pomóc. Zaproponuje pracę, a nawet jedno z mieszkań, które można dostać na start za naprawdę niedużą opłatą. A choć te mieszkania zwykle są maleńkie i trzeba je dzielić z jakąś współlokatorką, to i tak mogą być dosłownym zbawieniem. Jednak nie dla mnie. Aby wziąć udział w jakimś programie wychodzenia z bezdomności, musiałabym przedstawić swoje dane. Oczywiście, ludzie stąd pomogliby mi w wystąpieniu o nowy dowód osobisty czy w odzyskaniu numeru Social Security1. Mój problem polegał na tym, że nie mogłam im podać swojego nazwiska. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób zacząć życie bez ujawnienia prawdziwych danych, gdy są wymagane dosłownie wszędzie.

Po kwadransie dotarłam do stacji metra, a następnie udałam się do przejścia podziemnego. Postanowiłam spróbować przedostać się na drugą stronę, gdzie znajdował się mały budynek z kilkoma ławkami, kawiarniami oraz sklepikami z tandetnymi pamiątkami. Jednak gdy tylko zeszłam z ostatniego stopnia, zatrzymałam się natychmiast. Pod ścianą, na betonie siedział mężczyzna. Na moje nieszczęście znałam go doskonale. Odwróciłam się, żeby odejść, ale było za późno, ponieważ zdążył mnie już zauważyć.

– O! Moja ulubiona skarbonka! – wykrzyknął, po czym błyskawicznie poderwał się na nogi.

Nie był pijany. Nigdy nie był. Ćpał jakieś gówno, które nie wprowadzało go w stan otumanienia, a wręcz przeciwnie. Potrafił być naprawdę szybki i silny. A już z pewnością silniejszy ode mnie.

– Zostaw mnie! – wrzasnęłam, gdy poczułam, że owija przedramię wokół mojej szyi, a następnie pcha mnie na ścianę.

– Gdzie masz siano? – warknął, ale nawet nie czekając na moją odpowiedź, powędrował dłonią do kieszeni w moich spodniach, po czym zaczął je przeszukiwać.

Oczywiście nie odpuścił sobie uszczypnięcia mnie przy okazji w tyłek. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu, a żołądek podchodzi do gardła, gdy mnie dotykał.

– W plecaku! – wykrzyknęłam.

Wiedziałam, że właśnie skazuję się na zimę w pieprzonym Chicago, gdzie potrafi zrobić się zimniej niż na Alasce, ale nie mogłam znieść tego, że ten naćpany skurwiel mnie obmacuje. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie dotykał, a już tym bardziej narkoman w brudnym przejściu podziemnym.

– Zostaw ją, kurwa! – Donośny głos odbił się echem od pustych ścian. – No już. Spierdalaj od niej.

Wysoki, młody mężczyzna odepchnął ode mnie narkomana. Wylądowałam na ziemi kawałek dalej, czując pieczenie w dłoniach, które obtarłam o zimny beton. Nie miałam jednak czasu na to, aby się nad sobą użalać. Poderwałam się na równe nogi i przebiegłam na drugi koniec przejścia, a następnie wdrapałam się schodami na górę. Musiałam znaleźć się jak najdalej stąd, ponieważ sama powiedziałam mu, gdzie mam pieniądze, a skoro pojawiła się okazja, abym nie straciła wszystkich oszczędności, to musiałam ją wykorzystać. Schowałam się za rogiem budynku, uważnie nasłuchując. Tu byłam w miarę bezpieczna, miałam nieograniczoną liczbę dróg ucieczki, gdybym ich potrzebowała, a w dodatku znajdowało się tu kilka niewielkich budynków, w których gąszczu mogłabym się ukryć.

– Hazel! – usłyszałam głośny okrzyk wyraźnie zbliżający się w moim kierunku.

Nie odzywałam się, aby nie zdradzić napastnikowi, gdzie jestem, gdyby jeszcze był w tunelu, jednak kiedy młody mężczyzna pojawił się na najniższym stopniu, wychyliłam się lekko i pomachałam mu dłonią. Ujrzawszy mnie, wyraźnie przyspieszył.

– Co ty tu, kurwa, robisz?! – warknął, podchodząc do mnie, po czym popchnął mnie na ścianę.

Na szczęście plecak, który cudem udało mi się uratować, ochronił mnie przed chłodem muru.

– Mówiłem, żebyś nigdy nie włóczyła się tu po zmroku.

Oparł dłonie o ścianę, na wysokości mojej głowy, jakby doskonale wiedział, że nie chcę, aby ktokolwiek mnie dotykał. Widziałam jego zmarszczone czoło i wykrzywione usta.

– Mówiłem, kurwa, żebyś spała w schronisku – warknął. – Wiesz, co by się stało, gdybym się tu nie pojawił?

– Dziękuję – wyszeptałam. Nie byłam pewna, czy robię tak z obawy przed tym, że narkoman z tunelu wciąż może mnie usłyszeć, czy przez onieśmielającą postawą Gema. – Nie było już miejsca w schronisku.

Mężczyzna westchnął, po czym się ode mnie odsunął.

– Powinienem pozwolić mu cię okraść – fuknął. – Najwyraźniej raz to dla ciebie za mało, abyś miała nauczkę.

– Przepraszam – jęknęłam. – Naprawdę nie miałam dokąd pójść. Przyszłam za późno i nie mieli już wolnych łóżek. Nie chciałam, żebyś miał przeze mnie problemy.

– Nie mam żadnych problemów – warknął. – Ten ćpun gówno mi może zrobić. Rusz się, zabiorę cię do siebie. Dzisiejszej nocy jestem sam.

Spuściłam głowę, ale poszłam za nim. Gem był bezpieczną przystanią. Mieszkał niedaleko schroniska, w jednym z tych lokali, które władze miasta przeznaczały dla programu wychodzenia z bezdomności. W teorii nie mógł tam nikogo przyprowadzać. Mieszkanie miało dać mu nowy start, a nie kolejną melinę, którą zapewne by się stało, gdyby dostała je osoba niegotowa na nowe życie. Zasady były sztywne i proste: żadnego alkoholu, żadnych używek, żadnych bezdomnych kumpli z poprzedniego życia. Skoro jednak dzisiaj był sam, to bez problemu mogłam zniknąć z jego domu, gdy tylko zrobi się jasno. Nikt na pewno nie zrobi mu nalotu, żeby sprawdzić, jak sobie radzi, o szóstej rano, a współlokator na niego nie doniesie. Nie istniało żadne ryzyko, że narobię mu problemów, a ja nie byłam aż tak głupia, aby nie skorzystać z takiej okazji.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Zmyję się z samego rana. A co właściwie robiłeś w tym przejściu?

Gem westchnął, wzruszając ramionami.

– Jakiś czas temu zauważyłem, że Eric zaczął tu nocować – przyznał.

Nie miałam pojęcia, skąd zna imię mężczyzny, który już raz okradł mnie w przeszłości, a teraz spróbował ponownie, ale jakoś nie zależało mi na tym, aby poznać tę tajemnicę.

– A doskonale wiem, jak wygląda sytuacja w schroniskach, gdy robi się zimno. Wiem również, dokąd udają się ludzie odprawieni z kwitkiem, a ten tunel to najkrótsza droga na stację. Każdego wieczoru chodzę na spacer w te rejony, aby się upewnić, że ten skurwiel nikomu się nie narzuca.

– Jesteś aniołem – oznajmiłam zupełnie szczerze.

Rozdział 2

Hazel

Umyłam zęby, a gdy otarłam twarz ręcznikiem, wyszłam z łazienki. Zamiast wrócić do małego saloniku, gdzie spędziłam noc na rozkładanej kanapie, udałam się do drzwi prowadzących do jednej z dwóch sypialni. Zapukałam w nie lekko.

– Wejdź – odpowiedział mi Gem rozespanym głosem.

Uchyliłam trochę drzwi, ale nie weszłam do środka. Wsunęłam tylko głowę tak, aby złapać z nim kontakt wzrokowy.

– Będę się zbierać, za chwilę wybije szósta – wyszeptałam, jakby ktoś inny mógł mnie usłyszeć.

– Nikt tu nie wpadnie wcześniej niż o siódmej. Wejdź, proszę – powiedział, po czym usiadł na łóżku, wskazując mi fotel stojący przy biurku.

Wiedziałam, że inspekcje nie są codziennie i choćby nawet jakaś miała się odbyć dzisiaj, to raczej faktycznie nie wcześniej niż po siódmej, jednak wolałam nie ryzykować. Nie chciałam narobić chłopakowi problemów, tym bardziej wtedy, gdy naprawdę starał się odmienić swoje życie, a ja zawdzięczałam mu nie tylko uratowanie tyłka zeszłego wieczoru.

Po raz pierwszy wpadłam na Gema cztery miesiące temu, tuż po tym, gdy pojawiłam się w Chicago. Pracował wtedy jako wolontariusz w schronisku, innym niż to, w którym nocowałam obecnie, a do jego obowiązków należało zgarniane z ulicy ludzi wyglądających na zagubionych. Miał plakietkę z nazwą przytułku dla bezdomnych, więc podeszłam do niego i zapytałam, gdzie powinnam się udać. Wyglądał na zaskoczonego, że nie mam gdzie się podziać, ale pomógł mi, nie zadając zbyt wielu pytań. Rozumiał, że każdy ma swoją historię i nie zawsze chce o niej opowiadać, a już tym bardziej zupełnie obcym ludziom. Widywaliśmy się co kilka dni w schronisku, kiedy pomagał przy rozdawaniu posiłków, aż w końcu zaczął zajmować łóżko tuż obok mojego. W ciągu dnia czasem wspólnie spacerowaliśmy i wtedy opowiedział mi swoją historię. Chyba liczył, że gdy on powie mi o sobie, ja poczuję się w obowiązku, żeby zrobić to samo. Niestety, w tym względzie go zawiodłam, ale odnosiłam wrażenie, że cieszyło go, że przynajmniej może się wygadać.

Gem znalazł się na ulicy kilkanaście miesięcy wcześniej, tuż po tym, gdy przyznał się rodzicom, że jest gejem. Jeszcze tego samego dnia ojciec wystawił mu walizkę za drzwi, a matka była zbyt słaba, aby zaprotestować. Nie mogłam uwierzyć, że można wyrzucić własne dziecko z domu za coś takiego. Chłopak przez wiele godzin opowiadał mi o swoich znajomych i mężczyźnie, którego pokochał na tyle, że zapragnął przestać się ukrywać. Niestety, gdy jego ukochany dowiedział się, że Gem został wystawiony za drzwi, a ojciec nie pozwolił mu zabrać nawet samochodu, który sam dał mu na szesnaste urodziny, facet również go olał. Słuchając jego historii, zwykle miałam ochotę skopać komuś tyłek, ale wbrew pozorom zostanie jego powierniczką dobrze mi robiło. Pomagało mi nie skupiać się na własnej sytuacji. Gem potrzebował kilku miesięcy, żeby się pozbierać, a później bez problemu załapał się na program prowadzony przez schronisko. Dostał pracę na stacji benzynowej oraz mieszkanie. Co prawda, kiedy minie osiem miesięcy, będzie musiał spróbować znaleźć własne lokum, aby to obecne móc zwolnić nowym potrzebującym, ale dzięki temu, że musiał płacić jedynie trzysta dolarów czynszu, na pewno zdąży sobie odłożyć wystarczającą kwotę, aby wynająć coś samodzielne lub ze współlokatorem, ale już bez pomocy schroniska dla bezdomnych.

– Co zamierzasz? – zapytał, gdy usiadłam na wskazanym krześle.

Wzruszyłam ramionami, ale wiedziałam, że nie mogę go okłamać. Nie jego. Jeśli wyjechałabym bez słowa, Gem pewnie przez wiele dni przeszukiwałby wszystkie znane nam miejsca, a na koniec wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zgłosił moje zaginięcie policji, tym bardziej że przecież dopiero co zostałam zaatakowana przez narkomana. A ja naprawdę nie potrzebowałam nikogo, kto by mnie szukał. Mogłam okłamać swoich klientów, nikt poza Nancy na pewno by się mną nie przejął, mogłam okłamać pracowników schroniska, oni byli przyzwyczajeni do niedotrzymywania obietnic, ale nie mogłam okłamać jego. Stanąłby na głowie, żeby mnie znaleźć, a gdyby mu się nie udało, pewnie do końca życia zastanawiałby się, gdzie się podziałam i czy żyję. Zresztą przecież zamierzałam odwiedzić go dzisiaj na stacji, aby powiedzieć mu o swoich planach. Chyba miałam nadzieję, że będzie na tyle zajęty, że nie zwróci na mnie większej uwagi i nie spróbuje prawić mi kazań.

– Jadę na południe – przyznałam, nie patrząc mu w oczy, za to skupiając się na szczoteczce do zębów, którą wciąż ściskałam w rękach. – Nie mogę zostać tu na zimę. Nie znalazłabym nigdzie pracy.

– Cholera, Hazel – żachnął się. – Dlaczego po prostu nie podasz swoich dokładnych danych Mary? Pomogłaby ci. Mogłabyś mieć normalną pracę z ubezpieczeniem zdrowotnym. Dostałabyś mieszkanie, aby móc zacząć wszystko od nowa.

– Nie mogę. – Pokręciłam głową. – Mówiłam ci, nie chcę zdradzać, jak się nazywam.

– Zabiłaś kogoś? – zapytał z powagą, a to sprawiło, że wytrzeszczyłam oczy z przerażenia i zacisnęłam palce wolnej dłoni na podłokietniku fotela.

– Co?! – wykrzyknęłam. – Nie! Oczywiście, że nie! Skąd ci to przyszło do głowy?!

– Hazel, w ciągu ostatnich miesięcy rozmawialiśmy ze sobą przynajmniej kilkadziesiąt razy. – Pokręcił głową. – Nigdy nie powiedziałaś, dlaczego znalazłaś się na ulicy. Przenosisz się ze stanu do stanu. Wyraźnie się przed kimś ukrywasz. Powiedz mi. Obiecuję, że tego nie zgłoszę.

– Nikogo nie zabiłam – powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy, żeby zrozumiał, że nie kłamię. – Po prostu…

Tym razem to ja pokręciłam głową i spuściłam wzrok.

– Nie powiesz mi? – mruknął, ale w jego tonie wyraźnie było słychać, że się poddał, choć raczej nie podobał mu się taki obrót sprawy.

– Nie – wyszeptałam. – Nie mogę. Przepraszam.

Nie patrzyłam na niego, ponieważ nie zniosłabym zawodu w jego oczach.

Siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu po kilku minutach Gem wstał z łóżka i podszedł do biurka. Chwycił długopis, naskrobał coś na kartce, po czym podał mi świstek.

– Uważaj na siebie – poprosił. – To mój numer telefonu. Proszę, napisz do mnie od kogoś, gdy tylko dotrzesz na miejsce. Daj mi znać, że jesteś cała. Na pewno w schronisku ktoś pożyczy ci komórkę. Odzywaj się do mnie czasem.

Drżącą dłonią wzięłam od niego papier, po czym wstałam i wsunęłam go do kieszeni spodni.

– Będę. – Spojrzałam w jego oczy, uśmiechając się lekko. – Obiecuję.

Nie przytuliliśmy się na pożegnanie. Nigdy nie robiliśmy takich rzeczy. Po prostu zabrałam swój plecak z saloniku, włożyłam kurtkę oraz buty i pomachałam mu na pożegnanie.

Wyszłam na chłodny wrześniowy poranek, na szczęście wciąż jeszcze nie było przesadnie zimno. Raczej po prostu chłodno. Otuliłam się szczelniej kurtką i ruszyłam w kierunku dworca. Miałam przed sobą około czterdziestu minut marszu, a autokar odjeżdżał dopiero za cztery godziny. Postanowiłam więc zrezygnować z metra czy autobusu i się przespacerować. Nie lubiłam siedzieć w jednym miejscu przez wiele godzin. Ludzie mieli tendencję do zagadywania osób, którym się nigdzie nie spieszyło. Poza tym postanowiłam kupić przynajmniej dwie książki na podróż, ponieważ podobna zasada dotyczyła autokarów. Jeśli nie miałaś zajęcia, ktoś najprawdopodobniej się do ciebie przysiądzie i zechce z tobą rozmawiać. Nie lubiłam tego, a miałam przed sobą trzydziestogodzinną drogę na Florydę. Musiałam mieć coś, w czym mogłabym się zatopić, a skoro nie miałam telefonu, nie mogłam słuchać muzyki czy też przeglądać internetu, to książka stała się jedynym rozwiązaniem.

Gdy w końcu dotarłam na dworzec i kupiłam bilet w jedną stronę do Tampy, miałam jeszcze sporo czasu. Usiadłam więc na jednej z drewnianych ławek i otwarłam książkę. Czytałam litery, składałam je w słowa, a te w zdania, ale nic do mnie nie docierało. Wciąż miałam przed oczami zawiedzioną twarz Gema, gdy zorientował się, że nic mu nie powiem.

Nie mogłam uwierzyć, że pomyślał, że mogłam kogoś zabić. Odrobinę mnie to nawet bawiło, ale chyba bardziej przerażało. Mogłam się założyć, że spędzi dzisiaj kilka godzin na przeszukiwaniu stron internetowych z listami gończymi. Wiedziałam, że nawet gdyby znalazł mnie na którejś z nich, to nigdy by na mnie nie doniósł, ale nie znajdzie. Ja naprawdę nikogo nie zabiłam. To ja zostałam skrzywdzona, a najgorsze, a może właściwie najlepsze w tym wszystkim było to… że zupełnie nie pamiętam, co się wydarzyło.

Nie pamiętam właściwie niczego od czasu studiów. Wiem, że je skończyłam. Jestem tego pewna, ponieważ, o dziwo, zachowałam w umyśle większość informacji, które mogłam zdobyć tylko na zajęciach akademickich. Gdy czasem czytałam stare porzucone gazety i znajdowałam w nich coś, co wpisywało się w moje zainteresowania z poprzedniego życia, dokładnie wiedziałam, jak powinno się postępować. Pamiętam datę swoich urodzin, więc wiem, że mam trzydzieści dwa lata i od roku błąkam się po kraju. Pamiętam swoją rodzinę, swoje dzieciństwo. Pamiętam dzień, w którym tata dostał zawału i mama błagała lekarzy, żeby mu pomogli, ale było już za późno. Pamiętam, jak na wiele lat pogrążyła się w depresji… I pamiętam jej śmierć. Właściwie jej pogrzeb jest ostatnią rzeczą, którą mogę odnaleźć we wspomnieniach. Tak jakby żadne „później” już nie nastało.

Ale istniało. Musiało. Wiem, że wydarzyło się coś złego, nie mogę sobie tylko przypomnieć, co to było. Przez wiele dni leżałam w szpitalu z zabandażowaną głową. Wydawało mi się, że czuję się coraz lepiej, aż pewnego dnia podsłuchałam rozmowę pielęgniarek.

– Znaleźliśmy ich – wyszeptała młodsza kobieta do starszej, podczas gdy zmieniała mi kroplówkę, sądząc, że śpię. – Długo to zajęło, ale są z innego stanu.

– Przyjadą po nią? – zainteresowała się starsza.

– Tak. Będą tu za kilka godzin.

Myślałam, że dostanę zawału serca, gdy tego słuchałam. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, aby tego nie robiły. Nie informowały ICH. Nie byłam pewna, kim są ONI, ale moje ciało wiedziało, że muszę uciekać. Poczekałam, aż wyjdą z mojego pokoju, a później wyrwałam kroplówkę z ramienia. Na szczęście nie miałam już podpiętych żadnych elektrod, które mogłyby zacząć piszczeć, tym samym alarmując personel, i… uciekłam ze szpitala. Szybko połapałam się, że jestem w Teksasie, mieszkałam tu przez większą część swojego życia. Uznałam, że muszę się jak najszybciej wydostać z tego stanu, co wcale nie miało być proste. W końcu to największy stan po Alasce, a ja nie miałam przy sobie ani centa. Jeden jedyny raz nie posłuchałam tego, co rodzice od dziecka wbijali mi do głowy, i tuż po tym, jak pozbyłam się opatrunków, ukradłam czapkę ze stacji benzynowej, aby zakryć nią ranę, i udałam się na najbliższy parking, gdzie postój mieli kierowcy tirów. Trochę mi to zajęło, ale po kilku godzinach znalazłam kobietę, która jechała do Oklahomy. W ten sposób, zupełnie bez pieniędzy przy duszy, wyrwałam się z Teksasu. Gdy minęłyśmy granicę stanu, chyba po raz pierwszy odetchnęłam pełną piersią. A później już jakoś poszło, choć nie było łatwo. Szczególnie na początku.

Gdy trafiłam do pierwszego schroniska dla bezdomnych, praktycznie po dwóch tygodniach chcieli mnie wciągnąć w jakiś program wychodzenia z bezdomności. Nie zaznajomiłam się nawet z ofertą, tylko zmyłam przy pierwszej okazji. Podobnie stało się w drugim i kolejnym, i jeszcze kolejnym. Z każdego miejsca odchodziłam, gdy ktoś tylko chciał spróbować mnie „uratować”. Aż w końcu na wiosnę wpadłam na pomysł, że jeśli będę znikać z ośrodka na całe dnie i wracać tylko na noc, to może przestaną się nade mną aż tak litować. Kiedyś, jeszcze w Missouri, zaczepił mnie jakiś starszy pan i zapytał, czy nie znam kogoś, kto mógłby mu skosić trawę. Najwyraźniej mająca się tym zająć firma nawaliła, a mężczyzna dostał już ostrzeżenie od miasta za to, że nie dba o front swojego domu. Nikogo nie interesowało, że nie ma na to wystarczająco sił. Właśnie w ten sposób narodził się w mojej głowie pomysł z pracą.

Po dwóch miesiącach uzbierałam sumę, za którą mogłam przenieść się do Chicago. Większe miasto, inne możliwości. Niestety, choćbym nie wiem, jak się starała, nie dało się żyć tak, aby pozostać anonimowym. Przecież nie mogłam nawet wynająć mieszkania. W dzień więc kosiłam trawniki, a na noc wracałam do schroniska. Dwa razy udało mi się spławić Mary, kiedy proponowała pomoc. Mówiłam, że jeszcze nie jestem gotowa, ale już wtedy wiedziałam, że nie mogę zostać tu na okres zimy.

Nie miałam jeszcze planu na Florydę. Wiedziałam, że najprawdopodobniej uda mi się tam zarabiać przez cały rok, ale co dalej? Jak żyć poza system tak, aby ONI mnie nie znaleźli?

Wyrzuciłam te myśli z głowy. Czekał mnie kolejny nowy początek. Nie mogłam teraz się załamać. Nie teraz. Później pozwolę sobie na chwilę rozpaczy, ale w tej chwili miałam przed sobą półtora dnia jazdy autobusem i choć nie spodziewałam się wielu pasażerów, ponieważ ludzie na takie trasy chętniej wybierali samoloty, to mimo wszystko nie zamierzałam przyciągnąć do siebie uwagi tym, że przez całą podróż zalewam się łzami.

Dlatego gdy autokar w końcu został podstawiony, przywołałam na twarz uprzejmy uśmiech i weszłam do środka, nie oglądając się za siebie.

Rozdział 3

Hazel

Ponad trzydziestogodzinna podróż, o dziwo, minęła w mgnieniu oka. Mogło mieć to związek z tym, że wciągnęła mnie fabuła jednej z książek, oraz z tym, że gdy tylko na zewnątrz zrobiło się ciemno, moje powieki stały się ciężkie i udało mi się przespać praktycznie całą noc. Gdy wysiadłam na dworcu w Tampie, przywitały mnie promienie słońca i samotna palma na wąskim pasie zieleni.

Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Nie bez powodu chciałam tu przyjechać. Znałam to miasto. Choć może to za duże słowo, ponieważ nie odwiedzałam go od naprawdę wielu lat, ale kiedy byłam młodsza, mieszkała tu moja babcia. Spędzałam u niej każde wakacje praktycznie do czasu, aż w liceum postanowiłam zostawać w domu, aby móc bawić się ze znajomymi. Na pierwszy rzut oka odniosłam wrażenie, że to miejsce nie zmieniło się jakoś szczególnie, ale co ja mogłam o tym wiedzieć? Widziałam zaledwie okolice dworca.

Szłam chodnikiem, rozkoszując się promieniami słońca na twarzy. Po ostatnich chłodnych i wietrznych dniach w Chicago, to wszystko było taką miłą odmianą, że wcale nie miałam ochoty wchodzić do żadnego budynku. Najchętniej spacerowałabym tak do samego wieczora.

Tampa to nie tak wielkie miasto jak Chicago. Właściwie to nawet nie dało się ich porównać, toteż nie spieszyłam się z tym, żeby namierzyć najbliższe schronisko dla bezdomnych. A przynajmniej do czasu, aż zauważyłam, jak ogromne zakupy wynoszą ludzie ze sklepów. Zwróciło to moją uwagę, ponieważ mieliśmy wtorek, a nie sobotę. W teorii mało kto powinien mieć czas na to, aby robić takie zaopatrzenie w środku tygodnia. Przez chwilę marszczyłam brwi, po czym spojrzałam w niebo. Ujrzałam czysty błękit, bez ani jednej chmurki. Był również wrzesień, a to znaczyło, że Floryda jest właśnie w środku sezonu huraganowego.

Nie mogłam podejść do kogoś i zapytać, czy nadciąga cyklon, bo wyszłabym na kretynkę. Przecież obecnie wszyscy mieli telefony, a w nich internet. Nawet nie trzeba posiadać telewizora, aby móc sprawdzić, co się właściwie dzieje na całym świecie. Zrobiłam zwrot, a potem weszłam do jednego ze sklepów. Naprawdę nie miałam ochoty wydawać pieniędzy na gazetę, choćby kosztowała tylko dwa dolary. Za dwa i pół dolara mogłam wyprać ubrania w pralni, więc wybór jak dla mnie był prosty, ale musiałam wiedzieć, co się dzieje. Nie mogłam zostać na zewnątrz, jeśli miało przyjść jakieś tornado.

Zbliżyłam się do półek z gazetami i ujrzawszy jedną z wielu okładek, lekko mi ulżyło. Zachowam pieniądze. Jedna z gazet umieściła na obwolucie zdjęcie satelitarne cyklonu gdzieś nad Zatoką Meksykańską. „Środa. 16 września. Huragan uderzy w wybrzeże. Specjaliści zalecają, aby pozostać w domach”.

Wypuściłam powietrze ze świstem. Miałam cały dzień, aby znaleźć schronienie. Ucieszyłam się, że nie muszę tego zrobić w ciągu najbliższych piętnastu minut, ale postanowiłam odpuścić sobie wycieczkę po mieście, którą wcześniej planowałam. Przyjdzie jeszcze na to czas, na razie musiałam znaleźć jakieś wolne miejsce, aby nie zostać na zewnątrz, gdy już rozpęta się burza.

Kątem oka namierzyłam pracownicę sklepu, a następnie do niej podeszłam.

– Przepraszam, gdzie znajdę najbliższy komisariat policji? – zapytałam, uśmiechając się przyjaźnie.

Kobieta spojrzała na mnie uważnie, a później odpowiedziała:

– Dwie przecznice stąd. Coś się stało? Czy mogę ci jakoś pomóc?

– Nie, dziękuję. – Pokręciłam głową. – Po prostu muszę o coś zapytać.

– Zapiszę ci adres na kartce.

Odwróciła się w kierunku wysokiej lady znajdującej się za jej plecami, nad którą widniał napis: „Obsługa klienta”. Zapisała mi nazwę ulicy na ulotce, po czym mi ją podała.

– Kiedy stąd wyjdziesz, musisz skręcić w prawo – poinstruowała mnie.

– Dziękuję. – Skinęłam głową. – Do widzenia.

Pożegnałyśmy się, a ja ponownie wyszłam na zalany słońcem parking.

Udałam się w prawo, tak jak mi poleciła, i ruszyłam chodnikiem, uważnie sprawdzając nazwy ulic. Gdy dotarłam do drugiego skrzyżowania, od razu wiedziałam, że znajduję się we właściwym miejscu. Choć wciąż nie widziałam jeszcze szyldu budynku, to bez problemu mogłam zauważyć przynajmniej kilka radiowozów zaparkowanych wzdłuż krawężnika. Skręciłam więc w tę uliczkę, a po chwili spotkałam samotnego policjanta, najprawdopodobniej idącego właśnie do samochodu.

– Przepraszam! – krzyknęłam i lekko przyspieszyłam.

Zawsze lepiej było zapytać o przytułek na osobności niż w towarzystwie nie wiadomo jak wielu osób.

– Dzień dobry. Jak mogę ci pomóc? – Mężczyzna zatrzymał się i zaczekał, aż do niego dotrę.

– Chciałam zapytać… – Zawahałam się przez chwilę, ponieważ facet był naprawdę młody. Pewnie młodszy ode mnie i niespodziewanie poczułam wstyd przez to, czego chciałam się od niego dowiedzieć. Ale musiałam to zrobić. Nadciągał huragan, powinnam znaleźć jakieś schronienie. – Gdzie mogę znaleźć najbliższe schronisko dla bezdomnych?

Gdy uchwyciłam zaskoczone spojrzenie mężczyzny, natychmiast spuściłam wzrok. Nie chciałam widzieć, czy mnie ocenia. Chyba nie miałam również ochoty, aby zobaczyć zaskoczenie na jego twarzy.

– Coś się stało? – zainteresował się. – Ktoś wyrzucił cię z domu? Mąż? Jesteś ofiarą przemocy domowej?

Szybko zaczęłam kręcić głową, po czym w końcu popatrzyłam mu w twarz.

– Nie – zaprzeczyłam. – Od dawna nie mam gdzie mieszkać. Dopiero przyjechałam do Tampy i nie wiem, gdzie mogę znaleźć jakieś wolne miejsce. A wygląda na to, że zbliża się huragan.

Mężczyzna zmarszczył brwi, zapewne starając się połączyć kropki. No cóż, nie, nie wszyscy bezdomni z daleka pokazują, że nie mają swojego miejsca na świecie. Wcale nie byłam wyjątkiem. Już w liceum znałam parę mieszkającą w zdezelowanym samochodzie, również nie przypominali bezdomnych. Po prostu kredyt studencki dosłownie zjadł ich zdolność kredytową. Mieli pracę, ale nie mogli wynająć mieszkania, bo ich punkty kredytowe praktycznie nie istniały.

– Jesteś pewna, że chcesz trafić do takiego miejsca? – upewnił się. – Mogę ci pomóc, jeśli jesteś narażona na przemoc we własnym domu. Nie musisz iść do przytułku. Dla ofiar przemocy domowej są inne miejsca.

– Nie – ponownie zaprzeczyłam. – Naprawdę nie uciekłam z domu.

A przynajmniej nie pamiętam, żebym tak zrobiła.

Oficer patrzył na mnie jeszcze przez kilkanaście sekund, po czym skinął głową i wskazał ręką na trzeci samochód po prawej stronie.

– Zawiozę cię. Jeśli jesteś tu nowa, trudno będzie ci trafić na miejsce – oznajmił.

Zawahałam się przez chwilę, ale mężczyzna najwyraźniej od razu to zauważył, ponieważ dopowiedział:

– To służbowe auto, nie musisz się obawiać.

Ruszyłam w kierunku czarnego forda nieoznakowanego w żaden sposób. Jeśli nie zobaczę w środku komputera, zawsze mogę się wycofać. Facet nie zmusi mnie, abym wsiadła do samochodu w biały dzień, pod komendą policji. Umiałam narobić rabanu, ktoś na pewno by mnie usłyszał.

Na szczęście gdy tylko podeszłam do drzwi pasażera, przekonałam się, że policjant nie kłamał. Samochód miał komputer i te wszystkie kamery, które policyjne auta musiały mieć na wyposażeniu. Byłam więc bezpieczna. Całe to elektroniczne cholerstwo łączyło się bezpośrednio z centralą. Gość nie mógłby mnie wywieźć do lasu, zabić, a później to zatuszować.

Mężczyzna nie zaprotestował, gdy zajęłam miejsce pasażera. Jechaliśmy w milczeniu, a ja obserwowałam, jak pojedyncze palmy oraz cała masa budynków przewijała się za oknem. Miałam nadzieję, że tak zostanie, nie chciałam wdawać się w pogawędki. Oczywiście szybko się przekonałam, że moje życzenia się nie spełnią.

– Jesteś od czegoś uzależniona? – zapytał w końcu gliniarz.

– Nie. – Pokręciłam głową.

– To dlaczego mieszkasz na ulicy? – drążył.

Westchnęłam. Zdarzały mi się już wcześniej takie przesłuchania, a umiałam świetnie kłamać. Po prostu nie lubiłam tego robić. W każdym razie nie przy policjantach. Miałam przeświadczenie, że jeśli pomyślą, że coś jest ze mną nie tak, to zażądają moich danych, a w tym względzie trudno ich okłamać. Na szczęście jeszcze nigdy nic takiego się nie zdarzyło, postanowiłam więc powtórzyć swoją przećwiczoną już historię.

– Kilka lat temu zmarli moi rodzice. Byłam młoda i głupia, rzuciłam szkołę, sprzedałam ich dom, kupiłam kampera i zaczęłam jeździć po Stanach, ale… – zawiesiłam głos, jakby głupio mi było o tym mówić.

– Pieniądze kiedyś się kończą? – dopowiedział, a ja skinęłam głową.

Wiedziałam, że własne głupie decyzje sprawiają, że ludzie mniej się nad nami litują. W końcu sami sobie to zrobiliśmy, prawda? Więc powinniśmy żyć z konsekwencjami swoich czynów. Na pomoc oraz współczucie zasługują jedynie osoby poszkodowane przez czynniki niezależne od nich. A przynajmniej sądziła tak większość osób, na które trafiłam w ciągu ostatnich miesięcy.

– Wiesz, że nie musi tak być? – zapytał. – Jest cała masa programów rządowych, mogących ci pomóc. Jeśli nie jesteś uzależniona od niczego, na pewno bez problemu ktoś pomoże ci znaleźć pracę i wynająć mieszkanie. Nie powinnaś przebywać na ulicy. Nikt nie ma tam łatwo, a już w szczególności kobiety.

Skinęłam głową, po czym uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

– Wiem – przyznałam. – Po prostu uznałam, że w takim mieście jak Tampa łatwiej znajdę pracę, nawet jeśli nie mam żadnego doświadczenia ani wykształcenia.

Mężczyzna przytaknął, a mi ulżyło, że kupił moją ściemę. Kłamstwa czasem przychodziły mi z taką łatwością, że aż zaskakiwałam samą siebie. Musiała być ze mnie straszna kłamczucha w poprzednim życiu, co wcale mi się nie podobało.

Bywały dni, że chciałam sobie wszystko przypomnieć. Na początku nawet próbowałam. Starałam się skupić na swoim ostatnim wspomnieniu i odtworzyć resztę życia. Czasem jakieś strzępki ukazywały mi się w głowie, ale niestety nie umiałam ocenić, czy są prawdziwe, czy może to tylko wytwór mojej wyobraźni. Szybko jednak przestałam się tak katować. Każda próba odzyskania wspomnień kończyła się potworną migreną, a ja nie miałam wtedy pieniędzy na żadne środki przeciwbólowe, nawet te najtańsze, nie wspominając już o ciemnym pokoju, wygodnym łóżku i zimnym okładzie.

Gdy pewnego dnia skończyłam, leżąc pod mostem i przykładając do głowy zimne kamienie wyciągnięte z małego, brudnego strumyczka, odpuściłam sobie takie podróże do wnętrza mózgu. Poza tym, skoro mimo braku wspomnień, byłam przekonana, że muszę uciekać, że nie powinnam wyjawiać swojego prawdziwego imienia czy nazwiska, to najprawdopodobniej istniał ku temu jakiś powód. Wiedziałam, że zostałam skrzywdzona. Nie umiałam powiedzieć, skąd mi się to brało, ale niechęć do dotyku oraz paniczny lęk przed konkretnym typem mężczyzn mówił mi naprawdę dużo. Dlatego nigdy nie próbowałam szukać pomocy u nikogo. Wierzyłam, że wystarczyłoby podać swoje imię i nazwisko, nawet policjantowi, który właśnie wiózł mnie do kolejnego schroniska, a zapewne w parę sekund mógłby opowiedzieć mi moją historię. Owszem, ryzykowałam tym, że jeśli kiedyś zrobiłam coś złego, to pewnie wylądowałabym za kratkami, ale nie sądziłam, abym mogła kogokolwiek skrzywdzić. Mogłabym również pożyczyć telefon, choćby od Gema, żeby wpisać swoje dane w wyszukiwarkę, na pewno znalazłabym tam coś na swój temat, ale… Ja chyba tak naprawdę nie chciałam nic wiedzieć. Nie chciałam poznać przyczyny tego, że wciąż uciekam i się ukrywam. Bałam się, że prawda mogłaby mnie zabić.

– To tutaj – oświadczył oficer, zatrzymując się przed wysokim budynkiem na rogu dwóch ulic. – Powodzenia w dalszym życiu.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się, po czym wysiadłam z samochodu.

Gdy policjant odjechał, rozejrzałam się po okolicy. Nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. Zapewne jedna z biedniejszych dzielnic Tampy, sądząc po szarych murach i śmieciach walających się po ulicy. Jednak nie to było ważne. Najważniejsze, że miałam gdzie się schronić przed nadciagającym cyklonem.

Rozdział 4

Elian

Przez ostatnie minuty wpatrywałem się pustym wzrokiem w ekspres do kawy, czekając, aż mój kubek się napełni. Kurwa, jaki ja byłem zmęczony. Miałem zdecydowanie za dużo na głowie, a huragan oraz burze przetaczające się na zewnątrz przez ostatnie trzy dni wcale nie pomagały. Marzyłem o tym, aby móc się położyć i przespać spokojnie cały weekend.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Nie ruszyłem się z miejsca, bo doskonale wiedziałem, kto za nimi stoi. Kiedy usłyszałem brzęk kluczy, a następnie zgrzyt zamka, upewniłem się, że miałem rację, a przy tym wcale nie musiałem podchodzić do drzwi.

– Hej! – Po wnętrzu domu rozniósł się wesoły, pełen życia głos. – Wpadłam sprawdzić, czy przetrwaliście huragan.

Niska blondynka weszła do salonu, jedynie zerkając w kierunku aneksu kuchennego, jakby chciała się upewnić, czy tam jestem, po czym podeszła do drzwi prowadzących do ogrodu i uważnie się rozejrzała.

– Niczego wam nie zdmuchnęło? – zapytała i dopiero odwróciła się w moim kierunku.

– Wszystkie meble schowałem w składziku – oznajmiłem głuchym głosem. – Nie zauważyłem żadnych strat.

Kobieta podeszła do mnie, po czym stanęła na palcach i cmoknęła mnie w policzek.

– Hailey dała ci w kość w nocy? – zgadła domyślnie, po czym zmierzwiła mi włosy, jak małemu chłopcu, choć w rzeczywistości musiała wyciągnąć rękę bardzo wysoko, aby w ogóle dosięgnąć do mojej głowy.

Nic dziwnego, miała może metr sześćdziesiąt, podczas gdy ja byłem od niej wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów.

– Wyglądasz, jakbyś marzył o drzemce.

– Bo marzę – zgodziłem się z nią. – Chcesz kawy?

– Nie, wypiłam już dwie – oznajmiła śpiewnym tonem, rozglądając się po wnętrzu, po czym podeszła do drzwi spiżarni i otwarła je zupełnie tak, jakby była u siebie w domu i chciała sprawdzić, czy nie brakuje jakichś produktów spożywczych. – Będę jechać do miasta. Kupić wam coś?

Spojrzałem na zegarek, zastanawiając się, jak mogła wypić dwie kawy, skoro nie wybiła nawet ósma, ale w końcu odpuściłem. Willow zawsze była postrzelona, nie zdziwiłbym się, gdyby wstała o piątej.

– Wszystko mamy – oznajmiłem. – Mówiłem ci już, nie musisz się nami aż tak przejmować.

Zatrzasnęła drzwi, po czym spojrzała na mnie, groźnie marszcząc brwi.

– Elian, wychowujesz moją chrześnicę – warknęła z oburzeniem. – Nie zostawiłam i nigdy nie zostawię was samych sobie.

Kiedy to na mnie spadł obowiązek wyłącznej opieki nad dzieckiem, Willow była jedyną osobą przejawiającą jakąkolwiek chęć pomocy. Robiła nam zakupy, sprzątała dom, gotowała i zajmowała się moją córką. W dodatku miałem wrażenie, że tylko ona jakoś się trzyma po tym wszystkim, co się wydarzyło. Reszta rodziny za nic nie umiała się pozbierać. Przez wiele miesięcy moi rodzice zalewali się łzami, gdy tylko Hailey znalazła się w ich pobliżu, a mój brat Jax chyba nie wiedział, jak ze mną rozmawiać. Właściwie to dopiero od niedawna wszystko wracało do jakiejś tam normy, o ile można to tak w ogóle nazwać.

– Byłaś w swojej kawiarni? – zapytałem, przekierowując temat rozmowy na nią. Nie lubiłem niańczenia. – Huragan wyrządził jakieś szkody?

Machnęła lekceważąco ręką.

– Nic z czym bym sobie nie poradziła – oznajmiła. – Wszystko zabezpieczyłam wcześniej, więc teraz mam tylko trochę śmieci do uprzątnięcia.

Willow prowadziła małą restaurację o nazwie Ciastko. Właściwie to serwowała jedynie śniadania, a po południu można było tam wypić kawę oraz zjeść jakiś deser. Rano pomagał jej kucharz, a w późniejszych godzinach głównie sama zajmowała się lokalem. Czasem, gdy potrzebowała pomocy, co działo się zazwyczaj w wakacje, święta i jakieś dłuższe weekendy, gdy ludzie z różnych stanów wpadali do nas, aby odpocząć, zatrudniała nastoletnie dzieci znajomych lub swojej siostry. Hailey niezliczoną ilość godzin spędziła w tej małej kawiarni, opychając się babeczkami. Przez to że Willow była sama sobie szefem, mogła ją zabierać ze sobą do pracy, jeśli akurat mała nie szła do przedszkola. Ja niestety nie miałem tego komfortu, choć zazwyczaj również byłem sam sobie szefem, okazjonalnie wchodziłem w jakieś obiecujące współprace. Zajmowałem się deweloperką i zwykle jeździłem od jednej budowy do drugiej, w międzyczasie próbując ogarnąć papierkowy burdel. Nie mogłem zabierać ze sobą niespełna pięciolatki w takie miejsca.

– Mogę wpaść wieczorem i pomóc ci ogarnąć bałagan – zaoferowałem.

Nie było na tym świecie drugiej osoby, w stosunku do której czułbym aż taką wdzięczność. Może mógłbym się zastanowić nad Jaxem, ale po pierwsze on okazał się pomocny w zupełnie inny sposób niż Willow, a poza tym zwykle był dupkiem, więc obdarowanie go wdzięcznością nie należało do najłatwiejszych rzeczy, nawet gdy faktycznie mu się należało.

– Daj spokój – zaprotestowała. – Niedługo masz przyjęcie urodzinowe córki. Zajmij się lepiej pompowaniem balonów w kształcie jednorożców. Mam nadzieję, że pamiętałeś o zarezerwowaniu dmuchanego zamku do skakania.

Pokręciłem głową, uświadamiając sobie, w jakiej dupie się znajdowałem. Przyjęcie urodzinowe brzdąca, na którym będą inne dzieci w podobnym wieku, a to wszystko miało się odbyć w moim własnym ogrodzie. Chryste, kto w ogóle byłby w stanie upilnować dziewięcioro dzieci w podobnym wieku? Jasne, nie zostanę sam, ale, kurwa, naprawdę poważnie zastanawiałem się nad tym, czy nie opłacić jakiejś karetki pogotowia, żeby stała na podjeździe przez całą imprezę. Nie przypuszczałem, że może obyć się bez ofiar. Miałem tylko nadzieję, że nie zdarzą się wypadki śmiertelne.

Głośny i szybki tupot stóp tylko potwierdził, że powinienem skontaktować się z najbliższym szpitalem, i to jak najszybciej.

– Ciociu! – Wrzask odbił się echem od ścian, a ja natychmiast wychyliłem się tak, żeby móc zobaczyć schody.

– Hailey! Pół kilometra wolniej! – krzyknąłem na córkę, ponieważ już się nauczyłem, że nie posiada żadnych hamulców, a schody w naszym domu były naprawdę strome.

Dziewczynka zwolniła, choć widziałem, jak marszczy nos z niezadowoleniem. Zeszła po stopniach w przyzwoitym tempie, trzymając się poręczy. Kiedy znajdowała się już na tyle blisko, że mogłem zobaczyć, co trzyma w dłoni, poczułem, że robi mi się zimno. Świetnie, jeszcze tylko spięcia z Willow potrzebowałem w tej chwili.

Gdy Hailey dotknęła stopą podłogi, ponownie puściła się biegiem do aneksu kuchennego.

– Ciociu Williow! – krzyczała tak, że byłem pewien, że za chwilę popękają mi bębenki. – Dostałam prezent na urodziny od mamy!

Chwyciła w obie dłonie dużą lalkę i uniosła nad głowę. Willow zaszczyciła mnie szybkim karcącym spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok z powrotem na dziewczynkę i uśmiechnęła się szeroko.

– Czy to nie jest ta lalka, o której marzyłaś? – zapytała, po czym przykucnęła i objęła Hailey na powitanie.

Dziewczynka odwzajemniła krótko uścisk, po czym wyplątała się z objęć cioci i wcisnęła jej w dłonie zabawkę.

– Tak! – zawołała, podskakując z ekscytacji. – Dokładnie taka, jaką chciałam!

Willow uważnie obejrzała zabawkę, a w tym czasie Hailey opowiadała jej o wszystkim, co ma zamiar z nią robić. Wykorzystałem moment i wróciłem do blatu, na którym stał ekspres. Wziąłem kubek z kawą, po czym dolałem odrobinę śmietanki.

Kurwa, zapowiadał się naprawdę długi dzień. Potrzebowałem solidnej dawki kofeiny, ponieważ przez ostatnie zawirowania pogodowe Hailey nie spała za dobrze. Budziła się w nocy i płakała, a jeśli nawet udało się ją uspokoić, to i tak nie zasypiała ponownie. Leżała w moim łóżku przyciśnięta do mojego boku i prosiła, abym czytał jej bajki. Nie miałem pojęcia, skąd moja maleńka córeczka bierze energię, skoro również kiepsko spała. W ogóle nie było po niej widać zmęczenia.

– Jest śliczna – oznajmiła w końcu Willow, prostując się. – Jesteś gotowa, żeby pojechać do przedszkola?

– Prawie. – Zachichotała dziewczynka, po czym patrząc na mnie kątem oka, nachyliła się do ciotki i wyszeptała tak „cicho”, że bez problemu ją usłyszałem: – Nie umyłam jeszcze zębów.

Pochyliłem głowę i zmierzyłem ją groźnym spojrzeniem, na co roześmiała się jeszcze głośniej. Podbiegła do mnie i objęła mnie w pasie.

– Mogę nie myć dzisiaj zębów? – zapytała, prosząco wbijając we mnie zielone oczy. – Proooszę.

Pochyliłem się i podniosłem ją z podłogi, całując przy okazji w policzek.

– Jasne – zgodziłem się obojętnym tonem. – Jeśli tylko chcesz mieć czarne zęby i chodzić do doktor Jasmin każdego dnia, to ja nie widzę najmniejszego problemu.

Zmarszczyła nosek. Za każdym razem, gdy widziałem u niej tę minę, miałem ochotę albo zacząć się śmiać, albo płakać. Sam nie byłem pewny, co bardziej. Scarlett robiła dokładnie tak samo, gdy nie do końca kupowała kit, który próbowałem jej wcisnąć.

– Tatusiu, chyba nie zrobią się czarne po jednym razie – oznajmiła z powagą. – Mama mówiła, że trzeba myć ręce przed jedzeniem, bo są na nich baterie, takie małe robaki, których nie widać. Ale ja raz nie umyłam rąk i nie widziałam robaków.

– Bo ich nie widać – podkreśliłem jej własne słowa, zastanawiając się, czy wybuchnięcie śmiechem w tej sytuacji będzie bardzo niedojrzałe i niepedagogiczne. – I nazywają się bakterie, a nie baterie.

– Nie zjadłam robaka! – wykrzyknęła z przerażeniem.

– Skąd wiesz? – zainteresowałem się.

– Bo… bo… – Widziałem, że intensywnie szuka jakiegoś argumentu. – Bo nie bolał mnie brzuszek.

– A może tym razem to po prostu był mały robak? – zasugerowałem.

– Nie! – wykrzyknęła, po czym zaczęła się wiercić, więc odstawiłem ją na podłogę. – Pójdę umyć zęby.

– Pomału na schodach – powiedziałem od razu, bo doskonale wiedziałem, że na pewno już zdążyła zapomnieć, żeby po nich nie biegać.

– Za chwilę wrócę, ciociu! – rzuciła do Willow, po czym odebrała od niej zabawkę i pędem rzuciła się w kierunku schodów.

Przechyliłem się, aby się upewnić, czy zwolni, gdy dobiegnie do stopni. Na szczęście tak zrobiła.

– Elian, powinieneś skończyć z tą ściemą – warknęła Willow, gdy tylko mała zniknęła na górze. – Nie możesz kupować jej zabawek i mówić, że są od mamy. Mówiłam ci, że powinieneś jej powiedzieć prawdę.

– Jak? – zapytałem, patrząc na nią z politowaniem.

– Nie wiem – westchnęła. – Ale wciskanie jej takiego kitu nie jest okej. Kiedy podrośnie, będzie miała do ciebie żal.

– Mam nadzieję, że tak się nie stanie – burknąłem, ponownie zanurzając usta w kubku z kawą.

– Może powinniście skorzystać z pomocy psychologa – zaoferowała zdecydowanie łagodniejszym tonem. – Może on podpowie ci, jak rozmawiać z Hailey o śmierci i…

Sięgnąłem do szafki, aby wyjąć z niej kubek termiczny. Zamierzałem wlać do niego kawę i zabrać ze sobą do pracy. Najwyraźniej jedna filiżanka za cholerę nie zdołała postawić mnie na nogi.

– Nie potrzebujemy pomocy psychologa – rzuciłem, nie patrząc na swoją najlepszą przyjaciółkę. – Wiem, jak rozmawiać z własnym dzieckiem.

– Elian, nie robisz dobrze – sapnęła męczeńsko. – I ty o tym wiesz. Hailey powinna poznać prawdę.

1 Social Security – ubezpieczenie społeczne (przyp. red.).